Cholera! – powiedziałam głośno do siebie.
Birdie przyszedł za mną na górę. Na dźwięk moich słów znieruchomiał, opuścił łepek i patrzył na mnie w bezruchu,
– Cholera!
Nikt mi nie odpowiedział.
Ryan miał rację. Kathryn była zmienna. Wiedziałam, że nie mogę zapewnić jej bezpieczeństwa, ani jej, ani dziecku, więc dlaczego czułam się odpowiedzialna?
– Uciekła, Bird. Co mogę teraz zrobić?
Kot nie miał żadnych propozycji, więc zrobiłam to, co zawsze w takich przypadkach: kiedy czuję się niespokojna, zabieram się do pracy.
Wróciłam do kuchni. Drzwi były uchylone i wiatr rozrzucił zdjęcia z autopsji.
Czy na pewno wiatr? Raport Hardawaya leżał tam, gdzie go zostawiłam.
Czy Kathryn obejrzała zdjęcia? Czy to, co zobaczyła, wywołało panikę?
Czując kolejną falę winy usiadłam i ułożyłam zdjęcia.
Oczyszczone z całunu larw i osadów, ciało Jennifer Cannon było w lepszym stanie, niż się spodziewałam. Proces rozkładu zniszczył jej twarz i trzewia, jednak rany w opuchniętym i przebarwionym ciele były nieźle widoczne.
Rany cięte. Setki. Niektóre okrągłe, inne proste, od jednego do siedmiu centymetrów długości. Skupione w okolicach gardła, na klatce piersiowej, na rękach i nogach. Na całym ciele dostrzegłam coś jakby powierzchniowe zadrapania, ale stan skóry nie pozwalał na dokładniejszą obserwację uszkodzeń. Wszędzie w tkance pełno było zakrzepłej krwi.
Zbadałam kilka zbliżeń. Rany na klatce piersiowej miały gładkie, czyste krawędzie, ale pozostałe były poszarpane i nierówne. Głęboka rana cięta biegła naokoło prawego ramienia, odsłaniając poszarpane ciało i rozszczepioną kość.
Potem przyjrzałam się zdjęciom czaszki. Chociaż zaczął się już proces martwiczy, większość włosów była na miejscu. Z tylu czaszki, przez splątane włosy prześwitywała kość, jakby brakowało kawałka skalpu.
Już to kiedyś widziałam. Gdzie?
Odłożyłam zdjęcia i otworzyłam raport Hardawaya.
Dwadzieścia minut później oparłam się wygodnie i zamknęłam oczy.
Prawdopodobna przyczyna śmierci: wykrwawienie wskutek pchnięcia nożem. Rany o gładkich brzegach na klatce piersiowej spowodowało gładkie ostrze, które naruszyło kilka naczyń krwionośnych. Rozkład uniemożliwił patologowi dokładne określenie powodu innych uszkodzeń.
Resztę dnia spędziłam pracowicie. Napisałam raporty w sprawie Jennifer Cannon i drugiej ofiary z Murtry, potem zajęłam się swoim referatem; cały czas nasłuchiwałam, czy Kathryn nie wraca.
O drugiej zadzwonił Ryan, aby mi powiedzieć, że przypadek Jennifer przekonał sędziego i będzie wydany nakaz przeszukania posiadłości na Świętej Helenie. Pojadą tam z Bakerem, jak tylko dostaną papier.
Ja powiedziałam mu o zniknięciu Kathryn i wysłuchałam jego zapewnień, że to nie moja wina. Powiedziałam mu też o Birdiem.
– Nareszcie jakieś dobre wiadomości.
– Chociaż tyle. Wiesz już coś nowego o Annie Goyette?
– Nie.
– A o Teksasie?
– Nadal czekam. Dam ci znać, jak tylko czegoś się dowiem.
Odkładając słuchawkę poczułam futerko ocierające się o moją kostkę, spojrzałam w dół: Birdie kreślił ósemki między moimi stopami.
– Co, Bird, może byśmy coś zjedli?
Mój kot pasjami uwielbia psie zabawki do żucia. Tłumaczyłam mu, że takie rzeczy są dla psów, ale to go nie przekonało.
Z kuchennej szuflady wyjęłam małą kość z surowej skóry i rzuciłam ją do salonu.
