W porównaniu ze schodami, wchodzenie po linie było rzeczą dziecinnie prostą. Supły rozstawione były regularnie co trzydzieści centymetrów, również grubością lina dokładnie pasowała do dłoni. Czułem wprawdzie tępy ból brzucha, nie ustawał również ból głowy wywołany upadkiem, ale to nie przeszkadzało mi się wspinać. Jedynie światło, które padało na mnie z góry, raziło mnie coraz bardziej. Właśnie z powodu tego światła obsunąłem się kilka razy na linie. Nie umiałem trafnie ocenić odległości pomiędzy tym, co znajdowało się w świetle, a tym, co pozostawało w cieniu. Starając się nie patrzeć w górę, pokonałem jeszcze jakieś sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt supłów, gdy nagle znalazłem się na szczycie. Położyłem dłonie na brzegu skały i jak zawodnik, który jednym ruchem wychodzi z basenu, prostując ręce, usiłowałem wyciągnąć w górę tułów. Niestety, od podciągania się na linie nie miałem już siły w rękach, toteż trwało to dosyć długo. Czułem się tak, jakbym pokonał kraulem dystans kilku kilometrów. Dziewczyna złapała mnie za pasek i pomogła mi wciągnąć nogi.
– Mieliśmy szczęście – powiedziała. – Niewiele brakowało, a utopilibyśmy się oboje.
– Naprawdę? – wysapałem, leżąc na skale. – Jak wysoko podniosła się woda?
Odłożyła latarkę i wyciągnęła linę. Za trzydziestym supłem lina ociekała wodą.
– A co z dziadkiem? Znalazł się? – spytałem.
– Tak, jest w głębi korytarza. Tylko skręcił nogę.
– I wszedł tu ze skręconą nogą?
– Jest bardzo wysportowany. To u nas rodzinne.
– Rzeczywiście – przyznałem. Do tej pory sądziłem, że ja również jestem wysportowany, ale z nimi nie mogłem konkurować.
– Chodźmy, dziadek czeka. Podobno ma ci dużo do powiedzenia.
– Ja też nie mogę się doczekać.
Założyłem z powrotem plecak i ruszyliśmy w kierunku ołtarza. Było to dość obszerne okrągłe wgłębienie w szczycie „wieży".
Lampa gazowa ustawiona na jednej ze ścian wypełniała je żółtym spokojnym światłem. Profesor zawinięty w koc siedział obok lampy. Widać było tylko połowę jego twarzy. Gdy patrzyłem na niego z góry, zdawało mi się, że oczy ma zapadnięte, ale w rzeczywistości tryskał zdrowiem.
– Uratowaliście się cudem – rzekł uradowany. – Wiedziałem, że woda dzisiaj wyleje, ale myślałem, że zjawicie się trochę wcześniej.
– To moja wina, dziadku. Zgubiłam się w mieście – powiedziała grubaska. – Straciłam przez to cały dzień.
– Nie przejmuj się. Teraz to już i tak wszystko jedno.
– Wszystko jedno? – wtrąciłem się.
– Zaraz to panu wyjaśnię, proszę się nie denerwować. Ale może najpierw zdejmiemy panu te pijawki?
Usiadłem obok starca. Dziewczyna wyjęła z kieszeni zapałki, zapaliła jedną i przystawiła ją do mojej szyi. Pijawka spadła na ziemię. Była gruba jak palec. Znów usłyszałem trzask zapałki i wilgotny syk koło ucha. Strącone pijawki wiły się jakiś czas po ziemi, lecz w końcu dziewczyna rozdeptała je butem. Czułem pieczenie przypalonej skóry. Zdawało mi się, że przy gwałtownym skręcie skóra na mojej szyi pęknie jak przejrzały pomidor. W ogóle jeśli tak dalej pójdzie, niedługo będę wyglądał jak atlas ran i obrażeń – pomyślałem. Może powinienem porobić sobie zdjęcia, takie duże i kolorowe jak zdjęcia platfusa, które wiszą w aptekach, i rozdawać je znajomym? Byłaby tam i rana cięta brzucha, i guz na głowie, i siniaki po pijawkach… A może powinienem dodać do tego jeszcze uwiąd członka?
– Nie ma pan czegoś do jedzenia? – zapytał profesor. – Od wczoraj poza tabliczką czekolady nie miałem niczego w ustach.
Otworzyłem plecak, wyjąłem konserwy, chleb i manierkę z wodą i wraz z otwieraczem do konserw podałem to wszystko starcowi. Najpierw napił się wody, potem, tak jakby sprawdzał rocznik wina, obejrzał każdą puszkę z osobna. Otworzył konserwę z wołowiną i z brzoskwiniami.
– Pan się nie poczęstuje? – zapytał. Nie, podziękowałem. Czy można mieć apetyt w takim miejscu i w takiej chwili?
Starzec rwał po kawałku chleb, nakładał na niego wołowinę i jadł z prawdziwą przyjemnością. Potem zjadł kilka brzoskwiń i popił syropem, który został na dnie puszki. Ja w tym czasie napiłem się whisky. Pod wpływem alkoholu przestałem odczuwać ból. Mój ból żył teraz swoim własnym życiem, poza moim układem nerwowym.
– Jestem panu naprawdę wdzięczny – rzekł profesor. – Zwykle trzymam tutaj zapasy żywności na kilka dni, ale tym razem nie dopilnowałem tej sprawy. Wystarczy trochę spokoju, a człowiek zaraz zapomina o niebezpieczeństwie. Mam nauczkę.
Profesor roześmiał się głośno.
– No dobrze. Zaspokoił pan głód. A teraz może mi pan wreszcie powie, o co w tym wszystkim chodzi?
– Obawiam się, że niewiele pan z tego zrozumie.
– Więc proszę mi to wytłumaczyć.
– To zajmie dużo czasu. Poza tym, czy pan się na mnie nie pogniewa, jeśli wyjawię mu całą prawdę?
– Na litość boską, niech pan mówi!
– Przede wszystkim muszę pana przeprosić – westchnął. – Fakt, że zrobiłem to dla nauki, nie może mnie usprawiedliwić. Wykorzystałem pana i postawiłem w sytuacji bez wyjścia. Bardzo tego żałuję. Jednak chciałbym, żeby pan zrozumiał, jak ważne były dla mnie te badania. Naukowiec, który ma przed sobą żyłę wiedzy, przestaje zważać na cokolwiek. Ale też tylko dzięki temu nauka może się rozwijać. Powiem więcej, nauka istnieje wyłącznie dla swej czystej idei… czytał pan Platona?
– Nie czytałem – odparłem. – I proszę, żeby pan przeszedł do tematu. Już wiem, że celem nauki jest jej czysta idea.
