Nic nie mogło uratować sytuacji po telefonie Kathryn. Ryan był gotów próbować, ale ja odzyskałam zdrowy rozsądek i już nie byłam w nastroju. Straciłam szansę na rozmowę z Kathryn i wiedziałam, że jednak tej swojej sprawności seksualnej “mały detektyw” chciałby dowodzić częściej. Przydał by się z jeden orgazm, ale podejrzewałam, że cena byłaby zbyt wysoka.
Wypchnęłam Ryana na zewnątrz i poszłam spać dając sobie spokój nawet z myciem zębów. Ostatni obraz, który przesunął mi się przed oczami, był wspomnieniem z siódmej klasy: siostra Luke rozprawiająca o skutkach grzechu. Moje igraszki z Ryanem miałyby na pewno niemałe skutki.
Kiedy się obudziłam, świeciło słońce i krzyczały mewy, a ja od razu przypomniałam sobie o tym, co się działo poprzedniego wieczoru. Zwinęłam się w kłębek i ukryłam twarz w dłoniach, czując się jak nastolatka, która straciła dziewictwo w pontiacu.
Co ty sobie myślałaś, Brennan?
Ale to nie o to tu chodziło. Problem polegał na tym, czym myślałam. Edna St. Vincent Millay napisała o tym poemat. Jaki on miał tytuł? “Rodzę się kobietą i cierpieniem”.
O ósmej zadzwonił Sam z wieścią, że sprawa z Murtry nie posuwa się naprzód. Nikt nie zauważył nic niezwykłego. Nie widziano żadnych obcych łodzi podpływających do wyspy czy też ją opuszczających w ciągu kilku ostatnich tygodni. Zapytał, czy miałam wiadomość od Hardawaya.
Odparłam, że nie. A on dodał, że na kilka dni jedzie do Raieigh i chciał się upewnić, że u mnie wszystko w porządku.
O tak.
Dowiedziałam się, jak zamknąć łódź i gdzie zostawić klucz, i pożegnaliśmy się.
Wyrzucałam do śmieci resztki pizzy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi od strony portu. Przeczuwałam kto to i zignorowałam pukanie, bezustanne jak zbieranie funduszy przez publiczne radio. W końcu się poddałam. Uniosłam żaluzje i zobaczyłam Ryana stojącego dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj wieczorem.
– Witaj znowu. – Wyciągnął w moją stronę torbę z pączkami.
– Dorabiasz roznoszeniem jedzenia? – Wpuściłam go do środka. Jedna insynuacja i wiedziałam, że rozszarpię go na strzępy.
Wszedł, uśmiechnął się i zaproponował wysokokaloryczne, mało odżywcze śniadanie.
– Pasują do kawy.
Poszłam do kuchni, nalałam dwie filiżanki i do swojej dodałam mleka.
– Ładny dzień dzisiaj. – Sięgnął po karton z mlekiem.
– Uhm. – Wzięłam sobie pączka oblanego czekoladą i oparłam się o zlew. Nie miałam ochoty siadać na kanapie.
– Już rozmawiałem z Bakerem – powiedział.
Nic nie odpowiedziałam.
– Spotka się z nami o trzeciej.
– O trzeciej to ja będę już w drodze. – Sięgnęłam po następnego pączka.
– Chyba powinniśmy złożyć jeszcze jedną wizytę.
– No to złóżmy.
– Może Kathryn będzie sama.
– To chyba twoja specjalność.
– Masz zamiar być taka cały dzień?
– W drodze pewnie będę śpiewać.
– Nie przyjechałem tutaj po to, by cię uwieść.
To mnie jeszcze bardziej dotknęło.
– Uważasz, że nie dorównuję swojej siostrze?
– Co?
Piliśmy nic nie mówiąc, potem nalałam sobie drugą filiżankę i ostentacyjnie odstawiłam dzbanek. Ryan się przyglądał, a potem sam nalał sobie jeszcze kawy.
– Myślisz, że Kathryn chciała nam coś powiedzieć? – zapytał.
