Sillaja nie wiedział, czy śni, czy też to wszystko dzieje się ną jawie. Zajął wskazane mu miejsce i ręką skinął, aby syn usiadł tuż przy nim na drugim zydlu.
– My chyba – książę nadal dobrotliwie się uśmiechał – wypijemy po pucharze starego, mocnego wina z dalekiej Syrii, prawda? A dla Zukatana i Golmar jest sok z granatu.
– Mnie także nalej soku – Meherbanu rozkazała niewolnicy.
– Proszę, jedzcie i pijcie. Zmęczyliście się pewnie, idąc z Nowego Miasta aż tutaj.
Azardad sam często sięgał do stojących na stole mis i chętnie popijał wino ze srebrnego kubka. Sillaja, choć się trochę krępował, poszedł za jego przykładem. Ośmielony Zukatan także sięgnął po banana. Tylko pani Meherbanu nic nie jadła, popijając sok granatu. Wszyscy milczeli. Do gospodarza należał bowiem przywilej rozpoczęcia rozmowy. On zaś chciał najpierw zaspokoić głód.
Wreszcie Azardad przełknął ostatni łyk wina, otarł usta i powiedział:
– Masz, Sillajo, bardzo dzielnego syna. Sądzę, że wdał się w ojca.
– Sam Ahuramazda nam go zesłał – dodała Meherbanu. Dziesiętnik milczał. Cóż zresztą mógł odpowiedzieć? Nic nie rozumiał. Dlaczego książę i jego małżonka tak chwalą jego syna?
– Był odważny jak lew, bez namysłu skoczył do rzeki – dodała Meherbanu. -: Gdyby nie on, Golmar by nie żyła. Kto wie, czy w ogóle znaleziono by jej ciało… – Na wspomnienie strasznych chwil, które przeżyła, księżna otarła z oczu łzy.
– Nikt się nie ruszył! Ani moi „nieśmiertelni”, ani moi niewolnicy! Żaden z Babilończyków! Wszyscy stali i patrzyli, jak dziecko tonie! – wykrzyknął ze złością Azardad. – Tylko ten chłopiec skoczył na ratunek! Zdążył w ostatniej chwili. A przecież sam ryzykował życiem!
Dziesiętnik zaczynał rozumieć, skąd ta łaska księcia.
– Syn mi nic o tym nie mówił…
– Bo bałem się – wybąkał Zukatan. – Przecież zabroniłeś mi się kąpać w kanale… Pozwoliłeś tylko razem z tobą…
– To prawda – przyznał Sillaja – woda zawsze jest zdradliwa. Wprawdzie nauczyłem syna pływać, kiedy jeszcze nie umiał dobrze chodzić, ale często się zdarza, że i najlepsi pływacy toną.
– Byłeś bardzo przezornym ojcem.
– Mam go tylko jednego.
– A matka? – dopytywała się Meherbanu.
– Zmarła przed kilku laty. Mieszkam z synem i matką jego matki, staruszką.
– Nie szukasz nowej żony?
– Nie myślałem nigdy o tym – przyznał dziesiętnik.
– Poszukam ci jakiejś bogatej panny z dużym szirku.
– Nie dbam o szirku. Ożeniłem się z dziewczyną, która nie miała żadnego posagu, i nigdy tego nie żałowałem.
– Szirku zawsze się przyda – uśmiechnął się Azardad. – Wiem to po sobie.
– Żeby nie mój posag, to chybaby sprzedano cię w niewolę za długi – roześmiała się Meherbanu.
– Twój posag jest nie naruszony – zapewnił Pers.
– Teraz. Odkąd król Dariusz wejrzał na ciebie.
– Jestem takim samym Achemenidą jak i on. A może i lepszym – Azardad miał na’myśli, że Dariusz pochodził z bocznej linii królewskiej i po śmierci króla Kambizesa zawładnął tronem,
który prawem starszeństwa mu się nie należał, Sillaja dobrze znał tę historię, bo w armii perskiej, gdzie uprzednio służył, dużo o tym mówiono. Był czas, kiedy nawet część wojska i niektóre satrapie buntowały się przeciw „uzurpatorowi”. Dariusz jednak nie tylko ich poskromił, nie tylko utrzymał się na tronie, ale bardzo rozszerzył potęgę perskiego imperium.
Azardad spostrzegł się, że zbyt wiele powiedział, i szybko zmienił temat:
– Skąd pochodzisz?
