Popołudniowy niedzielny ruch na drogach wciąż był umiarkowany. Przez Lincoln Tunnel przejechali śpiewająco. Bawiący się guzikami nowego odtwarzacza kompaktów Win wybrał wiązankę amerykańskich standardów z lat siedemdziesiątych. Po wysłuchaniu The Night Chicago Died i The Night the Lights Went Out in Georgia Myron doszedł do wniosku, że w latach siedemdziesiątych nocą było niebezpiecznie. Potem przesłanie pokoju na ziemi wyrąbała piosenka z filmu Billy Jack. Kto pamięta serię filmów z karateką Billym Jackiem? Win pamiętał. I to aż za dobrze.
Ostatnią piosenką był klasyczny wyciskacz łez Shannon. Shannon umiera w piosence dość szybko. Rozdzierający głos rozpaczał, że Shannon zginęła, spłynęła do morza. Smutno. Piosenka ta zawsze wzruszała Myrona. Matka bolała nad stratą. Tata miał wszystkiego dość. Bez Shannon zmienił im się świat.
– Wiesz, że Shannon to suka? – zagadnął Win.
– Żartujesz.
Win potrząsnął głową.
– Wsłuchaj się uważnie w refren.
– Z całego refrenu wyraźnie słyszę tylko słowa, że Shannon zginęła i spłynęła do morza.
– Po nich następują życzenia, żeby Shannon znalazła wyspę z cienistym drzewem.
– Z cienistym drzewem?
– „Tak jak to na naszym podwórzu za domem” – za śpiewał Win.
– To wcale nie znaczy, że chodzi o psa. Może Shannon lubiła siadywać pod drzewem. Może ci z piosenki mieli hamak.
– Może. Jest jednak pewna subtelna wskazówka.
– Jaka?
– Na kopercie płyty podają, że piosenka jest o psie.
Cały Win.
– Podwieźć cię do domu? – spytał Myron.
Win pokręcił głową.
– Mam papierkową robotę – odparł. – A poza tym lepiej, żebym był w pobliżu.
Myron nie oponował.
– Masz broń? – spytał Win.
– Tak.
– Chcesz jeszcze jeden pistolet?
– Nie.
Zostawili samochód w garażu Kinneya i wjechali windą. W wysokościowcu było dzisiaj cicho, mrówki daleko od kopca. Efekt był niesamowity jak w apokaliptycznym filmie o końcu ziemi, gdzie wszystko jest puste i widmowe. Dzwonki windy niosły się w martwej ciszy niczym gromy.
Myron wysiadł na dwunastym piętrze. Mimo że była niedziela, Wielka Cyndi siedziała przy swoim biurku. Jak zawsze wszystko wokół niej wydawało się małe niczym w tym odcinku Strefy mroku, w którym kurczy się dom, i niedorzeczne, jak wpychanie dużego pluszowego zwierzaka do różowego chevroleta lalki Barbie. Była zapaśniczka – pewnie z powodu kłopotów z fryzurą – miała dziś na głowie perukę, która wyglądała na skradzioną z szafy Carol Channing. Kiedy wstała, uśmiechając się do niego, zdziwił się, że mimo otwartych oczu nie skamieniał.
Mająca metr dziewięćdziesiąt wzrostu Wielka Cyndi była dziś w butach na wysokich obcasach. Lakierach. Obcasy zawyły z bólu pod jej ciężarem. Jej dzisiejszy strój – koszulę z żabotem jak z czasów rewolucji francuskiej i szary żakiet ze świeżo pękniętym szwem na ramieniu – można było od biedy uznać za kostium do biura.
Podniosła ręce i się obróciła. Jak prężąca się na tylnych łapach Godzilla, porażona paralizatorem.
– Ładnie? – spytała.
– Bardzo – odparł.
Park Jurajski III: Pokaz mody.
– Kupiłam u Benny’ego.
– Benny’ego?
– W Village – wyjaśniła. – W sklepie z odzieżą dla transwestytów. Ale ubiera się w nim mnóstwo z nas, dużych dziewczyn.
Myron skinął głową.
– Praktyczne – powiedział.
