ROZDZIAŁ 10

Byłam zdegustowana światem i ludźmi, którzy go zamieszkiwali, a w szczególności sobą. Zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat. Poszłam do domu i położyłam się spać, nie jedząc kolacji i nie biorąc prysznica. Po prostu rozebrałam się, włożyłam koszulę nocną i przykryłam się czystą pościelą.

Następne, co pamiętam, to błyszczące cyfry na elektronicznym budziku przy łóżku. Było siedem po trzeciej. Nie wiedziałam, czemu nie śpię.

Zaraz po tym zorientowałam się, że ktoś jest w moim pokoju.

Serce zaczęło mi mocno walić, ale pomiędzy uderzeniami usłyszałam, jak ktoś się rozbiera, rozpina torbę i zrozumiałam, że nie atakuję intruza, bo podświadomie już rozpoznałam osobę, która była w mojej sypialni.

– Jack?

– Lily – powiedział i wśliznął się pod kołdrę. – Przyleciałem wcześniej.

Moje serce biło wolniej, zbliżając się do rytmu, który miał dużo wspólnego z ekscytacją innego rodzaju.

Jego zapach, jego skóra, włosy, dezodorant, woda kolońska i ubrania, połączenie zapachów, które utożsamiałam z Jackiem, wypełniły moje zmysły. Miałam zamiar przed jego przyjazdem do Shakespeare porozmawiać z nim i powiedzieć mu, że – na swój sposób – go zdradziłam, żeby mógł podjąć decyzję, czy mnie porzucić, bez konieczności spotkania się ze mną. Ale w tej intymnej ciemności mojej sypialni i ze względu na to, że Jack był mi potrzebny do życia jak woda, sięgnęłam za jego głowę, i niezdarnie, bo byłam zaspana, ściągnęłam gumkę, która utrzymywała jego włosy w kucyku. Przeczesałam palcami te ciemne gęste włosy.

– Jack – nawet ja słyszałam smutek w głosie – muszę ci coś powiedzieć.

– Nie teraz, dobrze? – wymamrotał mi do ucha. – Pozwól mi… pozwól… dobrze?

Jego ręce pracowały sprawnie. To, co zaraz powiem, było prawdziwe i dla mnie, i dla niego: w łóżku rzucaliśmy na siebie czar. Nasze pogmatwane przeszłości i niepewne przyszłe losy nie przeszkadzały w sypialni.

Później, w ciemnościach, moje palce wędrowały po dobrze mi znanych mięśniach, skórze, kościach. Podobnie jak ja, Jack jest silny i poraniony, ale jego blizna jest cały czas widoczna: pojedyncza cienka linia biegnąca od linii włosów obok prawego oka aż do szczęki. Jack pracował kiedyś jako policjant, miał żonę, pił i palił zbyt dużo i zbyt często.

Spytałam go, jak rozwija się sprawa, nad którą teraz pracuje, i przez którą musiał pojechać do Kalifornii. Pomyślałam, że zapytam, jak miewają się jego przyjaciele Roy Costimiglia i Elizabeth Fry (też prywatni detektywi z Little Rock). Ale tak naprawdę liczyło się jedynie to, że Jack był tu ze mną.

Zasnęłam, a Jack oddychał głęboko i miarowo u mojego boku. O ósmej obudził mnie zapach kawy dochodzący z kuchni. Zobaczyłam, że Jack wyszedł z łazienki, ubrany tylko w niebieskie dżinsy. Miał mokre włosy, które spływały mu na ramiona. Przed chwilą się ogolił.

Obserwowałam go, nie myśląc, tylko czując. Cieszyła mnie jego obecność w moim domu, dobrze się czułam z ciepłem w sercu. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.

– Kocham cię – powiedziałam bez wcześniejszego zastanowienia, jakby dźwięk tych słów był tak naturalny jak oddychanie.

Trzymałam je w sobie jak sekretny kod, nie chcąc ich ujawnić nikomu, nawet Jackowi, który go wynalazł.

– Kochamy się z wzajemnością – odpowiedział. Już się nie uśmiechał, ale jego mina była lepsza niż uśmiech. – Musimy spędzać ze sobą więcej czasu.

Ta rozmowa musiała być przeprowadzona w ubraniu. Jack wyglądał, jakby był tak czysty, że za chwilę miał zalśnić, więc poczułam się zapuszczona i wygnieciona w porównaniu z nim.

– Wezmę prysznic. Pogadamy – powiedziałam. Skinął głową i poszedł korytarzem do kuchni.

– Chcesz naleśniki? – zawołał, jakby ziemia nie zaczęła przed chwilą krążyć po innej orbicie.

– Chyba tak – odpowiedziałam niepewnie.

– Wyluzuj – poradził mi, gdy weszłam do łazienki. – Niecodziennie zbierzemy się na tyle odwagi, by porozmawiać o uczuciach.

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze w łazience. Nadal było zaparowane po tym, jak Jack brał prysznic. Zobaczyłam w nim łagodniejszą, bardziej miękką wersję samej siebie. A ponieważ zawiesiłam je na odpowiedniej wysokości, większość blizn była niewidoczna. Weszło mi w nawyk niezauważanie ich, unikanie patrzenia na nie i niemyślenie o tym, jak moje ciało by bez nich wyglądało. Nie pamiętałam dokładnie, jak wyglądałam bez białych wypukłości, jak wyglądały piersi bez wyciętych wokół nich okręgów. Od czasu do czasu przyłapywałam się na tym, że żałuję, iż nie mogę zaoferować Jackowi niczego piękniejszego, ale zwykle przypominałam sobie, że sprawiał wrażenie, iż wystarczająco mu się podobam.

Gdy usiedliśmy za stołem, patrzyliśmy na siebie uważnie. Jack otworzył wcześniej okno w kuchni i chłodne poranne powietrze przyniosło zapachy, które oznaczały wiosnę. Usłyszałam, jak ktoś odpala silnik, i zerknęłam na zegar. Carlton wybierał się na zajęcia w szkółce niedzielnej dla samotnych w Pierwszym Kościele Metodystów i wróci do domu kwadrans po dwunastej, zaraz po kościele. Przebierze się i pojedzie do matki na niedzielny obiad: duszone mięso, marchewki i tłuczone ziemniaki lub pieczony kurczak z sosem i słodkimi ziemniakami. Wiedziałam o tym, bo spędziłam ostatnie cztery łata, ucząc się tego miasteczka i jego mieszkańców, próbując stworzyć tu miejsce dla siebie.

Jeszcze zanim zaczęliśmy rozmawiać, wiedziałam, że nie jestem gotowa, by stąd wyjechać. To prawda, nie miałam w Shakespeare żadnej rodziny. Równie dobrze mogłam sprzątać domy w Dubuque (czy Little Rock). I to prawda, moja firma bardzo ucierpiała w ciągu ostatniego roku. Ale wygrałam w Shakespeare parę bitew i chciałam tu zostać, przynajmniej na razie. Zaczęłam się spinać w oczekiwaniu na walkę.

– Nie muszę mieszkać w Little Rock – powiedział Jack. Napięcie ustąpiło, jakby wbił we mnie szpilkę.

– I tak większość czasu pracuję przy komputerze – ciągnął, wpatrując się we mnie. – Oczywiście nadal musiałbym spędzać część czasu w Little Rock. Mogę wynajmować dalej swoje mieszkanie albo znaleźć mniejsze i tańsze. Miałoby to więcej sensu.

Byliśmy bardzo ostrożni w stosunku do siebie.

– Czyli chcesz zamieszkać ze mną w Shakespeare – zapytałam, żeby upewnić się, że dobrze rozumiem.

– Tak. Co o tym sądzisz?

