Po obiedzie w barze Steamers Oyster, poszłyśmy z Katy do galerii na Świętej Helenie. Chodziłyśmy po pomieszczeniach starej, skrzypiącej gospody, przyglądając się pracom miejscowych artystów, podziwiając inną perspektywę, z jaką patrzyli na, jak nam się wydawało, znane nam miejsca. Kiedy analizowałam kolaże, obrazy i zdjęcia, przypomniały mi się kości, kraby i tańczące muchy.
Katy kupiła miniaturową czaplę wyrzeźbioną w korze i pomalowaną na niebiesko. Po drodze do domu zatrzymałyśmy się po lody kawowe, które zjadłyśmy na pokładzie Melanie Tess, rozmawiając i słuchając, jak liny i fały zacumowanych jachtów stukają na wietrze. Księżyc rozłożył skrzący kształt nad bagnami. Kiedy tak gawędziłyśmy, przyglądałam się bladożółtemu światłu, marszczącemu się na pofałdowanej czerni wody.
Katy zwierzyła mi się, że chciałaby zostać kryminologiem zajmującym się profilowaniem osobowości przestępców i podzieliła się ze mną swoimi ubawami co do jej szansy osiągnięcia celu. Zachwycała się urodą Murtry i opisała figle, jakie płatały obserwowane przez nią małpy. W pewnym momencie zapragnęłam opowiedzieć jej o moim odkryciu, ale powstrzymałam się. Nie chciałam, by cudowne wspomnienia z wyspy zostały zabrudzone tym, co się tam stało.
Poszłam spać o jedenastej, ale leżałam długo, wsłuchując się w skrzypienie cum. W końcu jakoś zasnęłam, wplatając kończący się dzień w tkaninę ostatnich kilku tygodni. Płynęłam łodzią z Mathiasem i Malachym, desperacko próbując zatrzymać ich na pokładzie. Oczyszczałam zwłoki z krabów, chociaż poruszająca się masa nieustannie pojawiała się tam, skąd ją właśnie usunęłam. Czaszka trupa zmieniła się w twarz Ryana, potem w zwęglone rysy Patrice Simonnet. Sam i Harry krzyczeli na mnie, ich słowa były niezrozumiałe, a twarze surowe i złe.
Kiedy obudził mnie telefon, byłam zdezorientowana, niepewna, gdzie jestem i dlaczego. Potykając się ruszyłam do kuchni.
– Dzień dobry. – Głos Sama był poirytowany i pełen napięcia.
– Która godzina?
– Prawie siódma.
– Gdzie jesteś?
– W biurze szeryfa. Twój plan nie wypali.
– Plan? – Nie bardzo wiedziałam, o czym on mówi.
– Twój facet jest w Bośni.
Wyjrzałam przez żaluzje. W doku wewnętrznym, na pokładzie swojego jachtu siedział starszy człowiek o czarnych włosach, w których połyskiwały siwe pasma. Kiedy podciągnęłam żaluzje, odchylił akurat głowę i opróżniał puszkę Old Milwaukee.
– W Bośni?
– Jaffer. Antropolog z Uniwersytetu Południowej Karoliny. Pojechał do Bośni odkrywać masowe groby dla ONZ. Nikt nie wie, kiedy wróci.
– Kto go zastępuje?
– To nieistotne. Baxter chce, byś ty zajęła się zwłokami na wyspie.
– A kto to jest Baxter?
– Baxter Colker jest koronerem hrabstwa Beaufort. Chce, żebyś to zrobiła.
– Dlaczego?
– Bo ja tak chcę.
Prosto z mostu, bez ceregieli.
– Kiedy?
– Jak najszybciej. Harley ma detektywa i zastępcę w zespole. Umówiliśmy się na dziewiątą. Ma też na zawołanie grupę transportową. Kiedy będziemy gotowi do opuszczenia wyspy, zadzwoni, a oni spotkają się z nami: w doku Lady's Island i zabiorą zwłoki do Szpitala Memoriał w Beaufort. Ale ty masz kopać. Powiedz nam tylko, jakiego sprzętu będziesz potrzebować, i zorganizujemy go dla ciebie.
