Tymczasem w – Babilonie sprawy nie układały się najlepiej. Stosunkowo łatwo pozbyto się z miasta Persów, dużo jednak trudniej było odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Wielkie manifestacje, jakimi były uroczystości pogrzebowe po śmierci tarta-nu Sillai, nie mogły przesłonić rzeczywistości. Ta zaś nie rysowała się zbyt różowo. W mieście powstały aż trzy władze i żadna nie chciała się podporządkować pozostałym. Rada Starszych uważała, że rządy należą do niej. Przecież zarówno za starych królów babilońskich, jak i za panowania perskiego Rada Starszych zawsze miała ważki głos w sprawach administrowania wielkim miastem. Teraz, kiedy zrzucono jarzmo perskie, notable z Rady twierdzili, że im właśnie należy się pełnia władzy.
Zupełnie inne stanowisko zajmował arcykapłan Szamaszerib. Głosił on, że wygnanie Persów z Babilonu stało się za sprawą boga Marduka. Sam więc Marduk będzie ze swojej świątyni Esagila rządził podległym mu ludem i wydawał rozkazy ustami swoich kapłanów.
Dowódca Straży Miejskiej, Belszimani, dowodził, że wyzwolenie Babilonu od Persów jest wyłącznie dziełem jego i jego żołnierzy. Oni to zdobyli swym atakiem zarówno cytadelę, jak i sąsiadujący z nią Pałac Główny. Oni przecież, po zwycięstwie, zaprowadzili porządek w mieście i ukrócili bandy rabusiów. Tylko dzięki patrolom Straży, dzień i noc przebiegających ulice Starego i Nowego Miasta, spokój ponownie zapanował w Babilonie. Komu zatem należy się władza, jeśli nie jemu?
Tartanu Belszimani, nie czekając na innych sprzysiężonych w spisku, już drugiego dnia wolności wydał rozkaz, aby wszyscy młodzi ludzie w wieku od dziewiętnastu do dwudziestu czterech lat stawili się w cytadeli, gdzie zostaną wcieleni do nowo tworzącej się armii. Ten apel odniósł skutek głównie wśród najbiedniejszych warstw Babilonu.
Życie biedaków bowiem pogarszało się z każdym dniem. Jak to zwykle bywa w takiej sytuacji, ceny, a zwłaszcza ceny żywności, gwałtownie podskoczyły. Wielu kupców mających pełne magazyny jęczmienia, pszenicy i oliwy sezamowej po prostu przestało sprzedawać te towary, spekulując na dalszą zwyżkę. Ludzie bogaci, których stać było na wykupienie żywności, gromadzili zapasy na czarną godzinę, nie oglądając się na to, ile muszą płacić. To jeszcze bardziej pogarszało sytuację biedoty miejskiej, bo nie tylko ceny rosły, ale zaczęło brakować nawet jęczmienia na placki.
W cytadeli, a także w Pałacu Głównym, w magazynach mieszczących się pod Ogrodami Semiramidy Belszimani znalazł ogromne zapasy żywności. Natychmiast skonfiskował je na potrzeby wojska. A że jednocześnie coraz trudniej było o zarobek, bo wszelkie prace przy nowych budowlach i przy rozładunku towarów ustały, niejeden z młodych ludzi zaczął cierpieć nędzę. Zgłaszał się więc chętnie do wojska wiedząc, że tam przynajmniej go nakarmią.
W ten sposób w ciągu kilku dni Belszimani zwiększył liczebność swoich oddziałów co najmniej pięciokrotnie. Miał jednak wielkie kłopoty z umundurowaniem i uzbrojeniem. Broń zdobyta na Persach nie wystarczała. Uruchomiono więc produkcję tego, co można było zrobić na miejscu – przede wszystkim tarcz plecionych z trzciny, obciąganych skórą i wzmacnianych łuskami z brązu, a także włóczni z żelaznymi grotami. Najbardziej brakowało jednak żelaznych mieczy i łuków oraz strzał.
Tartanu Belszimani wiedział jednak, że sporo broni znajduje się w posiadaniu Esagili i innych świątyń, u kupców i właścicieli majątków ziemskich oraz w magazynach miasta, na którym ciążył obowiązek utrzymywania i uzbrojenia Straży Miejskiej. Po tę broń chciał teraz sięgnąć.
Nie było natomiast większych problemów z prowadzeniem szkolenia wojskowego. Żołnierze ze Straży Miejskiej rekrutowali się w ogromnej większości z weteranów zwolnionych po dziesięciu czy po piętnastu latach z regularnych oddziałów armii perskiej. Każdy z nich doskonale znał zasady władania wszelkimi rodzajami broni i sposoby prowadzenia walki. Prawie każdy mógł zostać albo dziesiętnikiem, albo nawet setnikiem. Belszimani masowo ich teraz awansował i powierzał musztrę z rekrutami.
