18

W sen wdarły się dzwonek telefonu i zduszone głosy. Gdy otworzył oczy, pamiętał z niego niewiele. We śnie był młodszy i, przepełniony głębokim smutkiem, dryfował w stronę świadomości. Ponownie zamknął oczy, chcąc usilnie powrócić do ciepłego królestwa nocy, ale drugi dzwonek zdmuchnął zanikające obrazy senne niczym tuman kurzu.

Myron sięgnął do swojej komórki. Mrugający zegar przy łóżku wskazywał, niezmiennie od trzech lat, dwunastą w południe. Myron sprawdził godzinę na ręcznym zegarku. Dochodziła siódma.

– Halo?

– Gdzie jesteś?

Dopiero po chwili zorientował się, kto dzwoni. Głos należał do Francine Neagly, policjantki, koleżanki ze szkoły średniej.

– W domu – wychrypiał.

– Pamiętasz halloweenowe strachy?

– Tak.

– Spotkajmy się tam za pół godziny.

– Masz te akta?

W słuchawce trzasnęło.

Myron rozłączył się. Wziął kilka głębokich oddechów. Pięknie. I co dalej?

Przez kanały wentylacyjne dochodziły stłumione głosy. Z kuchni. Po latach zamieszkiwania w suterenie bezbłędnie – niczym indiański wojownik ze starego westernu, który przykładając ucho do ziemi ocenia, z jakiej odległości dociera zbliżający się tętent końskich kopyt – rozpoznawał po echu, z którego pomieszczenia w domu dobiega jakiś dźwięk.

Spuścił nogi z łóżka, rozmasował twarz dłońmi, narzucił welurowy szlafrok liczący sobie ze dwadzieścia lat, szybko umył zęby, poprawił włosy i skierował się do kuchni.

Brenda i mama piły kawę przy kuchennym stole. Wiedział, że rozpuszczalną. Muy wodnistą. Mama nie znała się na dobrych kawach. Za to cudowny zapach świeżych bajgli pobudził mu żołądek. Blat ozdabiał cały ich talerz, rozmaite pasty, dodatki oraz kilka gazet. Typowy niedzielny ranek w domostwie Bolitarów.

– Dzień dobry – powitała go mama.

– Dzień dobry.

– Napijesz się kawy?

– Nie, dziękuję.

W Livingston otwarto nową kawiarnię Starbucks. Postanowił wpaść tam po drodze na spotkanie z Francine.

Zerknął na Brendę. Spojrzała mu prosto w oczy. Bez żadnego skrępowania. Ucieszył się.

– Dzień dobry – pozdrowił ją.

Poranne błyskotliwe riposty po szampańskiej zabawie były jego mocną stroną. W odpowiedzi skinęła mu głową.

– Są bąjgle – przypomniała mu mama, na wypadek gdyby nagle zawiodły go wzrok i węch. – Ojciec kupił je dziś rano. W Livingstońskich Bajglach. Pamiętasz tę piekarnię, Myron? Na Northfield Avenue? Przy pizzerii Dwaj Gondolierzy?

Skinął głową. Chociaż ojciec kupował tam bajgle od trzydziestu lat, mimo to wciąż odczuwała potrzebę kuszenia syna tym smakołykiem. Kiedy usiadł przy stole, splotła dłonie przed sobą.

– Brenda zapoznała mnie z sytuacją – oznajmiła zmienionym, bardziej adwokackim niż maminym głosem i popchnęła w jego stronę gazetę.

Na pierwszej stronie, w lewej szpalcie, miejscu zarezerwowanym zwykle dla nastolatek wyrzucających rankiem razem ze śmieciami noworodki, zamieszczono artykuł o zabójstwie Horace’a Slaughtera.

– Gdybym została jej adwokatką, to przy twoim zaangażowaniu w sprawę wyglądałoby to na sprzeczność interesów. Pomyślałam więc o ciotce Clarze.

Clara nie była jego prawdziwą ciotką, tylko starą przyjaciółką rodziny i podobnie jak mama świetną adwokatką.

– Dobry pomysł – powiedział.