Pomyślałam o tym, co zrobiłam wczoraj. Zamknęłam oczy i marzyłam, żeby walnął we mnie teraz piorun, żebym nie musiała nigdy mówić o tym Jackowi. Ale tak się nie stało, a zawsze byliśmy ze sobą szczerzy.

– Całowałam się z kimś – przyznałam. – Nie pozwolę ci mnie uderzyć, ale możesz coś rozbić, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej.

– Całowałaś się z kimś – powtórzył. Nie mogłam mu spojrzeć w twarz. To była taka popogrzebowa gorączka.

– I nie poszłaś do łóżka z…?

– Nie.

Czy naprawdę musiałam mówić dalej? Czy nie byłam wystarczająco szczera? Uznałam, że tak.

Ukradkiem zerknęłam na Jacka. Widziałam napięcie na jego twarzy. Zamiast w coś walnąć, wyglądał, jakby to jego ktoś uderzył. Trzymał się kurczowo krawędzi stołu.

– Czy ten ktoś… Czy to się powtórzy? – zapytał w końcu szorstkim głosem.

– Nie – odpowiedziałam. – Nigdy. Stopniowo rozluźnił uścisk. Stopniowo jego twarz przybierała ludzki wygląd.

– Ile masz lat, Lily? – zapytał znienacka.

– Trzydzieści jeden. Wkrótce trzydzieści dwa.

– Ja mam trzydzieści sześć – wziął głęboki oddech. – Oboje sporo przeszliśmy.

Skinęłam głową. Nasze nazwiska nadal od czasu do czasu pojawiały się w gazetach („Po brutalnym zbiorowym gwałcie przypominającym ten, którego dokonano na mieszkance Memphis, Lily Bard, mieszkanka Pine Bluff została przyjęta do Kliniki Uniwersyteckiej…” lub „Dziś tajny agent Lonny Todd został zwolniony z policji w Memphis po przedstawieniu mu zarzutów utrzymywania nieodpowiednich relacji z informatorką. Dymisja Todda jest ostatnią z serii podobnych zwolnień, które rozpoczęły się cztery lata temu zwolnieniem oficera Jacka Leedsa, którego związek z żoną współpracownika doprowadził do jej zamordowania”).

– To najlepsze, co mi się kiedykolwiek przytrafiło – powiedział Jack. Zbladł jak ściana, ale nie przerywał. – Tobie przydarzył się… – Zaciął się w tym momencie, zabrakło mu słowa.

– Przydarzył mi się moment bezgranicznej głupoty.

– Tak. – Uśmiechnął się, ale nie był rozbawiony. – Przydarzyło ci się coś głupiego. Ale to się nie powtórzy, bo obiecałaś, że tak będzie, a zawsze dotrzymujesz słowa.

Nie uważałam się za uosobienie honoru, ale prawdą było, że dotrzymywałam danego słowa. Starałam się nie być zaskoczona spokojem i zrównoważeniem Jacka.

Chyba na coś czekał.

– Powiedziałam, że to już się nie zdarzy, a zawsze dotrzymuję słowa – powtórzyłam.

Jack nieco się rozluźnił. Otrząsnął się, wziął do ręki widelec i zaczął jeść naleśnik.

– Tylko nie mów mi nigdy, kto to był – powiedział, nie patrząc na mnie.

– Robisz się coraz mądrzejszy. Jack miał problem z trzymaniem nerwów na wodzy.

– Zajęło mi to trochę. – Tym razem naprawdę się uśmiechał. – Nie odpowiedziałaś mi.

Wzięłam głęboki oddech.

– Tak, chcę, żebyś się wprowadził. Myślisz, że jest tu wystarczająco dużo miejsca?

– Czy mógłbym urządzić sobie biuro w pokoju do ćwiczeń?

Byłam zdumiona, jak łatwo dało się to ustalić. Przytaknęłam. Powieszę worek do ćwiczeń w pokoju gościnnym. Mogę przeżyć bez tego. Mogę ćwiczyć na tarczach treningowych w sali do aerobiku w Body Time.

Spróbowałam sobie wyobrazić dzielenie z Jackiem łazienki. Była bardzo mała, a blat praktycznie nie istniał. Zastanawiałam się, co zrobić z meblami. I jak podzielimy się rachunkami.

Właśnie bardzo sobie skomplikowaliśmy życie i bałam się zmian. Trzeba było ustalić jeszcze wiele drobiazgów.

– Nie wyglądasz na szczególnie zadowoloną. – Jack obserwował mnie zza stołu.

– Ależ jestem. – Uśmiechnęłam się, a on znów tępo się we mnie wpatrywał. – Boję się – przyznałam. – A ty, choć trochę?

– Tak – wyznał. – Minęło już trochę czasu.

– Przynajmniej jedno z nas ma jakieś doświadczenie. Ja nigdy przez to nie przechodziłam.

Jack wziął głęboki oddech.

– Czy nie wolałabyś wziąć ślubu? – zapytał, a każdy jego mięsień był napięty. – To mogłoby być dobre, co?

Teraz ja musiałam wziąć głęboki oddech, gdy szukałam właściwych słów, by wyrazić, co czułam. Nienawidzę się tłumaczyć, a tylko fakt, że po prostu nie mogłam urazić Jacka, zmusił mnie do przechodzenia przez te męki.

– Gdyby nie wzgląd na innych ludzi, wyszłabym za ciebie choćby dziś – powiedziałam powoli. – Wiesz, jak ucieszyliby się dziennikarze, gdyby się o tym dowiedzieli? Jak ludzie poklepywaliby nas po plecach i nam gratulowali? „Te dwie nieszczęsne dusze, jakie to szczęście, że na siebie trafili”.

Jack wyglądał, jakby był bliski załamania, więc pospieszyłam z resztą wyjaśnień.

– Ale to nie może być powodem, żebyśmy zrezygnowali ze szczęścia, które jest w zasięgu ręki. Wiesz, czego pragnę? Chciałabym wziąć z tobą ślub i nikomu o tym nie powiedzieć. Przynajmniej do momentu, gdy ta wiadomość nie będzie już najświeższa.

Jack nie wiedział, czy powiedziałam tak, czy nie. Próbował zrozumieć. Mogłam to wyczytać z tego, jak się pochylił w moim kierunku i patrzył na mnie.

– Zrobilibyśmy to tylko dla siebie – powiedziałam, pewna, że nie udało mi się przekazać tego, co starałam się powiedzieć. Zawsze byłam samotnikiem.

– Czyli chciałabyś ślubu?

– Tak – powiedziałam, zdziwiona swoją reakcją. – Tego bym chciała.

– I utrzymać to w sekrecie?

– Przez jakiś czas. Chciałabym do tego przywyknąć, zanim powiemy innym.

– Teraz?

– Nie. Kiedyś. Ale w gazecie zamieszczają nazwiska osób, które wzięły ślub. Jak moglibyśmy to obejść? Pod warunkiem że ty…

Byłam zaniepokojona, gdy czekałam na to, co powie.

– Tak – powiedział powoli. – Też tego chcę. – Jednak wyglądał na trochę zaskoczonego tym odkryciem. Położył rękę na mojej dłoni, leżącej na stole. – Wkrótce.

Próbowałam sobie wyobrazić, że Jack nie czuł do mnie tego, co ja do niego. Próbowałam wyobrazić sobie, jak Jack za miesiąc czy dwa znudzi się mną i wybierze jakąś kobietę w Little Rock, która będzie łatwiejsza w obsłudze i mniej drażliwa. Chciałam zobaczyć siebie w tej sytuacji, odrzuconą, pogrążoną w bólu.

Ale nie potrafiłam.

Nie liczyłam na wiele w życiu, ale liczyłam na miłość Jacka. Mimo że wyznał mi miłość dopiero dziś rano, wiedziałam, że mnie kocha, i byłam tego stuprocentowo pewna.

