Nie było już ani śladu po słonecznej pogodzie, kiedy obudziłem się następnego ranka. Ciężkie chmury brudnego koloru szczelnie zasłoniły niebo, a słoneczne światło, które poprzez chmury docierało na ziemię, pozbawione było wszelkiego ciepła i blasku. Gałęzie nagich drzew wyglądały jak pęknięcia na zziębniętym szarym krajobrazie. Śniegu nadal nie było, choć zdawało mi się, że w każdej chwili może zacząć padać.
– Dzisiaj śniegu nie będzie – rzekł starzec. – To nie są śniegowe chmury.
Otworzyłem okno i jeszcze raz przyjrzałem się chmurom. Nie pojmowałem różnicy.
Strażnik siedział właśnie przed dużym żelaznym piecem i zdjąwszy buty, grzał sobie nogi. Piec podobny był do tego, jaki znajdował się w bibliotece. U góry miał dwa paleniska przeznaczone na czajnik i garnek, a na dole wysuwany popielnik. Otwierało się go, ciągnąc za poprzeczny metalowy drążek. Strażnik siedział na krześle i opierał nogi właśnie na tym drążku. Pokój wypełniony był parą z czajnika, wymieszaną z dymem taniego tytoniu. Panował tu mdły i duszny zapach. Oczywiście wmieszana w to była również woń jego nóg. Za krzesłem, na którym siedział, stał ogromny drewniany stół, a na nim obok osełki leżały rzędy toporów i siekier. O tym, jak bardzo były już zużyte, świadczyły ich sczerniałe trzonki.
– Chodzi o szalik – wydusiłem. – Bez szalika strasznie marznie mi szyja.
– A, rzeczywiście – odparł swobodnie. – Rozumiem.
– W muzeum w głębi biblioteki widziałem nieużywane ubrania. Czy mógłbym z nich skorzystać?
– Oczywiście. Bierz, co chcesz. Szalik, płaszcz, co ci się tylko spodoba.
– Te rzeczy nie mają właścicieli?
– Tym możesz się nie przejmować. Właściciele, jeśli nawet są, dawno już o nich zapomnieli. A swoją drogą, podobno szukasz instrumentu?
Skinąłem głową. Strażnik wiedział o wszystkim.
– W tym Mieście nie ma instrumentów. Z reguły – powiedział. – Co nie znaczy, że nie istnieją wcale. Przykładasz się do pracy, więc nie widzę przeszkód, żebyś miał na własność chociaż instrument. Zapytaj dozorcę w elektrowni. Tam na pewno znajdziesz jakiś instrument.
– W elektrowni?
– A co, myślałeś, że tu nie ma elektrowni? To niby skąd mamy prąd? A może myślałeś, że prąd rośnie tutaj w Lesie Jabłoniowym?
Śmiejąc się jeszcze z własnego dowcipu, narysował mi drogę do elektrowni. – Pójdziesz w górę rzeki jej południowym brzegiem. Skręcisz w prawo za starą stodołą. To jakieś trzydzieści minut drogi od Starego Mostu. Wyjdziesz w ten sposób na szczyt Wschodniego Wzgórza, stamtąd zobaczysz Las. Elektrownia znajduje się jakieś pięćset metrów w głąb Lasu. Zrozumiałeś?
– Chyba tak – powiedziałem. – Ale czy mogę wejść do Lasu? Już wiem, jaki jest niebezpieczny. Doświadczyłem tego na własnej skórze.
Strażnik rozpromienił się i zmienił nieco położenie nóg na drążku. – A, rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem. Musiałem przecież zawieźć cię do domu. No i jak, lepiej się już czujesz?
– Tak, czuję się już znacznie lepiej.
– Taka nauczka to dobra rzecz. Kto raz się porządnie sparzy, będzie dmuchał na zimne. Dobry drwal to taki, który ma tylko jedną bliznę. Ani mniej, ani więcej. Wiesz, o czym mówię?
Skinąłem głową.
