Grom z jasnego nieba

Nikt tak dobrze nie wiedział, jak Sillaja, że łaska perska podobna jest znakom klinowym odciskanym nie w glinie, lecz na wodzie. W czasie długich lat służby wojskowej ten początkowo prosty żołnierz, a później dowódca Straży Miejskiej widział, jak wielcy i sławni wodzowie perscy z dnia na dzień tracili łaskę króla i byli szczęśliwi, kiedy zabrano im wszystko, pozostawiając życie.

Gdy więc szczęście uśmiechnęło się do dawnego dziesiętnika, Sillaja liczył się jednak z tym, że każdego dnia jego nagła kariera może się skończyć. Zresztą sam Azardad, który uczynił go dowódcą Straży Miejskiej, uprzedzał, jak niepewne są losy ich obu.

Za namową życzliwych Sillaja zaczął rozglądać się za czymś, co mogłoby mu zabezpieczyć przyszłość. Okazja trafiła się wkrótce. Jeden z kupców babilońskich organizował wyprawę handlową aż do Kraju Punt w Afryce. Kupiec ten miał ładny kawałek ziemi z domem nad jednym z kanałów pomiędzy miastami Babilon i Sippar. Sprzedał więc dość tanio swą posiadłość, aby uzyskać środki na podróż. Wprawdzie Sillaja nie rozporządzał’ taką sumą, ale bankierzy, bracia Egibi, którzy zawsze starali się żyć w zgodzie z ludźmi coś znaczącymi, ofiarowali mu nisko oprocentowany kredyt.

W ciągu kilku lat Sillaja spłacił pożyczkę, a nawet jeszcze dokupił trochę ziemi. Na folwarku osadził starego towarzysza broni, Ubartu, z którym przez wiele łat ramię w ramię walczył w Syrii i Egipcie. Wybór okazał się udany: folwarczek’ szybko zaczął przynosić dochody.

Po odejściu ze służby wojskowej Sillaja wraz z synem przeniósł się na wieś i sam zaczął gospodarować na własnej ziemi. W Babilonie bywał rzadkim gościem. Czasami odwiedzali go dawni przyjaciele i donosili, że w mieście niepokoje coraz bardziej narastają. Wielu bogatych kupców przezornie likwidowało swoje interesy i przenosiło się do innych miast uważając, że. tak będzie bezpieczniej i dla ich majątku, i dla ich życia. Natomiast Persowie jak gdyby nie orientowali się w sytuacji. Król Kserkses znowu wycofał z Babilonu i jego okolic kilka jednostek wojskowych.

Na miejsce Sillai dowódcą Straży Miejskiej mianowano byłego setnika Belszimaniego, który podobno za tę nominację zapłacił ogromną kwotę dwóch talentów dobrego srebra.

– Ciekawe, skąd Belszimani wziął taką sumę? – nie mógł się nadziwić Ubartu… – Znam go przecież dobrze. Wprawdzie chwalił się nieraz, że pochodzi ze starożytnego rodu, ale nie posiadał żadnego majątku. Dwa talenty srebra! Nie mieści mi się w głowie.

– Nikt przecież nie widział, że Belszimani płacił satrapie – roześmiał się Sillaja. – O mnie także opowiadano najrozmaitsze głupstwa.

– To nie głupstwa. Wiem dobrze, że bankierzy Muraszu z Nippur przekazali darejkami równowartość dwóch talentów srebra rodzinie satrapy w Ekbatany.

– Widocznie Belszimani uważa, że to się opłaca. Dowodząc Strażą Miejską, przez kilka lat odbije sobie ten wydatek.

Minęły dwa lata spokojnego życia na wsi. Przez ten czas Sillaja uczył syna, jak władać wszystkimi rodzajami broni. Zwłaszcza cieszyły starego wojownika postępy, jakie poczynił Zukatan w strzelaniu z łuku – nie chybiał prawie nigdy, strącał ptaki w locie. Stary kapłan boga Sina pomagał chłopcu doskonalić się w trudnej sztuce pisania i czytania – na tabliczkach glinianych i drewnianych, na zwojach papirusu. Ten bowiem sposób pisania rozpowszechniał się coraz bardziej w państwie perskim.


