Kiedy wracał do domu, zadzwoniła komórka.
– Mam informację o karcie kredytowej Slaughtera – oznajmił Win, jeszcze jeden miłośnik wymiany uprzejmości.
Dochodziła ósma.
– Nie śpisz? – spytał Myron.
– Wielki Boże. – Win odczekał chwilę. – Kto mnie wydał?
– Przypominam, że zazwyczaj śpisz do późna.
– Jeszcze nie położyłem się spać.
– Aha.
Myron o mały włos go nie spytał, co robił, ale w porę się zreflektował. Najlepiej było nie wiedzieć, co Win wyrabia w nocy.
– W ubiegłych dwóch tygodniach płacił nią tylko raz. W zeszły czwartek użył karty Discover w Holiday Inn w Livingston.
Myron pokręcił głową. Znowu Livingston. Dzień później Horace zniknął.
– Ile zapłacił?
– Równo dwadzieścia sześć dolarów. Dziwna suma.
– Dzięki.
Win rozłączył się.
Livingston. Horace Slaughter odwiedził Livingston. Myron odtworzył teorię, która chodziła mu po głowie od wczoraj. Wyglądała coraz prawdopodobniej.
Kiedy dotarł do domu, Brenda zdążyła wziąć prysznic i ubrać się. Uczesane w „kolbę kukurydzy” włosy opadały jej cudowną ciemną kaskadą na ramiona. Skóra barwy café con leche jaśniała. Jej uśmiech wkręcił mu się w serce jak korkociąg.
Miał wielką ochotę ją przytulić.
– Zadzwoniłam do ciotki Mabel – powiedziała. – Zbierają się u niej znajomi.
– Podwiozę cię.
Pożegnali się z mamą Myrona. Przestrzegła ich z całą powagą, żeby nie rozmawiali z policją bez adwokata. I żeby zapięli pasy.
– Masz wspaniałych rodziców – powiedziała Brenda w samochodzie.
– Owszem.
– Szczęściarz.
Skinął głową. Zamilkli.
– Czekam, aż jedno z nas powie: „Co do wczorajszego wieczoru” – odezwała się.
– Ja też – odparł z uśmiechem.
– Nie zapomnę go.
Myron przełknął ślinę.
– Ja też.
– Co zrobimy?
– Nie wiem.
– Zdecydowanie. Oto co lubię w mężczyźnie.
Uśmiechnął się i skręcił w Hobart Gap Road.
– West Orange jest w przeciwną stronę – powiedziała.
– Po drodze chcę na chwilę gdzieś wpaść, dobrze?
– Gdzie?
– Do Holiday Inn. Z karty płatniczej twojego ojca wynika, że był tam w zeszły czwartek. Użył jej wtedy po raz ostatni. Myślę, że spotkał się z kimś w restauracji.
Skąd wiesz, że nie zanocował?
– Zapłacił równo dwadzieścia sześć dolarów. To za mało jak na wynajęcie pokoju, a za dużo jak na posiłek dla jednej osoby. Poza tym to gołe dwadzieścia sześć dolarów. Bez centów. Zaokrąglasz rachunek, gdy dajesz napiwek. Najprawdopodobniej więc zjadł z kimś lunch.
– Co chcesz zrobić?
Myron leciutko wzruszył ramionami.
– Pokażę im zdjęcie Horace’a z gazety. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zjechał z drogi 10 w lewo i zatrzymał się na parkingu przed Holiday Inn, typowym piętrowym przydrożnym motelem, niespełna dwie mile od domu rodziców. Poprzednim razem był tu cztery lata temu. Na wieczorze kawalerskim kumpla ze szkoły średniej. Wynajęta przez kogoś czarna prostytutka o imieniu Niebezpieczna, które pasowało do niej jak ulał, dała im „sex-show” nie tyle erotyczny, ile zakręcony jak ruska ruletka. Rozdała też wizytówki z zachętą: SZUKASZ DOBREJ ZABAWY, DZWOŃ DO NIEBEZPIECZNEJ. Jakie oryginalne. Chyba jednak nie było to jej prawdziwe imię.
