Stoję i patrzę na stary kościół. Jest zima, na drzewach nie ma liści. Chociaż niebo jest zaciągnięte chmurami, gałęzie rzucają pajęczyny cieni na ściany z szarego kamienia. W powietrzu pachnie śniegiem i panuje przedburzowa cisza. Z daleka widzę zamarznięte jezioro.
Otwierają się drzwi i w łagodnym, żółtym świetle lampy staje postać. Waha się, a potem rusza w moim kierunku, pochylając głowę idzie pod wiatr. Podchodzi bliżej i widzę, że to kobieta. Twarz ma przysłoniętą i ubrana jest w długą, czarną suknię.
Kiedy jest już blisko, pojawiają się pierwsze płatki śniegu. Trzyma w ręku świecę i teraz widzę, ze pochyla się, bo chce osłonić płomień. Ciekawe, że jeszcze nie zgasł.
Kobieta zatrzymuje się i ruchem głowy każe mi iść za sobą. Woalka cała pokryta jest śniegiem. Wytężam wzrok, chcąc rozpoznać jej twarz, ale obraz się rozmazuje, jak kamyki na dnie głębokiej wody.
Zawraca, ja chcę iść za nią.
Ona idzie wciąż dalej i dalej. Mój niepokój narasta i próbuję ją gonić, ale ciało nie chce mnie słuchać. Nogi są ciężkie i idę bardzo wolno. Ona znika w drzwiach. Wołam ją, ale nie mogę wydać żadnego dźwięku.
Wreszcie i ja wchodzę do kościoła, w środku panuje mrok. Ściany z kamienia, klepisko pod stopami. Wysoko nad głową w ciemności toną okna. Widać przez nie płatki śniegu unoszące się w powietrzu jak dym.
Nie pamiętam, dlaczego przyszłam do kościoła. Czuję się winna, bo wiem, że to było coś ważnego. Ktoś mnie tu przysłał, ale nie pamiętam, kto to był.
Przedzieram się przez mrok, spoglądam na swoje stopy i widzę, że są bose. Wstydzę się, bo nie pamiętam, gdzie zostawiłam buty. Chcę wyjść, ale zgubiłam drogę. Czuję, że jeżeli nie wykonam swojego zadania, to nie będę mogła stąd wyjść.
Naglę słyszę przytłumione głosy i odwracam się w tamtym kierunku. Coś leży na ziemi, ale jest bardzo niewyraźne; miraż, którego nie mogę rozpoznać. Ruszam w tamtym kierunku, a cienie rozchodzą się i stają się pojedynczymi przedmiotami.
Krąg kokonów. Przyglądam im się z góry. Są zbyt małe jak na ciała, ale mają ich kształty.
Biorę jeden i zaczynam odwijać. Słyszę przytłumione brzęczenie. Odchylam tkaninę, ze środka wylatują muchy i lecą w stronę okna. Szyby są zamarznięte, patrzę, jak owady wspinają się po nich, choć muchy nie lubią zimna.
Patrzę znowu na kokon, nie spieszę się, bo wiem, że to nie jest ciało. Zwłok się w ten sposób nie owija i nie układa.
Myliłam się, to są zwłoki. I rozpoznaję twarz. Patrzy na mnie Amalie Provencher, twarz niczym rysunek w szarym kolorze.
Nadal nie mogę się spieszyć. Kolejno odwijam każde z zawiniątek, z każdego wylatują muchy i kierują się w stronę okna. Twarze mają biały kolor, oczy w czymś utkwione, ale nie znam ich. Jedną z nich jednak rozpoznaję.
Wiem, że to jest dziecko, zanim odwijam materiał. Jest o wiele mniejsze od pozostałych. Nie chcę patrzeć, ale nie mogę się cofnąć.
Nie! Zapieram się, ale to nic nie daje.
Carlie leży na brzuchu, z dłońmi zwiniętymi w piąstki.
Jest ich jeszcze dwoje, malutkich, leżą obok siebie.
Chcę krzyknąć, ale nie mogę.
Czuję dłoń na swojej ręce. Patrzę w górę i widzę moją przewodniczkę. Zmieniła się, a może po prostu wyraźniej ją widać.
To jest zakonnica, ma postrzępiony i pokryty pleśnią habit. Kiedy się rusza, słychać uderzające o siebie paciorki różańca, czuć woń mokrej ziemi i zgnilizny.
