Poruszyła się, zanim ją dotknęłam. Powoli uniosła się na rękach, obróciła i usiadła tyłem do mnie.
– Nic ci się nie stało? – W gardle miałam tak sucho, że sama nie poznałam własnego wysokiego głosu.
Drgnęła na dźwięk moich słów i odwróciła się.
– Ten lód jest zdradliwy. Pośliznęłam się, ale nic mi się nie stało.
Wyciągnęłam rękę i bez protestu pozwoliła mi sobie pomóc. Cała się trzęsła i wcale nie wyglądała najlepiej.
– Wejdź, proszę do środka, zrobię herbatę.
– Nie. Nie mogę zostać. Ktoś na mnie czeka. Nie powinnam wychodzić w taką koszmarną pogodę, ale muszę z tobą porozmawiać.
– Wejdź choć na chwilę, tu jest zimno.
– Nie. Dziękuję. – Jej głos był tak zimny jak powietrze.
Zawiązała szalik i popatrzyła mi prosto w oczy. Za jej plecami drobinki lodu świeciły w świetle latarni. Gałęzie drzew lśniły czernią w mroźnym powietrzu.
– Przyszłam powiedzieć, byś zostawiła moją studentkę w spokoju. Próbowałam ci pomóc, ale chyba nadużywasz mojej uprzejmości. Nie wolno ci prześladować tych młodych ludzi w ten sposób. A podawanie mojego numeru policji w celu niepokojenia mojej asystentki jest nie do pomyślenia.
Dłonią w rękawiczce potarła oko, zostawiając ciemną smugę biegnącą w poprzek policzka.
Złość zapłonęła jak zapałka. Rękami objęłam się w talii i przez materiał czułam własne paznokcie wpijające się w ciało.
– O czym ty, do cholery, mówisz? Ja nie przesiaduję Anny – warknęłam. – To nie jest żaden projekt! Ludzie są mordowani! Co najmniej dziesięć osób nie żyje! Bóg wie, ile jeszcze zginie!
Odrobinki lodu uderzały mnie w czoło i ramiona, ale ich nie czułam. Jej słowa mnie rozwścieczyły i wyładowywałam całą złość i frustrację, które narastały we mnie w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Jennifer Cannon i Amalie Provencher były studentkami McGill. Ktoś je zamordował. Nie tylko zamordował. Nie. Tym ludziom to nie wystarczyło. Ci maniacy rzucili je zwierzętom, patrzyli na rozszarpywane ciała i roztrzaskiwane czaszki.
Mówiłam dalej, nie kontrolując własnego głosu. Zauważyłam, że przechodząca para przyspieszyła mimo oblodzonego chodnika.
– Ktoś pociął nożem i okaleczył całą rodzinę, zastrzelił starszą kobietę dwieście kilometrów stąd. I dzieci! Zabili dwoje małych dzieci! Osiemnastoletnia dziewczyna zadźgana i porzucona na starej łajbie. Oni nie żyją, zrozum to, zamordowani przez grupę wariatów, którzy uważają, że uosabiają moralność.
Mimo przenikliwego zimna, było mi gorąco.
– Pozwól mi jeszcze coś powiedzieć. – Wyciągnęłam w jej kierunku drżący palec. – Znajdę tych obłudnych drani i przerwę ten proces, bez względu na to, ilu ministrantów, radców prawnych czy głosicieli słowa bożego będę musiała nękać! I twoich studentów! I ciebie może też!
Twarz Jeannotte wyglądała upiornie w ciemnościach, rozmazany tusz do rzęs zmienił ją w makabryczną maskę. Nad lewym okiem przyczepiła się grudka tuszu, rzucając cień i sprawiając, że prawe wyglądało dziwnie jasno.
Opuściłam palec i ręką znowu objęłam się w pasie. Powiedziałam zbyt wiele. Gniew zaczynał mi przechodzić i robiło mi się coraz zimniej.
Ulica była pusta i zupełnie cicha. Słyszałam swój przyspieszony oddech.
Nie wiem, co spodziewałam się usłyszeć, ale na pewno nie było to pytanie, które wyszło z jej ust.
– Dlaczego używasz takich obrazów?
– Że co? – Nie podobał jej się mój styl?
– Głosiciele słowa bożego, ministranci. Skąd takie odniesienia?
– Bo uważam, że te zbrodnie zostały popełnione przez fanatyków religijnych.
