ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Wtorek

Sara ocknęła się łagodnie, tym razem niewybudzona przez żaden koszmar senny. Leżała na małym tapczaniku Jareda i miała przed oczami zawieszoną na grubym drucie jedną z maskotek uniwersytetu z Auburn, ciężkiego gumowego orła naturalnej wielkości. Nie mogła zrozumieć, jak chłopak mógł spać z czymś takim nad głową, przecież to w każdej chwili mogło się na niego zwalić. Wytłumaczyła sobie jednak, że chłopcy w tym wieku miewają dziwne upodobania, czego najlepszym dowodem był legwan, przyglądający się jej łakomie wyłupiastymi ślepiami zza szyby akwarium.

Usiadła i przetarła zaspane oczy. Klimatyzator był włączony, ale i tak się spociła w popołudniowym upale. Nigdy nie lubiła zasypiać w środku dnia i jakby na przypomnienie tego faktu natychmiast poczuła pod czaszką tępe pulsowanie.

Zeszła do kuchni, znalazła butelkę coca-coli i fiolkę aspiryny. Miała nadzieję, że kofeina w połączeniu z łagodnym środkiem przeciwbólowym pomoże jej odegnać widmo czegoś, co zapowiadało się na dokuczliwą migrenę. Może z powodu bliskości przędzalni bawełny albo zapylających powietrze kamieniołomów, od początku pobytu w Sylacaudze doskwierał jej ból głowy.

Poczłapała na tył domu, czując się dokumentnie rozbita. Takie krótkie drzemki w ciągu dnia, które teoretycznie powinny uwalniać od zmęczenia, na nią działały wręcz odwrotnie. A może i śniło jej się coś złego, tylko już nie pamiętała? Jeśli koszmar był na tyle odpychający, że jego skutki odczuwała we wszystkich mięśniach, mogła się jedynie cieszyć, że uleciał jej z pamięci jeszcze przed obudzeniem.

Neli ostrzegała ją przed korzystaniem z dziecięcej łazienki. Wystarczył jeden rzut oka, żeby się przekonać dlaczego. Cała podłoga była zawalona ręcznikami i ubraniami, a w brodziku kabiny prysznicowej walała się imponująca liczba gumowych zabawek, wziąwszy pod uwagę wiek Jennifer i Jareda.

Kiedy weszła do głównej sypialni, zaskoczyło ją, że Neli odznacza się zdumiewająco dobrym gustem, jeśli nie musi czegoś wykańczać w kolorach pomarańczowym i granatowym. Wielkie małżeńskie łoże przykryte własnoręcznie zrobioną kapą było tak ustawione, że zapewniało piękny widok na skąpany w słońcu ogród. Róg pokoju zajmował duży staroświecki fotel na biegunach, na bieliźniarce stał duży telewizor.

Podobnie jak w sypialni, również w łazience panował idealny ład i porządek. Ręczniki pasowały odcieniem zarówno do kapy na łóżku, jak i chodniczków na podłodze. Sara postawiła butelkę z coca-colą na zlewie i skorzystała z toalety, zasłaniając wierzchem dłoni usta podczas szerokiego ziewnięcia. Chciała już oderwać kawałek papieru toaletowego, kiedy usłyszała, że ktoś oprócz niej jest w domu. Przemknęło jej przez myśl, że zostawiła otwarte na oścież drzwi łazienki. Podtarła się błyskawicznie i zaczęła podciągać majtki razem ze spodniami, gdy w saloniku rozległ się głośny łoskot. Otworzyła już usta, żeby zawołać i spytać, czy może w czymś pomóc, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, gdyż odgłosy wydały jej się podejrzane.

Ostrożnie wyjrzała do sypialni, gdy rozległ się kolejny stukot, tym razem w kuchni, a po chwili następny. W jej pamięci odżyły podobne odgłosy, gdy wczoraj w domu Jessie i Roberta przeszukiwała kuchnię. I tu trzaskały drzwi szafek, jakby ktoś czegoś szukał w popłochu.

Rozejrzała się w panice, uświadamiając sobie, że jest odcięta w tylnej części domu. Z sypialni mogła jedynie wyjść na korytarz, bo nie brała pod uwagę możliwości wyskoczenia przez okno. I wtedy ciężkie stąpanie rozległo się w korytarzu. Dała nura z powrotem do łazienki i wskoczyła do kabinki prysznicowej, chowając się za zasłonką. W tej samej chwili intruz wszedł do sypialni.

Nie ulegało wątpliwości, że czegoś szuka. Stuknęły drzwi szafy, rozległ się szelest ubrań zrzucanych z półek na podłogę. Kiedy chwilę później zajrzał do łazienki, Sara poczuła, jak gruba kropla potu ścieka jej po skroni.

Dostrzegła przez zasłonkę cień wysokiego człowieka stojącego przy klozecie, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od jej kryjówki. Mimo że zdawała sobie sprawę, iż jej nie zauważył, poczuła się zagrożona, jakby właśnie po nią tu przyszedł. Spostrzegła, jak powoli podnosi coś z krawędzi umywalki. Butelka coca-coli! Musiał zwrócić uwagę, że jest jeszcze oszroniona, a napój w środku zimny, świeżo wyjęty z lodówki.

– Kto tu jest? – zapytał.

Odruchowo wyciągnęła ręce do tyłu i oparła się o chłodne kafelki. Natychmiast przypomniała sobie łazienkę w szpitalu w Alabamie, gdzie napastnik zostawił ją przykutą kajdankami do ramy kabiny. Nie mogła zapomnieć takiego samego dotyku zimnych kafelków, z którymi stykały się jej kolana. Wpatrywała się w te kafelki prawie w nieskończoność, czekając, aż ktoś ją tam znajdzie. Usta miała zaklejone taśmą samoprzylepną, toteż nie mogła nawet krzyczeć, jedynie obserwować z przerażeniem, jak z każdą kroplą krwi z rany w brzuchu wycieka z niej życie.

Zasłonka odsunęła się w bok z głośnym brzękiem kółek na rurce. Aż podskoczyła na miejscu, przywierając plecami do glazury.

Robert obrzucił ją wściekłym spojrzeniem, trzymając w ręku butelkę z coca-colą.

– Co tu robisz?

Sara przyłożyła dłoń do piersi i głośno odetchnęła z ulgą. Zaraz jednak na nowo obleciał ją strach, gdy uświadomiła sobie, że nie tylko ona jest intruzem w tym domu. Co Robert tu robił? Czego szukał?

– Ja właśnie… – zaczęła nieśmiało.

Rozejrzał się szybko, jakby chciał znaleźć wyjaśnienie wśród wyposażenia łazienki.

– Wychodź stąd – rzucił ostro.

Chciała usłuchać, ale nogi miała jak z waty, nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.

– Czego tu chcesz? – warknął.

Nie odpowiedziała, toteż odstawił butelkę z powrotem na brzeg umywalki i zaczął przetrząsać zawartość szafki.

– Neli powinna zaraz wrócić – wydusiła z siebie w końcu, gdy zaczął wyrzucać ręczniki i różne pudełka na podłogę.

Zerknął na nią przez ramię.

– Opos zabrał całą rodzinę do kina i na kolację w barze.

Zdołała się w końcu odkleić od ściany, tłumacząc sobie, że przecież Robert jej nie skrzywdzi, bo jest znajomą Jeffreya. Powoli uniosła nogę, postawiła stopę na zewnątrz brodzika i powiedziała:

– Jeffrey powinien…

– On też nie wróci tak szybko – mruknął. – Nigdzie nie odchodź.

Odważyła się jednak zrobić jeszcze krok w kierunku drzwi.

– Ja tylko…

– Nie ruszaj się! – huknął, aż jego okrzyk rozszedł się echem po całym domu. Na podstawie dzikich błysków w oczach domyśliła się, że jest w stanie skrajnej desperacji.

Stłumiła jednak narastającą w niej panikę.

– Muszę już iść.

Skoczył w bok i zagrodził jej drogę.

– Dokąd?

– Jeffrey na mnie czeka.

– Gdzie?

– Na posterunku.

Wbił w nią świdrujące spojrzenie.

– Kłamiesz. Dlaczego próbujesz mnie oszukać? – Kiedy nie odpowiedziała, wrzasnął: – Co tutaj robisz, do jasnej cholery?! Skąd się tu wzięłaś?!

