ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Wtorek

Jeffrey opuścił osłonę nad przednią szybą półciężarówki Roberta, żeby nie oślepiało go słońce. Nawet nie miał specjalnie kaca, ale dokuczał mu ból głowy, który tkwił gdzieś powyżej nasady nosa. Po matce odziedziczył jedną cenną rzecz: dopóki nie upijał się do utraty przytomności, nigdy nazajutrz nie miewał kaca. Był to swoisty dar, ale zarazem przekleństwo. W college’u, kiedy był jeszcze w stanie przetrzymać wszystkich przy stole, a na dodatek następnego dnia stawić się normalnie na treningu, większość chłopaków z drużyny znacznie przyhamowała z piciem, z obawy, że wylecą z drużyny. Natomiast on wciąż do woli korzystał z życia. Aż do czasu, gdy pewnego dnia obudził się w szpitalu w Tuscaloosa z ręką w gipsie, nie mając najmniejszego pojęcia, jak się tu znalazł. Wtedy poprzysiągł sobie raz na zawsze skończyć z piciem.

Kiedy wkroczył do biura szeryfa, ze zdumieniem ujrzał przy biurku dyżurnego Reggiego Raya, który zapytał ostro:

– A co ty tu robisz?

Nie miał czasu na uprzejmości.

– Odpieprz się, zasrańcu.

Tamten poderwał się, przewracając krzesło.

– Śmiesz się tak do mnie odzywać, kiedy jestem na służbie?

Jeffrey minął już biurko, ale przystanął, obejrzał się i odrzekł:

– Wydaje mi się, że zawsze miałem do tego prawo. Przez chwilę obaj spoglądali na siebie z zadziornymi minami, jakby czekając, który pierwszy stchórzy, chociaż powinni już dawno z tego wyrosnąć. Ale nawet mając świadomość, że to dziecinada, Jeffrey nie zamierzał ustępować. Miał naprawdę dosyć podobnego traktowania. Nawet więcej, miał dość tego, że pozwalał innym traktować się w ten sposób. W czasie rozmowy z Sarą uświadomił sobie wreszcie, że wstyd i poczucie winy, które nie opuszczały go przez tyle lat, były zależne wyłącznie od niego. Bo Sara nie widziała w nim syna Jimmy’ego Tollivera. Nawet teraz, po wysłuchaniu od różnych ludzi najgorszych opinii na jego temat, nadal nie patrzyła na niego ich oczami. Znała go stosunkowo krótko, ale wiedziała o nim dużo więcej niż wszyscy tutejsi mieszkańcy razem wzięci, nie wyłączając Neli. Skrzyżował ręce na piersi i zapytał:

– I co?

– Jak to jest, że gdy tylko pojawiasz się w mieście, musi wydarzyć się coś złego.

– Takie już mam szczęście.

– Nie lubię cię – syknął Reggie.

– Tylko na tyle cię stać? Jeśli chcesz wiedzieć, zasrańcu, ja też cię nie lubię. I to od samego początku, od chwili, gdy zaskoczyłeś mnie, gdy zabawiałem się z twoją siostrą w waszym garażu.

Ray wziął szeroki zamach, ale Jeffrey zatrzymał jego pięść otwartą dłonią. Impet zderzenia był jednak duży i głośny trzask odbił się echem w pustym pokoju. Zwarł palce na przegubie jego ręki i zaczął ją powoli naciskać, dopóki pod Reggiem nie ugięły się kolana.

– Dupek – syknął ten, bezskutecznie próbując się uwolnić z tego uścisku.

Jeffrey szarpnął jego rękaw górę, po czym odepchnął ją silnie, aż Ray grzmotnął pośladkiem o kant biurka. W tej samej chwili do biura wszedł Opos. Spojrzał na zgiętego wpół Reggiego i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech, jak gdyby nic się między nimi wczoraj nie wydarzyło.

– Opos… – zaczął Jeffrey, który poczuł się jak ostatni łajdak na widok zaczerwienionej szramy na brodzie tamtego.

Ale Opos jak zwykle uśmiechnął się jeszcze szerzej i mruknął:

– To nic takiego, Spryciarzu. – Poklepał go po ramieniu i dodał: – Mam dla ciebie resztę z wczorajszych zakupów. Nie zapomnij się o nią upomnieć.