Sillaja poważnie myślał, że czas byłoby rozejrzeć się za odpowiednią żoną dla syna. Przecież siedemnaście lat to już pora na założenie własnej rodziny.

Czasami, bardzo rzadko, przynoszono mu list z daleka. Książę Azardad nadal pozostawał w niełasce u króla, siedział cicho jak mysz pod miotłą w swojej odległej satrapii. Natomiast żona Azardada, księżna Meherbanu, na wyraźny rozkaz wielkiego króla przebywała wraz z dziećmi w Ekbatanie. Oficjalnie jako jedna z towarzyszek królowej, a tak naprawdę jako zakładniczka. Królowie perscy w ten sposób zapewniali sobie lojalność satrapów i władców podległych im okolicznych państewek.

Było to w lipcu, w czwartym roku panowania wielkiego króla Kserksesa, kiedy to Sillaja otrzymał wiadomość, że jeden z wielkich kupców babilońskich chce się z nim zobaczyć w sprawie kontraktacji pszenicy. Cena oferowana przez nabywcę była korzystna, a zboże pięknie obrodziło. Sillaja musiał jednak udać się do Babilonu dla sfinalizowania transakcji. Nie miał na to wielkiej ochoty, bo lipiec jest najgorętszym miesiącem w Babilonie. Upały są tak wielkie, że jajek nie trzeba gotować, bo wystarczy włożyć je do gorącego piasku, aby się natychmiast ścięły. Podróżowanie w spiekotę nie należy do przyjemności. Ale interes jest interesem i Sillaja z wiernym Ubartu wyruszył w drogę.

Tego samego dnia wieczorem do domu Sillai wpadł na spienionym koniu Ubartu, już w progu zwiastując Zukatanowi tragiczną wiadomość:

– Ojciec nie żyje! Musimy natychmiast uciekać!

– Co… Co ty mówisz?! – wykrztusił chłopak.

– W Babilonie na karum dwóch perskich żołnierzy rzuciło się na tartanu Sillaję. Jeden z nich ugodził go sztyletem w samo serce – mówił szybko Ubartu.

Zukatan przerażony milczał.

– Sam widziałem śmierć twojego ojca!

– A ci żołnierze?!… – wyszeptał Zukatan.

– Zbiegli. Nie było nikogo, kto by się ośmielił ich zatrzymać!


– Muszę jechać do Babilonu!

– Co ty mówisz?

– Muszę pomścić śmierć ojca! – krzyczał chłopak.

– Nie bądź szalony! – powstrzymał go Ubartu. – Na zemstę przyjdzie czas. Teraz musisz ratować życie. I to natychmiast! Ten kto zabił Sillaję, nie pozostawi przy życiu jego syna!

– Jak to: ten, kto zabił?…

– Widziałem ludzi odzianych w wojskowe perskie ubiory. Nie byli pijani syryjskim winem ani nie wyglądali na takich, którzy wypili zbyt wiele jęczmiennego piwa. Na pewno nie działali z własnej inicjatywy ani nie opętały ich złe demony. Wiedzieli, że Sillaja przyjdzie na karum, i tam czekali na niego, aby go zabić. Twój ojciec nie raz i nie dwa naraził się satrapie. Albo nawet samemu wielkiemu królowi. Persowie mają dobrą pamięć i długie ręce.

– Król Kserkses, kiedy bawił w Babilonie przed trzema laty, hojnie obdarzył ojca. Był z niego bardzo zadowolony. To kapłani ze świątyni Esagila doprowadzili go do wściekłości!

– Ja wiem jedno: należy uciekać, i to nie tracąc ^ani chwili. Nie wiadomo, kiedy wpadną tu zabójcy twojego ojca, poszuku-. jąc syna.

– Dokąd uciekniemy przed Persami? Całe miesiące trzeba by jechać, a i tak nie dojedzie się do granic państwa.

– Już o tym pomyślałem – mówił rozważnie Ubartu. – Uciekniemy do Borsippy. Mieszka tam mój krewniak, kupiec, który ma kawałek ziemi pod miastem. U niego znajdziemy schronienie i przeczekamy burzę.

– Nigdzie nie pojadę! – powiedział twardo Zukatan. – Przecież moim obowiązkiem jest wyprawić pogrzeb ojcu.