– Ja… – wycedziła, gorączkowo usiłując znaleźć jakieś wytłumaczenie. Nigdy dotąd nie czuła strachu przed Robertem, ale teraz spadło na nią jak grom z jasnego nieba, że jest przecież oskarżony o morderstwo z premedytacją. Patrząc na niego, próbowała ocenić, czy Jeffrey mógł się aż tak bardzo mylić w jego ocenie. Może przyparty do muru był jednak zdolny do popełnienia najcięższej zbrodni.

– Chodź ze mną – rzekł, chwytając ją za rękę. Wyciągnął ją do sypialni, pchnął w stronę fotela na biegunach i burknął: – Siadaj.

Nie miała ochoty wykonywać jego poleceń, ale kolana się pod nią ugięły i ciężko klapnęła na fotel.

Robert podszedł do komody pod oknem, stojącej na tyle blisko, że mógł bez trudu ją złapać, gdyby rzuciła się do ucieczki. Nad telewizorem wystawała prowizoryczna antena zrobiona z wygiętego drucianego wieszaka na ubrania owiniętego folią aluminiową. Kiedy zaczął energicznie wyciągać szuflady, towarzyszył temu nieprzyjemny szelest tej folii.

– Czego szukasz? – zapytała. – Pieniędzy? Potrzebujesz pieniędzy? Mogę ci dać…

W jednej chwili stanął nad nią, zacisnął palce na poręczach fotela i pochylony, syknął jej prosto w twarz:

– Nie chcę twoich pieprzonych pieniędzy! Myślisz, że pieniądze rozwiążą mój problem?! Tak uważasz?!

– Ja…

– Do cholery! – Odskoczył, aż fotel zakołysał się gwałtownie. Jak gdyby natychmiast się uspokoił i wrócił do przetrząsania szuflad komody. Sara przyglądała się w milczeniu, jak z najniższej szuflady wyciąga płaskie czarne pudełko. Natychmiast rozpoznała etui na pistolet.

Wyskoczyła z fotela, lecz zamarła w bezruchu, gdy obrócił się błyskawicznie w jej kierunku z grymasem wściekłości na twarzy. Przywarła plecami do ściany, mając zamiar przemknąć się do wyjścia, kiedy będzie próbował otworzyć cyfrowy zamek. Nie potrafiła zrozumieć, co spowalnia jej ruchy. Dlaczego jeszcze nie rzuciła się biegiem do drzwi? Co ją powstrzymywało?

Wyraźnie się uspokoił, znalazłszy to, po co przyszedł.

– Dokąd się wybierasz? – zapytał.

– Po co ci broń?

– Uciekam z miasta – odparł, kciukiem obracając cylinder zamka cyfrowego. Kiedy wieczko odskoczyło, wyjął ze środka pistolet i oznajmił z dumą: – Sześć trzynaście, wynik naszego ostatniego meczu w mistrzostwach przeciwko drużynie z Corner.

– Powinnam… Wymierzył do niej.

– Lepiej tu zostań, Saro.

W jej pamięci odżyły wspomnienia z tamtego koszmaru, który przeżywała w łazience szpitala Grady’ego, krwawiąc z wielu miejsc, niezdolna poruszyć ręką ani nogą, nie mogąc również wezwać pomocy. Za żadne skarby nie mogła dać się uwięzić jak wtedy. Po raz drugi by tego nie przeżyła.

– Siadaj – rozkazał, wskazując fotel.

Z całej siły próbowała zachować spokój, ale nie mogła zapanować nad sercem bijącym jak oszalałe.

– Nikomu nie powiem – rzuciła w desperacji błagalnym tonem.

– Nie mogę ci zaufać – odparł, ruchami pistoletu nakazując cofnąć się na fotel. – Chodź tu i siadaj. – Popatrzył na nią uważnie, a gdy nadal stała jak wmurowana, dodał: – Przepraszam za swoje zachowanie. Nie powinienem był na ciebie krzyczeć.

Utkwiła spojrzenie w wylocie lufy pistoletu, mając nadzieję, że się nie myli.

– Nie jest naładowany.

Robert z głośnym brzękiem pociągnął do siebie pokrywę zamka.

– Teraz już jest.

Nadal nie mogła się ruszyć z miejsca.

– Co zamierzasz?

– Nic – odrzekł. – Chcę cię tylko związać.

Serce podeszło jej do gardła. Nie mogła do tego dopuścić. Chybaby oszalała, gdyby dała się skrępować. Usiłowała wziąć głębszy oddech, ale i z tym miała kłopoty. Traciła panowanie nad sobą.

– Muszę zacząć od początku – wyjaśnił, chociaż wcale o to nie prosiła. Znowu machnął pistoletem w stronę fotela i rzekł: – Odsuń się od drzwi, Saro, bo cię zastrzelę.

– Dlaczego? – zapytała, próbując się odwołać do jego logiki, świadoma jednak, że zapewne taki sam widok miał przed oczami Luke Swan, zanim kula roztrzaskała mu czaszkę.

– Nie chcę cię skrzywdzić – powiedział, jakby to miało ją uspokoić, mimo że wciąż mierzył do niej z pistoletu. – Boję się, że natychmiast powiadomisz Jeffreya, a on mnie odnajdzie.

Poczuła, jak drżą jej ręce. Miała świadomość, że grozi jej hiperwentylacja, jeśli zaraz nie zapanuje nad oddechem.

– Przecież ja nawet nie wiem, gdzie on jest.

– Ale na pewno niedługo wróci – rzekł, pochylając się znowu nad szufladą komody, ale nie przestawał do niej mierzyć. Wyciągnął niewielką skrzynkę z narzędziami. – Na pewno nie zostawi cię tutaj. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby się tak zaangażował.

Kątem oka oszacowała odległość dzielącą ją od drzwi sypialni. Robert był bardzo sprawny fizycznie, musiałaby popędzić, ile sił w nogach. Oczywiście nie miała szans uciec przed kulą, ale musiała podjąć ryzyko. Zrobiła maleńki kroczek, przesuwając się o parę centymetrów wzdłuż ściany.

Robert jedną ręką z trzaskiem otworzył skrzynkę. Obejrzał się i patrząc na nią, po omacku wyciągał ze środka rolkę srebrzystej taśmy izolacyjnej.

Otworzyła szeroko usta, ale nie była już w stanie zaczerpnąć powietrza. Napastnik z Atlanty zakneblował ją dokładnie taką samą taśmą, żeby była cicho, kiedy ją gwałcił. Tylko dlatego wszystko odbyło się w przerażającej ciszy.

– Żałuję, że nie mam czegoś bardziej stosownego – rzekł Robert. – Ta taśma dość mocno trzyma, będzie bolało podczas odrywania.

– Proszę – jęknęła roztrzęsionym głosem. – Lepiej zamknij mnie w szafie.

– I tak byś tam krzyczała.

– Nie będę – obiecała, a kolana zaczęły jej tak silnie dygotać, jakby miała się lada moment przewrócić. – Przysięgam, że nie będę. – Łzy pociekły jej po twarzy na samą myśl, że za chwilę ta przerażająca taśma dotknie jej skóry. Jakimś cudem zdołała przesunąć się jeszcze o krok w stronę drzwi. Wyciągnęła ręce do Roberta i powtórzyła błagalnie: – Obiecuję, że będę cicho. Nie pisnę ani słówka.

To, że była na granicy utraty panowania nad sobą, chyba jeszcze bardziej go uspokoiło. Odezwał się spokojnie i rzeczowo:

– Naprawdę nie mogę ci zaufać. Chlipnęła głośno.

– Proszę, Robert. Wszystko, tylko nie to. Błagam…

– Przestań…

Rzuciła się nagle do wyjścia i wypadła na korytarz. Robert poderwał się na nogi i skoczył za nią, lecz zdołał ją jedynie musnąć palcami, gdy skręcała do wyjścia. Nie obejrzała się nawet, tylko bez namysłu dała nura do saloniku. Sięgała już do klamki frontowych drzwi, kiedy złapał ją wpół i pchnął na stolik do kawy. Piłkarskie pamiątki Oposa posypały się ze ścian, kiedy blat rozpękł się równo na pół pod ich wspólnym ciężarem. Impet upadku zaparł Sarze dech w piersi, poczuła, jakby jej płuca stanęły w ogniu.