– Czy ten Colker jest patologiem sądowym?
– Baxter jest urzędnikiem z wyboru i nie ma przygotowania medycznego. Prowadzi dom pogrzebowy. Ale jest cholernie dokładny i chce, by to było dobrze zrobione.
Zamyśliłam się na moment.
– Czy szeryf Baker domyśla się, kto mógł być tam zakopany?
– Dużo tu tego całego gówna związanego z narkotykami. Chce porozmawiać z kilkoma facetami z odprawy celnej i z ludźmi z miejscowego urzędu do walki z handlem narkotykami. I ze strażnikami przyrody. Harley mówił mi, że w zeszłym miesiącu prowadzili obserwacje bagien na rzece Coosaw. On uważa, że to robota jakiejś mafii narkotykowej i ja się zgadzam. Oni nie cenią sobie zbytnio cudzego życia. Pomożesz nam, prawda?
Zgodziłam się, choć niechętnie. Powiedziałam mu, jaki sprzęt będzie mi potrzebny, a on obiecał, że się tym zajmie. Miałam być gotowa o dziesiątej.
Stałam kilka minut, nie bardzo wiedząc, co mam zrobić z Katy. Mogłam jej wytłumaczyć całą sytuację i pozwolić jej decydować. W końcu dlaczego nie miałaby płynąć z nami na wyspę. Albo mogłam jej powiedzieć, że coś wypadło i Sam poprosił mnie o pomoc. Katy mogłaby zostać tutaj jeden dzień, a potem jechać na Hilton Head nieco wcześniej, niż zaplanowała. Wiedziałam, że ten drugi pomysł był lepszy, ale i tak zdecydowałam, że jej o wszystkim powiem.
Zjadłam miskę płatków z rodzynkami i posprzątałam po sobie. Nie mogłam usiedzieć na miejscu, więc założyłam szorty i koszulkę i wyszłam na zewnątrz, by sprawdzić liny i zbiornik na wodę. Poprzestawiałam też krzesła na mostku. Wróciwszy do środka pościeliłam łóżko i starannie zawiesiłam ręczniki w łazience. Poprzekładałam poduszki na kanapie w salonie i pozbierałam śmieci z dywanu. Nakręciłam zegar i sprawdziłam czas. Dopiero kwadrans po siódmej. Katy się tak wcześnie nie obudzi. Założyłam buty do biegania i cicho wyszłam.
Pojechałam wzdłuż Route 21 na wschód przez Świętą Helenę do Harbor Island, potem Hunting Island i dotarłam do parku. Asfalt wił się przez mokradło, ciemne i nieruchome jak podziemne jezioro. Karłowate palmy i zimozielone dęby wyrastały z mrocznego dna. Tu i ówdzie przez baldachim koron drzew przemykały się promienie słońca, nadając wodzie kolor miodu.
Zaparkowałam w pobliżu latarni i promenadą nadmorską przeszłam na plażę. Właśnie skończył się przypływ i mokry piasek lśnił jak lustro. Między kałużami przemknął brodziec, jego cienkie, długie nóżki łączyły się z odbiciem w lustrze wody. Ranek był chłodny, na moich nogach i rękach pojawiła się gęsia skórka, kiedy się rozgrzewałam.
Pobiegłam na wschód, wzdłuż brzegu Atlantyku, stopy lekko zapadały się w mokry piasek. Było bardzo spokojnie. Minęłam stado pelikanów brodzących w spokojnej wodzie. Turzyca stała nieruchomo na wydmach.
Biegnąc obserwowałam to, co wyrzucił ocean. Kawałki drzewa, popękane, wygładzone i pokryte małymi skorupiakami. Splątane wodorosty. Błyszcząca, brązowa skorupa skrzypłocza. Kiełb, którego oczy i wnętrzności wyjadły kraby i mewy.
Biegłam aż do bólu nóg. Potem jeszcze dalej. Kiedy wróciłam na promenadę, moje drżące z wysiłku nogi ledwie niosły mnie po schodach. Ale psychicznie czułam się świetnie. Może to z powodu tej martwej ryby albo tego skrzypłocza. A może po prostu podniósł się poziom endorfiny. Nie bałam się już nadchodzącego dnia. Śmierć można spotkać każdej minuty każdego dnia wszędzie na świecie. To część cyklu życia i to dotyczyło też wyspy Murtry. Wykopię ciało i oddam do dyspozycji władzom. Taka była moja praca.
