34

Strażnik Farmy Bradfordów oświetlił samochód latarką.

– Jest pan sam, panie Bolitar? – spytał.

Brama uniosła się w górę.

– Pan podjedzie do głównego domu.

Myron ruszył wolno. Zgodnie z planem za następnym zakrętem zwolnił jeszcze bardziej.

– Wysiadłem – dobiegł chwilę później z telefonu głos Wina.

Win wydostał się z bagażnika tak gładko, że Myron nic nie słyszał.

– Milknę – powiedział Win. – Cały czas przekazuj, gdzie jesteś.

Plan był prosty: Win poszuka Brendy, a Myron postara się przeżyć.

Ściskając oburącz kierownicę, kontynuował jazdę. Choć korciło go, żeby odwlec decydującą rozmowę, to najchętniej rozmówiłby się z Arthurem Bradfordem natychmiast. Już znał prawdę. W każdym razie częściowo. Na tyle, by ocalić Brendę.

Być może ocalić.

Ziemia tonęła w aksamitnych ciemnościach, zwierzęta milczały. Dom wyłonił się nad nim, jakby płynął w mroku, ledwo ledwo związany ze światem w dole. Myron zaparkował samochód i wysiadł. Zanim dotarł do drzwi, w progu wyrósł służący Mattius. Choć minęła dziesiąta, wciąż był w pełnym rynsztunku kamerdynera. Prężąc się jak struna, czekał w milczeniu, z nieludzką wprost cierpliwością.

– Pan Bradford przyjmie pana w bibliotece – oznajmił.

Myron skinął głową i w tym momencie w nią oberwał. Po głuchym „bum” pociemniało mu w oczach, zamrowiło w czaszce i cały zdrętwiał. Gdy się chwiał, dostał cios pałką w uda, nogi ugięły się pod nim i padł na kolana.

– Win – wydusił z siebie.

Mocny kopniak butem między łopatki powalił go twarzą na ziemię i uszło z niego powietrze. Czyjeś ręce przeszukały go i zabrały broń.

– Win – powtórzył.

– W Agencji Ucho ciemno i głucho – oznajmił Sam. W ręku trzymał jego komórkę. – Wyłączyłem ją.

Dwóch mężczyzn chwyciło Myrona pod pachy i powlokło przez hol wejściowy i korytarz. Zamrugał oczami, żeby pozbyć się mroczków. Cały czuł się jak kciuk, w który walnięto młotkiem. Idący przodem Sam otworzył jakieś drzwi, a dwaj jego kompani cisnęli Myrona niczym worek torfu. Potoczył się po schodach, ale udało mu się zatrzymać, nim dotarł do podnóża.

Sam wszedł do środka. Drzwi zamknięto.

– Dobra – powiedział. – Załatwmy to.

Myron usiadł. Znajdował się w piwnicy. Na piwnicznych schodach.

Sam wyciągnął do niego rękę. Myron chwycił ją i podźwignął się na nogi. Dwaj kompani Richardsa zeszli na dół.

– Ta część piwnicy nie ma okien i jest z betonu – rzekł Sam takim tonem, jakby oprowadzał go po domu. – Można tu wejść i stąd wyjść tylko przez te drzwi, rozumiesz?

Myron skinął głową.

– Na górze mam dwóch ludzi. Zaraz się rozstawią. W przeciwieństwie do tego ciołka Maria to zawodowcy. Nikt nie przejdzie przez te drzwi. Rozumiesz?

Myron ponownie skinął głową.

Sam wyjął papierosa i włożył go do ust.

– Ostatnia uwaga. Widzieliśmy, jak twój koleżka wyskakuje z bagażnika. Na zewnątrz mam dwóch snajperów z piechoty morskiej. Walczyli w wojnie w Zatoce. Jeżeli twój znajomy zbliży się do domu, marnie skończy. Okna uruchamiają alarm. Wykrywacze ruchu są włączone. Z całą czwórką jestem w kontakcie radiowym na czterech osobnych pasmach.