– Nie zapomnę. – Jeffrey miał wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie czuł się równie głupio.

– Przyjechałeś pogadać z Robertem?

– Właśnie miałem taki zamiar.

– Dziś rano sędzia ustanowił kaucję. – Wyciągnął z kieszeni wypchaną kopertę.

Jeffrey spojrzał na gruby plik gotówki w środku, złapał przyjaciela za łokieć i pociągnął w głąb korytarza. Wiedział, że Reggie i tak będzie ich podsłuchiwać, ale wolał go nie widzieć.

– Skąd wziąłeś tyle forsy?

– Pożyczyłem pod zastaw sklepu. Neli mało nie dostała zawału, ale przecież nie możemy pozwolić, żeby Robert gnił za kratkami.

Jeffrey poczuł palący wstyd. Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości wyjścia za kaucją, nie mówiąc już o takiej formie pomocy.

– Rodzina Jessie jest wystarczająco bogata. Powinieneś zostawić to jej.

– Słyszałem już, że nie zamierzają wyłożyć ani centa – odparł Opos, poważniejąc na krótko. – Mówię ci, Spryciarzu, że serce mi się kraje, gdy widzę, jak ona go traktuje. Przecież niezależnie od wszystkiego jest jej mężem.

– Rozmawiałeś z nią.

– Jadę prosto stamtąd. – Ściszył głos. – Już była pijana jak bela, a przecież nie ma jeszcze południa.

– Co ci powiedziała?

– Że dla niej Robert może zgnić w więzieniu – wycedził z goryczą w głosie. – Dasz temu wiarę? Tyle lat byli razem, a ona już go skreśliła.

– Przecież to wszystko z powodu jej zdrady – przypomniał mu Jeffrey.

– Od jak dawna miała ten romans? – zapytał, a Jeffrey pomyślał, że to bardzo ważne pytanie. Opos ciągnął: – Dla mnie to nie ma najmniejszego sensu. Jeśli nawet się puszczała, jak mogła to robić tak, by nikt się o tym nie dowiedział i nie zawiadomił Roberta?

– Skąd wiesz, czy nikt nie powiedział? – mruknął Jeffrey, zerkając w stronę Reggiego, który patrzył na nich z nieskrywaną nienawiścią, jakby chciał ich pogryźć.

Opos też musiał to zauważyć, bo wysunął się przed Jeffrey a i zapytał:

– Gdzie mam wpłacić kaucję?

– Na tyłach – warknął Ray. – Zaprowadzę. Poprawił na brzuchu pas z kaburą i oparł dłoń na kolbie pistoletu, jakby chciał przypomnieć Jeffreyowi, że może użyć broni. Ale Jeffrey nie zareagował nawet, kiedy Reggie trącił go ramieniem, przechodząc obok, bo uznał, że sprowokował już w życiu wystarczająco dużo bójek. Kiedy obaj zniknęli mu z oczu, zapukał do drzwi gabinetu Hossa i otworzył, nie czekając na odpowiedź.

– Cześć – rzucił szeryf, podnosząc się zza biurka. Robert siedział przed nim z dłońmi splecionymi na kolanach i nisko spuszczoną głową, jakby czekał na kata.

– Opos już poszedł wpłacić kaucję – rzekł. Robert jakby jeszcze bardziej się przygarbił.

– Nie powinien tego robić.

– Wziął pożyczkę pod zastaw sklepu.

– Jezu… Dlaczego to zrobił?

– Bo nie mógł ścierpieć myśli, że tkwisz za kratkami – odparł Jeffrey, próbując zwrócić uwagę Hossa, który stanął do nich tyłem i wyglądał przez okno na parking. Odniósł wrażenie, że przerwał im ważną rozmowę. – Muszę przyznać, że i mnie dokuczała ta świadomość.

– Nic mi nie jest – bąknął Robert.

Nie doczekawszy się, aż przyjaciel spojrzy na niego, mruknął:

– Bobby?