Kiedy wróciłam na jacht, Katy wciąż spała. Zrobiłam kawę, wzięłam prysznic mając nadzieję, że praca pompy jej nie obudzi. Już ubrana opiekłam dwie angielskie bułeczki, posmarowałam je masłem i dżemem z jeżyn i zaniosłam do salonu. Wszyscy dookoła mówią, że ćwiczenia zmniejszają apetyt. Nie mój. Po wysiłku zawsze chce mi się jeść.
Włączyłam telewizor, przejrzałam kanały i wybrałam taki, na którym sześciu ewangelistów dawało niedzielne rady. Słuchałam wielebnego Eugene'a Highwatera opisującego “niewyczerpaną szczodrość dla prawych”, kiedy wtoczyła się Katy i natychmiast rzuciła się na kanapę. Jej twarz była spuchnięta i pomarszczona od snu, a włosy przypominały kłąb wodorostów, jaki widziałam na brzegu. Miała na sobie koszulkę z emblematem drużyny Hornets, która sięgała jej do kolan.
– Dzień dobry. Ślicznie dziś wyglądasz.
Żadnej odpowiedzi.
– Kawy?
Skinęła głową nie otwierając oczu.
Poszłam do kuchni, nalałam kawy do kubka i jej przyniosłam. Usiadła w pozycji półleżącej, niepewnie uniosła powieki i sięgnęła po kubek.
– Czytałam do późna.
Wzięła łyk i trzymając kawę w wyciągniętej ręce uniosła się i usiadła “po turecku”, w stylu indiańskim. Dopiero co otwarte oczy dostrzegły wielebnego Highwatera.
– Dlaczego słuchasz tego przygłupa?
– Staram się dowiedzieć, jak dostać się do tej niewyczerpanej szczodrości.
– Wypisz mu czek, a on przyśle ci instrukcje. Wyrozumiałość najwyraźniej nie należała do cech typowych dla mojej córki o poranku.
– Co to za palant dzwonił o świcie?
Ani delikatność.
– Sam.
– O. Czego chciał?
– Katy, coś się wczoraj zdarzyło i ja ci o tym nie powiedziałam.
Zupełnie już rozbudzona utkwiła we mnie swój wzrok.
Zawahałam się, a potem zaczęłam zdawać jej relację z poprzedniegł dnia. Omijając szczegóły, opisałam ciało i sposób, w jaki J-7 nas do niego doprowadził, a potem powiedziałam o mojej rozmowie telefonicznej z Samem.
– A więc wracasz tam dzisiaj? – Uniosła kubek do ust.
– Tak. Z koronerem i ludźmi szeryfa. Sam przyjedzie po mnie o dziesiątej. Przykro mi, że psuje to nam plany. Oczywiście możesz jechać z nami, ale pewnie nie będziesz chciała.
Przez długą chwilę nic nie mówiła. Wielebny grzmiał o Jeee-zusie.
– Czy oni wiedzą, kto to jest?
– Szeryf myśli, że chodzi o narkotyki. Handlarze korzystają z rzek i zatoczek przywożąc towar. Może nie wyszła jakaś transakcja i ktoś za to zapłacii głową.
– Co tam będziesz robić?
– Usuniemy ciało, zbierzemy próbki i zrobimy mnóstwo zdjęć.
– Nie, nie. Nie o to mi chodzi. Powiedz mi dokładnie, co będziesz robić. Może przyda mi się to do pracy.
– Krok po kroku?
Przytaknęła i oparła się o poduszki.
– Wygląda to na rutynowy przypadek. Usuniemy roślinność, potem ustawimy siatkę jako punkt odniesienia dla rysunków i pomiarów. – Przypomniała mi się piwnica w St-Jovite. – Kiedy skończymy z powierzchnią, otworzę grób. Niektórzy wykopują partiami, szukając warstw i takie tam rzeczy. Nie uważam, by to w takiej sytuacji było konieczne. Kiedy ktoś wykopuje dół, wkłada do niego ciało i zasypuje, stratygrafia jest tu niepotrzebna. Jedną stronę wykopu zostawię, by idąc w dół widzieć profil. W ten sposób będzie widać, czy są jakieś ślady narzędzi.