– Do diabła! – syknął Robert, ciągnąc ją za pasek spodni w górę.

Na oślep zamachała rękoma i zaczęła szybko przebierać nogami, próbując na nich stanąć, lecz tylko porozrzucała po podłodze odłamki szkła, gdy powlókł ją jak szmacianą lalkę z powrotem do sypialni.

– Proszę… – wymamrotała, wbijając mu paznokcie w wierzch dłoni. Próbowała się czegoś złapać, ciągała rękami po ścianach, zrzucając oprawione w ramki zdjęcia i kwiaty doniczkowe. Zacisnęła palce na klamce, ale szarpnął nią mocniej i jedynie połamała sobie paznokcie.

– Matko Boska… – jęknął, rzucając ją na podłogę, gdy rozorała mu skórę na ramieniu. Próbowała się szybko podnieść, ponaglana histerycznym krzykiem, który rozbrzmiewał jej w głowie, bo przez zaciśnięte gardło nie potrafiła dobyć z siebie głosu. Ręce miała mocno zakrwawione, ale była gotowa dalej się bronić, jeśli zajdzie potrzeba.

– Przestań! – krzyknął, po raz kolejny zwalając ją z nóg. Popełzła więc na czworakach do drzwi, ale znowu schwycił ją i pociągnął z powrotem.

Zdołała wreszcie krzyknąć:

– Puszczaj!

Pchnął ją na podłogę, i to tak silnie, że huknęła głową o deski. Złapał ją skurcz żołądka, a powieki zaczęły nerwowo trzepotać.

– Sara – jęknął przestraszony, dźwigając ją w górę. Oparł jej głowę na swoich kolanach i przemówił spokojnie: – Przestań. Nie chcę cię skrzywdzić.

– Robert… proszę… – wyszeptała, próbując opanować coraz silniejsze nudności. Chciała wstać, ale nagle jakby całkiem opadła z sił. Wszystkie mięśnie miała niczym z waty, nie mogła skupić wzroku na żadnym przedmiocie.

Położył ją delikatnie na podłodze i przyciągnął z kąta sypialni fotel na biegunach.

– Nie chciałem ci zrobić nic złego – powtórzył, podnosząc ją z podłogi. Bezwładnie przelewała mu się przez ręce, gdy sadzał ją na fotelu. Czuła, jak treść żołądkowa podchodzi jej do gardła. Cały pokój wirował przed oczami.

– Tylko nie mdlej – szepnął błagalnie, jakby mógł w ten sposób powstrzymać ją od utraty świadomości. Jeszcze nigdy dotąd nie zemdlała, ale bardzo silne zawroty głowy skłaniały ją do wniosku, że mogła się nabawić jakiegoś poważniejszego urazu.

Zaczęła oddychać głęboko i rytmicznie, chociaż bolały ją żebra. Robert patrzył na nią uważnie, wyczulony na każde poruszenie. Upłynęło jednak parę minut, nim Sara odzyskała stopniowo ostrość widzenia, a skurcz żołądka ustąpił.

– Upadek cię po prostu ogłuszył – powiedział z wyraźną ulgą. Mimo to przytrzymał ją jeszcze na fotelu, jakby się obawiał, że nie zdoła siedzieć o własnych siłach. Po raz ostatni obrzucił ją uważnym spojrzeniem, po czym zaczął odwijać taśmę izolacyjną. Zsunął jej nieco skarpetkę i unieruchomił nogę przy poręczy fotela.

Obserwowała jego poczynania, nie mogąc im w żaden sposób zapobiec.

– Nie mogę iść do więzienia – wyjaśnił. – Myślałem, że jakoś to zniosę, ale się pomyliłem. Nie dam rady spędzić za kratkami jeszcze jednej takiej nocy jak ostatnia.

Przytwierdził jej drugą nogę do fotela, który lekko się rozkołysał. Znowu zaczęło jej się zbierać na mdłości, lecz Robert szybko wytłumił bujanie, przysiadł na piętach i popatrzył jej w oczy.

– Chcę, byś przekazała Oposowi, że zwrócę mu całą forsę, jak tylko się urządzę. Mnóstwo wysiłku włożył w ten swój sklep, nie mogę więc dopuścić, by go stracił przez to, że złamałem warunki zwolnienia za kaucją.

Sara poruszyła nogami, żeby sprawdzić więzy, a zarazem przywrócić krążenie w łydkach i stopach.

– Robert, proszę, nie rób tego.

Oderwał następny kawałek taśmy izolacyjnej.

– Połóż ręce na poręczach.

Nawet nie drgnęła. Złapał ją za nadgarstek i ułożył rękę na poręczy.

– Nie zniosę tego – powiedziała, znowu mając wrażenie, że powoli wycieka z niej życie. – Nie zniosę.

Popatrzył na nią z zaciekawieniem, jakby miał przed sobą histeryczkę.

– Nie zakleję ci ust, jeśli mi obiecasz, że nie będziesz krzyczała.

Mimo woli znów wybuchnęła płaczem, tak wdzięczna za to ustępstwo, że była gotowa obiecać mu wszystko, czego tylko sobie zażyczy.

– Nie płacz, proszę – mruknął, sięgając po chusteczkę, żeby wytrzeć jej łzy. Od razu przypomniał jej się Jeffrey, który zawsze nosił przy sobie czystą chusteczkę. I zawsze był dla niej taki delikatny. Na tę myśl zaczęła jeszcze bardziej szlochać.

– Jezu… – szepnął Robert, traktując jej płacz jak swoistą karę dla siebie. – To nie potrwa długo. Przestań się mazać, Saro. Nie stanie ci się żadna krzywda. – Zrobił zdziwioną minę i dodał: – Rozcięłaś sobie brew.

Zamrugała szybko, dopiero teraz zauważywszy, że to krew przesłania jej wzrok.

– Do diabła, tak mi przykro – rzekł, ostrożnie wycierając jej oko. – Naprawdę nie chciałem, żeby coś ci się stało. Nie zamierzałem cię skrzywdzić.

Głośno przełknęła ślinę, czując, że wracają jej siły. Mimo wszystko postanowiła go przekonać, że nie będzie krzyczała i nikogo nie zawiadomi, jeśli tylko zostawi jej nieskrępowane ręce.

Starannie złożył chusteczkę na czworo. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, jak go przechytrzyć, dać do zrozumienia, że nic mu nie grozi z jej strony.

– Powiem Oposowi o pieniądzach – szepnęła. – Co jeszcze? Z kim więcej powinnam rozmawiać w twojej sprawie? Co z Jessie?

Schował chusteczkę do kieszeni i ponownie sięgnął po taśmę izolacyjną.

– Próbowałem napisać do niej list, ale nigdy nie byłem w tym dobry.

– Na pewno będzie chciała wiedzieć, co próbowałeś jej napisać. Powiedz mi, przekażę jej.

– Ja już jej ani trochę nie obchodzę.

– Nieprawda. Wiem, że się mylisz.

Westchnął ciężko i pomógł sobie zębami, by oderwać kawałek taśmy.

Sara aż do krwi przygryzła wargi.

– Starałem się, żeby wszystko było jak najlepiej – powiedział, układając jej drugą rękę na poręczy.

Próbowała ją wyszarpnąć, ale przycisnął silnie. Zapatrzyła się na swoje palce, czując tak otępiającą bezsilność, że omal znów nie zaczęła się dusić.

Robert przysiadł na piętach.

– Widzisz, że wcale nie jest tak źle? – Wyciągnął rękę w kierunku jej ust. – Rozkrwawiłaś sobie wargę.

Odruchowo szarpnęła się do tyłu, a po jego twarzy przemknął grymas żalu, jakby to nie on był za wszystko odpowiedzialny.

– To nie jest tak, jak myślisz – rzekł. – Naprawdę ją kochałem.

– Proszę, uwolnij mnie – szepnęła błagalnie.

Wytarł spocone ręce o spodnie. Pistolet leżał na podłodze obok niego, ale Sara nie miała najmniejszych szans, żeby się uwolnić i go chwycić. Była unieruchomiona na fotelu.

– Naprawdę ją kochałem – powtórzył cicho. Wpatrywała się w pistolet, jakby samą siłą woli mogła go podnieść z podłogi. Próbując zapanować nad drżeniem głosu, odezwała się:

– Powiedziałeś jednak, że już jej nie obchodzisz.