Birdie przebiegł przez pokój, odbił się i rzucił na swoją zdobycz. Wyprostował się, złożył kość między przednimi łapkami i zaczął ją obgryzać.
Patrzyłam na to, zastanawiając się, co go tak ciągnie do tego oślizłego kawałka skóry.
Kot najpierw obgryzł jeden róg, a potem obrócił zabawkę i zajął się drugą stroną. Kość wyślizgiwała mu się z obu stron, więc przytrzymał ją sobie i zatopił w niej kły.
Przyglądałam mu się w osłupieniu.
Czy to było to?
Podeszłam do niego, kucnęłam i zabrałam mu zabawkę. Położył mi przednie łapki na kolanach i stając na tylnych próbował odzyskać skarb.
Patrzyłam na pogryziony kawałek skóry i serce biło mi szybciej.
Słodki Jezu.
Pomyślałam o dziwnych ranach w ciele Jennifer Cannon. Powierzchniowe zadrapania. Rany szarpane.
Pobiegłam do salonu po szkło powiększające, potem z powrotem do kuchni i przetrząsnęłam zdjęcia Hardawaya. Wybrałam zdjęcia głowy i obejrzałam je pod lupą.
To miejsce nie było spowodowane rozkładem. Kosmyki, które zostały, mocno się trzymały skóry. Usunięty kawałek skóry i włosów był idealnie prostokątny, a jego brzegi były poszarpane.
Ten kawałek został zdarty z głowy.
Pomyślałam, co to może znaczyć.
I jeszcze o czymś.
Czy mogłam być aż taka ślepa? Czy z góry wyrobiona opinia mogła przysłonić mi coś tak oczywistego?
Chwyciłam klucze i torebkę i wybiegłam z domu.
Czterdzieści minut później byłam na uniwersytecie. Kości niezidentyfikowanej ofiary z Murtry leżały jak wyrzut sumienia na moim stole laboratoryjnym.
Jak mogłam być taka nieuważna?
“Nigdy nie zakładajcie, że jest tylko jedna przyczyna". Słowa mojego mentora sprzed wielu lat.
Wpadłam w pułapkę. Kiedy zobaczyłam, jak zniszczone są kości, pomyślałam o szopach i sępach. Nie przyjrzałam się bliżej. Nie zrobiłam pomiarów.
Zrobiłam to teraz.
Chociaż zwierzęta bardzo zniszczyły szkielet, były też rany zadane przed śmiercią.
Dwa otwory w kości potylicznej powiedziały mi najwięcej. Każda miała pięć milimetrów, leżały w odległości trzydziestu pięciu milimetrów od siebie, Nie zrobił ich sęp, a rozstaw był zbyt duży jak na szopa.
To wyglądało na dużego psa. Tak samo jak równolegle biegnące zadrapania na kościach czaszki, podobne otwory w obojczyku i mostku.
Jennifer Cannon i jej koleżanka zostały zaatakowane przez zwierzęta, prawdopodobnie duże psy. Zęby poszarpały ciało i porysowały kości. Kilku silnych ugryzień przebiło zgrubienie z tyłu czaszki. Mój umysł zaskoczył.
Carole Comptois, ofiara z Montrealu, która została powieszona za nadgarstki i torturowana, też była atakowana przez psy. To jest doszukiwanie się związków, Brennan. Tak. To śmieszne. Nie, mówiłam sobie. Nie jest.
Do tej pory sceptycyzm nic dla nich nie zrobił. Nie byłam przekonana co do ataku zwierząt. Wątpiłam w związek Heidi Schneider z Domem Owensem i nie widziałam nic, co mogłoby łączyć go z Jennifer Cannon. Nie pomogłam Kathryn ani Carlie'emu i nie zrobiłam nic, by odnaleźć Annę Goyette.
Od tej chwili będę szukać związków. Jeżeli istnieje najmniejsza możliwość, że Carole Comptois i kobiety z wyspy Murtry mają ze sobą cokolwiek wspólnego, to ją wezmę pod uwagę.
Zadzwoniłam do Hardaway'a, choć nie spodziewałam się, że będzie tak długo pracował w sobotę. Nie pracował. Ani on, ani LaManche, patolog, który wykonał autopsję Comptois. Obu zostawiłam wiadomości.