– Zaczekasz w samochodzie? – spytał Brendę.
– Przejdę się.
W holu wisiały reprodukcje kwiatów. Dywan był jasnozielony. Recepcja po prawej. Po lewej przeraźliwie szpetna rzeźba z plastiku, która wyglądała jak dwa złączone rybie ogony.
Trwało śniadanie. W stylu samoobsługowym. Przy szwedzkim stole kręcił się zręcznie niczym w tańcu tłum ludzi – krok w przód, jedzenie na talerz, krok w tył, krok w prawo i znowu w przód. Nikt na nikogo nie wpadał w tym kłębowisku ruchliwych ust i rąk. Scena ta przywodziła na myśl mrowisko z filmu przyrodniczego na kanale Discovery.
– Na ile osób? – spytała energiczna hostessa.
Myron przybrał policyjną minę, zaprawiając ją szczyptą profesjonalnego, a zarazem przystępnego uśmiechu w stylu prezentera ABC, Petera Jenningsa. Odchrząknął i prosto z mostu, bez wstępów, spytał:
– Widziała pani tego człowieka?
Pokazał zdjęcie z gazety. Energiczna hostessa przyjrzała się fotografii. Nie spytała go, kim jest. Tak jak liczył, z jego zachowania wywnioskowała, że jest osobą urzędową.
– Źle pan trafił – odparła. – Niech pan spyta Caroline.
– Caroline? – powtórzył Myron Bolitar, detektyw papuga.
– Caroline Gundeck. To ona jadła z nim lunch.
Raz na jakiś czas dopisuje człowiekowi szczęście.
– W czwartek tydzień temu?
– Chyba tak – odparła po krótkim zastanowieniu.
– Gdzie znajdę panią Gundeck?
– W jej biurze na poziomie B. W końcu korytarza.
– Pracuje tutaj?
Na wieść, że Caroline Gundeck ma biuro na poziomie B, w mig wydedukował, że również tu pracuje. Sherlock jeden!
– Caroline pracuje tu od zawsze – odparła hostessa, przyjaźnie wywracając oczami.
– Na jakim stanowisku?
– Intendentki.
Hm! Jej zawód niczego nie wyjaśniał – chyba że Horace planował przed śmiercią wydać przyjęcie. Mocno wątpliwe. Niemniej był to konkretny trop. Myron zszedł do sutereny i szybko odnalazł biuro. Na tym jednak jego szczęście się skończyło. Pani Gundeck nie ma dzisiaj w pracy, poinformowała go sekretarka. Nie umiała powiedzieć, czy się dzisiaj zjawi. Na prośbę o numer domowego telefonu szefowej zmarszczyła brwi. Myron nie naciskał. Caroline Gundeck mieszkała w okolicy. Z uzyskaniem numeru jej telefonu i adresu nie powinno być żadnych trudności.
Z korytarza zadzwonił do informacji. Spytał o panią Gundeck z Livingston. Pudło. Spytał więc o panią Gundeck z East Hanover lub okolic. Bingo! Caroline Gundeck mieszkała w Whippany. Zadzwonił. Po czterech sygnałach włączyła się sekretarka. Nagrał się.
W holu zastał Brendę. Stała w kącie, z pobladłą twarzą i oczami tak rozszerzonymi, jakby przed chwilą uderzono ją w splot słoneczny. Nie zareagowała, nie spojrzała na niego, kiedy podszedł.
– Co się stało? – spytał.
Zaczerpnęła łyk powietrza.
– Już tu byłam – powiedziała.
– Kiedy?
– Dawno temu. Nie pamiętam. Mam wrażenie… a może tylko mi się tak wydaje, że byłam tu jako mała dziewczynka. Z matką.