Zaraz na pierwszym zebraniu spiskowców doszło między nimi do ostrych starć. Chodziło głównie o zdobycz w cytadeli.
– Cieszymy się – powiedział arcykapłan Szamaszerib – ze wspaniałego zwycięstwa nad Persami, którzy, jak przewidywałem, tchórzliwie uciekli na widok naszych żołnierzy.
– Gdybyś był na miejscu i widział ten krwawy bój – zaprotestował Belszimani – nie mówiłbyś, czcigodny Szamaszeribie, o „tchórzliwych Persach”. Walczyli jak lwy. Wielu z nich wolało śmierć niż ucieczkę. Tylko dzięki nadludzkiemu męstwu i temu, że zaskoczyliśmy wroga, udało nam się opanować cytadelę.
– To bóg „Marduk zwyciężył waszymi rękami – arcykapłan nie ustępował. – Raduje nas także wielka zdobycz, która nam się dostała. Jutro wyślę do cytadeli moich pisarzy, aby wszystko przeliczyli. Całe to zdobyczne dobro przeniesie się do Esagili, gdzie będzie bezpieczne. Zgodnie bowiem z prawami boskimi i ludzkimi zdobycz wojenna należy do króla i świątyni. A ponieważ król jeszcze nie został wybrany, Esagila przejmie i jego część.
– Część królewska – zaoponował Edirbel, jeden z członków Rady Starszych – należy teraz do miasta i winna być umieszczona w magazynach miejskich.
– Jeżeli jakikolwiek pisarz zjawi się w cytadeli – zdenerwował się Belszimani – poczuje na karku mój kij! Te zapasy Persowie zgromadzili dla wojska i pozostaną one w dyspozycji wojska. To nie jest zdobycz wojenna, lecz zwykłe zaopatrzenie armii. Zdobycze będziemy dzielić po wojnie, kiedy to, zgodnie z twoimi zapewnieniami, dostojny Szamaszeribie, wszystkie miasta Babilonii powstaną i wszystkie ludy podbite rzucą się na Persów. Zapasami z cytadeli tylko ja rozporządzam i będą one służyły wyłącznie wojsku. Co zaś do Esagili, jej magazyny, także są pełne wszelkiego dobra i broni. W tej chwili panuje spokój w całej okolicy i świątynia powinna jak najszybciej sprowadzać z majątków zboże do Babilonu na wypadek oblężenia. Wbrew bowiem twoich zapowiedziom, czcigodny, żadne miasto, nawet pobliska Borsippa, nie powstało przeciwko władzy perskiej. Zaś w te bunty w Egipcie i Grecji, o których tak wiele opowiadają kapłani, mogą wierzyć małe dzieci, ale nie my, dorośli. Szamaszerib aż poczerwieniał na twarzy.
– Harde są twoje słowa, tartanu Belszimand! Posuwasz się prawię do bluźnierstwa! Kiedy Marduk da znak, wszyscy powstaną przeciwko Persom!
– Niech więc Marduk trochę się pospieszy – mruknął Belszimani – bo inaczej król Kserkses wydusi nas tutaj jak szczury-w pułapce. A zrobi to tym prędzej, im dłużej będziemy bez broni, która bezużytecznie leży w podziemiach Esagili i w arsenałach miejskich. Gołymi rękami nie odeprzemy wroga.
– Kiedy przyjdzie czas – zimno odpowiedział Szamaszerib – dostaniecie broń.
– Jutro – powiedział Edirbel, który w przeciwieństwie do arcykapłana doceniał sprawę uzbrojenia armii – każę przejrzeć wszystkie magazyny miejskie. Jakakolwiek broń tam się znajdzie, zostanie wam przekazana. Oręż uszkodzony będziemy naprawiali w naszych warsztatach.
– To już jest coś – ucieszył się tartanu Belszimani – spróbujcie także zdobyć trochę broni u kupców. Wiem, że w bogatych domach znajduje się jej sporo. Zwłaszcza łuków, których nam najbardziej brakuje. A nie mamy odpowiedniego drewna, żeby je1 wyrabiać.
– Sprawę broni uważam za załatwioną – stwierdził Szamaszerib, przewodniczący zebraniu z racji swojego wysokiego urzędu.
– Niezupełnie. Pozostaje do załatwienia sprawa żołnierzy i broni ze świątyni Esagila.
– Jak to?