– Ślady narzędzi?
– Szufli, może łopaty albo kilofa, które mogłyby zostawić odcisk w ziemi. Nigdy nic takiego nie widziałam, ale niektórzy moi koledzy zaklinają się, że spotkali się z czymś takim. Twierdzą, że można zrobić odcisk, potem formę i porównać z podejrzanymi narzędziami. To, co widziałam, to były odciski stóp na dnie grobów, zwłaszcza tam, gdzie było dużo gliny i mułu. Na pewno sprawdzimy ich obecność i w tym przypadku.
– Odciśnięte przez tego, kto kopał?
– Tak. Kiedy wykop sięga pewnej głębokości, kopiący może wskoczyć i pracować w środku. Wtedy zostawia ślady butów. Wezmę też próbki ziemi. Czasami porównuje się ziemię z grobu z ziemią na ubraniu podejrzanego.
– Albo na podłodze jego domu.
– Dokładnie. I pozbieram trochę robaków.
– Robaków?
– W tym przypadku było ich mnóstwo. Grób jest płytki, sępy i szopy częściowo odsłoniły ciało. To jest raj dla much. Przydadzą się przy ustalaniu PMP.
– PMP?
– Pośmiertnej przerwy. Jak długo osoba nie żyje.
– W jaki sposób?
– Entomologowie zbadali padlinoźercze owady, głównie muchy i chrząszcze. Odkryli, że różne gatunki wchodzą w ciało według kolejności, a potem każdy przechodzi przez swój cykl życiowy w sposób możliwy do przewidzenia. Niektóre gatunki much pojawiają się już po kilku minutach. Inne później. Dorosłe osobniki składają jaja, z których wykluwają się larwy. Stąd larwy muchy w zwłokach.
Katy się skrzywiła.
– Po jakimś czasie larwy opuszczają ciało i zamykają się w twardej skorupie zwanej poczwarką. Wychodzą z niej jako dorosłe osobniki i odlatują, by cykl mógł się zacząć od nowa.
– Dlaczego wszystkie robaki nie pojawiają się równocześnie?
– Różne gatunki mają różne strategie. Niektóre konsumują ciało. Inne wolą zjadać jaja i larwy swoich poprzedników.
– Obrzydlistwo.
– Każdy ma swoje miejsce.
– Co zrobisz z robakami?
– Zbiorę próbki larw i poczwarek i spróbuję złapać kilka dorosłych owadów. W zależności od stanu rozkładu, może użyję sondy do termicznych odczytów ciała. Duża ilość larw może znacznie podnieść wewnętrzną temper raturę ciała. To też się przyda do ustalenia PMP.
– Co potem?
– Włożę dorosłe osobniki i połowę larw do roztworu alkoholowego. Resztę larw włożę do pojemników z wermikulitem. Entomolodzy przechowają je do wyklucia i wtedy określą gatunek.
Zastanawiałam się, gdzie Sam dostanie sieci, pojemniki do lodów, wermikulit i sondę cieplną w niedzielę rano. Nie mówiąc o siatce, kielni i innych narzędziach do wykopalisk, o które prosiłam. Ale to był już jego problem.
– A co z ciałem?
– To będzie zależało od stanu, w jakim się znajduje. Jeżeli będzie w miarę dobry, to tylko je wyjmę z ziemi i włożę do torby. Szkielet zabrałby więcej czasu, bo musiałabym sprawdzić, czy są wszystkie kości.
Zastanowiła się nad tym.
– Jak długo to potrwa w najlepszym przypadku?
– Cały dzień.
– A w najgorszym?
– Dłużej.
Marszcząc brwi przejechała palcami po włosach, które miała związane w luźny węzeł.
– Jedź na Murtry. Ja chyba tu zostanę, a potem pojadę na Hilton Head.
– Twoi przyjaciele nie będą mieć nic przeciwko zabraniu cię wcześniej?