Zamilkli.
– Czy pamiętasz…
– Nic nie pamiętam – przerwała mu. – Nie jestem nawet pewna, czy to było tutaj. Może w innym motelu. Ten niczym się nie wyróżnia. Ale chyba w tym. Ta dziwna rzeźba wygląda znajomo.
– W co byłaś ubrana? – zagadnął.
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem.
– A w co była ubrana twoja matka?
– Jesteś doradcą w sprawach mody?
– Próbuję pobudzić twoją pamięć.
– Nic nie pamiętam. Kiedy zniknęła, miałam pięć lat. Ile można zapamiętać z wczesnego dzieciństwa?
Trudno.
– Przejdźmy się – zaproponował. – Może coś sobie przypomnisz.
Nic jednak nie wypłynęło na powierzchnię, a może nie miało co wypłynąć. Zresztą nie liczył na to. Stłumiona pamięć i podobne rzeczy nie były jego specjalnością. W każdym razie dziwny epizod z rzeźbą odpowiadał scenariuszowi. Wracając do samochodu, postanowił, że przedstawi Brendzie swoją hipotezę.
– Chyba wiem, co robił twój ojciec – powiedział.
Przystanęła i spojrzała na niego. Nie zatrzymał się. Wsiadł do auta. Brenda za nim. Zatrzasnęli drzwiczki.
– Myślę, że Horace szukał twojej matki.
Dotarło to do niej po chwili. Opadła na oparcie.
– Dlaczego? – spytała.
Zapalił silnik.
– Pamiętaj, że powiedziałem „myślę”. Myślę, że to właśnie robił. Ale nie mam konkretnego dowodu.
– Mów.
Wziął głęboki oddech.
– Zacznijmy od wyciągu jego rozmów telefonicznych. Po pierwsze, kilka razy dzwonił do biura wyborczego Arthura Bradforda. Dlaczego? Wiemy, że z Bradfordami łączyło go tylko jedno.
– To, że moja matka u nich pracowała.
– Tak. Dwadzieścia lat temu. Ale należy uwzględnić jeszcze coś. Kiedy zacząłem jej szukać i natrafiłem na Bradfordów, przyszło mi na myśl, że mogą mieć coś wspólnego z jej zniknięciem. Być może twój ojciec też doszedł do tego wniosku.
Na Brendzie nie zrobiło to wrażenia.
– Co poza tym? – spytała.
– Po drugie, Horace wydzwaniał do dwóch adwokatów, którzy zajmowali się twoimi stypendiami.
– I co?
– Dlaczego do nich dzwonił?
– Nie wiem.
– Te stypendia są dziwne, Brendo. Zwłaszcza pierwsze. Stypendium do drogiej prywatnej szkoły wraz z pełnym utrzymaniem? Mimo że nie byłaś jeszcze koszykarką? Coś tu się nie zgadza. Zasady przyznawania stypendiów są inne. Byłaś jedyną stypendystką Edukacji Powszechnej. Sprawdziłem to. Owo stypendium przyznano tylko raz.
– Do czego zmierzasz?
– Ktoś ufundował je z jednego jedynego powodu: żeby przekazać ci pieniądze. – Przy odzieżowym sklepie dyskontowym Daffy Dan Myron zawrócił i drogą 10 skierował się w stronę ronda. – Innymi słowy, ktoś ci pomógł. Dużo wskazuje, że twój ojciec próbował się dowiedzieć kto.
Zerknął na Brendę. Nie patrzyła na niego.
– Myślisz, że moja matka? – spytała wreszcie chrapliwym głosem.
– Nie wiem – odparł ostrożnie. – Po co jednak Horace dzwoniłby tyle razy do Thomasa Kincaida, który przestał zajmować się twoimi stypendiami, gdy skończyłaś szkołę średnią? Dlaczego mu się naprzykrzał i nękał telefonami? Na myśl przychodzi mi tylko jedno: Kincaid miał informacje, które chciał zdobyć twój ojciec.