Wziął gazetę i przeleciał wzrokiem artykuł. Nic go w nim nie zaskoczyło. Wspomniano, że Horace’owi wydano niedawno zakaz zbliżania się do córki, że oskarżyła go ona o napaść i że policja pragnie ponownie ją przesłuchać, ale nie może jej znaleźć. Detektyw Maureen McLaughlin wygłosiła standardową formułkę, iż jest „za wcześnie, by kogokolwiek wykluczyć” z grona podejrzanych. Kontrolowane przez nią doniesienie ujawniało jedynie tyle, by obciążyć i wywrzeć presję na jedną osobę: Brendę Slaughter.

Na zdjęciu do artykułu stała z ojcem. Horace obejmował ramieniem córkę, ubraną w kostium uniwersyteckiej drużyny koszykówki. Oboje się uśmiechali, lecz nie były to prawdziwe radosne uśmiechy, tylko te z repertuaru „powiedz: cheese”. Podpis głosił, iż przedstawia ich ono w „szczęśliwszych czasach”. Gazetowy melodramat.

Myron zajrzał na stronę dziewiątą. Oprócz mniejszego zdjęcia Brendy znalazł tam, co ciekawsze, zdjęcie siostrzeńca Horace’a Slaughtera, Terence’a Edwardsa, kandydata do stanowego senatu. Zaopatrzone w podpis, że zrobiono je „w przerwie obecnej kampanii”. Hm! Terence wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciach w domu matki. Z jedną istotną różnicą – na tym w gazecie stał obok Arthura Bradforda.

– Oho!

Myron pokazał zdjęcie Brendzie. Przyjrzała mu się krótko.

– Wciąż trafiamy na Arthura Bradforda – powiedziała.

– Owszem.

– Ale co wspólnego ma z tym Terence? Kiedy uciekła moja matka, był dzieckiem.

Myron wzruszył ramionami. Spojrzał na kuchenny zegar. Czas na spotkanie z Francine.

– Muszę coś szybko załatwić – rzekł wymijająco. – Nie zajmie mi to długo.

– Załatwić? – Ellen Bolitar zmarszczyła brwi. – Co załatwić?

– Wkrótce wrócę.

Zmarszczyła się jeszcze bardziej, wprawiając w ruch brwi.

– Przecież ty już tu nie mieszkasz, Myron – powiedziała. – A jest dopiero siódma rano.

Rano! Na wypadek, gdyby ranek pomylił mu się z wieczorem!

– O siódmej rano wszystko jest nieczynne.

Matka Bolitar, z wydziału śledczego Mossadu.

W czasie jej przesłuchania stał. Matka i Brenda zmierzyły go wzrokiem. Wzruszył ramionami.

– Wyjaśnię ci po powrocie – odparł, wypadł z kuchni, wziął prysznic, rekordowo szybko się ubrał i wskoczył do samochodu.

Francine Neagly wspomniała o „halloweenowych strachach”. Domyślił się, że to szyfr. W szkole średniej wraz z setką koleżanek i kolegów poszedł do kina na Halloween, Film, który właśnie wszedł na ekrany, przeraził wszystkich. Następnego dnia Myron i jego przyjaciel Eric przebrali się za morderczego Michaela Myersa – na czarno, w maski bramkarzy hokejowych – i podczas lekcji wf dla dziewcząt ukryli się w krzakach, co jakiś czas pokazując się z daleka ćwiczącym. Kilka uczennic spanikowało i podniosło krzyk.

Ech, szkoła średnia. Beztroski czas.

Myron zaparkował taurusa w pobliżu boiska piłki nożnej. Przed blisko dziesięcioma laty murawę zastąpiono sztuczną trawą. Sztuczna trawa w gimnazjum? Po kiego grzyba? Przedarł się przez krzaki. Były zroszone. Zmoczył pantofle. Szybko Znalazł starą ścieżkę. Niedaleko stąd kochał się – w języku swoich rodziców, pieścił – z Nancy Pettino. W drugiej klasie. Prawdę mówiąc, to nie bardzo się lubili, lecz ponieważ spółkowali ze sobą wszyscy ich znajomi, to w przypływie nudy powiedzieli sobie: co nam szkodzi.

Ach, szczenięca miłość.