Podnoszę wzrok, kakaową cerę pokrywają czerwone wrzody, z których coś się sączy. To Elisabeth Nicolet.
– Kim jesteś? – pytam ją w moich myślach, ale ona odpowiada.
– Cała w szacie najczarniejszej.
Nic nie rozumiem.
– Dlaczego tu jesteś?
– Jestem niechętną oblubienicą Chrystusa.
Pojawia się druga postać. Stoi w niszy, mrok okrywa jej twarz i sprawia, że włosy są matowoszare. Patrzy w moje oczy i mówi coś, ale te słowa do mnie nie dochodzą.
– Harry! – krzyczę do niej, ale i mój głos jest cichy i słaby.
Harry nie słyszy. Wyciąga obie ręce i rusza ustami, czarny owal w widmie twarzy.
Znowu krzyczę i znowu mnie nie słychać.
Ona mówi, słyszę ją, choć bardzo słabo, jakby znajdowała się po drugiej stronie jeziora.
– Pomóż mi. Ja umieram.
– Nie! – Chcę biec, ale nie mogę ruszyć z miejsca.
Harry wchodzi do korytarza, którego wcześniej nie widziałam. Nad nim widzę napis: ANIOŁ STRÓŻ. Harry zmienia się w cień i wtapia się w ciemność.
Znowu ją wołam, ale już nie wraca. Chcę iść do niej, ale moje ciało jest nieruchome, po policzkach płyną mi tylko łzy.
Moja towarzyszka się zmienia. Z pleców wyrastają jej skrzydła pokryte ciemnymi piórami, a twarz robi się blada i pokrywa się głębokimi rysami. Oczy zmieniają się w kawałki kamienia. Patrzę w nie, tęczówki, brwi i rzęsy, tracą kolor. We włosach pojawia się białe pasmo i biegnie do tyłu, oddzielając kawałek skalpu i wyrzucając go wysoko w powietrze. Tkanka upada na podłogę, a na nią siada rój much z okna.
– Nie wolno zapominać o porządku. – Głos dochodzi zewsząd i znikąd.
Nagle krajobraz zmienia się i jestem na Południu. Długie promienie słońca prześwitują przez hiszpański mech na drzewach i ogromne cienie tańczą między nimi. Jest gorąco, a ja macham łopatą. Pocę się wybierając ziemię w kolorze wyschłej krwi i rzucam ją na kopiec za moimi plecami.
Łopata uderza w coś i odsuwam ziemię, ostrożnie odkrywając znalezisko. Ma białą sierść zlepioną ceglastą gliną. Dalej odkopuję. Ręka z długimi, czerwonymi paznokciami. Odsuwam ziemię wzdłuż ręki. Frędzle kowbojskiej kurtki. Wszystko drga w upale.
Widzę twarz Harry i krzyczę.
Z bijącym dziko sercem i zlana potem usiadłam na łóżku. Chwilę potrwało, nim doszłam do siebie.
Montreal. Sypialnia. Burza śnieżna.
Światło się nadal paliło i w pokoju było cicho. Sprawdziłam godzinę. Trzecia czterdzieści dwie.
Uspokój się. Sen to tylko sen. Odzwierciedla obawy i niepokoje ale nie rzeczywistość.
A potem kolejna myśl. Telefon Ryana. Przespałam go?
Odrzuciłam kołdrę i poszłam do salonu. Żadna lampka na sekretarce się nie paliła.
Wróciłam do sypialni i zdjęłam mokre od potu rzeczy. Ubrałam się w dżinsy i gruby sweter.
Nie wydawało mi się, bym znowu zdołała zasnąć, więc nastawiłam wodę. Było mi niedobrze od tego snu. Nie chciałam do niego wracać, ale te koszmarne wizje sprawiły, że coś się w moim umyśle ruszyło i musiałam to rozpracować. Zrobiłam herbatę i usadowiłam się na kanapie.
Moje sny z reguły nie są ani cudownie piękne, ani straszne, czy też groteskowe. Mogłabym je podzielić na dwa rodzaje.
Najczęściej nie mogę wykręcić numeru telefonu, nie widzę drogi albo nie mogę złapać samolotu. Muszę zdawać jakiś egzamin, a nie chodziłam na zajęcia. Małe piwo: zwykły niepokój.
