Ubartu i Zukatan wciąż przebywali w Borsippie. Wprawdzie Zuka tan ciągle chciał wracać do Babilonu, ale Ubartu kategorycznie się temu sprzeciwiał:
– Nie zapominaj, że jesteś synem tartanu Sillai. Twój ojciec zginął z rąk skrytobójców. Chciano zabić także ciebie, czego dowodem jest napad na wasz dom. Tutaj nikt nas nie zna, jesteś zupełnie bezpieczny, nie wiadomo jednak, co może się stać w Babilonie.
– To Persowie zabili ojca!
– Tak. Sam to widziałem. Ale ci dwaj żołnierze nie działali z własnej inicjatywy.
– Na rozkaz swoich dowódców.
– Albo byli wynajęci do tej podłej roboty za garść złota.
– Ubartu mądrze mówi – wtrącił się kupiec Pulu, który obu zbiegom nadal udzielał gościny – najlepiej jest spokojnie siedzieć tutaj i czekać ńa dalszy rozwój sytuacji.
– Ale podobno król Kserkses już nadciąga z wielką armią.
– Jeśli _tak jest naprawdę, twoja obecność w Babilonie niczego nie zmieni.
– Mój łuk zmniejszy liczbę nieprzyjaciół!
– Tych kilku czy kilkunastu, których może udałoby ci się zabić, nie ma żadnego znaczenia. Wielki król ma żołnierzy jak piasku na pustyni.
– Nie wierzysz w zwycięstwo?
– Gdyby żył Belszimani – w zamyśleniu rzekł Ubartu – może sprawy przyjęłyby lepszy obrót. Belszimani był starym żołnierzem. Dobrze wiedział, w jaki sposób trzeba walczyć z Persami. Najlepszym dowodem tego był jego wypad na Borsippę i Diblat. Z jego śmiercią i ze śmiercią tartanu Sillai Babilonowi zabrakło wodza z prawdziwego zdarzenia. Te dwa zgony nie były przypadkowe.
– Przecież król umarł od ukąszenia żmii!
– A widziałeś kiedy w pałacu lub w jego okolicy żmiję?
– Nigdy.
– Jestem trzy razy starszy od ciebie i także jej tam nie widziałem. Ostatnio zetknąłem się z tym niebezpiecznym gadem na Synaju, gdzie od jego ukąszenia zginęło więcej żołnierzy niż od strzał nieprzyjaciela.
Te wszystkie argumenty nie przekonywały Zukatana, ale miał on dopiero siedemnaście lat. Dorastającym chłopcem, kompletnym sierotą, opiekował się Ubartu, stary przyjaciel ojca. Musiał być mu posłuszny.
Dopóki więc w Borsippie panował spokój, a Persowie jeszcze się nie pojawili, Zukatan brał co rano swój łuk i szedł na polowanie. Na plantacjach drzew palmowych, rosnących wzdłuż Purattu, wielkie stada jarząbków raczyły się słodkimi daktylami, wyrządzając przy tym duże szkody. Polujący na te ptaki myśliwy zakładał na ostrze swojej strzały płaski krążek. Trafiony taką strzałą ptak nie ginął, lecz padał na ziemię ogłuszony. Można było mu spętać nóżki i wrzucić do worka.
Zukatan doszedł do takiej wprawy, że prawie nigdy nie chybiał – nawet ptaka w locie. Jego triumfy łowieckie budziły niekłamany podziw właścicieli palm. Delikatne mięso tych ptaków stało się codziennym pożywieniem w domu kupca Pulu. Często także Zukatan zanosił pełny worek swojej zdobyczy do świątyni Nabu. Stary kapłan zarządzający gospodarstwem przyświątynnym z uśmiechem przyjmował dar, nie szczędząc celnemu strzelcowi podziękowań i nieraz wsuwając mu parę szekli w rękę. Kapłan umieszczał jarząbki w klatkach, gdzie je czas jakiś trzymano, a następnie składano w ofierze na ołtarzu boga Nabu.
Kiedy król Kserkses wraz % „nieśmiertelnymi” przybył do Borsippy, Zukatan powiedział stanowczo:
– Ubartu, jesteś dla mnie jak ojciec. Dotąd byłem ci posłuszny. Teraz jednak nadeszła godzina walki z wrogiem. Nie próbuj nawet mnie zatrzymywać. Jutro, skoro świt, wyruszam do Babilonu i zgłaszam się do wojska. Mój ojciec, Sillaja, postąpiłby tak samo. Nieraz przecież, już po wyjeździe z Babilonu, mówił, że jeśli to będzie konieczne, pójdzie walczyć z wrogiem, nawet jako zwykły żołnierz.
