ROZDZIAŁ 4

Szeryf rozmawiała z Lacey Dean Knopp. Lacey ledwo przekroczyła pięćdziesiątkę, była uroczą blondynką o tak niewinnej twarzy, że niemal każdy chciał okazać jej jak najlepsze maniery, podzielić się jak najbardziej uczciwą opinią na dany temat i postarać się ze wszystkich sił. Kiedy poznałam Lacey, tego dnia, gdy zleciła mi sprzątanie mieszkania Deedry, ta niewinność mocno mnie zirytowała. Ale teraz, po latach, współczułam jej bardzo mocno, bo tak wielkie spotkało ją nieszczęście.

Szeryf wyglądała, jakby w ciągu dwóch ostatnich nocy nie przespała więcej niż godzinę. Wprawdzie jej mundur był czysty i wyprasowany, a buty wypastowane, ale twarz wyglądała jak pognieciona pościel, z której ktoś wstał zbyt szybko. Zastanawiałam się, jak musiał wyglądać jej brat Marlon. Jeśli Marta Schuster myślała racjonalnie, umieściła pogrążonego w żałobie młodzieńca gdzieś z dala od ludzi.

– Skończyliśmy już tutaj – oznajmiła szeryf. Lacey odpowiedziała odrętwiałym skinieniem głowy. Gdy oparłam się o ścianę, czekając, aż matka Deedry każe mi wejść do środka, Marta wpatrywała się we mnie wzrokiem żołnierza, który wrócił właśnie z morderczej bitwy.

– Lily Bard – powiedziała Marta.

– Pani szeryf.

– Co panią tu sprowadza? – zapytała Marta, unosząc brwi. Wyraz jej twarzy zinterpretowałam jako pogardliwy.

– Poprosiłam ją, żeby przyszła – wyjaśniła Lacey. Jedną rękę zacisnęła na drugiej, a gdy zaczęłam się jej przyglądać, przesunęła paznokciami prawej dłoni po lewej ręce.

– Lily pomoże mi wysprzątać mieszkanie córki – kontynuowała Lacey. Jej głos był płaski i bez życia.

– Ach tak – powiedziała szeryf, jakby to, co usłyszała, było w jakiś sposób istotne.

Czekałam, aż Marta się przesunie. W końcu znudziło jej się rozmyślanie i odsunęła się, żeby nas przepuścić. Gdy ją mijałam, klepnęła mnie w ramię. Lacey stała bez ruchu w salonie, a ja odwróciłam się i spojrzałam pytająco na Martę Schuster.

Zerknęła w głąb pokoju, żeby się upewnić, że Lacey nie słucha, po czym przysunęła się do mnie na nieznośnie bliską odległość i powiedziała:

– Sprzątnij rzeczy z pudełka pod łóżkiem i z dolnej szuflady komody w łazience dla gości.

Po sekundzie zrozumiałam i skinęłam głową.

Lacey nie zauważyła tej wymiany zdać. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, zobaczyłam, że Lacey rozgląda się dokoła, jakby nigdy wcześniej nie widziała mieszkania córki.

Spostrzegła, że jej się przyglądam.

– Nie przychodziłam tu zbyt często – powiedziała ze smutkiem.

– Przyzwyczaiłam się do tego, że u nas był „dom”, i wydawało mi się, że tam było miejsce Deedry. Chyba matkom zawsze się zdaje, że ich dzieci tylko się bawią w bycie dorosłymi.

Nigdy nie było mi nikogo tak żal. Ale litość nie mogła pomóc Lacey. Miała jej wokół siebie mnóstwo – gdyby tylko chciała. Ale tak naprawdę potrzebowała praktycznej pomocy.

– Od czego chciałaby pani zacząć?

Ledwo mogłam się powstrzymać od przemaszerowania do sypialni w poszukiwaniu rzeczy, których kazała mi się pozbyć Marta Schuster.

– Jerrell przyniósł to wcześniej – wskazała na stertę rozłożonych pudeł z kartonu i dwie rolki worków na śmieci. Znów zamilkła – Czy chce pani zatrzymać jakieś rzeczy Deedry? – zapytałam, starając się sprowokować ją do wydawania mi poleceń.

