ROZDZIAŁ 6

Jack zadzwonił w piątek rano, gdy wychodziłam do mieszkania Deedry, żeby pomóc Lacey.

– Wracam – oznajmił. – Może wpadnę w niedzielę po południu.

Poczułam przebłysk żalu. Przyjedzie z Little Rock na jedno popołudnie, pójdziemy do łóżka, a w poniedziałek będzie musiał wracać do pracy. Z drugiej strony, ja też tego dnia pracowałam, więc nawet gdyby Jack został w Shakespeare, nie widzielibyśmy się zbyt długo. Krótkie spotkanie z nim było lepsze niż brak spotkania… przynajmniej na razie.

– W takim razie do zobaczenia – powiedziałam, ale łatwo dało się wyczuć przerwę, jaka nastąpiła przed moją odpowiedzią, i wiedziałam, że nie zrobiłam wrażenia wystarczająco szczęśliwej.

Po drugiej stronie słuchawki również zaległa cisza. Jack nie jest głupi, zwłaszcza jeśli chodzi o mnie.

– Coś jest nie tak – odpowiedział w końcu. – Czy możemy o tym porozmawiać, gdy przyjadę?

– W porządku – powiedziałam, starając się, aby mój głos zabrzmiał łagodniej. – Do zobaczenia. – Odłożyłam słuchawkę najdelikatniej, jak umiałam.

Na miejsce dotarłam trochę za wcześnie. Oparłam się o ścianę przy wejściu do mieszkania Deedry i czekałam na Lacey. Byłam w ponurym nastroju, choć wiedziałam, że to nierozsądne. Gdy Lacey z wielkim trudem weszła na górę, tylko skinęłam głową na przywitanie. Wydawała się zadowolona, że na tym udało się skończyć wymianę uprzejmości.

Lacey zdołała zmusić Jerrella do zabrania pudeł, które spakowałyśmy poprzednim razem, więc w mieszkaniu było o wiele luźniej. Po krótkiej dyskusji zaczęłam sortować rzeczy w małym saloniku, gdy ona pakowała pościel.

Wrzuciłam czasopisma do worka na śmieci i otworzyłam szufladę małego stolika. Znalazłam w nim rolkę miętowych dropsów, pudełko długopisów, samoprzylepne karteczki i instrukcję obsługi magnetowidu. Sprawdziłam dno szuflady i sięgnęłam głębiej. Wyciągnęłam kupon na zakup obiadu do przygotowania w mikrofalówce, firmy Healthy Choice. Zmarszczyłam brwi, czułam, jak mięśnie wokół ust układają się w coś, co wkrótce zamieni się w zmarszczki.

– Zniknął – powiedziałam.

– Co? – spytała Lacey.

Nawet nie słyszałam jej w kuchni za sobą, ale okienko podawcze między kuchnią a salonem było otwarte.

– Program telewizyjny.

– Może wyrzuciłaś go w środę?

– Nie – odpowiedziałam stanowczo.

– A właściwie jaka to różnica? – Lacey nie wydawała się tego lekceważyć, ale była zdezorientowana.

Stanęłam naprzeciw niej. Łokciami oparła się o blat szafek w kuchni, na jej złotobrązowym swetrze widać było kłaczki z pralki.

– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Ale Deedra zawsze, ale to zawsze trzymała gazetę w tej szufladzie, bo zaznaczała sobie programy, które chciała nagrać. Od początku ciekawe wydawało mi się to, że ktoś z tak ograniczoną inteligencją był obdarzony talentem do obsługi sprzętu AGD i RTV. Potrafiła w ciągu paru minut nastawić magnetowid tak, żeby nagrał jej ulubione programy. W te wieczory, gdy nie miała randki, miała telewizor. Nawet gdy zamierzała zostać w domu, ale towarzyszył jej mężczyzna – nie oglądała wtedy swoich seriali. Nastawiała magnetowid i je nagrywała.

Codziennie przed pracą Deedra nadrabiała zaległości w swoich telenowelach, czasami oglądała Oprah. Używała samoprzylepnych karteczek, żeby oznaczać kasety. W koszu na śmieci zawsze była żółta sterta papierków.