Nie miałam zamiaru skakać z radości ani jechać do domu, by powiedzieć matce, że musimy wybrać zastawę stołową i zarezerwować kościół. Czas, kiedy mogłam tak zareagować, już minął. Teraz, gdy był ze mną Jack, miałam wszystko, czego potrzebowałam. Nie potrzebowałam potwierdzać tego gratulacjami i prezentami od innych.

– Cholera – powiedział Jack, szczerząc się jak wariat. Podskoczył i zaczął machać rękami, jakby nie wiedział, co robić. – Cholera!

Poczułam, że promienieję szczęściem, jakbym była stworzona ze światła. Nie wiedziałam, jak to się stało, ale byłam przyklejona od stóp do głów do Jacka, byliśmy objęci i śmialiśmy się jak głupi do sera.

Zawsze była między nami chemia, ale silne emocje, które były w nas teraz, zmieniły nas w wulkany energii.

Świętowaliśmy wyjątkowo mocno.

Po wszystkim w kuchni panował jeszcze większy bałagan. Ponieważ Jack gotował, ja sprzątałam, a on zasłał łóżko. Później, mając wyjątkową perspektywę całego wolnego dnia, postanowiliśmy wybrać się na spacer.

Poranek był idealny, zarówno jeśli chodzi o nasze bycie razem, jak i pogodę. Wiosenny poranek był wystarczająco ciepły, niebo jasne i bezchmurne. Od lat się tak nie czułam, nie zbliżyłam się nawet do takiego stanu. Byłam tak szczęśliwa, że niemal odczuwałam fizyczny ból i byłam śmiertelnie przerażona.

Gdy przeszliśmy parę przecznic, zaczęłam opowiadać Jackowi o Deedrze. Powiedziałam mu o nowej szeryf, jej bracie, o tym, jak Lacey poprosiła mnie o pomoc, o zawstydzających przedmiotach, które znalazłam w mieszkaniu Deedry. O Becce, Janet i pogrzebie, o pożarze w domu Joego C, o testamencie, który przeczytał Bobo, gdy szpiegował w sekretarzyku.

– Joe C. nie zostawia nic Calli? – Jack nie dowierzał. – Mimo że troszczyła się o niego przez piętnaście lat czy ile tam, gdy wymagał opieki?

– Co najmniej przez piętnaście lat. Tak mi powiedziała. Joe C. zapisał dalszym krewnym, wnukom swojego rodzeństwa – Bobo, Amber-Jean, Howellowi trzeciemu, każdemu z dzieciaków Winthropów – po meblu. Oczywiście po tym wszystkim pewnie tego nie dostaną, choć być może w domu są jeszcze rzeczy, które warto ratować. Nie wiem. A pozostali wskazani w testamencie mają podzielić między siebie środki ze sprzedaży domu.

– A kto to jest?

– Becca i jej brat, Anthony – zaczęłam, próbując przypomnieć sobie, co powiedziała mi Calla kilka tygodni wcześniej – pochodzą od…

– Podaj mi tylko nazwiska, nie genealogię – ostrzegł mnie Jack.

Pamiętałam, że Jack chodził do kościoła, gdy był mały. Wychował się w rodzinie baptystów. Byłam ciekawa, czy mogliśmy rozmawiać o innych rzeczach.

– Dobra. Są jeszcze Sarah, Hardy i Christian Prader, którzy mieszkają w Karolinie Północnej. Nigdy ich nie spotkałam. I Deedra, która już się nie liczy.

– A jak myślisz, ile jest warta działka i dom?

– Słyszałam, że trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Siedemdziesiąt tysięcy dolarów to nie jest suma, którą można by zignorować.

Pomyślałam, co mogłabym zrobić z siedemdziesięcioma tysiącami dolarów.

W gazetach niemal codziennie czytałam o korporacjach, która mają miliony i miliardy dolarów. W wiadomościach telewizyjnych słyszałam o ludziach, którzy są tyle „warci”. Ale dla kogoś takiego jak ja siedemdziesiąt tysięcy dolarów to było bardzo dużo.

Siedemdziesiąt tysięcy. Mogłabym kupić nowy samochód, zaspokoić swoją palącą potrzebę. Nie musiałabym oszczędzać na wszystkim, żeby uciułać na podatek od nieruchomości, abonament w siłowni i ubezpieczenia: medyczne i samochodowe. Gdybym się rozchorowała, mogłabym pójść do lekarza i od razu wykupić lekarstwa i nie musiałabym przez kilka miesięcy sprzątać za darmo gabinetu Carrie.

Mogłabym kupić Jackowi ładny prezent.

– Co chciałbyś ode mnie dostać, gdybym miała siedemdziesiąt tysięcy dolarów? – zapytałam, co było jak na mnie wyjątkową fanaberią.

Jack zbliżył się i szepnął mi na ucho.

– To możesz dostać prawie za darmo – odpowiedziałam, starając się nie okazać zawstydzenia.

Podeszliśmy do domu Joego C, wskazałam Jackowi przyczernione okna z przodu. Bez słowa podszedł do domu i okrążył go. Dostrzegłam go kilka razy za wysokimi krzakami (tymi, których nie zniszczyli strażacy), jak patrzył w górę, w dół, przyglądając się dokładnie budynkowi. Widziałam, że ma coraz bardziej ponury wyraz twarzy.

– Weszłaś do środka – skomentował, gdy do mnie wrócił.

Stanął obok i patrzył na mnie.

Przytaknęłam, nie skupiając się na nim, bo oceniałam straty. Piętro wyglądało dobrze, przynajmniej z chodnika. Na podwórku było rumowisko, spopielone szczątki różnych przedmiotów. Kiedy wiatr powiał w inną stronę, poczułam znów ten okropny swąd spalenizny.

– Weszłaś do środka – powiedział Jack.

– Tak – powiedziałam z wahaniem.

– Kompletnie ci odbiło? – zapytał cichym, poważnym głosem.

– Dom się palił.

– Nie wchodzi się do budynków, które się palą – powiedział Jack i cała złość, którą powstrzymywał rano, wybuchnęła. – Trzyma się od nich z daleka.

– Wiedziałam, że w środku był Joe C! – powiedziałam i też się zdenerwowałam. Nie lubię wyjaśniać oczywistych rzeczy. – Nie mogłam pozwolić mu spłonąć.

– Posłuchaj mnie, Lily Bard – powiedział Jack i zaczął iść tak szybko, że ledwo mogłam nadążyć. – Posłuchaj mnie.

Zatrzymał się, odwrócił twarzą do mnie i wymachiwał mi palcem przed nosem. Wbiłam wzrok w ziemię, czułam, że usta mi się zaciskają, a oczy zmieniają w wąskie szparki.

– Kiedy dom się pali, nie wchodzisz do niego – poinformował mnie, z widocznym wysiłkiem nie podnosząc głosu. – Nieważne, kto jest w tym domu… Jeśli jest tam twoja matka; jeśli jest tam twoja siostra. Jeśli ja tam jestem. Nie. Wchodzisz. Do środka.

Wzięłam głęboki oddech i gapiłam się na swoje adidasy – Tak, mój panie – powiedziałam cicho. Wzniósł ręce w górę.

– Dosyć! – oznajmił niebu. – Dosyć! – I odszedł.

Nie miałam zamiaru gonić za nim, bo musiałabym biec, żeby nadążyć. Ruszyłam więc w przeciwnym kierunku.

– Lily! – krzyknęła za mną jakaś kobieta. – Lily, poczekaj!

Mimo że miałam ochotę uciec, zatrzymałam się i odwróciłam.

Becca Whitley goniła mnie, trzymając pod rękę wielkiego faceta z jasnymi kręconymi włosami. W pierwszej chwili pomyślałam, że ten gość powinien dogadać się z zastępcą Emanuelem, stworzyć drużynę i zająć się na poważnie karierą we wrestlingu.

