Następnego dnia spałam do późna. Musiałam wyłączyć budzik przez sen, bo gdy w końcu spojrzałam na zegarek, zorientowałam się, że powinnam już być w pierwszej porannej sobotniej pracy. Nie zasłałam łóżka, nie zjadłam śniadania i pojechałam do gabinetu Carrie, słaniając się na nogach i bez makijażu. Nie było tam nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć w takim stanie. Przyspieszyłam więc tempo, załatwiłam jej gabinet i popędziłam do biura podróży.
Byłam tak naładowana adrenaliną, że skończyłam przed czasem. Wróciłam do domu, padłam na kuchenny stół i spróbowałam rozplanować resztę dnia. W soboty na ogół robiłam zakupy i sprzątałam własny dom. Starałam się sobie przypomnieć, co mnie czekało.
No tak, był jeszcze pogrzeb Deedry. Janet miała wpaść za godzinę, żebyśmy mogły pójść razem. Później miał wpaść Bobo w jakimś bliżej nieokreślonym celu. No i musiałam zrobić zakupy i posprzątać przed jutrzejszym przyjazdem Jacka.
Chciałam spać albo wypożyczyć film i oglądać go, siedząc w milczeniu na mojej dwuosobowej kanapie. Ale zmusiłam się do wstania i poszłam do łazienki wziąć gorący prysznic.
Czterdzieści pięć minut później Janet waliła w drzwi, a ja byłam umalowana i ubrana w czarny kostium, rajstopy oraz czółenka, które sprawiały, że czułam się nieswojo. Właśnie skończyłam makijaż i otworzyłam drzwi, zapinając lewy kolczyk.
– Lily, dobrze ci w czerni – powiedziała Janet.
– Dzięki. Ty też dobrze wyglądasz.
Mówiłam prawdę. Janet miała na sobie kasztanową sukienkę i brązowo-złoto-zielony żakiet, których krój i kolory podkreślały figurę Janet i pasowały do jej cery.
– A przy okazji – powiedziała Janet. – Obiecałam Becce, że wstąpimy po nią po drodze.
Wzruszyłam ramionami. Nie rozumiałam, po co komuś towarzystwo na pogrzebie, ale nie miałam nic przeciwko temu.
Becca wyszła wielkimi drzwiami prowadzącymi do Apartamentów Ogrodowych w Shakespeare w momencie, gdy do nich podeszłyśmy. Miała na sobie ciemnoniebieską sukienkę w wielkie białe grochy i upięła włosy pod słomkowym kapeluszem. Była jak zwykle ostro umalowana i wyglądała, jakby miała małą rólkę w filmie o uroczych ekscentrykach z Południa.
– Halo! – powiedziała dziarsko i optymistycznie. Gapiłam się na nią.
– Wybaczcie – powiedziała po chwili. – Muszę otrzeźwieć. Dostałam właśnie bardzo dobrą wiadomość i jeszcze się z nią nie oswoiłam.
– Możemy zapytać, o co chodzi? – Okrągłe brązowe oczy Janet niemal wyszły na wierzch z ciekawości.
– No cóż – Becca wyglądała, jakby miała za chwilę spłonąć rumieńcem, choć Revlon już wcześniej zadziałał w identyczny sposób. – Mój brat przyjeżdża z wizytą.
Wymieniłyśmy z Janet porozumiewawcze spojrzenia. Becca wspomniała o swoim bracie Anthonym tylko raz czy dwa, a Janet kiedyś głośno zastanawiała się, czemu Becca dostała w spadku mieszkanie, a nie podzielono go sprawiedliwie między siostrę i brata. Nie zareagowałam, bo nie chciałam mieszać się w to, jak Pardon rozporządzał swoim majątkiem. Musiałam jednak przyznać, że wybranie tylko Becki było trochę niezwykłe. Teraz, gdy będziemy mieli okazję poznać jej brata, może odkryjemy, dlaczego Becca była faworyzowana.
– To bardzo miło – powiedziała uprzejmie Janet. Byłyśmy zbyt blisko kościoła, by kontynuować dyskusję.