Sfrustrowana wzięłam kartkę papieru i zaczęłam spisywać to, co wiedziałam.
Jennifer Cannon i Carole Comptois pochodziły z Montrealu. Obie zmarły po ataku zwierząt.
Na szkielecie ofiary zakopanej z Jennifer Cannon też znalazłam ślady zwierzęcych zębów. Ilość Rohypnolu w jej ciele wskazuje na silne zatrucie.
Rohypnol stwierdzono także u obu ofiar znalezionych razem z Heidi j Schneider i jej rodziną w St-Jovite.
Znaleziono go również w ciałach na miejscu morderstwa/samobójstwa w Solar Temple.
Solar Temple miało swoje ośrodki w Quebecu i w Europie. Z domu w St-Jovite ktoś dzwonił do komuny na wyspie Świętej Heleny.
Obie posiadłości należą do Jacquesa Guilliona, który także miał posiadłość w Teksasie,
Jacques Guillion jest Belgiem.
Jedna z ofiar w St-Jovite, Patrice Simonnet, też była Belgijką.
Heidi Schneider i Brian Gilbert związali się z grupą Owensa w Teksasie i trafili tam, kiedy przyszły na świat ich dzieci. Wyjechali z Teksasu i zostali zamordowani. W St-Jovite.
I oni, i Simonnet zginęli mniej więcej trzy tygodnie temu. Jennifer Cannon i niezidentyfikowana ofiara z Murtry zmarły trzy do czterech tygodni temu.
Carole Comptois zginęła niecałe trzy tygodnie temu. Popatrzyłam na kartkę. Dziesięć. Dziesięć osób zginęło. Może w ten sam dzień. Dzień śmierci… Ofiary znajdowaliśmy dzień po dniu, ale oni wszyscy umarli mniej więcej w tym samym czasie. Kto będzie następny? W jakiż to piekielny krąg zstąpiliśmy?
Kiedy wróciłam do domu, zaraz usiadłam przed komputerem, by przejrzeć mój raport o szkielecie z Murtry i uzupełnić go o opis ran zadanych przez zwierzęta. Potem wydrukowałam go, by spokojnie przeczytać.
Skończyłam, gdy kurant zegara odśpiewał cały refren Westminsteru i wybił sześć razy. Mój żołądek dał mi znać, że od śniadania nic nie jadłam.
Wyszłam na patio i zebrałam trochę bazylii i szczypiorku. Potem pocięłam na kawałki ser, wyjęłam z lodówki jajka i wszystko razem wymieszałam.
Opiekłam kolejnego bajgia, nalałam dietetyczną colę do szklanki i wróciłam do biurka w salonie.
Przeczytałam listę, którą zrobiłam na uniwersytecie, i przyszło mi coś do głowy,
Od zniknięcia Anny Goyette też minęły prawie trzy tygodnie.
Przeszła mi ochota na jedzenie. Odeszłam od biurka, by wylądować na kanapie. Położyłam się i pozwoliłam moim myślom płynąć i tworzyć skojarzenia.
Najpierw pomyślałam o nazwiskach. Schneider. Gilbert. Comptois. Simonnet. Owens. Cannon. Goyette.
Nic.
Wiek. Cztery miesiące. Osiemnaście lat. Dwadzieścia pięć. Osiemdziesiąt.
Żadnego związku. Miejsca. St-Jovite. Wyspa Świętej Heleny.
Związek?
Święci. Czy to może coś znaczyć? Zapisałam, żeby zapytać Ryana, gdzie dokładnie znajduje się posiadłość Guilliona w Teksasie.
Przygryzłam paznokieć kciuka. Dlaczego Ryan tak długo nie dzwoni?
Spojrzałam na półki zajmujące sześć z ośmiu ścianek mojej werandy. Od podłogi do sufitu same książki. To jedyna rzecz, której nie potrafię się pozbyć. Naprawdę musiałabym je przejrzeć i niektóre wyrzucić. Posiadam mnóstwo tekstów, których już nigdy nawet nie otworzę, niektóre jeszcze z czasów studenckich.
Uniwersytet.
Jennifer Cannon. Anna Goyette. Obie studiowały na uniwersytecie Mc-Gill.