Becca była jak zwykle udekorowana, miała kolczyki ze sztucznymi brylantami i usta obrysowane tak ciemną konturówką, że wyglądała naprawdę wulgarnie. Kiedy miała na sobie te barwy wojenne, zawsze byłam zaskoczona, gdy przypominałam sobie, że była tak pełna wdzięku i tak dokładna na zajęciach karate i że całkiem sprawnie zarządzała mieszkaniami. Byłam przekonana, że to oznaczało, iż uległam stereotypom, których nie znosiłam, gdy ktoś używał ich w stosunku do mnie.

– To mój brat, Anthony – powiedziała z dumą Becca.

Spojrzałam na niego. Miał małe łagodne błękitne oczy. Byłam ciekawa, czy oczy Becki miały taki sam kolor, gdy nie nosiła szkieł kontaktowych. Anthony uśmiechnął się jak dobrotliwy olbrzym. Chciałam pokazać dobre maniery, ale nadal myślałam o Jacku. Podałam rękę bratu Becki i doceniłam wysiłek, jaki włożył w to, żeby uścisk nie był zbyt mocny.

– Na długo przyjechałeś, Anthony? – zapytałam.

– Na tydzień lub coś koło tego – powiedział. – Później być może wybierzemy się z Beccą na wycieczkę. Od lat nie widzieliśmy niektórych naszych krewnych ze strony ojca.

– Czym się zajmujesz? – Starałam się okazać uprzejme zainteresowanie.

– Jestem doradcą w więzieniu w Teksasie – odpowiedział, szczerząc białe zęby w szerokim uśmiechu. Wiedział, że zareaguję na jego słowa.

– Trudna praca – powiedziałam.

– Trudni ludzie – odpowiedział, kręcąc głową. – Ale zasługują na drugą szansę po tym, jak odsiedzą wyrok. Mam nadzieję, że wypuszczę ich na wolność w lepszym stanie, niż byli, gdy trafili do więzienia.

– Nie wierzę w resocjalizację – powiedziałam bez ogródek.

– Ale spójrz na tego chłopca, którego niedawno aresztowano – powiedział rozważnie. – Tego, który w zeszłym roku uszkodził samochód Deedry. Znów trafił do więzienia. Nie sądzisz, że osiemnastolatkowi przydałaby się każda pomoc, jaką może otrzymać?

Spojrzałam na Beccę, oczekując oświecenia.

– Ten chłopak, który pracuje w składzie budowlanym – wyjaśniła. – Szeryf rozpoznała jego głos. To on odpowiadał za te świńskie telefony do Deedry. Deedra zachowała nagrania z automatycznej sekretarki. Taśmy były w szufladzie jej nocnego stolika.

Czyli Deedra poważnie potraktowała te telefony. A osoba, która do niej wydzwaniała, to nikt, mężczyzna, o którym wszyscy myśleli jako o nieszkodliwym dzieciaku.

– Widzisz, ile się nauczył w więzieniu? – powiedziałam do Anthonyego Whitleya.

Anthony chyba rozważał próbę przekonania mnie, że uratowanie chłopca poprzez rozmowy było warte poświęconego mu czasu, ale porzucił starania, zanim zaczął. Mądrze.

– Chciałem ci podziękować za uratowanie naszego pradziadka – powiedział sztywno po krępującej przerwie. – Becca i ja wiele ci zawdzięczamy.

Machnęłam ręką. Nie ma za co. Zerknęłam przed siebie, zastanawiając się, jak daleko dotarł Jack.

– Och, Lily, powinnaś wpaść do mnie później, muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedziała Becca, więc chyba wyglądałam, jakbym chciała odejść.

Wymamrotałam słowa pożegnania, odwróciłam się – może mimo wszystko pójdę za Jackiem – wyrzucając oboje Whitleyów i z oczu, i z serca.

Jack zawrócił. Spotkaliśmy się pośrodku następnej przecznicy. Przywitaliśmy się szorstko, skinieniem głowy. Nie będziemy kłócić się o to samo. Zamknęliśmy ten temat.

– Kto to był? – zapytał, spoglądając za mnie. Odwróciłam się.

– Becca Whitley, znasz ją. I jej brat Anthony. Właśnie go poznałam. Duży facet.

– Hmm. Brat?

– Tak, Anthony. Brat.

Jack objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w drogę, jakby nie był na mnie wcześniej zły.

– Nie są zbyt podobni – powiedział po chwili.

– Nie, nie za bardzo – zgodziłam się, rozmyślając, czy czegoś nie przegapiłam. – A ty jesteś podobny do siostry?

– Nie, wcale – powiedział Jack. – Ma bardziej zaróżowioną cerę i jaśniejsze włosy.

Po drodze do domu nie mówiliśmy zbyt wiele. To, że się kochaliśmy, było chyba w tym momencie wystarczającym tematem do przemyśleń. Jack postanowił popracować w Body Time nad mięśniami brzucha, ale ja byłam okropnie obolała po wyciąganiu Joego C. przez okno sypialni.

– Mogę zacząć robić pranie, jeśli chcesz iść.

– Nie musisz tego robić – zaprotestował.

– Nie ma problemu. Wiedziałam, że Jack nie znosi robić prania.

– Zrobię kolację – zaoferował.

– Okej, pod warunkiem że nie podasz czerwonego mięsa.

Fajitas z kurczaka?

– Dobrze.

– W takim razie w drodze do domu wstąpię do Superette.

Gdy Jack odjechał, pomyślałam, że ta krótka wymiana zdań była bardzo domowa. Nie uśmiechnęłam się, ale miałam tę myśl w zanadrzu, gdy otwierałam walizkę Jacka, która tak naprawdę była uwielbianą przez niego dużą torbą. Jack nie sprawiał wrażenia pedanta, ale taki był. W torbie miał ciasno ułożone ubrania na kilka dni i wszystkie należało uprać. W bocznych kieszeniach zabijacze czasu: krzyżówki, thriller w miękkiej okładce i program telewizyjny.

Zawsze gdy podróżował, zabierał ze sobą egzemplarz, bo oszczędzało mu to trochę nerwów. Program na ten tydzień był nowy i gładki, ten z zeszłego tygodnia – pognieciony i z oślimi uszami.

Już miałam wyrzucić ten nieaktualny, gdy uświadomiłam sobie, że było to to samo wydanie, które zniknęło ze stolika Deedry. Przekartkowałam gazetę, jakby mogła mi coś wyjaśnić. Znów byłam bliska wyrzucenia jej do śmieci, ale zmieniłam zdanie i położyłam pisemko na stole kuchennym. Miało mi przypomnieć, żebym opowiedziała Jackowi dziwną historyjkę o jedynej rzeczy, której brakowało w mieszkaniu Deedry.

Gdy sortowałam ubrania Jacka, moje myśli przewędrowały z mieszkania Deedry do Becki. Chciała ze mną porozmawiać. Spojrzałam na zegarek. Jack nie wróci do domu jeszcze przynajmniej przez godzinę. Załadowałam do pralki jego dżinsy i koszule. Zamknęłam drzwi, a klucze włożyłam do kieszeni. Ruszyłam w kierunku Apartamentów Ogrodowych. Przeszłam przez parking z ponumerowanymi miejscami – jednym na każde mieszkanie – do tylnego wejścia do budynku. Było piękne niedzielne popołudnie, dwa mieszkania były tymczasowo niezamieszkane, więc na zewnątrz stały tylko dwa auta, zaparkowane pod wiatą: niebieski dodge Becki i nowy pikap Claudea.