– Ciało tartanu Sillai ludzie ponieśli do świątyni Esagila. Straszna ta i niesłychana zbrodnia wywołała ogromne Wzburzenie, Sam widziałem, jak tłum ścigał uciekających kupców perskich. No, ale czas nagli, szykuj się!

Zukatan chwilę jeszcze się wahał, ale musiał przyznać słuszność Ubartu.

– Czy pojedziemy konno? – zapytał.

– Nie. Weźmiemy dwa osły. Przeprawimy się przez kanał – mówił rzeczowo. Ubartu – i w gęstych zaroślach przeczekamy do świtu. Potem pójdziemy kanałem, przeciwnie niż do Babilonu, przetniemy, kawałek pustyni i idąc brzegiem innego kanału dojdziemy do rzeki Purattu tuż pod Borsippą. Do miasta wejdziemy bramą południową, traktem wiodącym z Uruk. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł się domyśleć, że dążymy do Borsippy. Raczej będą sądzić, że ukrywamy się’w tak wielkim mieście, jakim jest Babilon. A teraz szybko zbieraj się do drogi. Ja zatroszczę się o żywność, wezmę bukłaki na wodę, całe srebro, jakie jest w domu, i trochę odzieży. A służbie powiemy, że w związku ze śmiercią ojca jedziesz do Babilonu.

Wyruszyli przed zmierzchem. Gdy tylko zabudowania zniknęły im z oczu, Ubartu skręcił z traktu w stronę kanału. Tam odnaleźli mały mostek, którym przeprawili się przez wodę, i następnie, posuwając się wzdłuż brzegu, doszli do sporej kępy. porośniętej zaroślami i tamaryszkiem. Dalej ciągnął się gaj wysokich palm daktylowych. Było już zupełnie ciemno.

– Tutaj się zatrzymamy – zdecydował Ubartu. Uwiązał osły do drzewa i z dwóch mat sporządził prowizoryczne posłanie.

– Opowiedz mi teraz dokładnie, jak zginął ojciec – Zuka-tan nie mógł się pogodzić ze straszną wieścią.

– Tartanu szedł przez karum do domu kupca, z którym miał się spotkać. Podążałem za nim w odległości kilku kroków. Naprzeciwko szło dwóch żołnierzy perskich. Jeden z nich o coś zapytał Sillaję. Gdy tartanu z nim rozmawiał, drugi żołnierz błyskawicznie wyjął sztylet zza pasa i ugodził nim w pierś twego ojca, po czym obaj Persowie rzucili się natychmiast do ucieczki. Nikt ich nie gonił, bo nikt nie miał broni, a oni wymachiwali mieczami. Skręcili w jakąś boczną uliczkę i znikli.

– Ojciec od razu zginął? – spytał przejęty Zukatan.

– Kiedy się nad nim pochyliłem, już nie żył. Klęczałem nad ciałem i płakałem. Naokoło zebrał się wielki, tłum. Ludzie poznali tartanu. Zaczęli krzyczeć: „Persowie zabili Sillaję!!!” Zrobił się wielki ruch, sprzedawcy zbierali maty i towary. Tłum rósł z każdą chwilą. Ktoś rzucił hasło: „Do Esagili!” Z mat trzcinowych zrobiono prowizoryczne nosze, umieszczono na nich twego ojca i wielki tłum ruszył do świątyni. Po drodze wznoszono okrzyki: „Śmierć Persom! Bić Persów!” Nim doszliśmy do świątyni już tysiące ludzi zebrało się tam na placu. Ciało Sillai zaniesiono do najświętszego miejsca w świątyni, Ekur, u wejścia do świętego przybytku. Sam arcykapłan Szamaszerib przemawiał do ludzi. Wysławiał, twojego ojca i mówił, że bóg Marduk pomści tę zbrodnię i ukarze podłych morderców.

– Czy przez cały czas byłeś przy ciele ojca?