Pomyślałam o Daisy Jeannotte i o tym, co mówiła o swojej asystentce.
Popatrzyłam na komputer. Kiedy ekran wygasał, wokół niego wężowymi ruchami zaczynał krążyć kręgosłup. Potem pojawiały się kości długie, następnie żebra, miednica i ekran przybierał czarny kolor. Przedstawienie zaczynało się od nowa, kiedy pojawiała się obracająca się czaszka.
E-mail. Kiedy z Jeannotte wymieniłyśmy adresy internetowe, poprosiłam ją, aby skontaktowała się ze mną, jeżeli Anna wróci. Dziś jeszcze nie sprawdzałam, czy mam jakieś wiadomości.
Załogowałam, przesłałam swoją pocztę i przebiegłam wzrokiem listę wysyłających. Nie było nic od Jeannotte. Ale mój siostrzeniec Kit przesłał trzy wiadomości. Dwie w zeszłym tygodniu, jedną dziś rano.
Nigdy nie wysyłał mi e-maili.
Otworzyłam ostatnią wiadomość.
Od: khoward
Do: tbrennan
Temat: Harry
Ciociu Tempe:
Dzwoniłem, ale Ciebie nie bylo. Bardzo się martwię o Harry.
Proszę, zadzwoń.
Kit
Od kiedy skończył dwa lata, Kit mówił swojej matce po imieniu. Sami rodzice tego nie pochwalali, ale on nie chciał przestać. Harry po prostu lepiej mu brzmiało.
Przejrzałam dwie pozostałe wiadomości i miałam mieszane uczucia. Bałam się o bezpieczeństwo Harry. Wkurzałam się na jej nonszalancki stosunek do wszystkiego. Współczułam Kitowi. Czułam się winna, bo się z nią nie liczyłam. To pewnie on dzwonił podczas mojej rozmowy z Kathryn.
Poszłam do korytarza i wcisnęłam guzik.
Cześć, ciociu Tempe. Mówi Kit. Dzwonię z powodu Harry. Kiedy dzwoniłem do twojego mieszkania w Montrealu, nie odebrała i nie mam pojęcia, gdzie ona może być. Wiem, że była tam jeszcze kilka dni temu. Przerwa. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, była jakaś dziwna, nawet jak na nią. Nerwowy śmiech. Czy ona jest nadal w Quebecu? Jeżeli nie, to może wiesz, gdzie? Martwię się. Nigdy taka nie była. Proszę, zadzwoń do mnie. Cześć.
Mój siostrzeniec stanął mi przed oczami: zielone oczy i jasne włosy. Trudno było uwierzyć, że jego ojcem był Howard Howard. Liczący sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i chudy jak patyk Kit był idealną kopią mojego ojca.
Jeszcze raz odsłuchałam wiadomość i zastanowiłam się, czy coś było nie w porządku.
Nie, Brennan.
Ale dlaczego Kit był taki przejęty?
Zadzwoń do niego. Z nią jest wszystko w porządku.
Nacisnęłam przycisk wybierania numerów. Nikt nie odbierał.
Zadzwoniłam do mojego mieszkania w Montrealu. Nic. Zostawiłam wiadomość.
Może Pete? On chyba jednak nie miał od Harry żadnych wiadomości…?
Oczywiście, że nie. Moją siostrę lubił tak, jak lubi się grzybicę stóp. I ona l o tym wiedziała.
Wystarczy, Brennan. Wracaj do swoich ofiar. Potrzebują ciebie.
Przestałam myśleć o mojej siostrze. Już wcześniej gdzieś znikała. Musiałam założyć, że nic jej nie jest.
Wróciłam na kanapę.
Kiedy się obudziłam, leżałam kompletnie ubrana, a na mojej piersi leżał dzwoniący telefon.
– Dzięki za telefon, ciociu Tempe. Ja… Może przesadzam, ale matka wydawała się bardzo przygnębiona, kiedy ostatni raz z nią rozmawiałem. A teraz zniknęła. To do niej niepodobne. Takie przygnębienie.
– Kit, na pewno nic jej nie jest.
