Starzec wyszedł do biura, żeby zwrócić wnuczce zredukowany głos, a ja tymczasem, pijąc kawę, pracowałem nad rachunkiem. Nie wiem dokładnie, jak długo go nie było. Ustawiłem alarm w moim zegarku tak, żeby dzwonił co godzinę i co pół godziny na przemian i na sygnał alarmu to zabierałem się do pracy, to znów robiłem przerwę. Zgasiłem również cyfry – myśl o czasie przeszkadza mi w obliczeniach. To, która jest godzina, nie ma żadnego związku z moją pracą. Kiedy zaczynam liczyć – zaczynam pracę, kiedy kończę liczyć – kończy się również czas mojej pracy. Potrzebny mi jest tylko cykl: godzina – pół godziny – godzina – pół godziny.
Podczas nieobecności starca odpoczywałem już, zdaje się, dwa czy trzy razy. Rozmyślałem, leżąc na sofie, wychodziłem do toalety, stawałem na rękach. Na sofie leżało się bardzo wygodnie. Nie była ani za twarda, ani za miękka, poduszka pod głowę też była w sam raz. Sofy w miejscach, gdzie przeprowadzam obliczenia, zazwyczaj nie są wygodne. Najczęściej są tandetne, kupione byle gdzie, a jeśli nawet któraś z nich wygląda na porządną, to przy pierwszej próbie położenia się na niej doznaję rozczarowania. Doprawdy, czym kierują się ludzie, kupując takie buble?
Myślę, ba, nawet jestem pewny (niech będzie, że to mój kolejny przesąd), że wybór sofy świadczy o wychowaniu człowieka. Wyobrażenia o tym, jaka powinna być sofa, nie da się przekazać. Kto nie wychował się na dobrej sofie, ten nigdy nie zrozumie, czym ona jest. To tak jak z wychowaniem na dobrych książkach czy muzyce. Jedna dobra sofa rodzi następną dobrą sofę, a zła sofa – kolejną złą. To wszystko.
Znam wielu ludzi, którzy jeżdżą drogimi samochodami, a w domach mają tylko drugo- czy trzeciorzędne sofy. Nie darzę takich ludzi zaufaniem. Drogi samochód, owszem, ma swoją wartość, ale tylko dlatego, że jest drogi. Wystarczy za niego zapłacić, a może stać się własnością każdego. Z sofą sprawa ma się inaczej – tutaj potrzebne jest wyczucie, doświadczenie i pewna filozofia. Pieniądze też, oczywiście, są potrzebne, ale to nie wszystko. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, co to jest dobra sofa.
Sofa, na której leżałem, była bez wątpienia meblem pierwszej klasy. Chyba właśnie za sprawą tej sofy po raz pierwszy pomyślałem o starcu z sympatią. Spróbowałem się nad nim trochę zastanowić. Biorąc pod uwagę całą tę sprawę redukcji dźwięku, starzec musiał należeć do czołówki najwybitniejszych naukowców. Przeciętny naukowiec, ot tak, dla własnej przyjemności, nie redukuje sobie dźwięku. Nawet nie przyszłoby mu to do głowy. Poza tym starzec był wyjątkowym dziwakiem. Często się zdarza, że naukowcy nie czują się zbyt dobrze w swoim środowisku, ale żeby ukrywać się przed ludźmi głęboko pod ziemią i wybudować laboratorium po drugiej stronie wodospadu? Takiej historii jeszcze nie słyszałem.
Wyobraziłem sobie potem, jak gigantyczną fortunę można by zrobić na technologii zwiększania i zmniejszania naturalnego dźwięku. Po pierwsze – zniknęłyby sale koncertowe i urządzenia nagłaśniające. Zajmują tylko dużo miejsca. Po drugie – sprawa hałasu. O ile łatwiej żyłoby się ludziom w pobliżu wielkich lotnisk, gdyby samoloty wyposażyć w reduktory dźwięku! Ale wykorzystaniem tego wynalazku zajęłoby się również wojsko i świat przestępczy. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak błyskawicznie powstają bezgłośne bomby i karabiny albo pociski dźwiękowe niszczące mózg i jak w celu zorganizowanych, masowych zbrodni rodzą się coraz nowsze modele tego rodzaju broni. Starzec wie o tym doskonale i dlatego nie chce ogłosić wyników swoich badań. Podobał mi się coraz bardziej.