Do cholery, jaką różnicę robiło zaginione czasopismo? Niczego więcej nie brakowało – a przynajmniej niczego takiego nie odkryłam. Skoro zginęła torebka Deedry (nie słyszałam, żeby się odnalazła), to złodziejowi nie zależało na kluczach do jej mieszkania, ale na czymś innym, co było w torebce.

Nie byłam sobie w stanie wyobrazić, co by to mogło być. Nic cennego nie zniknęło z mieszkania, tylko głupi program telewizyjny. I być może chusteczki higieniczne. Tych nie liczyłam, choć Marta pewnie by mi kazała.

Gdy mruczałam do siebie, sprawdziłam, czy nie ma gazety pod poduszkami kanapy, zajrzałam też pod falbankę, która przykrywała nóżki mebla.

– Po prostu go tu nie ma – doszłam do wniosku. Lacey weszła do salonu. Spoglądała na mnie ze zdziwioną miną.

– Potrzebujesz go w jakimś szczególnym celu? – zapytała ostrożnie, najwidoczniej starając się mnie pocieszyć.

Poczułam się jak idiotka.

– To jedyna rzecz, która zaginęła. Marta Schuster kazała mi dać jej znać, jeśli zorientuję się, że czegoś brakuje, a program telewizyjny to jedyna rzecz, która zniknęła.

– Nie bardzo rozumiem… – powiedziała z powątpiewaniem Lacey.

– Ja też nie. Ale lepiej będzie, jak do niej zadzwonię.

Marty Schuster nie było w biurze, więc rozmawiałam z Emanuelem. Obiecał zwrócić uwagę szeryf Schuster na brak czasopisma. Ale sposób, w jaki to powiedział, uświadomił mi, że uważał, iż jestem stuknięta, powiadamiając ich o braku gazety z programem. I wcale nie mogłam go winić za to, że tak o mnie pomyślał.

Gdy wróciłam do pracy, zdałam sobie sprawę, że tylko sprzątaczka mogła zauważyć brak gazety z programem. A ja wiedziałam, że zauważyłam jego brak tylko dlatego, że raz Deedra zostawiła go na kanapie, a ja odłożyłam go na okienko podawcze, gdzie był dobrze widoczny. Ale Deedra się wściekła – i był to jeden z naprawdę niewielu wypadków, gdy zrobiła mi awanturę. Powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, że program telewizyjny zawsze, ale to zawsze trzeba odkładać do szuflady stolika.

Czyli szalony gwałciciel molestuje Deedrę, dusi ją, zostawia nagą w samochodzie w środku lasu i… kradnie jej gazetę z programem? Gazety były do kupienia przynajmniej w pięciu miejscach w Shakespeare. Po co ktoś miałby chcieć egzemplarz Deedry? Prychnęłam i odłożyłam przemyślenie tego raz jeszcze na kiedy indziej. Ale sama Deedra nie dawała mi spokoju. Przyznałam, że nie było w tym nic dziwnego. Sprzątałam jej mieszkanie od czterech lat. Wiedziałam o niej rzeczy, o których nie miał pojęcia nikt inny. Tak to jest, gdy sprzątasz czyjeś mieszkania. Przyswajasz sobie mnóstwo informacji, gdy to robisz. Nic nie pozwala cię poznać lepiej niż bałagan, który po sobie zostawiasz. Tylko sprzątaczki, włamywacze i policjanci mogą zobaczyć dom takim, jaki jest naprawdę, nieprzygotowany i niechroniony.

Zastanawiałam się, który z kochanków Deedry zadecydował, że musiała zginąć. A może był to impuls? Może nie zgodziła się czegoś zrobić, może zagroziła, że poinformuje o zdradzie czyjąś żonę, albo przywiązała się zbyt mocno? Wszystkie trzy scenariusze były możliwe, ale niekoniecznie prawdopodobne. O ile dobrze wiedziałam, nie było takich rzeczy, których Deedra nie zrobiłaby w łóżku, trzymała się z dala od żonatych mężczyzn i nigdy nie było mi wiadomo nic o tym, żeby wolała któregoś partnera seksualnego bardziej niż innych.

Brat szeryf mógł być innym przypadkiem. Był atrakcyjny i z całą pewnością zachowywał się, jakby szalał na punkcie Deedry.