– Pan wybaczy, chciałem tylko powiedzieć, że choć idea nauki jest czysta, wielu ludzi cierpi z jej powodu. W ten sam sposób ludzie cierpią w wyniku zwykłych, naturalnych zjawisk. Wybuchy wulkanów zagrzebują miasta, zalewają je powodzie, a trzęsienia ziemi rujnują je w ciągu kilku sekund – a jednak, czy możemy powiedzieć, że są złe?
– Dziadku! – przerwała dziewczyna. – Jeśli się nie pospieszysz, nie zdążymy do końca świata!
– Tak, tak, masz rację, drogie dziecko – powiedział, klepiąc ją po dłoni. – Ale od czego by tu zacząć? Chronologia w tej sprawie nie ma większego znaczenia, więc o czym mam mówić najpierw?
– Co oznaczały liczby, które dał mi pan do tasowania?
– Musiałbym cofnąć się w wyjaśnieniach o trzy lata, to naprawdę długa historia.
– Słucham.
– Pracowałem wówczas w laboratorium Systemu. Nie byłem jednak zwykłym pracownikiem tej placówki. Stanowiłem jakby niezależny, dodatkowy jej organ. Miałem do dyspozycji czterech czy pięciu ludzi, najnowocześniejsze urządzenia i tyle pieniędzy, ile dusza zapragnie. Pieniędzy mam w bród, a z pomocnikami więcej miałem kłopotu niż pożytku, ale materiałów do doświadczeń, jakie dostarczał mi System, nie zdobyłbym na własną rękę. No i przede wszystkim urzekała mnie perspektywa praktycznego wykorzystania moich wynalazków.
W tym czasie System przeżywał poważne trudności. Jednym słowem, symbolanci doszli już do takiej wprawy, że nieomal jednym tchem odczytywali wszystkie misternie utkane przez System szyfry. System doskonalił sposób kodowania informacji, a symbolanci natychmiast opracowywali metodę ich odkodowania. Wyglądało to jak rywalizacja sąsiadów o to, który z nich otoczy swój dom wyższym murem. Jeśli jeden dostawi parę cegieł, drugi natychmiast robi to samo. W końcu obydwa mury są już tak wysokie, że zupełnie nie spełniają swej pierwotnej funkcji. Ale żadna ze stron nie może zrezygnować. Rezygnacja oznaczałaby przegraną. A przegrany nie ma racji bytu. W tej sytuacji System postanowił wynaleźć jakiś zupełnie inny sposób szyfrowania danych – prosty, a zarazem niemożliwy do rozszyfrowania. I wówczas poproszono mnie, żebym pokierował badaniami.
Wybierając mnie na to stanowisko, trafili w dziesiątkę. A to dlatego, że w sprawach mózgu byłem – i oczywiście jestem nadal – najlepiej zorientowanym naukowcem. Nie popisuję się wykładami ani pisaniem rozpraw, toteż świat naukowy lekceważy mnie, ale nie ma w tym świecie choćby jednej osoby, która dorównywałaby mi wiedzą na temat ludzkiego mózgu. System wiedział o tym i dlatego właśnie mnie powierzył to zadanie. Chcieli, żebym dokonał przewrotu: nie udoskonalił istniejący system, lecz zmienił go od podstaw. Czy mógłby to zrobić któryś z tych uniwersyteckich naukowców, którzy od świtu do nocy zajęci są pisaniem rozpraw, a w przerwach podliczają swoje honoraria? Nie, prawdziwie oryginalny umysł musi być niezależny.
– Ale pracując dla Systemu, wyrzekł się pan swojej wolności.
– Tak, ma pan rację – powiedział profesor. – Wstyd mi za siebie. Nie żałuję, ale to wstyd. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale paliłem się wtedy do praktycznego zastosowania mojej teorii. Całą teorię miałem już od dawna w głowie, brakowało mi tylko potwierdzenia jej w rzeczywistości. To ogromny problem, z jakim boryka się fizjologia mózgu. Nie można przeprowadzić doświadczeń na zwierzętach, tak jak to się robi w każdej innej dziedzinie fizjologii. Mózg małpy nie jest wykształcony w takim stopniu, by reagować na zmiany w podświadomości i pamięci tak jak ludzki.
– I dlatego – przerwałem mu – posłużył się pan nami jak królikami doświadczalnymi?
– Proszę zaczekać jeszcze z wyrokiem. Wyjaśnię panu, na czym polegała moja teoria. Otóż istnieje pewna reguła w dziedzinie kodowania. Brzmi ona tak: „nie ma szyfru doskonałego". I to prawda. Każdy szyfr zbudowany jest na jakichś zasadach. Mogą one być niezwykle skomplikowane i wyrafinowane, ale muszą posiadać psychologiczną spójność, która sprawia, że są czytelne dla znacznej liczby osób. Jeśli więc można zrozumieć zasady, można też złamać szyfr. Za jeden z najbezpieczniejszych uważa się szyfr book to book - polega on na tym, że dwoje ludzi posługuje się tą samą książką, wybierając słowa z podanej szyfrem strony i linijki – ale i ten traci sens, jeśli odnajdzie się książkę. Trzeba więc nosić książkę przy sobie, a to bardzo niebezpieczne.
Pomyślałem więc tak: szyfr doskonały może być tylko jeden – taki, którego nie zrozumie nikt. Krótko mówiąc, wiadomość szyfruje się w czarnej skrzynce i odszyfrowuje w tej samej skrzynce. Nawet posiadacz skrzynki nie zna jej wnętrza ani zasad szyfrowania. Umie posługiwać się skrzynką, ale nie wie, co się w niej znajduje. Nie wie, więc nie może wydać. Prawda, że to doskonały sposób?.
– Ta czarna skrzynka to ludzka podświadomość?
– Tak, zgadza się. Pan pozwoli, że mu to wyjaśnię. Otóż każdy człowiek zachowuje się inaczej, według własnych zasad. Nie ma dwóch takich samych ludzi. To kwestia osobowości. A czymże jest osobowość? To odrębność w sposobie myślenia wynikająca z różnego u każdego człowieka zbioru doświadczeń nabytych w przeszłości. Prościej nazywa się to sercem. Nie ma dwóch ludzi o takim samym sercu. Jednak żaden człowiek nie pojmuje własnego systemu myślenia. Ani ja tego nie potrafię, ani pan. Jesteśmy w stanie objąć go rozumem – a raczej starać się go objąć – w zaledwie piętnastu, dwudziestu procentach. To jak szczyt góry lodowej. Zadam panu pytanie. Czy jest pan odważny, czy może raczej tchórzliwy?