Pokazał Myronowi radiotelefon z cyfrowym odczytem.

– Osobne pasma? Ale bajer!

– Nie mówię tego, żeby ci zaimponować, tylko żebyś wiedział, że próba ucieczki to głupota. Rozumiesz?

Myron znów skinął głową.

W piwnicy trzymano wino. Unosił się w niej dębowy mocny zapach jak z dobrego starego chardonnay. Był tam Arthur. Skóra tak mocno opinała mu policzki, że wyglądał jak kościotrup. Towarzyszył mu Chance, który siląc się na luz, sączył czerwone wino i studiował jego kolor.

Myron rozejrzał się po piwnicy. Na półkach spoczywało mnóstwo butelek ułożonych pod lekkim kątem, żeby korki zachowały należytą wilgotność. Był też wielki termometr i kilka drewnianych baryłek, głównie na pokaz. Żadnych okien. Drzwi. Innych widocznych wejść. Pośrodku stał ciężki drewniany stół.

Pusty, jeśli nie liczyć lśniącego sekatora.

Myron spojrzał na Sama. Sam uśmiechnął się. W ręku wciąż trzymał pistolet.

– No, to mnie zastraszyłeś.

Sam wzruszył ramionami.

– Gdzie jest Brenda? – spytał Arthur.

– Nie wiem – odparł Myron.

– A Anita?

– Czemu nie spytasz Chance’a?

– Słucham?

Chance usiadł prosto.

– Bredzi – powiedział.

Arthur wstał.

– Nie wyjdziesz stąd, dopóki się nie przekonam, że nic przede mną nie ukryłeś.

– Proszę bardzo. Przystąpmy do rzeczy. Błądziłem w tej sprawie jak pijane dziecko we mgle. A przecież miałem w ręku wszystkie tropy. Stare podsłuchy telefoniczne. Twoje wielkie zainteresowanie moim śledztwem. Napad na Anitę przed śmiercią twojej żony. Włamanie do mieszkania Horace’a i zniknięcie listów Anity. Tajemnicze telefony do Brendy, nakazujące jej skontaktować się z matką. Przecięcie przez Sama tym chłopakom ścięgien Achillesa. Stypendia. Ale wiesz, co w końcu mnie oświeciło?

Chance chciał coś powiedzieć, ale Arthur uciszył go gestem i potarł podbródek palcem.

– Co? – spytał.

– Godzina samobójstwa Elizabeth.

– Nie rozumiem.

– Godzina samobójstwa – powtórzył Myron – a przede wszystkim zabiegi waszej rodziny, żeby ją zmienić. Dlaczego Elizabeth zabiła się o szóstej rano, akurat wtedy, kiedy Anita Slaughter przyjechała do pracy? Przypadkiem? Skoro tak, to dlaczego aż tak bardzo zależało wam na zmianie czasu jej śmierci? Taki „wypadek” mógł się równie dobrze zdarzyć o szóstej rano, jak o północy. Po co to zmieniać?

Arthur wciąż stał prosto.

– To ty mi powiedz.

– Ponieważ czas śmierci nie był przypadkowy. Twoja żona specjalnie wybrała godzinę i sposób samobójstwa. Chciała, żeby Anita Slaughter zobaczyła jej skok.

Chance prychnął.

– Co za bzdury!

– Elizabeth, nie wątpię, była w depresji – ciągnął Myron patrząc na Arthura. – Nie wątpię też, że kiedyś ją kochałeś. Ale było to dawno temu. Powiedziałeś mi, że od lat nie była sobą. W to również nie wątpię. Ale na trzy tygodnie przed jej śmiercią na Anitę napadnięto. Podejrzewałem, że pobił ją któryś z was. Ale jej najbardziej widocznymi obrażeniami były zadrapania. Głębokie zadrapania. Jakby zrobił to kot, powiedział Wickner.

Myron spojrzał na Arthura. Miał wrażenie, że kurczy się na jego oczach, jakby zżerały go własne wspomnienia.