Lacey zmusiła się do udzielenia odpowiedzi.

– Być może część jej biżuterii – powiedziała stosunkowo pewnym głosem. – Żadnych ubrań, Deedra miała rozmiar mniejszy niż ja. – Poza tym Lacey umarłaby, gdyby ktoś ją zobaczył w skąpych ubraniach Deedry. – A tobie by się nie przydały?

Odczekałam chwilę, żeby nie wyglądało to, jakbym odrzucała ofertę bez zastanowienia.

– Nie, mam zbyt szerokie ramiona – odpowiedziałam. Była to wymówka w podobnym stylu co Lacey, udającej, że ubrania byłyby za małe. Zaraz potem pomyślałam jednak o stanie własnego konta i przypomniałam sobie, że potrzebuję zimowego płaszcza.

– Jeśli znajdę jakiś płaszcz albo kurtkę, które będą na mnie pasować, mogę je wziąć – powiedziałam niechętnie, a Lacey przyjęła to niemal z wdzięcznością. – Czyli gdzie ma trafić reszta ubrań?

– ZKS zbiera ubrania dla potrzebujących. Mogę je tam zabrać.

Zjednoczony Kościół był niedaleko, przy tej samej ulicy. Odkąd wybudowano nową szkółkę niedzielną, był to najbardziej oblegany kościół w miasteczku.

– Nie będzie to pani przeszkadzać?

– To, że jakaś biedna kobieta będzie chodzić w starych ubraniach Deedry? – zawahała się. – Nie, wiem, że Deedra chciała pomagać innym.

Próbowałam sobie przypomnieć, komu Deedra pomogła (w inny sposób niż poprzez rozluźnienie jego napięcia seksualnego), kiedy Lacey powiedziała:

– Wszystko z kuchni niech trafi do opieki społecznej. ZKS zbiera tylko ubrania.

Urząd miasta Shakespeare miał kilka pomieszczeń w domu kultury, w którym trzymano różne przedmioty zebrane ze strychów i szafek mieszkańców: garnki, patelnie, naczynia, przybory kuchenne, pościel, koce. Zbierano je, żeby mieć co dać rodzinom dotkniętym jakąś katastrofą. W tej części kraju katastrofami były na ogół pożary lub tornada.

Lacey znów stała w milczeniu przez dłuższą chwilę.

– Gdzie mam zacząć? – zapytałam najłagodniej, jak potrafiłam.

– Zacznij, proszę, od jej ubrań. To dla mnie najtrudniejsze. Lacey odwróciła się, zabrała pudło i poszła do kuchni.

Podziwiałam jej odwagę.

Wzięłam pudełko, złożyłam je i udałam się do większej sypialni.

Wszystkie pomieszczenia zostały przeszukane. Pewnie policja zawsze ma nadzieję znaleźć kawałek kartki z wiadomością: „Spotykam się z Janem Kowalskim o 20. Jeśli coś mi się stanie, to jego wina”. Byłam jednak całkiem pewna, że nic takiego się nie znalazło. Ja również na taką wiadomość nie trafiłam, choć skrupulatnie przeszukałam kieszenie wszystkich ubrań i zajrzałam do każdego buta, który wkładałam do pudła.

Gdy byłam pewna, że Lacey jest zajęta pracą w kuchni, sięgnęłam pod łóżko Deedry i wyciągnęłam pudełko, które tam ukryła. Pod łóżkiem sprzątałam tylko kilka razy, kiedy Deedra (a właściwie Lacey) zapłaciła za gruntowne porządki. Ale w takich wypadkach Deedra dostawała sporo ostrzeżeń i zdołała gdzieś ukryć tę rzeźbioną drewnianą szkatułę ze szczelną przykrywką. Uniosłam ją, żeby zajrzeć do środka. Dokładnie obejrzawszy zawartość pudła, zatrzasnęłam je i pomyślałam o tym, jak mogę schować je przed Lacey.

Od lat nie uważałam się za naiwną. Ale właśnie odkryłam, że nie tylko nadal można mnie zszokować, lecz że są całe obszary, w których moje życie jest całkiem banalne.

Zajrzałam znów.