– Idź - tym razem Ubartu nie sprzeciwiał się. – Przygotuję ci worek z żywnością i dam całe srebro, jakie zabrałem, kiedy uciekaliśmy z twego domu.
– Srebro nie będzie mi potrzebne – zaprotestował Zukatan. – Zachowaj je przy sobie.
– Srebro zawsze może się przydać.
– Nie… Mam zresztą trochę, dostałem od kapłanów Nabu za jarząbki. To rai wystarczy.
– Jak chcesz – zgodził się wreszcie Ubartru. – Tylko pamiętaj” nie idź do Babilonu drogą, ale brzegiem rzeki wśród palm. Na drodze Persowie od razu by cię złapali. W razie niebezpieczeństwa ukrywaj się wśród trzcin albo właź na palmę.
– O, to potrafię!
Wczesnym rankiem Zukatan, serdecznie żegnany przez Ubartu i kupca Pulu, który także bardzo polubił chłopca, wyruszył w drogę. Pulu przeprowadził go wąskimi uliczkami starego miasta do muru miejskiego, nie pilnowanego przez Persów, którzy obsadzili jedynie bramy Borsippy. Mur był stary i bardzo już uszkodzony. Młody, zręczny chłopak bez trudu mógł się nań wdrapać i zeskoczyć na drugą stronę.
– Niech cię Nabu strzeże – tymi słowami Pulu pożegnał swego gościa.
Bez przeszkód Zukatan dotarł do rzeki i ruszył szybko pod jej bystry prąd. Wzdłuż brzegów stały Setki i tysiące wysmukłych palm, gdzieniegdzie zaś porastały je zarośla trzcinowe. Stare babilońskie powiedzenie głosi: „palma, musi mieć głowę w słońcu, a nogi w wodzie”.
Zukatan szedł szybko. Im bliżej Babilonu, tym niebezpieczeństwo spotkania patrolu królewskiego będzie mniejsze. Chciał jednak największą część drogi przebyć, nim słońce zawędruje wysoko na niebie. Był to wprawdzie koniec października, ale w południe upał jeszcze dawał się we znaki. Tym bardziej gdy idzie ślę z łukiem, kołczanem pełnym strzał i z ciężkim workiem żywności.
Nagle chłopak…usłyszał za sobą dalekie rżenie koni. Obejrzał się. Wśród palm zauważył oddział konnicy posuwający się w tym samym co on kierunku. Aby ukryć się wśród trzcin, Zuka tan musiałby przebiec przez zupełnie odkrytą polankę… „Zauważono by mnie” – pomyślał.
Zdecydował się błyskawicznie. Doskoczył do najwyższej i najgrubszej palmy, zręcznym ruchem związał przygotowany w tym celu rzemień i pomimo ciężaru, jaki musiał dźwigać, zręcznie wdrapał się na sam szczyt. Tutaj, ukryty w zielonym pióropuszu palmowych liści, doskonale widział, co się naokoło dzieje.
Jeźdźcy wyraźnie zwolnili. Z kłusa konie przeszły w stępa, a w odległości o jakieś dwadzieścia gaf zatrzymały się. Tylko dwaj Persowie – w bogatych strojach, na wspaniałych rumakach – wolno posuwali się naprzód, zatopieni w rozmowie. Początkowo Zukatan obawiał się, że go dostrzegą, ale byli tak zajęci dyskusją, że nie zwracali najmniejszej uwagi na otoczenie, a tym bardziej żaden z nich nie podnosił głowy, aby oglądać czubki palm. Kiedy podjechali do drzewa, które udzieliło schronienia Zukatanowi, zatrzymali się. Zukatan, który tyle lat spędził w pałacu księcia Azardada, doskonale rozumiał język staroperski. Nie słyszał wprawdzie wszystkiego, o czym mówiono, ale od czasu do czasu do jego uszu dochodziły pojedyncze słowa, a niekiedy nawet całe zdania.
Chłopak od razu poznał młodszego z jeźdźców: był nim sam wielki król Kserkses! O pomyłce nie mogło być mowy. Kiedy Kserkses bawił w Babilonie podczas swej koronacji, Zukatan dzięki ojcu oglądał władcę Persydy z bardzo bliska. Bliżej niż z wysokości palmy.
– Nie – gwałtownie zaprzeczył Kserkses – nigdy się na to nie zgodzę!
Starszy z mężczyzn długo coś po cichu tłumaczył swojemu władcy, a podnosząc głos zakończył:
– … to jedyny sposób szybkiego załatwienia sprawy. W przeciwnym wypadku stracimy wiele miesięcy.