– A może zadzwoniła, żeby mnie zaprosić na potrawkę z tuńczyka?
– I kto jest teraz nieznośny?
– Dzięki, że zauważyłeś. – Umyłam filiżankę i położyłam ją dnem do góry na kontuarze.
– Słuchaj, jeżeli czujesz się zakłopotana tym, co stało się wczoraj wieczorem…
– A powinnam?
– Jasne, że nie.
– Nie czuję się.
– Cóż za ulga.
– Brennan, nie mam zamiaru wpadać w szał namiętności w pokoju do autopsji albo chwytać cię w objęcia podczas nocnych obserwacji podejrzanych. Nasz związek nie wpłynie na nasze życie zawodowe,
– Mała szansa. Dzisiaj mam na sobie bieliznę.
– Rozumiem. – Uśmiechnął się.
Poszłam zabrać swoje rzeczy.
Pół godziny później zaparkowaliśmy przed domem na Adier Lyons. Dom Owens siedział na werandzie i rozmawiał z kilkoma osobami. Przez siatkową osłonę widać było tylko to, że to sami mężczyźni.
W ogrodzie za białym bungalowem pracowała ekipa, dwie kobiety bujały dzieci na huśtawkach przy przyczepach, inne rozwieszały pranie. Na podjeździe stała niebieska furgonetka, ale nigdzie nie było białej.
Rzuciłam okiem na kobiety przy huśtawkach. Nie było wśród nich Kathryn, chociaż jedno z dzieci przypominało Carliego. Kobieta w kwiecistej spódnicy łagodnie poruszała huśtawkę w tył i w przód.
Podeszliśmy z Ryanem do drzwi i zapukaliśmy. Mężczyźni przerwali rozmowę i spojrzeli w naszym kierunku.
– W czym mogę pomóc? – zapytał wysoki głos.
Owens uniósł dłoń.
– W porządku, Jason.
Wstał, przeszedł przez werandę i otworzył drzwi z siatki.
– Przepraszam, ale chyba nie znam waszych nazwisk.
– Jestem detektyw Ryan. A to doktor Brennan.
Owens uśmiechnął się i wyszedł na schodki. Kiwnęłam głową i podałam mu rękę. Mężczyźni na werandzie siedzieli w milczeniu.
– Co mogę dla was dzisiaj zrobić?
– Nadal staramy się ustalić, gdzie Heidi Schneider i Brian Gilbert spędzili lato zeszłego roku. Miał pan poruszyć ten temat podczas spotkania rodzinnego. – W głosie Ryana nie było nawet cienia emocji.
Owens się znowu uśmiechnął.
– Sesji doświadczalnej. Tak, rozmawialiśmy o tym. Niestety, nikt o nich nic nie wie. Tak mi przykro. Miałem nadzieję, że będziemy mogli pomóc.
– Chcielibyśmy porozmawiać z innymi członkami grupy, jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu.
– Przykro mi, ale nie mogę ich do tego zachęcać.
– A to dlaczego?
– Nasi ludzie mieszkają tutaj, bo poszukują spokoju i ucieczki. Nie chcą mieć nic wspólnego z brudem i przemocą współczesnego społeczeństwa. Pan, detektywie Ryan, reprezentuje świat, który oni odrzucili. Nie mogę naruszać ich spokoju prosząc, by z panem rozmawiali.
– Ale niektórzy z nich pracują w mieście…
Owens skinął głową i spojrzał na niebo, jakby prosił o cierpliwość, która mu się kończyła. Potem znowu się uśmiechnął.
– Jedną z umiejętności, jakie w sobie rozwijamy, jest zdolność odizolowania się. Nie wszyscy mają do tego takie same predyspozycje, ale kilkoro z nas uczy się funkcjonowania w świecie zewnętrznym, pozostając czystym, nietkniętym moralnym i psychicznym brudem. – Znowu cierpliwy uśmiech. – Odrzucamy bluźnierstwa naszej kultury, panie Ryan, ale nie jesteśmy głupcami. Zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek nie żyje tylko duchem Potrzebujemy też chleba.