Część gadżetów erotycznych nawet ja byłam w stanie rozpoznać, choć nigdy wcześniej ich nie widziałam. Ale parę z nich wprawiło mnie w zakłopotanie.

Wiedziałam, że będę rozmyślać nad ich zastosowaniem przez długi czas, i ta świadomość mi nie pomogła. Wepchnęłam pudło z powrotem, tak żeby narzuta całkowicie je zakryła. Miało tam zostać, dopóki nie wymyślę sposobu na wyniesienie go ukradkiem z mieszkania. Zaczęłam się zastanawiać, czy Jack używał kiedykolwiek takich zabawek. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że zawstydził mnie pomysł, żeby go o to zapytać. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że jest coś, co mogliśmy zrobić lub o czym mogliśmy rozmawiać, a co mogłoby mnie zakłopotać. Ciekawe.

Zanim wślizgnęłam się do pokoju gościnnego, wyjrzałam na korytarz. Otworzyłam szufladę, o której mówiła szeryf. Była wypełniona kajdankami, poplamionymi jedwabnymi apaszkami, grubymi sznurami… i filmami.

– O mamo – mruknęłam pod nosem, gdy odczytałam tytuły filmów.

Poczułam, jak się czerwienię i robi mi się gorąco. Jak mogła tak się narażać na zranienie? Jak mogła w taki sposób zdawać się na czyjąś łaskę? Wydawało mi się, że tylko kobieta, która nigdy nie doświadczyła przemocy seksualnej, mogła uważać jej imitację za coś podniecającego. Ale może i w tej kwestii jestem naiwna, pomyślałam ponuro.

Wepchnęłam wszystko do worka na śmieci i wsadziłam pod łóżko obok szkatułki. Po czym zaczęłam szybko pakować ubrania, żeby nadrobić stracony czas.

Zaczęłam od otwarcia górnej szuflady komody, w której Deedra trzymała bieliznę. Ciekawe, czy kobiety z kółka przy Zjednoczonym Kościele w Shakespeare będą zadowolone, gdy zobaczą egzotyczne fatałaszki Deedry. Czy ludzi w potrzebie ucieszą stringi w panterkę i haleczka do kompletu?

Dalej zabrałam się do komody i bardziej przyziemnej garderoby. Składałam wszystko porządnie, starając się dzielić ubrania według kategorii: spodnie, letnie sukienki, koszulki, spodenki. Założyłam, że Deedra przeniosła zimowe ubrania do szafy w pokoju dla gości. Tam powinny być kurtki.

Miałam rację. Druga szafa była równie mocno zapchana jak pierwsza, ale tę wypełniały zimowe ubrania. Większość jej kostiumów i sukienek pasowała do kategorii „kompetentna suka”. Deedra uwielbiała stroić się do pracy. Uwielbiała też swoją pracę. Odkąd skończyła dwa lata przeciętnych studiów w miejscowym college’u, pracowała w biurze sekretarza hrabstwa w ratuszu. W Arkansas sekretarzy wybiera się na dwa lata i często ten urząd piastuje kobieta. W jednym z hrabstw Shakespeare, Hartsfield, ostatnie wybory wygrał mężczyzna, Choke Anson. Mój przyjaciel, komendant policji Claude Friedrich, sądził, że Choke zamierzał użyć stanowiska jako trampoliny do pozycji w polityce hrabstwa, a później stanu.

Byłam prawdopodobnie osobą najmniej zainteresowaną polityką w całym Hartsfield. W Arkansas polityka to połączenie artykułów w brukowcach z awanturami. Politycy w Arkansas nie boją się być barwni i uwielbiają bratać się z ludem. Ponieważ sumienie nie pozwalało mi nie pójść na wybory, często wybierałam mniejsze zło. W ostatnich wyborach był nim Choke Anson. Znałam jego przeciwniczkę, Mary Elwood, ponieważ miałam okazję poobserwować ją w ZKS, gdy pracowałam przy spotkaniu rady kościelnej. Mary Elwood była głupią, superkonserwatywną homofobką, która absolutnie szczerze wierzyła w to, że zna wolę Boga. Co więcej, wierzyła, że ludzie, którzy się z nią nie zgadzali, byli nie tylko w będzie, ale byli po prostu źli. Doszłam więc do wniosku, że Choke Anson nie może być równie zły. A teraz zastanawiało mnie, jak Deedrze układało się z przełożonym, który był facetem.