– Nie wiem, co poszło nie tak. – Uśmiechnął się smutno. – A co ci podpowiada w głębi serca, że kochasz Jeffreya?

– Trudno powiedzieć – odparła, nie mogąc oderwać wzroku od pistoletu. Zmusiła się w końcu, żeby spojrzeć na Roberta. – Proszę. Nie zostawiaj mnie tak. Nie zniosę tego. Naprawdę nie zniosę.

– Nic ci nie będzie.

– Proszę… Błagam…

– Powiedz mi, co sprawia, że kochasz Jeffreya – powtórzył, jakby był to element przetargowy. – Skąd wiesz, że to miłość?

– To trudno zdefiniować.

– Postaraj się – powiedział łagodnie.

Przyszło jej na myśl, że próbuje się w ten sposób uspokoić, by łatwiej zrealizować do końca swój plan.

– Nie wiem – mruknęła. – Robert…

– Przecież coś musi być – odrzekł z naciskiem, siląc się na uśmiech, jak gdyby byli Bogu ducha winnymi ludźmi, a tylko przypadek sprawił, że znaleźli się w takich okolicznościach. – Nie powiesz mi, że wszystko jest zasługą jego wspaniałego poczucia humoru albo ujmującej osobowości.

Zastanowiła się wreszcie nad odpowiedzią, usiłując wymyślić taką, która skłoni go, by ją rozwiązał i puścił wolno. Ale nic nie przychodziło jej do głowy.

– Naprawdę nie wiesz?

Przypomniała sobie niedawną rozmowę z gospodynią.

– Decydują o tym drobiazgi. To samo Neli mówiła o swoim związku z Oposem. Zwyczajne drobiazgi.

– Poważnie?

– Tak – odparła, próbując sięgnąć pamięcią głębiej do tamtej rozmowy, aby opanować narastającą panikę.

Własny głos wydawał jej się dziwnie stłumiony, jakby rozchodził się pod wodą. – Mówiła, że kocha go za to, że zawsze wraca punktualnie do domu i nie wstydzi się robić dla niej zakupów w supermarkecie.

Robert uśmiechnął się smutno, wstając z podłogi.

– Może i ja powinienem był robić zakupy dla Jessie. Miała przeczucie, że z tego, co powiedział, wypływa jakiś ważny wniosek, tylko nie potrafiła go jeszcze zdefiniować. Za wszelką cenę pragnęła przeciągnąć rozmowę.

– Na pewno kiedyś robiłeś.

Oderwał jeszcze jeden długi kawałek taśmy izolacyjnej, pomagając sobie zębami, ale rolka spadła mu przy tym na podłogę.

– Nie, nigdy – odparł, oklejając taśmą jej klatkę piersiową i przytwierdzając do oparcia fotela. – Zawsze powtarzała, że lubi robić zakupy, bo ma w ten sposób poczucie, że się o mnie troszczy.

– Naprawdę nigdy nie wychodziłeś do sklepu? – zdziwiła się Sara, gdy nagle przypomniała sobie, co usłyszała od Jeffreya poprzedniego wieczoru. Serce zabiło jej mocniej, a jednocześnie poczuła przypływ spokoju.

Robert zaczął się rozglądać za rolką taśmy.

– Cholera – syknął, klękając, żeby zajrzeć pod łóżko. Skrzywił się i przycisnął rękę do rany w brzuchu. – Potoczyła się pod tapczan – mruknął, zapierając się o jego brzeg i próbując do niej sięgnąć.

– Naprawdę nigdy nie wychodziłeś do sklepu? – powtórzyła Sara, przyglądając mu się uważnie. Widok jego rozczapierzonych palców na brzegu materaca przypomniał jej rozmazany krwawy ślad na podłodze w jego sypialni.

– Nigdy – zapewnił, siadając przy tapczanie dla zaczerpnięcia tchu. – Cholera, ale boli.

Pomijając fakt, że była unieruchomiona na fotelu, uznała, że powoli zaczyna przejmować kontrolę nad sytuacją.

– Jessie często korzystała z twojej półciężarówki?

– Dziwne pytanie – bąknął. – Owszem. Nie cierpiała jej, ale gdy parkowałem na podjeździe za jej samochodem, łatwiej jej było wziąć mój wóz niż przestawiać oba.

Ukradkiem naprężyła rękę, sprawdzając, jak bardzo ciasne są więzy.

– A więc to nie ty pojechałeś do sklepu w noc zabójstwa, prawda? To Jessie. To ona wzięła twój samochód.

Spuścił głowę, udając, że jest zajęty odmierzaniem kolejnego odcinka taśmy izolacyjnej. Wyczuła instynktownie, że i on ma ochotę kontynuować rozmowę.

– Mówię o tej nocy, kiedy zginął Luke – podjęła ochoczo. – To była niedziela. Czy to Jessie w niedzielę pojechała twoim wozem do sklepu?

Oderwał za długi odcinek i gdy jeden koniec wyśliznął mu się z palców, taśma się skleiła. Próbował ją rozdzielić, ale trzymała mocno.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – burknął.

– To Jessie była w twoim samochodzie – powtórzyła Sara, coraz bardziej pewna siebie. – To ona tamtej nocy pojechała do sklepu. Widziałam w waszej lodówce pełne butle mleka i soku, a za osłoną przeciwsłoneczną półciężarówki tkwiła kartka z listą zakupów, obejmującą między innymi mleko i sok.

Wciąż w zamyśleniu skubał palcami sklejoną taśmę, jakby za nic nie chciał wyrzucić tego kawałka.

– A więc to Jessie pojechała do sklepu i to ona niespodziewanie wróciła do domu. Na samym początku mówiłeś prawdę, tylko zamieniłeś rolami osoby. To Jessie niespodziewanie wróciła do domu, a ty byłeś… – urwała na chwilę, zaskoczona -…ty byłeś w sypialni ze Swanem, nie ona.

Robert zaśmiał się nienaturalnie, zgniatając wreszcie taśmę w kulkę.

Postanowiła naciskać dalej, całkiem już przeświadczona, że poznała jego tajemnicę.

– Klęczałeś na podłodze w sypialni, oparty o brzeg tapczanu.

– Może jeden kawałek wystarczy – mruknął, odkładając rolkę.

– Czy Luke klęczał za tobą, kiedy został zastrzelony?

Po krótkim namyśle oderwał jeszcze krótki kawałek taśmy.

– Chyba jednak będę musiał ci zakleić usta. Znowu obleciał ją strach, ale silniejsze było pragnienie odkrycia prawdy.

– Przecież możesz mi powiedzieć, co się naprawdę stało. To nie ty go zabiłeś. Jestem tego pewna. Czy to Jessie strzelała? Nakryła was w sypialni? Komuś powinieneś wyjawić prawdę. Nie możesz tak zostawić tej sprawy.

Już trzymał taśmę na wysokości jej ust, ale jeszcze się zawahał. Sara wpatrywała się w niego z napięciem, dostrzegłszy, że coś go powstrzymuje przed zakneblowaniem.

Po chwili cofnął się o krok i przysiadł na brzegu tapczanu, najwyraźniej speszony. Zapatrzył się na taśmę, którą trzymał ostrożnie czubkami palców, jakby się bał, że eksploduje mu w rękach.

Nie wiedząc, jak daleko może się posunąć, Sara zapytała ściszonym, miękkim głosem:

– Byłeś ze Swanem tamtej nocy, prawda?

Nadal z uporem wpatrywał się w swoje dłonie, jakby wierzył, że ona weźmie jego milczenie za odpowiedź twierdzącą.

– Czy Jessie wcześniej o tym wiedziała? – Odczekała chwilę, po czym zagadnęła jeszcze ciszej: – Robert?

Ospale pokręcił głową.

– Tak bardzo mi na niej zależało – powiedział cicho. – Była jedyną kobietą na świecie, dla której mógłbym być pełnowartościowym mężem. – Odwrócił głowę i zapatrzył się na podwórko za oknem. Sara pomyślała, że wyobraża sobie własne przyjęcia przy rozpalonym grillu i zabawy z synem, którego się nie doczekał. – Miała wyjechać na dłużej – podjął po chwili. – Powiedziała, że jedzie do matki, a potem jeszcze do sklepu nocnego, jak robiła to prawie w każdą niedzielę.

– I co się stało?