Spojrzałam na puste miejsce postojowe należące do Deedry i coś mi przyszło do głowy. Nie lubię nierozwiązanych zagadek. Weszłam do otwartej drewnianej budowli – tak naprawdę przypominającej szopę – i zaczęłam przyglądać się przedmiotom zawieszonym na gwoździach, które wbito w niewykończone ściany. Któryś z dawnych lokatorów powiesił tu narzędzia. Deedra zostawiła parasolkę, na półce stał pojemnik z płynem do spryskiwaczy, szmatka do wskaźnika poziomu oleju, skrobaczka do lodu i płyn do czyszczenia szyb. Zdjęłam z gwoździa parasolkę, odwróciłam ją i nie wypadło z niej… nic. W miejscu, gdzie zawsze Deedra zostawiała zapasowy klucz, już go nie było.

Wydało mi się to jeszcze dziwniejsze niż to, że z miejsca zbrodni zniknęła torebka Deedry. Jej zabójca wiedział o niej nawet to, znał jej małą tajemnicę, wiedział, gdzie trzymała zapasowy klucz. Mógł być teraz w posiadaniu dwóch kluczy do mieszkania Deedry, w tym jednego pochodzącego z jej torebki, pozostałych rzeczy, które się w niej znajdowały, oraz programu telewizyjnego.

Nie mogłam nic zrobić w sprawie zaginionego klucza. Następnym razem, gdy spotkam się z szeryf, powiem jej o kluczu, którego brakowało w skrytce. Wzruszyłam ramionami.

Podeszłam do tylnego wejścia i weszłam do budynku. Mieszkanie Becki było z tyłu po lewej stronie. Claude Friedrich mieszkał obok, z przodu. Claude i Carrie mieli wrócić ze swojej małej podróży poślubnej dziś wieczorem i przypuszczałam, że zamieszkają na stałe w domu Carrie. Będą wtedy trzy puste mieszkania. Miałam nadzieję, że Becca będzie zbyt zajęta, by wysprzątać je przed wprowadzeniem się następnych lokatorów. Przydałaby mi się dodatkowa kasa.

Zastukałam do drzwi Becki. Otworzyła mi prawie natychmiast, jakby czekała za nimi. Była zaskoczona.

– Powiedziałaś, że chcesz ze mną porozmawiać – podpowiedziałam.

– O, tak, powiedziałam! Nie sądziłam jednak… Nieważne. Dobrze cię widzieć. – Przesunęła się, żeby wpuścić mnie do środka.

Próbowałam sobie przypomnieć, czy byłam wcześniej w jej mieszkaniu. Nie zmieniła w nim wiele od czasów wuja Pardona. Przestawiła tylko meble, wstawiła stoliczek czy dwa i kupiła nowy telewizor (ten należący do Pardona był stary i mały).

– Napijesz się czegoś?

– Nie, dzięki.

Becca kazała mi usiąść, więc przycupnęłam na brzegu kanapy. Nie chciałam zostawać długo.

– Anthony pojechał do myjni – powiedziała. – Gdy zapukałaś, byłam pewna, że to on.

Czekałam, aż przejdzie do sedna.

– Jeśli Anthony i ja wybierzemy się na tę wycieczkę, którą planuje – zaczęła – czy chciałabyś się zaopiekować mieszkaniami podczas mojej nieobecności?

– A możesz mi powiedzieć, co to dokładnie oznacza?

Przez chwilę wyjaśniała, podała więcej szczegółów, pokazała listę fachowców, których miała na podorędziu, jeśli potrzebne były jakieś naprawy w budynku, opowiedziała, jak zdeponować czeki za czynsz. Becca pod warstwą makijażu skrywała sporo zdrowego rozsądku i potrafiła przystępnie wszystko wyjaśnić.

Dodatkowe pieniądze byłyby mile widziane i potrzebowałam tej pracy, choćby po to, by się pokazać potencjalnym pracodawcom. Kiedyś sprzątałam cztery z ośmiu mieszkań w tym budynku, ale to było parę lat temu. Pardon czasem płacił mi za sprzątanie wspólnych części budynku. Powiedziałam Becce, że się tym zajmę – wyglądała na zadowoloną. Chyba jej ulżyło.

Zaczęłam się zbierać do wyjścia. Zanim Becca rozpoczęła uprzejme pożegnanie, na chwilę zapadła cisza i wtedy usłyszałam hałas dobiegający z góry.

Z mieszkania Deedry.

– No to, Lily… – zaczęła Becca. Podniosłam rękę. Natychmiast przestała mówić, co mi się spodobało, i bezgłośnie zapytała: „Co?”. Wskazałam na sufit.

Gapiłyśmy się w górę, jakbyśmy miały rentgen w oczach i mogły zobaczyć, co się działo nad nami.

Znów usłyszałam hałas w mieszkaniu zmarłej kobiety. Poczułam ciarki na plecach.

– Lacey tam jest? – wyszeptałam, starając się wyłapać wszelkie odgłosy.

Stałyśmy z Beccą jak posągi, ale takie, których głowy lekko się obracały, żeby jak najlepiej słyszeć.

Becca potrząsnęła głową, a wstążka, która okrywała gumkę związującą jej włosy, zaszeleściła na ramionach.

Wskazałam głową w kierunku drzwi i spojrzałam na nią pytająco.

Skinęła głową i podeszłyśmy do drzwi.

– Policja? – zapytałam najciszej, jak umiałam. Pokręciła głową.

– Może rodzina – wyszeptała, wzruszając ramionami.

Nikt nie potrafił skradać się po schodach jak my. Wystarczająco dobrze znałyśmy budynek i wiedziałyśmy, gdzie skrzypiała podłoga, a gdzie nie. Byłyśmy pod drzwiami Deedry, zanim się na to przygotowałam.

Jedyną broń, jaką dysponowałyśmy, stanowiły nasze ręce, a osoba w środku mogła być uzbrojona. Ale budynek był własnością Becki i wydawała się zdecydowana na natychmiastową konfrontację z intruzem. Obie czułyśmy się komfortowo w tej sytuacji. Wykonałam wymach ramionami, żeby je trochę rozluźnić.

Becca zapukała do drzwi.

Ruch w mieszkaniu zamarł. W powietrzu zawisła cisza, gdy we dwie, wstrzymując oddech, czekałyśmy, co zrobi intruz.

Cisza trwała zbyt długo jak na gust Becki, więc zapukała do drzwi raz jeszcze, z większym zniecierpliwieniem.

– Wiemy, że tam jesteś. Nie wydostaniesz się inną drogą.

Mówiła prawdę, stanowiło to zresztą zagrożenie w razie pożaru. Pamiętam, że przez jakiś czas Pardon rozdawał mieszkańcom piętra sznurowe drabiny, ale zniechęcił się, gdy wszyscy zabierali je ze sobą przy wyprowadzce. Od tamtej pory wynajmujący mieszkania na piętrze musieliby sobie radzić sami, gdyby wybuchł pożar. Przypomniałam sobie o tych drabinach, gdy znów zaległa cisza.

Jeszcze głębsza cisza.

– Nie odejdziemy stąd – oznajmiła spokojnie Becca. Podziwiałam jej pewność siebie. – Dobra, Lily – powiedziała głośniej. – Dzwoń na policję.

Drzwi otworzyły się, jakby były zamontowane na sprężynach.

– Nie dzwońcie do mojej siostry – poprosił Marlon Schuster.

Spojrzałyśmy na siebie z Beccą równocześnie. Jeśli miałam taką minę jak ona, wyglądałyśmy dość głupio. Jasnoniebieskie oczy Becki prawie wylazły z orbit ze zdziwienia i rozczarowania. Złapać brata szeryf w takiej sytuacji, w mieszkaniu zamordowanej… Oto, do czego doprowadziła nasza brawura. Nikt, absolutnie nikt by nam za to nie podziękował.