Zaskakujący nastrój i wiadomość Becki rozproszyły mnie na tyle, że nie zauważyłam, iż nasza mała uliczka była prawie nieprzejezdna. Samochody stały zaparkowane po obu stronach ulicy Track i za zakrętem, jak tylko mogłam okiem sięgnąć. Track stanowi podstawę przewróconego na lewy bok U złożonego z trzech uliczek. Estes Arboretum wypełnia pustą część U, a Zjednoczony Kościół leży na górnej kresce. To fundamentalistyczny kościół chrześcijański, którego pastor, Joel McCorkindale, potrafi doskonale zbierać pieniądze. Joel jest przystojny i gładki, jak gwiazda country. Ma przystrzyżone włosy i doskonałe białe zęby. Ostatnio zapuścił wąsik, który przycina tak precyzyjnie, że wygląda, jakby mógł nim kroić steki.
ZKS rozbudował się w ciągu minionych trzech lat o dwa skrzydła. Jest tam żłobek, przedszkole i boisko do koszykówki dla nastolatków. Założyłam, że mają czas na niedzielną mszę, bo udało im się wcisnąć ją między spotkania dla samotnych, próby młodzieżowego chóru Dzwoneczki i zajęcia w stylu „Jak zadowolić męża w chrześcijańskim małżeństwie”. Pracowałam dla nich od czasu do czasu i odbyłam kilka ciekawych rozmów z wielebnym McCorkindaleem.
Dzwon na wieży bił głośno, gdy podchodziłyśmy w górę łagodnego zbocza, które przed kościołem przechodziło w wyrównany teren. Biały karawan domu pogrzebowego Shields był przygotowany i zaparkowany wzdłuż krawężnika przed samym kościołem. Przez przyciemnione szyby można było dostrzec rodzinę, która czekała na odpowiedni moment, żeby wejść do kościoła. Mimo że nie chciałam się gapić, nie mogłam się powstrzymać. Lacey sprawiała wrażenie załamanej i zrozpaczonej. Jerrell był zrezygnowany.
Janet, Becca i ja weszłyśmy głównym wejściem, a kościelny zaprowadził nas do ławek. Upewniłam się, że Becca idzie pierwsza i że to ją chwyci za ramię, a nie mnie. Kościół był wypełniony bladymi ludźmi w ciemnych ubraniach. Ławki dla rodziny, poza pierwszą, zarezerwowaną dla Lacey i Jerrella, zajmowali kuzyni, ciotki i wujkowie zmarłej. Dostrzegłam jasne włosy Bobo obok ciemnej głowy Calli Prader. Zapomniałam, że Deedra była kuzynką Bobo.
Kościelny wskazał nam koniec ławki mniej więcej w połowie długości kościoła. Dobrze, że przyszłyśmy teraz, bo było to ostatnie miejsce, gdzie zmieściły się trzy osoby. Janet rozejrzała się z ciekawością. Becca studiowała śpiewnik, który dał nam kościelny. Chciałam się znaleźć gdzie indziej. Gdziekolwiek. Jack będzie tu jutro, a ja miałam mnóstwo roboty. Martwiłam się w związku z jego przyjazdem i z problemami, które musieliśmy rozwiązać. Zapach kwiatów wypełnił kościół, w którym już było duszno z powodu tłumu ludzi. Rozbolała mnie głowa.
Joel McCorkindale, w czarnej sutannie z jeszcze czarniejszymi aksamitnymi lamówkami przy rękawach, pojawił się przed kościołem tuż po tym, jak organy odegrały parę ponurych kawałków. Wstaliśmy, a pracownicy zakładu pogrzebowego (jeden Shields rodzaju męskiego i jeden żeńskiego), przepełnieni profesjonalnym smutkiem, wwieźli trumnę wzdłuż nawy. Za trumną powoli szli karawaniarze, dwójkami, ze wzrokiem wbitym w posadzkę, a każdy z nich miał w klapie wpięty goździk. Wszyscy karawaniarze byli mężczyznami. Przyglądałam się ich twarzom, zastanawiając się, ilu z nich odbyło intymne czynności z ciałem, które teraz spoczywało w trumnie przed nimi. To była absurdalna myśl i nie byłam dumna, że wpadła mi do głowy. Większość z tych mężczyzn była już w dojrzałym wieku, zbliżonym do Jerrella i Lacey, którzy szli tuż za nimi.
Lacey trzymała się kurczowo Jerrella, a on musiał bardzo jej pomagać, żeby była w ogóle w stanie dojść do pierwszej ławki. Kiedy minęli resztę rodziny, przyszło mi na myśl, że Becca mogła siedzieć po drugiej stronie kościoła zamiast obok mnie. W końcu też była kuzynką Deedry, choć nie miała zbyt wielu okazji, by ją lepiej poznać.