Starzec wrócił, gdy zaczynałem piąty albo szósty cykl pracy. Trzymał w ręce dość duży koszyk.
– Przyniosłem świeżą kawę i kanapki – powiedział. – Ogórek, szynka i ser. Wystarczy?
– Dziękuję. Akurat to co lubię.
– Zje pan teraz?
– Jak skończę tę turę.
Kiedy zadzwonił alarm, miałem za sobą pranie pięciu z siedmiu powierzonych mi stron. Jeszcze trochę. Wstałem, przeciągnąłem się i zabrałem się do jedzenia.
W koszyku było pięć czy sześć kanapek. Zjadłem w milczeniu dwie trzecie tej porcji. Po dłuższym praniu, nie wiem czemu, odczuwam straszny głód. Połknąłem po kolei kanapkę z szynką, z ogórkiem i z serem i popiłem to wszystko, wlewając gorącą kawę wprost do żołądka.
Podczas gdy ja zjadłem już trzy, starzec wciąż trzymał w ręce pierwszą kanapkę. Zdaje się, że lubił ogórki; odchylił chleb, z uwagą posolił ogórek i jadł kanapkę powoli, cichutko pochrupując. Wyglądał przy tym jak dobrze wychowany świerszcz.
– Proszę się nie krępować – powiedział. – Na starość człowiek nie potrzebuje tyle jeść. Mało je i mało się rusza. Ale młodzi powinni dużo jeść. Dużo jeść i tyć. Ludzie nie lubią być grubi. To dlatego, że nie tyją tak, jak powinni. Nieodpowiednia otyłość źle wpływa na ich zdrowie i urodę. Co innego, gdyby tyli tak jak trzeba. Życie byłoby pełniejsze, wzmógłby się popęd seksualny, lepiej pracowałyby szare komórki. Ja też byłem gruby za młodu. Teraz nie ma już po tym śladu.
Starzec roześmiał się gromko przez ściągnięte usta.
– Jak pan sądzi, niezłe te kanapki, prawda?
– O, tak. Bardzo smaczne – przyznałem mu rację. Co do kanapek, podobnie jak do sofy, mam raczej duże wymagania, ale te przewyższały moje wyobrażenie o przyzwoitej kanapce. Chleb był świeży i sprężysty, pokrajany odpowiednim, czystym nożem. Często się o tym zapomina, ale do przyrządzania dobrej kanapki potrzebny jest przede wszystkim dobry nóż. Zawartość może być nie wiem jak wykwintna, lecz gdy zabraknie dobrego noża, kanapka nie będzie smaczna. Wyśmienita była musztarda i sałata, a majonez! Chyba domowej roboty. Dawno nie jadłem tak smacznych kanapek.
– Zrobiła je moja wnuczka, prosiła żeby panu podziękować. Kanapki to jej specjalność.
– Są wspaniałe. Nawet zawodowej kucharce nie zawsze się takie udają.
– Cieszę się. Gdyby to słyszała, z pewnością nie posiadałaby się z radości. Prawie nikt do nas nie przychodzi, toteż nie ma okazji usłyszeć, co inni sądzą na temat jej potraw. To, co ugotuje, jemy zawsze tylko we dwoje.
– Mieszkacie państwo razem?
– Tak, już od dawna. Jak pan widzi, stronie od świata, a ona też przywykła już do takiego trybu życia. Przyznam się panu, że to mnie trochę martwi. Jest młoda, tryska zdrowiem, a nie chce wyjść na świat. W młodości nie wolno tak postępować. Popęd seksualny trzeba zaspokoić wtedy, kiedy na to czas. Jak pan myśli, jest chyba atrakcyjna?
– O tak, zgadzam się z panem – odparłem.
– Popęd seksualny to źródło energii. Nie ma co do tego wątpliwości. Tamowanie tego źródła źle wpływa na pracę mózgu i zaburza równowagę całego organizmu. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W przypadku kobiet cykl miesiączkowy staje się nieregularny, a to z kolei powoduje stres psychiczny.
– Hm… – pokiwałem głową.
– Powinna jak najszybciej znaleźć sobie odpowiedniego partnera. Twierdzę tak jako biolog i jako jej opiekun – rzekł starzec, soląc ogórek.