Francine siedziała w policyjnym mundurze na tym samym wielkim kamieniu, na którym blisko dwadzieścia lat temu stali dwaj fałszywi Michaelowie Myersowie. Siedziała plecami do niego. Nie raczyła się obrócić. Zatrzymał się dwa kroki od niej.

– Francine?

Głęboko odetchnęła.

– Co tu jest grane, Myron? – spytała.

W szkole średniej była chłopczycą, nieustępliwą, odważną rywalką, której siłą rzeczy się zazdrości. Rozpierała ją energia i zapał, głos miała pewny i srogi. W tej chwili zaś siedziała skulona na kamieniu i huśtała się, przyciskając kolana do piersi.

– Może ty mi to powiesz – odparł.

– Nie pogrywaj ze mną.

– Wcale z tobą nie pogrywam.

– Dlaczego chciałeś zobaczyć te akta?

– Już mówiłem. Nie jestem pewien, czy to był wypadek.

– Skąd te wątpliwości?

– Nie poparte żadnym konkretem. Czemu pytasz? Co się stało?

Potrząsnęła głową.

– Chcę wiedzieć, co się dzieje. Od początku do końca.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Jasne. Wczoraj obudziłeś się i powiedziałeś sobie: „Ej, daję głowę, że ta przypadkowa śmierć sprzed dwudziestu lat wcale nie była przypadkowa. Poproszę moją starą kumpelę Francine, żeby wydobyła mi akta”. Tak było, Myron?

– Nie.

– No, to gadaj jak.

Myron zawahał się chwilę.

– Powiedzmy, że mam rację: śmierć Elizabeth Bradford nie była przypadkowa i w tych aktach jest coś, co to potwierdza. Wynikałoby z tego, że policja zatuszowała sprawę.

Francine wzruszyła ramionami.

– Może.

– I w dalszym ciągu nie chcą, żeby to wyszło na jaw.

– Może.

– A jeśli zechcą sprawdzić, co wiem na ten temat? I przyślą do mnie starą znajomą, żeby pociągnęła mnie za język?

Francine obróciła głowę tak nagle, jakby ktoś pociągnął za sznurek.

– Oskarżasz mnie o coś, Myron? – spytała.

– Nie. Ale jeżeli ktoś zataja prawdę, to skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać?

Puściła kolana.

– Nikt jej nie zataja – odparła. – Widziałam te akta. Trochę cienkie, ale nie ma w nich nic podejrzanego. Elizabeth Bradford wypadła. Nie było śladów walki.

– Zrobiono sekcję zwłok?

– Jasne. Spadła na głowę. Strzaskała sobie czaszkę.

– Badanie toksykologiczne?

– Nie przeprowadzono.

– Dlaczego?

– Zmarła wskutek upadku, a nie przedawkowania.

– Ale badanie toksykologiczne wykazałoby, czy była odurzona.

– I co z tego?

– Dobrze, nie było śladów walki, ale przecież ktoś mógł ją czymś odurzyć i zepchnąć.

Francine zrobiła minę.

– Może małe zielone ludziki – podsunęła.

– Gdyby to była para biedaków i żona nieszczęśliwie spadła ze schodów przeciwpożarowych…

– Ale to nie była para biedaków, Myron. To byli Bradfordowie. Potraktowano ich w sposób szczególny? Pewnie tak. Ale nawet jeśli Elizabeth Bradford była odurzona, wcale nie oznacza to morderstwa. Wprost przeciwnie.

– Dlaczego? – Teraz jemu przyszło zrobić zdezorientowaną minę.

– Spadła z drugiego piętra. Z dwóch niskich pięter.

– I co z tego?

– Morderca nie miałby gwarancji, że upadek z takiej wysokości na pewno ją uśmierci. Pewnie skończyłoby się na złamaniu nogi lub czegoś innego.

Zamilkł. Nie przyszło mu to do głowy. Ale miało sens. Spychanie kogoś z balkonu na drugim piętrze w nadziei, że wyląduje na głowie i się zabije, było ryzykowne. Arthur Bradford nie wyglądał na ryzykanta.

Co to wszystko znaczyło?

