Zaproszenie do „świątyni z wysoką głową”

Kiedy następnego dnia świeżo upieczony dowódca Straży Miejskiej przybył do Pałacu Północnego, koledzy zgotowali mu serdeczną owację. Wśród wiwatujących na pewno byli także i zawistni („dlaczego to on, a nie ja?”). Jednakże wobec ogólnego entuzjazmu musieli robić dobrą minę do złej gry. Setnicy i inni wyżsi oficerowie uśmiechali się ironicznie, ale nie interesowała ich zbytnio ta nominacja. Persowie lub Medowie nie byli związani zbyt silnie z Babilonem. Dla nich to miasto było tylko jednym z kolejnych miejsc, postoju. Wiedzieli, że nie będą służyć pod Roz kazami nowego dowódcy, gdyż jego poprzednik, tartanu Tirdach, każdemu obiecał awans i zwiększone pobory, jeśli pojadą z nim do satrapii. Kilkudziesięciu żołnierzy i dziesiętników również zamierzało pociągnąć za Tirdachem w pogoni za awansem i przygodą. Sam Tirdach był zadowolony, że szybkie mianowanie jego następcy pozwoli mu natychmiast rozpocząć przygotowania do wyjazdu. Gdyby sprawa zależała od króla, Tirdach musiałby jeszcze co najmniej przez trzy miesiące tkwić w Babilonie. A przez ten czas ktoś bardziej uprzywilejowany mógłby mu sprzątnąć sprzed nosa nowe stanowisko.

Z tych wszystkich powodów Pers życzliwie przyjął Siłlaję i rozpoczął wtajemniczanie go w niełatwe przecież problemy kierowania sporą, bo liczącą przeszło tysiąc ludzi jednostką.

Książę Azardad także pomagał swojemu protegowanemu. Zostawił mu wolną rękę w sprawie uzupełnienia kadr i nominacji dziesiętników. Tylko setników sam zatwierdzał, ale zgodził się, żeby setnikami zostawać mogli – obok Medów i Elamitów – także i rdzenni Babilończycy.

Persowie raczej nie byli zainteresowani karierą w Straży Miejskiej, gdyż służba w armii dawała im większe możliwości.

W parę dni po objęciu nowego stanowiska Sillaja miał niespodziewaną wizytę: odwiedził go nie znany mu ani z imienia ani nawet z twarzy kapłan Marduka ze świątyni Esagila. I to nie zwykły szangu, lecz erib biti!

– Do tej pory, tartanu Sillajo – powiedział po zwykłych powitaniach kapłan – nie, odwiedziłeś świętego miejsca, aby wielkiemu Mardukowi podziękować za łaskę’ która z jego woli spłynęła na ciebie.

– W codziennych modłach, dziękuję mu za to.-:, Sillaja szybko uczył się rozmowy z możnymi tego świata.

– To mało. Bóg Marduk oczekuje, że mu się pokłonisz w Świątyni Góry, w Ekur.

– Jestem tylko prostym żołnierzem, ale wiem’ przecież, że Ekur to najświętsze miejsce w świątyni Esagila. Nie jestem jednak erib biti, abym mógł wejść do tego sanktuarium.

– Bóg Marduk zawsze zezwala na złożenie ofiary w Ekur tym, którym okazał specjalną łaskę. Będzie ciebie oczekiwał jutro.

– Przyjdę niezawodnie.

– Wiemy – dodał, już wychodząc, ‘kapłan – że chociaż objąłeś tak wysokie stanowisko, nie masz ani złota, ani srebra. Marduk nie wymaga tego od ciebie. Zadowoli się jednym szeklem. Nie wartość ofiary jest ważna, lecz intencja tego, ktoją składa…

Kiedy nazajutrz Sillaja wszedł na dziedziniec świątyni Esagila, kapłan czekał na niego. Oprowadził go po kaplicach okalających Ekur i wyjaśnił, jakim bogom są poświęcone. Wśród posągów były i takie, których nazwy zachowały się tylko w pamięci kapłanów., Miasta, gdzie ci bogowie dawniej rządzili, już przed wiekami rozsypały się w gruzy. Pozostały, po nich jedynie niewielkie pagórki przysypane piaskiem pustyni…

– Esagila – tłumaczył kapłan – powstała przed przeszło pięciuset laty. Zbudowali ją królowie babilońscy z pierwszej dynastii, zaś każdy z kolejnych władców rozbudowywał i upiększał świątynię. W tym kształcie, w jakim ją widzisz, stoi od czasów króla Nabuchodonozora.