Jeannotte wcale się nie poruszyła. Kiedy mówiła, jej głos był zimniejszy niż ta noc, a jej słowa mroziły mnie bardziej niż pogoda.
– Tracisz grunt pod nogami, Brennan. Ostrzegam, daj sobie z tym spokój. – Bezbarwne oczy utkwiła w moich. – Jeżeli dalej będziesz się upierać przy swoim, ja będę zmuszona działać.
Na ulicy pojawił się samochód, podjechał i zatrzymał się. Kiedy skręcał, światła zatoczyły szeroki łuk, omiotły budynek i przez ułamek sekundy oświetliły jej twarz.
Zdrętwiałam, a moje paznokcie wbiły się głębiej w skórę.
O Boże.
To nie była iluzja cieni. Jej prawe oko było niesamowicie jasne. Pozbawione makijażu, brew i rzęsy jaśniały w ruchomym świetle reflektorów.
Mogła dostrzec coś w mojej twarzy, bo poprawiła szalik, odwróciła się i zeszła ze schodów. Nie spojrzała do tyłu.
Kiedy weszłam do środka, światełko wiadomości migało jak zwariowane. Ryan. Drżącymi rękami wykręciłam numer.
– Jeannotte jest zamieszana – oznajmiłam bez wstępu. – Właśnie tu była i kazała mi się nie wtrącać. Twój telefon do Anny musiał ją wkurzyć. Słuchaj, kiedy byliśmy drugi raz na Świętej Helenie, był tam facet z białą smugą na twarzy, pamiętasz go?
– Tak. Chudy jak strach na wróble, wysoki. Wszedł do pokoju i rozmawiał z Owensem. – Ryan był wykończony.
– Jeannotte ma taką samą depigmentację, to samo oko. Nie widać tego, bo zwykle zakrywa to makijażem.
– A pasemko włosów?
– Nie wiem, pewnie je farbuje. Słuchaj, oni muszą mieć ze sobą coś wspólnego. To jest zbyt niezwykłe, żeby mogło być przypadkowe.
– Może są spokrewnieni?
– Nie przyjrzałam się wtedy zbyt uważnie, ale ten facet był chyba zbyt młody jak na jej ojca i zbyt stary jak na syna.
– Jeżeli ona jest z gór Tennessee, to tam są ograniczone możliwości genetyczne.
– Bardzo śmieszne. – Nie byłam w nastroju na takie prymitywne żarty.
– A może to cały klan ze wspólnym genem.
– Ryan, to poważna sprawa.
– No wiesz, różne paski i różne wzory. – Zaczął się wygłupiać. – Jeżeli twój pasek jest taki sam jak twojej siostry, to może jesteś… Paski. Coś sobie przypomniałam.
– Co powiedziałeś?
– Wzory, czyli to, co…
– Przestaniesz wreszcie! Właśnie o czymś pomyślałam. Pamiętasz, co ojciec Heidi powiedział o facecie, który do nich przyjechał?
Nic nie odpowiedział.
– Powiedział, że facet wyglądał jak skunks. Cholerny skunks.
– Cholera. Może tatuś nie używał przenośni.
Gdzieś w tle dzwonił telefon. Nikt go nie odbierał.
– Myślisz, że Owens wysłał tego w paski do Teksasu? – zapytał Ryan.
– Nie, nie Owens. Kathryn i ten stary człowiek mówili o kobiecie. To pewnie była Jeannotte. Ona pewnie kieruje wszystkim stąd i ma przybocznych w innych miejscach. Myślę też, że ona prowadzi rekrutację w campusie za pomocą jakiegoś cyklu seminariów.
– Co jeszcze możesz mi o niej powiedzieć?
Powiedziałam mu wszystko, co wiedziałam, opisałam jej zachowanie względem asystentki i zapytałam, czego dowiedział się od Anny.
– Niewiele. Jest coś śmierdzącego i ona to ukrywa. Strasznie chwiejna osoba.
– Ja myślę, że ona może brać narkotyki. Telefon znowu zaczął dzwonić.
– Sam tam jesteś? – Poza dzwoniącym telefonem, pokój ekipy wydawał się nienaturalnie cichy.
– Wszyscy wyszli w obawie przed tą cholerną pogodą. Masz jakieś problemy?
– Jakie na przykład?
– Nie słuchasz wiadomości? Przez ten lód wszystko staje. Zamknęli lotnisko, dużo mniejszych dróg jest nieprzejezdnych. Linie wysokiego napięcia trzaskają jak suche spaghetti, całe południowe wybrzeże jest ciemne i zimne. Ojcowie miasta zaczynają się martwić o swoich obywateli. I złodziei.