– Czy odzyskała głos bez problemów? – zapytałem. Nie chciałem rozmawiać o popędzie seksualnym w czasie pracy.
– Tak, zapomniałem panu o tym powiedzieć – odrzekł. – Oczywiście, już wszystko w porządku. Swoją drogą, dziękuję, że mi pan przypomniał. Gdyby nie pan, musiałaby się tak męczyć jeszcze kilka dni. Kiedy schodzę pod ziemię, zwykle nie ruszam się stąd tygodniami. Życie bez głosu nie jest zbyt wygodne.
– Zapewne – zgodziłem się.
– To dziecko, jak już panu mówiłem, nie utrzymuje kontaktów ze światem, toteż nie miała większych problemów, ale już choćby taki telefon… Dzwoniłem do niej parę razy i dziwiłem się, że nie podnosi słuchawki. Doprawdy, to było bardzo nieroztropne z mojej strony.
– Z zakupami też pewnie miała trudności?
– A, tu się pan myli – odparł. – W supermarkecie głos nie jest nikomu potrzebny. To świetny wynalazek. Wnuczka uwielbia supermarkety, bez przerwy coś w nich kupuje. Prawdę mówiąc, żyje, kursując między biurkiem a supermarketem.
– Nie wraca do domu?
– Lubi biura. Ma tam kuchnię i łazienkę, to w zasadzie wystarcza do zwykłej egzystencji. Do domu wraca, powiedzmy, raz na tydzień.
Skinąłem głową i napiłem się kawy.
– Swoją drogą, nieźle pan sobie poradził ze zrozumieniem tego, co mówiła. Jak pan to zrobił? Telepatycznie?
– Usiłowałem czytać z ruchu warg. Uczyłem się tego kiedyś na miejskim kursie. Nie miałem akurat nic do roboty i pomyślałem, że ta sztuka może mi się kiedyś przydać.
– Tak – pokiwał głową z aprobatą. – To bardzo przydatna umiejętność. Ja też umiem czytać z ruchu warg. Może porozmawiamy trochę bez głosu?
– O nie, dziękuję. Rozmawiajmy już lepiej normalnie – wycofałem się prędko.
– Oczywiście sztuka czytania z ruchu warg jest dość prymitywna i ma wiele wad. Na przykład nie można niczego zrozumieć w ciemności, poza tym trzeba cały czas patrzeć na usta rozmówcy. Przydaje się jednak jako środek dodatkowy do zupełnie innej sztuki. Pan pewnie to przeczuwał i dlatego zajął się czytaniem z ruchu warg.
– Środek dodatkowy?
– Tak – odrzekł. – Jeśli pan zechce, nauczę go tej innej sztuki, ale wówczas pański świat stanie się na zawsze głuchy.
– Głuchy? – powtórzyłem automatycznie.
– Tak, zupełnie głuchy. W wyniku ewolucji dźwięk przestał być człowiekowi potrzebny. Jest wręcz szkodliwy. Dlatego prędzej czy później zniknie.
– Co pan mówi? To znaczy, że zniknie ze świata śpiew ptaków, szum rzeki czy muzyka?
– Oczywiście.
– Niezbyt miła perspektywa.
– Taka jest ewolucja. Nie ma przyjemnej ewolucji – powiedziawszy to, wstał, podszedł do stołu, wyjął z szuflady obcinacz do paznokci, wrócił do sofy i począwszy od kciuka prawej, a kończąc na małym palcu lewej ręki, obciął po kolei dziesięć paznokci. – Ta sprawa jest jeszcze w trakcie badań, dlatego nie mogę panu powiedzieć nic więcej. Tylko proszę nie mówić o tym nikomu. Gdyby to doszło do Fabryki…
– Może pan być spokojny. Jestem cyfrantem, potrafię trzymać język za zębami.
– O, tym mnie pan uspokoił – rzekł i zmiotką do papieru pozbierał ze stołu obcięte paznokcie, po czym wyrzucił je do śmieci. Następnie wziął do ręki kolejną kanapkę z ogórkiem, posolił i zjadł ze smakiem.
– Wyśmienite! Doprawdy, wyśmienite są te kanapki! – powiedział starzec.
– Pańska wnuczka zapewne świetnie gotuje?
– Nie, to akurat kanapki udają się jej doskonale. Oczywiście, inne potrawy też nie są najgorsze, ale nie można ich porównać z kanapkami.