Wielka Cyndi pociągnęła nosem i nagle się rozpłakała. A ponieważ wciąż nosiła o wieeeele za mocny makijaż, w dodatku niewodoodporny, wkrótce zaczęła przypominać lampkę z lawy pozostawioną w kuchence mikrofalowej.
– Ach, panie Bolitar!
Ciężko stąpając, podbiegła do niego z rozpostartymi rękami, przy akompaniamencie skrzypnięć podłogi. Stanęła mu przed oczami scena z kreskówki, w której spadający bohaterowie wycinają w kolejnych piętrach kontury swoich sylwetek.
Myron podniósł ręce do góry. Nie! Myron dobry! Myron lubić Cyndi! Cyndi nie skrzywdzić Myrona! Ale nic tym nie wskórał.
Objęła go, otoczyła ramionami i podniosła w górę. Miał wrażenie, że zaatakowało go wodne łóżko. Zamknął oczy i postarał się przetrwać atak.
– Dziękuję panu – powiedziała przez łzy.
Kątem oka dostrzegł Esperanzę. Obserwowała tę scenę z założonymi rękami i lekkim uśmiechem. Nowa praca, przypomniał sobie raptem. Zatrudnienie na pełny etat.
– Proszę bardzo – wydusił z siebie.
– Postawił pan na mnie. Nigdy pana nie zawiodę.
– W takim razie postaw mnie na ziemi.
Na podobny do chichotu dźwięk, który z siebie wydała, dzieci w trzech sąsiednich stanach krzyknęły z przerażenia i przypadły do swoich mam, postawiła go na podłodze tak ostrożnie, jak dziecko kładące klocek na szczycie piramidy.
– Nie pożałuje pan. Będę pracować dzień i noc. Będę pracować w weekendy. Zanosić pańskie pranie. Parzyć kawę. Podawać yoo-hoo. A nawet masować plecy.
W głowie mignął mu obraz walca drogowego toczącego się w stronę obitej brzoskwini.
– Mmm… z przyjemnością wypiłbym yoo-hoo.
– Już się robi.
Wielka Cyndi w podskokach dopadła lodówki. Myron podszedł do Esperanzy.
– Ona świetnie masuje plecy – powiedziała.
– Wierzę ci na słowo.
– Powiedziałam Wielkiej Cyndi, że to ty zatrudniłeś ją na pełny etat.
– Pozwól, że następnym razem sam wyciągnę jej cierń z łapy.
– Wstrząsnąć, panie Bolitar? – spytała Wielka Cyndi, unosząc w górę puszkę yoo-hoo.
– Dzięki, Cyndi, dam sobie radę.
– Tak, panie Bolitar.
Gdy wracała do niego w podskokach, przerażony przypomniał sobie scenę z wywracającym się statkiem z Tragedii Posejdona. Wielka Cyndi podała mu yoo-hoo i znowu się uśmiechnęła. A bogowie zakryli oczy.
– Coś nowego w sprawie sprzedaży Lestera? – spytał Esperanzę.
– Nie.
– Połącz mnie z Ronem Dixonem. Spróbuj zadzwonić do jego domu.
– Już się robi – zgłosiła się Wielka Cyndi.
Esperanza wzruszyła ramionami. Wielka Cyndi wystukała numer i przemówiła z angielskim akcentem. Głosem Maggie Smith grającej w sztuce Noela Cowarda. Myron wszedł z Esperanzą do gabinetu. Wielka Cyndi przełączyła rozmowę.
– Ron? Tu Myron Bolitar, jak się masz?
– Wiem, kto dzwoni, głupku. Od twojej recepcjonistki. Jest niedziela, Myron. Niedziela to mój dzień wolny. Niedziela to dzień poświęcony rodzinie. Czas zarezerwowany dla najbliższych. Szansa, żeby lepiej poznać dzieci. Więc dlaczego dzwonisz do mnie w niedzielę?
– Sprzedajesz Lestera Ellisa?
– Dzwonisz do mnie w niedzielę do domu z takiego powodu?
– Czy to prawda?
– Bez komentarzy.
– Obiecałeś, że go nie sprzedasz.