Kiedy Owens mówił, przyjrzałam się grupie w ogrodzie. Ani śladu Kathryn.
– Czy każdy może stąd wychodzić? – zapytałam Owensa.
– Oczywiście. – Zaśmiał się. – Jak mógłbym komukolwiek zabronić?'
– A co się dzieje, jeżeli ktoś chce odejść na zawsze?
– Odchodzi. – Wzruszył ramionami i rozłożył ręce.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Na podwórku skrzypiały huśtawki.
– Możliwe, że wasza para zatrzymała się u nas na krótko, pewnie podczas mojej nieobecności – podsunął Owens. – Nie zdarza się tak często, choć nie powiem, że wcale. Ale obawiam się, że w tym wypadku to mało prawdopodobne. Nikt ich nie pamięta.
Właśnie wtedy zza sąsiedniego domu wyszedł rudy Jerry Zauważył nas i najpierw się zawahał, a potem odwrócił się i pośpiesznie zawrócił.
– Ja jednak chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami – upierał się Ryan. – Może jest coś, co wiedzą, ale nie sądzą, by było to ważne. Często się tak zdarza.
– Panie Ryan. Nie pozwolę, by nękał pan moich ludzi. Pytałem o tę parę i nikt ich nie zna. O czym tu rozmawiać? Nie mogę panu pozwolić zakłócać naszego porządku.
Ryan przechylił głowę i cmoknął z niecierpliwością.
– Obawiam się, że będzie pan musiał.
– A to dlaczego?
– Bo ja tak nie odejdę. Mam przyjaciela, nazywa się Baker. Kojarzy go pan? A on ma przyjaciół, którzy dają mu nakazy…
Ich spojrzenia spotkały się i przez moment żaden z nich nic nie mówił Mężczyźni na werandzie podnieśli się, gdzieś daleko zaszczekał pies. Wted Owens uśmiechnął się i chrząknął.
– Jason, zawołaj wszystkich do salonu – powiedział opanowanym, niskim głosem.
Wysoki mężczyzna w czerwonym dresie przeszedł obok niego i ruszył w kierunku sąsiedniego domu. Był okrągły i gruby, wyglądał jak duże dziecko. Zatrzymał się, by pogłaskać kota, i poszedł dalej, do ogrodu.
– Wejdźcie, proszę – Owens otworzył siatkowe drzwi. Weszliśmy za nim do tego samego pokoju, w którym siedzieliśmy poprzednio, i usiedliśmy na tej samej kanapie z ratanu. W domu było bardzo cicho.
– Przepraszam na chwilę, zaraz wracam. Macie na coś ochotę?
Powiedzieliśmy, że nie, a on wyszedł z pokoju. Nad nami cicho szumiał wentylator.
Wkrótce usłyszeliśmy głosy i śmiech, potem skrzypnięcie siatkowych drzwi. Kiedy grupa wchodziła do pokoju, przyjrzałam się każdemu z nich z osobna. Czułam, że Ryan robi to samo.
Kilka minut później pokój był pełen i jedno wiedziałam na pewno. Nic szczególnego ich nie wyróżniało. Równie dobrze mogli być grupą baptystów, którzy przybyli na swój doroczny piknik. Żartowali i śmiali się, absolutnie nie wyglądali na uciskanych.
Były wśród nich niemowlęta, dorośli i co najmniej jeden osiemdziesięciolatek, ale żadnych nastolatków czy dzieci. Szybko ich policzyłam: siedmiu mężczyzn, trzynaście kobiet, troje niemowląt. Helen mówiła, że wszystkich jest dwadzieścia sześć osób.
Rozpoznałam Jerry'ego i Helen. Jason opierał się o ścianę. Nieopodal wejścia stała El z Carliem na rękach. Uważnie mi się przyglądała. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie nasze wczorajsze spotkanie w Beaufort. Wyraz jej twarzy pozostał niezmienny.
Popatrzyłam po innych twarzach. Kathryn nie było wśród nich.
