ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Lioren wiedział, że O’Mara nie oczekiwał od niego odpowiedzi, bo i tak wcześniej ją znał.

— Thornnastor, Conway i Seldal nie są głupi. Moje ostatnie dane wykazują, że razem przechowują w pamięci siedemnaście różnych zapisów, przy czym dawcy też nie należeli do szczególnie tępych. Swój poziom oceniam na nieco powyżej przeciętnej, nawet jeśli można mi zarzucić, że nie mogę być w tej kwestii do końca obiektywny.

Lioren chciał coś powiedzieć, ale psycholog uciszył go gestem dłoni.

— Obraz kliniczny przedstawiony przez Seldala, wiedza ogólna, którą uzyskał pan dotąd o Groalterrich, oraz pańska sugestia, że pacjent jest wedle standardów swojej rasy opóźniony w rozwoju — wszystko to sugeruje, że rany odniesione przez Hellishomara były skutkiem podjęcia próby samobójczej. Wszyscy o tym wiemy, jednak z pewnością nie ryzykowalibyśmy pogorszenia samopoczucia pacjenta, uświadamiając mu, że to wiemy, czy próbując taką informację upowszechnić. W sytuacji, którą pan opisał, pacjent miał wystarczająco wiele powodów, aby siebie unicestwić. Obecnie jednak — powiedział O’Mara nieco głośniej, jakby chciał dodać znaczenia temu fragmentowi swojej wypowiedzi — musimy dostarczyć mu motywacji do życia i to niezależnie od wyniku czekającej go operacji. Powinniśmy poszukać tego sposobu razem, i tak by właśnie było, gdyby nie okazał się pan tak skrajnie prawomyślnym i upartym stażystą. Niemniej jest pan obecnie jedynym pośrednikiem między nami i pacjentem, i próba zajęcia tego miejsca przez kogokolwiek innego, ze mną włącznie, mijałaby się z celem. Przypominam jednak, że to ja jestem naczelnym psychologiem tego cudownego przybytku i mam spore doświadczenie w przenikaniu do umysłów najdziwniejszych nawet istot. Mam prawo być informowany o wszystkim, co związane jest z moim polem działalności, pan zaś ma obowiązek przekazywać mi podobne informacje, aby korzystać i z mojej wiedzy podczas kontaktów z Groalterrim. Będę bardzo rozczarowany i zirytowany, jeśli spróbuje pan zasugerować, że nie była to próba samobójcza. A cóż to za nowy problem?

Lioren siedział przez chwilę w milczeniu. Obawiał się odezwać, niepewny, czy w ogóle jest jakaś nadzieja. Albo jeszcze gorzej — że sam będzie musiał znaleźć odpowiedź. Im dłużej zwlekał, tym czerwieńsza stawała się twarz O’Mary.

— Problem dotyczy mnie samego — powiedział w końcu. — Muszę podjąć trudną decyzję.

O’Mara usiadł prosto. Oblicze miał już w normalnych barwach.

— Słucham. Czy decyzja jest trudna, bo wiąże się z naruszeniem zaufania, którym obdarzył pana pacjent?

— Nie! Powiedziałem, że chodzi o mnie. Może zresztą nie powinienem pytać pana o radę, przydając panu jeszcze jednego ciężaru.

O’Mara nie okazał ani cienia złości.

— Ja zaś nie powinienem, być może, zezwolić panu na utrzymywanie kontaktów z Hellishomarem. Przynajmniej do chwili, gdy uzyskamy jego zgodę na operację. Zgoda na bliskie relacje dwóch istot obciążonych podobnym poczuciem winy i tak samo pragnących przedwcześnie zakończyć życie to spore ryzyko. Nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie — poprawa stanu obu osobników czy wspólne pogrążenie się w jeszcze głębszej depresji. Jak dotąd udawało się panu uniknąć najgorszego. Proszę przedstawić swój problem, zaczynając od tego, dlaczego uważa pan, że to nie moja sprawa, a sam ocenię skalę ryzyka.

— Ale to będzie wymagało długich wyjaśnień — zaprotestował Lioren. — Musiałbym też sięgnąć do danych, które są na razie tylko spekulacjami.

O’Mara uniósł rękę i pozwolił jej opaść.

— Ma pan czas. Słucham.