Deedra z pewnością byłaby dla Marty Schuster żenującą bratową. Gdy ta niechciana myśl przyszła mi do głowy, leżałam na podłodze i sprawdzałam, czy na pewno nie ma czegoś pod kanapą. Zastygłam na chwilę w tej pozycji, obracając myśl na wszystkie strony i starając się to rozgryźć.

Prawie natychmiast odrzuciłam ten pomysł. Marta była wystarczająco twarda, żeby poradzić sobie z zażenowaniem. A z tego, co zrozumiałam, Marlon dopiero zaczął spotykać się z Deedra. Jego szokującego okazywania żalu nie dało się wytłumaczyć w inny sposób. Był wystarczająco młody, żeby nadal mieć złudzenia, i być może dość sprawnie unikał rozmowy z Deedra i miał nadzieję, że – używając biblijnego określenia – łączy się tylko z nim.

I może by mu się to udało. W końcu Deedra nie była zbyt mądra, ale nawet ona musiała zdawać sobie sprawę, że nie może tak postępować zawsze, prawda?

Być może nigdy nie chciała myśleć o przyszłości. Być może, gdy raz wstąpiła na tę drogę, była zadowolona, mogąc nią iść. Poczułam, jak wypełnia mnie pogarda dla Deedry.

Wtedy zaczęłam się zastanawiać, co ja sama robiłam przez ostatnich sześć lat.

Gdy podnosiłam się z podłogi, tłumaczyłam sobie, że uczyłam się przetrwać – uczyłam się nie oszaleć – każdego dnia, odkąd zostałam zgwałcona i okaleczona.

Stojąc w salonie Deedry Dean, słuchając jej matki krzątającej się w korytarzu, uświadomiłam sobie, że niebezpieczeństwo popadnięcia w szaleństwo minęło, choć pewnie do końca życia będę mieć napady paniki. Zorganizowałam sobie życie. Zarabiałam na siebie, kupiłam dom, miałam ubezpieczenie, samochód i płaciłam podatki. Nauczyłam się przetrwać. Przez długą chwilę stałam w miejscu i gapiłam się przez okienko podawcze na fluorescencyjnie jaskrawą kuchnię Deedry. Pomyślałam, że to dziwny czas i miejsce na uświadomienie sobie tak ważnej rzeczy.

A skoro byłam w mieszkaniu Deedry, znów musiałam o niej pomyśleć. Została zaszlachtowana, zanim mogła poradzić sobie z tym, co kazało jej się zachowywać w taki, a nie inny sposób. Jej ciało zostało poniżone – pokazane nagie i skrzywdzone. Wcześniej nie pozwoliłam sobie o tym myśleć, ale teraz wyraźnie widziałam butelkę coca-coli, która wystawała z pochwy Deedry. Zastanawiałam się, czy zrobiono jej to, gdy jeszcze żyła. Zastanawiałam się, czy miała czas, żeby zdać sobie z tego sprawę.

Nagle zakręciło mi się w głowie, prawie zemdlałam, więc padłam na kanapę i wpatrywałam się w swoje dłonie. Za bardzo dałam się ponieść wyobraźni przy odtwarzaniu ostatnich chwil Deedry. Przypomniałam sobie długie godziny spędzone w szopie wśród pól, godziny, które przeżyłam przykuta do metalowego łóżka, gdy czekałam na śmierć, gdy niemal jej pragnęłam. Pomyślałam o tym, jak chore były telefony, które odbierała Deedra na krótko przed tym, jak została zamordowana. Pomyślałam, że są na tym świecie mężczyźni, którzy powinni umrzeć.

– Lily, wszystko w porządku? – Lacey pochylała się nade mną i wyglądała na zatroskaną.

Siłą woli przeniosłam się do chwili obecnej.

– Tak – odpowiedziałam sztywno. – Dziękuję. Przepraszam.

– Jesteś chora?

– Mam zapalenie ucha środkowego. Zakręciło mi się w głowie – skłamałam.

Kłamstwo sprawiło, że poczułam się niekomfortowo, ale to było lepsze dla Lacey niż powiedzenie jej prawdy.