– Wybrałaś sobie jakąś kurtkę?

– Co?! – Wystraszyłam się tak mocno, że aż podskoczyłam. Lacey wniosła do pokoju następne pudło.

– Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć – powiedziała zmęczonym głosem. – Miałam nadzieję, że znajdziesz jakąś kurtkę, która będzie na ciebie pasować. Deedra miała o tobie takie dobre zdanie. Sądzę, że chciałaby, żebyś zabrała wszystko, co będzie na ciebie pasować.

Nowością było dla mnie to, że Deedra w ogóle o mnie myślała, a jeszcze większą – że wyrobiła sobie o mnie jakąś opinię. Chciałabym podsłuchać tę rozmowę, o ile kiedykolwiek miała miejsce.

Znalazłam płaszcz do połowy uda w kolorze ciemnej zieleni, który miał odpinaną podpinkę i który mógłby mi się przydać, oraz skórzaną kurtkę, która zawsze mi się podobała. Pozostałe płaszcze i kurtki były zbyt wymyślne, niepraktyczne lub wyglądały na wąskie w ramionach. Nie pamiętałam, żeby Deedra nosiła któreś z ubrań, które wybrałam, więc może nie będą wywoływały w jej matce zbyt wielu wspomnień.

– Mogę wziąć te? – zapytałam, pokazując je Lacey.

– Które zechcesz – odpowiedziała, nawet na nie nie spojrzawszy.

Zdałam sobie sprawę, że nie chciała wiedzieć, nie chciała rozpoznać tych rzeczy, żeby nie myślała o Deedrze, gdy mnie w nich zobaczy. Złożyłam ubrania i poszłam z powrotem do większej sypialni, schowałam rzeźbioną szkatułkę do kartonu, który wcześniej złożyłam, zapakowałam też worek z „zabawkami”. Na wierzchu położyłam płaszcz i kurtkę, ukrywając w ten sposób przemycany towar. Na kartonie napisałam markerem „Lily”, mając nadzieję, że nawet jeśli Lacey będzie się zastanawiać, dlaczego zapakowałam ubrania do kartonu, zamiast je po prostu przerzucić przez rękę i zabrać ze sobą, będzie zbyt zajęta, żeby zadawać pytania.

Pracowałyśmy cały poranek. Dwa razy słyszałam, jak Lacey nagle biegnie do łazienki i płacze. W mieszkaniu było tak cicho, że mogłam zastanowić się nad tym, dlaczego żaden z przyjaciół Lacey nie pomógł jej przy tym intymnym zadaniu. To z pewnością był czas, kiedy powinni interweniować krewni i przyjaciele.

Później zobaczyłam, że Lacey wpatruje się w zdjęcie, które wyjęła z szuflady w kuchni. Zajrzałam tam tylko dlatego, że od kurzu w szafie zachciało mi się pić.

Mimo że nie widziałam zdjęcia, reakcja Lacey uświadomiła mi, co przedstawiało. Widziałam, że była zdziwiona, a gdy przyjrzała się bliżej, jakby nie wierząc w to, co widzi, zaczerwieniła się. Wepchnęła zdjęcie do worka na śmieci, niepotrzebnie używając siły. Być może Lacey miała przeczucie, że natrafi na takie rzeczy, i zdecydowała, że nie chce ryzykować, że ktoś ze znajomych je zobaczy. Być może Lacey nie była taka nieświadoma, za jaką ją brałam.

Cieszyłam się, że postąpiłam zgodnie ze wskazówkami szeryf i to ja pozbyłam się rzeczy, które leżały teraz w pudełku podpisanym moim imieniem. Lacey wprawdzie nadal mogła się natknąć na parę przedmiotów, które przeoczyłam, ale dobrze, że nie została zmuszona do oglądania tylu dowodów na złe prowadzenie się córki.