– Nie. Przed świątynią Esagila zebrało się tyle ludzi, że nie mogłem się przecisnąć. Ale widziałem i słyszałem wszystko. Szamaszerib mówił także, że Sillaja był wiernym synem boga Marduka, i zapowiedział, że urządzi mu wspaniały pogrzeb. Część ludzi stała, słuchając kapłana, ale znaleźli się i tacy, którzy rzucili się rabować domy i pałace Persów. Ludzie mówią także, że kiedy Straż Miejska dowiedziała się o zbrodni, żołnierze uderzyli na garnizon perski znajdujący się w cytadeli. Sam słyszałem odgłosy walki od strony bramy Isztar.

– Żołnierze ze Straży Miejskiej bardzo lubili ojca… Ta śmierć musiała ich wzburzyć.

– Wtedy pomyślałem o tobie. To zupełnie jasne, że zbrodnia została z góry zaplanowana. Persowie postanowili policzyć się z Sillają za to wszystko, co on zrobił dla dobra miasta. Obawiałem się, że nie zadowolą się jednym morderstwem, ale sięgną również i po głowę syna. Wycofałem się więc z placu przed świątynią i pobiegłem do południowej bramy. Na szczęście była otwarta, a w dodatku nikt jej nie pilnował. Cały dzień gnałem konia, obmyślając jednocześnie plan ucieczki, aby jak najszybciej przybyć do ciebie.

– Ale czego mogą ode mnie chcieć mordercy ojca?…

– Nie znasz Persów?! Jeżeli ktoś jest im niewygodny, mordują wtedy całą jego rodzinę, aby nikt nie pozostał przy życiu i nie mógł się zemścić. Zresztą… Zukatanie, odwróć się! Spójrz na północ!

Chłopak obejrzał się. Tam, gdzie znajdował się jego dom, widać było czerwoną, szybko rosnącą łunę.

– Nasz dom się pali! – zawołał z przerażeniem.

– Uciekliśmy w samą porę! Tu nikt nas nie będzie szukał. Połóż się i staraj się zasnąć. Możemy spać spokojnie, a należy nam się trochę odpoczynku. Gdy tylko gwiazdy zbledną, ruszymy w dalszą drogę.

Mężczyzna musi panować nad swoimi uczuciami. Nie wolno mu okazywać ani zbyt wielkiej radości, ani żalu. Zukatan uważał się już za prawdziwego mężczyznę i w obecności Ubartu starał się nie okazywać rozpaczy. Kiedy jednak stary żołnierz usunął, z oczu Zukatana popłynęły łzy. Tak nagle i nieoczekiwanie stracił ukochanego ojca, a razem z nim wszystko, co dotychczas było jego światem. Pozostał sam…

O bladym świcie. Ubartu obudził chłopca.

– Wstawaj – powiedział – czeka nas długa podróż. Zanim nadejdzie skwar południa, musimy przebyć jak najdłuższy odcinek drogi i znaleźć miejsce, gdzie byłoby trochę cienia. A gdy słońce przestanie palić, znowu ruszymy i będziemy szli aż do późnej nocy.

Cały czas wędrowali wzdłuż kanału. Ponieważ było już: po zbiorach, na polach nie spotkali nikogo. Kiedy słońce zaczęło tak prażyć, że dalszy marsz stał się zbyt uciążliwy, Ubartu wyciął kilka grubych trzcin i zrobił z nich ramę. Następnie ułożył na niej gałązki i przykrył je. trzcinowymi liśćmi. Teraz wystarczyło tak zrobiony daszek podeprzeć dwoma grubymi patykami i ustawić go skośnie do padających z góry promieni słonecznych, aby powstał zacieniony prostokąt, gdzie dwóch mężczyzn mogło wypocząć. Osły, puszczone luzem, weszły w trzciny i położyły się na wilgotnym gruncie. Ubartu wydobył z sakwy placki jęczmienne.

– Musisz jeść, bo osłabniesz w drodze. Od wczoraj nic nie miałeś w ustach.

– Nie jestem głodny.

– Mimo to trzeba jeść. A także wypocząć przed długą drogą.

– Dalej będziemy jechać wzdłuż kanału?

– Nie. Teraz pójdziemy przez pola i dotrzemy do skraju pustyni, a właściwie stepu, na którym słońce wypaliło już wszelką wiosenną roślinność. Tam przenocujemy, a nazajutrz rano przetniemy ten step, aby dotrzeć do następnego kanału. Potem już cały czas będziemy szli wzdłuż tamtego kanału.