Ten zerknął tylko przez ramię, ale to wystarczyło, by zauważyć, że ma podbite oko i rozciętą wargę. Jeffrey obszedł krzesło, chcąc się lepiej przyjrzeć jego obrażeniom. Pod rozpiętym pomarańczowym więziennym kombinezonem widać było ponadto krwawe rozcięcia na piersi, a lewą rękę miał zabandażowaną. Jeffrey mimowolnie zacisnął pięści i spytał przez zaciśnięte gardło:

– Co się stało?

Hoss odpowiedział za niego:

– W nocy doszło do małej awantury.

– Dlaczego nie umieściłeś go w oddzielnej celi?

– Bo nie życzył sobie specjalnego traktowania.

– Specjalnego? – powtórzył Jeffrey z nieskrywaną wściekłością. – Dobry Boże, przecież nie chodziło o specjalne traktowanie, tylko o odrobinę zdrowego rozsądku.

– Nie pouczaj mnie, chłopcze – syknął szeryf, oskarżycielsko wymierzając w niego palec. – Nie mogę nikogo zmuszać, żeby robił coś wbrew swojej woli.

– Bzdura! Przecież jest więźniem. Mógłbyś go zmusić, żeby stał po szyję w gównie, gdyby tylko przyszła ci na to ochota.

– Tyle że mnie przy tym nie było! – wrzasnął Hoss. – Nie rozumiesz, do cholery?! Nie było mnie tutaj!

Wierzchem dłoni otarł usta, a Jeffrey pomyślał, że nieszczęście bije od niego na kilometr. Jeśli on czuł się źle w tej sytuacji, to szeryf czuł się o wiele gorzej.

– Kto ci to zrobił? – zwrócił się do Roberta. – Reggie Ray? To ten palant…

– Reggie w niczym nie zawinił – przerwał mu gwałtownie Robert.

– Jeśli to on…

– Sam poprosiłem o umieszczenie w celi ogólnej. Chciałem się przekonać, jak to jest.

Jeffreya aż zatkało.

Hoss poprawił pas na brzuchu, podobnie jak chwilę wcześniej Reggie.

– Lepiej zostawię was samych. Dam ci trochę czasu, żebyś ochłonął.

Powiedział to spokojnie, ale z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, dając wyraźnie do zrozumienia, co o tym myśli.

Jeffrey odwrócił się do Roberta i zapytał:

– Co się stało?

Ten wzruszył ramionami i skrzywił się, gdyż sprawiło mu to ból.

– Spałem, kiedy mnie obudzili i przenieśli do celi zbiorczej.

Jeffreyowi serce się ścisnęło na myśl, że jacyś gliniarze mogli zrobić coś takiego swojemu koledze. Ostatecznie istniała zawodowa solidarność, dlatego nawet w takiej sytuacji Robert nie chciał ujawnić nazwisk tych łobuzów, którzy go wystawili.

– Dlaczego nie zwróciłeś się do nikogo o pomoc?

– Do kogo? – zapytał smutno Robert. – Przecież oni wszyscy tylko na to czekali. – Skinął głową w kierunku sali, gdzie siedzieli zastępcy szeryfa. – Dokładnie tak samo, jak za naszej młodości. Nic się pod tym względem nie zmieniło. Każdy tutejszy glina tylko czyhał, aż coś spieprzę, żeby móc mnie rzucić na pożarcie lwom. – Zaśmiał się głucho.

Jeffrey nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak koszmarna była ta noc dla przyjaciela. Reszta więźniów musiała uznać, że trafił im się najwspanialszy prezent gwiazdkowy, skoro dostali do swej dyspozycji policjanta na całą noc.

– Przez te wszystkie lata… – zaczął na nowo Robert -…przynajmniej część z nich uważałem za przyjaciół, wobec których się sprawdziłem. – Urwał, z trudem nad sobą panując. – Miałem żonę, rodzinę… Do diabła, prowadziłem nawet zespół juniorów. Wiedziałeś o tym? W ubiegłym roku dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw stanowych. Niewiele brakowało, byśmy wygrali, gdyby jeden z chłopaków Thompsona nie przestrzelił w ostatniej minucie. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – Wiedziałeś o tym? Graliśmy na głównej płycie wielkiego stadionu w Birmingham.