– Pewnie masz rację, ale, cóż, mieliśmy plany. Ciągle narzeka, że już nigdy nie spędzamy razem czasu, więc obiecałem, że zabiorę ją w przyszłym tygodniu na łódź. Prawie już skończyłem ją odnawiać i chcieliśmy z Harry popływać po Zatoce przez kilka dni. Jeżeli zmieniła plany, to mogła chociaż zadzwonić.
Znowu zdenerwowała mnie typowa dla niej bezmyślność.
– Ona się skontaktuje z tobą, Kit. Kiedy wyjeżdżałam, była zajęta swoją pracą. Znasz przecież matkę.
– Tak. – Zamilkł na moment. – Ale wtedy wydawała się taka… – Szukał odpowiedniego słowa. – Bez życia. To do niej niepodobne. Przypomniałam sobie ostami wieczór z Harry.
– Może to część jej nowej osobowości. Miły, zewnętrzny spokój. – Moje słowa brzmiały fałszywie nawet dla mnie.
– Tak. Chyba tak. Czy wspominała, że chce gdzieś jechać?
– Nie. Dlaczego?
– Powiedziała coś, co sprawiło, że pomyślałem, że może planowała jakąś podróż. Ale brzmiało to tak, jakby to nie był jej pomysł albo nie miała ochoty jechać… Kurczę, nie wiem.
Westchnął. Wyobraziłam sobie, jak dłonią przeczesuje włosy do tylu, potem wodzi nią po czubku głowy. Frustracja Kita.
– Co powiedziała? – Wbrew swojemu postanowieniu zaczęłam odczuwać mały niepokój.
– Dokładnie nie pamiętam. Ale nawet nie zwracała uwagi na to, co ma na sobie albo jak wygląda. Czy to podobne do mojej matki?
Nie, na pewno nie.
– Ciociu Tempe, czy wiesz coś o tej grupie, z którą się związała?
– Znam tylko jej nazwę. Usprawnienie Życia Wewnętrznego, chyba coś takiego. Poczułbyś się lepiej, gdybym zdobyła trochę informacji?
– Aha.
– I zadzwonię do moich sąsiadów w Montrealu, i zapytam, czy jej nie widzieli, dobrze?
– Dobrze.
– Kit, pamiętasz, kiedy ona poznała Strikera?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Pamiętam.
– Jak to wtedy było?
– Pojechała na zawody balonowe, nie było jej przez trzy dni i wróciła jako mężatka.
– A ty byłeś zszokowany tak jak teraz!
– Tak. Ale wtedy zabrała chociaż swoją lokówkę! Poproś ją, żeby do mnie zadzwoniła. Zostawiłem tam na sekretarce wiadomości, ale, cholera, może coś ją wkurzyło. Kto wie?
Rozłączyłam się i spojrzałam na zegarek. Kwadrans po dwunastej. Znowu zadzwoniłam do Montrealu. Harry nie było, zostawiłam więc jeszcze jedną wiadomość.
Leżąc w ciemnościach zadawałam sobie pytania. Dlaczego nie sprawdziłam tej grupy, do której wstąpiła Harry? Bo nie było powodu. Zapisała się na kurs, na który trafiła przez legalną instytucję, i nie było powodu się martwić. Poza tym, śledzenie wszystkich ruchów Harry wymagałoby zatrudnienia detektywa na pełen etat.
Jutro. Jutro wykonam parę telefonów. Już nie dzisiaj. Zakończyłam przesłuchanie.
Poszłam do sypialni, rozebrałam się i wsunęłam pod kołdrę. Potrzebowałam snu. Potrzebowałam wytchnienia od wrzawy dnia.
Wentylator nad moją głową cicho pomrukiwał. Pomyślałam o salonie Doma Owensa i, choć starałam się je odsunąć, powróciły imiona.
Brian. Heidi. Brian i Heidi byli studentami.
Jennifer Cannon była studentką.
Anna Goyette.
Mój żołądek odwrócił się na drugą stronę.
Harry.
Harry zapisała się na swoje pierwsze seminarium w North Harris County Community College. Harry była studentką.
Inni zostali zamordowani albo zniknęli przebywając w Quebecu.
Moja siostra była w Quebecu.
Czy na pewno?
Gdzie, do diabła, podziewał się Ryan?
Kiedy wreszcie zadzwonił, moja obawa osiągnęła już wymiary strachu.