– Nie. Mają po drodze.
– No to po problemie. – Naprawdę tak myślałam.
Wszystko potoczyło się tak, jak to opisałam Katy, z małym wyjątkiem. Była stratygrafia. Pod ciałem z krabami na twarzy ze zdumieniem znalazłam drugie rozkładające się zwłoki. Leżały na dnie ponadmetrowego wykopu, twarzą w dół, z rękami na podbrzuszu, pod kątem dwudziestu stopni względem ciała nad nimi.
Głębokość może być pożyteczna. Chociaż z pierwszego ciała zostały kości i tkanka łączna, na tym poniżej była jeszcze większość ciała i wnętrzności. Pracowałam do zmroku, skrupulatnie przesiewając każdą grudkę ziemi, pobierając próbki ziemi, roślin i owadów i przenosząc zwłoki do toreb. Detektyw z biura szeryfa rejestrował wszystko na taśmie video i robił zdjęcia.
Sam, Baxter Colker i Harley Baker przyglądali się z pewnej odległości, co jakiś czas komentując albo podchodząc, by się przyjrzeć. Zastępca szeryfa przeszukiwał otaczające lasy z psem z Departamentu Szeryfa, specjalnie wyszkolonym do wykrywania woni rozkładu. Kim szukała dowodów.
Wszystko na próżno. Oprócz dwóch ciał nic nie znaleźliśmy. Ofiary zostały rozebrane i wrzucone do dołu, pozbawione wszystkiego, co łączyło je z życiem. I choć przestudiowałam wszystkie szczegóły, ani układ ciał, ani nic w kształcie grobu czy wnętrzu nie pomogło mi ustalić, czy ciała zostały pochowane jednocześnie, czy może najpierw to dolne, a jakiś czas później górne.
Była już prawie ósma, kiedy Baxter Colker zatrzasnął drzwi furgonetki i podniósł klamkę. Koroner, Sam i ja zebraliśmy się na drodze asfaltowej, tuż przy doku, gdzie zacumowane były nasze łodzie.
Colker wyglądał sztywno w muszce i starannie wyprasowanym garniturze, z paskiem spodni wysoko nad pasem. Sam uprzedził mnie o skrupulatności koronera Beaufort, ale nie byłam przygotowana na taki strój przy ekshumacji. Ciekawe, co ten facet zakładał na proszone obiady.
– To by było na tyle – powiedział, wycierając ręce w lnianą chusteczkę. Setki drobnych żyłek rozsiały się na jego policzkach, nadając twarzy niebieskawy odcień. Zwrócił się w moją stronę. – No cóż, chyba zobaczymy się jutro w szpitalu.
To zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Zaraz… Wydawało mi się, że przejmie to teraz patolog sądowy w Charleston.
– Cóż, mogę wysłać to do kolegium medycznego, proszę pani, ale wiem, co ten pan mi powie. – Cały dzień mówił do mnie “proszę pani”.
– Axel Hardaway?
– Tak, proszę pani. Doktor Hardaway powie mi, że potrzebny im jest antropolog, bo on nie wie nic o kościach. Tak właśnie mi powie. A doktor Jaffer jest podobno nieosiągalny. I co wtedy z tymi biedakami? – Kościstą ręką wskazał furgonetkę.
– Bez względu na to, kto zrobi analizę szkieletu – powiedziałam – i tak trzeba będzie zrobić pełną autopsję drugiego ciała.
Coś się poruszyło w wodzie i odbicie księżyca rozpadło się na tysiące małych kawałeczków. Zerwał się lekki wiatr i w powietrzu zapachniał deszcz.
Colker zapukał w okno furgonetki, ukazała się w nim kiwająca ręka i samochód ruszył. Colker przez chwilę mu się przyglądał.
– Dziś jest niedziela, więc te dwie dusze noc spędzą w Beaufort Memoriał. W międzyczasie skontaktuję się z doktorem Hardawayem i zapytam, co każe robić. Czy mogę wiedzieć, gdzie się pani zatrzymała?
Kiedy mu odpowiadałam, podszedł do nas szeryf.