Jeffrey pokręcił głową. Razem się wychowywali, każdy dzień w młodości spędzali ze sobą, a przecież tak mało wiedział o obecnym życiu przyjaciela.

– Po prostu nigdy nie można być pewnym tego, co ludzie o tobie myślą – ciągnął Robert. – Jeździsz z nimi na mecze i na pikniki, obserwujesz, jak dorastają ich dzieci, słuchasz o ich kłótniach i rozwodach, ale to wszystko jest gówno warte. Bo uśmiechają się do ciebie przyjaźnie, a jednocześnie są gotowi wbić ci nóż w plecy.

– Powinieneś w nocy wezwać Hossa – odparł Jeffrey. – Na pewno by przyjechał i zaprowadził porządek.

– To by tylko pogorszyło moją sytuację jutro czy pojutrze.

– Pogorszyło? – zdziwił się. – Może być coś gorszego od takiego lania? – W jego myślach pojawiła się nagle oczywista odpowiedź i aż przysunął sobie krzesło i usiadł, bo kolana się pod nim ugięły. – Bo chyba nie… – zająknął się.

– Nie – odparł Robert grobowym głosem.

Jeffrey przytknął rękę do brzucha, gdyż zbierało mu się na mdłości.

– Jezu… – szepnął, po raz pierwszy od dwudziestu lat mając ochotę na modlitwę.

Robertowi zaczęły się trząść ręce. Dopiero teraz spostrzegł, że przyjaciel jest skuty kajdankami. Dłonie miał poranione jeszcze gorzej niż twarz, skórę na knykciach poobcieraną i porozcinaną, co świadczyło wyraźnie, że stoczył twardą walkę na pięści. A jego wzrok pozwalał nawet wnioskować, że była to wręcz walka na śmierć i życie.

– Dlaczego siedzisz w kajdankach? – zapytał Jeffrey.

– Przecież jestem niebezpiecznym przestępcą. Zabiłem dwoje ludzi.

– Nikogo nie zabiłeś. Dobrze wiem, że tego nie zrobiłeś. Dlaczego kłamiesz?

– Nie daję rady – mruknął Robert. – Myślałem, że starczy mi sił, ale to nieprawda.

Jeffrey położył mu dłoń na ramieniu, ale szybko ją cofnął, gdy przyjaciel skrzywił się z bólu. Przemknęło mu przez myśl, że na temat wydarzeń ostatniej nocy Robert także nie mówi prawdy, choć w gruncie rzeczy wcale mu nie zależało, żeby ją poznać.

– Załatwimy ci dobrego adwokata.

– Nie stać mnie. Rodzina Jessie nie zechce mnie nawet oszczać, choćbym stanął w ogniu.

– Ja zapłacę – uciął, zastanawiając się jednocześnie, skąd weźmie aż tyle forsy. – Nie mam większego majątku pod zastaw, ale mogę spieniężyć swój fundusz emerytalny. Nie jest zbyt duży, ale na początek wystarczy. Razem z Oposem wymyślimy, jak to załatwić. Zacznę brać zlecenia na służbę ochroniarską, a jak będzie trzeba, wezmę nawet drugi etat. – Pomyślał, że przydałby się jakiś konkret. – Mogę się nawet przenieść z powrotem do Birmingham i dojeżdżać tu na weekendy.

– Nie pozwolę ci na to.

– Nikt cię nie będzie pytał o zdanie. Na pewno nie pozwolę, żebyś spędził jeszcze jedną noc w areszcie.

Robert pokręcił głową. Bił od niego nieopisany smutek.

– Nikt mnie nigdy nie pytał o zdanie. Dlatego mam dość takiego życia. Zbrzydło mi wszystko i wszyscy dookoła. – Zamknął oczy. – Jessie definitywnie ze mną skończyła. Zanosiło się na to już od dawna.

– Dlatego, że poroniła? – zapytał Jeffrey, pomyślawszy, że dla kobiety może to być bardzo istotnym powodem do zerwania każdego związku. Bo przecież musiał być ważny powód, dla którego Jessie odwróciła się od męża. Na pewno nie zdradziła go bez przyczyny.