– Z miasta Uruk, na południe od Babilonu. Kilka dni drogi.
– Wiem. Byłem i w Uruk.
– Urodziłem się w chłopskiej chacie jako najmłodszy z rodzeństwa – mówił dalej Sillaja. Ojciec, który gospodarzył na kawałku ziemi łuku zginął na wojnie, kiedy miałem zaledwie dwa lata.
– A ile masz dzisiaj?
– W przyszłym roku skończę czterdzieści.
– Jestem młodszy od ciebie o pięć lat. Ojciec zginął w czasie wojny z Egiptem?
– Tak, za króla perskiego, którego Grecy zwą Kambizesem, a wy, Persowie, Kambudżetem.
– To był mój stryjeczny dziadek – stwierdził z dumą Azardad.
Sillaja nisko pochylił głowę:
– A jak trafiłeś do wojska?
– Po śmierci ojca w domu panowała straszna bieda. Matka oddała mnie do świątyni bogini Nana, „bogini pełnych kłosów”, tej, która rządzi miastem Uruk.
– Znam tę świątynię. Byłem w niej – wtrącił Pers, – Czy zostałeś kapłanem?
– Mógłbym zostać tylko kapłanem najniższego stopnia, zwykłym szangu. Ale w świątyni chcieli ze mnie zrobić pisarza.
– Umiesz pisać? – zdziwił się Azardad.
– Przez prawie osiem lat uczono mnie języka akadyjskiego. Umiem także robić gliniane tabliczki i wyciskać na nich rylcem znaki klinowe. Ale widocznie kije tamtych kapłanów były zbyt słabe i zbyt szybko łamały się na moich plecach, bo z tej nauki niewiele wyszło. Daleko mi do biegłości pisarza. Widocznie nie miałem głowy, aby zapamiętać wszystkie sześćset znaków klinowych języka, którego nikt na co dzień nie używa.
– Co robiłeś po odejściu ze świątyni? -. wypytywał dalej Azardad.
– Kiedy kończyłem osiemnasty rok życia, król Dariusz ogłosił pobór do wojska. Także i świątynie miały ze swoich majętności dostarczyć żołnierzy. Kapłani, widząc, że pisarzem nie zostanę, a jestem zdrowy i silny, oddali mnie setnikowi, który zbierał wojsko w Uruk. Pognano nas daleko, aż za Egipt, do satrapii Putaja, gdzie walczyliśmy z dzikimi ludami przez kilka lat. Później byłem w Sardes, kiedy Grecy spalili to miasto. Broniliśmy się w cytadeli na górze i to skutecznie. Za moje zasługi w tej wojnie Atrafernes, satrapa Sardes, pozwolił mi wrócić do Babilonu i wstąpić do Straży Miejskiej. Pełnię w niej służbę już dwunasty rok.
– I jesteś dopiero dziesiętnikiem? – zdziwił się Azardad.
– Jestem nim już przeszło piętnaście lat.
– Nie awansowałeś?
– Przecież nie jestem Persem ani Medem – szczerze odpowiedział Sillaja, – I nie urodziłem się w pałacu, lecz w nędznej chacie w Uruk.
– Czy w świątyni bogini Nana – zapytała Meherbanu – uczyli cię także po aramejsku *?
– Po aramejsku przecież wszyscy mówią. Zarówno w Babilonii, jak w Elamie, Syrii czy w samej Persydzie. Tylko Grecy i Egipcjanie mają inny język. Chociaż i w Egipcie można teraz rozmówić się po aramejsku.
– Mnie chodzi o pisanie.
– Po aramejsku pisać się uczyłem nie w świątyni, ale później, w Sardes, kiedy byłem pomocnikiem nadzorcy magazynów wojskowych. To dużo łatwiejsze pismo niż akadyjskie i ma zaledwie dwadzieścia dwa znaki.
– Sillajo, czy ty wierzysz w demony? – zapytał znienacka Azardad.
Dziesiętnik zmieszał się. Wiedział, że Persowie „wiarą w demony” określali wszystko, co sprzeciwiało się kultowi boga Ahuramszdy.
– Wierzę w Marduka i innych bogów Babilonii – odpowiedział dyplomatycznie – ale nauka wielkiego proroka Zoroastra i kult potężnego Ahuramazdy nie są mi obce.
Ta odpowiedź spodobała się perskiemu księciu.