– Jest, w takim razie, przeciętnie utalentowaną kucharką – powiedziałem.
– Właśnie – odparł. – Trafił pan w sedno. Pan, zdaje się, rozumie ją doskonałe. Powierzyłbym ją panu bez wahania.
– Mnie? – nie zdołałem ukryć zaskoczenia. – Tylko dlatego, że pochwaliłem jej kanapki?
– Nie smakują panu?
– Ależ smakują, i to bardzo! – odpowiedziałem. Przywiodłem na myśl obraz grubej wnuczki, ale tylko do tego stopnia, żeby nie przeszkodził mi w pracy. Potem napiłem się kawy.
– Myślę, że pan ma w sobie coś, albo przeciwnie, że panu czegoś brak… zresztą, to na jedno wychodzi.
– Sam też tak czasami myślę – odparłem szczerze.
– Wracając do ewolucji, niedługo sam się pan przekona, że ewolucja jest dość przykra. A swoją drogą, jak pan sądzi, co w ewolucji jest najgorsze?
– Nie wiem. Proszę powiedzieć.
– Najgorsze jest to, że nie mamy prawa wyboru. Na ewolucję nie możemy się zgodzić, nie możemy też jej zapobiec. To coś takiego jak powódź, lawina, trzęsienie ziemi. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie, a jak już przyjdzie, nie ma ratunku.
– Ma pan na myśli tę ewolucję związaną z dźwiękiem? To znaczy, chodzi panu o to, że przestaniemy mówić?
– Niezupełnie. To, czy przestaniemy mówić, czy nie, to nie jest zasadniczy problem. To tylko jeden mały stopień.
– Nie rozumiem – przerwałem mu. Jestem z natury człowiekiem prawdomównym. Jeśli rozumiem, mówię, że rozumiem, jeśli nie, przyznaję się do tego. Nie daję wymijających odpowiedzi. Myślę, że przyczyną większości problemów na tym świecie jest właśnie niewyraźny sposób wyrażania myśli. Sądzę też, że wielu ludzi podświadomie szuka problemów i dlatego wyraża się niejasno. Nie umiem sobie tego inaczej wytłumaczyć.
– W takim razie skończmy na tym naszą rozmowę – powiedział starzec i roześmiał się jak zwykle. – Moje szczegółowe wyjaśnienia mogłyby panu zaszkodzić w rachunku. Zostawmy to na inną okazję.
Nie miałem nic przeciwko temu. Zwłaszcza że właśnie zadzwonił alarm mojego zegarka i musiałem zabrać się do prania. Starzec wyjął z szuflady coś w rodzaju stalowej pałeczki i – to zbliżając się, to znów oddalając od półki – stukał co jakiś czas pałeczką w którąś z głów, po czym wsłuchiwał się w dźwięk, jaki wydawała. Wyglądał jak stroiciel skrzypiec przed kolekcją stradivariusów. Nie widziałem go, lecz czułem, z jaką miłością odnosi się do tych czaszek. Rzeczywiście, każda wydawała inny, właściwy tylko sobie dźwięk. Począwszy od takiego, jaki wydobyłby się ze szklanki wypełnionej whisky, aż po dudnienie ogromnej donicy. Kiedyś wszystkie te czaszki oblekały mięśnie i skóra, a środek wypełniał – większy lub mniejszy – mózg. Myślały o czymś, o jedzeniu albo o seksie. A teraz? Pozostały z nich tylko różne źródła dźwięków. Takie jak szklanka, donica, pudełko na drugie śniadanie czy na pędzel.
Wyobraziłem sobie, że to moja, pozbawiona skóry, mięsa i mózgu czaszka, leży teraz na półce, a starzec stuka w nią swoją stalową pałeczką. Dziwne uczucie. Cóż takiego wyczyta z dźwięku mojej czaszki? Moją pamięć? A może coś jeszcze?
Nie bałem się śmierci. Jak powiedział Szekspir, jeśli umrę w tym roku, nie będę musiał umierać w następnym. To prosta sprawa, trzeba się tylko odpowiednio nastawić. Ale żeby po śmierci ktoś stukał mnie pałeczką w czaszkę i próbował coś ze mnie wyciągnąć? To ponad moje siły. Życie nie jest z pewnością lekkie, ale za życia sam jestem sobie winien. Dlatego nie mam pretensji. Jak Henry Fonda w Dwóch złotych koltach. Po śmierci jednak chciałbym, żeby dano mi święty spokój. Najchętniej kazałbym się zamknąć w piramidzie.