– Niezupełnie. Obiecałem, że nie będę o to zabiegał. Przypominam ci, superagencie, że to ty chciałeś wstawić do kontraktu klauzulę o sprzedaży Lestera za twoją zgodą. Proszę bardzo, powiedziałem, ale za pięćdziesiąt patyków z jego zarobków. Odmówiłeś. A kiedy sprawa powraca, to żal ci pupę ściska, wielki menago?
Myron poprawił się w fotelu. Żal ścisnął mu pupę, że ha.
– Komu go sprzedajesz?
– Bez komentarzy.
– Nie rób tego, Ron. To wielki talent.
– Jasne. Szkoda, że nie wielki bejsbolista.
– Wygłupisz się. Pamiętasz wymianę Nolana Ryana za Jima Fregosiego? Pamiętasz, jak Babe Ruth został… – Myron zapomniał, na kogo go wymieniono – sprzedany przez Red Sox?
– Porównujesz Lestera Ellisa z Babe’em Ruthem?
– Porozmawiajmy.
– Nie mamy o czym. A teraz, wybacz, ale dzwoni żona. Dziwne.
– Co?
– Czas zarezerwowany dla najbliższych. Na lepsze poznanie dzieci. Wiesz, co odkryłem, Myron?
– Co?
– Że nie ich nie znoszę.
Ron Dixon rozłączył się. Myron spojrzał na Esperanzę.
– Połącz mnie z Alem Toneyem z „Chicago Tribune”.
– Lestera sprzedają do Seattle.
– Zaufaj mi.
– Nie proś mnie. – Esperanza wskazała telefon. – Poproś Wielką Cyndi.
Myron włączył interkom.
– Wielka Cyndi, możesz mnie połączyć z Alem Toneyem? Powinien być w redakcji.
– Tak, panie Bolitar – odparła i niebawem oznajmiła: – Al Toney na linii pierwszej.
– Al? Tu Myron Bolitar.
– Cześć, Myron, co się stało?
– Mam u ciebie dług.
– Żeby jeden.
– Chcesz bombę?
– Już twardnieją mi sutki. Poświntusz, kochanieńki.
– Znasz Lestera Ellisa? Jutro sprzedają go do Seattle. Jest uszczęśliwiony. Przez cały rok wiercił Yankees dziurę w brzuchu, żeby go sprzedali. Jesteśmy w siódmym niebie.
– I ty to nazywasz bombą?
– To ważny temat.
– Może w Nowym Jorku i Seattle. Ale nie w Chicago.
– Pomyślałem jednak, że cię zainteresuje.
– Pomyliłeś się. Wciąż masz u mnie dług.
– A może najpierw obmacasz swoje sutki?
– Chwileczkę… Miękkie jak przejrzałe winogrona. Ale jeżeli się upierasz, to za kilka chwil obmacam je jeszcze raz.
– Poddaję się, Al, dzięki. Wprawdzie wątpiłem, czy załapiesz się na temat, ale zawsze warto próbować. Między nami mówiąc, Yankees bardzo zależy na jego sprzedaży. Chcą, żebym ją rozreklamował. Myślałem, że mi w tym pomożesz.
– Dlaczego? Kogo kupują?
– Nie wiem.
– Lester to bardzo dobry gracz. Surowy, ale dobry. Dlaczego Yankees chcą się go pozbyć?
– Nie wydrukujesz tego?
W słuchawce zaległa cisza. Myron niemal słyszał, jak Alowi pracuje mózg.
– Nie, jeśli mnie poprosisz.
– Ma kontuzję. Miał wypadek w domu. Uszkodził kolano. Trzymają to w tajemnicy, ale po sezonie Lester będzie wymagał operacji.
Znowu zapadła cisza.
– Nie wydrukujesz tego, AL
– Żaden problem. No, muszę kończyć.
Myron uśmiechnął się.
– Do usłyszenia – powiedział.
– Czy robisz to, co podejrzewam? – spytała Esperanza, wpatrując się w niego.
– Al Toney to mistrz luk w przepisach – wyjaśnił. – Obiecał, że tego nie wydrukuje. I nie wydrukuje. Ale nie ma sobie równych, jeśli chodzi o wymianę świadczeń z kolegami po fachu.