– Nie wiem – odparłem szczerze. – Czasami chyba odważny, a czasami nie. Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
– No właśnie, taki jest ten system. Zbyt skomplikowany, żeby określić go w paru słowach. W pewnej sytuacji i w pewnych warunkach wybiera jedną z przeciwstawnych postaw i robi to naturalnie, niemal natychmiast. Inaczej mówiąc, jest pan bardzo dokładnie zaprogramowany. Ale nie zna pan swojego programu. Nie musi go pan znać. Wystarczy, że zachowuje się pan we właściwy sobie sposób. To jest ta czarna skrzynka. Przypomina trochę fabrykę słoni. Czy potrafi pan wyobrazić sobie coś takiego? Z wybranych odłamków pamięci i świadomości skręca się nić, pozwijane w skomplikowany sposób nici tworzą wiązki, a z nich złożony jest cały układ. To prawdziwa fabryka, pracuje i produkuje. Pan jest jej kierownikiem, ale niestety nie może jej pan odwiedzić. Aby tam wejść, potrzebne jest, jak w Alicji w krainie czarów, specjalne lekarstwo. Swoją drogą, to naprawdę świetna książka.
– To znaczy, że o każdym naszym zachowaniu decyduje rozkaz wydany w tej fabryce?
– Tak, właśnie – rzekł starzec. – Inaczej mówiąc…
– Chwileczkę – przerwałem mu. – Czy mogę o coś zapytać?
– Proszę.
– Rozumiem, o czym pan mówi. Ale przecież to niemożliwe, żeby nawet drobne, powierzchowne czynności były zdeterminowane podświadomością. Na przykład to, czy napiję się rano mleka, kawy czy herbaty, zależy już chyba tylko od mojego chwilowego nastroju?
– Tak, słusznie pan zauważył. Jest jeszcze jeden problem. Świadomość człowieka ciągle się zmienia. To tak, jakby codziennie ukazywało się nowe, poprawione i uzupełnione, wydanie encyklopedii. Te dwie rzeczy poważnie zagrażają stabilności układu myślenia.
– Zagrażają? Jak to zagrażają? To chyba naturalne!
– Tak, oczywiście, zaraz to panu wytłumaczę. Jeśli się nad tym zastanowić, dochodzimy do jeszcze bardziej podstawowych pytań. Czy los człowieka zdeterminowany jest przez boga, czy też człowiek sam od początku do końca decyduje o swoim życiu? Od czasów nowożytnych nauka poszła torem, który zakłada spontaniczność ludzkiego zachowania. Ale czym jest ta autokreacja? Na to pytanie nikomu nie udało się odpowiedzieć. Nikt nie poznał jeszcze tej fabryki produkującej nasze myśli. Freud czy Jung pisali coś na ten temat, ale prawdę mówiąc, ogłosili tylko ileś nowych terminów. Może to nawet wygodne terminy, ale ich prace nie stanowią żadnego dowodu na spontaniczność ludzkiego zachowania. To, że się tak wyrażę, czcze domysły podlane naukowym sosem.
Tu starzec roześmiał się rubasznie. Ja i dziewczyna czekaliśmy w milczeniu, aż wyśmieje się do końca.
– Jestem człowiekiem, który trzeźwo patrzy na świat – powiedział. – I myślę, że jak w starym przysłowiu, co boskie trzeba oddać bogu, a co cesarskie cesarzowi. Metafizyka to w końcu tylko zakodowane gadanie o niczym. Zanim się do niej przejdzie, jest jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. Tu i teraz. Weźmy na przykład problem czarnej skrzynki. Czym jest czarna skrzynka? A niechże sobie będzie, czym chce. Ważne, żeby umieć się nią posługiwać, taką, jaka jest. Ale – profesor podniósł palec – trzeba pokonać dwie trudności, o których już panu mówiłem. Pierwsza to przypadkowość na poziomie zachowań powierzchownych, druga to ciągłe dopisywanie nowych doświadczeń i wynikające stąd zmiany wewnątrz czarnej skrzynki. To niezwykle trudne problemy. A to dlatego, że, jak pan zauważył, są to zjawiska naturalne. Jak długo człowiek żyje, tak długo przybywa mu doświadczeń. I gdyby mu tego zabronić, to tak, jakby kazać mu umrzeć.
Pomyślałem więc tak: a co by się stało, gdyby w pewnym momencie utrwalić kształt czarnej skrzynki? Potem znów będą zachodzić w niej zmiany, ale tym możemy się już nie przejmować. Poza rozwijającą się skrzynką będziemy mieli drugą, utrwaloną, której kształt w każdej chwili będziemy mogli przywołać. Tak, jak przywraca się kształt zamrożonym uprzednio stopom niektórych metali.
– No dobrze – przerwałem mu – ale to oznacza, że jeden człowiek musiałby posiadać dwa różne systemy myślenia.
– Tak, zgadza się – rzekł starzec. – Jest pan błyskotliwym uczniem. Od razu mi się pan spodobał. Ma pan zupełną rację. Otóż mamy raz utrwalony system A. I ten, który w następnej fazie zmienia się w system A', A", A'" i tak dalej. To tak, jakby do prawej kieszeni włożyć zegarek, który stanął, a do lewej kieszeni drugi, który chodzi. W każdej chwili, zależnie od potrzeby, możemy spojrzeć na jeden z nich. Jeden problem mamy już z głowy.
Teraz drugi – przypadkowość. Możemy pozbyć się jej równocześnie, jeśli przy utrwalaniu systemu pierwotnego obierzemy go z wierzchniej warstwy przypadkowego wyboru. Rozumie pan?
Nie rozumiałem.
– Po prostu, trzeba spiłować powierzchnię, jak szkliwo z zęba. A pozostawić tylko niezbędną tkankę, inaczej mówiąc – jądro świadomości. W ten sposób unikniemy marginesu błędu. Oddzielamy więc wierzchnią warstwę od jądra, które następnie zamrażamy i wrzucamy do studni. Plum. To właśnie podstawa tasowania. Tyle mniej więcej wiedziałem, zanim podjąłem się pracy w Systemie.
– Że potrzebna jest operacja?
– Operacja była niezbędna – odparł profesor. – Być może w przyszłości ingerencja wewnętrzna nie będzie konieczna. Prawdopodobnie ten sam efekt można osiągnąć za pomocą hipnozy czy czegoś w tym rodzaju. Ale przy obecnym stanie wiedzy to niemożliwe. Pozostaje tylko stymulacja prądem. Krótko mówiąc, trzeba sztucznie zmienić przepływ prądu w samym mózgu. To nic nowego. Podobne operacje przeprowadza się na pacjentach z epilepsją mózgu. Rekompensuje się w ten sposób niedostatek prądu wytwarzanego w mózgu… ale chyba mogę darować sobie te wyjaśnienia?
– Tak – zgodziłem się. – Proszę powiedzieć tylko to, co najważniejsze.
– Jednym słowem, na drodze, którą przepływa fala mózgowa, montuje się przełącznik, obok elektrodę i małą baterię. Przełącznik włącza się i wyłącza na odpowiedni sygnał.