Wróciła do swojej roboty, rzuciwszy w moim kierunku zaniepokojone spojrzenie. Zaczęłam przeglądać kasety, które Deedra zostawiła koło telewizora, i upewniałam się, że żadne nagrania porno nie zaplątały się między taśmy oznaczone „ALL MY CHILDREN” czy „SALLY JESSY ON THURSDAY”. Te kasety pewnie nadawały się do ponownego użytku. Postanowiłam, że sprawdzę, czy nie ma na nich niczego pikantnego, i zapytałam Lacey, czy mogę je sobie wziąć. Tak jak przypuszczałam, zgodziła się, więc zapakowałam je do pudła, nie sprawdzając wszystkich. Jeśli znajdę na nich coś niewłaściwego, równie dobrze mogę wyrzucić je w domu. Kolejne małe sprzątanie.

Nie potrafimy opuścić tego świata bez pozostawienia po sobie mnóstwa rzeczy. Nigdy nie znikamy stąd tak nieskazitelni, jak się pojawiliśmy. A nawet gdy przychodzimy na świat, trzeba nas natychmiast umyć.

Tego wieczoru bardziej niż zazwyczaj nie mogłam się doczekać karate. Tak wiele przemyśleń, tak wiele niechcianych wspomnień musiało zostać wydalonych z mojego organizmu. Lubiłam działać, nie kontemplować: tak bardzo chciałam komuś skopać tyłek, że aż mnie bolało. Nie jest to właściwe podejście do tej dyscypliny sportu i nie jest to odpowiedni stan umysłu do trenowania sztuk walki. Moje ciało było napięte jak struna, gdy zajmowałam swoje miejsce w szeregu.

Na zajęcia w piątki wieczorem przychodziło na ogół mniej ludzi niż w poniedziałki i środy. Dziś przyszło tylko dziesięć osób, które rozgrzewały się teraz przy drążkach wzdłuż ściany. Bobo schylił głowę w drzwiach i wszedł do sali. Był ubrany w białą koszulkę na ramiączkach i spodnie od gi. Jego dziewczyna, Toni, dreptała za nim. Bobo zrzucił sandały i stanął w szeregu dwie osoby ode mnie, wciągając Toni na miejsce obok siebie. Miała na sobie czarne spodenki i fioletową koszulkę. Ciemne włosy upięła za pomocą gumki i miliona wsuwek. Próbowała wyglądać na zrelaksowaną.

Jak zwykle Becca stała pierwsza. Zrobiła rozgrzewkę na własną rękę, uśmiechała się do Carltona, gdy podchodził do niej, by porozmawiać, ale sama nie mówiła dużo. Raphael, który zazwyczaj stał po lewej stronie, był na balu. Razem z żoną byli opiekunami na wiosennej dyskotece w liceum ich córki. Wcześniej wyznał mi, że uważa, iż może mu się przydać część chwytów, których nauczył nas Marshall, jeśli chłopcy będą pili alkohol na parkingu.

– Skończyłyście już z Lacey sprzątać mieszkanie Deedry? – zapytała Becca, gdy czekałyśmy na polecenie stanięcia na baczność.

– Jeszcze nie. Ale dużo kartonów już wyjechało. Zostało jeszcze trochę do spakowania i będzie można wywozić większe rzeczy.

Skinęła głową i miała powiedzieć coś jeszcze, gdy Marshall zrobił swoją najbardziej surową minę i rzucił ostro:

Ki-o tsukel Stanęliśmy na baczność i wymieniliśmy ukłony.

– W szeregu i do brzuszków!

Becca i ja na ogół dobierałyśmy się w parę, bo byłyśmy mniej więcej tego samego wzrostu i ważyłyśmy tyle samo. Przesunęłam się, żeby stać twarzą do niej, i upewniłam się, że każdy w moim rzędzie ma parę. Usiadłyśmy na podłodze twarzą do siebie, z wyciągniętymi nogami lekko ugiętymi w kolanach. Becca wsunęła stopy między moje i unieruchomiła je, zahaczając o moje łydki. Ja zrobiłam to samo.