– Ze mną jak dotąd wszystko w porządku. Czy ludzie Bakera znaleźli coś, co łączyłoby Świętą Helenę z grupą z Teksasu?
– Raczej nie. Ten stary z psem mówił dużo o spotkaniu ze swoim aniołem stróżem. Owens i jego ludzie mieli pewnie taki sam pomysł. Wszystko przez te ich dzienniki.
– Dzienniki?
– Tak. Najwyraźniej niektórzy z wiernych czuli wenę twórczą.
– I?
Powoli wciągnął i wypuścił powietrze.
– No mów, do cholery!
– Według jakiegoś eksperta stamtąd, to na pewno ma związek z apokalipsą i to właśnie się teraz dzieje. Przygotowują się na coś wielkiego. Szeryf Baker nie ryzykuje. Zwołał federalnych.
– Nie mają żadnej wskazówki co do celu? Mam na myśli ten ziemski.
– Mają spotkać swojego anioła stróża i przejść w lepsze miejsce. I my czymś takim musimy się zajmować! Oni są dobrze zorganizowani. Ta podróż była planowana od bardzo dawna.
– Jeannotte! Musisz ją usidlić! To ona! Ona jest tym aniołem stróżem!
Zdawałam sobie sprawę, że mówię jak pomylona, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Okej. Zgadzam się. Czas przycisnąć panią Daisy. Kiedy się rozstałyście?
– Piętnaście minut temu.
– Dokąd pojechała?
– Nie wiem. Powiedziała tylko, że ma z kimś spotkanie.
– Dobrze, znajdę ją, Brennan. Jeżeli masz co do niej rację, to ta mała pani profesor to bardzo niebezpieczna kobieta. Nie rób nic, słyszysz, nic sama. Wiem, że niepokoisz się o Harry, ale jeśli i ona dała się w to wciągnąć, to jedynie fachowcy będą w stanie ją wyciągnąć. Rozumiesz?
– A zęby mogę umyć? Czy to też zbyt ryzykowne? – odgryzłam się.
Takie zachowanie zawsze mnie denerwowało.
– Wiesz, o co mi chodzi. Znajdź sobie jakieś świece. Zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.
Odłożyłam słuchawkę i podeszłam do oszklonych drzwi. Potrzebowałam więcej przestrzeni wokół siebie i odsunęłam zasłonę. Podwórko wyglądało jak mitologiczny ogród z drzewami i krzewami uwięzionymi w lodowej skorupie. Podobnie wyglądały balkony, kominy i mury z cegły.
Znalazłam świece, zapałki i latarkę, potem wyciągnęłam radio i słuchawki z mojej torby, którą noszę na salę gimnastyczną, i położyłam wszystko na blacie w kuchni. Wróciłam do salonu, usadowiłam się na kanapie i włączyłam wiadomości CTV.
Ryan miał rację. Burza była jednym z ważniejszych tematów. Unie wysokiego napięcia zostały uszkodzone w kilku miejscach w prowincji i nie wiadomo było, kiedy zostaną naprawione. Temperatura nadal spadała i nadciągały dalsze opady.
Włożyłam kurtkę i trzy razy obróciłam po drewno. Jeżeli wyłączą prąd, to będę miała chociaż ciepło. Potem wyciągnęłam dodatkowe koce i zaniosłam je na łóżko. Kiedy wróciłam do salonu, jakiś poważny prezenter informował o uroczystościach, które zostały odwołane.
Znajomy rytuał, w dziwny sposób nawet dodający otuchy. Kiedy na Południu zapowiadany jest śnieg, szkoły są zamykane, zamiera życie publiczne i doprowadzeni do szaleństwa mieszkańcy opróżniają sklepowe półki z towaru. Zamiecie zwykle nie nadchodzą, a nawet jeżeli trochę śniegu spadnie, to i tak następnego dnia znika. W Montrealu ludzie przygotowują się metodycznie, nie gorączkowo, w atmosferze “przeżyjemy".
Moje przygotowania zajęły mi kwadrans. Telewizja wypełniła mi kolejne dziesięć minut. Na krótkie wytchnienie. Kiedy ją wyłączyłam, wrócił niepokój. Poczułam, że utknęłam, jak motyl na szpilce. On miał rację. Nie mogłam nic zrobić, a ta bezsilność tym bardziej mnie niepokoiła.