Rzadziej się zdarza, żeby przesłanie stanowiło jakiś problem. Moja podświadomość przesiewa to, co ta świadoma część zgromadziła, i tworzy z tego surrealistyczny obraz. Pozostaje wtedy zinterpretowanie tego, co moja psyche próbuje mi powiedzieć.
Ten koszmar był zagadkowy. Zamknęłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym rozszyfrować. Obrazy przebiegały mi przez głowę, jak mignięcia, kiedy idzie się obok płotu.
Komputerowa twarz Amalie Povencher.
Zwłoki dzieci.
Uskrzydlona Daisy Jeannotte. Pamiętam, co mówiłam Ryanowi. Czy ona była prawdziwym aniołem śmierci?
Kościół. Przypominał klasztor w Lac Memphremagog. Dlaczego właśnie to?
Elisabeth Nicolet.
Błagająca o pomoc, a potem znikająca w ciemnym tunelu Harry. Harry, zakopana z Birdiem. Czy jej naprawdę coś groziło?
Niechętna oblubienica. Co to, do cholery, znaczyło? Czy Elisabeth była w zakonie wbrew swojej woli? Czy to była część jej świętej prawdy?
Dzwonek do drzwi przerwał mi dalsze rozmyślania. Przyjaciel czy wróg, pomyślałam podchodząc do wideofonu.
Na ekranie ukazała się wysoka, tyczkowata postać Ryana. Wpuściłam go do środka i przez wizjer patrzyłam, jak idzie korytarzem. Wyglądał, jakby właśnie przeszedł Szlak Łez.
– Musisz być wykończony.
– To była długa noc i nadal pracujemy po godzinach. Przez tę burzę jestem sam.
Wytarł buty i rozpiął kurtkę. Zdjął czapkę i na podłogę posypały się drobinki lodu. Nie zapytał, dlaczego jestem ubrana o czwartej rano, a ja nie pytałam, skąd ta wizyta.
– Baker znalazł Kathryn. W ostatniej chwili zmieniła zdanie i uwolniła się od Owensa.
– A co z dzieckiem? – Moje serce oszalało.
– Też je mają.
– Gdzie?
– Masz kawę?
– Jasne.
Rzucił czapkę na stolik w holu i poszedł za mną do kuchni. Mówił, a ja mieliłam kawę i nalewałam wodę.
– Ukrywała się z jakimś facetem o nazwisku Espinoza. Pamiętasz tę sąsiadkę, która zadzwoniła do opieki społecznej?
– Myślałam, że ona nie żyje.
– Zgadza się. To jest jej syn. On należy do sekty, ale ma normalną pracę i mieszka w domu swojej mamusi.
– Jak Kathryn odzyskała Carliego?
– On cały czas tam był. Rozumiesz teraz? Ktoś zaprowadził furgonetki do Charleston, a grupa zatrzymała się w domu Espinozy. Oni nie ruszyli się z wyspy. Dopiero kiedy trochę przycichło, wyjechali.
– Jak?
– Rozdzielili się i każdy wybrał inny sposób. Niektórzy zabrali się łodzią, inni zostali przewiezieni furgonetkami i w bagażnikach samochodów. Owens musi mieć niezłą organizację. A my, palanci, obserwowaliśmy tylko furgonetki…
Podałam mu parujący kubek.
– Kathryn miała jechać z Espinoza i jakimś jeszcze facetem, ale namówiła ich, by zostali.
– Gdzie jest ten drugi facet?
– Espinoza milczy jak grób, kiedy go o to pytamy.
– Dokąd oni wszyscy pojechali? – Miałam ściśnięte gardło. Przecież dobrze znałam odpowiedź.
– Oni są chyba tutaj.
Nic nie powiedziałam.
– Kathryn nie jest pewna, dokąd zmierzali, ale wie, że na pewno mieli przekroczyć granicę. Podróżują dwójkami i trójkami i mają jechać drogami, które nie są patrolowane.
– Gdzie?
– Twierdzi, że słyszała o Yermont. Patrole na autostradach i służby imigracyjne zostały powiadomione, ale już jest pewnie za późno. Minęły trzy dni, a Kanada to nie Libia, jeżeli chodzi o szczelność granic.
Popił kawę.
– Kathryn mówi, że nie dociekała tego, bo nigdy nie wierzyła, że oni naprawdę pojadą. Ale co do jednej rzeczy jest pewna. Kiedy znajdą tego anioła stróża, to wszyscy umrą.