– O cholera – powiedziała zdegustowana Becca. – Chodźcie do mnie.

Jak zbity szczeniak Marlon przemknął do jej mieszkania, wyglądał na mniejszego niż zazwyczaj. Włosy miał krótko przystrzyżone, chyba na pogrzeb. Mogłam mu się teraz dokładniej przyjrzeć i zobaczyłam, że był młodym człowiekiem o drobnej, delikatnej budowie. Wątpię, czy podniósłby trzydzieści cztery kilogramy. Miałam wcześniej nadzieję, że schwytamy mordercę Deedry, ale teraz nie wiedziałam, co o tym myśleć.

Choć nikt mu nie kazał, Marlon opadł na krzesło wciśnięte naprzeciw kanapy. Stanęłyśmy z Beccą przed nim, a Becca kazała mu się tłumaczyć.

Marlon wpatrywał się w swoje dłonie, jakby miały z nich wyrosnąć odpowiedzi. Był bliski płaczu.

– Jak się dostałeś do środka? – zapytałam, żeby go ośmielić.

– Deedra dała mi klucz – powiedział, a w jego głosie słychać było odrobinę dumy.

– Deedra nie dawała kluczy. Czekałam, jak na to zareaguje.

– Mnie dała. Teraz dumy nie dało się nie zauważyć. Becca zmieniła pozycję.

– Dlaczego więc nie oddałeś go policji? Ja musiałam oddać swój, a jestem właścicielką mieszkania.

– Zatrzymałem klucz, bo dostałem go od niej – odpowiedział po prostu.

Chciałam wyczytać z jego twarzy, czy mówił prawdę. Nie jestem wykrywaczem kłamstw, ale wyglądał, jakby wierzył w to, co mówi. Zauważyłam wcześniej, że z wyglądu bardziej przypominał ojca niż matkę. Ale nikt nie zwracał uwagi na wzrost szeryfa Schustera przez opinię, która głosiła, że najpierw machał pałką, a później zadawał pytania. Jeśli podobna dzikość była w jego synu, tkwiła głęboko ukryta.

– Czyli otworzyłeś drzwi kluczem, który dostałeś od lokatorki – zapytała ostrożnie Becca, jakby rozważała, czy jego wejście było zgodne z prawem.

Marlon z entuzjazmem przytaknął.

– Po co? – spytałam. Marlon spłonął ciemną i nietwarzową czerwienią.

– Chciałem tylko… – Zamilkł, świadomy, że zdanie, które rozpoczął w ten sposób, nie zabrzmi przekonująco.

– Chciałeś tylko wziąć…? – podpowiedziała Becca.

Marlon wziął głęboki oddech. – Film.

– Nakręciliście z Deedrą film? Starałam się, żeby mój głos brzmiał obojętnie, ale młodzieniec zaczerwienił się jeszcze bardziej. Skinął głową i ukrył twarz w dłoniach.

– No to masz szczęście, bo mam u siebie wszystkie kasety. Przejrzę je i gdy znajdę film, oddam ci go.

Marlon prawie zemdlał z radości. Chwilę później sprawiał wrażenie, jakby jego nastrój uległ gwałtownej poprawie.

– Były też inne rzeczy – powiedział z wahaniem. – Pani Knopp nie powinna ich oglądać.

– Zajęłam się tym – odpowiedziałam.

Wzrok Becki wędrował między mną a chłopakiem. Pochłaniała informacje.

– Panno Bard, pani ją znalazła – powiedział Marlon. Wpatrywał się we mnie z utęsknieniem, jakby chciał otworzyć moją głowę i zobaczyć w niej obrazki. – Co jej się stało? Marta nie pozwoliła mi zobaczyć.

– Dobrze zrobiła. Jeśli obchodziła cię Deedra, nie chciałbyś oglądać jej w takim stanie.

– Jak wyglądała? – zapytał błagalnie. Poczułam się nieswojo. Starałam się patrzeć mu prosto w oczy, żeby mi uwierzył.

– Była w samochodzie, naga, nie było widać żadnych ran – powiedziałam ostrożnie. – Siedziała.

– Nie rozumiem.

Co tu było do rozumienia? Najprostszym wyjaśnieniem tej sceny było najprawdopodobniej to prawdziwe, bez względu na to, jak trudno było je zaakceptować. Deedra miała o jednego faceta za dużo. Ten mężczyzna zwabił ją do lasu, zezłościł się na nią albo po prostu uznał, że była niepotrzebna, i zabił ją.

– Czy została zgwałcona? – zapytał.

– To nie ja się zajmuję przeprowadzaniem sekcji – powiedziałam, a mój głos zabrzmiał twardo i nerwowo.

Deedra tak szybko zgadzała się na seks, że trudno było teoretyzować, czy została zgwałcona, jeśli nie było widać wielu obrażeń. Być może butelka zasłaniała inne urazy? Może pokazywała, że mężczyzna nie był w stanie?

A może był to wyraz pogardy.

Becca powiedziała mu uprzejmie:

– Marlon, wiesz, że Deedra miała wielu przyjaciół. – Ton jej głosu jednoznacznie wskazywał, jakiego rodzaju przyjaciół miała Deedra.

– Tak, wiem. Ale to się zmieniło, powiedziała mi o tym. Dzięki mnie. Bo mnie naprawdę kochała, a ja naprawdę kochałem ją.

Wierzyłam w to tak samo jak w to, że Becca naprawdę była blondynką. Ale każdy miał prawo do iluzji… No, może poza mną. Poczułam się, jakbym miała milion lat. Westchnęłam i pokiwałam głową.

– Oczywiście.

– Musicie mi uwierzyć. – Nagle się ożywił. Wyprostował się na krześle, jego oczy błyszczały i po raz pierwszy zobaczyłam to, co widziała Deedra – namiętność, która czyniła z niego przystojnego i pociągającego chłopca.

– Powiedziała mi o tym – rzuciła Becca. Oboje się w nią wpatrywaliśmy. Becca wyglądała całkiem spokojnie i kontynuowała rzeczowo.

– Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Deedra, powiedziała, że wreszcie poznała kogoś, kto ją naprawdę obchodził, kogoś, kogo była w stanie pokochać.

Twarz Marlona jaśniała z powodu ulgi i dumy. Zobaczyłam swoją szansę i wyciągnęłam rękę. Bez zastanowienia oddał mi klucz. Ukryłam go, a on nie zaprotestował.

Kilka minut później wyszedł z mieszkania dużo szczęśliwszy niż w chwili, gdy do niego wchodził. Powiedziałyśmy, żeby nie martwił się o film, który nakręcili z Deedra, zabrałyśmy mu klucz, więc nie miał już wyrzutów sumienia, a ego zostało mile połechtane tym, że jego ukochana też go kochała, na tyle, by zmienić dla niego swoje życie.

Kto nie czułby się dobrze?

– Zmyśliłaś to wszystko? – zapytałam, gdy za Marlonem zamknęły się drzwi.

– Większość – przyznała. – Gdy ostatni raz rozmawiałam z Deedrą, znów narzekała na podwyżkę czynszu. Ale kiedy wspomniałam, że często widuję tu Marlona, powiedziała, że zdecydowała się spróbować przez jakiś czas monogamii.

– Nie sądziłam, że zna to słowo – powiedziałam w roztargnieniu.

– No dobra, może nie użyła słowa „monogamia”, ale o to jej chodziło.

– Kiedy z nią rozmawiałaś?

– Wiem dokładnie kiedy, bo policja mnie o to pytała. To było w sobotę po południu. Wracałyśmy o tej samej porze z zakupów.

– Kto tu był w weekend?