– Ale nie musisz się obawiać. Elektrownia znajduje się na skraju Lasu i prowadzi do niej tylko jedna droga. Nie zbłądzisz. Ludzi z Lasu też tam nie spotkasz. Chyba że wejdziesz głębiej. Ale uprzedzam cię, gorzko tego pożałujesz.
– Dozorca elektrowni jest jednym z ludzi, którzy mieszkają w Lesie?
– Nie. On nie należy do tej bandy. Ale nie może wrócić do Miasta. To taki połowiczny człowiek. Nie jest ułomny, ale brak mu odwagi.
– A ludzie z Lasu, jacy oni są?
Strażnik zwrócił głowę w moją stronę i dłuższą chwilę mierzył mnie wzrokiem. – Czy ty przypadkiem nie jesteś zbyt ciekawski? Skinąłem głową.
– Zostawmy to. W każdym razie nie odpowiem ci na to pytanie – dodał łagodniejszym tonem. – Swoją drogą, czy nie chciałbyś się spotkać z cieniem? Przyszła zima, cień jest już wystarczająco słaby, nie będę ci więcej przeszkadzał.
– Źle się czuje?
– Ależ skąd! Jest zdrowiusieńki. Codziennie wyprowadzam go na parę godzin, żeby miał trochę ruchu. A jaki ma apetyt! Ale jest zima – i dzień krótszy, i chłód doskwiera, każdy cień traci formę. Niczyja w tym wina. To naturalna kolej rzeczy. Zresztą sam się przekonasz.
Zdjął ze ściany pęk kluczy i wsunął go do kieszeni płaszcza, po czym ziewając, włożył buty z twardej grubej skóry. Wyglądały na bardzo ciężkie, do podeszew przybite były gwoździe, żeby buty nie ślizgały się na śniegu.
Cień mieszkał w miejscu, które nie było jeszcze Miastem, chociaż nie znajdowało się poza jego granicami. Ludzie, którzy, tak jak ja, stracili cienie, i cienie, które odłączono od ludzi, mogli spotykać się tylko w jednym miejscu. Zwano je placem Cieni. Plac Cieni znajdował się na tyłach strażnicy, było to zwykłe podwórko otoczone żelaznym płotem.
Strażnik otworzył bramkę, wpuścił mnie przodem, po czym sam wszedł do środka. Plac miał kształt kwadratu. Jego przeciwległą ścianę stanowił mur. W kącie rósł stary wiąz, a pod nim stała sklecona z kilku desek ławka.
Kolor drzewa był tak wypłowiały, że nie wiedziałem, czy jeszcze żyło.
Pod murem stała szopa zbudowana ze starych cegieł i dykty. W oknie zamiast szyby znajdowała się drewniana klapa. Nie zauważyłem komina, szopa nie była pewnie ogrzewana.
– To tu nocuje twój cień – rzekł Strażnik. – Może nie wygląda to zbyt przytulnie, ale ma tutaj wodę i wychodek. Jest nawet piwnica. Może to nie jest hotel, ale chroni go przed deszczem i wiatrem. Wejdziesz do środka?
– Nie, dziękuję, zaczekam tutaj – odparłem. Od smrodu, jaki panował w strażnicy, rozbolała mnie głowa. Wolałem zmarznąć, byle tylko odetchnąć świeżym powietrzem.
– Dobrze, przyprowadzę go tutaj – powiedział i wszedł do szopy. Podniosłem kołnierz płaszcza, usiadłem na ławce pod wiązem i czekałem na cień, grzebiąc butami w ziemi. Na placu miejscami leżał jeszcze śnieg. Nie roztopiło go słońce, zasłonięte wysokim murem.
Po chwili obaj wyszli z szopy. Strażnik szedł zamaszystym krokiem, miażdżąc ziemię kolcami swoich butów. Cień sunął się za nim powoli. Nie wyglądał zdrowo. Twarz zapadła mu się jeszcze bardziej. Widać już było tylko oczy i nieogoloną brodę.