– Anitę zaatakowała twoja żona – ciągnął. – Najpierw zaatakowała ją, a po trzech tygodniach, wciąż w głębokiej depresji, popełniła na jej oczach samobójstwo, ponieważ Anita miała romans z jej mężem. To ją ostatecznie dobiło psychicznie, tak, Arthurze? Jak do tego doszło? Czy Elizabeth was nakryła? Czy jej stan pogorszył się tak bardzo, że stałeś się nieostrożny?

Arthur odchrząknął.

– Zgadza się. Tak z grubsza było. I co z tego? Co to ma wspólnego z dniem dzisiejszym?

– Ile trwał twój romans z Anitą?

– A jakie to ma znaczenie?

Myron przyglądał mu się dłuższą chwilę.

– Jesteś złym człowiekiem. Wychował cię zły człowiek i masz w sobie wiele z niego. Zadałeś wiele cierpień. Przez ciebie ginęli ludzie. Ale to nie była przelotna miłostka. Ty ją naprawdę kochałeś, tak, Arthurze?

Arthur Bradford nie odpowiedział. Coś jednak zaczęło się kruszyć pod fasadą jego milczenia.

– Nie wiem, jak do tego doszło – ciągnął Myron. – Może Anita chciała odejść od Horace’a. A może ty ją do tego namówiłeś. Nieważne. Postanowiła uciec i zacząć nowe życie. Jaki mieliście plan? Chciałeś ją urządzić w jakimś mieszkaniu? W domu poza miastem. Żaden Bradford z pewnością nie poślubiłby czarnej pokojówki z Newark.

Arthur prychnął. Z pogardą? A może jęknął?

– Z pewnością – rzekł.

– Więc co się stało?

Sam, który trzymał się kilka kroków od nich, wędrując spojrzeniem od piwnicznych drzwi do Myrona, co jakiś czas szeptał do krótkofalówki. Chance siedział jak zaklęty, zdenerwowany, ale i zadowolony. Zdenerwowany tym, co wyszło na jaw, a zadowolony, ponieważ wierzył – zapewne nie bez podstaw – że prawda nie wyjdzie poza tę piwnicę.

– Anita była moją ostatnią nadzieją – odparł Arthur, stuknął dwoma palcami w usta i zmusił się do uśmiechu. – Ironia losu, co? Jeżeli pochodzisz z rodziny patologicznej, winę za swoje grzechy możesz zwalić na środowisko. Ale jeśli pochodzisz z rodziny, która może wszystko? Co z tymi, których wychowuje się, żeby panowali nad innymi i robili, co im się żywnie podoba? Co z ludźmi wychowanymi w przekonaniu, że są wyjątkowi i że inni niewiele się różnią od rzeczy z wystawy sklepowej? Co z takimi dziećmi?

– Następnym razem, kiedy będę sam, zapłaczę nad ich losem – obiecał Myron.

Arthur zaśmiał się.

– Słusznie – rzekł. – Ale mylisz się. To nie Anita chciała uciec, tylko ja. Tak, kochałem ją. Kiedy z nią byłem, dostawałem skrzydeł. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić.

Nie musiał. Myron pomyślał o Brendzie i zrozumiał.

– Zamierzałem opuścić Farmę Bradfordów. Mieliśmy wyjechać razem. Zacząć samodzielne życie. Uciec z tego więzienia. – Arthur znowu się uśmiechnął. – Naiwne, prawda?

– I co się stało?

– Anita zmieniła zamiar.

– Dlaczego?

– Był ktoś inny.

– Kto?

– Nie wiem. Mieliśmy się spotkać rano, ale się nie zjawiła. Myślałem, że może mąż coś jej zrobił. Śledziłem go. A potem dostałem od niej list. Napisała, że musi zacząć nowe życie. Beze mnie. I odesłała mi pierścionek.

– Jaki pierścionek?

– Ten, który jej dałem. Nieoficjalny zaręczynowy.

Myron spojrzał na Chance’a. Chance milczał. Myron wpatrywał się w niego jeszcze kilka sekund.