– To znaczy, że w mojej głowie znajduje się bateria i elektroda?
– Oczywiście.
– Aha – westchnąłem.
– Ależ to nic strasznego. To ma wielkość, powiedzmy, ziarna grochu i tysiące ludzi chodzi po świecie z podobnymi urządzeniami. Aha, muszę panu jeszcze powiedzieć, że ten pierwotny system, czyli korytarz, w którym zegar stoi, to ciemny korytarz. Kiedy pan do niego wchodzi, nie może pan znać własnych myśli. Inaczej mówiąc, nie ma pan wówczas pojęcia, o czym myśli i co robi. To konieczne, żeby nie usiłował pan czegoś zmienić.
– A co z promieniowaniem jądra pozbawionego zewnętrznej warstwy? Powiedziano mi o tym po operacji. Podobno promieniowanie jądra może mieć znaczny wpływ na pracę mózgu?
– Tak, to niewykluczone. Ale nie mieliśmy na to żadnego dowodu. Ma pan rację, przeprowadziliśmy doświadczenia na ludziach. Nie chcieliśmy narażać wszystkich cyfrantów, toteż do pierwszej operacji System wybrał i zaproponował nam dziesięciu spośród nich. Potem czekaliśmy na rezultaty.
– Kim byli ci ludzie?
– Nie wiem. To były jeszcze początki. Nie interesowałem się tym, w jaki sposób ich wybrano. W każdym razie przyszło dziesięciu młodych zdrowych mężczyzn. Warunkiem z naszej strony było całkowite zdrowie psychiczne i współczynnik inteligencji powyżej stu dwudziestu. Tylko u siedmiu cyfrantów przełącznik działał sprawnie. U pozostałych albo nie działał wcale, albo zacinał się na którymś z systemów, czasami też włączał oba systemy równocześnie. Ale u siedmiu wszystko było w porządku.
– Co się stało z niesprawnymi?
– Oczywiście wymontowaliśmy urządzenia. Wyszli z tego bez szwanku. Problemy zaczęły się pojawiać w trakcie treningu siódemki. Przede wszystkim sygnał, na który reagował przełącznik, był zbyt prosty. Na początku posłużyliśmy się pięciocyfrowym numerem, ale z niewiadomych przyczyn u kilku z naszych podopiecznych przełącznik reagował także na zapach soku ze świeżych winogron. Zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy do obiadu w stołówce podano właśnie taki sok.
Grubaska zachichotała, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Ja też od czasu operacji stałem się bardziej wrażliwy na zapachy. Na przykład ta melonowa woda toaletowa, której używała dziewczyna. Czując ten zapach, zdawało mi się, że słyszę również muzykę. Nie wiem, jak bym to wytrzymał, gdyby z powodu jakiegoś zapachu przełączał się także mój system.
– Potem pomiędzy cyfry wprowadziliśmy specjalny sygnał dźwiękowy. To zapobiegło pomyłkom. Ale zdarzało się, że choć przełącznik działał bez zarzutu, system pierwotny nie spełniał swego zadania. Badaliśmy tę sprawę wielokrotnie i doszliśmy do wniosku, że wina leży po stronie samego systemu. Po prostu jądro świadomości od początku było zbyt słabe, zbyt niepewne. Chociaż byli to ludzie zdrowi i inteligentni, nie mieli w pełni wykształconej osobowości. Zdarzało się również, że na odwrót, to cyfrant nie panował nad swym wnętrzem. Niby osobowość jest, a jakże, nawet wybujała, ale jeśli nie zachowa się odpowiednich proporcji, to nie ma z niej żadnego pożytku. Jednym słowem okazało się, że nie wystarczy operacja – do tasowania potrzebne były predyspozycje.
W ten sposób zostało nam tylko trzech ludzi. Ale u tej trójki tak przełącznik, jak i system pierwotny działały doskonale. Po miesiącu intensywnych doświadczeń zdecydowaliśmy się na „drugi rzut".
– Ja jestem z tego „drugiego rzutu"?
– Tak. Tym razem spośród blisko pięciuset cyfrantów wyłoniliśmy dwudziestu sześciu. Byli to ludzie samodzielni psychicznie, a jednocześnie zrównoważeni, zdrowi na ciele i umyśle. Kierowaliśmy się wynikami specjalnych testów i bezpośrednią rozmową. Było z tym mnóstwo pracy. Nie wszystko można ustalić na podstawie testów i rozmowy. Dlatego System przygotował nam bardzo dokładne materiały na temat każdego z was. Dotyczyły one najwcześniejszych lat życia, wyników w szkole, rodziny, życia seksualnego, ilości spożywanego alkoholu… słowem wszystkiego, całego waszego życia. Dlatego wiem o panu tyle, co o sobie samym.
– Jednego tylko nie rozumiem – powiedziałem. – Słyszałem, że nasze jądra świadomości, inaczej czarne skrzynki, są przechowywane w sejfie Systemu. Jak to możliwe?
– Zrobiliśmy doskonałe kopie waszych systemów myślowych.
I postanowiliśmy je przechowywać. Gdyby któremuś z was stało się coś złego, nie moglibyśmy odszyfrować danych. To rodzaj zabezpieczenia. Kopie nie są dokładne w stu procentach, ale dzięki temu, że pozbyliśmy się wierzchniej warstwy, kopiowanie szło jak z płatka. Funkcjonują jak oryginały. Wyjaśnię panu, że mają postać hologramów. To nie jest możliwe na żadnym z komputerów używanych do tej pory, ale na komputerze najnowszej generacji, który konstrukcją sam przypomina fabrykę myśli, można odtworzyć nawet tak skomplikowaną strukturę, jak ludzka świadomość. To kwestia, że tak powiem, dynamiki w kartografii. Ale pozwoli pan, że nie będę się nad tym rozwodził. Mówiąc najprościej, rzecz polega na sposobie kopiowania. Najpierw wprowadza się do komputera wszystkie możliwe typy wyładowań elektrycznych, jakie zachodzą w mózgu. Każde z wyładowań nieznacznie różni się od pozostałych, zależnie od miejsca, w którym następuje. Części nici i same nici w wiązkach plączą się bowiem ze sobą w sposób nieregularny. Część połączeń w tym kłębowisku posiada jakieś znaczenie, a część jest praktycznie niewykorzystana. W tej sprawie decydował komputer. Wymazywał połączenia zbędne, a używane rejestrował jako podstawowy model wyładowania. Powtórzył tę czynność wiele razy. Potem sprawdziwszy, czy nie ma więcej połączeń, zapamiętał całość, którą przechowujemy jako czarną skrzynkę.
– To znaczy, że zrekonstruował pan ludzki mózg?