– Myślisz, że nadal uda nam się nikogo nie spotkać?

– Na stepie chyba nie. Ale nad tamtym kanałem jest kilka osiedli „ziemi łuku”. Tam też ciągną się posiadłości wielkich panów oraz majątki świątyń. Mam nadzieję, że nikt nas nie pozna. Gdyby ktoś pytał, mów, że jedziemy z Opis do Uruk, aby się pokłonić bogini Nana, pani tego miasta. A teraz śpij!

Tym razem Zukatan, zmęczony marszem i wyczerpany tragicznymi przeżyciami poprzedniego dnia, usnął jak kamień. Kiedy Ubartu go obudził, słońce już przebyło większość swej drogi po niebie, a promienie jego stały się mniej piekące. Chłopcu powrócił apetyt. Błyskawicznie zjadł dwa jęczmienne placki i garść daktyli. Do popicia była tylko woda z kanału.

– Dotychczas jechaliśmy na osłach – powiedział stary żołnierz – teraz będziemy iść pieszo, a osły będą dźwigały bukłaki napełnione wodą. Pa cztery na każde zwierzę. Wody musi nam starczyć na dziś wieczór i na cały jutrzejszy dzień. A będziemy szli w spiekocie przez step, bo tam nigdzie nie znajdziemy ani cienia, ani miejsca na spoczynek. I my, i osły musimy mieć dostateczny zapas wody na ugaszenie pragnienia.

Ubartu napełnił wodą osiem bukłaków, sporządzonych ze skór baranich tak, że nie miały ani jednej dziurki, zaś otwory po głowach i nogach zaszyte były gęstym ściegiem i zasmarowane asfaltem. Gdy napełniało się je wodą, nawet kropli z nich nie ubyło. Można je było również nadymać powietrzem, a następnie ułożyć na nich deski z palmowego drzewa lub po prostu maty z grubych prętów trzcinowych – i tak powstawał kelek, czyli tratwa służąca do transportu zboża lub przewozu ludzi. Armie babilońskie, medyjskie, a potem perskie używały keleków nawet do przeprawy wojsk przez wielkie rzeki.

Objuczyli osły i prowadząc je za uzdy ruszyli, tym razem, prosto na południe. Im bardziej oddalali się od kanału, tym szybciej znikały pola uprawne. Zamiast niskich krzaków o kłujących gałęziach rosły tu palmy daktylowe, których zielone pióropusze widać było z daleka wzdłuż kanału. Pod nogami, zamiast wyschniętej trawy, zaczął się pojawiać suchy piasek o ciemnym, prawie czarnym zabarwieniu. Podróż stawała się coraz bardziej męcząca. Wreszcie Ubartu dał sygnał do odpoczynku. Napoili osły, spętali je, a zwierzęta wyszukiwały sobie pożywienie w spieczonej przez słońce ziemi.

Czy tu nie ma dzikich zwierząt? – spytał Zukatan.

– Nie. Kiedyś trafiały się lwy. Teraz jednak spotyka się je tylko dalej, na pustyni. Możemy spać spokojnie. Przykryj się jednak płaszczem, bo nocą, zwłaszcza nad ranem, jest bardzo Chłodno.

I znów Ubartu zbudził Zukatana, gdy było jeszcze ciemno.

– Wstawaj i szybko coś zjedz. Osły już sprowadziłem i napoiłem. Trzeba w chłodzie przebyć jak największą część drogi.

Początkowo posuwali się dość szybko. Jednakże słońce zaczęło ostro przypiekać, droga zaś stawała się coraz trudniejsza. Nogi grzęzły w sypkim piasku, a temperatura powietrza i ziemi gwałtownie wzrastała. Ubartu nie pozwalał jednak na odpoczynek.

Tutaj nie odzyskasz sił – tłumaczył. – W tej spiekocie lepiej iść, byle powoli, niż odpoczywać w miejscu pozbawionym cienia. Znam to dobrze, bo nie raz i nie dwa wędrowaliśmy z twoim ojcem przez pustynie Syrii, Egiptu i Libii.

– W jaki sposób wojsko może się posuwać bez wody w tej spiekocie?