Lioren zaczął od opisu dziwnej, podzielonej pokoleniowo społeczności Groalterrich, co nie potrwało długo, bo większość przedstawił już wcześniej, O’Mara zaś był znany z braku cierpliwości. Dodał, że dzięki trudnym do ustalenia umiejętnościom, Rodzice kontrolowali całą planetę wraz z populacją Młodych, nieinteligentnymi formami życia, roślinnością i zasobami naturalnymi, zapewniając równowagę całej ekosferze. Był to ostatecznie jedyny świat, którym dysponowali. Zwykli przez to cenić życie jako takie, szczególnie zaś życie inteligentne. Prawa Groalterrich były przekazywane przez Rodziców dorastającym Młodym, którzy z kolei nauczali osobniki dopiero wchodzące w życie. Ich przyjęcie opierało się na zrozumieniu i dobrowolności, jako że była to rasa łagodna, nie stosująca przemocy. Nauczanie Młodych przebiegało w dwóch etapach — najpierw ustnie, potem zaś telepatycznie, przez co przypominało głębokie warunkowanie. Naruszenie prawa musiało zatem wiązać się z głębokim poczuciem winy jako zasadniczą karą, jego dotkliwość zaś dawała się w tym przypadku porównać tylko z cierpieniem powodowanym przez wyrzuty sumienia u osób poddanych ostrej formie indoktrynacji religijnej.

— Ten wniosek wysnuwam na podstawie faktu, iż Hellishomar kilka razy nazwał swój czyn nie zbrodnią, ale grzechem. Dla Groalterrich najcięższym z grzechów jest zapewne celowe odebranie sobie życia. Jeśli rzeczywiście obie grupy są tak religijne, rodzą się następne pytania. W jakiego boga mogą wierzyć prawie nieśmiertelne stworzenia? I czego oczekują po śmierci?

— Ja raczej zadaję sobie pytanie, kiedy przejdzie pan wreszcie do sedna sprawy — powiedział O’Mara. — Gdybyśmy mieli czas, moglibyśmy prowadzić ciekawą dyskusję na tematy religijne, ale podobno gdzieś tu kryje się jakiś problem?

— Oczywiście — powiedział Lioren. — Wiąże się on z ich wierzeniami religijnymi. I, niestety, także ze mną.

— Proszę o wyjaśnienie. Krótkie.

— Wszystkie religie, którym ostatnio się przyglądałem, mają ze sobą wiele wspólnego. Podobnie jak i ich wyznawcy, może poza paroma rasami, które żyją nadzwyczaj krótko albo bardzo długo, przynajmniej w odniesieniu do federacyjnej średniej…

W przedcywilizacyjnych czasach, gdy religie dopiero się kształtowały i zaczynały wpływać na sposób myślenia wyznawców, a szczególnie na ich stosunek do innych i ich własności, co uformowało postawy kultury, spotykane zwykle nadzieje i potrzeby były dość proste. Poza nielicznymi sprawującymi władzę, reszta nie była szczęśliwa — gnębiły ją epidemie, dokuczał głód, ciągle groziła im przedwczesna albo gwałtowna śmierć, długość życia zaś nie była nawet zbliżona do obecnej.

Oczywiście największą uwagę zwracali na te nauki, które dawały im nadzieję na lepsze bytowanie po śmierci, w niebie, gdzie nie zaznają już strachu, bólu ani głodu, nikt nie oddzieli ich od bliskich czy przyjaciół i gdzie zawsze już będzie dobrze.

— Tymczasem Groalterri już za życia stają się niemal nieśmiertelni, zatem dłuższe życie nie należy zapewne do ich największych pragnień. Z powodu wielkich rozmiarów i niewielkiej ruchliwości sprawują telepatyczną władzę nad otoczeniem i sprawiają, że to pożywienie przychodzi do nich, a nie odwrotnie. Są zbyt wielcy, aby groziło im poważne zranienie, choroba czy ból, w każdym razie zanim dotrą prawie do kresu życia. Wtedy wzywają na pomoc Rębaczy, aby oddalili czas ich odejścia.