To był trudny tydzień dla klanu Praderów, Deanów, Winthropów i Albeech. Ciekawiło mnie, ilu z nich myślało o podpaleniu domu Joego C. poprzedniej nocy, a nie o morderstwie kobiety, która leżała teraz w trumnie.
Jeszcze parę osób wśliznęło się do środka i usiadło z tyłu, zanim kościelni zamknęli drzwi. Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Nie dość, że Deedra zmarła tak młodo, to jeszcze została zamordowana. Być może ciekawość miała duży wpływ na liczbę osób obecnych na ceremonii.
Możliwe, że z powodu duchoty – ścisk i ciężki zapach kwiatów przyprawiały mnie o mdłości – zaczęłam się zastanawiać, czy mój pogrzeb byłby równie oblegany, gdybym została te kilka lat temu zamordowana po uprowadzeniu. Łatwo było wyobrazić sobie moich rodziców idących za trumną. Byłam nawet prawie pewna, kto by trumnę niósł…
Zmusiłam się do powrotu do teraźniejszości. Było coś chorobliwie niestosownego w obmyślaniu własnego pogrzebu.
Ceremonia wyglądała tak, jak się spodziewałam. Wysłuchaliśmy, jak dwie śpiewaczki przebrnęły przez dwa standardy: Amazing Grace i What a Friend We Have in Jesus. Sama potrafię śpiewać, więc wykonania były dla mnie interesujące, ale niewiele ponadto. Nikt tu w Shakespeare nie wiedział, że kiedyś, w rodzinnym miasteczku, śpiewałam na weselach i pogrzebach. Nie przeszkadzało mi to. Byłam lepsza niż kobieta, która śpiewała Amazing Grace, ale nie miałam tak dobrego głosu jak ta, która śpiewała po niej.
Westchnęłam i założyłam jedną nogę na drugą. Janet wpatrywała się bezustannie w śpiewaczki, a Becca przyglądała się skórkom przy paznokciach i usunęła kawałek nitki, który zahaczył się o oprawę diamentu przy jej pierścionku.
Mogłam się spodziewać, że jeśli Joel McCorkindale uzna, iż to dobry moment na umoralnianie, nie przepuści okazji i nie zadowoli się zwykłą mową. Nikt się więc nie zdziwił, gdy oparł kazanie na liście do Tesaloniczan, w którym święty Paweł ostrzegał nas, że dzień sądu nadejdzie jak złodziej w nocy.
Pastor zrobił wokół niego więcej zamieszania, niż oczekiwałam. Wygłosił tezę, że ktoś uzurpował sobie boże prawo do odebrania Deedrze życia. Spoważniałam i poczułam się urażona. Podczas pogrzebu Deedry odwracano uwagę od niej, a skupiano się na człowieku, który ją zabił.
Zaniepokoiłam się, gdy ludzie, którzy byli przyzwyczajeni do tego stylu modlitwy, zaczęli głośno zgadzać się ze słowami Joela McCorkindale'a. Co chwilę jakaś kobieta czy mężczyzna wznosili ręce w górę i mówili: „Amen! Chwalmy Pana!”
Odwróciłam lekko głowę, żeby sprawdzić reakcję Janet. Oczy prawie wychodziły jej z orbit i znacząco nimi przewróciła, gdy zobaczyła, że jestem równie zszokowana. Nie byłam wcześniej w kościele, gdzie normalne było, iż wierni głośno mówili w trakcie mszy, i sądząc po wyrazie twarzy Janet, ona także nie. Becca z kolei uśmiechała się delikatnie, jak gdyby wszystko to było jakimś przedstawieniem urządzonym specjalnie dla niej.
Widziałam, że mężczyźni i kobiety, którzy regularnie chodzili do tego kościoła, czuli się dobrze z tym… gościnnym udziałem wiernych. Ale ja czułam się okropnie zażenowana i kiedy zobaczyłam, jak Lacey pochyla się, z rękoma założonymi na głowę, a łzy spływają po jej twarzy, byłam bliska wstania i opuszczenia kościoła. Nie rozmawiałam nigdy z Bogiem, bo po pamiętnym lecie w Memphis straciłam wiarę. Jednak wiedziałam, że gdybym miała przeprowadzić taką rozmowę, zrobiłabym to w samotności i nikt by o tym nie wiedział. W zasadzie obiecałam sobie, że tak by to wyglądało.