– No i?
– W tej chwili dzwoni do znajomka z „Seattle Times” i przehandlowuje mu wiadomość. Pogłoska o kontuzji trafi do gazet przed sfinalizowaniem sprzedaży i po transakcji.
– Wysoce nieetyczne zagranie – powiedziała z uśmiechem.
Myron wzruszył ramionami.
– Powiedzmy, że nieczyste.
– Ale podoba mi się.
– Zawsze pamiętaj o credo RepSport MB: klient jest najważniejszy.
– Nawet w łóżku – dopowiedziała.
– Jesteśmy agencją świadczącą wszelkie usługi. – Myron wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. – Mogę cię o coś spytać?
Przechyliła głowę.
– Nie wiem. A ty?
– Dlaczego nienawidzisz Jessiki?
Zachmurzyła się. Wzruszyła ramionami.
– Czy ja wiem? Z przyzwyczajenia.
– Pytam serio.
Założyła nogę na nogę i zaraz ją zdjęła.
– Poprzestanę na wtykaniu jej szpilek, zgoda?
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Chcę wiedzieć, dlaczego jej nie lubisz.
Esperanza westchnęła, ponownie skrzyżowała nogi i zatknęła za ucho luźny kosmyk włosów.
– Jessica jest błyskotliwa, inteligentna, zabawna. Jest świetną pisarką i nie wyrzuciłabym jej z łóżka za okruszki po krakersach.
Biseksualistki!
– Ale ona cię rani.
– I co z tego? Nie jest pierwszą kobietą, która pobłądziła.
– To prawda – przyznała Esperanza. Klepnęła się w kolana i wstała. – Pewnie źle ją oceniam. Mogę odejść?
– To dlaczego wciąż żywisz urazę?
– Bo lubię. To łatwiejsze od wybaczenia.
Myron pokręcił głową i wskazał fotel.
– Co mam ci powiedzieć? – spytała.
– Powiedz mi, dlaczego jej nie lubisz.
– Jestem upierdliwa. Nie bierz tego poważnie.
Znów pokręcił głową.
Esperanza przyłożyła dłoń do twarzy i na chwilę odwróciła wzrok.
– Jesteś za miękki – powiedziała.
– Co masz na myśli?
– Za miękki na taki ból. Większość ludzi go wytrzymuje. Ja. Jessica. Z całą pewnością Win. Ale nie ty. Brak ci twardości. Jesteś nieprzystosowany.
– Więc być może to moja wina.
– Pewnie, że twoja. Przynajmniej częściowo. Przede wszystkim za bardzo idealizujesz swoje związki. Jesteś za wrażliwy. Za bardzo się odsłaniałeś. Byłeś za szczery.
– A czy to takie złe?
Zawahała się.
– Nie. W sumie dobre. Nieco naiwne, ale o wiele lepsze od postawy tych durniów, którzy wszystko duszą w sobie. Moglibyśmy skończyć ten temat?
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
Esperanza uniosła dłonie.
– Zrobiłam, co mogłam – odparła.
Myron powrócił myślami do szkolnej ligi bejsbolowej. Odkąd Joey Davito trafił go piłką w czoło, trudno mu było ustać z pałką w bazie-matce. Skinął głową. Za bardzo się odsłaniał, powiedziała. Czy to się zmieniło?
Esperanza wykorzystała milczenie, żeby przejść do innego tematu.
– Zbadałam sprawę Elizabeth Bradford – powiedziała.
– I?
– Nie znalazłam nic, co budziłoby podejrzenia, że to nie był wypadek. Możesz pojechać do jej brata. Mieszka w Westport. Ale wątpię, czy coś ci powie. Jest blisko związany ze szwagrem.
– Strata czasu.
– A reszta rodziny?
– W Westport mieszka również jej siostra. Ale lato spędza na Lazurowym Wybrzeżu.
– Odpada.
– Coś jeszcze?