Miałam teraz lepsze zdanie o Marcie Schuster. Pozbyła się większości zdjęć, więc nie wzbogacą one zbioru miejscowych legend. Uprzedziła mnie o innych skarbach, miałam więc szansę ukryć je, zanim Lacey mogła je zobaczyć. Nie byłyśmy w stanie uchronić jej przed wszystkimi informacjami, ale mogłyśmy zniszczyć wiele wyrazistych dowodów.

Przed południem, zanim musiałam wyjść, udało nam się wiele zrobić. Opróżniłam szafę i komodę w większej sypialni i zabrałam się do szafy w pokoju gościnnym. Lacey spakowała większość gratów z kuchni i część ręczników z łazienki. Zrobiłam pięć czy sześć wycieczek do kontenera na śmieci, który stał na parkingu.

Śladów ludzkiego życia nie dało się tak szybko zniszczyć, ale sprawnie się zabrałyśmy do wymazania obrazu Deedry.

Gdy zabierałam oznakowane pudło i torebkę, Lacey zapytała, kiedy mam wolne. Zdałam sobie sprawę, że skoro moja klientka zmarła, mam wolne piątki rano.

– Możemy się tu spotkać w piątek rano. Tak wcześnie, jak pani chce.

– Świetnie. Ósma rano to nie za wcześnie? Potrząsnęłam głową.

– Zatem do zobaczenia o ósmej. Być może do tego czasu Jerrell podjedzie tu ciężarówką i zabierze część pudełek, żebyśmy miały więcej miejsca.

Brzmiała, jakby nabrała dystansu, ale wiedziałam, że to było złudzenie, a słowo „otępiała” chyba lepiej określało jej stan.

– Przepraszam – zaczęłam, ale się zawahałam. – Kiedy będzie pogrzeb?

– Mamy nadzieję, że uda nam się załatwić wszystko tak, żeby zdążyć w sobotę.

Gdy znosiłam pudełko na dół, powróciło znane mi zmartwienie. Muszę znaleźć nowego regularnego klienta na piątkowe poranki, wcześniej miałam Deedrę i Winthropów. Później Winthropowie zrezygnowali, a teraz zginęła Deedra. Moja finansowa przyszłość z każdym tygodniem wyglądała coraz gorzej.

Miałam spotkać się z przyjaciółką Carrie Thrush w jej biurze. Carrie miała przynieść dla nas lunch. Wsiadłam do auta, pudło umieściłam na tylnym siedzeniu. Później spojrzałam na zegarek i zdałam sobie sprawę, że się spóźnię. Musiałam znaleźć kontener na śmieci należący do jakiegoś sklepu czy restauracji po drugiej stronie Shakespeare – taki, który był niezbyt widoczny – i wrzucić do niego karton z sekszabawkami, z którego należało wcześniej wyjąć moje płaszcze. Byłam pewna, że nikt mnie nie zauważył. Założyłam, że gdy dotrę do gabinetu Carrie, zastanę ją w środku, psioczącą na to, że jedzenie stygnie.

Ale kiedy zaparkowałam na niewielkim podjeździe z napisem „PARKING TYLKO DLA PERSONELU”, Carrie stała na małym żwirowanym kawałku ziemi, gdzie ona i jej pielęgniarki parkowały swoje auta.

– Chcesz się gdzieś ze mną przejść? – Carrie uśmiechała się, ale wyglądała na skrępowaną i odrętwiałą.

Była ubrana na biało, ale po chwili przyglądania się spostrzegłam, że nie był to jej fartuch. Miała na sobie białą sukienkę z koronkowym kołnierzykiem. Czułam, że moje brwi ściągają się w groźną kreskę.

Nie mogłam sobie przypomnieć, żebym widziała Carrie kiedyś w sukience, chyba że szła na pogrzeb. Albo wesele.

– Co? – zapytałam ostro.

– Chodź ze mną do ratusza.

– Po CO?

Zmarszczyła mały nos, przez co okulary prawie z niego zjechały.

Carrie była umalowana. A jej włosy nie były spięte za uszami, jak zazwyczaj, gdy była w pracy. Powiewały luźno niczym lśniące brązowe skrzydła.

– Po co? – zapytałam natarczywiej.

– No bo… Claude i ja chcemy się dziś pobrać.

– W urzędzie?