– No, to zostawiam was samych – rzekł Strażnik. – Możecie rozmawiać swobodnie. Ale oczywiście nie za długo. No, i żebyście nie próbowali się połączyć. To nie ma żadnego sensu. Nie sprawiaj my sobie nawzajem kłopotów. Zgoda?
Zgoda – kiwnąłem głową. Strażnik zamknął bramkę na klucz i zniknął za drzwiami strażnicy. Cień usiadł obok mnie na ławce. Następnie tak jak ja zaczął grzebać obcasami w ziemi. Miał na sobie tylko przewiewny sweter, spodnie robocze i buty, które podarowałem mu przez starca.
– Jak się czujesz? – spytałem.
– Nie pytaj – odparł. – Zimno, jedzenie okropne.
– Słyszałem, że masz dużo ruchu?
– Ruchu? – spojrzał na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami. – Nie żartuj. Pomagam Strażnikowi palić zwierze. Wciągamy je na wózek, wieziemy do Lasu Jabłoniowego i palimy. Przedtem Strażnik odcina im łby tym swoim toporem. Widziałeś jego kolekcję? To nie jest normalny człowiek. Gdyby mógł, wszystko pociąłby na kawałki.
– On należy do Miasta?
– Nie. On tutaj tylko pracuje. Uwielbia palić te zwłoki. Ludzie z Miasta nie myślą o takich rzeczach. Odkąd nastała zima, spalił ich bardzo dużo. Dziś w nocy zdechły trzy. Zaraz pójdziemy je palić.
Ziemia pod naszymi stopami była twarda jak kamień. Jakiś zimowy ptak, który siedział na gałęzi wiązu, nagle zerwał się z krzykiem do lotu.
– Znalazłem mapę – powiedział. – Jest bardzo dokładna. Tylko przyszła trochę za późno.
– Byłem chory – powiedziałem.
– Słyszałem. Ale to nie zmienia faktu, że jest za późno. Gdybym miał ją trochę wcześniej, ułożenie planu nie zajęłoby mi tyle czasu.
– Jakiego planu?
– Ucieczki, oczywiście. Jaki może być inny plan? Chyba nie sądziłeś, że prosiłem cię o tę mapę z nudów.
Pokręciłem głową. – Myślałem, że wytłumaczysz mi, jaki sens ma to dziwne Miasto. W końcu to ty władasz moją pamięcią.
– Mylisz się – odparł cień. – Posiadam wprawdzie twoją pamięć, ale nie umiem się nią posługiwać. Musielibyśmy się połączyć, żeby z niej skorzystać. Ale to niemożliwe. Nigdy więcej nie moglibyśmy się spotkać. Dlatego postanowiłem zastanawiać się sam.
– No i co? Wymyśliłeś już coś?
– Co nieco, ale daj mi jeszcze trochę czasu. Mam wrażenie, że niedługo zrozumiem to wszystko. Oby tylko nie było za późno. Naprawdę słabnę z każdym dniem. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będę mógł się stąd ruszyć, chociaż plan będzie już gotowy. Dlatego chciałem, żebyś skończył tę mapę przed zimą.
Spojrzałem w niebo. Poprzez gałęzie drzewa chmury wyglądały jak pocięte na tysiąc drobnych kawałków.
– Ale stąd nie można uciec – powiedziałem. – Widziałeś przecież mapę? Stąd nie ma wyjścia. Nie można stąd ani zawrócić, ani iść dalej. Tutaj jest koniec świata.
– Być może. Ale wyjście na pewno jest. Ptakom udaje się stąd wydostać, prawda? No to dokąd lecą? Do świata na zewnątrz. Tam musi być jakiś świat. Pomyśl, gdyby za murem naprawdę niczego nie było, nikt nie otaczałby Miasta murem. I wyjście też na pewno jest.
– To tylko przypuszczenia – przerwałem mu.
– Znajdę je, zobaczysz. Uciekniemy stąd. Nie chcę umierać w takim strasznym miejscu.
Powiedziawszy to, zamilkł i znów zaczął grzebać butami w ziemi.