Z początku myślałem, że chodzi o rzeczywiste przedłużenie życia, nawet jeśli ma towarzyszyć mu narastające już do końca cierpienie, ale to byłoby zachowanie nie pasujące do tak pozbawionych egoizmu i filozoficznie nastawionych do przemijania istot, jak Rodzice. Zrozumiałem, że chodzi tutaj o danie wystarczającego czasu na właściwe przygotowanie się do tego, co wedle wierzeń Groalterrich, istnieje po śmierci. Możliwe, że ich niebo jest miejscem, gdzie mają nadzieję odkryć sekret dzieła stworzenia, ponadto zaś uzyskają to, czego brakuje im najbardziej — zdolność poruszania się. Pewnie tęsknią za ucieczką z masywnych ciał będących więzieniem intelektu, co może oznaczać ucieczkę z planety, ucieczkę gdzieś na zewnątrz, w kosmos, i podróże po ogromnym wszechświecie, które są. wyzwaniem dla ich umysłów.

O’Mara uniósł rękę, ale wydawało się, że zrobił to spokojnie, jakby tym razem pragnął być uprzejmy.

— Ciekawa teoria, Lioren. Sądzę, że bliska prawdy. Jednak nadal nie wiem, w czym tkwi problem.

— Problem w tym, czym kierowali się Rodzice, wysyłając Hellishomara do nas. Wiąże się to z moim późniejszym zachowaniem wobec pacjenta. Czy liczyli na to, że w pełni uzdrowimy Młodego, jak pragnęliby wszyscy troskliwi Rodzice? A może z góry założyli, że to niemożliwe i oczekiwali tylko, że zainteresujemy czymś skazanego na śmierć Młodego, aby zajęty nowymi kontaktami nie myślał o nadchodzącym końcu? Hellishomar jest telepatycznie niemy i głuchy, zatem rodzice nie mogli przekazać mu swoich myśli czy zamiarów ani tego, że wybaczyli mu jego grzech. Czy że współczują mu cierpienia i chcą mu ulżyć, dając szansę doświadczenia czegoś, co nie było dotąd udziałem żadnego z Groalterrich. Przypuszczam jednak, że pacjent jest inteligentniejszy i bardziej przyzwyczajony do ugruntowanej religijnie samodyscypliny, niż Rodzice mogli sądzić. Tak czy owak, obecnie Hellishomar próbuje odrzucić ich dar. Zaraz po przywiezieniu nie stawiał oporu i wykonywał proste polecenia wydawane podczas wstępnego badania przez pielęgniarki i Seldala. Sam jednak o nic nie pytał i nie odpowiadał na pytania na swój temat, a oczy miał zwykle zamknięte. Dopiero gdy opowiedziałem pacjentowi o sobie i odkrył, że ja też cierpię przez popełniony grzech i poczucie winy, zaczął mówić o sobie. Wprawdzie kazał mi obiecać, że nie przekażę jego słów nikomu, ale okazał wielkie ożywienie, gdy zacząłem opowiadać mu o rasach i światach Federacji. Gdy chciałem pokazać mu materiały filmowe, oprócz ożywienia pojawiło się napięcie. Nalegam, a raczej sugeruję, aby ograniczyć jego kontakty z przedstawicielami nowych ras do minimum i żeby nie przekazywać mu obecnie żadnych informacji poza tymi, które dotyczyć będą planowanego leczenia. Może dobrze byłoby wyłączać jego translator albo i zakrywać mu oczy, gdyby operację miał przeprowadzać ktoś nowy…

— Dlaczego? — spytał ostro O’Mara.

— Ponieważ Hellishomar jest grzesznikiem, który ma siebie za niegodnego widoku nieba. Dla Groalterrich opuszczenie planety to nic innego jak śmierć, przejście do lepszego życia w niebie. W ten sposób traktuje Szpital wraz z jego mieszkańcami już jako fragment zaświatów, na które nie zasłużył.

O’Mara pokazał zęby.

— Wiele nazw zyskał dotąd Szpital, ale nikt nie miał go jeszcze za niebo. Widzę, że Hellishomar boryka się z teologicznym dylematem, który musimy pomóc mu rozwiązać. Jednak co ze wspomnianym problemem?