Próbowałam nie okazywać zaskoczenia, ale i tak się zaczerwieniła.

– Musimy to zrobić, zanim stracimy odwagę – powiedziała pospiesznie. – Oboje mamy już swoje nawyki, mamy wszystko, czego trzeba, żeby założyć rodzinę, i oboje chcemy, żeby na ślubie było obecnych tylko kilkoro przyjaciół. Zawiadomienie o ślubie ukaże się jutro w gazecie i wtedy wszyscy się dowiedzą.

Tego typu komunikaty ukazywały się zawsze w lokalnej gazecie we wtorkowe popołudnia.

– Ale… – Spojrzałam na swoje robocze ubrania, niezupełnie idealnie czyste po tym, jak sprzątałam w szafach i właziłam pod łóżko Deedry.

– Jeśli chcesz pojechać do domu, mamy parę minut – powiedziała, patrząc na zegarek. – Oczywiście nie ma znaczenia, co założysz, ale jak znam życie, będziesz miała z tym problem.

– Tak, mam problem z pójściem na ślub w brudnych ciuchach – powiedziałam zwięźle. – Wsiadaj do samochodu.

Nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego się trochę złościłam, ale tak było. Może dlatego, że byłam zaskoczona (nie przepadam za niespodziankami), albo dlatego, że wymagano teraz ode mnie zmiany nastroju: od śmierci do ślubu w ciągu jednego dnia. Już wcześniej miałam pewność, że Claude Friedrich i doktor Carrie Thrush kiedyś się pobiorą, i wiedziałam, że był to niewątpliwie dobry pomysł. Była między nimi duża różnica wieku: Claude miał mniej więcej czterdzieści osiem lat, a Carrie około trzydziestu dwóch. Ale wiedziałam, że ich małżeństwo będzie udane, i nie żałowałam, że odrzuciłam możliwość związku z Claudeem. Dlaczego więc byłam zdenerwowana? Ze względu na Carrie powinnam się cieszyć.

Zmusiłam się do uśmiechu, gdy Carrie mówiła i mówiła o tym, dlaczego podjęli taką decyzję, jak zniosą to jej rodzice i jak szybko Claude mógłby przewieźć swoje rzeczy do jej małego domku.

– A co z miesiącem miodowym? – zapytałam, otwierając kluczem drzwi swojego małego domku, a Carrie praktycznie deptała mi wtedy po piętach.

– To musimy odłożyć na miesiąc. Zrobimy sobie teraz długi weekend aż do poniedziałku wieczorem, ale nie pojedziemy daleko. A Claude musi wziąć ze sobą pager na wszelki wypadek.

Gdy Carrie na zmianę wpatrywała się w lustro i przemierzała pokój, ja zdjęłam robocze ubrania i wyciągnęłam elegancki czarny kostium. Nie, nie mogłam ubrać się na czarno na ślub. Wzięłam więc wieszak z białą sukienką bez rękawów. No nie, białej sukienki też nie mogłam włożyć.

Po chwili zastanowienia doszłam jednak do wniosku, że muszę. Ukryłam jej biel za pomocą czarnego żakietu i czarnego paska, a wokół szyi zamotałam jaskrawoniebieski szal, którego końce wcisnęłam pod dekolt sukienki. Naciągnęłam pończochy, włożyłam czarne czółenka i odsunęłam Carrie sprzed lustra w łazience, żeby móc upudrować nos i poprawić moje krótkie kręcone włosy.

– Zorganizowałabym ci wieczór panieński – powiedziałam z wyrzutem, patrząc Carrie w oczy.

Po chwili obie wybuchnęłyśmy śmiechem, bo taki scenariusz wydał się nam obu mało prawdopodobny.

– Jesteś gotowa? Bardzo ładnie wyglądasz – skomplementowała Carrie, po tym jak dokładnie mnie obejrzała.

– Ty również – przyznałam szczerze.

Do białej sukienki z krótkim rękawem dobrała brązowe czółenka i torebkę. Wyglądała dobrze, ale nieszczególnie odświętnie. Wsiadłyśmy do mojego samochodu. Gdy mijałyśmy kwiaciarnię, zatrzymałam się.