– Zastanowiło mnie jedno. Elizabeth Bradford była bardzo towarzyską osobą, damą ze świecznika. Jej nazwisko pojawiało się niemal co tydzień w gazetach w związku z różnymi uroczystościami i imprezami. Ale na jakieś pół roku przed upadkiem z balkonu wzmianki o niej urwały się.
– Jak to „urwały się”?
– Znikły. Jej nazwisko znikło z prasy, nawet z miejscowej gazety.
– Może była na Lazurowym Wybrzeżu.
– Może. Ale na pewno bez męża. O Arthurze wciąż wiele pisano.
Myron zagłębił się w fotelu, obrócił wraz z nim i jeszcze raz przyjrzał się broadwayowskim plakatom za biurkiem. Nie ma co, musi je zdjąć.
– Przed tym o Elizabeth Bradford było dużo artykułów? – spytał.
– Nie artykułów – sprostowała Esperanza. – Wzmianek. Jej nazwisko prawie zawsze poprzedzały słowa: „Gospodynią imprezy była…”, „Wśród gości była…” lub: „Na zdjęciu od prawej stoją…”.
Myron skinął głową.
– Wymieniano je w stałych rubrykach, w artykułach, w czym?
– W stałej rubryce towarzyskiej „Jersey Ledger”, zatytułowanej „Wieczorki towarzyskie”.
– Chwytliwie.
Myron jak przez mgłę pamiętał tę rubrykę z dzieciństwa. Przeglądała ją jego matka, szukając znajomych nazwisk, wyróżnionych tłustym drukiem. Raz nawet do niej trafiła, jako „wybitna miejscowa adwokatka, Ellen Bolitar”. A potem przez tydzień kazała się tak tytułować. Gdy ją pozdrawiał: „Cześć, mamo!”, mówiła: „Dla ciebie, huncwocie, jestem wybitną miejscową adwokatką!”.
– Kto prowadził tę rubrykę? – spytał.
Esperanza podała mu kartkę ze zdjęciem ładnej kobiety z przesadnie wysoką fryzurą typu hełm, á la lady Bird Johnson. Nazywała się Deborah Whittaker.
– Da się zdobyć jej adres?
Esperanza skinęła głową.
– Nie zajmie mi to wiele.
Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę. Termin, który mu wyznaczyła, zawisł nad nim jak kosa kostuchy.
– Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – powiedział Myron.
– Bez obawy – odparła. – Cokolwiek postanowisz, pozostaniesz moim najlepszym przyjacielem.
– Partnerstwo rujnuje przyjaźń.
– Gadanie.
– Ja to wiem.
Długo unikał tej rozmowy. Jak koszykarz, obleciał wszystkie cztery kąty boiska, wyczerpując limit dwudziestu czterech sekund na oddanie rzutu. Nie mógł dłużej odkładać tego, co nieuniknione, licząc, iż przemieni się ono cudem w dym i rozpłynie w powietrzu.
– Spróbowali tego mój ojciec i wuj. A skończyło się tym, że nie odzywali się do siebie cztery lata.
Skinęła głową.
– Wiem.
– Ich stosunki nigdy nie powróciły do normy. I już nie powrócą. Znam tuziny rodzin i znajomych, porządnych ludzi, Esperanzo, którzy próbowali być wspólnikami. I na dłuższą metę nikomu się to nie udało. Nikomu. Brat skłócił się z bratem. Córka z ojcem. Najlepszy przyjaciel z najlepszym przyjacielem. Pieniądze odmieniają ludzi.
Esperanza znów skinęła głową.
– Nasza przyjaźń przetrwa wszystko – dodał. – Ale czy przetrwa partnerstwo?
Wstała.
– Zdobędę adres Deborah Whittaker. Nie powinno mi to zająć długo.
– Dziękuję.
– Daję ci trzy tygodnie na podjęcie decyzji. Wystarczy?
Skinął głową. Zaschło mu w gardle. Chciał coś dodać, ale przychodziły mu do głowy myśli jeszcze głupsze od poprzednich. Zabuczał interkom. Esperanza wyszła z gabinetu. Myron wcisnął klawisz.
– Tak?
– „Seattle Times” na linii pierwszej – poinformowała Wielka Cyndi.