– Ależ skąd! To niemożliwe. Utrwaliłem jedynie świadomość jako pewne zjawisko fizyczne. W dodatku jest to świadomość zatrzymana w czasie. Doprawdy, jesteśmy bezradni wobec elastyczności prawdziwego mózgu. Ale udało mi się zrobić coś jeszcze. Sfilmowałem czarną skrzynkę.
Gruba wnuczka i ja wymieniliśmy zdumione spojrzenia.
– Tak, to ekranizacja jądra świadomości. Nikt przede mną nie zdołał tego uczynić. Wie pan, jak to zrobiłem?
– Nie mam pojęcia.
– Pokazywałem cyfrantowi jakiś przedmiot, po czym rejestrowałem reakcje elektryczne mózgu, rozkładałem je na czynniki pierwsze, zamieniałem na cyfry, a następnie na punkty. Początkowo uzyskiwałem tylko prosty schematyczny rysunek, ale po wielu próbach stopniowo pojawiały się szczegóły, aż w końcu na ekranie komputera ukazał się dokładnie taki sam przedmiot, jak ten, który pokazywałem mojemu cyfrantowi. Teraz wydaje się to proste, ale w rzeczywistości była to bardzo żmudna praca. W rezultacie komputer przyswoił sobie, w jaki sposób z reakcji elektrycznych mózgu wydobywa się obraz, i samorzutnie zaczął wyświetlać wszystkie procesy. To bardzo posłuszne urządzenie. Wystarczy jedno słowo, a wykona najcięższą nawet pracę, nie bacząc na to, czy spodziewaliśmy się po nim aż tak wiele.
Ale skoro nauczył się wyświetlać myśli, doszedłem do wniosku, że pokaże mi również, co znajduje się w czarnej skrzynce. I rzeczywiście. To, co zobaczyłem, było wspaniałą ekranizacją jądra świadomości. Niestety, to twór tak zagmatwany i niejasny, że nie nadawał się do oglądania. Potrzebne były cięcia. Normalny montaż, jak w filmie. Należało pociąć i posklejać ten zbiór luźnych wyobrażeń. Pewne rzeczy wyrzucić, a resztę poskładać w spójną całość z wyraźną fabułą.
– Fabułą?
– Proszę się tak nie dziwić – rzekł profesor. – Wybitny kompozytor potrafi wyrazić swoją świadomość za pomocą dźwięków, malarz za pomocą kolorów i kształtów, a pisarz potrzebuje do tego fabuły. Nawet najwierniejszy dokument nie odda swej treści, jeśli nie będzie uporządkowany. Oczywiście zmiany, których dokonałem, sprawiły, że nie były to już dokładnie kopie waszych świadomości, ale właśnie dzięki tym zmianom świadomość w znacznej mierze stała się zrozumiała. Poza tym przygotowując te „wizualne wersje", nie zamierzałem z nich korzystać, toteż nie wszystko musiało się zgadzać. Robiłem to wyłącznie dla własnej przyjemności.
– Dla przyjemności?
– Tak. To moje hobby. Jeszcze przed wojną pracowałem jako asystent przy montażu filmów. Znam ten fach od podszewki. Dlatego wykonałem tę pracę sam, bez niczyjej pomocy, zamknąwszy się w laboratorium. A potem po kryjomu wyniosłem do domu filmy. To mój majątek.
– A więc sfilmował pan świadomość wszystkich dwudziestu sześciu cyfrantów?
– Tak. Wszystkich. Nadałem im jeszcze tytuły, które stały się równocześnie tytułami czarnych skrzynek. Tytuł pańskiej brzmi „Koniec Świata", nieprawdaż?
– Tak. Zawsze zastanawiało mnie, skąd taki dziwny tytuł.
– O tym jeszcze porozmawiamy. Pozwoli pan, że skończę z jednym. Nikt więc nie wiedział, że udało mi się sfilmować waszą świadomość. Ja też nikomu o tym nie powiedziałem. Chciałem kontynuować te badania gdzie indziej. Miałem już dość pracy dla Systemu. Wyprowadziłem badania z najtrudniejszego etapu i stwierdziłem, że moja misja jest skończona. Złożyłem rezygnację. Tymczasem System nie chciał jej przyjąć. Zbyt dużo wiedziałem. Gdybym przeszedł na stronę symbolantów, cały plan z tasowaniem spaliłby na panewce. Oni wychodzą z założenia, że każdy, kto nie z nimi, jest przeciwko nim. Kazali mi czekać trzy miesiące. Powiedzieli, że mogę sobie badać, co mi się podoba, albo w ogóle nic nie robić, i jeszcze dobrze mi za to zapłacą. W ciągu trzech miesięcy skonstruują jakiś niezwykły system zabezpieczeń i wtedy będę mógł ich opuścić. Jestem człowiekiem wolnym, mam to we krwi od urodzenia, i bardzo źle znoszę, jeśli odbiera mi się wolność, ale pomyślałem, że ostatecznie nie były to złe warunki i postanowiłem jakoś przeczekać te trzy miesiące. Ale jak człowiek siedzi bezczynnie, to nic dobrego z tego nie wynika. Z nudów przyszło mi do głowy, żeby do waszych mózgów podłączyć jeszcze jeden obwód. To właśnie poprawione przeze mnie jądro waszej świadomości. I zrobiłem to.
– Dlaczego?
– Po pierwsze chciałem zobaczyć, jaki to odniesie skutek. Jak będzie funkcjonować świadomość uporządkowana cudzą ręką. W historii ludzkości nikt jeszcze tego nie zbadał. Był też drugi powód. Chciałem odegrać się na Systemie. Skoro oni wykorzystali mnie do własnych celów, dlaczego ja nie miałbym postąpić z nimi tak samo? Chciałem mieć nad nimi przewagę w postaci tej jednej, nieznanej im funkcji waszych mózgów.
– Tylko dlatego? – oburzyłem się. – Tylko dlatego wprowadził pan do naszych głów ten poplątany obwód pełen prądu, niczym elektrowóz?
– No cóż, postąpiłem niegodnie. Pan tego nie zrozumie, ale powiadam panu, ciekawość naukowca jest nieokiełzana. Weźmy na przykład sprawę doświadczeń na ludziach w obozach koncentracyjnych. Ja też, oczywiście, ubolewam nad tym faktem, ale zdarza mi się myśleć w ten sposób: jak można było, do cholery, zmarnować taką szansę. Skoro już się na to zdecydowali, dlaczego pracowali tak nieudolnie, z takimi marnymi efektami? Zapewniam pana, że w głębi duszy wszyscy naukowcy myślą podobnie. Poza tym nie zrobiłem nic, co zagrażałoby waszemu życiu. Potroiłem tylko to, co już i tak było podwójne. Ot, trochę zmieniłem przebieg prądu, nie powiększyłem przy tym wcale objętości waszych mózgów. To tak, jakbym używając tych samych liter, napisał jeszcze jedno słowo.