– To zaczęło się jeszcze wcześniej – odparł. – Chyba wtedy, gdy Julia przyszła do szkoły i zaczęła rozpowiadać, że ją zgwałciłem. Od tamtej pory Jessie mi już nie ufała.

– Powiedziałeś jej, co się naprawdę stało? – Jeffrey owi serce zaczęło mocniej bić.

– Nigdy o to nie pytała, jakby sama z siebie dobrze znała prawdę. Ani razu nie zagaiła rozmowy na ten temat. Dlaczego ludzie nie pytają o tak ważne sprawy?

– Może dlatego, że wolą nie znać odpowiedzi – odparł Jeffrey, targany wyrzutami sumienia, że w tej sprawie i on nie był lepszy. – Ale nie sądzę, żeby Jessie dawała wiarę plotkom. Nikt w nie nie wierzył, kto choć trochę cię znał.

– Za to wszyscy wierzyli plotkom o tobie. – Robert spojrzał na niego ze łzami w oczach. – Sam je powtarzałem, jakby to była prawda.

– O jakich plotkach mówisz?

– Że to ty zgwałciłeś Julię. – Robert przyglądał mu się w napięciu, jakby chciał skontrolować jego reakcję. – Ani razu nie zaprzeczyłem, że poszedłeś wtedy z nią do lasu, a wszyscy sobie dośpiewali, że ją zgwałciłeś.

Jeffrey owi zaschło w gardle.

– Chciałem tylko chronić siebie – dodał Robert. – I tak miałeś wyjechać, a ja musiałem tu zostać i żyć z tym brzemieniem, będąc na językach wszystkich, którym się zdawało, że przejrzeli mnie na wylot. – Odwrócił głowę. – Co niedzielę czułem w kościele przenikliwe spojrzenie Lane Kendall, która świdrowała mnie wzrokiem, jakby rzeczywiście mnie znała i dobrze wiedziała, co się stało tamtego dnia.

– A co się stało, Robert? – zapytał z naciskiem Jeffrey, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Może jednak powiesz mi wreszcie prawdę? Nigdy wcześniej cię o to nie pytałem, bo wierzyłem w twoją niewinność. Jeśli teraz twierdzisz, że jesteś winny, to chyba możesz mi w końcu powiedzieć, jak było naprawdę.

Robert odchrząknął raz i drugi, po czym wyciągnął skute kajdankami ręce po kubek z wodą stojący na brzegu biurka. Upił łyczek i skrzywił się boleśnie, a grdyka podskoczyła mu kilkakrotnie. Sine ślady na szyi świadczyły wyraźnie, że ktoś próbował go udusić, a przynajmniej zacisnął mu palce na gardle, by uniemożliwić wołanie o pomoc. Były wyraźnie ciemniejsze z przodu, zatem prawdopodobnie został złapany za gardło od tyłu. Co z nim wyprawiano, że aż trzeba go było uciszyć, żeby nie mógł krzyczeć?

– Robert – szepnął Jeffrey, z trudem dobywając głosu. – Powiedz mi wreszcie, co się stało.

Tamten jednak pokręcił głową i mruknął:

– Wracaj do domu, Spryciarzu.

– Nie zostawię cię tutaj.

– Wracaj do okręgu Grant i ożeń się z Sarą. Załóżcie rodzinę, miejcie dzieci…

– Nie ma o czym mówić. Już nigdy więcej nie zostawię cię samego.

– Przecież wcale mnie nie zostawiłeś – syknął Robert, zerkając na niego ze złością. – Uwierz wreszcie, że ją zgwałciłem. Dokładnie tak zamierzam zeznać przed sądem. Zaciągnąłem ją do jaskini i tam zgwałciłem. Kiedy zaczęła krzyczeć i odgrażać się, że wszystkim powie, spanikowałem, podobnie jak poprzedniej nocy. Złapałem kamień i walnąłem ją w głowę. – Obrzucił go ostrym spojrzeniem. – To ci wystarczy?

– Z której strony ją uderzyłeś?

– Do cholery, nie pamiętam. Przyjrzyj się jej czaszce. Uderzyłem ją tam, gdzie jest rozwalona.