– Słyszałem, że była wielokrotnie niszczona.

– To prawda. Nie raz i nie dwa wróg podnosił świętokradczą rękę na to święte miejsce Babilonu. Hetyci zburzyli Esagilę i wywieźli święty posąg Marduka. Później zrabowali go królowie Elamu. Zaś król asyryjski Sanherib, który spalił i zburzył prawie cały Babilon, obrabował też Esagilę, a nawet z posągu Marduka zdarł złote szaty, sam posąg zaś zabrał do Niniwy. Za każdym razem jednak bóg wracał do swego ukochanego miasta, by nim dalej rządzić.

Tak rozmawiając doszli do szerokich stopni ze smołowanych cegieł. Ściana Ekur była szeroko rozsunięta. Kapłan (nakazał Sillai, aby wszedł po stopniach i zbliżył się do złotego stołu stojącego u stóp posągu. Tartanu padł na kolana, dotknął czołem ziemi, a po skończonej modlitwie złożył na stole dwie złote da-rejki. W tym momencie rozległ się melodyjny, słodki głos:

– Bóg Marduk wysłuchał twoich modłów i wdzięcznie przyjął ofiarę.

Sillaja rozejrzał się dokoła. Poza nim nie było tu nikogo. Nawet erib biti, który go oprowadzał po świątyni, nie wszedł z nim do środka. Ale stary żołnierz nie zdziwił się. W świątyniach Egiptu słyszał podobne głosy i oglądał jeszcze większe cuda. Wiedział, że kapłani mają na to swoje, im tylko znane, sposoby. Ale po co się zdradzać z tymi wiadomościami? Sillaja znowu więc padł na kolana i znowu bił czołem o marmur posadzki.

Ktoś dotknął jego rarnienia. Przy nim stał jakiś inny kapłan w długiej, białej szacie.

– Wstań i chodź za mną.

Okrążyli złoty stół i wspaniały posąg boga. Z tyłu znajdowały się małe drzwiczki, które arcykapłan otworzył. Weszli do niewielkiej bogato ozdobionej sali. Tutaj także stał tron oraz fotele z rzeźbionymi poręczami. Pod jedną ze ścian – ołtarzyk. Mało kogo dopuszczano do tego przybytku. Sillaja patrzył wkoło zdumiony.

– To najświętsze miejsce w Ekur – wyjaśnił przewodnik. – Tutaj zbiera się na rady święte kolegium, żeby decydować o losie Babilonu i jego ludu. Tylko niektórzy królowie oraz – z tytułu pełnionego urzędu – również arcykapłani mogą tu wchodzić. Lecz chcemy, tartanu Sillajo, żebyś i ty dostąpił tego zaszczytu. Rozglądasz się ciekawie, a nie widzisz posągu Mardu-ka. Ale posągi i uroczyste obrzędy religijne to tylko widowiska dla tłumów, aby je utwierdzać w – prawdziwej wierze. Bóg nie potrzebuje posągów. Jest wszędzie. Jest duchem i siłą przyrody. Nam, kapłanom wysokiego stopnia, wystarcza myśl o jego potędze i wszechwładzy. Nie potrzebujemy cudów, w które i ty nie uwierzyłeś, chociaż roztropnie udawałeś, że wierzysz.

Sillaja milczał zmieszany. Ten kapłan najwidoczniej umiał czytać w jego myślach.