Wrócił Owens i zrobiło się cicho. Przedstawił nas i wyjaśnił, dlaczego przyjechaliśmy. Dorośli słuchali go uważnie, potem popatrzyli na nas. Ryan podał zdjęcie Briana i Heidi mężczyźnie w średnim wieku, który stał po jego lewej stronie, i przedstawił sprawę, omijając nieistotne szczegóły. Mężczyzna zerknął na fotografię i podał ją dalej.
Kiedy zdjęcie krążyło, patrzyłam na twarz każdej z oglądających je osób, spodziewając się drobnych zmian w wyrazie, które świadczyłyby, że ktoś ich rozpoznał. Dostrzegłam jedynie zakłopotanie i współczucie.
Gdy Ryan skończył, Owens znowu zwrócił się do zgromadzonych prosząc, by zastanowili się dobrze, czy nie wiedzą nic na temat pary na zdjęciu albo o telefonach. Nikt nic nie powiedział.
– Pan Ryan i doktor Brennan prosili, bym pozwolił im porozmawiać z każdym z was indywidualnie. – Wędrował wzrokiem od twarzy do twarzy. – Porozmawiajcie z nimi, jeżeli chcecie. Jeżeli jakaś myśl nie daje wam spokoju, podzielcie się nią uczciwie i ze współczuciem. To nie my jesteśm sprawcami tej tragedii, ale jesteśmy częścią kosmicznej całości i powinn śmy zrobić co w naszej mocy, by przywrócić porządek. Zróbmy to w imię harmonii.
Wszyscy patrzyli tylko na niego i wyczuwałam w pokoju dziwne napięcie
– Ci, którzy nie mogą pomóc, nie powinni czuć się winni, nie powinn się wstydzić. – Klasnął w ręce. – A teraz pracujcie dalej i czujcie się dobrze
Holistyczna afirmacja przez zbiorową odpowiedzialność!
Oszczędź mi, pomyślałam,
Kiedy wszyscy wyszli, Ryan mu podziękował,
– Nie ma za co, panie Ryan. Nie mamy nic do ukrycia.
– Mieliśmy nadzieję, że porozmawiamy z młodą kobietą, którą poznaliśmy wczoraj – powiedziałam.
Popatrzył na mnie przez chwilę i rzekł:
– Z młodą kobietą?
– Tak. Była tu z dzieckiem. Chyba miało na imię Carlie?
Znowu przyglądał mi się tak długo, że zaczęłam wątpić, czy pamięta. Nagle się uśmiechnął.
– Pewnie chodzi o Kathryn. Dzisiaj ma spotkanie.
– Spotkanie?
– Dlaczego Kathryn was interesuje?
– Chyba jest mniej więcej w wieku Heidi. Pomyślałam, że może się znały. – Coś kazało mi przemilczeć nasze wspólne picie soku w Beaufort.
– Nie było jej tutaj zeszłego lata. Odwiedzała swoich rodziców.
– Rozumiem. Kiedy ma wrócić?
– Nie jestem pewien.
Otworzyły się drzwi i w holu pojawił się wysoki mężczyzna. Sylwetką przypominał stracha na wróble, na prawej brwi i rzęsach prawego oka miał białe pasemko, co sprawiało, że wyglądał dziwnie niesymetrycznie. Pamiętałam go. Podczas spotkania stał tuż przy wyjściu i bawił się z jednym z niemowlaków.
Owens wyciągnął palec, a strach na wróble skinął i wskazał na tył domu. Na jednym z kościstych palców Owens nosił wielki pierścień.
– Przepraszam, ale muszę się zająć paroma sprawami – powiedział. – Porozmawiajcie, z kim chcecie, ale proszę, uszanujcie nasze pragnienie harmonii.
Odprowadził nas do drzwi i wyciągnął rękę. To wychodziło mu najlepiej. Powiedział, że było mu miło znowu nas spotkać i że życzy nam szczęścia. I już go nie było.