– Ale nie zrezygnowałeś – powiedział do Arthura.

– Nie.

– Szukałeś jej. Kazałeś założyć podsłuch. I nie zdejmowałeś go przez wiele lat. Sądziłeś, że Anita w końcu zadzwoni do rodziny. Chciałeś wyśledzić skąd.

– Tak.

Myron przełknął ślinę, mając nadzieję, że nie załamie mu się głos.

– A potem były mikrofony w pokoju Brendy – rzekł. – Stypendia. Przecięte ścięgna Achillesa.

Arthur milczał.

Do oczu Myrona napłynęły łzy. Do oczu Arthura również. Obaj wiedzieli, co za chwilę nastąpi. Myron mówił spokojnie i z opanowaniem, ale przychodziło mu to z najwyższym trudem.

– Dzięki mikrofonom mogłeś ją pilnować. Jej stypendia ufundował ktoś bogaty i znający się na finansach. Nawet gdyby Anita dostała do rąk gotówkę, nie wiedziałaby, jak przekazać ją za pośrednictwem banku na Kajmanach. Ty natomiast tak. Pozostają ścięgna Achillesa. Brenda sądziła, że zrobił to jej ojciec. Uważała, że jest nadopiekuńczy. I miała rację.

Arthur wciąż milczał.

– Zadzwoniłem do Norma Zuckermana i w karcie zdrowia Brendy sprawdził grupę jej krwi. Grupę krwi Horace’a policja ustaliła w czasie sekcji zwłok. On i Brenda nie byli spokrewnieni. – Myron pomyślał o jej jasnokawowej karnacji, o wiele tonów jaśniejszej od barwy skóry rodziców. – Dlatego tak bardzo się nią interesowałeś. Dlatego tak chętnie uchroniłeś ją od aresztu. Dlatego tak bardzo się teraz o nią martwisz. Brenda Slaughter jest twoją córką.

Po twarzy Arthura płynęły łzy. Nie zrobił nic, żeby je powstrzymać.

– Horace o tym nie wiedział, prawda?

Arthur potrząsnął głową.

– Anita zaszła w ciążę na początku naszego związku. Ale Brenda okazała się na tyle ciemna, żeby ujść za jego dziecko. Anita nalegała, żeby utrzymać to w tajemnicy. Nie chciała, żeby nasza córka była napiętnowana. A poza tym… nie chciała, żeby wychowywała się w tym domu. Rozumiałem ją.

– A jak to było z Horace’em? Dlaczego zadzwonił do ciebie po dwudziestu latach?

– Z podpuszczenia Ache’ów, którzy pomagają Davisonowi. W jakiś sposób dowiedzieli się o stypendiach. Pewnie od jednego z prawników. Chcieli mi zaszkodzić w wyścigu do fotela gubernatora. Powiedzieli o nich Slaughterowi. Myśleli, że z chciwości zażąda ode mnie pieniędzy.

– Ale on miał gdzieś pieniądze. Chciał znaleźć Anitę – dopowiedział Myron.

– Tak. Zaczął do mnie wydzwaniać. Zjawił się w sztabie wyborczym. Nie chciał się odczepić. Musiałem zlecić Samowi, żeby go zniechęcił.

Krew w szafce w szpitalu.

– Oberwał?

Arthur skinął głową.

– Ale nie mocno. Chciałem go przestraszyć, a nie zranić. Dawno temu Anita wymogła na mnie obietnicę, że go nie skrzywdzę. Starałem się jej dotrzymać.

– Zleciłeś Samowi, żeby miał na niego oko?

– Tak. Dopilnował, żeby nie sprawiał kłopotów. Poza tym, czy ja wiem, liczyłem też trochę na to, że znajdzie Anitę.

– Ale uciekł.

– Tak.