– To proste – uśmiechnął się. dostojnik z Esagili – gdybyś, uwierzył, że to naprawdę głos boga, od razu padłbyś na kolana, a nie rozglądał się na boki i do tyłu. Chodź dalej. Sam Marduk-nasir czeka na ciebie!

Marduk-nasir… Tartanu dobrze znał to imię. Najwyższy kapłan, dostojny starzec słynący szeroko z mądrości.

Minęli kilka mniejszych pomieszczeń, przecięli kwadratowe „podwórko otoczone piętrowymi zabudowaniami i wyszli na malutki zielony placyk. Pośrodku znajdował się basen wypełniony wodą, w którym kwitły sprowadzone z Egiptu lotosy. Na wygodnym trzcinowym fotelu siedział starzec z długą siwą brodą. Nie była ona jednak trefiona ani na sposób asyryjski, ani tak, jak to robili Persowie. Bardziej przypominała brodę króla Hammurabiego, który swoją postać kazał ryć na kamiennych stelach z tekstem praw, jakie nadał Babilonowi. Marduk-nasir uśmiechem odpowiedział na niski ukłon Sillai.

– Siadaj obok mnie, miły gościu – powiedział – cieszę się, że mogę cię poznać. Cieszę się także z twojego wysokiego wyróżnienia.


Bezszelestnie poruszający się młody szangu postawił na. stoliczku dzban z zimnym sokiem z soczystych jabłek, które wyrosły w ogrodach świątyni, dwa proste gliniane kubki i niewielką płaską misę z sezamkami. Następnie i szangu, i arcykapłan, który oprowadzał Sillaję po świątyni, oddalili się bez słowa.

– Dziękujemy ci także – Marduk-nasir nadal się uśmiechał – za twoją hojną ofiarę w postaci dwóch złotych darejek. Zupełnie niepotrzebnie pożyczyłeś je ż banku braci Egibi. Bogowi Mardukowi wystarczyłby od ciebie nawet jeden szekel, tyle srebra, ile waży ziarnko pszenicy, albo nawet i samo ziarnko.

Sillaja nadal milczał. Tak. Kapłani wiedzą wszystko…

– Tak się składa – ciągnął Marduk-nasir – że powołano mnie na stanowisko głównego arcykapłana w tym samym roku, w którym król Dariusz wstąpił na tron. Widziałem początki jego panowania. Wydawało mi się wówczas, że Babilon odzyska wolność. Niestety, bogowie zrządzili inaczej. Dwukrotnie Babilonia pod wodzą potomków dawnych królów podrywała się do walki przeciwko perskim zdobywcom. Jednakże obaj królowie, chociaż nosili to samo imię: Nabuchodonozor, nie dorównali swojemu wielkiemu dziadowi i pradziadowi i nie potrafili utrzymać korb-ny na swych skroniach. Wiele państw i ludów buntowało się przeciwko Dariuszowi, on jednak pokonał wszystkich. Dziś jego potęga jest większa niż kiedykolwiek.

– Tylko Grecja mu się oparła. Wódz perski przegrał pod Maratonem.

Marduk-nasir machnął ręką:

– Potyczka bez znaczenia. Grecja może zwyciężać, nie stać jej jednak na to, aby pokonać Achemenidów. To państwo może runąć tylko od wewnątrz,

– Jak to?

– Tak jak runęła potęga babilońska stworzona przez Nabuchodonozora.

Sillaja przezornie nie odzywał się. Ale naczelny arcykapłan dobrze wiedział, co tartanu myśli o jego słowach.

– Wiesz, oczywiście, o tym, że kapłani Marduka także przyczynili się do upadku Babilonii. To był błąd. Ogromny błąd!

Ciężko za to wszyscy płacimy. Dzisiaj trzeba krok po kroku odrabiać dawne zaniedbania. Dlatego tak się cieszymy z twojej nominacji.

– Ona nic nie znaczy wobec potęgi perskiej.