– Mówiłem ci już o tym na początku, to Miasto jest nienaturalne i nieprawdziwe – odezwał się po chwili. – Czuję to bardzo wyraźnie. Problem polega tylko na tym, że jest doskonałe w swojej nienaturalności. Zniekształcone jest wszystko i w rezultacie wszystko do siebie pasuje. O tak.
Narysował obcasem koło.
– To koło jest spłaszczone. Ale im dużej się tu przebywa, tym trudniej to zauważyć. Wydaje się, że to oni są prawdziwi. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Rozumiem. W porównaniu z Miastem czuję się bardzo słaby i niepewny.
– To nieprawda, nie jesteś słaby. Zrozum, to my jesteśmy prawdziwi, nie oni. Musisz w to uwierzyć. Tak mocno, jak tylko potrafisz. W przeciwnym razie to Miasto cię pochłonie, a wtedy będzie już za późno.
– Być może, ale czy coś jest prawdziwe czy nie, to rzecz całkowicie względna. A mnie pozbawiono pamięci, więc nie mogę tego porównać.
Pokiwał głową. – Rozumiem cię, brak ci pewności. Ale zastanów się. Wierzysz w perpetuum mobile?
– Nie. Jest fizycznie niemożliwe.
– No widzisz. Z tym Miastem jest tak samo. Niby jest doskonałe, ale przecież nie ma na świecie rzeczy absolutnie doskonałej. Tutaj musi być jakiś błąd. Musi być jakaś siła, która napędza to perpetuum mobile.
– Wiesz już, co to jest?
– Nie, jeszcze nie. Mam pewną ogólną teorię, ale muszę ją jeszcze dopracować.
– Zdradź mi chociaż teorię. Może mógłbym ci pomóc.
Cień wyjął ręce z kieszeni spodni, chuchnął w dłonie i zaczął rozcierać je o kolana.
– Nie, nie dasz rady. Ja cierpię wprawdzie fizycznie, ale ty masz kłopoty z sercem. Powinieneś przede wszystkim zająć się tą sprawą. Ja będę myślał sam, ale ty musisz zrobić wszystko, żeby uratować siebie. To teraz najważniejsze.
– Rzeczywiście, brak mi pewności – powiedziałem, spuszczając wzrok na koło pod naszymi nogami. – Nie wiem, w którą stronę powinienem iść. Nie wiem, kim byłem dotąd i jak silne jest moje serce. Miasto jest tak potężne, a mnie pozbawiono osobowości.
– Nie, to nie tak – odparł cień. – Nie straciłeś osobowości. Jedynie twoja pamięć pogrążyła się w mroku. Dlatego tracisz pewność siebie. Ale nie mylisz się. Nawet pozbawiony pamięci, możesz iść za głosem serca. Serce kieruje się własnymi prawami. To właśnie twoja osobowość. Dlatego uwierz w siebie. Jeśli tego nie zrobisz, siły z zewnątrz zaniosą cię w nieznanym kierunku.
– Postaram się.
Cień skinął głową, potem patrzył chwilę na pochmurne niebo, lecz wkrótce zamknął oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Kiedy sam tracę pewność, przyglądam się ptakom – powiedział. – Ich nie dotyczy doskonałość tego Miasta. Ani mur, ani brama, ani dźwięk rogu, nic. Dobrze by było, gdybyś ty też czasami na nie popatrzył.
Usłyszałem wołanie Strażnika stojącego przy bramce. Koniec widzenia.
– Nie przychodź do mnie jakiś czas – szepnął cień na odchodnym. – Jak będzie trzeba, sam cię zawiadomię. Strażnik jest podejrzliwy, domyśli się, że coś knujemy. Aha, gdyby pytał, jak się nam rozmawiało, udawaj, że nie mogłeś znaleźć ze mną wspólnego języka.
– Rozumiem.
– No jak? – spytał Strażnik, kiedy wróciliśmy do Strażnicy. – Miło było spotkać się po tylu miesiącach?
– Sam nie wiem – pokręciłem przecząco głową.
– Nie przejmuj się, tak to już z nimi jest – stwierdził zadowolony.