To się zgadzało. Horace’owi rozkwaszono nos. Po pobiciu dotarł do szpitala Świętego Barnaby i doprowadził się do porządku. Sam go przestraszył, owszem, ale tylko na tyle, iż uznał, że musi się ukryć. Tak więc opróżnił konto bankowe i zniknął. Sam i Mario szukali go. Śledzili Brendę. Odwiedzili też Mabel Edwards i ją nastraszyli. Sprawdzili podsłuch w jej telefonie. Wreszcie Horace zadzwonił do niej. A potem?

– Zabiliście Horace’a.

– Nie. Nie znaleźliśmy go.

„Luka – pomyślał Myron. – Do zapełnienia pozostało jeszcze kilka”.

– Ale poleciłeś swoim ludziom wykonać kilka tajemniczych telefonów do Brendy.

– Tylko po to, żeby sprawdzić, czy wie, gdzie jest Anita. Pozostałe, te z pogróżkami, to sprawka Ache’ów. Chcieli odnaleźć Horace’a i sfinalizować kontrakt z nią przed meczem otwierającym sezon.

Myron skinął głową. To również się zgadzało. Obrócił się i wpatrzył w Chance’a. Chance wytrzymał jego spojrzenie. Na twarzy miał uśmieszek.

– Powiesz mu, Chance? – spytał.

Chance podniósł się, podszedł i stanął oko w oko z nim.

– Już nie żyjesz – rzekł niemal z satysfakcją. – Właśnie wykopałeś sobie grób.

– Powiesz mu, Chance?

– Nie, Myron. – Chance wskazał na sekator i przysunął się bliżej. – Będę patrzył, jak cierpisz i umierasz.

Myron cofnął się i rąbnął go głową w nos. W ostatniej chwili złagodził uderzenie. Jeżeli walisz głową z całej siły, możesz zabić. Głowa jest ciężka i twarda, a twarz, w którą uderza, przeciwnie. Jakie szansę ma ptasie gniazdo, na które spada stalowa kula do kruszenia murów?

Ale i tak cios wywarł skutek. Nos Chance’a zrobił szpagat. Myron poczuł na włosach ciepłą, lepką ciecz. Chance upadł na wznak. Z nosa chlusnęła mu krew. Oczy miał rozszerzone, wzrok zszokowany. Nikt nie skoczył mu na pomoc. Sam lekko się uśmiechnął.

– Chance wiedział o twoim romansie, prawda? – spytał Myron Arthura.

– Oczywiście.

– I o planach ucieczki?

– Tak – odparł Arthur, ale nieco wolniej. – I co z tego?

– Okłamywał cię przez dwadzieścia lat. Sam również.

– Słucham?

– Przed godziną rozmawiałem z detektywem Wicknerem. Był tamtego wieczoru w Holiday Inn. Nie wiem, co tam dokładnie zaszło. On również nie. Ale widział, jak Sam wynosi Anitę z hotelu. A w samochodzie zobaczył Chance’a.

– Chance?

Arthur spojrzał groźnie na brata.

– On kłamie!

Arthur wyjął pistolet i wymierzył.

– Mów.

– Komu uwierzysz? – Chance wciąż próbował zatamować krwotok z nosa. – Mnie czy…

Arthur nacisnął spust. Kula rozłupała Chance’owi staw kolanowy. Trysnęła krew. Chance zawył z bólu. Arthur wycelował pistolet w drugie kolano brata.

– Mów – rozkazał.

– Straciłeś rozum! – krzyknął Chance i zagryzł zęby. Oczy mu zmalały, lecz zarazem dziwnie się rozjaśniły, jakby ból przemył je. – Naprawdę myślałeś, że tata pozwoli ci uciec?! Wszystko byś zniszczył. Próbowałem ci to uświadomić. Rozmawiałem z tobą. Jak brat z bratem. Ale nie chciałeś słuchać. Poszedłem więc do Anity. Żeby porozmawiać. Przekonać ją, że to zgubny pomysł. Nie chciałem zrobić jej krzywdy. Próbowałem pomóc.

Twarz Chance’a była zakrwawiona, ale twarz Arthura wyglądała o wiele straszniej. Wciąż spływały po niej łzy, choć nie płakał. Skórę miał popielatą, rysy wykrzywione jak w pośmiertnej masce i wyglądał tak, jakby coś przepaliło się w nim z wściekłości.