– Wiem o tym – przyznał Marduk-nasir – ale to pierwszy wyłom w szczelnym dotychczas pancerzu perskim. Pierwsza kropla, która spadła na skałę. Gdy za tą kroplą pójdą następne, skała zacznie się wykruszać. Powoli, powolutku trzeba przejmować z rąk Persów władzę. Oni sami będą nam to ułatwiać. Już dziś dwór królewski jest pełen intryg. Jeszcze żaden z ich królów nie umarł normalną śmiercią. Ten łańcuch zbrodni zarówno w rodzie królewskim, jak w rodzinach książąt i możnowładców, będzie się ciągnął dalej i dalej. Aż doprowadzi do upadku. Wtedy Babilon stanie przed swoją wielką szansą. Chciałem, żebyś to zrozumiał i, jak możesz, przyspieszał ten proces.

– Ja? – zdumiał się przestraszony Sillaja. W jaką grę chcą go kapłani wciągnąć?

– W jaki sposób?!- dodał głośno.

– Przede wszystkim przez posłuszeństwo Mardukowii spełnianie jego rozkazów. To najpierwszy› i najważniejszy, twój obowiązek. Musisz to zaprzysiąc.

– Zawsze podporządkuję się woli Marduka – gorąco zapewnił Sillaja. – A jednak ci, co otworzyli bramy Babilonu królowi perskiemu, Cyrusowi, panie, również twierdzili, że spełniają rozkazy Marduka…

– Wszędzie, nawet w Esagili, mogą. się pojawić fałszywi prorocy. Tych nie należy słuchać.

– Ale jak ich poznać?

– To bardzo proste. Trzeba się kierować dobrem Babilonii i Babilończyków. Choćby to było sprzeczne z interesami Esagili i jej kapłanów. Tak, niech cię nie dziwi, że mówi to główny arcykapłan świątyni Esagila.

– Przysięgam, że zawsze będę spełniał twoje, panie, rozkazy.

– Dziękuję ci za to. Wiedziałem, że nie zawiodę się na tobie.

– A więc co mam czynić, panie?

– Utrzymuj Jad i bezpieczeństwo w mieście. Pomagaj, jak możesz, biednym i bądź sprawiedliwy dla wszystkich.

– Będę się starał tak postępować.


– Wiem – uśmiechnął się arcykapłan – że książę Azardad jest ci przychylny. Wiem także, dlaczego. A w armii perskiej jest dużo żołnierzy babilońskich. Azardad może ich awansować albo po latach zwolnić ze służby nadając ziemię łuku. Jeśli będziesz miał możność, wstaw się za tymi ludźmi.

– Wielu z nich będę mógł ściągnąć do Straży Miejskiej.

– To garstka w porównaniu z resztą.

– Pomówię z księciem, może będę mógł go. przekonać.

– Żeby się utrzymać na swoim stanowisku” powinieneś dobrze żyć z dostojnikami perskimi. Oni muszą cię uznać, jeżeli nie za swego, to w każdym razie nie za wroga. Wydawaj więc dla nich uczty. Zapraszaj na polowania. Aby na to zdobyć środki, nie musisz chodzić do bankierów Egibi. My ci to wszystko ułatwimy. Będziesz dostawał od nas rady, w jaki sposób masz postępować.

Zastosuję się do twoich rozkazów, panie – pokornie skłonił się Sillaja.

– Pamiętaj jeszcze o jednym: zaszczyty łatwo przewracają w głowie. Przy każdym, kto ma jakieś znaczenie, zawsze zjawiają się pochlebcy i kusiciele. Wkrótce znajdziesz ich i przy sobie. Nie brakuje też ludzi nierozważnych, którym może się zdawać, że dowódca Straży Miejskiej zapragnie sięgnąć jeszcze wyżej. Taki krok byłby prawdziwym nieszczęściem dla Babilonu. Musimy czekać, i jeszcze raz czekać, może nawet przez parę pokoleń, aż skruszeje skała drążona kroplami.

– Dobrze to rozumiem. Przez dwadzieścia przeszło lat służyłem pod perskimi rozkazami. Znam ich potęgę. Widziałem Milet, który miał fortyfikacje nie gorsze niż Babilon, a jednak zaledwie przez kilka miesięcy opierał się perskiemu wodzowi.