– Co? – zapytała zaniepokojona Carrie. – Mamy już opóźnienie.

– Poczekaj sekundę – krzyknęłam, wbiegając do sklepu.

– Potrzebuję bukiecik do przypięcia do sukienki – powiedziałam ekspedientce.

– Orchideę? Czy jakieś ładne goździki?

– Nie goździki – poprosiłam – orchideę, z białą siateczką i kolorową wstążką.

Wspaniała kobieta nie zadała więcej pytań, tylko zabrała się do pracy. Po niecałych dziesięciu minutach mogłam wręczyć Carrie orchideę otoczoną białą siatką i zieloną wstążką. Miała łzy w oczach, gdy przypinała ją do sukienki.

– Teraz wyglądasz jak prawdziwa panna młoda – powiedziałam, a moje napięcie zelżało.

– Szkoda, że nie ma z nami Jacka – powiedziała uprzejmie Carrie, choć nie miała zbyt wielu okazji, by z nim przebywać. – Claudea i mnie ucieszyłoby, gdyby mógł tu być.

– Nadal jest w Kalifornii. I nie wiem, kiedy wróci.

– Mam nadzieję, że wam… – Carrie nie dokończyła i byłam jej za to wdzięczna.

Urząd miasta zajmował całą przecznicę. Był to stary, choć niedawno odnowiony budynek. Claude czekał na podjeździe dla wózków inwalidzkich.

– Ma na sobie garnitur.

Byłam tak zaskoczona, że niemal brakło mi słów. Nigdy nie widziałam, żeby Claude był ubrany w coś innego niż mundur lub niebieskie dżinsy.

– Czyż nie jest przystojny?

Policzki Carrie, które na ogół miały ziemisty odcień, teraz były delikatnie zaróżowione. W sumie wyglądała dziś raczej na dwadzieścia pięć niż trzydzieści dwa lata.

– Tak – powiedziałam łagodnie. – Wygląda cudownie.

Brat Claudea Charles stał obok niego i wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego niż pan młody. Charles lepiej czuł się w ogrodniczkach i masce spawacza niż w garniturze. Był nieśmiały i miał naturę samotnika, dzięki czemu udawało mu się pozostawać prawie niewidzialnym nawet w tak małym miasteczku. Chyba byłam w stanie policzyć na palcach, ile razy go spotkałam, odkąd zamieszkałam w Shakespeare.

Dziś naprawdę się postarał.

Kiedy Claude zobaczył zbliżającą się Carrie, wyraz jego twarzy się zmienił. Zobaczyłam, jak hardość powoli z niej znika i zastępuje ją coś innego. Wziął Carrie za rękę, a zza pleców wyciągnął bukiet.

– Oj, Claude! – powiedziała rozanielona. – Pomyślałeś o tym.

Super. O wiele lepiej niż mój bukiecik. Teraz Carrie naprawdę wyglądała jak panna młoda.

– Claude, Charles – przywitałam się.

– Lily, dziękuję, że przyszłaś. Bierzmy się do dzieła.

Gdyby Claude był jeszcze trochę bardziej zdenerwowany, wypaliłby dziurę w chodniku.

Zauważyłam, że sędzia Hitchcock wygląda zza drzwi.

– Sędzia na nas czeka – powiedziałam. Claude i Carrie spojrzeli na siebie i równocześnie głośno westchnęli. Ruszyli w stronę drzwi, Charles i ja poszliśmy za nimi.

Po krótkiej ceremonii nowożeńcy patrzyli tylko na siebie, choć Carrie uścisnęła mnie i Charlesa, a Claude podał nam dłoń. Zaoferował też, że zaprosi nas na lunch, ale jednogłośnie odmówiliśmy. Charles pragnął wczołgać się z powrotem do swojej jaskini, a ja po porannej pracy nie byłam w nastroju do świętowania, choć starałam się być wesoła ze względu na przyjaciół.