Gdy nadszedł koniec mszy, ucieszyłyśmy się z Janet tak bardzo, że niemal wybiegłyśmy z kościoła. Becca była widocznie zaintrygowana całym tym doświadczeniem.
– Widziałaś kiedyś coś podobnego? – zapytała, ale nie zrobiła tego wystarczająco cicho.
Nadal byłyśmy w pobliżu żałobników, którzy rozproszyli się teraz w kierunku samochodów, którymi mieli dojechać na cmentarz.
Janet w milczeniu potrząsnęła głową.
– Ciekawe, co się będzie działo przy grobie – powiedziała Becca z radosnym wyczekiwaniem.
– Musisz pojechać z Carltonem – powiedziałam i skinieniem głowy przywitałam sąsiada, który właśnie wychodził z kościoła. – Ja idę do domu.
Ruszyłam w drogę. Janet truchtała za mną.
– Zaczekaj, Lily! Raczej też nie pójdę na cmentarz. To nabożeństwo wytrąciło mnie z równowagi. Chyba metodyści są zbyt zamknięci na coś tak… otwartego emocjonalnie.
– Otwartego – warknęłam, idąc dalej. – Nie podobało mi się to.
– Masz na myśli kościół? Ludzi? Przytaknęłam.
– No cóż, mnie też nie wychowano w taki sposób, ale chyba dzięki temu ci ludzie poczuli się lepiej – skomentowała ostrożnie Janet. – Nie wiem, może to było w jakiś sposób pocieszające.
Wzruszyłam ramionami.
– Słuchaj, co będziesz teraz robić?
– Zadzwonię do szpitala.
– W jakiej sprawie? – Joego C.
– Ach, tak. W jego domu wczoraj wybuchł pożar, prawda? Przytaknęłam.
– Do zobaczenia – powiedziałam. I zmusiłam się do dodania: – Dzięki, że ze mną poszłaś.
Janet wyglądała na bardziej zadowoloną.
– Nie ma sprawy. Dzięki, że mogłam zaparkować przed twoim domem.
Wsiadła do swojej czerwonej toyoty, odpaliła silnik i pomachała mi, odjeżdżając.
Ulica była pełna samochodów, które ustawiały się w kondukcie zmierzającym na cmentarz. Gdy stałam przed drzwiami, ulica pustoszała, jak w filmie kręconym metodą poklatkową. Został tylko jeden jeep, zaparkowany nieco dalej.
Zostałam sama, z drzewami w arboretum po przeciwnej stronie drogi.
Nie, jednak nie sama. Gdy w końcu postanowiłam wejść do domu, zobaczyłam, że z auta wysiada mężczyzna i zmierza w moją stronę.
Ze zdziwieniem rozpoznałam Bobo i przypomniałam sobie o naszym spotkaniu. Idąc, rozluźnił krawat, zdjął go i włożył do kieszeni ciemnego garnituru. Opalonymi palcami odpiął górny guzik koszuli i zaczesał włosy do tyłu.
Nagle dopadła mnie popogrzebowa radość z tego, że żyję. Idący chodnikiem mężczyzna chyba też ją poczuł. Przyspieszył kroku i szedł, wpatrzony we mnie. Gdy dotarł do drzwi, nie powiedział ani słowa, tylko objął mnie długimi ramionami, przyciągnął do siebie i pocałował z całej siły.
Mój mózg nakazywał: „odsuń się!”, ale moje ciało nie słuchało. Palcami przeczesywałam włosy Bobo, przycisnęłam swoje biodra do jego i całowałam go tak mocno, jak potrafiłam.
Mógł nas zobaczyć każdy, kto przechodził w pobliżu.
Bobo musiał sobie to uświadomić, bo popchnął mnie lekko, wtoczyliśmy się do domu, a wtedy zamknął drzwi.
Ugryzł mnie w szyję, zamruczałam i zaczęłam na niego napierać. Rozpiął żakiet i pieścił moje piersi przez stanik.
Zareagował na moje ruchy, a moje dłonie powędrowały pod jego spodnie i złapałam go za tyłek. Poruszaliśmy się dalej w tym rytmie i jakimś cudem Bobo trafił w to najbardziej właściwe miejsce. Zobaczyłam gwiazdy. Jęknął i poczułam, że przód jego spodni zrobił się mokry.