Resztę przedpołudnia spędziliśmy rozmawiając z wiernymi. Byli mili, chętni do współpracy i zupełnie harmonijni. I nie wiedzieli absolutnie nic. Nawet gdzie Kathryn miała swoje spotkanie.
O wpół do dwunastej wiedzieliśmy dokładnie tyle, ile przed przyjazdem.
– Chodźmy podziękować wielebnemu – zaproponował Ryan, wyciągając z kieszeni klucze. Wisiały na dużym, plastikowym krążku i nie były to kluczyki od jego wypożyczonego samochodu.
– Po co, do diabła? – zapytałam. Byłam głodna, było mi gorąco i chcia-lam już jechać.
– To będzie w dobrym tonie.
Wzniosłam oczy ku niebu, ale Ryan był już w połowie podwórka. Zapukał do drzwi i porozmawiał z facetem z białą brwią. Za chwilę pojawił się Owens. Ryan coś do niego powiedział i wyciągnął rękę, trzej mężczyźni jak marionetki przykucnęli i szybko się wyprostowali. Ryan znowu coś powiedział i odszedł w kierunku samochodu.
Po lunchu znowu odwiedziliśmy kilka aptek, a potem pojechaliśmy na spotkanie z szeryfem. Pokazałam Ryanowi pomieszczenia archiwum, potem przeszliśmy do budynku agencji prawnych. Czarny mężczyzna w kamizelce i kapeluszu filcowym jeździł po trawniku na małym traktorze, a jego chude nogi wystawały na boki jak odnóża konika polnego.
– Jak się państwo mają? – pozdrowił nas, przykładając jeden palec do ronda.
– Świetnie. – Wciągnęłam w płuca powietrze przesycone zapachem świeżo skoszonej trawy i żałowałam, że to nie jest prawda.
Kiedy weszliśmy do biura, Baker rozmawiał przez telefon. Gestem wskazał nam krzesła, powiedział jeszcze kilka słów i odłożył słuchawkę.
– No więc co słychać? – zapytał.
– Nic nie słychać – odparł Ryan. – Nikt nic nie wie.
– No to jak jeszcze moglibyśmy wam pomóc?
Z wewnętrznej kieszeni marynarki Ryan wyjął plastikową torebkę i położył ją na biurku Bakera. W środku znajdował się czerwony, plastikowy krążek.
– Możecie sprawdzić na tym odciski palców. Szeryf popatrzył na niego.
– Przez przypadek to upuściłem. Owens był na tyle miły, by to podnieść.
Baker się zawahał, uśmiechnął i pokręcił głową.
– Pan wie, że to może się nie przydać do niczego.
– Wiem, ale może dowiemy się, kim jest ten czarodziej,
Baker odłożył torebkę na bok.
– Co jeszcze?
– Może podsłuch?
– Nie ma mowy. Za mało wiemy.
– Nakaz przeszukania?
– Jaka przyczyna?
– A te telefony?
– Za mało.
– Myślałem, że wystarczy.
Ryan westchnął głośno i wyprostował nogi.
– To podejdę z innej strony. Zacznę od dowodów własności i ksiąg podatkowych, zobaczymy, do kogo należy ten wiejski klub na Adier Lyona. Sprawdzę, kto płaci rachunki. Porozmawiam z listonoszami, zobaczymy, kto prenumeruje Hustlera. Sprawdzę numer ubezpieczenia Owensa, co robił wcześniej, takie rzeczy. Pewnie ma prawo jazdy, więc coś na pewno znajdy Jeżeli wielebny ma coś nielegalnego na sumieniu, to go dostanę. Może tro chę poobserwuję, obejrzę sobie przyjeżdżające i odjeżdżające samochody. sprawdzę tablice rejestracyjne. Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że się trochę pokręcę po okolicy?
– Może pan zostać w Beaufort, jak długo pan będzie chciał. Wyznaczy panu do pomocy detektywa. A jakie są pani plany, doktor Brennan?
– Wkrótce wyjeżdżam. Muszę przygotować zajęcia dla studentów i zająć się sprawą z Murtry dla pana Colkera.