– Wcale jej nie zabiłeś – odrzekł spokojnie Jeffrey. – Nie zginęła od ciosu w głowę. Została uduszona.

– Aha – mruknął wyraźnie zaskoczony Robert, ale szybko się opanował. – W takim razie ją udusiłem.

– Nie zalewaj.

– Mówię prawdę. Udusiłem ją. O, tak. – Wyciągnął przed siebie ręce, ułożył palce, jakby zaciskał je na czyimś gardle, i potrząsnął nimi, aż zadzwoniły kajdanki.

– Chrzanisz – burknął Jeffrey. Robert opuścił ręce i przygarbił się.

– Najpierw z nią rozmawiałem, próbowałem być miły – rzekł półgłosem, wpatrując się szklistymi oczyma gdzieś w dal, jakby przywoływał w myślach wspomnienia. – Kiedy się obejrzała, uderzyłem ją kamieniem w głowę. Upadła, a ja skoczyłem na nią i usiadłem jej… na plecach. Zaczęła wrzeszczeć, więc zacisnąłem jej palce na gardle, żeby ją uciszyć. – Jeszcze raz zademonstrował chwyt. – Ale nadal krzyczała, a jej wrzaski doprowadzały mnie do wściekłości, byłem coraz bardziej podniecony, jak… nie wiem co. Zacząłem jedną ręką przyciskać jej kark, a drugą dusić krtań. – Ułożył odpowiednio ręce, jakby rzeczywiście był z Julią w jaskini. – Wiedziałem, że jest coraz bardziej przestraszona, nawet przerażona, ale ja także się bałem. Myślałem tylko o tym, że ktoś może tam wejść i zobaczyć mnie w takiej pozycji, jak jakieś dzikie zwierzę. Nie mogłem jednak przestać. I nie mogłem liczyć na niczyją pomoc. Moje gardło… – Przytknął dłoń do szyi -…paliło, jakbym połknął garść gwoździ. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem nawet wydać z siebie głosu, nie licząc żałosnych jęków, a w wyobraźni wciąż słyszałem, jak wszyscy się ze mnie śmieją, drwią ze mnie, jakby to była tylko zabawa, a ich ciekawiło, jak daleko zdołam się posunąć, zanim się załamię. – Ciężko opuścił ręce na kolana, drobnymi spazmatycznymi haustami łapał powietrze. Jeffrey nie potrafił już ocenić, czy nadal fantazjuje na temat obecności z Julią w jaskini, czy raczej odnosi się do wydarzeń z ostatniej nocy. – W myślach bardzo chciałem uciec gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, ale nie mogłem się uwolnić od tego koszmaru i tylko przygryzałem język, modląc się w duchu do Boga, żeby to się jak najszybciej skończyło. – Wargi zaczęły mu dygotać, ale łzy nie napłynęły do oczu.

– Robert – zaczął ostrożnie Jeffrey, wyciągając rękę, żeby go dotknąć.

Ale ten szarpnął się w bok, jak gdyby z obawy, że zostanie uderzony.

– Nie dotykaj mnie – szepnął. – Proszę. Nie dotykaj mnie.

– Robert – powtórzył Jeffrey, próbując zapanować nad głosem. Gdyby miał przy sobie broń, natychmiast pognałby do aresztu i wystrzelał tych łajdaków co do nogi. Zacząłby od Reggiego i posuwał się dalej w górę hierarchii służbowej aż do… No właśnie. Co? Miałby na koniec przystawić sobie pistolet do głowy i pociągnąć za spust? Czuł się tak samo winny, jak ci wszyscy, którzy brali udział w nocnej „małej awanturze”.

Mimo wszystko musiał znać prawdę.

– Dlaczego mnie okłamujesz w sprawie Julii?

– Wcale nie kłamię – bąknął Robert z wyraźnym rozdrażnieniem. – Naprawdę ją zgwałciłem. – Popatrzył mu prosto w oczy. – Zgwałciłem ją, a potem zamordowałem.

– Wcale nie zabiłeś Julii – odparł z naciskiem. – Więc lepiej przestań to w kółko powtarzać. Nawet nie miałeś pojęcia, jak zginęła.

– A cóż to ma za znaczenie? I tak zasłużyłem na karę śmierci.