Charles i ja ucieszyliśmy się, że możemy już odejść. Kiedy Carrie i jej świeżo upieczony mąż wyjechali na swój przedmiodowy weekend, wróciłam do domu, wkurzona na samą siebie za kiepski nastrój, który, jak miałam nadzieję, jednak dobrze ukryłam. Przebrałam się z powrotem w roboczy strój, eleganckie ubranie powiesiłam w szafie. Zabrałam ze sobą jakiś owoc, który miał zastąpić mi lunch. Mroczne uczucia, które nosiłam w sobie, budziły mój niepokój. A to zwykle przekładało się na potrzebę działania. Gdyby ktoś próbował mnie dziś napaść, ucieszyłabym się. Chętnie bym komuś przywaliła.

Kiedy sprzątałam maleńki domek bardzo starej pani Jepperson, okrągła czarna kobieta, która codziennie „opiekowała się” nią przez cały dzień, starała się, jak mogła, żeby przyłapać mnie na kradzieży. A ja cały czas miałam w sobie tę cząstkę złości, która paliła i sprawiała ból.

Całą godzinę zajęło mi zorientowanie się, że ta złość była tak naprawdę samotnością. Od dawna już nie czułam się samotna. Lubię być sama, a przez ostatnich parę lat miałam ku temu aż za wiele okazji. Przez długi czas nie zaprzyjaźniałam się z nikim, nie miałam kochanków. Ale w tym roku wiele się zmieniło i niestety, gdy pozwoliłam sobie na przyjaźń, pozwoliłam sobie też na osamotnienie. Westchnęłam, wkładając poplamioną pościel do pralki i zalewając ją wybielaczem.

Wróciło to uczucie, kiedy było mi żal samej siebie. Mimo że sobie to uświadamiałam, wydawało mi się, że nie jestem w stanie ugasić oburzenia, które się we mnie tliło.

Pojechałam do następnej pracy, później do domu, ale nadal nie umiałam znaleźć w sobie niczego, co ukoiłoby mój wewnętrzny niepokój. Jack, który często wybierał nie najlepszą porę, akurat wtedy do mnie zadzwonił.

Co jakiś czas opowiadał mi o sprawie, nad którą akurat pracował. Ale niekiedy, zwłaszcza w przypadkach związanych z dużymi transakcjami finansowymi i dużą kasą, zamykał gębę na kłódkę. To był taki właśnie przypadek. Powiedział, że bardzo za mną tęskni, i wierzyłam mu. Miałam też jednak myśli godne pogardy, pomysły, które mnie przerażały. Nawet niekoniecznie ich treść, ale sam fakt, że się pojawiały. Kalifornia, kraina młodych, jędrnych i opalonych ciał. A Jack, najbardziej namiętny mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkałam, był w Kalifornii. Byłam zazdrosna nie o kobietę, lecz o stan.

Nie było specjalnie zaskakujące, że rozmowa nie przebiegła dobrze. Byłam bardzo lakoniczna i niedostępna. Jack był sfrustrowany tym, że nie wydawałam się zadowolona, gdy zadzwonił w środku pełnego zajęć dnia. Zdawałam sobie sprawę, że byłam okropna, ale nie mogłam się powstrzymać. Sądzę, że on o tym też wiedział.

Musieliśmy spędzać więcej czasu razem. Po tym jak odwiesiłam słuchawkę, z trudem powstrzymując się, by na niego nie naskoczyć, zmusiłam się do konfrontacji z rzeczywistością. Weekend raz na jakiś czas już nie wystarczał. Przyzwyczajanie się do tego, że jesteśmy parą, zajmowało nam całe godziny. Później cudownie się czuliśmy, ale zaraz potem musieliśmy przechodzić przez cały proces rozstania, bo Jack wracał do Little Rock. Nie mógł ustalić stałych godzin pracy. Mój rozkład dnia był dość regularny. Mogliśmy się widywać i rozwijać nasz związek, tylko mieszkając w tym samym mieście.

Życie jest wystarczająco trudne bez takich komplikacji. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie nadszedł czas, żeby dać sobie spokój. Ale sam pomysł sprawił mi tyle bólu, że musiałam sobie jeszcze raz powiedzieć, że Jack jest mi niezbędny.

Nie chciałam do niego dzwonić, kiedy byłam tak spięta. Nie mogłam też przewidzieć, co odpowie. Więc tego wieczora poszłam do pustego pokoju gościnnego i kopałam z całej siły worek treningowy.

Загрузка...