– Nie mogę przyjąć takiej, ofiary – bronił się wielki król.
– To jest konieczne.
– Nie, nie! – zawołał głośno Kserkses. – Kiedy sobie wyobrażę…
Znowu starszy jeździec coś perswadował królowi z przejęciem.
– Gdybym się zgodził, jak miałbym ci to wynagrodzić? Mów, czego, żądasz?
– Robię to dla mojego króla…
Kserkses jeszcze się wahał, ale najwidoczniej powoli ulegał namowom towarzysza, gdyż w pewnej chwili powiedział:
– A więc przysięgam ci, że zostaniesz królem.
Starszy mężczyzna pochwycił dłoń królewską i okrył ją pocałunkami.
– Wracajmy – powiedział Kserkses – zbyt daleko oddaliliśmy się od straży. A ty namyśl się. Masz jeszcze dużo czasu.
– Już dawno się zdecydowałem.
Obaj jeźdźcy zawrócili konie i podążyli w kierunku oczekującej ich świty. Cały oddział zatoczył wielkie koło, kierując się w stronę Borsippy.
Zukatanowi przemknęło przez myśl, że mógł przecież strzelić do króla. Kserkses był bez zbroi i chyba nie miał broni. Chłopiec nie dostrzegł ani łuku, ani nawet przytroczonego do siodła miecza. Strzał z tak bliskiej odległości nie mógł chybić. A jednak Zuka tan nie żałował, że tego nie uczynił. Co innego w czasie bitwy natrzeć na wroga i zabić jego wodza, a co innego podstępnie strzelić do bezbronnego i nic się nie spodziewającego przeciwnika. A poza tym, jak strasznie by Persowie za taką zbrodnię pomścili się na niewinnej ludności Borsippy i całej’ okolicy! Zaś Babilonowi nic by to nie pomogło. Nowy król z tym większą pasją uderzyłby na miasto, aby je zetrzeć z powierzchni ziemi.
Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo, Zukatan spuścił się z drzewa i szybkim krokiem ruszył naprzód. W dalszej drodze szczęście mu sprzyjało; nie napotkał już więcej żadnych perskich wojsk. Dobrze po południu chłopak podszedł pod mury Babilonu.
Brama była zamknięta, ale strażnicy, widząc młodego człowieka z łukiem na plecach, zapytali:
– Czego chcesz?
– Umiem dobrze strzelać z łuku! Wpuście mnie! Na pewno wam się przydam.
– Kim jesteś? Skąd przychodzisz?
– Nazywam się Zukatan – chłopiec bez obawy wyjawił swoje imię, bardzo popularne w całej Babilonii, więc nie groziło mu zdemaskowanie, że jest synem tartanu Sillai – i pochodzę spod Borsippy. Rodzice oddali mnie do świątyni Nabu, gdzie uczono mnie na pisarza. Ale że lepiej strzelałem z łuku, niż pisałem, używano mnie do pilnowania bydła i polowania na różną zwierzynę.
– A kto cię nauczył strzelać?
– Ojciec – powiedział Zukatan zgodnie z prawdą i dodał – mieliśmy ziemię łuku.
– Poczekaj – zadecydował strażnik – pójdę po setnika. Setnikowi Zukatan musiał od początku odpowiedzieć ria te same pytania.
– Skąd masz perski łuk? – zapytał jeszcze setnik.
– To ojca. Ojciec służył u Persów. Był w Egipcie i pod Mi-latem.
– Dał ci taki piękny łuk? – setnik nie dowierzał chłopcu.
– Ojciec umarł przed dwoma laty – kłamał Zukatan. – Kapłani Nabu dawali różne szemmu, ale nic nie pomogły.
– Trzeba było iść do kapłanów Nusku. Oni są najlepszymi lekarzami.
– W Borsippie nie ma kapłanów Nusku.
– Co masz w tym worku?
– Trochę odzieży i żywność. Po drodze narwałem także daktyli.
– Jak to: narwałeś?
– Wlazłem na palmę i narwałem.
– Taki jesteś zręczny?
– Przecież do świątyni Nabu należą tysiące palm. Albo to raz zrywałem daktyle?
– Ale że cię puścili ze świątyni?
– Kiedy rano wychodziłem, wszyscy spali i nie musiałem nikogo prosić o zezwolenie.
– Persów w Borsippie dużo?
– Bardzo dużo. Sam król Kserkses ze swoimi „nieśmiertelnymi”.
– Niech tylko się tu pokażą, a szybko zostaną śmiertelnymi! Razem ze swoim królem! Marduk ich wszystkich wygubi! Sam bóg to powiedział królowi Szamaszeribowi.