Teraz słychać było tylko nasze dyszenie. – Na podłogę – zasugerował Bobo. Mój salon nie jest zbyt duży i nie ma wiele wolnego miejsca. Bobo rozciągnął się na podłodze, a ja usiadłam obok niego. Krew nadal huczała mi w żyłach. Jednak już po chwili poczułam, że przygniata mnie świadomość tego, jak źle i głupio postąpiłam. Na dodatek z kimś, kogo uważałam za przyjaciela. Dzień przed powrotem Jacka.
Wszystkie te lata, gdy starałam się nie popełnić żadnego błędu, poszły na marne.
– Lily – powiedział łagodnie Bobo.
Oparł się na łokciu, a jego twarz odzyskała normalny kolor. Oddychał miarowo. Jego wielka ręka przewędrowała sporą odległość i teraz dotykała mojej.
– Lily, nie bądź smutna.
Nie byłam w stanie mówić. Zastanawiałam się, czy Bobo skończył już dwadzieścia jeden lat. W najostrzejszych słowach powiedziałam sobie, że jestem zdeprawowaną kretynką. Chciałam dosłownie walić głową w ścianę.
– Poniosło nas – powiedział. Wzięłam głęboki oddech. – Tak.
– Nie bądź taka zła – powtórzył. – Nie chcę być niedelikatny, Lily, ale to było tylko pieprzenie na sucho.
Nie słyszałam wcześniej tego określenia.
– Prawie się uśmiechnęłaś, widziałem, że twoje usta drgnęły – powiedział zadowolony.
Odsunęłam mu włosy z czoła.
– Czy możemy udawać, że to się nigdy nie zdarzyło? – Głos nie trząsł mi się tak bardzo, jak się obawiałam.
– Nie, nie sądzę. To, co się stało, było fantastyczne. Zawsze coś do ciebie czułem. – Przyciągnął moją dłoń i pocałował ją. – Ale nie spodziewałem się tego.
To taka gorączka pogrzebowa. Wiesz – ona umarła, my żyjemy. Seks to świetny sposób, żeby udowodnić sobie, że się żyje.
– Wymądrzasz się.
– Nadszedł moment, żebyś dała sobie trochę luzu i pozwoliła innym na robienie mądrych rzeczy.
– Robię wiele rzeczy, które nie są rozsądne. – Nie byłam w stanie ukryć rozgoryczenia.
– Lily, to się więcej nie powtórzy. Nie pozwolisz na to. Więc bądźmy ze sobą szczerzy.
Nie byłam pewna, jakie to będzie miało konsekwencje, więc czekałam, co powie.
– Nie masz pojęcia, ile razy, odkąd zaczęłaś pracować dla mojej matki, fantazjowałem na twój temat. Kiedy wiesz, że tajemnicza piękna kobieta sprząta ci pokój, nie da się uniknąć wyobrażania sobie… co by było. Moja ulubiona…
– Proszę, przestań.
– W porządku. – Miał tyle przyzwoitości, by wyglądać na trochę zażenowanego. – Ale chodzi o to, że wiem… Wiem, że to tylko fantazja. Istniejesz naprawdę, ale nie będziemy razem. Wiesz, że jesteś dla mnie jak… kumpel.
Kimś więcej niż kumpel – pomyślałam ze smutkiem. Ale wiedziałam, że nie należy tego mówić głośno.
– Tak naprawdę mnie nie znasz – powiedziałam najdelikatniej, jak umiałam.
– Wiem o tobie wiele rzeczy, których sama nie potrafisz przyznać – odparował.
Nie rozumiałam.
– Wyciągasz staruszków z płonących budynków. Uratowałaś życie Jackowi Leedsowi i omal nie zginęłaś. Jesteś gotowa ryzykować własnym życiem, aby ocalić czyjeś, i masz dość odwagi, by to robić.
Co za nieporozumienie!
– Nie, nie, nie – zaprotestowałam, wściekła.
Wykonał ruch, jakby chciał mnie uciszyć, uklepując powietrze dłonią. Usiadłam i sięgnęłam na stertę złożonego prania na krześle. Prania, którego nie zdążyłam dziś schować. Podałam mu ręcznik. Próbował osuszyć przód spodni i bardzo się starał nie wyglądać na zawstydzonego.