– O to też mnie pytała policja. Twój przyjaciel komendant policji spędził weekend u narzeczonej. Siostry Bickel wyjechały z miasta, do matki w Fayetteville. – Daisy i Dawn Bickel, bliźniaczki, były młodszymi kierowniczkami: Daisy w miejscowym oddziale sieciówki odzieżowej, a Dawn w fabryce materacy. – Terry Plowright wyjechał na sobotę, na jakiś pokaz monster trucków gdzieś blisko Little Rock. Wrócił o jakiejś pierwszej w nocy i wydaje mi się, że spał prawie całą niedzielę. Mieszka naprzeciwko mnie. To tyle, jeśli chodzi o parter.

Pokiwałam głową.

– Na górze mieszkanie z przodu naprzeciwko Deedry stoi puste. Mieszkanie naprzeciwko klatki schodowej wynajmuje kobieta, która pracuje w Walmarcie. Pracowała przez większość weekendu, jestem pewna, że w niedzielę i chyba parę godzin w sobotę. Drugie mieszkanie z przodu zajmuje Tick Levinson, a wiesz, jaki on jest.

„Jaki on jest” był alkoholikiem. Tick nadal pojawiał się w pracy w gazecie lokalnej, gdzie był reporterem, ale jeśli nie nastąpi jakaś interwencja, za rok nie będzie już tego robił.

– Kto z nich miał cokolwiek do czynienia z Deedrą?

– No, na pewno Terry. Miał z nią do czynienia dużo i często. Ale nie sądzę, aby któreś z nich brało to na poważnie – powiedziała powoli Becca. – Terry nie bierze na poważnie niczego poza samochodami, a zwłaszcza ciężarówkami. Lubi być kawalerem. Nie wydaje mi się, aby bliźniaczki Bickel rozmawiały z Deedrą, poza przywitaniem się. Claude… No, wiesz, w sumie to myślę, że Claude odwiedził Deedrę raz czy dwa, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.

Trudno mnie było bardziej zaskoczyć. Byłam pewna, że widać to na mojej twarzy. Czułam też niesmak.

– Wiesz, jacy są mężczyźni – powiedziała Becca sucho. Wiedziałam, z pewnością.

– Ale z tego, co mówiła Deedra, to było dawno temu, zaraz po tym, jak przeprowadził się do Shakespeare z Little Rock. Zanim wiedział, co jest co. Zaraz po swoim rozwodzie.

Mimo wszystko.

– W każdym razie to nie było nic nowego. A Tick? Nie wydaje mi się, żeby Tick pożądał czegokolwiek poza następną butelką. Zdarzyło ci się widzieć, jak po weekendzie schodzi po schodach w drodze do pracy? To przygnębiające. Gdyby palił, bałabym się, że spłonę we śnie.

Strach był całkiem na miejscu.

– I zanim, podobnie jak policja, mnie o to spytasz: nie widziałam żadnych innych ludzi kręcących się tu w weekend, ale to nie znaczy, że ich tu nie było. Każdy ma swój klucz do drzwi wejściowych.

Te drzwi były zamykane o dziesiątej wieczorem i potem mieszkańcy musieli otwierać je własnymi kluczami.

– A skoro przy kluczach jesteśmy – powiedziała nagle Becca i podeszła do biurka przy drzwiach. Otworzyła górną szufladę i wyjęła klucz. – To klucz do drzwi wejściowych dla ciebie. Będzie potrzebny, gdy pojedziemy z Anthonym na wycieczkę.

Włożyłam go do kieszeni i wstałam. Wtedy wszedł Anthony. Po torbie poznałam, że był w Stage, tam, gdzie pracowała jedna z bliźniaczek Bickel. Kupił mnóstwo ubrań. Chyba był podekscytowany wycieczką.

– Gdzie jedziecie? – zapytałam, starając się być uprzejma.

– Kto wie! – Becca się zaśmiała. – Możemy pojechać do Meksyku, możemy polecieć na Dominikanę! Jeśli któreś miejsce nam się spodoba, być może tam zostaniemy.

– Sprzedałabyś Apartamenty?

– Możliwe – powiedziała trzeźwo Becca. – Muszę przyznać, Lily, czuję się tu jak ryba bez wody.

To była prawda.

– Becca musi zobaczyć świat – powiedział z dumą Anthony.

Z pewnością byli podekscytowani. Mnie perspektywa podróży wcale by nie ucieszyła, ale widziałam, że Becca jest gotowa wyjechać. Nigdy nie czuła się w Shakespeare jak u siebie.

Gdy wróciłam do domu, zastałam zdumionego Jacka kucającego przed telewizorem. Po jego prawej stronie stały dwie sterty taśm video.

– Lily, powiedz mi, skąd wzięłaś te kasety? – zawył, wpatrując się w odcinek Mody na sukces. – Część z nich to domowe porno, a reszta to Oprah i telenowele.

Uśmiechnęłam się. Nie mogłam nic na to poradzić. Opowiedziałam mu o Deedrze i o swojej chęci pomocy poprzez wyniesienie kaset z mieszkania.

– Lepiej opowiedz mi wszystko od początku, jeszcze raz. To była ta dziewczyna bez brody, która mieszkała po drugiej stronie korytarza?

Zeszłej jesieni, kiedy Jack pracował w Shakespeare jako tajniak, wynajął jedno z mieszkań w Apartamentach Ogrodowych.

– Tak, to była Deedra – westchnęłam.

Dziewczyna bez brody. Świetnie została zapamiętana. Zaczęłam od początku opowiadać Jackowi o tym, jak znalazłam Deedrę w samochodzie – gwizdanie ptaków, ciszę lasu, szarą martwą kobietę na przednim siedzeniu samochodu.

– Jak dużo wcześniej zmarła? – zadał praktyczne pytanie Jack.

– W gazecie napisano, cytując Martę, że zmarła jakieś osiemnaście do dwudziestu czterech godzin wcześniej.

– Masz jeszcze tę gazetę? – zapytał, a ja poszłam przeszukać kosz z makulaturą.

Jack wyciągnął się na podłodze i swoim ciałem zajął prawie cały mój mały salon. Przypomniałam sobie, zaskoczona, że wprowadzał się do mnie i mogłam patrzeć na niego tak długo, jak chciałam, codziennie. Nie musiałam go zapamiętywać, żeby móc odtwarzać te wspomnienia, gdy wyjechał. I częściej będzie zajmował tyle miejsca w moim domu.

Wiedziałam, że na naszej drodze na pewno pojawią się wyboje.

– Więc ostatnią osobą, która widziała Deedrę, była jej matka i było to po wyjściu z kościoła, skąd Deedra poszła do domu.

Jack znów przeglądał artykuł. Koszulka ciasno opinała mu plecy, a dresy podkreślały kształt jego tyłka. Byłam szczęśliwa, że tak się rozkładał na mojej podłodze. Miałam ochotę zabrać mu gazetę. Jutro rano wyjedzie, a ja pójdę do pracy i nie wykorzystywaliśmy czasu, który nam pozostał, w najlepszy sposób.

– Ciekawe, co zrobiła. – Jack analizował fakty jak były glina, którym przecież był. – Czy dotarła do mieszkania? Jak z niego wyszła?

Powiedziałam Jackowi wszystko, co wiedziałam o poczynaniach mieszkańców budynku w to niedzielne popołudnie.

– Becca była w mieście, ale nie wiem dokładnie gdzie. Claudea nie było, sióstr Bickel również, Terry Plowright wyjechał. Tick, jak sądzę, był pijany. Kobieta, która pracuje w Walmarcie, Domari Clayton, była według Becki w pracy.

– A gdzie była Becca?

– Nie wiem, nie powiedziała.

Nie miałam pojęcia, co Becca miała w zwyczaju robić w niedziele. Nie chodziła do kościoła i choć często pojawiała się w Body Time, nie zostawała tam długo. Może w niedziele po prostu włóczyła się po mieszkaniu w pidżamie i czytała gazety albo książkę.