– Planując bunt przeciw Persom, uradziliśmy, że świątynia będzie przyjmowała młodych ludzi niby jako kapłanów najniższej rangi, ale właściwie po to, aby szkolić ich na żołnierzy. Wiemy przecież, że w ten sposób udało się zmobilizować co najmniej tysiąc osób. Dokładnej liczby nie znam, ale nie jest ona na pewno tajemnicą dla dostojnego Szamaszeriba. Teraz tych dobrze uzbrojonych i, mam nadzieję, dobrze wyszkolonych ludzi należy wcielić do powstającej armii. Bardzo to wzmocni jej szeregi, bo nowi rekruci dopiero po dłuższym szkoleniu przedstawiać będą jakąkolwiek wartość.
– Cokolwiek ci chłopcy robili w świątyni Esagila i jej posiadłościach, są oni szangu, czyli kapłanami niskiego stopnia, a kapłani nie podlegają wojsku, lecz swoim duchownym zwierzchnikom; przede wszystkim mnie, jako naczelnemu kapłanowi.
– Po co ci, dostojny Szamaszeribie, własne wojsko w Esagili?
– Do obrony świątyni i posągu boga Mar duka.
– Wojsko potrzebne jest do obrony miasta. Jeśli padnie Babilon, Esagila nie będzie się bronić nawet przez kilka godzin. Twoi szangu nie zdadzą się na nic przeciwko taranom burzącym mury i doskonałym perskim łucznikom.
– Wszyscy szangu pozostaną w świątyni!
– A broń?
– Zbadam tę sprawę. Jeśli broń nie będzie nam potrzebna, przekażemy ją wojsku. Ponieważ zaś uważacie, że macie prawo do całego zboża zagarniętego Persom, zapłacicie za tę broń właśnie zbożem.
– A czym będę karmił wojsko? – oburzył się Belszimani. – Może mam je przysłać do Esagili? Po co wam tyle żywności? Macie jej pełne, magazyny!
– Musimy być przezorni i przygotowani na wszystko.
– Całe miasto musi być przygotowane na oblężenie. Zapewnienie żywności wojsku i ludności to teraz najważniejsza sprawa. Bezpieczeństwo świątyni związane jest z bezpieczeństwem miasta, a to z kolei ze sprawnością wojska. Armia nie może być głodna, dlatego nie oddam ani ziarenka jęczmienia, ani kropli oliwy czy kawałka suszonej ryby.
– Dobrze byłoby – zauważył kupiec Kalbu – aby ci, co są nieprzydatni, zwłaszcza kobiety, dzieci i starcy, opuścili Babilon.
– A gdzie się ci ludzie schronią przed Persami? – powątpiewał Edir-bel. – Okolice Babilonu będą na’pewno plądrowane przez obce wojska. Należy się raczej liczyć z odwrotną sytuacją: chłopi uciekną ze swoich domostw i w obrębie naszych murów będą szukali schronienia.
– Niech się udadzą do innych miast. Na przykład do Nippur lub Uruk. Albo jeszcze dalej.
– Co im to da? – ironizował Belszimani – przecież według dostojnego Szamaszeriba w tamtych miejscowościach także wybuchnie, albo już wybuchło, powstanie.
– Będzie tak, jak zechce Marduk – rzekł wyniośle arcykapłan.
– Dostojni – wtrącił się kupiec Kalbu do sporu – nie traćmy czasu na niepotrzebne słowa. Radźmy lepiej dalej, co należy czynić!
– Czekać, aż przyjdą Persowie – rzekł arcykapłan – i modlić się do Marduka. Gdy wróg nadejdzie, bóg rozpali płomień w piersiach mężów babilońskich. Jak lwy runą wówczas na wroga i rozbiją bezbożników.
– Wojsko, które czeka bez walki, przestaje być wojskiem – bronił się Belszimani. – Bezczynność może nas zgubić. Proponuję zebrać najlepsze oddziały i ruszyć na Sippar i Opis, gdzie satrapa nie ma zbyt wiele wojska. Będzie się zresztą obawiał buntu wewnątrz miasta. Nie zamknie się więc za murami, lecz spróbuje wymknąć się wraz z całą załogą. Mamy szansę przeszkodzić mu w tym i rozbić jego oddziały, a następnie opanować Opis i zająć przeprawy przez rzeki Purattu i Idiglat. Zdobędziemy nową broń, bo w Sippar znajdują się dobrze zaopatrzone arsenały, i skomplikujemy sytuację głównych sił perskich. Powiększymy także nasze szeregi o ochotników i rekrutów z obu tych miast. Oczywiście będziemy się musieli wycofać z powrotem do Babilonu pod naporem przewyższających nas liczebnie wojsk Kserksesa, ale zadamy im sporo strat. Trzeba także od jutra zapędzić ludzi do naprawy murów miejskich, które wymagają w wielu miejscach remontu. To bardzo pilne.