– I co się stało? – spytał.

– Znalazłem numer jej pokoju. Drzwi były uchylone. Przysięgam, w takim stanie ją zastałem. Przysięgam, Arthurze! Nie tknąłem jej. Z początku pomyślałem, że ty to zrobiłeś. Że doszło między wami do walki. Ale tak czy owak wiedziałem, że jeżeli wieść o tym wycieknie na zewnątrz, zrobi się afera. Za wiele było pytań, za dużo niewiadomych. Dlatego zadzwoniłem do taty. Załatwił resztę. Przyjechał Sam. Wysprzątał pokój. Zabraliśmy pierścionek i sfałszowaliśmy list. Żebyś jej nie szukał.

– Gdzie ona jest? – spytał Myron.

Chance spojrzał na niego zaskoczony.

– O czym ty mówisz, do diabła?

– Zawieźliście ją do lekarza? Daliście jej pieniądze? Czy…

– Anita nie żyła.

Zapadła cisza.

Arthur zawył rozdzierająco jak zwierzę i zwalił się na podłogę.

– Kiedy przyjechałem, ona nie żyła! Przysięgam, Arthurze!

Myron poczuł, jak serce zapada mu się w głębokie błoto.

Próbował mówić, lecz nie mógł dobyć słów. Spojrzał na Sama. Sam skinął głową.

– Co z jej ciałem? – wydusił z siebie, patrząc mu w oczy.

– Jak się czegoś pozbywam, to na dobre – odparł Sam.

Anita Slaughter nie żyła. Myron próbował się z tym oswoić.

Przez te wszystkie lata Brenda niesłusznie czuła się odrzucona.

– A gdzie Brenda? – spytał.

Adrenalina przestawała już działać, ale Chance resztką sił potrząsnął głową.

– Nie wiem.

Myron spojrzał na Sama. Ten wzruszył ramionami. Arthur Bradford usiadł. Objął rękami kolana, opuścił głowę i rozpłakał się.

– Moja noga – upomniał się Chance. – Potrzebuję lekarza.

Arthur nie poruszył się.

– Poza tym trzeba go zabić – dodał Chance przez zaciśnięte zęby. – Za dużo wie, Arthurze. Wiem, że rozpaczasz, ale nie możemy pozwolić, żeby wszystko zniszczył.

Sam skinął głową.

– Racja – powiedział.

– Arthur – odezwał się Myron.

Arthur podniósł wzrok.

– Tylko ja mogę dać ci nadzieję, że twoja córka przeżyje.

– Wątpię – odparł Sam i wycelował pistolet. – Chance ma rację, panie Bradford. To za duże ryzyko. Przyznaliśmy się do ukrycia morderstwa. On musi umrzeć.

W tym momencie odezwał się radiotelefon.

– Nie radzę ci tego robić – rozległ się przez malutki głośniczek głos Wina.

Sam zmarszczył brwi. Przekręcił gałkę i zmienił częstotliwość. Po zmianie czerwonych cyferek na odczycie nacisnął guzik.

– Ktoś zdjął Fostera – powiedział. – Wejdź i usuń go.

– Nie mogę go utrzymać, kapitanie – odparł Win głosem Scottiego z serialu Star Trek. – Rozpada się!

Sam zachował spokój.

– Ile masz radiotelefonów, kolego? – spytał.

– Zgłoś się po wszystkie cztery, specjalnie zapakowane i oznakowane.

Sam gwizdnął z podziwem.

– Dobra, mamy pat – rzekł. – Pogadajmy.

– Nie.

Powiedział to nie Win, lecz Arthur Bradford. Strzelił dwa razy. Obie kule trafiły Sama w pierś. Zwalił się na podłogę, zadrgał spazmatycznie i znieruchomiał.

Arthur spojrzał na Myrona.

– Proszę, znajdź moją córkę – powiedział.

Загрузка...