Marshall kazał Toni, dziewczynie Bobo, ćwiczyć z Janet, która była do niej bardziej zbliżona rozmiarem niż Bobo. Ten z kolei musiał trenować z jedynym mężczyzną, który jako tako dorównywał mu wzrostem i wagą, Carltonem. Dwóch panów świata, pomyślałam, gdy patrzyłam, jak Bobo i Carlton w ciszy walczyli o to, który będzie wkładać, a który da sobie włożyć. Becca i ja wyszczerzyłyśmy do siebie zęby, gdy Carlton wsunął stopy między nogi Bobo, który wytrzymał dłużej.

– Wsuńcie dłonie pod pośladki, o tak! – Marshall podniósł ręce, żeby Toni mogła zobaczyć. Palec wskazujący prawej dłoni dotykał palca wskazującego lewej dłoni, kciuki również się dotykały, ale pozostałe palce były odciągnięte od palców drugiej dłoni tak daleko, jak to możliwe. – Wasze kości ogonowe powinny być w powietrzu. Odchylcie się do tyłu, ale nie dotykajcie podłogi!

Marshall opisał wszystko tak dokładnie ze względu na obecność gościa. Chodził tam i z powrotem, trzymając palce zatknięte za obi. Przyjrzał się sobie w jednym z luster i przygładził czarne włosy dłonią w kolorze kości słoniowej. Marshall był w jednej czwartej Azjatą i była to jego ulubiona część. Robił wszystko, żeby podkreślić swoją inność. Sądził, że egzotyczny wygląd – tak egzotyczny, jak można sobie pozwolić w południowym Arkansas – czyni go bardziej przekonywającym i atrakcyjnym, jako sensei i jako właściciela siłowni. Miał rację.

W tym czasie Becca i ja wsunęłyśmy dłonie pod tyłki i równocześnie odchylałyśmy się do tyłu bardzo powoli, aż do momentu, gdy nasze ramiona były jakieś pięć centymetrów od podłogi. Wpatrywałam się w sufit, koncentrując się na pęknięciu, którego zawsze używałam do skupienia uwagi. Nasze splecione nogi działały jak kotwica, dzięki której mogłyśmy trwać w tej bolesnej pozycji przez dowolny czas. Popatrzyłam w bok, żeby sprawdzić, co robi nasz sensei. Poprawiał gi. Bobo, ćwiczący tuż obok mnie, spojrzał mi w oczy i potrząsnął lekko głową w udawanej rozpaczy. Carlton, zajmujący pozycję obok Becki, już zaczął się pocić.

Wydałam lekki, szyderczy odgłos, na tyle głośny, by dotarł do naszego sensei. Marshall stroił piórka, podczas gdy my cierpieliśmy, a najsłabsi z nas mogli się wykończyć przed rozpoczęciem treningu.

– Odliczam! – rzucił ostro Marshall i wszyscy się napięliśmy.

Carlton drżał, a Toni, spleciona z Janet, kompletnie nie była w stanie podnieść się z podłogi, do której jej ciało mocno przylegało. Przynajmniej była porządnym balastem dla swojej partnerki.

– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dwadzieścia! Raz, dwa…

Za każdym razem napinaliśmy mięśnie brzucha, po czym je rozluźnialiśmy. Górne części naszych ciał unosiły się jakieś piętnaście centymetrów nad ziemią, a gdy się rozluźnialiśmy, opadaliśmy na wysokość pięciu. Nasz rząd dygotał szaleńczo, próbując utrzymać się w górze, mięśnie brzucha mieliśmy sztywne z wysiłku, gdy próbowaliśmy utrzymać plecy w powietrzu. Spojrzałam w prawo, żeby sprawdzić, jak sobie radzi moja część grupy, bo Marshall mógł mnie poprosić o skorygowanie ich postaw. Carlton i Toni byli obok siebie po stronie Becki, co mnie ucieszyło. Bobo akurat spojrzał w lewą stronę i spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Uważał to za świetną zabawę. Musiał znaleźć w Montrose inne dojo, skoro był w tak dobrej formie. Potrząsnęłam głową z ironicznym zdziwieniem i ponownie skoncentrowałam się na ćwiczeniach. Zamknęłam oczy i podążałam za odliczaniem, wiedząc, że Becca nigdy nie odpuści i nie będzie się obijać.