– Najpierw idą specjalne oddziały, które transportują wielkie gliniane dzbany z wodą. Co pół dnia marszu dzbany zakopuje się w piasku pustyni. Dopiero wtedy wyrusza główny trzon wojska. Marsz jest tak obliczony, że robi się przerwy tam, gdzie zmagazynowano wodę, aby co kilka dni można było dotrzeć do jakiejś oazy i odpocząć… Nieprzyjaciel wiedział o tym i opuszczając oazy, zasypywał studnie i’ źródła. Specjalnie wyszkoleni żołnierze musieli je przed przybyciem głównych sił odkopywać. Tutaj nie ma tych problemów, bo cała przestrzeń pomiędzy rzekami Purattu i Idiglat pocięta jest kanałami” nawadniającymi.

– Strasznie spieczona i uboga tu ziemia – zauważył Zukatan, rozglądając się wokół.

– Tak, ziemia tu wprawdzie taka sama jak w pobliżu kanałów, jednakże brak wilgoci powoduje, że słońce ją spiekło na ciemny proch. Kiedy wiosną pada deszcz, step zamienia się na dwa miesiące w zieloną łąkę. Później żar słoneczny wypala rośliny, zaś wiatry gnają tumany piachu, który wszystko zasypuje. – Gdyby pomiędzy tymi kanałami przeprowadzić jeszcze poprzeczne, woda doszłaby i tutaj.

– Na pewno. Wtedy i na tej pustyni rodziłaby się pszenica i jęczmień. Podobno przed wiekami były takie kanały. Ale zniszczyły je wojny. Bogaci panowie i bogate świątynie nieustannie powiększają swoje grunty i w końcu dochodzi do takiej sytuacji, że nie mają możliwości obsiewania wszystkich obszarów oraz zadbania o sieć nawadniającą. To powoduje, że uprawne dawniej ziemie stają się z powrotem pustynią.

Słońce podnosiło się coraz wyżej na niebie, a żar stawał się trudny do wytrzymania. Pomimo to mała karawana, złożona z dwóch ludzi i dwóch osłów, brnęła przez piaski pustyni, z największym trudem pokonując gorący, sypki piach. Co jakiś czas zatrzymywano się. Mężczyźni sięgali do bukłaka i zwilżali usta nagrzaną przez słońce wodą. Wydzielali też po parę łyków osłom i szli dalej.

Było już dobrze po południu, kiedy Zukatan zauważył daleko na horyzoncie niską zieloną linię.

– Widzę krzaki! – zawołał. – Zbliżamy się do kanału!

– To nie krzaki, tylko czubki wysokich palm daktylowych. Jeszcze dzieli nas od nich wiele godzin drogi. Ale najgorsze chyba za nami, bo będzie coraz Chłodniej.

Przyspieszyli kroku. Nawet osły, jakby widząc wyłaniające się daleko przed nimi pióropusze palm, bez poganiania pomaszerowały raźniej, trzeba je było aż powstrzymywać. Wreszcie zbliżyli się do brzegu. I ludzie, i zwierzęta weszli do wody i długo raczyli się orzeźwiającą kąpielą. Zanocowali w gaju palmowym. Pod drzewami leżała cała masa owoców strąconych przez wiatr. Ubartu i Zukatan nie sięgnęli więc do sakwy, lecz posilili się słodkimi owocami. Osły również nie szukały innego pożywienia.

Następnego ranka wyruszyli w dalszą drogę. Wkrótce natknęli się na wieśniaków, którzy posługując się mocnym rzemieniem, zręcznie wspinali się na palmy i rwali daktyle. Inni, na dole, zbierali owoce w wielkie kosze splecione z trzciny.


– Bądźcie pozdrowieni, niech was Nabu prowadzi – powitali chłopi podróżnych – skąd i dokąd idziecie?

– Z miasta Opis pokłonić się wielkiej bogini Nana w Uruk – wyjaśnił Ubartu. – Jeszcze długa droga przed nami.

– Długa i niebezpieczna – potwierdził jeden z wieśniaków. – Mądrze zrobiliście, że podróżujecie nad kanałem, a nie gościńcem…

– Nad wodą chłodniej.