– Pokłóciła się z matką. – Westchnął głośno. – Dlatego wróciła do domu wcześniej. Miała nawet czas, żeby pochować zakupy w kuchni. Kiepski ze mnie glina, prawda? W ogóle nie słyszałem, jak wróciła.

– Zaskoczyła was w sypialni?

– Myślała, że jestem jeszcze u Oposa i oglądam mecz w telewizji.

– Zaskoczyła was? – powtórzyła Sara.

– Ukrywałem to starannie, przez tyle lat – wyznał, nie odpowiadając na jej pytanie. Potarł palcami oczy. – Zawarłem z Bogiem umowę. Obiecałem Mu, że nie będę tego więcej robił, jeśli pozwoli Jessie mieć dziecko. – Ręce mu opadły. – Niczego więcej nie potrzebowaliśmy, żeby stworzyć pełną rodzinę. Byłbym naprawdę dobrym ojcem.

Najwyraźniej oczekiwał potwierdzenia, bo znowu odwrócił głowę, gdy Sara się nie odezwała.

– Widocznie Bóg zadecydował, że musiało się tak stać. Może doskonale wiedział, że nie zdołam dotrzymać słowa.

– Bóg z nikim nie zawiera takich umów.

– Masz rację. A już na pewno nie z takimi jak ja.

– To, że jesteś gejem, jeszcze nie czyni z ciebie złego człowieka.

Skrzywił się z niesmakiem, słysząc to słowo.

Sara po raz kolejny odchyliła nogi w bok, żeby sprawdzić, czy ma jakąkolwiek szansę na uwolnienie się z więzów.

– Wszystko, co robiłem, obracało się wniwecz – rzekł i z niewiadomych powodów uśmiechnął się szeroko. – Chyba wiesz, jak to jest, kiedy człowiek zakocha się po raz pierwszy w życiu?

Nie odpowiedziała.

– Dan Phillips… – mruknął. – Boże, jaki on był piękny. Wiem, że według ciebie żaden chłopak nie powinien tak myśleć o innym chłopaku, ale gdy wspomnę te jego niewinne, niebieskie oczy… – Odruchowo zasłonił sobie usta dłonią, ale zaraz ją opuścił i zapytał: – Nie robi ci się niedobrze, gdy tego słuchasz?

– Nie.

– A mnie tak – wyznał. – Julia przyłapała nas za salą gimnastyczną. Do diabła, nigdy nie korzystałem z jej usług. Dan również. Obaj nie mieliśmy jeszcze pojęcia, co robi, gdy spotyka się z chłopakami. – Zaśmiał się gardłowo. – To był nasz pierwszy raz. Pierwszy i ostatni.

– Jak zareagowała?

– Zaczęła wrzeszczeć jak opętana. Nigdy w życiu się tak nie wstydziłem. Potem wymiotowałem przez cały tydzień, gdy tylko sobie przypominałem, jakim wzrokiem na nas popatrzyła. Jakbyśmy byli najgorszymi śmieciami. Bo i byliśmy. Dan od razu uciekł. Wyjechał z miasta. Po prostu nie chciał mnie już nigdy więcej widzieć.

– I dlatego ją zabiłeś?

Spojrzał na nią z bolesną miną, jakby go obraziła.

– Jeśli chcesz tak myśleć, proszę bardzo.

– Chcę znać prawdę. Popatrzył jej prosto w oczy.

– Nie zabiłem jej. Przez jakiś czas myślałem, że zrobił to Jeffrey, ale… – Pokręcił głową. – On też tego nie zrobił. Co najmniej połowa miasta nienawidziła Julii z takiej czy innej przyczyny. Ale Jeffrey nie miał powodu, żeby ją zabijać.

– Więc na pewno także jej nie zgwałciłeś.

– Nie. Rozpowszechniając plotki o gwałcie, chciała się tylko na mnie zemścić. Chyba miała nadzieję, że przyznam się otwarcie, kim jestem, że wyjawię prawdę o sobie, próbując się bronić przed oskarżeniem o gwałt. – Wykrzywił usta w pogardliwym grymasie. – Jak miałbym to zrobić? Prędzej bym się zabił, niż ujawnił prawdę.

– A dlaczego oskarżyła Jeffreya? – zapytała niemal wbrew sobie.

– Pewnie myślała, że spróbuję go bronić. Widzisz, jaki ze mnie przyjaciel? Pozwoliłem ludziom myśleć, że Jeffrey ją zgwałcił, byle tylko nie wydała się moja tajemnica. – Zamilkł na chwilę i powtórzył z naciskiem: – Jak już powiedziałem, Saro, prędzej bym się zabił, niż ujawnił prawdę.

Znowu spojrzał jej prosto w oczy, toteż odebrała to jak groźbę.

Musiała jednak skłonić go do dalszych wyznań.

– I z tego samego powodu wziąłeś na siebie winę za śmierć Luke’a Swana?

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.

– Wszystko wydarzyło się tylko z tego jednego powodu.

– To znaczy?

– On też przypadkiem odkrył moją tajemnicę.

– Luke?

– Któregoś wieczoru odwoziłem go do aresztu, gdy został przyłapany na próbach wymuszania opłat parkingowych na placu przy kręgielni. – Znowu odwrócił głowę i zapatrzył się na podwórko. – Był zmarznięty, więc dałem mu swoją kurtkę. Od tego się zaczęło. Dalej sprawy potoczyły się już same. Nawet nie wiem, jak do tego doszło. Pamiętam tylko, że było mi z nim bardzo dobrze. A następnego dnia czułem się koszmarnie.

Sara dostrzegła bolesny grymas cierpienia na jego twarzy i wbrew woli zrobiło jej się go żal.

– Też nie wiem, jak to się stało, że zdobył moją koszulkę piłkarską. Może w chwili mojej nieuwagi wykradł mi ją z samochodu. Niezależnie od wszystkiego, było na niej wypisane wielkimi literami moje nazwisko. Następnego ranka zadzwonił do mnie na posterunek. Zagroził, że zacznie w niej paradować po mieście i mówić wszystkim, że jest moją dziewczyną. – Prychnął pogardliwie. – Od tamtej pory wodził mnie za nos, jakbym rzeczywiście był panienką do podrywania. – Zazgrzytał zębami ze złości i zapatrzył się na swoje ręce.

– Nie mogłeś mu powiedzieć, żeby się odczepił? – zapytała Sara. – Przecież i tak nikt by mu nie uwierzył.

– Tutaj to nie takie proste – mruknął.

Uświadomiła sobie, że ma rację. W małych miasteczkach plotki są brane za dobrą monetę. Nawet najbardziej niewiarygodne pogłoski wygrywają z monotonią szarej codzienności.

– Co się stało potem? – zapytała.

Zwlekał z odpowiedzią, jakby prawda była dla niego o wiele straszniejsza od kłamstw, którymi się zasłaniał w ostatnich dniach.

– Byłem słaby. Bardzo mi zależało na znalezieniu pociechy, na tym, żeby przy kimś znowu poczuć się dobrze. – Znów spojrzał jej w oczy, jakby się bał, że lada chwila da wyraz swojemu obrzydzeniu. – Zadzwoniłem do niego i poprosiłem, żeby przyszedł. Powiedziałem, że chcę się z nim kochać. Jak ci się to podoba? Bo chyba już wiesz, co robiliśmy? Dawaliśmy sobie nawzajem dupy jak dwa stare pedały.

Patrzyła na niego z poważną miną.

– Kochałeś go?

– Nienawidziłem – syknął tonem pełnym bezgranicznej pogardy. – Czułem się przy nim, jakby mi podtykał lustro, żebym zobaczył, kim naprawdę jestem, żebym ujrzał całą swoją ohydę. – Urwał na chwilę, po czym dodał szeptem: – Pieprzony pedał.

– I dlatego go zabiłeś?

Za oknem zachrzęścił żwir pod kołami samochodu, po paru sekundach głośno trzasnęły drzwi pobliskiego domu. Jeśli sąsiad Neli nawet zauważył zniknięcie psów, ani trochę się tym nie przejął.

– No więc? – ponagliła Sara. Robert znowu się zawahał.