Skończyłem pranie kilka godzin później. Nie patrzyłem na zegarek, więc nie wiedziałem dokładnie, ile czasu zajęły mi obliczenia. Musiało to być jednak jakieś osiem do dziewięciu godzin. Niezła robota. Wstałem z sofy i przeciągnąłem się. W podręczniku dla cyfrantów opisany jest sposób przeciągania się dwudziestoma sześcioma mięśniami. Dokładne rozluźnienie mięśni ułatwia regenerację mózgu, a to z kolei wydłuża czas czynności zawodowej cyfranta. Zawód ten istnieje dopiero od dziesięciu lat, dlatego nikt – nawet w przybliżeniu – nie wie, jak długo można go wykonywać. Jedni mówią, że dziesięć, inni, że dwadzieścia lat. Są tacy, którzy twierdzą, że cyfrant jest sprawny zawodowo aż do śmierci. Istnieje też teoria, że sprawność ta wyczerpuje się bardzo szybko. Wszystko to jednak tylko domysły. Jedyne, co mogę zrobić, to przeciągnąć się na dwadzieścia sześć sposobów. A domysłami niech się zajmą inni.
Kiedy skończyłem się przeciągać, usiadłem na sofie, zamknąłem oczy i powoli połączyłem lewą i prawą półkulę mózgu. To już naprawdę koniec pracy. Wszystko zgodnie z podręcznikiem.
Starzec mierzył właśnie czaszkę jakiegoś większego psa i wpisywał wymiary na kopię zdjęcia czaszki.
– Skończył pan? – zapytał.
– Tak.
– Dziękuję, to był dla pana ciężki dzień.
– Teraz wrócę do domu i się wyśpię. A jutro albo pojutrze wykonam w domu tasowanie. Wyniki przyniosę panu za trzy dni do południa.
– Bardzo dobrze – skinął głową. – Tylko niech pan pamięta, nie wolno się panu spóźnić. Jeśli nie zdąży pan do południa, wydarzy się coś strasznego.
– Tak, tak, wiem – odparłem.
– Niech pan uważa, żeby ktoś nie odebrał panu tej listy. To skończyłoby się tragicznie tak dla mnie, jak i dla pana.
– Nie ma obawy. Jestem specjalnie przeszkolony. Nikt nie odbierze mi listy z wynikami.
Z wewnętrznej kieszeni spodni wyjąłem portfel z miękkiego metalu, wsadziłem do niego listę i zablokowałem zamek.
– Nikt poza mną nie może tego otworzyć. Gdyby ktoś na siłę próbował odblokować zamek, papiery automatycznie ulegną zniszczeniu.
– Dobrze pomyślane – powiedział starzec.
Schowałem portfel.
– Może zje pan jeszcze kanapkę? Ja nie jem podczas pracy, a szkoda je zostawiać.
Byłem jeszcze trochę głodny, więc zjadłem wszystkie pozostałe kanapki. Nie było już ani plasterka ogórka, zostały tylko ser i szynka, ale osobiście nie przepadam za ogórkiem, więc było mi wszystko jedno. Starzec nalał mi świeżej kawy.
Ubrany w pelerynę, z goglami na twarzy i latarką w ręce ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem sam.
– Przepędziłem Czarnomroki falą dźwiękową, więc nie powinny się już pokazywać – powiedział starzec. – One z natury boją się tu przychodzić, to symbolanci je namówili. Ale jak trochę je postraszyć, od razu nabierają rozumu.
Pomimo tych zapewnień, kiedy znalazłem się ponownie sam w ciemnym korytarzu, poczułem się znacznie gorzej niż za pierwszym razem. Wiedziałem już o istnieniu Czarnomroków, ale nie miałem pojęcia ani co to takiego, ani jak się przed nimi bronić. Całą drogę ściskałem w dłoni otwarty nóż.
Kiedy pod długą, aluminiową drabiną ujrzałem dziewczynę w różowym kostiumie, odetchnąłem z ulgą. Dziewczyna usiłowała coś powiedzieć, ale zagłuszał ją włączony z powrotem szum rzeki, a w ciemności nie widziałem również jej ust.