– Czy znajdziemy chętnych?
– Jeżeli będziemy płacić za pracę, i to nie pieniędzmi, lecz żywnością, rąk do roboty nie zabraknie.
– Skąd weźmiemy żywność?
– Muszą ją dać świątynie i składy wielkich kupców. We własnym, dobrze pojętym interesie.
– Nie mamy zbyt dużo żywności. Nie możemy jej rozdawać – stwierdził stanowczo Szamaszerib.
– Więc dobrze – zgodził się Belszimani – jutro roześlę oddziały wojska, aby skonfiskowały i przetransportowały do miasta jęczmień i pszenicę ze wszystkich okolic Babilonu.
– Tylko nie z majątków należących do świątyń! – podniósł głos arcykapłan.
– Nie możemy się oglądać, do kogo należy zboże. Musimy je mieć w Babilonie. Na rozliczenia przyjdzie czas po wojnie.
– Jutro zbierzemy specjalistów – zgodził się Edir-bel, który lepiej niż arcykapłan dostrzegał niebezpieczeństwo grożące miastu – i opracujemy plany naprawy umocnień. Wezwiemy też ludzi do tych robót.
– Stanowczo sprzeciwiam się uderzeniu na Sippar – powiedział Szamaszerib.
– Dlaczego?
– Nie stać nas na rozdzielenie naszych sił i ryzyko utracenia wszystkiego. w jednej bitwie. Poza tym sam Marduk dał nam znaki, że zwycięstwo czeka na nas tutaj, w Babilonie. Nigdzie indziej!
– Ją także obawiam się zbyt ryzykownych posunięć wojskowych – tym razem przedstawiciel Rady Starszych poparł arcykapłana – żeby się to nie skończyło jak z wojskiem księcia Baltazara. On także chciał przeszkodzić Cyrusowi i z małą – tylko garstką wrócił do miasta, z którego wyruszył na czele wielotysięcznej armii.
– Zrozumcie wreszcie – wykrzyknął tartanu Belszimani – że we wszystkich miastach Babilonii znajdują się stosunkowo słabe oddziały wojsk króla Kserksesa. Nie jest to specjalnie bitne wojsko, bo nie składa się z Persów czy Medów, lecz przeważnie z różnych ludów siłą wcielonych do armii. Nie brakuje tam i Babilończyków. W tych wszystkich miastach znajdują się wielkie składy wojskowe z bronią i z żywnością. Mamy szanse porozbijać te oddziały i zawładnąć magazynami. Jeśli tego nie zrobimy, król Kserkses ciągnąc na Babilon będzie zbierał tych żołnierzy i stale rósł w siły.
– Trzeba to dokładnie przemyśleć – zastrzegał się Edir-bel – nie można tak. nagle, bez zastanowienia, ryzykować wszystkich naszych sił zbrojnych. Nieudana wyprawa na Sippar to od razu katastrofa, bo zostaniemy bez żadnych rezerw militarnych. Właśnie tego się najbardziej obawiam…
– Nawet w wypadku niepowodzenia wyprawy na Sippar, zawsze zdołamy się wycofać z powrotem – przekonywał Belszi-mani. – Jeśli nie uda się nam zwyciężyć i będziemy musieli się cofnąć, satrapa zbyt mało ma wojska, aby nas ścigać. A poza tym w Babilonie pozostaną przecież szangu ze świątyni Esagila i sam bóg Marduk, który działa cuda…
Sprzysiężeni zbierali się codziennie i codziennie narady upływały na jałowych sporach. Wprawdzie miasto dostarczyło wojsku trochę broni, wprawdzie rozpoczęto naprawę umocnień, ale żadnych zasadniczych decyzji nikt nie był w stanie podjąć. Chociaż członkom spisku zagrażało wspólne niebezpieczeństwo, każdy bronił wyłącznie własnych interesów.
Konfiskata zbiorów w całej okolicy wywołała oburzenie kapłanów i bogatych właścicieli ziemskich. Tej żywności zresztą tartanu Belszimani nie zatrzymał na potrzeby armii, lecz przekazał je miastu na zapłatę za roboty przy murach. Dzięki temu naprawa ich posuwała się szybciej, bo rosła ilość rąk do pracy.
Stracono parę tygodni drogocennego czasu. Wreszcie Belszimani zdecydował: nie będzie oglądać się na innych i zacznie działać sam.