– Chciałbym pani podziękować, doktor Brennan. Wykonała pani kawał dobrej roboty.
Baker był dobre trzydzieści centymetrów wyższy od koronera, a Sam i Colker razem wzięci nie stanowili nawet połowy jego masy ciała. Pod koszulą munduru jego klatka piersiowa i ramiona wyglądały jak wykute z żelaza. Rysy twarzy miał kanciaste, a cerę koloru mocnej kawy. Harley Baker wyglądał jak zawodnik wagi ciężkiej, a przemawiał jak absolwent Harvardu.
– Dziękuję, szeryfie. Pański zastępca i detektyw bardzo mi pomogli.
Kiedy podaliśmy sobie dłonie, moja wyglądała blado i mizernie w jego, Ta dłoń mogłaby kruszyć granit.
– Jeszcze raz dziękuję. Zobaczymy się jutro z detektywem Ryanem. I zaopiekuję się pani robakami.
Już wcześniej przedyskutowałam sprawę owadów z Bakerem i podałam mu nazwisko entomologa. Wyjaśniłam, jak je przewieźć i jak przechowywać próbki ziemi i roślin. Wszystko miało być przewiezione do hrabstwa pod opieką detektywa od szeryfa.
Baker podał rękę Colkerowi i klepnął Sama po ramieniu.
– Rozchmurz się trochę – powiedział i odszedł.
Minutę potem jego motorówka minęła nas płynąc w stronę Beaufort. Sam i ja wróciliśmy na Melanie Tess, zatrzymując się, by kupić na wynos coś do jedzenia. Mało rozmawialiśmy. Na ubraniu i włosach czułam woń śmierci i chciałam wziąć prysznic, zjeść coś i zapaść w ośmiogodzinny sen. Sam zapewne myślał o tym samym.
Kwadrans przed dziesiątą moje świeżo umyte włosy owinięte były ręcznikiem, a ja pachniałam mgiełką do ciała White Diamonds. Właśnie otwierałam pudełko z kupionym jedzeniem, kiedy zadzwonił Ryan.
– Gdzie jesteś? – zapytałam, polewając frytki keczupem.
– W uroczym miejscu zwanym Lord Carteret.
– Po głosie tego nie słychać.
– Bo nie ma tu pola golfowego.
– Mamy się spotkać z szeryfem jutro o dziewiątej. – Wciągnęłam zapach smażonych frytek.
– Punkt dziewiąta będę, Brennan. Co jesz dobrego? -
– Kanapkę z salami, serem i sałatą.
– O dziesiątej wieczorem?
– To był długi dzień.
– Ja też nie spacerowałem po parku. – Usłyszałam, jak zapala zapałkę i głęboko się zaciąga. – Trzy loty, potem jazda z Savannah do Tary, a potem nie mogłem złapać tej marnej imitacji szeryfa. Latał gdzieś cały dzień i nikt nie chciał mi powiedzieć, gdzie był i co robil. Aż dziwne. Pewnie rozpracowuje jakąś supertajną sprawę dla CIA.
– Szeryf Baker to konkretny facet – Włożyłam do ust pełną łyżkę sałatki z kapusty.
– Znasz go?
– Spędziłam z nim cały dzień.
Chleb z mąki kukurydzianej smażony w tłuszczu.
– Ten dźwięk wskazuje na coś innego.
– Smażony chleb kukurydziany.
– Co to takiego?
– Jak się na coś przydasz, to ci jutro przyniosę.
– Świetnie. Ale co to jest?
– Smażone pieczywo.
– A co ty robiłaś cały dzień z Bakerem? Krótko opowiedziałam mu o całej sprawie.
– I Baker podejrzewa narkomanów?
– Tak. Ale ja osobiście wątpię.
– Dlaczego?
– Ryan, jestem wykończona, a Baker będzie na nas rano czekał. Jutro ci powiem. Znajdziesz przystań Lady's Island?
– Liczę, że mi pomożesz.
Powiedziałam, jak ma jechać, i odłożyłam słuchawkę. Potem skończyłam kolację i poszłam spać, nie przejmując się piżamą. Spałam nago jak zabita i przez całe osiem godzin nic mi się nie przyśniło.