– Bzdura. Jeśli się przyznasz do zabójstwa w afekcie, dostaniesz najwyżej siedem lat. Jak wyjdziesz z więzienia, będziesz miał przed sobą jeszcze szmat życia.

– Jakiego życia?

– Pomogę ci zacząć wszystko od nowa – zapewnił go Jeffrey, przynajmniej przez chwilę do głębi przeświadczony, że jest to możliwe. – Przyjedziesz do mnie i wciągnę cię na powrót do służby.

– Nikt nie przyjmie do policji kogoś skazanego za gwałt i zabójstwo.

– W takim razie znajdziemy ci jakieś inne zajęcie. Najważniejsze, żebyś się wyniósł stąd do diabła. Gdzie indziej zaczniesz sobie układać życie od nowa.

– Jakie życie? – powtórzył Robert, skutymi rękoma wodząc na boki. – Myślisz, że mogę jeszcze mieć jakieś życie po tym wszystkim?

– Wrócimy do tego, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Na razie tylko przestań gadać o swojej winie, dobra? Nie rozmawiaj z nikim poza swoim adwokatem, nawet z Hossem. Ściągniemy ci najlepszego prawnika, jakiego tylko uda nam się załatwić. Polecę nawet w tym celu do Atlanty.

– Nie potrzebuję adwokata – mruknął Robert. – Chcę mieć tylko święty spokój.

– Nie znajdziesz chwili spokoju, jeśli zostaniesz w areszcie. Chyba aż nazbyt dobitnie się o tym przekonałeś?

– Nic mnie to nie obchodzi. Ani trochę.

– Teraz tak mówisz. Po tym, co cię spotkało ostatniej nocy.

– Nic się przecież nie stało – syknął Robert. – Mieliśmy tylko drobne nieporozumienie, nic więcej. Ale na długo zapamiętają nauczkę, jaką dostali.

Jeffrey odchylił się na oparcie krzesła.

– Stłukłem ich, jak się patrzy. – Robert spojrzał na niego i wyszczerzył zęby, co zapewne miało być szerokim, triumfalnym uśmiechem, ale wyglądało jak żałosne obnażenie kłów. – Było ich trzech na jednego, a wszyscy dostali tak, że na długo zapamiętają.

– To dobrze – mruknął Jeffrey, uznawszy, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Pomyślał jednak: Trzech na jednego! Zatem Robert nie miał najmniejszych szans.

– Jednemu tak przyłożyłem, że zaczął wzywać mamusię i błagać o litość – ciągnął przyjaciel z teatralną brawurą.

– A więc jesteś górą – rzekł Jeffrey, czując ból w sercu. – Pokazałeś im, Bobby. Nie dałeś się.

Robert wziął głębszy oddech, wyprostował się i nieco wyprężył ramiona.

– No, dobra – mruknął, jakby przywoływał się do porządku. – W końcu nic się nie stało. Kaszka z mleczkiem.

– Tyle że nie musisz z nimi wałczyć sam – powiedział z naciskiem Jeffrey. – Zawsze możesz liczyć na mnie. I na Oposa.

– Nie – mruknął Robert z ociąganiem, jakby podejmował ważną decyzję. – To wyłącznie moja sprawa, Jeffrey. Przynajmniej tyle jestem ci winien.

– Za co?

– Za wszystko. – Zerknął na niego z ukosa. – Bo przecież wiem, jak było naprawdę.

Jeffrey odebrał to jak pogróżkę, chociaż nie umiał sprecyzować dlaczego.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Widziałem cię tamtego dnia z Julią w lesie. Szedłem za wami aż do samej jaskini.

Jeffrey pokręcił głową. Na pewno byli wtedy sami. Dokładnie to sprawdzał.

– I jestem gotów wziąć za wszystko odpowiedzialność – dodał Robert, a w oczach ponownie zabłysły mu łzy. Po chwili odezwał się lekko roztrzęsionym głosem: – Powiem, że ja to zrobiłem, wezmę winę na siebie, żebyś mógł pozostać na wolności. Tylko powiedz mi prawdę, Spryciarzu. Zabiłeś ją?

Загрузка...