– Zrobiłaś to. Jesteś odważna. – Jego głos był bez wyrazu, ale jednocześnie nie sposób było z nim dyskutować.
Nie chciałam wysłuchiwać motywującej gadki Bobo Winthropa. Wiedziałam, że to, co się stało dzisiaj, będzie mi ciążyć na sumieniu przez długi, długi czas.
– Jesteś bystra, ciężko pracujesz i jesteś naprawdę, ale to naprawdę śliczna.
Znienacka poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Ostateczne poniżenie – pomyślałam.
– Musisz iść – powiedziałam nagle.
Pochyliłam się, żeby pocałować go w policzek. Wstaliśmy i raz – po raz ostatni – przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam.
– Teraz już idź, a za tydzień, dwa, wszystko będzie okej.
Miałam nadzieję, że to, co powiedziałam, stanie się prawdą. Spojrzał na mnie poważnie i był tak smutny, że ledwo mogłam to znieść.
– Muszę ci jeszcze coś powiedzieć – nalegał. – Wysłuchaj mnie, Lily. Zmieniam temat.
Niechętnie skinęłam głową, żeby pokazać, że czekam.
– Pożar był wynikiem podpalenia. Przyjechał komendant straży pożarnej i powiedział to rano Calli. Zadzwoniła do wszystkich w rodzinie, poza Lacey oczywiście, i powiadomiła nas o tym. Ktoś próbował zabić Joego C, a ty mu w tym przeszkodziłaś.
Nie słuchałam pochwalnej części przemowy Bobo. Myślałam o tym, co powiedział na początku. Nie zaskoczyło mnie to. Tak naprawdę byłam pewna, że osoba, którą zobaczyłam na podwórku Joego C, podłożyła ogień.
Intruz + nagły pożar = podpalenie.
– Co spowodowało pożar?
– Paczka papierosów. Nie pojedynczy papieros, ale cała paczka. Ktoś zostawił je na kanapie. Ale płomienie oddaliły się od kanapy, nie spaliły jej, więc ślady pozostały.
– Jak się miewa Joe C?
Przez chwilę Bobo wyglądał na zaskoczonego, jakby spodziewał się z mojej strony jakiegoś okrzyku i zupełnie innego pytania.
– Nic nie jest w stanie zabić Joego C. – powiedział Bobo niemal z żalem i odsunął włosy z czoła. – Jest jak ludzki karaluch. O, znów widziałem to drgnięcie.
Odwróciłam wzrok.
– Lily, to nie jest koniec świata. Wiedziałam, że sprawiam mu przykrość, a nie chciałam tego robić. Nie chciałam zrobić żadnej z tych rzeczy, które dziś zrobiłam.
Byłam zdecydowana nie schodzić na osobiste tematy.
– Gdyby Joe C. zginął, kto dostałby spadek? – zapytałam. Bobo poczerwieniał.
– Nie powinienem znać odpowiedzi na to pytanie, ale znam – wyznał. – Bo widziałem kopię testamentu w domu Joego C. Trzymał ją w starym sekretarzyku. Zawsze uwielbiałem to biurko. Jezu, pewnie całkiem spłonęło. Ale bawiłem się przy nim od małego, wiesz, zaglądałem do tajnej skrytki, którą mi pokazał.
– Tam był testament? – dopytałam, gdy wspomnienia zdawały się go pochłaniać.
– Tak, ostatnim razem, gdy poszedłem go odwiedzić… chyba w zeszłym tygodniu… siedziałem z Toni w salonie, a ciocia Calla pomagała włożyć Joemu C. buty, po tym jak uciął sobie drzemkę. Zaprosił do siebie krewnych – wnuki, siostrzenice, siostrzeńców. Deedrę, mnie, Amber, Howella trzeciego, Beccę. Pozostała trójka mieszka w Karolinie Północnej… No i pokazałem Toni, gdzie trzeba nacisnąć, żeby otworzyć skrytkę. I tam był testament. Nie miałem żadnych zdrożnych zamiarów, gdy go czytałem.
Po krótkim czasie bycia obiektem seksualnym znów stałam się mądrą kobietą, która musi pochwalać jego poczynania. Westchnęłam.
– Co tam było napisane?