Zajęłam się normalnymi wieczornymi czynnościami w nadziei, że wstrzymają ponure myśli choć na chwilę. Nic z tego. Kiedy tylko wpełzłam do łóżka, zaczęło się od nowa.
Harry. Dlaczego jej nie wysłuchałam? Jak mogłam być tak zajęta tylko sobą? Dokąd pojechała? Dlaczego nie zadzwoniła do syna? Dlaczego nie zadzwoniła do mnie?
Daisy Jeannotte. Z kim miała się spotkać? Jaki zwariowany kurs prowadziła? Ile niewinnych dusz zamierzała zabrać ze sobą?
Heidi Schneider. Kto czuł się aż tak zagrożony przez jej dzieci, że uciekł się do brutalnego morderstwa? Czy ich śmierć zapowiadała dalsze zabijanie?
Jennifer Cannon. Amalie Provencher. Carole Comptois. Czy ich śmierć też była częścią tego szaleństwa? Jakie demoniczne zasady naruszyły? Czy taka była choreografia jakiegoś piekielnego rytuału? Czy moją siostrę czekał ten sam los?
Na dźwięk telefonu podskoczyłam i zrzuciłam latarkę. Modliłam się, żeby to był Ryan. I żeby miał Jeannotte. Ale w słuchawce usłyszałam głos siostrzeńca.
– Kurczę, ciociu Tempe. Chyba wszystko spieprzyłem. Zadzwoniła. Znalazłem to na innej kasecie.
– Jakiej innej kasecie?
– Mam jedną z tych starych sekretarek na małe kasetki. Jedna z nich nie chciała się przewijać, więc włożyłem nową. Nie myślałem o niej aż do chwili, kiedy przyszła do mnie koleżanka. Byłem na nią trochę wkurzony, bo w zeszłym tygodniu mieliśmy gdzieś razem wyskoczyć, ale gdy po nią wtedy poszedłem, nie było jej w domu. I dlatego dzisiaj wieczorem nie chciałem z nią gadać, ale upierała się, że zostawiła wiadomość. Pokłóciliśmy się, więc znalazłem tę starą kasetę i ją włączyłem. Faktycznie, była jej wiadomość, ale była też jedna od Harry. Zupełnie na końcu.
– I co mówiła twoja matka?
– Wydawała się wkurzona. Znasz ją, ciociu. Ale chyba też się czegoś bała. Była na jakiejś farmie czy coś w tym rodzaju i chciała stamtąd wyjechać, tylko że nikt nie miał ochoty odwieźć ją do Montrealu. Więc chyba nadal jest w Kanadzie.
– Coś jeszcze mówiła? – Moje serce biło tak mocno, że Kit pewnie je słyszał.
– Powiedziała, że wszystko jest straszne i chciała wracać. Potem taśma się skończyła, a może Harry się rozłączyła. Nie jestem pewien. Wiadomość się po prostu skończyła.
– Kiedy dzwoniła?
– Pam wykręciła w poniedziałek. Wiadomość Harry była następna.
– Nie masz datownika?
– Ta sekretarka to prawie antyk.
– A kiedy zmieniłeś kasetę?
– Chyba w środę albo w czwartek, nie bardzo pamiętam. Ale na pewno przed weekendem.
– Kit, pomyśl!
Na linii coś zahuczało.
– To było w czwartek. Byłem na łodzi i wróciłem do domu zmęczony, kaseta nie chciała się przewinąć, więc ją wyjąłem. To wtedy włożyłem nową. Cholera, to znaczy, że ona dzwoniła co najmniej cztery dni temu, może nawet sześć. Boże, mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku. Jak na nią, to była nieźle spanikowana.
– Chyba wiem, z kim ona tam jest. Będzie dobrze, – Sama nie wierzyłam w to, co mówię.
– Daj mi znać, jak tylko z nią porozmawiasz. Powiedz, że fatalnie się z tego powodu czuję. Po prostu wtedy nie pomyślałem…
Podeszłam do okna i przyłożyłam twarz do szyby. Lód zmienił uliczne latarnie w małe słoneczka, a okna sąsiadów w świecące prostokąty. Pomyślałam o siostrze, gdzieś tam, w tej burzy i łzy spłynęły mi po policzkach.
Wróciłam do łóżka, włączyłam lampę i czekałam już tylko na telefon od Ryana.
Czasami światła przygasały, migotały i z powrotem jasno się zapalały. Minęło tysiąc lat. Telefon milczał.
Zasnęłam. Sen przyniósł objawienie.