– Dlaczego w takim razie wszyscy oprócz mnie zginęli?
– Nie wiem – odparł profesor. – Rzeczywiście zginęło dwudziestu pięciu z dwudziestu sześciu cyfrantów, których mózgi przystosowaliśmy do tasowania. I wszyscy zginęli tak samo. Położyli się wieczorem do łóżka, a rano byli już martwi.
– Mnie czeka podobny los?
– Proszę poczekać, sprawa nie jest taka prosta – powiedział profesor, wiercąc się pod kocem. – Śmierć tych dwudziestu pięciu ludzi nastąpiła w półrocznym przedziale czasu. Między czternastym a dwudziestym miesiącem po operacji. Wszyscy bez wyjątku zmarli właśnie w tym czasie. Natomiast pan żyje i tasuje, chociaż minęły już trzy lata i trzy miesiące. Oznacza to, że pan jeden musiał wyróżniać się czymś szczególnym.
– Wyróżniać się? Co pan przez to rozumie?
– Chwileczkę. Swoją drogą, czy od czasu operacji nie dokucza panu jakaś dziwna dolegliwość? Na przykład przywidzenia, omamy słuchowe albo chwilowa utrata przytomności?
– Nie – odparłem. – Nie mam przywidzeń ani omamów. Jedynie chyba zapachy. Stałem się bardziej wrażliwy na zapachy niektórych owoców.
– Tak, to stwierdziliśmy u wszystkich. Zapachy owoców mają wpływ na działanie przełącznika. Nie wiem dokładnie dlaczego. Nie wywołują one jednak przywidzeń, omamów ani zapaści?
– Nie – odpowiedziałem.
– Hm… – zastanawiał się chwilę. – Coś jeszcze?
– Owszem, zauważyłem to przed chwilą, zdawało mi się, że odsłoniłem część mojej ukrytej pamięci. To chyba zdarzało mi się wcześniej, ale w bardzo ulotnej formie. Tym razem czułem to bardzo długo i wyraźnie.
– Niestety, to nie była pańska pamięć – stwierdził stanowczo profesor. – To tylko sztuczny pomost. Pomiędzy pańską świadomością a świadomością, którą poprawiłem i wprowadziłem do pańskiego mózgu, istnieje naturalna różnica. Pan stara się obecnie wyrównać tę różnicę, dopasować do siebie obie części.
– Nie rozumiem. Do tej pory nie czułem tego tak wyraźnie.
– To moja wina. W danych, które dałem panu do tasowania, zakodowany był sygnał, który otworzył pański trzeci obwód. Ale proszę mi nie przerywać. Wtedy trudniej mi wytłumaczyć, a i pan niewiele z tego zrozumie.
Wyjąłem jeszcze raz butelkę i napiłem się whisky. Sprawa wyglądała znacznie gorzej, niż myślałem.
– System wezwał mnie, gdy zmarło pierwszych ośmiu cyfrantów. Polecono mi wyjaśnić przyczynę ich śmierci. Prawdę mówiąc, nie chciałem wracać do Systemu, ale ostatecznie to był mój wynalazek i sprawa dotyczyła życia lub śmierci pozostałych cyfrantów. Nie mogłem tego tak zostawić. Szczegółowo zapoznano mnie z okolicznościami śmierci i wynikami sekcji mózgów. Jak już mówiłem, cała ósemka zmarła w ten sam sposób. Nie mieli żadnych obrażeń. Śmierć nastąpiła we śnie. Po prostu przestali oddychać. Idealna bezbolesna śmierć. Na twarzy nie było śladów cierpienia.
– Nie dowiedział się pan, co było przyczyną śmierci?
– Niestety nie. Domyślaliśmy się wprawdzie paru rzeczy, ale żadnej z nich nie dało się udowodnić. Być może przełącznik obluzował się albo przepalił i obydwa systemy wymieszały się ze sobą, a energia, która wówczas powstała, przerwała pracę mózgu? Niewykluczone też, że w samym korzystaniu z jądra świadomości, nawet chwilowym, tkwi jakiś zasadniczy problem. Być może mózg ludzki po prostu tego nie wytrzymuje. – Po tych słowach profesor podciągnął koc pod samą brodę i zamilkł na chwilę. – To właśnie moja hipoteza. Może to niezbyt dokładne, ale myślałem nad tym długo i doszedłem do wniosku, że którąś z tych dwóch rzeczy, a może obydwie naraz, należy uznać za przyczynę śmierci.
– Analiza mózgów niczego nie wykazała?
– Drogi panie, mózg to nie toster ani pralka. Przewodów wcale nie widać. W mózgu zmienia się tylko przebieg niewidzialnych wyładowań prądu. Nie można po śmierci wyjąć i zbadać przełącznika. O ile w żywym mózgu można jeszcze odnaleźć defekt, o tyle po śmierci nie można już dowiedzieć się niczego. Oczywiście, gdyby tam były jakieś ubytki albo guzy, to inna sprawa, ale nie było.
Poprosiłem więc, żeby dziesięciu z osiemnastu żyjących jeszcze cyfrantów sprowadzono do laboratorium celem powtórnych badań. Sprawdziłem działanie przełącznika, wypytałem też wszystkich o omamy, przywidzenia i tym podobne dolegliwości. Niczego jednak, co zasługiwałoby na uwagę, nie odkryłem. Wszyscy byli zdrowi jak ryby i tasowali bez żadnych przeszkód. Pomyśleliśmy więc, że może tamtych ośmiu miało jakąś wadę i nie nadawało się do tasowania. Nie wiedzieliśmy wprawdzie, jaka to wada, ale postanowiliśmy przebadać tę sprawę gruntownie, żeby w przyszłości uniknąć podobnych wypadków.
Okazało się jednak, że byliśmy w błędzie. W ciągu następnego miesiąca zmarło pięciu ludzi, w tym trzech przebadanych przez nas ponownie. Jednym słowem – orzekliśmy, że nic im nie jest, a oni zmarli w kilka dni później. Z niewiadomej przyczyny zginęła już połowa naszych cyfrantów. Nie mogło być już mowy o wadzie u poszczególnych ludzi, zasadniczy błąd musiał tkwić w samym wynalazku. Po prostu posługiwanie się na przemian dwoma systemami okazało się niemożliwe. Zaproponowałem Systemowi zamrożenie całego przedsięwzięcia, usunięcie przełącznika z mózgów pozostałych cyfrantów i zaprzestanie tasowania. Tymczasem System stwierdził, że to niemożliwe. Odrzucili moją propozycję.
– Dlaczego?