– Może w głowę uderzono ją przed zrzuceniem – podsunął.

Francine pokręciła głową.

– Sekcja zwłok nie wykazała nic takiego. Przeszukano dom. Nigdzie nie było krwi. Mogli ją oczywiście usunąć, ale tego już się nie dowiemy.

– A więc w tym protokole nie ma nic podejrzanego?

– Nic.

Myron podniósł ręce.

– No, to co my tu robimy? Próbujemy odzyskać utraconą młodość?

Francine spojrzała mu w oczy.

– Ktoś się do mnie włamał – powiedziała.

– Co?!

– Po tym, jak przeczytałam te akta. Miało to wyglądać na włamanie, ale przeszukali mi dom. Dokładnie. Wywrócili do góry nogami. A tuż potem wezwał mnie Roy Pomeranz. Pamiętasz go?

– Nie.

– Był partnerem Wicknera.

– A, tak, wczesny model mięśniaka?

– To on. Jest teraz szefem detektywów. Wczoraj wezwał mnie do siebie, czego nigdy wcześniej nie robił, i spytał, dlaczego zaglądałam do starych akt Bradfordów.

– I co mu powiedziałaś?

– Wymyśliłam bajeczkę, że badam dawne techniki policyjne.

Myron zrobił minę.

– I kupił to?

– Nie kupił – odparła z irytacją. – Chciał wmontować mnie w ścianę i wydusić prawdę. Ale bał się. Udawał, że to nic takiego, że zadaje rutynowe pytania, ale żebyś widział jego minę. Był o pół kanapki z jajkiem od zawału. Powiedział, że to rok wyborów i obawia się następstw mojego szperania. Dużo kiwałam głową i przepraszałam. Uwierzyłam w jego historyjkę tak mocno, jak on w moją. W drodze do domu spostrzegłam, że mam ogon. Dziś rano go zgubiłam, no i jestem.

– Przetrząsnęli ci mieszkanie?

– Tak. Robota zawodowców. – Francine, która zdążyła wstać, podeszła do Myrona. – Wlazłam dla ciebie w gniazdo węży. Powiesz mi, za co mnie gryzą?

Rozważył możliwości i uznał, że nie ma wyjścia. Wpakował ją w kabałę. Miała prawo wiedzieć.

– Czytałaś dzisiejszą gazetę? – spytał.

– Tak.

– A artykuł o zabójstwie Horace’a Slaughtera?

– Tak. – Wyciągnęła rękę, jakby chciała go uciszyć. – W tych aktach było nazwisko Slaughter. Ale nosiła je kobieta. Pokojówka czy ktoś taki. Znalazła zwłoki Bradfordowej.

– Anita Slaughter. Jego żona.

Francine lekko pobladła.

– Kurczę, nie podoba mi się to. Mów dalej.

Opowiedział jej całą historię. Kiedy skończył, spojrzała na boisko, na którym swego czasu grała w hokeja na trawie jako kapitanka drużyny. Przygryzła dolną wargę.

– Jeszcze jedno – powiedziała. – Nie wiem, czy to ważne. Ale przed śmiercią Elizabeth Bradford Anitę napadnięto.

Myron cofnął się o krok.

– Jak to, napadnięto?

– Jest o tym w protokole. Wickner napisał, że u świadka Anity Slaughter wciąż widać zadrapania po napaści.

– Jakiej napaści? Kiedy?

– Nie wiem. W protokole jest tylko to.

– Jak możemy dowiedzieć się więcej?

– W archiwum być może zachował się jakiś meldunek. Ale…

– No tak, nie możesz ryzykować.

Francine sprawdziła godzinę. Przysunęła się do Myrona.

– Przed służbą muszę załatwić kilka spraw – powiedziała.

– Bądź ostrożna. Przyjmij, że w domu i telefonie założyli ci podsłuch. I że cały czas będą cię śledzić. Jeśli zauważysz ogon, zadzwoń do mnie na komórkę.

Skinęła głową i znów spojrzała na boisko.

– Szkoła średnia. Tęsknisz za nią? – spytała cicho.

Myron przyjrzał się jej.

– Ja również nie – przyznała z uśmiechem.

Загрузка...