– Wpuścicie mnie? – niecierpliwił się Zukatan.
– Przecież bramy ci nie otworzymy. Tego nam nie wolno.
– Gdybym odszedł trochę dalej od bramy, tam gdzie szczerba w murze, i gdybyście z góry rzucili sznur, mógłbym się do was wdrapać.
– Skąd ci tutaj wezmę sznur – roześmiał się. setnik. – Myślisz, że król tak dba o nasze wygody? Ostrzegam cię, jeżeli nawet przyjmiemy ciebie do naszego oddziału, nie utyjesz na tej służbie.
– Oj, to prawda – podchwycił jeden z żołnierzy. – Za króla Belszimaniego lepiej nas karmiono niż teraz.
– U nas w wieży leży jakiś sznur. Może go przynieść? – zaproponował drugi ze strażników. – Migiem skoczę.
– No, to przynieś. Zobaczymy, czy starczy. Widziałem ten sznur, ale chyba będzie za krótki.
Zukatan okrążył wieżę ryglującą bramę i podszedł do miejsca, gdzie wzdłuż muru ciągnęła się ukośnie aż na wysokość dwóch gar dość szeroka szczelina. Trudno powiedzieć, w jaki sposób powstała. Może ciężka belka zsunęła się z góry, a może podczas jakiegoś remontu przewróciło się tutaj rusztowanie?
Żołnierze przynieśli sznur, przerzucili go przez mur. Niestety, okazał się za krótki. Dosięgał zaledwie szczytu szczeliny.
– Dłuższego nie mamy – powiedział żołnierz.
– Wystarczy – odpowiedział Zukatan. – Spróbuję wdrapać się kawałek po murze wykorzystując tę szczelinę i złapię sznur.
Zukatan przywiązał sobie do pleców worek z żywnością tak, aby mu nie przeszkadzał w ruchach, i trzymając się cegieł, zgrabnie posuwał się wzdłuż szczeliny coraz wyżej.
– Ale się drapie – podziwiali ci na murze – całkiem jak kot!
Wreszcie chwycił za znajdujący się na końcu sznura gruby węzeł.
– Trzymaj się mocno. – zawołali żołnierze – a my cię wciągniemy!
Po chwili Zukatan znalazł się na murze. Poczęstował setnika i żołnierzy świeżymi daktylami.
– Persów nie ma aż do pół drogi do Borsippy – opowiadał. – Można spokojnie wyjść z miasta nad rzekę, tam gdzie widzicie ten las palmowy, i rwać owoców, ile się chce. Z jednej palmy można zebrać kilka worków. W tym roku daktyle wyjątkowo obrodziły.
– Zamelduję dowódcy o twoim przybyciu i poproszę go – obiecał setnik – żeby ci pozwolił zostać w moim oddziale. Służyłbyś pod dziesiętnikiem Kalbą. A ja jestem setnikiem. Zwą mnie Tabik-ziru.
– To ja jestem Kalba – dodał jeden z żołnierzy. – Jeżeli będziesz posłuszny i będziesz się starał, nie będzie ci u mnie źle.
– Co do twojego pomysłu, żeby się wybrać na daktyle – dodał setnik – naradzę się z dowódcą. Jeżeli się zgodzi, można by jutro zrobić taki mały wypad. Jak już cię uprzedzałem, wyżywienie nie jest najlepsze i własny zapas daktyli bardzo by się przydał. Obawiam się tylko, czy ten gaj palmowy nie należy do świątyni Marduka. Nie pozwolono by nam zerwać; ani jednego owocu.
– A to dlaczego? – oburzył się jeden z żołnierzy. – Przecież kapłani sami nie wyjdą i nie zerwą. Daktyle już tak przejrzały, że spadają z drzew i marnują się.
– Nie widziałeś nigdy -. roześmiał się Kalba – psa leżącego na sianie, który, jeżeli koza czy owca podejdzie i zechce uskubnąć choć jedną trawkę, kłapie na nią zębami? Tak samo z kapłanami. Niech zgnije, niech się marnuje, oni nikomu nic z tego nie dadzą.
– Byle się dowódca zgodził, nie będziemy się pytali nikogo innego o pozwolenie – postanowił setnik. – Jeżeli kapłani chcą, mogą iść z nami po te daktyle.
– Akurat pójdą! Odkąd z wieży Etemenanki zobaczyli Persów, nosa ze świątyni nie wysuwają!
– Modlą się zapewne – któryś z żołnierzy był pobożnym wyznawcą Marduka – żeby bóg zesłał nam zwycięstwo.