– Jesteś zarówno mężnym wojownikiem, jak i roztropnym człowiekiem – pochwalił go.
Tymczasem Zukatan, który początkowo uważnie przysłuchiwał się rozmowie starszych, znudził się tą dysputą. Po cichutku zsunął się z zydla i zaczął bawić się z Golmar. Dopiero po dłuższej chwili Meherbanu zwróciła na to uwagę.
– Patrzcie. – powiedziała – dzieci tak się bawią, jak gdyby znały się od lat.
– W tym wieku łatwo o przyjaźnie – przytaknął Sillaja – dzieci nie dzieli majątek ani urodzenie, ani pochodzenie…
– To prawda – przyznał Azardad. Również i ta odpowiedź dziesiętnika bardzo mu się spodobała. Zanim wezwał Sillaję do swego pałacu, wcześniej zebrał informacje o tym żołnierzu. Książę, podobnie, jak Meherbanu, bez najmniejszych zastrzeżeń wierzył, że krokami Zukatana kierował sam bóg. Dzisiejsza rozmowa utwierdziła perskiego dostojnika w postanowieniach, które już przedtem zamierzał zrealizować. Teraz dał dyskretny znak żonie, aby przeszła do sprawy.
– Sillajo – odezwała się księżna Meherbanu – ja i Golmar do końca życia będziemy dłużnikami twojego syna. Nie wiemy, jak mu się wypłacić.
Sillaja przez moment pomyślał, że odkąd wielki król Dariusz zaczął bić złote krążki ze swoją podobizną, wdzięczność ludzka stała się dużo łatwiejsza do przeliczenia. Nie odpowiedział jednak ani słowa. Tymczasem Meherbanu ciągnęła:
– Postanowiliśmy razem z księciem Azardadem, że zaopiekujemy się twoim chłopcem.
– Będzie, dostojna pani, jak rozkażesz.
– Dopóki więc pozostaniemy w Babilonie – oświadczyła Meherbanu – niech Zukatan codziennie przychodzi do naszego pałacu. Mamy tu najlepszych nauczycieli, jakich można znaleźć w Babilonie. Oni nauczą twojego syna sztuki czytania i pisania, śpiewu oraz dziejów Babilonii i całej Persydy. Będzie mógł również bawić się z Golmar.
– Przyda mu się także – dorzucił Azardad – sztuka strzelania z łuku i władania mieczem oraz włócznią.
– Naturalnie zadbamy i o to – dorzuciła księżna – aby go odpowiednio ubrać.
– Kiedy twój syn dorośnie, będzie mógł zostać kapłanem, ale nie zwykłym szangu, lecz kapłanem wyższego stopnia, erib hiti.
– Albo żołnierzem, jak ojciec. Może dowódcą jednego z sześciu korpusów całego królestwa lub nawet… satrapą?
– Przecież nie jest nawet Elamitą – ośmielił się wtrącić Sillaja, który słuchał tego wszystkiego niczym cudownej bajki, ale nie tracił poczucia rzeczywistości: żaden Babilończyk nie został jeszcze nigdy nawet tysięcznikiem w armii królewskiej. Już nie mówiąc o stopniu tartanu. A być satrapą, czyli wicekrólem rządzącym którąś z prowincji imperium perskiego, to zupełnie wykluczone. O co tu chodzi? – Sillaja podejrzliwie spojrzał na Azardada. A ten mówił jakby do siebie:
– Żaden Babilończyk nie był satrapą, to prawda. Trudno, żeby Persowie bez zastrzeżeń już dzisiaj wam ufali. Mało te razy Babilon buntował się przeciwko królom asyryjskim, ą i później za Kambizesa i za samego Dariusza?
– Babilon buntował się przeciwko obcemu panowaniu – wtrącił półgłosem Sillaja.
– Dziś Babilon jest większy i bogatszy niż był nawet za waszego króla Nabuchodonozora. Wasi kupcy bezpiecznie podróżują po całym państwie. Wasze świątynie są otwarte i pełne skarbów. Sam król Dariusz składa dary waszym bogom. Ozdabia swoją głowę koroną Babilonu. Elam i Media zostały zrównane we wszystkich prawach i przywilejach z Persydą. Jeśli Babilon będzie lojalnie służył swoim królom, może także spotka go ten sam przywilej? Następca tronu, Kserkses, przez wiele lat mieszkał wśród was. Zna was i wiem dobrze, że darzy sympatią. A przecież, oby król królów Dariusz żył jak najdłużej, kiedyś królewski kidaris spocznie na skroniach Kserksesa. Wszystko jest więc możliwe…
– Wielki Ahuramazda – poważnie powiedziała Meherbanu – na pewno będzie czuwał nad losami swojego wysłannika, twego syna.