– Póki ja żyję, zdołamy uniknąć tego nieszczęścia, jakim byłby przedwczesny wybuch buntu w Babilonie. Ale kiedy już odejdę z tego świata, przysięgnij mi, że zrobisz wszystko, aby powstrzymać szaleńców, których znajdziesz nawet tutaj, w murach tej świątyni!,-

– Na pewno spełniać będę twoją wolę – przysiągł Sillaja. Jako zwykły dziesiętnik naturalnie nie orientował się w zawiłych arkanach wyższej polityki, ale nieraz słyszał od sąsiadów, że kapłani Marduka, zwłaszcza prości szangu, podburzają lud przeciwko perskim najeźdźcom. Kapłani ci nieraz głosili, że gdyby cały lud powstał i rzucił się na Persów, wygniótłby okupantów jak złe robactwo. A wtedy nie trzeba byłoby płacić podatków, które tak rujnują wszystkich, od najbiedniejszych poczynając, a na najbogatszych kupcach, bankierach i kapłanach kończąc.

W tej propagandzie, której niejeden użyczał przychylnego ucha, jedno było prawdą: wysokie podatki rzeczywiście rujnowały Babilon. Na domiar złego chciwi poborcy dokonywali ogromnych nadużyć ściągając od ludności nieraz dwu – i trzykrotnie więcej, niż się skarbowi państwa należało.

Ci, którzy wzywali do buntu, nie mieli nawet najsłabszego wyobrażenia o ogromnej potędze militarnej i materialnej perskiego imperium. Wprawdzie wojska perskie – poza oddziałami Persów i Medów złożone ze zbieraniny wszystkich ludów wchodzących w skład imperium stworzonego przez Cyrusa – nie przedstawiały w polu zbyt wielkich wartości militarnych, ale te same wojska, zwabione’ możliwościami rabunku miasta, o którego bogactwie krążyły legendy, bez namysłu runęłyby na mury Babilonu.

‘ Tego się domyślał mądry arcykapłan Marduk-nasir, zaś stary żołnierz Sillaja był tego najzupełniej pewien. Dlatego tych dwóch ludzi tak szybko zdołało się porozumieć i zawrzeć sojusz.

– Jeszcze jedno – powiedział arcykapłan, żegnając się z tar-tanu. – Wkrótce dostarczymy ci poważnych argumentów, abyś mógł prosić księcia Azardada o powiększenie szeregów Straży Miejskiej. Proś go przede wszystkim o żołnierzy perskich. I tak ci odmówi, a poleci przyjąć weteranów babilońskich.

Chociaż w małym zacisznym ogródku nie było nikogo, a Marduk-nasir nie zrobił najmniejszego – gestu ręką i nawet nie mrugnął powieką, w odpowiedniej chwili pojawił się ten sam kapłan, który Sillaję wprowadził do świątyni. Zupełnie inną drogą wyprowadził go teraz na ulicę Której Oby Nigdy Nie Deptał Wróg. Tutaj znikł tak nagle, jak nagle się przedtem pojawił.

Jeszcze Tirdach nie zdołał przekazać całego dowództwa w ręce swojego następcy i nie pozałatwiał wszystkich spraw związanych z przeniesieniem na nowe stanowisko” kiedy Babilonem


wstrząsnęły zuchwałe rabunki. Okradziono wielu kupców, dokonano” kilku napadów na domy poborców podatkowych, a nawet włamań do niektórych świątyń, gdzie zrabowano drogocenne przedmioty kultu.

Poszkodowani złożyli skargi na ręce samego księcia Azardada. Perski wódz wezwał przed swoje oblicze zarówno Tirdacha, jak i Sillaję.

– Jestem bezsilny – tłumaczył Tirdach. – Część ludzi ze. Straży już nie pełni służby, tylko szykuje się do wyjazdu. Ci co pozostali, to zbyt mało, aby utrzymać spokój w tak wielkim mieście, w dodatku pełnym cudzoziemców.