— Chodzi o moją niepewność i lęk — wyjaśnił Lioren. — Nie wiem, jakie były dokładnie intencje rodziców, gdy dotknęli umysłu kapitana. Musieli w ten sposób dowiedzieć się sporo o Federacji, gdyż zasugerowali, gdzie należy zabrać chorego, najwyraźniej jednak zlekceważyli religijne implikacje tego faktu. Może teologia dorosłych jest odmienna, bardziej liberalna, albo po prostu nie wiedzieli, co dokładnie czynią. Może też, jak już wspomniałem, sądzili, że Hellishomar i tak niebawem umrze, i chcieli dać mu szansę ujrzenia chociaż skrawka nieba, bo nie byli pewni, jaki los czeka po śmierci osoby upośledzone umysłowo, niedorozwinięte. Może też oczekują, że w pełni go wyleczymy i odwieziemy do domu, aby mógł zająć swoje miejsce wśród Rodziców. Co się jednak stanie, jeśli uleczymy tylko jego fizyczne obrażenia? To właśnie mnie przeraża i dlatego nie chcę działać dalej bez pomocy.

— Przeraża? — spytał O’Mara cichym, jakby nieobecnym głosem kogoś, kto szuka już rozwiązania problemu.

— Istnieje wiele precedensów — proroków i nauczycieli, którzy przybywali z pustkowi, aby głosić nauki burzące stary ład. Na Groalterze nie ma przemocy, nie ma też sposobu, aby uciszyć heretyka, który byłby głuchy na słowa Rodziców. Hellishomar może zaś wyrobić sobie nowe spojrzenie na świat, zupełnie inne niż to, którego starsi zapewne oczekują. Co będzie, jeśli zacznie nauczać młodych, że niebo wypełnione jest maszynami służącymi do podróży międzygwiezdnych i innymi cudami, które budują istoty krótkowieczne i często mniej inteligentne niż Groalterri, kierujące się do tego niekoniecznie akceptowalną etyką. W ten sposób Młodzi sami mogą zacząć budować statki kosmiczne i wyprawiać się do nieba jeszcze przed osiągnięciem dorosłości. Taki obrót spraw spowodowałby z pewnością zaburzenie dotychczasowej równowagi. Co gorsza, jeśli Hellishomar zachowałby takie poglądy również jako dorosły, naraziłby całą kulturę na wrzenie, i to takie, które ciągnęłoby się przez tysiące lat. Przyczyniłem się już do zniszczenia cywilizacji na Cromsagu — dodał Lioren. — Obawiam się, że teraz mogę stać się winny jeszcze jednego spustoszenia, zniszczenia najbardziej zaawansowanej rasy odkrytej dotąd przez Federację.

O’Mara złączył dłonie i przez chwilę wpatrywał się w nie, zanim przemówił.

— Zatem naprawdę mamy problem — powiedział, kładąc nacisk na drugie słowo. — Najprościej byłoby stracić tego pacjenta, pozwolić mu umrzeć. Dla dobra jego pobratymców, naturalnie. Jednak to byłoby rozwiązanie typowe dla dawnych czasów, na które musielibyśmy na dodatek uzyskać zgodę całego personelu Szpitala, Korpusu Kontroli, Federacji i Rodziców Groalterrich. Musimy zatem zrobić, co w naszej mocy, aby pomóc pacjentowi, w nadziei że Rodzice wiedzieli jednak, co robią. Zgadza się pan ze mną? — spytał psycholog, nie czekał jednak na odpowiedź. — Sugestia, aby tylko pan utrzymywał kontakt z pacjentem, wydaje mi się słuszna. Hellishomar zostanie odizolowany od innych osób, ja też nie będę szukał z nim kontaktu. W każdym razie nie bezpośrednio. Jak na razie radzi pan sobie nieźle, ale brak panu doświadczenia czy, jak określa to Cha, znajomości co subtelniejszych zaklęć. Nie wie pan wszystkiego, nawet jeśli często zachowuje się pan tak, jakby wiedział. Na przykład istnieje szereg sprawdzonych metod nawiązywania przyjacielskich relacji z obcymi pacjentami, którzy wycofali się z przyczyn emocjonalnych…

O’Mara przerwał, ale nadal wpatrywał się wprost w Liorena. Jedną ręką sięgnął do komunikatora.

— Braithwaite, przełóż wszystkie moje spotkania na wieczór albo na jutro. Dyplomatycznie, ostatecznie Edanelt, Cresk-Sar i Nestrommli to starsi lekarze. Przez najbliższe trzy godziny nie ma mnie dla nikogo. A teraz, Lioren — dodał — ty będziesz słuchać, a ja będę mówić…

Загрузка...