– I chłodniej, i bezpieczniej. Złe czasy nastały.

– Co się stało?

– Podobno w Babilonie zabito jakiegoś króla czy też ważnego kapłana. Persowie go zabili. Lud bardzo się wzburzył, wymordowano wielu Persów, kupców i wojskowych. Reszta uciekła z miasta. Uciekający żołnierze zabijają każdego, kogo tylko spotkają na drodze. Palą „osiedla i folwarki. Pojawili się także i inni rabusie, nie lepsi od Persów. U nas na razie spokojnie, ale nocą wszyscy mężczyźni czuwają uzbrojeni. W dzień także wystawiamy straże, aby nas nikt z nienacka nie napadł. Gdy noc zapada, z dała widać łuny pożarów.

– Ale tu, nad kanałem, jest bezpiecznie?

– Tak. Możecie iść spokojnie. Niedługo dojdziecie do naszej wsi, a za nią o trzy godziny marszu leży następna. Tam chyba także bandy jeszcze nie dotarły.

W tej drugiej wsi zatrzymali się na nocleg. Gościnę znaleźli u kapłana maleńkiej kapliczki boga Nabu. Im bliżej bowiem do miasta Borsippa, tym kult tego boga był coraz bardziej powszechny. Kapłan miał trochę więcej wiadomości. Wyjaśnił przybyszom, że w Babilonie wybuchło powstanie, wywołane zabójstwem jakiegoś możnego pana. Przez dwa dni w mieście i pod miastem trwały walki z oddziałami perskimi, które w końcu rozproszone, ratowały się ucieczką bądź w stronę Sippar, gdzie rezydował satrapa perski, bądź w stronę Borsippy, gdzie, według słów kapłana, na razie panował zupełny spokój.

– A co dzieje się teraz w Babilonie? – zapytał Ubartu, słowem nie zdradzając kapłanowi kim są.

– Nie wiem. Nikt od nas ze wsi ani nikt z Borsippy nie był w Babilonie. Drogi są zbyt niebezpieczne, aby wyruszyć w po-


dróż. Wam także nie radzę udawać się do Uruk. Raczej przeczekajcie, aż się sytuacja wyjaśni.

– Ale, do Borsippy dojdziemy?

– Tak. W pół dnia marszu. W tych okolicach, z boku od głównego traktu, panuje spokój. Dowódca wojsk perskich stacjonujących w Borsippie rozesłał wszędzie patrole, które wyłapały wałęsających się żołnierzy perskich i sprowadziły ich do miasta

– W ten sposób powiększył swoje siły – zauważył Ubartu.

– To prawda – zgodził się kapłan – ale jednocześnie to posunięcie przywróciło spokój całej okolicy. U nas był wczoraj jeden z patroli.

– Nie rabowali?

– Rabują tylko uciekinierzy z Babilonu, a także miejscowe łotrzyki, korzystając z okazji. Naturalnie temu patrolowi trzeba było dać jeść i pić, a także kilka szekli na powrotną drogę, ale zachowywali się dość przyzwoicie. Tylko ITannanu zabrali tłustego barana.

– A w Borsippie spokój?

– Nie słyszałem, aby tam się coś działo.

– Bramy miasta są otwarte?

– Jeszcze wczoraj były otwarte. Zamykają je przed zmierzchem i stale są obsadzone Persami. Ich patrole – przeczesują miasto.

– Innych wojsk perskich nie ma w pobliżu?

– Nikt o nich nie słyszał i nikt ich nie widział. Jeżeli są, to najbliżej w Uruk.

Następnego dnia po południu Ubartu z Zukatanem zbliżyli się do jednej z bram Borsippy. Była otwarta, ale zatrzymał ich patrol perski.

– Dokąd i skąd idziecie?

– Jesteśmy z miasta Opis – wyjaśnił Ubartu – wędrujemy do świętego posągu Nana w mieście Uruk, by błagać dobrą boginię o urodzaje dla naszych pól. W Borsippie żyje mój krewniak, kupiec Pulu. Chcemy go odwiedzić.

– Toście w samą porę wybrali” się w tę podróż – zadrwił dowódca patrolu, jednak bez przeszkód wpuścił obu do miasta.

Загрузка...