– Skąd pochodziły pieniądze na moje stypendium?
– Właśnie. Gdybyśmy to wyśledzili – ciągnął wciąż ostrożnie – odkrylibyśmy coś bardzo interesującego.
– A jesteśmy w stanie?
– Trudno powiedzieć. Adwokaci z pewnością powołają się na tajemnicę. Ale zlecę to zadanie Winowi. Gdy w grę wchodzą pieniądze, ma odpowiednie koneksje, żeby wyśledzić ich źródło.
Brenda zagłębiła się w fotelu, trawiąc to, co powiedział.
– Myślisz, że ojcu się to udało?
– Wątpię. W każdym razie narobił hałasu. Dobrał się do prawników, co więcej, posunął się do wypytywania Arthura Bradforda. Prawdopodobnie przesadził. Nawet jeśli nie zrobił nic złego, Bradfordowi nie mogło się spodobać, zwłaszcza w roku wyborów, że ktoś grzebie w jego przeszłości, wskrzesza stare zmory.
– I zabił go?
Myron nie bardzo wiedział, jak jej odpowiedzieć.
– Za wcześnie, by mieć pewność. Ale przyjmijmy na chwilę, że twój ojciec grzebał odrobinę za mocno. I że wystraszył się po pobiciu zleconym przez Bradfordów.
Brenda skinęła głową.
– Krew w szafce – powiedziała.
– Tak. Rozważałem, dlaczego znaleźliśmy ją właśnie tam, dlaczego Horace nie wrócił do domu, żeby się przebrać i ogarnąć. Domyślam się, że pobito go blisko szpitala. A przynajmniej w Livingston.
– Gdzie mieszkają Bradfordowie.
Potwierdził skinieniem głowy.
– Jeśli Horace uciekł prześladowcom lub po prostu się bał, że znów go dopadną, to nie mógł wrócić do domu. W szpitalu najprawdopodobniej zmienił ubranie i uciekł. W kostnicy leżał w kącie mundur ochroniarza. To pewnie w niego się przebrał, gdy dotarł do szafki. A potem dał dyla i…
Urwał.
– Co? – spytała.
– Cholera!
– Co?
– Jaki jest numer telefonu Mabel?
Brenda podała mu go.
– O co chodzi? – spytała.
Myron włączył komórkę, zadzwonił do Lisy z centrali telefonów Bell Atlantic i poprosił ją, żeby sprawdziła podany numer. Zajęło jej to około dwóch minut.
– Oficjalnie nic nie ma – oznajmiła. – Ale sprawdziłam linię. Trzeszczy.
– To znaczy?
– Ktoś chyba założył podsłuch. W telefonie. Żeby się o tym upewnić, musiałbyś tam kogoś posłać.
Myron podziękował i rozłączył się.
– Mabel też założyli podsłuch w telefonie – powiedział. – Pewnie stąd dowiedzieli się o twoim ojcu. Zadzwonił do siostry i go namierzyli.
– Kto za tym stoi?
– Nie wiem.
Zamilkli. Minęli pizzerię Star-Bright. Gdy był chłopcem, krążyła plotka, że na jej zapleczu działa burdel. Był tam kilka razy z rodzicami. Kiedyś poszedł za tatą do toalety. I nic.
– W tej sprawie nie zgadza się jeszcze coś – powiedziała Brenda.
– Co?
– Jeżeli nie mylisz się co do tych stypendiów, to skąd moja matka wzięła tyle pieniędzy?
Dobre pytanie.
– Ile zabrała twojemu ojcu?
– Czternaście tysięcy.
– Jeżeli dobrze je zainwestowała, mogły wystarczyć. Od jej zniknięcia do twojego pierwszego stypendium minęło siedem lat, więc…
Myron szybko obliczył w myślach. Na początek czternaście tysięcy. Hm! Anita Slaughter musiałaby natrafić na złotą żyłę, żeby pieniędzy starczyło na tak długo. Było to oczywiście możliwe, ale nawet w epoce Reagana mało prawdopodobne.