– Dużo prawniczego żargonu – Bobo wzruszył ramionami – ale z tego, co zrozumiałem, wujek Joe C. zostawił każdemu z Winthropów jedną rzecz, jeden mebel. Czyli ja, Amber i Howell trzeci mogliśmy sobie coś wybrać. Miałem nadzieję, że dostanę biurko. Pomyślałem, że postaram się wybierać jako pierwszy. A teraz wszystko jest zniszczone lub zalane wodą. – Bobo uśmiechnął się pięknie, rozbawiony tym, że tak zakłopotała go własna chciwość. – Oczywiście najważniejszy był dom. Joe C. zapisał środki ze sprzedaży domu swoim prawnukom. Trzem dzieciakom Walkera, dwom Alice Whitley i córce Lacey… O, ale… – Zamilkł. – Ale Deedra nie żyje – dodał.
Powoli to przemyślałam. Uznałam, że to, kogo Joe C. wpisał do testamentu, było równie interesujące jak to, kogo pominął.
– Nic dla Calli – przypomniałam. – Jest wnuczką. Bobo wyglądał na przerażonego.
– Ale przecież opiekowała się nim od tylu lat. Pamiętałam dziadka Bobo. Był tylko szwagrem Joego C, ale byli ulepieni z tej samej gliny. Zastanawiałam się, czym w tamtych czasach matki w Shakespeare karmiły swoje dzieci, żeby wyrosły na tak wrednych ludzi.
– Czy ktoś poza tobą o tym wiedział? – spytałam.
– Tak. To znaczy chyba, nie wiem – wymamrotał. Wydawał się ciągle zdumiony tym, jak okrutny był jego krewny. Musiał podążać tym samym tropem co ja, bo nagle zapytał:
– Z jakiej rodziny ja pochodzę?
– Pochodzisz od swoich rodziców, którzy oboje są porządnymi ludźmi. – Miałam wprawdzie zastrzeżenia do jego matki, ale to nie była odpowiednia pora, żeby o tym myśleć. – Twój ojciec jest miłym mężczyzną – powiedziałam i naprawdę tak sądziłam. – Twoja babcia to prawdziwa dama. – To oznaczało nie tylko godne podziwu cechy, ale też kilka nieco mniej pożądanych, ale zawsze wiedziałam, kiedy lepiej coś przemilczeć. Czasami bardzo mi to pomagało.
Bobo wyglądał na trochę mniej zrozpaczonego.
– Jesteś dobrym człowiekiem.
– Naprawdę tak uważasz?
– Wiesz, że tak.
– To najlepszy komplement, jaki mogłaś mi powiedzieć. – Spoglądał na mnie posępnie przez chwilę, po czym jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech. – Oczywiście poza nazwaniem mnie niesamowitym ogierem i seksniewolnikiem.
Niespodziewanie poczułam się lepiej. Spostrzegłam, że krótkie napięcie seksualne między nami minęło i teraz przyjaźń mogła zająć jego miejsce. Że mogliśmy zapomnieć o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu minut, albo przynajmniej dobrze udawać, że tak się stało.
Ale Jack nadal miał się zjawić nazajutrz i choć poczułam chwilową ulgę i uwolniłam się od nienawiści do samej siebie, ulga ta natychmiast została zmieciona przez falę udręki, spowodowanej świadomością, że znów go zobaczę.
Bobo podniósł rękę, żeby pogładzić mnie po włosach albo karku, ale powstrzymał się, widząc mój wyraz twarzy.
– Do zobaczenia, Lily.
– Do widzenia – odpowiedziałam stanowczo. Otworzył drzwi i zapiął marynarkę, żeby przynajmniej częściowo zakryć plamę na spodniach. Gdy przestępował próg, odwrócił się.
– Czy sądzisz, że Calla byłaby w stanie to zrobić? – zapytał tonem, jakby pytał ucznia, do jakich złych rzeczy jest zdolny. – Sądzisz, że mogła to zrobić Joemu C? Podłożyć ogień? Drzwi były otwarte, miała klucz.
– Myślę, że mogła pragnąć jego śmierci, jeśli wiedziała, co było w testamencie – odpowiedziałam szczerze.
Był zaskoczony, ale uwierzył mi na słowo.
Kręcąc głową, ruszył w kierunku jeepa, by wrócić do domu, dziewczyny i rodziców.
Pozostałam sama z cholernymi wyrzutami sumienia.