– Łokcie z podłogi! – upomniał Marshall, a dwóch nowych chłopaków na końcu rzędu nabrało powietrza i poszło za jego nakazem.

Rzucałam gniewne spojrzenia na sufit, gdy chwilę później usłyszałam, jak czyjaś głowa opada na podłogę. Hałas dobiegł z boku, to był jeden z nowych.

Po kilku mało entuzjastycznych próbach zmuszenia mięśni brzucha do działania otwarcie się poddał. On i Toni wyglądali jak ryby, ciężko dyszeli z otwartymi ustami. Toni dała radę dotrwać chyba tylko do końca pierwszej dziesiątki. Z całą pewnością Bobo nie poznał jej na siłowni.

Nareszcie zostaliśmy tylko Bobo, Becca i ja.

– Sto! – powiedział Marshall i zatrzymaliśmy się. We trójkę zamarliśmy z plecami uniesionymi w górę. Słyszałam, jak Becca głośno oddycha, i starałam się nie uśmiechać.

– Trzymajcie! – nakazał Marshall. Siłą woli zdołałam utrzymać się w górze.

– Trzymajcie! – dopingował nas. Zaczęłam drżeć.

– Rozluźnijcie się – nakazał.

Tylko to mogłam zrobić, żeby nie opaść na podłogę z tym głośnym, zawstydzającym łupnięciem. Zdołałam odczepić swoje nogi od nóg Becki i opuściłam lekko ramiona i plecy na podłogę. Taką miałam przynajmniej nadzieję.

Sapanie zmęczonych ludzi wypełniało salę. Odwróciłam się w kierunku Bobo. Był rozpromieniony i patrzył na mnie z odległości paru metrów.

– Jak się czujesz? – wysapał.

– Mogłam jeszcze wytrzymać z trzydzieści – odpowiedziałam bez przekonania.

Zachichotał cicho.

Marshall nie kazał nam dziś nakładać ochraniaczy. Przynajmniej częściowo z powodu Toni (nawet ci, których nazywaliśmy „nowymi”, przychodzili już od miesiąca) postanowił nakazać nam ćwiczyć uwalnianie się. Każdy z nowych uczestników zajęć musiał nauczyć się mniej więcej czterech prostych ruchów. Gdy cała reszta ćwiczyła trudniejsze chwyty, ja miałam nauczyć Toni tych prostych ruchów. Kilka razy nerwowo zaprotestowała, że jest tu tylko ze względu na Bobo – prawdopodobnie nie zamierzała się więcej pojawić. Nie przestawałam jednak jej instruować. Nikt (a przynajmniej nikt tak bojaźliwy jak Toni) nie odważyłby się po prostu powiedzieć Marshallowi „nie”. A przynajmniej nikt, kogo znałam.

Gdy ćwiczyłam z Toni, miałam o niej coraz lepsze zdanie. Starała się z całych sił, choć było jasne, że niekomfortowe jest dla niej samo przebywanie na zajęciach. Byłam w stanie polubić tę determinację – a nawet ją podziwiać.

– Boże, ale jesteś silna – powiedziała Toni, starając się nie okazywać złości, gdy chwytałam ją za nadgarstki i kazałam ćwiczyć uwalnianie się metodą, którą jej wcześniej pokazałam.

– Pracuję nad tym od lat.

– Dla Bobo jesteś swego rodzaju bohaterką – powiedziała, wbijając we mnie wzrok i czekając, jak zareaguję na te słowa.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Chciałam zignorować to, co usłyszałam, ale odmówiła wykonania jakiegokolwiek ruchu, gdy złapałam ją za nadgarstek, grając rolę atakującego. Czekała, zwrócona twarzą w moją stronę.

– Nie jestem żadną bohaterką – powiedziałam lakonicznie. – A teraz spróbuj mi się wyrwać.

Gdy zajęcia się skończyły, wyszłam szybko z sali. Janet spieszyła się jeszcze bardziej – powiedziała mi wcześniej, że ma randkę, więc nie miałam z kim pogawędzić, kiedy wychodziłam. Siłownia była prawie pusta. Wydawało mi się, że słyszę, jak Bobo mnie woła, ale szłam naprzód. I tak go jutro zobaczę.

Загрузка...