– Baxter się ucieszy. Dzwonił, żeby powiedzieć, że doktor Hardaway chciałby z panią jak najszybciej porozmawiać. Dzwonił dzisiaj już trzy razy Może skorzysta pani z mojego telefonu i do niego zadzwoni?
Nikt nie może powiedzieć, że nie potrafię zrozumieć aluzji.
– Oczywiście.
Baker poprosił Ivy Lee, by połączyła mnie z Hardawayem. Zaraz potem zadzwonił telefon i podniosłam słuchawkę.
Patolog skończył już swoją pracę. Był w stanie określić płeć ciała z dna grobu i określił rasę jako prawdopodobnie białą. Uważał, że przyczyna śmierci były rany cięte, ale zbyt duży stopień rozkładu uniemożliwiał dokładniejsze określenie ich rodzaju.
Dół był wystarczająco płytki, aby dostały się do niego owady, które prawdopodobnie przeszły przez ciało, które leżało wyżej. Przyczyniły się do tego również liczne rany otwarte. Wewnątrz czaszki i klatki piersiowej znalazł ogromne ilości larw muchy. Twarz była nierozpoznawalna i nie mógł określić wieku. Wydawało mu się, że znalazł odciski, które mogłyby się przydać.
W międzyczasie Ryan i Baker rozmawiali o Owensie.
Hardaway mówił dalej. Ciało górne było w stanie większego rozkładu, i chociaż zostało jeszcze trochę tkanki łącznej. Nie mógł wiele z tym zrobić prosił mnie o zrobienie pełnej analizy.
Powiedziałam, by wysłał mi czaszkę, kości biodrowe, obojczyki i piersiowe końce trzeciego, czwartego i piątego żebra dolnego ciała. I cały szkielet Kornego. Poprosiłam także o zdjęcia rentgenowskie obu ofiar, kopię jego raportu i pełen zestaw zdjęć z autopsji.
Na końcu wyjaśniłam mu, jak przetworzyć kości. Znał całą procedurę i obiecał, że wszystko znajdzie się w moim laboratorium w Charlotte w piątek.
Odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na zegarek. Jeżeli chciałam zrobić cokolwiek przed wyjazdem na konferencję do Oakland, to musiałam się ruszać.
Poszliśmy z Ryanem na parking, gdzie tego ranka zostawiłam samochód. Słońce mocno grzało i cień dawał przyjemny chłód. Otworzyłam drzwi i oparłam rękę na górnej krawędzi.
– Zjedzmy coś – zaproponował Ryan.
– Jasne. A potem założę bikini i zrobimy kilka zdjęć dla New York Timesa.
– Od kilku dni traktujesz mnie jak gumę wyplutą na chodnik. Teraz, kiedy o tym myślę, to zdaje mi się, że coś cię od kilku tygodni gryzie. Trudno. Mnie to nie przeszkadza.
Objął dłonią moją brodę i popatrzył mi w oczy.
– Ale chcę, żebyś wiedziała jedno. To, co się stało wczoraj wieczorem, to nie była tylko chemia. Zależy mi na tobie i czułem się szczęśliwy będąc tak blisko ciebie. Nie żałuję, że to się stało. I nie mogę obiecać, że nie spróbuję znowu. Pamiętaj, mogę być wiatrem, ale to ty kontrolujesz latawiec. Jedź ostrożnie.
Puścił moją brodę i poszedł do swojego samochodu. Otworzył drzwi, rzucił marynarkę na siedzenie dla pasażera i odwrócił się w moją stronę.
– A tak przy okazji, nigdy mi nie mówiłaś, dlaczego wątpisz, że ofiary Murtry to narkotykowi handlarze.
Na chwilę mnie zatkało. W jednej chwili chciałam zostać i być daleko od niego. Nagle powróciłam na ziemię.
– O co ci chodzi?
– O te ciała z wyspy. Dlaczego nie sądzisz, że mogą mieć coś wspólnego z narkotykami?
– Bo obie to kobiety.