Postanowiłem odłożyć rozmowę na później i przede wszystkim wyjść na górę. Drabina była bardzo długa. Za pierwszym razem nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale wspinając się, odczuwałem wysokość i zimny pot dokładnie zrosił moją twarz i plecy. Była to wysokość trzech lub czterech pięter, poza tym stopy ślizgały się na wilgotnych szczeblach, więc chwila nieuwagi groziła skręceniem karku.
Chciałem odpocząć po drodze, ale dziewczyna wspinała się tuż za mną, toteż nie mogłem jej zagradzać drogi. W ten sposób zatrzymaliśmy się dopiero na górze. Robiło mi się słabo na myśl, że za trzy dni będę musiał pójść tam jeszcze raz tą samą drogą, ale nie było rady – za to też miałem wziąć pieniądze.
Kiedy przedostaliśmy się do pokoju, dziewczyna pomogła mi zdjąć gogle i rozpiąć pelerynę, potem zdjąłem gumiaki i odłożyłem latarkę.
– Jak poszła panu praca? – po raz pierwszy usłyszałem jej głos, był miękki i dźwięczny.
– Gdyby poszła źle, nie wróciłbym tutaj o własnych siłach. Taka to praca – powiedziałem.
– Dziękuję, że przypomniał pan dziadkowi o moim głosie. Już prawie tydzień męczyłam się bez głosu.
– Dlaczego nie napisałaś mi o tym na kartce? Szybciej zrozumiałbym wiele rzeczy.
Dziewczyna bez słowa okrążyła stół, stanęła naprzeciwko mnie i poprawiła klipsy.
– Taka jest reguła – powiedziała.
– Nie można posługiwać się pismem?
– To także wynika z reguły.
– Hę?
– Nie można działać wbrew ewolucji.
– Aha…
– Ile pan ma lat? – spytała.
– Trzydzieści pięć – odpowiedziałem. – A ty?
– Siedemnaście. Po raz pierwszy spotykam cyfranta. Nie znam też żadnego symbolanta.
– Naprawdę siedemnaście? – spytałem zdziwiony.
– Naprawdę. Nie wierzy mi pan?
– Nie – odparłem szczerze. – Wyglądasz co najmniej na dwadzieścia.
– Nie chcę wyglądać na siedemnaście – powiedziała.
– Nie chodzisz do szkoły?
– Nie chcę rozmawiać o szkole. Przynajmniej nie teraz. Opowiem panu następnym razem.
– W porządku – odparłem. Pewnie miała jakiś powód.
– Ciekawa jestem, jak wygląda życie cyfranta.
– Normalnie. Tak cyfranci, jak i symbolanci po pracy są zwykłymi, porządnymi ludźmi, jak wszyscy.
– Zwykli to może są wszyscy, ale nie wszyscy porządni.
– No, rzeczywiście – przyznałem jej rację. – Miałem na myśli to, że jak każdy przeciętny człowiek nie zwracam na siebie uwagi w pociągu, jem, piję piwo, a… dziękuję za kanapki. Były wyśmienite.
– Naprawdę? – rozpromieniła się.
– Rzadko się takie spotyka. Zjadłem prawie wszystkie.
– A kawa?
– Kawa też.
– Może napije się pan ze mną kawy?
– Nie, dziękuję – odmówiłem. Na dole wypiłem już tyle kawy, że nie przełknąłbym ani kropli więcej. Poza tym chciałem jak najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.
– Szkoda.
– Ja też żałuję.
– W takim razie odprowadzę pana do windy. Sam pewnie pan nie trafi? To dość skomplikowany korytarz.
– Nawet nie będę próbował.
Dziewczyna podała mi okrągłe pudlo, które leżało na stole. Zważyłem je w ręce. W stosunku do wielkości było bardzo lekkie. Przypominało pudło na kapelusz, lecz jeśli w środku rzeczywiście znajdował się kapelusz, to musiał być wyjątkowo wielki. Pudło było oklejone dookoła gumowym przylepcem.
– Co to jest?
– Prezent od dziadka. Proszę to otworzyć w domu.
Spróbowałem potrząsnąć pudłem. Nie wydało żadnego dźwięku.
– Proszę uważać, to się może potłuc – ostrzegła.