Zaczęłam wycierać już wytarty blat
Przez chwilę milczeliśmy.
– Czy twoja siostra się odezwała?
Mój żołądek znowu zwariował.
– Nie.
Kiedy zaczął mówić, jego głos był cichszy:
– Chłopcy Bakera znaleźli coś na Świętej Helenie.
– Co?
Przeszył mnie strach.
– List do Owensa. Ktoś o imieniu Daniel pisze o Usprawnieniu Życia Wewnętrznego. – Poczułam dłoń na moim ramieniu. – Wygląda na to, że ta organizacja była im podległa albo też ludzie Owensa do niej przeniknęli. Ta część nie jest zbyt jasna, ale pewne jest, że używali UŻW do rekrutacji.
– Mój Boże.
– List napisany został jakieś dwa miesiące temu, ale nie wiadomo, skąd przyszedł. I jest zbyt ogólnikowy. Niby coś ma być gdzieś dostarczone i ten Daniel obiecuje, że się tym zajmie.
– Jak? – Ledwie mogłam mówić.
– Nie wiadomo. Nic innego tam nie ma. Tylko tyle. Przypomniał mi się mój sen i strach ściął krew w moich żyłach.
– Oni mają Harry! – powiedziałam drżącymi ustami. – Muszę ją odszukać!
– Znajdziemy ją.
Powiedziałam mu o telefonie Kita.
– Jasna cholera.
– Jak to jest możliwe, że ci ludzie są przez lata niewidoczni, potem odkrywamy ich istnienie, a oni znikają? – pytałam drżącym głosem.
Ryan odstawił kubek i oburącz obrócił mnie przodem do siebie. Tak mocno ściskałam w dłoni gąbkę, że wydawała ciche syczące dźwięki.
– Trudno wpaść na ich ślad, bo oni mają ogromne źródło tajnych dochodów. Operują jedynie gotówką i nic nie wskazuje na to, że są zaangażowani w coś nielegalnego.
– Z wyjątkiem morderstw! – Chciałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie zbyt mocno.
– Chcę ci powiedzieć, że nie można ich powiązać ani z narkotykami, ani z kradzieżami czy przekrętami z kartami kredytowymi. Płacą gotówką i nie ma dowodów na popełnienie zbrodni, tak właśnie powstaje luka. – Patrzył groźnie. – Ale spieprzyli sprawę włażąc na mój teren i mam zamiar ich dopaść.
Uwolniłam się z jego uścisku i rzuciłam gąbkę na drugi koniec kuchni.
– Co powiedziała Jeannotte?
– Pojechałem do jej biura, potem do domu. Nie było jej ani tu, ani tu.
Nie zapomnij, że sam nad tym pracuję. Ta burza sparaliżowała całą prowincję.
– A czego dowiedziałeś się o Jennifer Cannon i Amalie Provencher?
– Na uniwersytecie bredzą coś o naruszaniu prywatności studentów. Nie wydadzą nic bez nakazu sądowego.
Tego było już za dużo. Minęłam go i poszłam do sypialni. Kiedy pojawił się w drzwiach, właśnie zakładałam wełniane skarpety.
– Co ty wyprawiasz?
– Muszę zapytać Annę Goyette o parę spraw, a potem zamierzam znaleźć moją siostrę.
– Hola, bohaterko. Na zewnątrz wszystko pokrywa warstwa lodu.
– Poradzę sobie.
– Tą swoją mazdą?
Tak się trzęsłam, że nie mogłam zawiązać butów. Starannie odwiązałam supeł i jeszcze raz przeciągnęłam sznurowadło przez dziurki. Potem zrobiłam to samo z drugim butem, wstałam i obróciłam się w stronę Ryana.
– Nie zamierzam tak siedzieć i pozwolić tym fanatykom zamordować Harry. Może i mają obsesję na punkcie samobójstwa, ale jej do tego nie zmuszą. Z tobą czy bez ciebie, mam zamiar ją odnaleźć, Ryan. I to teraz!
Przez chwilę po prostu się na mnie gapił. Potem głęboko wciągnął powietrze, wypuścił je przez nos i otworzył usta, by coś powiedzieć.
Właśnie wtedy światło zamigotało, przygasło i po chwili zgasło zupełnie.