– Powiedzieli, że system tasowania danych daje znakomite efekty i nie mogą wrócić do starych metod. To sparaliżowałoby pracę całej organizacji. Poza tym wcale nie jest powiedziane, że umrą wszyscy. A gdyby któremuś z was udało się przeżyć, będą mogli posłużyć się nim jako modelem do dalszych badań. W tym momencie wycofałem się z gry.
– W rezultacie przeżyłem tylko ja.
– Tak, właśnie.
Oparłem tył głowy o skałę i przejechałem dłonią po nieogolonych policzkach. Nie umiałem sobie przypomnieć, kiedy goliłem się po raz ostatni. Musiałem okropnie wyglądać.
– Dlaczego nie umarłem?
– To też tylko hipoteza – zaznaczył. – W dodatku wysunięta na podstawie domysłów. Ale coś mi mówi, że nie jestem daleki od prawdy. Pan posługiwał się już wcześniej dwoma systemami. Mówiąc przenośnie, od dawna nosił pan dwa zegarki. Był pan po prostu uodporniony. Taka jest moja hipoteza.
– Dlaczego pan tak myśli?
– Niedawno, jakieś dwa albo trzy miesiące temu przejrzałem jeszcze raz wizualne wersje wszystkich czarnych skrzynek. I odkryłem coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Pański zapis jest wyjątkowo dobry, nie ma w nim sprzecznych wątków, jest jasny i zrozumiały. Słowem – doskonały. Nawet bez poprawek mógłby stanowić treść pasjonującej książki albo filmu. Pozostałe, jak już mówiłem, są niespójne, zagmatwane i nawet po moim montażu ledwo rysuje się w nich jakaś niezbyt udana fabuła. Pański jest zupełnie inny. To jakby porównać obraz zawodowego malarza z rysunkami małych dzieci.
Długo się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że pan sam uporządkował tę historię. Dlatego to, co zwykle jest zbiorem luźnych wyobrażeń, w pańskim przypadku ma tak wyraźną strukturę. Inaczej mówiąc, że znów posłużę się metaforą, pan sam wielokrotnie schodził do tej fabryki i własnymi rękami produkował myśli.
– Nie do wiary! Dlaczego?
– Przyczyn może być wiele – odparł profesor. – Doświadczenia z dzieciństwa, sytuacja w rodzinie, nadmierne uprzedmiotowienie ego, poczucie winy… a przede wszystkim pańska skłonność do obrony własnego „ja", do otaczania się skorupą. Chyba się nie mylę?
– Chyba nie – odparłem. – I co się teraz ze mną stanie?
– No cóż… nic by się stało, dożyłby pan w ten sposób późnej starości, gdyby, czy to się panu podoba czy nie, nie został pan czymś w rodzaju klucza rozstrzygającego tę głupawą wojnę. System już wkrótce przystąpi do pracy nad nową, ulepszoną wersją cyfranta zdolnego do tasowania z panem w charakterze modela. Dokładnie przeanalizują pański mózg i nie sądzę, by na tym się skończyło. Spotka pana wiele nieprzyjemności. Nie jestem w tych sprawach zorientowany, ale żywy pan z tego nie wyjdzie. Osobiście chciałbym panu jakoś pomóc, ale sam pan rozumie…
– Jak to! Więc pan nie weźmie udziału w tych badaniach?
– Mówiłem panu już kilka razy, że nie lubię sprzedawać moich odkryć. Poza tym nie chcę przykładać ręki do badań, w wyniku których znów zginie wielu ludzi. Ja też miewam czasami wyrzuty sumienia. Dlatego aby uniknąć kłopotów, wybudowałem sobie laboratorium pod ziemią i zacząłem stronić od ludzi. Zresztą nie tylko System, symbolanci również chcą mnie wykorzystać. Ale ja nie przepadam za większymi organizacjami. Dbają wyłącznie o własne interesy.
– Więc dlaczego mnie pan sprowadził? Zwabił podstępnie i zlecił fałszywy rachunek?
– Chciałem sprawdzić moją teorię, zanim dobierze się do pana System albo symbolanci. I jeśli się nie pomyliłem, pan również uniknie w ten sposób przykrości. W danych przekazanych panu przeze mnie ukryty był sygnał, na który powinien włączyć się pański trzeci obwód. Najpierw zadziałał pierwszy przełącznik, a potem, już w drugim obwodzie, następny. Oznacza to, że rachunek przeprowadził pan w trzecim systemie.
– Czyli w systemie, który powstał z poprawionej przez pana wizualnej wersji jądra świadomości?
– Tak, dokładnie tak – profesor skinął głową.
– Nie rozumiem, w jaki sposób miało to udowodnić pańską teorię.
– Chodziło mi o różnicę – odparł. – Pan podświadomie kontrolował jądro swojej świadomości. Dlatego na poziomie korzystania z drugiego systemu nie było żadnych problemów. Tymczasem trzeci obwód, którego ostateczny kształt jest moim dziełem, różni się nieco od drugiego. Przypuszczałem więc, że różnica ta będzie miała na pana wpływ. Zamierzałem ją zbadać. Sądziłem, że dowiem się w ten sposób czegoś więcej o sile, charakterze i przyczynach powstania tego, co kryje się na dnie pańskiej świadomości.
– „Sądził" pan?
– Tak. Teraz nie dowiem się już niczego. Symbolanci zniszczyli moje laboratorium. Zabrali wszystkie materiały. Zajrzałem tam po ich odejściu. Brakuje wszystkich najważniejszych danych. Już nigdy nie uda mi się zbadać tej różnicy. Ukradli nawet wizualne wersje czarnych skrzynek.
– Czy to ma związek z końcem świata? – zapytałem.
– Prawdę mówiąc, nie chodzi o koniec świata, w którym żyjemy. Chodzi o koniec świata w ludzkim sercu.
– Nie rozumiem.
– W jądrze pańskiej świadomości świat się skończył. Albo inaczej, pańska świadomość żyje w miejscu, które jest końcem świata. Brakuje tam wszystkiego, co istnieje w naszym świecie. Nie ma czasu ani rozwijającej się przestrzeni, nie ma życia ani śmierci, nie ma też pojęcia wartości, a ludzie pozbawieni są serca. Kontrolę nad ludzkimi sercami sprawują jednorożce.
– Jednorożce?
– Tak, w pańskim świecie żyją jednorożce.
– Więc czaszka jednorożca, którą od pana dostałem, ma z tym jakiś związek?
– To tylko kopia. Prawda, że udana? Wykonałem ją na podstawie pańskiego wyobrażenia, dobrze się nad nią napracowałem. Nie, czaszka nie ma większego znaczenia, to tylko moje hobby. Proszę ją zatrzymać.
– Chwileczkę, muszę się zastanowić – powiedziałem. – Więc twierdzi pan, że na dnie mojej świadomości istnieje jakiś koniec świata. Poza tym jest jeszcze jego ulepszona wersja, czyli trzeci obwód. Tasując pańskie dane, przeniosłem się najpierw do drugiego, a następnie do trzeciego systemu. Jak dotąd wszystko się zgadza?