– Jessie nas przy tym zaskoczyła – odparł w końcu. – Usłyszała hałasy, bo wcale nie staraliśmy się być cicho. – Zerknął na nią, jakby chciał sprawdzić jej reakcję. – W ręku trzymała już pistolet, bo sądziła, że ktoś się włamał do naszego domu. Nawet nie pomyślała o tym, żeby wezwać policję. – Nagle zmienił temat. – Z tego samego powodu pokłóciła się z matką i wcześniej wróciła do domu.

Sara milczała, nie bardzo umiejąc powiązać te fakty.

– Matka zrobiła jej dziką awanturę, bo Jessie przyjechała do niej zdrowo wstawiona. Bardzo często się tak otumania, czy to whisky, czy tabletkami. A Faith za jej stan ciągle obwinia mnie, chociaż sama po całych dniach chodzi wstawiona, nawet do ogrodu nie ruszy się bez butelki. Dla Jessie był to jedyny sposób, żeby ze mną wytrzymać, znosić moje kolejne porażki. Garściami brała leki, żeby zapomnieć o złamanym sercu.

Za oknem znowu stuknęły drzwi. Sara aż wstrzymała oddech, mając nadzieję, że sąsiad zajrzy tutaj, żeby zapytać, co się stało z psami. Usłyszała jednak warkot uruchamianego silnika i odgłos auta wyjeżdżającego z powrotem na ulicę.

– To mnie Jessie chciała zastrzelić – rzekł Robert, spoglądając za okno, prawdopodobnie obserwując oddalający się wóz sąsiada. – Bez namysłu pociągnęła za spust, bo była zaszokowana. Nawet nie myślała o tym, co robi. Wiem jednak, że chciała zabić mnie, a nie jego. Tak mi przynajmniej później powiedziała. Przyznała, że była tak pijana, iż w pierwszej chwili pomyślała, że jej się dwoi przed oczami, że jakimś cudem zdołałem się rozdwoić, żeby samemu się wypieprzyć w dupę. – Nerwowo oblizał wyschnięte wargi. – A ja nawet się nie zorientowałem, kiedy weszła do pokoju. Usłyszałem tylko, jak Swan mówi: „I co ty na to? Chcesz się przyłączyć do zabawy?”. Nie mogłem zrozumieć, o co mu chodzi. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że mówił do niej. Prowokował ją, choć przecież musiał zauważyć, że ma pistolet w ręku. Do wszystkich się tak odnosił.

Zaczepiał, podjudzał i tylko czekał, aż ktoś straci cierpliwość.

– I Jessie go zastrzeliła.

– Miałem na sobie koszulę, ale… – zająknął się i z trudem przełknął ślinę. – Poczułem tylko wilgotne rozbryzgi na plecach, jakby ktoś mnie ochlapał prysznicem. Dopiero później dotarł do mnie huk wystrzału, po jakichś dwóch lub trzech sekundach… Nie, to nie mogło tyle trwać. Po prostu mój mózg pracował na zwolnionych obrotach. Pewnie wiesz, jak to jest?

Pokiwała głową. Wiedziała z własnego doświadczenia, jak traumatyczne przeżycia spowalniają wszystkie odczucia, jak gdyby ludzka podświadomość pragnęła się nacieszyć cierpieniem, zamiast je odrzucić.

– W pierwszej chwili usłyszałem tylko dziwne mlaśnięcie, jakby coś ciężkiego wpadło do wody. – Zaczerpnął głęboko powietrza. – I Luke zwalił się na mnie całym ciężarem. Poczułem wilgoć na plecach… – Pokręcił głową na to wspomnienie. – A on osunął się po mnie na podłogę.

Sara przypomniała sobie, z jakim uporem stał tamtej nocy pod ścianą i nie chciał usiąść, nerwowo ściskając w palcach brzeg podkoszulka. Pewnie całe plecy miał zabryzgane krwią.

– Potem wszystko potoczyło się już szybko. Niezwykle szybko, biorąc pod uwagę, że wcześniej toczyło się jak na zwolnionym filmie.

– Co się stało?

– Jessie strzeliła do mnie.

– Ale chybiła. – Sara przypomniała sobie ślad na ścianie nad łóżkiem.

– Rzuciłem się do kredensu po swój zapasowy pistolet. Sejf był otwarty. Po tym, jak straciliśmy dziecko… – Znowu pokręcił głową, ewidentnie pragnąc pominąć ten temat. – Też działałem bez zastanowienia. Żałowałem tylko, że nie trafiła, strzelając do mnie. – Urwał na krótko. – Opuściła broń, jakby mimo wszystko nie mogła mnie zabić, choć przekonała się na własne oczy, kim jestem. I ja zamarłem na parę sekund, nim uświadomiłem sobie z całą mocą, co się stało. Zrozumiałem, że jeśli ktoś dowie się prawdy, wyjdzie również na jaw, kim jestem. Dlatego przytknąłem sobie pistolet do brzucha i pociągnąłem za spust.

– Miałeś szczęście, że kula nie wyrządziła większych szkód.

– To stało się tak szybko – powtórzył. – Nie miałem nawet czasu, żeby pomyśleć. To było jak… – strzelił palcami.

Sara milczała, mając wrażenie, że słyszy jeszcze echo wystrzału z pistoletu.

– Nawet za bardzo nie bolało – dodał. – Myślałem, że będzie gorzej. Dopiero po pewnym czasie poczułem nieznośny ból.

– To Jessie wpadła na pomysł, żebyś wziął winę na siebie?

– Nie, skądże – odparł szybko, nasuwając rym samym podejrzenia, że kłamie. – Podeszła do nocnej szafki i wysypała sobie na rękę całą fiolkę tabletek. Część rozsypała po podłodze. A ja zacząłem się gorączkowo zastanawiać: „Do jasnej cholery, co mam teraz zrobić?”.

– I co zrobiłeś?

– Chyba miałem już pełną świadomość tego, co robię, pociągając za spust, ale minęło trochę czasu, zanim mój umysł zaczął pracować normalnie. Podniosłem z podłogi pistolet rzucony przez Jessie i starłem z niego odciski palców. Chwilę później usłyszałem, że ktoś wyważa kuchenne drzwi. Rzuciłem wszystko na podłogę i zostałem tylko z tym pistoletem w dłoni. Jeffrey wpadł do środka i wrzasnął: „Co się stało?”. A gdy wybiegł z powrotem po ciebie, kazałem Jessie otworzyć okno i wypchnąć okiennicę. Chyba po raz pierwszy w życiu zrobiła to, co jej kazałem, o nic nie pytając.

– A co z pociskiem z głowy Swana? – zapytała Sara, nawiązując do kuli, którą dał Reggiemu, składając zeznania.

– Jessie później go wyciągnęła. Nawet nie wiem kiedy, w każdym razie podała mi go, mówiąc, że wystawał z głowy Luke’a. Powiedziała, że będę miał wspaniałą pamiątkę.

Sara przypomniała sobie, że Jessie tylko na parę minut została sama w sypialni, kiedy ona razem z Jeffreyem wyszła na ganek, żeby zaczekać na przyjazd Hossa. Widocznie wtedy wyciągnęła kulę wystającą z głowy zabitego.

– Jessie jest o wiele sprytniejsza, niż wszystkim się wydaje – ciągnął Robert. – Kiedy przybiegliście oboje, zaczęła udawać zbyt pijaną, żeby mieć świadomość tego, co się stało. A ja spanikowałem. Gorączkowo usiłowałem wymyślić bajeczkę, która by wszystko wyjaśniała, nie bacząc nawet, że fakty niezbyt do siebie pasują. Ona zaś przyjmowała to obojętnie, wiedząc doskonale, że tylko pogrążam się coraz bardziej i sam sobie kręcę stryczek.

– Ale dlaczego? – spytała zdziwiona. – Czemu nas okłamałeś?

– Bo wolę być bezwzględnym mordercą niż pedałem.

Ciężar tego stwierdzenia jak gdyby na dłużej zawisł w powietrzu. Sarze jeszcze nigdy nikogo nie było aż tak żal.

– Po prostu nie jestem prawym człowiekiem. – Urwał na chwilę, z trudem nad sobą panując. – Gdybym miał nóż i mógł to z siebie wyciąć, nie wahałbym się przez chwilę. Wyciąłbym swoje cholerne serce, byle tylko być normalnym.

– Jesteś normalny. Nic ci nie dolega.

– I tak już za późno.

– Przecież możesz odwołać swoje zeznania, choćby i zaraz. Nie musisz uciekać. Jesteś niewinny, Robercie. Nic złego nie zrobiłeś. Śmierć Swana to nie twoja wina.