– To jakiś wazon albo coś w tym rodzaju?
– Nie wiem. Zobaczy pan w domu.
Następnie otworzyła różową torebkę i wyjęła z niej kopertę z czekiem. Czek wypisany był na sumę nieco wyższą niż przewidywałem. Wsadziłem kopertę do portfela.
– Pokwitowanie?
– Niepotrzebne.
Wyszliśmy z pokoju i długim, krętym korytarzem ruszyliśmy w stronę windy. Tak jak poprzednio, dziewczyna szła z przodu, dziarsko postukując obcasami szpilek. Tym razem nie zwracałem uwagi na jej otyłość. W ogóle prawie o tym zapomniałem.
– Jest pan żonaty? – zapytała.
– Nie – odparłem. – Kiedyś byłem, teraz nie.
– Czy to ma jakiś związek z pańską pracą? Słyszy się, że cyfranci raczej nie zakładają rodzin?
– Nic podobnego. Znam wielu, którzy są wzorowymi mężami, ale rzeczywiście ten zawód wyczerpuje psychicznie, poza tym jest bardzo niebezpieczny, toteż większość cyfrantów uważa, że brak rodziny ułatwia im pracę.
– A pan?
– Rozwiodłem się, zanim zostałem cyfrantem. To nie miało żadnego związku.
– Rozumiem – powiedziała. – Przepraszam, że zadaję tyle pytań, ale pierwszy raz spotykam cyfranta, a chciałabym dowiedzieć się paru rzeczy.
– Nic nie szkodzi.
– Czy to prawda, że cyfranci po wykonaniu zadania są rozbudzeni seksualnie?
– Hm… to możliwe. W dość dziwny sposób posługujemy się w pracy mózgiem. Może to dlatego?
– Z kim pan wtedy sypia? Ze stałą kochanką?
– Nie mam stałej kochanki.
– No to z kim? Chyba nie jest pan homoseksualistą? Nie chce pan odpowiadać?
– Ależ skąd! – zaprzeczyłem. Nie mam w zwyczaju opowiadać wszystkim dookoła o moim prywatnym życiu, ale też nie mam nic do ukrycia, więc odpowiadam, jeśli ktoś mnie pyta. – Sypiam z różnymi dziewczynami.
– A ze mną by się pan przespał?
– Nie. Chyba nie.
– Dlaczego?
– Mam taką zasadę. Nie sypiam ze znajomymi. To zawsze przysparza kłopotów. Nie sypiam też z dziewczyną, która ma jakiś związek z moją pracą. W pracy powierza mi się tajemnice, to wymaga czystego podziału.
– Nie dlatego, że jestem gruba i brzydka?
– Nie jesteś wcale taka gruba, no i na pewno nie brzydka.
– Więc z kim pan sypia? Zaczepia pan dziewczynę na ulicy i idzie z nią do łóżka?
– Można i tak powiedzieć.
– A może kupuje pan prostytutkę?
– Czasami.
– Więc jeśli zażądałabym pieniędzy, to przespałby się pan ze mną?
– Chyba nie – odparłem. – Jesteś za młoda. To mnie krępuje.
– Ja jestem inna.
– Być może. Ale mam dość kłopotów, nie potrzeba mi więcej. O ile to możliwe, chciałbym przeżyć jeszcze kilka lat w spokoju.
– Dziadek mówił, że na pierwszy raz najlepszy jest mężczyzna trochę przed czterdziestką. I że hamowanie popędu płciowego źle wpływa na pracę mózgu.
– Mi też o tym mówił.
– Czy to prawda?
– Nie jestem biologiem – powiedziałem. – Ale myślę, że popęd seksualny to rzecz indywidualna i nie da się tego zmierzyć.
– A jaki jest pański popęd?
– Przeciętny – odpowiedziałem po namyśle.
– Ja jeszcze nie znam swojego – powiedziała. – Dlatego chciałabym spróbować.
Doszliśmy do windy, zanim zdołałem wymyślić jakąś odpowiedź. Winda, jak dobrze wyszkolony pies, otworzyła się natychmiast i cierpliwie czekała, aż do niej wejdę.
– Do widzenia – powiedziała.
Drzwi windy zamknęły się za mną bezgłośnie. Oparłszy się o stalową ścianę, odetchnąłem z ulgą.