Wolnego.
– Może znalazła inny sposób na zdobycie pieniędzy – dodał.
– Jaki?
Na chwilę zamilkł. Myślał intensywnie. Zerknął we wsteczne lusterko. Nie zauważył, żeby ktoś ich śledził, to jednak o niczym nie świadczyło. Sporadycznie zerkając w lusterko, trudno wykryć ogon. Musisz obserwować samochody, zapamiętywać je, analizować ich ruchy. Ale nie mógł się na tym skupić. Nie w tej chwili.
– Myron?
– Myślę.
Miała minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
– Przypuśćmy – ciągnął – że twoja matka dowiedziała się czegoś o śmierci Elizabeth Bradford.
– Już o tym mówiliśmy.
– Posłuchaj mnie przez chwilę. Dopuściliśmy dwie możliwości. Jedną, że wystraszyła się i uciekła. Drugą, że uciekła, bo chciano jej zrobić krzywdę.
– Wymyśliłeś trzecią?
– Powiedzmy. – Minął nową kawiarnię Starbucks na rogu Mount Pleasant Avenue. Choć miał ochotę stanąć – pociąg do kofeiny działał z magnetyczną siłą – pojechał dalej. – Przypuśćmy, że twoja matka rzeczywiście uciekła. I że gdy poczuła się bezpieczna, zażądała pieniędzy za milczenie.
– Myślisz, że szantażowała Bradfordów?
– Potraktowała to jako rekompensatę – ciągnął, na poczekaniu formułując domysły, co zawsze jest niebezpieczne. – Zobaczyła coś i uświadomiła sobie, że tylko ucieczka i ukrycie się zapewni bezpieczeństwo jej samej i rodzinie. I że jeśli Bradfordowie ją znajdą, to najzwyczajniej w świecie zabiją. Wiedziała, że w razie jakiegoś wybiegu, na przykład, gdyby ukryła obciążający ich dowód w skrytce bankowej, będą ją torturować dopóty, dopóki nie wyjawi im, gdzie on jest. Twoja matka nie miała wyboru. Musiała uciec. Ale chciała też zająć się córką. Zadbała więc, żeby Brenda dostała w życiu to wszystko, czego jej samej zabrakło. Dobre wykształcenie. Możliwość mieszkania w czystym kampusie, a nie w getcie w Newark. I tak dalej.
Znów zamilkli.
Myron czekał. Za szybko formułował teorie, nie dając mózgowi szansy na przetrawienie czy choćby ocenę słów, które wypowiadał. Urwał, żeby ochłonąć.
– Te twoje scenariusze! – powiedziała Brenda. – Wciąż przedstawiasz moją matkę w jak najlepszym świetle. I to światło cię oślepia.
– Jak to?
– Spytam cię jeszcze raz: jeżeli to wszystko jest prawdą, to dlaczego mnie z sobą nie zabrała?
– Uciekała przed mordercami. Jaka matka naraziłaby dziecko na takie niebezpieczeństwo?
– I tak obłąkańczo się wystraszyła, że nie zdobyła się choćby na jeden telefon? Na zobaczenie się ze mną?
– Obłąkańczo? – powtórzył. – Ci ludzie założyli ci podsłuch. Kazali cię śledzić. Twój ojciec nie żyje.
– Nie rozumiesz.
Brenda pokręciła głową.
– Czego?
Oczy jej zwilgotniały, ale głos brzmiał nieco za spokojnie.