Sillaja wciąż myślał, że śni. Syn zwykłego Babilończyka mieszkający w pałacu? Ale to jeszcze nie był koniec niespodzianek, bo po chwili Azardad zapytał:
– Czy wiesz, Sillajo, że Tirdach odchodzi z dowództwa Straży Miejskiej?
– Mówi się o tym od dawna. Ale ostatnio te pogłoski ucichły.
– A jednak odchodzi. Król Dariusz mianował gp dowódcą wojskowym w jednej z nadgranicznych satrapii na wschodzie. Już niedługo wyruszy w tamte strony.
– Pewnie zechce wziąć ze sobą swoich ludzi? – zaniepokoił się Sillaja. Kaprys tartanu Tirdacha mógł go wyrwać ze spokojnego Babilonu i uregulowanego trybu życia nad granicę wielkiego imperium, gdzie znowu trzeba będzie mieszkać w namiotach, walczyć z rozbójnikami i odpierać najazdy koczowniczych ludów., -
– Zapewne weźmie kilkunastu swoich ulubionych żołnierzy i kilku oficerów – zgodził się Azardad. – Kogo wybierze, nie moja sprawa. Zresztą to się tym ludziom opłaci. Zwykli żołnierze awansują na setników. Przecież to wszystko starzy weterani, którzy doskonale znają się na wojennym rzemiośle. Taki awans dawno się im należy.
– Na stare łata spokojny kąt cieszy żołnierza bardziej niż awans i nowe boje.
– Znajdą się tacy, którzy będą prosić Tirdacha, aby ich zabrał ze sobą.
– Znajdą się i tacy – zgodził się Sillaja – zwłaszcza młodsi.
– Czy ludzie będą żałowali Tir da cha?
– Sądzę, że tak – ostrożnie odpowiedział dziesiętnik. – Zaprowadził porządek i bezpieczeństwo w mieście. Nawet nocą samotny człowiek może spokojnie wracać do domu. Nie napadnie na niego żaden rabuś. Kradzieże na bazarze i na karum też coraz rzadziej się zdarzają.
– A żołnierze?
– Nie krzywdził nikogo. A że wymagał karności? Dlatego przecież był tartanu. – Sillaja nie wiedział, czy perski wódz życzliwy jest Tirdachowi, i bał się zbyt wiele powiedzieć o swoim dowódcy.
– Żaden żołnierz mi się nie skarżył – przyznał Azardad – by mu nie wypłacano należnego żołdu.
Dziesiętnik roześmiał się w duchu. Nigdy babiloński żołnierz nie złożyłby skargi na perskiego dowódcę. Nawet gdyby wyżej znalazł sprawiedliwość i wygrał w tym sporze, przegrany lub jego przyjaciele potrafiliby się w odpowiednim czasie na nim odegrać. Lepiej milczeć i nie upominać się zbytnio o należny żołd, a szukać dochodów i zarobków z innych źródeł. Tych, na szczęśćcie, w bogatym Babilonie nie brakowało. Kupcy bowiem chętnie wynajmowali wolnych chwilowo żołnierzy do pilnowania magazynów lub do konwojowania cennego ładunku. Na takie uboczne zarobki tartanu Tirdach patrzył przez palce. Żołnierze mieli swoje dochody, a on pobierał z kasy państwowej należny im żołd. Przez te pięć lat dowodzenia Strażą Miejską majątek osobisty Tirdacha poważnie się zaokrąglił.
O tym Azardad zapewne dobrze wiedział i z pewnością także miał podobne dochody. Ale to jeszcze nie dowód, aby zwykły dziesiętnik Sillaja, mimo że spotkał go niebywały, zaszczyt biesiadowania przy jednym stole z perskim księciem, miał mu zaraz o tym mówić. Więc przezornie milczał.
– Nie interesuje ciebie, kto będzie następcą Tirdacha?
– Jestem prostym dziesiętnikiem. Samego tartanu rzadko kiedy widuję. Dowódcą Straży Miejskiej zostanie ten, którego mianuje wielki król Dariusz lub jego syn.