– We wszystkim zawiniłem – powiedział z naciskiem. – Zgrzeszyłem, Saro. Sprzeniewierzyłem się Bogu. Złamałem daną Mu obietnicę. Zadawałem się z innym mężczyzną. I z całego serca życzyłem mu śmierci. Jessie tylko pociągnęła za spust, ale to ja wydałem na niego wyrok. Ja go sprowadziłem do naszego domu. Nie ma już dla mnie drogi odwrotu.

– Jesteś, jaki jesteś – podjęła jeszcze jedną próbę, chociaż nie wierzyła, że zdoła go przekonać. – Nie masz się czego wstydzić.

– Owszem, mam – rzekł, sięgając po pistolet.

– Boże…

Wymierzył jej w twarz. Sara zamknęła oczy, wędrując myślami do tych wszystkich rzeczy, których nie zdążyła jeszcze w życiu zakosztować. Nie wiedziała, jak rodzice zniosą jej śmierć. Tessa nadal jej potrzebowała, a Jeffrey… Tyle jeszcze chciała mu powiedzieć. Oddałaby teraz wszystko, byle tylko znaleźć się przy nim, znowu móc się do niego przytulić.

– Nie jesteś mordercą – wydusiła przez zaciśnięte gardło.

– Bardzo mi przykro – rzekł, podchodząc tak blisko, że poczuła bijącą od niego woń potu.

Kiedy dźgnął ją lufą w czoło, znów zaczęła szlochać. Bała się otworzyć oczy. Jej uszy wypełnił szczęk przestawianego bezpiecznika i jeszcze jedne, ledwie słyszalne przeprosiny.

– Proszę – szepnęła. – Nie rób tego. Proszę. – Przyszło jej nagle do głowy, że jest sposób, aby go przechytrzyć. Rzuciła desperacko: – Jestem w ciąży.

Jeszcze przez parę sekund czuła na czole zimny dotyk metalu. A potem doleciało ją stłumione przekleństwo Roberta.

Otworzyła oczy. Stał tyłem do niej. Ramiona mu dygotały. Pomyślała, że płacze, ale gdy się odwrócił, ogarnęło ją przerażenie. Chichotał bezgłośnie.

– Jesteś w ciąży? – powtórzył, jakby to był świetny dowcip.

– Robercie…

– Jemu wszystko przychodzi z łatwością.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd.

– Nie chciałam…

– Jezu… – syknął, znów wymierzając pistolet w jej głowę. Ale tym razem ręka silnie mu się trzęsła. Opuścił ją szybko. – Kurwa mać!

– Jeffrey jeszcze o tym nie wie – powiedziała, desperacko usiłując poprawić swoją sytuację. – Nic jeszcze nie wie.

– I się nie dowie! – Ponownie do niej wymierzył.

– Dowie się! – krzyknęła. – Po sekcji zwłok! – Robertowi szczęka opadła, zaczęła więc mówić pospiesznie: – Naprawdę chcesz, żeby się dowiedział właśnie w taki sposób? Chcesz, żeby poznał prawdę dopiero po mojej śmierci? Bo na pewno ją pozna. Ostatecznie i tak się dowie.

– Dość! – rozkazał ostro, przytykając jej lufę do czoła. – Ani słowa więcej!

– To chłopiec! – pisnęła histerycznie, coraz bardziej przerażona. – Mielibyśmy chłopca. Jeffrey miałby syna.

Znowu opuścił broń, ale teraz nie było mu już do śmiechu.

– Dobrze wiesz, jak to jest, kiedy straci się dziecko – wydukała, trzęsąc się tak silnie, że cały fotel dygotał wraz z nią. – Dobrze wiesz, jak to jest.

Wolno pokiwał głową, jakby wcale jej nie słuchał, tylko prowadził milczący dyskurs z samym sobą. Raz i drugi poruszył wargami, lecz nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk. W końcu zabezpieczył pistolet i wetknął go za pasek spodni. Znowu sięgnął po rolkę taśmy izolacyjnej.

Patrzyła na niego w osłupieniu, mając świadomość, że za chwilę zaklei jej usta, by spokojnie zabić ją bez słowa protestu.

– On mnie kocha – jęknęła, naprężając mięśnie, żeby oswobodzić przynajmniej ręce.

Oderwał kawałek taśmy.

– Chcesz go pozbawić tego wszystkiego? – zapytała jednym tchem. – Chcesz mu odebrać syna? Jeszcze nienarodzonego? – Strach coraz silniej ściskał ją za gardło, ale nie mogła przestać, mając świadomość, że już nigdy nie będzie miała okazji wymówić tych słów. – Przecież to nasze dziecko – starała się włożyć w te słowa jak najwięcej miłości. – Nasze dziecko.

Chyba uderzyła go namiętność wyczuwalna w jej głosie, bo nagle znieruchomiał.

– Noszę w sobie jego dziecko – powtórzyła, czując, jak niespodziewanie ogarnia ją spokój, jak gdyby już się pogodziła z tym, co ją czeka. Jeśli nawet nie umiała tego logicznie wyjaśnić, to przynajmniej uwolniła się od strachu. – Nasze dziecko.

– On i tak cię skrzywdzi – rzekł Robert. – Wszyscy, którzy go kochają, wcześniej czy później kończą ze złamanym sercem.

– Kiedy się kogoś naprawdę kocha, podejmuje się takie ryzyko.

W zamyśleniu musnął palcem jej usta, jakby chciał zetrzeć krew z rozciętej wargi. Zanim zdążyła się zorientować, pochylił się szybko i ją pocałował. Był to chyba najdelikatniejszy i najbardziej niewinny pocałunek, jaki w życiu dostała, zresztą była zbyt zaskoczona, żeby zareagować.

– Przepraszam – powiedział, po czym błyskawicznie zakleił taśmą jej usta. Odsunął się o krok, skrzyżował ręce na piersi i dodał: – Wybacz, że cię skrzywdziłem. Już tyle osób skrzywdziłem w swoim życiu. – Zasępił się, jakby głos rozsądku podpowiadał mu co innego. – Jeffrey pewnie pomyśli, że chciałem się na nim odegrać. Powiedz mu, że to nieprawda, dobrze? Nigdy nie potrafiłem czuć do niego żadnej urazy. Nawet przez chwilę.

Pokiwała głową, nie mogąc już odpowiedzieć.

– I powiedz mu, że będzie świetnym ojcem, a ja nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym go pozbawił tej możliwości. Chcę, by wiedział, że zawsze był moim najlepszym przyjacielem i że nigdy nie czułem do niego nic więcej.

Sara jeszcze raz pokiwała głową, usiłując zrozumieć, co się zmieniło w jego planach.

– Przykro mi, że musiałem cię zakneblować, chociaż obiecywałem, że tego nie zrobię.

Odwrócił się i szybko wyszedł z sypialni. Parę sekund później trzasnęły drzwi samochodu i rozległ się odgłos uruchamianego silnika. Po głośnym warkocie i zgrzytaniu skrzyni biegów Sara domyśliła się, że Robert wyjeżdża swoją półciężarówką na ulicę.

Zapadła cisza.

Znowu zaniosła się szlochem, ale tym razem z ulgi. Nie pamiętała, kiedy dotąd wylała aż tyle łez. Pociekło jej z nosa, toteż chlipnęła raz i drugi, nie mogąc oddychać ustami. Z powodu knebla radość minęła jak nożem uciął, gdyż naszły ją obawy, że się udusi. Minęło dobrych kilka sekund, zanim zwalczyła w sobie narastającą klaustrofobię. Musiała się jakoś uwolnić. Nie mogła tak siedzieć w fotelu i czekać, aż Neli z Oposem czy też Jeffrey przybędą jej na ratunek. Nie mogła dopuścić, by ktokolwiek, a zwłaszcza Jeffrey, odnalazł ją w takim stanie. Już nigdy więcej nie mogła się nikomu taka pokazać.

Rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby wykorzystać do uwolnienia się z więzów. Gdyby rozkołysała fotel w przód i w tył, zapewne przewróciłaby się na twarz i znalazła w jeszcze gorszym położeniu. Zaczęła więc rytmicznie kiwać się na boki i w końcu zdołała go przeważyć przez jeden biegun. Huknęła głową o podłogę, aż pociemniało jej w oczach. Natychmiast wróciły wcześniejsze sensacje, dzwonienie w uszach, mgła przed oczami i silne mdłości. Na szczęście zdominował je ostry ból w ramieniu, którym uderzyła o podłogę. Jednocześnie poczuła, że poręcz fotela nieco się obluzowała. Zaczęła szarpać ręką w przód i w tył, mając nadzieję jeszcze bardziej nadwerężyć starą konstrukcję, ale nic to nie dało. Przyszło jej na myśl, że ten fotel, zapewne dużo od niej starszy, jest najlepszym przykładem, jak solidne meble kiedyś produkowano.

Uspokoiła oddech, próbując wymyślić, co dalej robić. Ciężkie masywne bieguny fotela nie pozwalały na zmianę pozycji. Robert przytwierdził jej ręce w nadgarstkach, toteż swobodnie poruszała palcami. Gdyby zdołała przynajmniej pochylić się mocno do przodu, prawdopodobnie udałoby jej się odkleić taśmę z ust. A gdyby pozbyła się knebla, mogłaby zacząć wzywać pomocy. Desperacko chwyciła się tej myśli. Nieważne, czy ktoś by ją usłyszał, bo gdyby tylko zaczęła krzyczeć, od razu poczułaby się lepiej.

Zebrawszy w sobie wszystkie siły, spróbowała ciągnąć rękę w kierunku ust. Po kilku minutach spociła się na tyle, że mogła już w niewielkim zakresie przesuwać rękę pod taśmą, która zrolowała się w cienki zwitek wrzynający się głęboko w skórę. Podbudowana tym efektem, zaczęła energiczniej szarpać ręką w przód i w tył, nie zważając na to, że coraz boleśniej obciera sobie nadgarstek. Kiedy klej z taśmy pościerał się w masę lepkich czarnych kulek, z całej siły pchnęła rękę do przodu, naciągając zrolowany plastik o parę centymetrów. Ale gdy chciała cofnąć rękę, wbił jej się tak głęboko w skórę, że aż pociekła krew.

Zaczęła rozpatrywać swoją sytuację jak równanie matematyczne z kilkoma niewiadomymi, z których jedną stanowiła przede wszystkim jej własną wytrzymałość. Wygięła się tak mocno do przodu, jak tylko pozwalała jej taśma krępująca pod pachami i mocowanie przy poręczy fotela, przy czym aż jęknęła cicho, tak zabolało stłuczone ramię. Powtarzała jednak raz za razem ten sam ruch, dopóki nie poluzowała na tyle więzów, że mogła wreszcie dotknąć ust czubkami palców. Dłoń zsiniała jej już z braku krążenia, zanim zdołała paznokciem środkowego palca zahaczyć o brzeg taśmy.

Zrobiła sobie krótką przerwę i odliczyła powoli do sześćdziesięciu. W ciągu tej minuty nieprzyjemne świerzbienie w ramieniu i na całej długości ręki znacznie osłabło. Kiedy ponownie zgięła się wpół i sprawdziła, że naprawdę może dosięgnąć brzegu taśmy, na nowo wstąpiła w nią nadzieja. Znów zaczęła się szarpać, jednocześnie poruszając obślinionymi wargami, żeby zmniejszyć powierzchnię styku kleju ze skórą. Przy którejś próbie udało jej się w końcu zacisnąć kciuk i palec wskazujący na oderwanym brzegu taśmy. Szarpnęła głową do tyłu.

Nie wystarczyło to jednak, żeby odkleić knebel.

Z trudem oddychała przez nos, pokój znów zaczynał wirować przed oczami, przekonywała się jednak w myślach, że nie powinna teraz rezygnować, kiedy jest już tak blisko celu. Mięśnie bolały ją od wysiłku, ale zmusiła się do jeszcze większego, ponownie zacisnęła palce na brzegu taśmy i szarpnęła głową do tyłu. Tym razem się udało. Otworzyła szeroko usta i zaczerpnęła wielki haust powietrza, jakby wynurzyła się spod wody po długim nurkowaniu.

– Ha! – wykrzyknęła z dumą. Na pewno osiągnęła to, że pokonała paraliżujący strach. Niemniej wciąż była unieruchomiona w przewróconym fotelu, leżała twarzą przy podłodze, nie mając innego wyboru, jak spokojnie czekać na czyjąś pomoc.

– Cóż – mruknęła do siebie. – Nie ma przecież powodu, żeby się poddawać.

Właśnie ten sposób myślenia pomógł jej skończyć studia medyczne, toteż i teraz nie zamierzała z niego rezygnować.

Patrząc na rękę, zaciekawiła się, czy zdoła dosięgnąć taśmy zębami. Więzy krępujące ją przez pierś już wrzynały się w żebra. Mogła sobie tylko wyobrazić, ile siniaków będzie miała, ale przecież nie były to groźne obrażenia.

Nagle usłyszała jakiś hałas przed domem. Odruchowo chciała już zawołać pomocy, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliła. A jeśli Robert zmienił zdanie i wrócił, żeby dokończyć dzieła?

Usłyszała chrzęst potłuczonego szkła w saloniku pod czyimiś stopami, ale nikt się nie odezwał. Sądząc po odgłosach, człowiek bez pośpiechu zaglądał do kolejnych pomieszczeń. Doleciał ją jakiś stuk z kuchni, wytężyła więc słuch, ciekawa, co będzie dalej. Czyżby Robert czegoś zapomniał? Kiedy wszedł tu po raz pierwszy, wyraźnie czegoś szukał. Może nie tylko o broń mu chodziło? Gdyby teraz pojawił się ktoś z domowników, na pewno podniósłby już alarm.

Zacisnęła zęby, żeby nie jęknąć z bólu, kiedy po raz kolejny z całej siły pchnęła ręką w górę. Szarpała się i wykręcała w fotelu jak tylko mogła, żeby sięgnąć zębami do ciasno zrolowanej taśmy na nadgarstku. Ani trochę nie dbała, że rama fotela musi rysować polakierowaną podłogę w sypialni.

– Saro? – Jeffrey stanął w drzwiach z siekierą w ręku. – Jezus, Maria!

Rozejrzał się błyskawicznie po pokoju, jakby liczył na to, że zaskoczy intruza, który narobił takiego bałaganu w całym domu.

– Już uciekł – powiedziała Sara, nie zaprzestając prób.

Rzucił siekierę na podłogę i podbiegł do niej.

– Nic ci się nie stało? – Przytknął jej dłoń do twarzy. – Jesteś zakrwawiona. – Jeszcze raz rozejrzał się po sypialni. – Kto to zrobił? Kto…

– Uwolnij mnie – syknęła, myśląc, że jeśli będzie musiała spędzić choćby jeszcze parę sekund przywiązana do tego fotela, zacznie wrzeszczeć na cały głos i nic jej nie uciszy.

Jeffrey wyciągnął z kieszeni scyzoryk, otworzył go i bez dalszych pytań błyskawicznie przeciął wszystkie więzy.

– Boże… – jęknęła, wytaczając się z fotela. Wyciągnęła się na wznak na podłodze, niezdolna do najmniejszego wysiłku. Stłuczone ramię przeszywał ostry ból, czuła się poobijana i posiniaczona.

– Wszystko w porządku – rzekł Jeffrey, rozmasowując jej zdrętwiałe ręce.

– Robert…

Nawet się nie zdziwił, usłyszawszy imię przyjaciela. Zmarszczył tylko brwi i zapytał:

– Skrzywdził cię? Chyba nie…

Przypomniała sobie natychmiast o wszystkim, co doprowadziło Roberta do ostateczności.

– Nie, tylko napędził mi strachu.

Znów przytknął jej dłoń do twarzy i dokładnie obejrzał rozcięcia nad okiem i na dolnej wardze. Pocałował ją delikatnie w czoło, potem w zamknięte powieki i szyję, jakby sądził, że od tych pocałunków ona od razu poczuje się lepiej. Niemniej podniosło ją to na duchu. Bez namysłu zarzuciła mu ramiona na szyję i ze wszystkich sił przytuliła się do niego.

– Już dobrze – mruknął, wodząc dłonią po jej karku. – Wszystko w porządku.

– Nic się nie stało – potwierdziła, z całą mocą powtarzając sobie w duchu, że to prawda.

Загрузка...