– Możesz ją usprawiedliwiać do woli, ale nie zmienisz faktu, że porzuciła własną córkę. Nawet gdyby miała dobry powód po temu, nawet gdyby była cudowną matką, gotową na największe poświęcenia, i zrobiła to wszystko, żeby mnie ochronić, to jak mogła dopuścić, by jej dziecko rosło w przekonaniu, że je zostawiła? Nie zdawała sobie sprawy, jak zdruzgocze to pięcioletnią dziewczynkę? Przez tyle lat nie znalazła sposobu, żeby wyznać jej prawdę?
Własną córkę. Jej dziecko. Wyznać jej prawdę. Nigdy mnie, jej. Ciekawe. Ale Myron nie znał rozwiązania. Milczał.
Minęli Instytut Kesslera i trafili na światła.
– Tak czy owak chcę pojechać na popołudniowy trening – odezwała się jakiś czas potem Brenda.
Skinął głową. Dobrze ją rozumiał. Boisko było pocieszeniem.
– I zagrać w meczu inauguracyjnym.
Ponownie skinął głową. Horace też pewnie by tego chciał.
Skręcili w pobliżu Mountain High School i podjechali pod dom Mabel Edwards. Na ulicy parkowało co najmniej z tuzin samochodów, głównie amerykańskich, starych i zdezelowanych. Przy drzwiach stała murzyńska para w odświętnych strojach. Mężczyzna nacisnął dzwonek. Kobieta trzymała półmisek z jedzeniem. Spojrzeli groźnie na Brendę i odwrócili się plecami.
– Widzę, że czytali gazety – powiedziała.
– Nikt nie myśli, że ty to zrobiłaś.
Z jej miny wyczytał, że nie życzy sobie pocieszania.
Doszli do drzwi i stanęli za murzyńską parą. Para fuknęła i odwróciła wzrok. Mężczyzna zastukał butem. Kobieta demonstracyjnie westchnęła. Myron otworzył usta, ale Brenda zamknęła mu je zdecydowanym ruchem głowy. Już czytała w jego myślach.
Otworzono drzwi. W środku było pełno ludzi. Wszyscy ładnie ubrani. Sami czarni. Dziwne, że to zauważał. Czarną parę. Czarnych ludzi w środku. Poprzedniego wieczoru nie dostrzegł nic nadzwyczajnego w tym, że wszyscy oprócz Brendy są biali. Prawdę mówiąc, nie pamiętał wypadku, by w jakimkolwiek barbecue w sąsiedztwie uczestniczył jakiś Murzyn. Więc dlaczego go zaskoczyło, że jest tu jedynym białym? I dlaczego czuł się z tego powodu dziwnie?
Murzyńska para zniknęła w środku, jakby wessał ją wir. Brenda się zawahała. Gdy wreszcie przekroczyli próg, przypominało to scenę w saloonie z filmu z Johnem Wayne’em. Szmer głosów urwał się tak nagle, jakby ktoś zgasił radio. Wszyscy się odwrócili i wpatrzyli we wchodzących. Przez pół sekundy Myron myślał, że chodzi o kolor skóry – był tu jedynym białym – lecz zaraz się zorientował, że swą niechęć skupiają na córce w żałobie.
Brenda miała rację. Myśleli, że to zrobiła.
W pokoju było tłoczno, gorąco i duszno. Wentylatory wirowały bezsilnie. Mężczyźni rozchylali kołnierzyki, łapiąc powietrze. Twarze spływały potem. Myron spojrzał na Brendę. Wydała mu się mała, samotna i wystraszona, ale nie odwróciła wzroku. Poczuł, że bierze go za rękę. Oddał jej uścisk. Stała prosto jak trzcina, z wysoko uniesioną głową.
Tłum trochę się rozstąpił i wyłoniła się Mabel Edwards. Oczy miała czerwone i zapuchnięte. W ręku ściskała zwiniętą chusteczkę. Zebrani zwrócili na nią spojrzenia, czekając, co zrobi. Na widok siostrzenicy rozpostarła ramiona i przyzwała ją gestem do siebie. Brenda bez wahania pomknęła w grube, miękkie objęcia ciotki, złożyła głowę na jej ramieniu i po raz pierwszy zaszlochała. Nie był to płacz, tylko rozdzierający szloch.