– Mylisz się – spokojnie odpowiedział Azardad. – Dowódca Straży Miejskiej w Babilonie to zbyt małe stanowisko, aby sam
Dariusz czy Kserkses mieli o tym decydować. Taka sprawa leży właśnie w mojej kompetencji.
– Będzie więc nim ten, o panie, którego wyznaczysz.
– Tak – zgodził się książę – mam już chyba kandydata. Sądzę, że nie zawiedzie mojego zaufania i na nowym stanowisku będzie równie dobry jak Tirdach.
Sillaja milczał. Prawdę powiedziawszy, co go obchodziło, który Pers czy Med zostanie jego zwierzchnikiem. Dla dziesiętnika ważniejszą osobą był jego bezpośredni dowódca – setnik.
Pers znowu klasnął w dłonie. Gdy w drzwiach stanęła niewolnica, rozkazał:
– Nalej nam wina!…
A kiedy dziewczyna spełniła polecenie, Azardad zaproponował:
– Wypijemy zdrowie nowego dowódcy Straży Miejskiej. Obaj mężczyźni podnieśli puchary. Sillaja musiał przyznać, że nigdy w życiu – ani w Syrii, ani w Sardes – nie pił tak znakomitego trunku. Jeden dzban tego wina na pewno kosztował więcej, niż wynosił wielomiesięczny żołd dziesiętnika.
– Mówiłeś – zaczął po chwili perski wódz – że nigdy jeszcze Babilończyk nie został wyższym oficerem. To prawda. Ale dzisiaj zrobię wyjątek. Piję zdrowie nowego dowódcy Straży Miejskiej, tartanu Sillai!.
Dziesiętnik z wrażenia wypuścił puchar z ręki. Trochę ciemnoczerwonego płynu splamiło nową, piękną szatę. Nie wierzył własnym uszom! Ten Pers chyba bezlitośnie1 kpi z biednego babilońskiego żołnierza, zabawiając się jego kosztem…
Ale Azardad nie żartował. Znowu klasnął w ręce i niewolnicy rozkazał, aby wezwała, głównego pisarza, który zjawił się, trzymając w ręce już uprzednio przygotowaną tabliczkę.
– Tak się stanie, jak rozkazałem – powiedział Azardad do pisarza.
– Przyłóż więc, panie, tutaj pieczęć – pisarz położył tabliczkę przed księciem. Ten odcisnął w glinie swój znak i polecił, aby tabliczkę zaraz wypalono.
– Oto twoja nominacja – dodał zwracając się do oniemiałego dziesiętnika.;
– Jakże to, panie?! Czemu to zawdzięczam? – Sillaja ciągle nie dowierzał szczęściu, jakie go przed momentem spotkało.
– Wielkiemu Ahuramazdzie i twojemu synowi, Zukatanowi, którego krokami kierował sam bóg – odpowiedziała poważnie księżna Meherbanu.
– Byłeś przez dwadzieścia dwa lata żołnierzem – rzekł Azardad. – Walczyłeś dzielnie, wiem o tym. Ten awans sprawiedliwie ci się należy. Wierzę, że będziesz dobrym dowódcą.
– Zrobię, panie, wszystko, co w mojej mocy! – zapewniał z przejęciem Sillaja.
Słudzy księcia już kilkakrotnie dyskretnie zaglądali do komnaty. Liczni interesanci długo dziś musieli czekać na posłuchanie u księcia Azardada.
– Jutro przyjdziesz do pałacu i odbierzesz swoją nominację. Tirdach już o niej wie. „Na razie, dopóki nie wyjedzie, zapozna cię z wszystkimi sprawami.- A gdy zwolni zajmowane pomieszczenia, przeprowadzisz się do pałacu. Będziesz podlegał bezpośrednio moim rozkazom.
– Tak jest – Sillaja poderwał się z miejsca: Skończyła się rozmowa, zaczęła się nowa służba. Znowu poczuł się żołnierzem stojącym przed swoim dowódcą. Azardad ponownie klasnął w dłonie:
– Konia dla tartanu Sillai!
– Nie trzeba – protestował świeżo mianowany tartanu.- Wrócimy piechotą.
– Konia! – powtórzył książę. – Tartanu nie chodzi piechotą.
– Jutro – dodała Meherbanu – przyślę dwóch służących, aby zaprowadzili Zukatana do ogrodów Semiranlidy.
Sillaja wychodził z pałacu na miękkich nogach. Czyżby stare syryjskie wino było aż tak mocne?