– Czy jej brat już tu wtedy był?

– Nie, wczoraj widziałam go po raz pierwszy.

– Czyli nie poznał nigdy Deedry.

Jack oparł brodę na rękach i gapił się na drewnianą podłogę. Gdy rozmyślał, wzięłam z kuchni – naszej kuchni – stary program telewizyjny i otworzyłam go na sobocie. To musiał być dzień mający związek z Deedrą, skoro zginęła w niedzielę.

Przeczytałam wszystkie streszczenia, sprawdziłam transmisje sportowe, ślęczałam nad opisem wieczornych programów. Kiedy Jack po dłuższej chwili otrząsnął się z zadumy, zapytał, co robię. Próbowałam mu wyjaśnić, ale niepotrzebnie to zagmatwałam.

– Może na gazecie była krew albo coś i morderca zabrał ją ze sobą – powiedział bez zainteresowania. – Albo Deedra wylała na nią piwo imbirowe i wyrzuciła do kosza. Bardziej mnie interesuje jej torebka. Co mogło w niej być? Czy miała jedną z tych wielkich toreb, w których można zmieścić cegły?

– Nie, jej były na tyle duże, by pomieścić pieniądze, szczotkę do włosów, puder, miętówki i chusteczki do nosa. Ale nic poza tym.

– Mieszkanie zostało splądrowane?

– Nie zauważyłam tego.

– Co jest wystarczająco małe, by zmieściło się w torebce? – Jack odwrócił się na plecy. Była to jeszcze bardziej atrakcyjna poza. Jego orzechowe oczy wpatrywały się w sufit. – Miała biżuterię?

– Nic drogiego. A przynajmniej nic, przez co warto było aranżować tę wyszukaną scenę zbrodni. Gdyby dostała w głowę cegłą, gdy robiła zakupy w centrum handlowym, to miałoby to sens. Miała kilka złotych łańcuszków, perły – one byłyby tego warte. Ale to, to ułożenie rzeczy w lesie… to wyglądało na coś osobistego. A jej perły były tam, wisiały na drzewie.

– Czyli wracamy do jej życia seksualnego. Z kim, kogo znasz, uprawiała seks?

Jack wyglądał odrobinę nieswojo, gdy zadawał pytanie. Było to trochę dziwne.

– Z każdym, z kim mogła – powiedziałam w roztargnieniu, zaczynając coś podejrzewać. – Chcesz listę?

Jack potwierdził i nadal wpatrywał się w sufit.

– Marcus Jefferson, ten gość, który mieszkał na piętrze, z przodu, w mieszkaniu, które przez jakiś czas wynajmowałeś. – Zastanowiłam się przez chwilę. – Syn Briana Grubera, Claude, Terry Plowright, Darcy Orchard, Norvel Whitbread, Randy Peevely, gdy był w separacji z Heather, plus jeszcze przynajmniej – policzyłam na palcach – czterech innych. A to tylko ci, których zastałam w jej mieszkaniu. Ale nie miałam zamiaru dawać Marcie Schuster listy.

– Nie powiedziałaś policji?

– To nie ich sprawa. Być może któryś z nich zabił Deedrę, ale to jeszcze nie powód, żeby wszyscy przechodzili piekło. A wcale nie jestem przekonana, by którykolwiek z nich naprawdę ją zabił.

– Skąd to wiesz?

– Bo niby dlaczego mieliby to zrobić? – zapytałam, pochylając się do przodu i opierając ręce na kolanach.

– Ze strachu przed zdemaskowaniem – zaczął pewnie Jack, ale się zawahał.

– Kto miałby się tego bać? Wszyscy w mieście wiedzieli, że Deedra była… łatwo dostępna. Nikt nie brał jej poważnie. To było jej tragedią. – Zaskoczyło mnie to, moja zaciekłość i drżący głos. Zależało mi bardziej, niż sądziłam, z powodów, których nie byłam w stanie zrozumieć. – Jack, czy byłeś bardzo samotny, gdy przyjechałeś do Shakespeare?

Poczerwieniał. Nie było to atrakcyjne.

– Nie – powiedział. – Ale było blisko. Nie zrobiłem tego ze strachu przed aids. Miała prezerwatywy, byłem napalony, ale zbadałem się wcześniej i byłem czysty, a wiedziałem, że ona jest…

– Dziwką? – zapytałam, czując, jak buzuje we mnie złość, której nie potrafiłam zrozumieć.

Jack przytaknął.

Niesamowite, jak łatwo można zniszczyć udane popołudnie.

– Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś wściekła?

Jack zadał to pytanie moim plecom. Na kolanach szorowałam podłogę w łazience.

– Nie sądzę – odpowiedziałam szorstko.

Dłonie pociły mi się w gumowych rękawiczkach i wiedziałam, że gdy je ściągnę, będą śmierdziały jak stare zapocone skarpety.

Sama próbowałam to zrozumieć. Deedra nie ceniła samej siebie. Nie była to wina mężczyzn, z którymi się pieprzyła. Bez wątpienia sama się im oddawała. Nie prosiła o nic w zamian poza odrobiną uwagi, odrobiną życzliwości. Nie prosiła o stały związek, nie prosiła o pieniądze czy prezenty. Chciała być obiektem pożądania, nawet ulotnego, bo według niej potwierdzało to jej wartość.

Czy można więc było winić mężczyzn, którzy dawali jej to, czego pragnęła? Jeśli coś rozdawano tanio, czy można było obwiniać tych, którzy to brali?

Ja mogłam. I obwiniałam.

I musiałam to po prostu przełknąć. Było ich zbyt wielu, a wśród nich mężczyźni, których lubiłam, i tylko kilku, których szanowałam. Mężczyźni zdawali się na swój instynkt, tak jak Deedra zdawała się na swój. Ale żałowałam, że nie podałam szeryf ich nazwisk. Baliby się trochę. Mogło to być dla nich mało komfortowe, ale w końcu to Deedra ucierpiała.

A jednak Deedra w końcu znalazła Marlona Schustera. Wydawał się wiotką trzcinką, ale chciał być jej oparciem. Czy byłaby wystarczająco silna, by zmienić własne życie i być z Marlonem? Czy on ją w ogóle obchodził? Fakt, że zaoferował jej to, czego zawsze pragnęła, nie oznaczał, że musiała to wziąć.

Teraz nigdy się nie dowiemy. Za dwa lata Deedra mogła być żoną Marlona, kobietą, której ciemne strony zostały wybielone. Może nawet nosiłaby jego dziecko.

Ale ta możliwość została Deedrze odebrana. Marlonowi również.

Bardzo mnie to wkurzyło.

Poczułam się lepiej, gdy łazienka lśniła. Odprężyłam się, zanim położyłam się spać, i gdy słuchałam ciężkiego, równego oddechu Jacka, który leżał obok mnie, uznałam, że jego bliskie spotkanie z Deedra rozgrzeszyło mnie z mojego wyczynu z Bobo. Mimo że nie byliśmy wtedy jeszcze razem, Jack zdążył mnie już poznać, więc teraz poczułam, jakby mój grzech został wymazany.

Przewracałam się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Myślałam o tym, że muszę rano iść do pracy, że Jack musi wrócić do Little Rock. Zastanawiałam się, czy Birdie Rossiter będzie mi kazała kąpać biednego Durwooda, czy Lacey będzie potrzebowała mojej pomocy przy sprzątaniu mieszkania Deedry.

W końcu uświadomiłam sobie, że lekarstwo na moją bezsenność spoczywało tuż obok mnie. Przytuliłam się do pleców Jacka, objęłam go i zaczęłam delikatny masaż, który – wiedziałam – zaraz go obudzi.

Miałam rację.

Загрузка...