– I wśród tych cudzoziemców – dodał Sillaja – nie mówię naturalnie o Persach czy Medach – ale wśród tej zbieraniny z całego świata, która jak ćmy do światła lgnie do bogatego miasta, należy szukać bandytów i złodziei. Gdyby mieć więcej ludzi, dałoby się ich teraz bez trudu, wyłapać. Obok umundurowanej straży należałoby stworzyć grupę tajnych strażników, którzy śledziliby podejrzanych.

– Dobrze. Zgadzam się podwoić liczbę strażników. Tylko skąd wziąć ludzi i pieniądze na utrzymanie tak powiększonego garnizonu?

– W. dawnym Babilonie każdy, kto odzyskał skradzione mienie, musiał wpłacać do kasy piątą część odzyskanego dobra i piątą część tego, co za karę musiał mu oddać złodziej. Te właśnie sumy szły na utrzymanie porządku. Ci, co nie przestrzegali czystości ulic i własnych domów, także płacili kary.

– Świetny pomysł – ucieszył się Azardad, zadowolony, że nie będzie musiał sięgać do skarbu państwa – jutro przygotuję odpowiednie tabliczki w tych sprawach. Ale, powtarzam, skąd wziąć ludzi do Straży Miejskiej?

– Może byś, panie, przydzielił część perskich i medyjskich żołnierzy z wojsk stojących w cytadeli i pobliskich miejscowościach? – zapytał Sillaja.

– Mowy o tym nie – ma! – zaprotestował Azardad.

– Obiecałeś mi, panie, kilku setników i dziesiętników.

– Też ci ich nie dam. Wielki król szykuje wojsko, aby ostatecznie rozprawić się z Grekami. Na dziesiętników mianuj doświadczonych żołnierzy, a na setników przesuń dziesiętników. Zaś, szeregi twojej straży możesz uzupełniać… no choćby tymi Babilończykami, którzy odsłużyli w wojsku dziesięć lat.

– Niewielu takich znajdę w mieście.

– Szukaj ich w całym kraju, a także w Elamie. Tam jest satrapą mój przyjaciel Pakzug. Dam ci do niego tabliczki i niech twój zastępca, ten z Elamu, jakżeż on się nazywa… jedzie do Suzy po tych ludzi…

– Jeśli rozkażesz, Tammaritu jutro może wyruszyć w drogę.

– Po jutrze – zadecydował książę. – Trzeba przecież przygotować odpowiednie tabliczki. I do satrapy, i do dowódcy wojskowego satrapii. Żeby się któryś, nie obraził i nie utrącił sprawy:

Tak więc w ciągu zaledwie dwóch miesięcy Straż Miejska została podwojona. Teraz Sillaja pod swoim dowództwem miał prawie dwa tysiące wyszkolonych żołnierzy. To robiło wrażenie nawet na Persach. Prestiż nowego, tartanu bardzo wzrósł. Tym bardziej że Sillaja po wyjeździe Tirdacha chętnie podejmował perskich gości w swoim domu. Nawet sam Azardad musiał przyznać, że uczty, jakie wydaje babiloński tartanu, nie ustępują biesiadom w Pałacu Głównym.

Ze sprawami bezpieczeństwa miasta następca Tirdacha także dobrze sobie radził. Napady i rabunki ustały. Babilon – znowu stał się bezpiecznym i nawet dość czystym miastem. Na niechlujnych sypały się bowiem wysokie kary.

Tartanu Sillaja zaledwie ranp i wieczorem widywał swego jedynaka. Każdego dnia bowiem chłopiec spieszył do Pałacu Głównego i spędzał tam cały dzień. Pani Meherbanu nadal otaczała go troskliwą opieką. Nauczyciele, którzy zaczęli go uczyć trudnej sztuki pisania, nie mogli się nachwalić chłopca. Miał naprawdę „wielkie uszy” *. W ciągu niespełna tygodnia opanowywał to, na co inni tracili całe miesiące.

I tak upływały dni, miesiące, lata.

Загрузка...