– Tak.
– No dobrze, ale w momencie kiedy skończyłem tasowanie, trzeci obwód zamknął się automatycznie i wróciłem do pierwszego systemu?
– Niestety nie – odparł profesor, drapiąc się w tył szyi. – Gdyby tak się stało, nie byłoby problemu. Niestety, trzeci obwód nie ma automatycznego blokowania.
– To znaczy, że wciąż jest otwarty?
– Tak, tak to mniej więcej wygląda.
– Ale przecież myślę i zachowuję się zgodnie z moim pierwszym systemem myślowym.
– To dlatego, że drugi obwód jest zamknięty. Narysuję to panu. – Profesor wyjął z kieszeni jakąś kartkę i długopis, a po chwili podał mi narysowany schemat.
– Tak wygląda sytuacja normalna. Przełącznik A znajduje się w obwodzie numer 1, a przełącznik B w obwodzie numer 2.
Natomiast teraz sytuacja wygląda w ten sposób – znów narysował coś na kartce.
– Rozumie pan? Przełącznik B jest wciąż otwarty na trzeci obwód. Natomiast przełącznik A prowadzący do drugiego obwodu zamknął się automatycznie. Dlatego może pan myśleć i działać w pierwszym systemie. Niestety, przez bardzo krótki okres. Wkrótce z różnicy między drugim a trzecim obwodem wytworzy się energia, która spali przełącznik B. W rezultacie nie będzie już powrotu do drugiego obwodu, a moc wyładowań w trzecim obwodzie sprawi, że przełącznik A przesunie się do punktu 2, a potem spali się również. Zanim do tego dojdzie, chciałem zmierzyć energię różnicy i zamknąć trzeci obwód.
– „Chciał" pan?
– Niestety, to już niemożliwe. Jak panu mówiłem, zniszczono moje laboratorium i zabrano mi wszystkie najważniejsze materiały. Bardzo mi przykro, ale w tej sytuacji nic już nie mogę dla pana zrobić.
– To znaczy, że nigdy nie wydostanę się z trzeciego obwodu, że nigdy nie wrócę do normalnego stanu?
– Tak. Będzie pan musiał zamieszkać na końcu świata. Naprawdę bardzo mi przykro.
– Przykro? Panu jest przykro? A co się ze mną stanie? To pan wszystko rozpętał! A teraz twierdzi, że mu przykro. To jakieś głupie żarty!
– Nie przypuszczałem, nawet mi się nie śniło, że symbolanci dogadają się z Czarnomrokami. Dowiedzieli się, co robię i postanowili wydrzeć mi tajemnicę tasowania. System prawdopodobnie też dowiedział się już o wszystkim. Jesteśmy dla nich jak nóż o dwóch ostrzach. Rozumie pan? Gdybyśmy przeszli na stronę Fabryki, System rozleciałby się w jednej chwili. Dlatego chociaż przyszłość tasowania zależy tylko od nas, zlikwidują nas bez wahania. A o to właśnie chodzi Fabryce. Jeśli System zdoła nas zabić, pogrzebie tym samym technikę tasowania. A jeśli uda nam się uciec i przystaniemy na warunki Fabryki, tym lepiej dla nich. Tak czy inaczej, nie mają nic do stracenia.
– Aha – zamyśliłem się. Więc to jednak symbolanci wtargnęli do mojego mieszkania i rozcięli mi brzuch. Chcieli zwrócić uwagę Systemu. To znaczy, że po prostu dałem się nabrać.
– Więc to już koniec? Ściga mnie System i symbolanci, a jeśli natychmiast nie zamknie pan trzeciego obwodu, już wkrótce przestanę istnieć?
– Nie, pan nie przestanie istnieć. Pan tylko wejdzie do innego, nieśmiertelnego świata.
– Czy to nie wszystko jedno? – przerwałem mu. – Wiem, że moje życie nie ma żadnego znaczenia. Tak było zawsze. Na szkolnych zdjęciach nigdy nie można było mnie znaleźć. Nie mam rodziny, więc nikt nie będzie cierpiał z powodu mojej śmierci. Nie mam przyjaciół, więc niewykluczone, że nikt tego nawet nie zauważy. Ale, może wyda się to panu dziwne, mnie jest zupełnie dobrze na tym świecie. Sam nie wiem dlaczego. Może właśnie dlatego, że jestem taki podwójny? Nie wiem. Nie lubię na tym świecie wielu rzeczy i chyba z wzajemnością, ale za paroma wręcz przepadam. Może bez wzajemności, ale to nie ma znaczenia. Taki już jestem. I nie mam zamiaru się stąd ruszać. Nie chcę nieśmiertelności. Może starość nie jest przyjemna, ale nie będę starzeć się sam. Wszyscy starzeją się w ten sam sposób. Niepotrzebne mi jednorożce ani płot.
– To nie płot, to mur – sprostował profesor.
– Wszystko jedno. Płot czy mur, nie potrzebuję żadnej z tych rzeczy. Mam chyba prawo do gniewu? Nieczęsto mi się to zdarza, ale tym razem wyprowadził mnie pan z równowagi.
– No tak, w tym przypadku to zrozumiałe – odparł starzec, drapiąc się w ucho.
– Ostatecznie to pan jest za wszystko odpowiedzialny. Ja nie mam z tym nic wspólnego. To pan zainstalował w mojej głowie jakiś obwód, sfałszował dokumenty i skłonił mnie do tasowania. To przez pana zdradziłem System i wpadłem w sidła symbolantów. Potem sprowadził mnie pan do tych przeklętych podziemi, a teraz mówi, że mój świat się skończy. W życiu nie słyszałem podobnej historii! Czy nie mam racji? W każdym razie proszę to wszystko naprawić!
– Hm… – mruknął starzec.
– Tak, dziadku, ten pan ma rację – wtrąciła się gruba wnuczka. – Czasami zapominasz, że możesz wyrządzić komuś krzywdę. Pamiętasz, jak było z tym doświadczeniem z błonami pławnymi w ludzkich stopach? Musisz teraz panu jakoś pomóc!
– Chciałbym, Bóg mi świadkiem, że chciałbym. Ale wszystko potoczyło się w bardzo złym kierunku – rzekł starzec przepraszającym tonem. – Już za późno. Ani ja, ani pan nic już nie poradzimy. Ten pociąg jedzie coraz szybciej i nikt nie może go zatrzymać.
– Rozumiem – westchnąłem zrezygnowany.
– Ale powiem panu na pocieszenie, że tam, na końcu świata, odnajdzie pan wszystko, co stracił pan do tej pory. I to, co traci pan nadal, każdego dnia.
– To, co straciłem?
– Tak. To wszystko tam jest.