Kołysząc Brendę w ramionach, Mabel klepała ją po plecach i pocieszała łagodnie. Ale cały czas wodziła oczami po pokoju jak matka wilczyca, gasząc wszelkie niechętne spojrzenia rzucane w stronę bratanicy.
Tłum już nie patrzył na nich, wrócił normalny szum. Myron poczuł, jak rozkurcza mu się żołądek. Poszukał wzrokiem znajomych twarzy. Rozpoznał dwóch koszykarzy, przeciw którym grał w szkole średniej i w lidze. Pozdrowili go skinieniami. Odpowiedział im tym samym. Przez pokój przeleciał malec, wyjąc jak syrena. Myron rozpoznał w nim dzieciaka ze zdjęć stojących na kominku. Wnuczek Mabel. Syn Terence’a Edwardsa.
A gdzie był kandydat Edwards?
Myron ponownie rozejrzał się po pokoju. Ani śladu Terence’a. Mabel i Brenda wreszcie się rozłączyły. Brenda otarła oczy, a kiedy ciotka wskazała jej łazienkę, skinęła głową i szybko wyszła.
Mabel, wpatrując się w Myrona, podeszła do niego i bez wstępów spytała:
– Wiesz, kto zabił mojego brata?
– Nie.
– Ale go znajdziesz.
– Tak.
– Masz jakieś podejrzenia?
– Tylko podejrzenia – odparł. – Nic więcej.
Skinęła głową.
– Dobry z ciebie chłopak, Myron – powiedziała.
Kominek pełnił poniekąd rolę ołtarza. Zdjęcie Horace’a otaczały świece i kwiaty. Patrząc na uśmiech, którego nie widział od dziesięciu lat i miał już nigdy nie zobaczyć, Myron wcale nie czuł się dobry.
– Muszę zadać pani jeszcze kilka pytań – odparł.
– Proszę bardzo.
– Także na temat Anity.
Mabel utkwiła w nim wzrok.
– Wciąż myślisz, że Anita ma jakiś związek z tym wszystkim?
– Tak. Chciałbym też przysłać tu kogoś, żeby sprawdził pani telefon.
– Dlaczego?
– Jest na podsłuchu.
– Ale kto chciałby mnie podsłuchiwać? – spytała zmieszana.
Zrezygnował ze spekulacji.
– Nie wiem – odparł. – Czy pani brat, dzwoniąc tutaj, wspomniał o Holiday Inn w Livingston?
W jej oczach zaszła zmiana.
– Dlaczego o to pytasz?
– Dzień przed zniknięciem Horace zjadł tam lunch z kierowniczką. Był to ostatni rachunek, jaki zapłacił kartą. Poza tym wpadliśmy tam dziś z Brendą i motel wydał się jej znajomy. Ma wrażenie, że była w nim kiedyś z Anitą.
Mabel zamknęła oczy.
– Co się stało? – spytał.
Do domu weszli nowi żałobnicy, niosąc półmiski zjedzeniem.
Mabel z miłym uśmiechem przyjęła kondolencje, mocno ściskając im dłonie. Myron czekał.
– Horace nie wspomniał przez telefon o Holiday Inn – powiedziała mu w wolnej chwili.
– Jeszcze jedno pytanie.
– Tak?
– Czy Anita była kiedyś z Brendą w tym motelu?
Do pokoju weszła Brenda. Spojrzała na nich. Mabel położyła dłoń na ramieniu Myrona.
– Nie pora na taką rozmowę – powiedziała.
Skinął głową.
– Możesz przyjechać jutro wieczorem? Sam.
– Tak.
Zostawiła go zajęła się rodziną i przyjaciółmi brata. Myron znowu poczuł się jak intruz, lecz tym razem wcale nie z powodu barwy skóry.
Szybko wyszedł.