Rhabwar odleciał z pokładem medycznym zapełnionym głównie młodocianymi pacjentami. W izbie chorych zostało jeszcze wielu dorosłych, sporo było ich też w odwiedzanych codziennie przez Liorena lecznicach na powierzchni planety. Chociaż ich stan był bardziej poważny, uznał, że przetrwanie gatunku zależy przede wszystkim od młodych, dlatego ich pierwszych zdecydował się poddać leczeniu.
Zignorował coraz bardziej sarkastyczne w tonie wiadomości od pułkownika Skemptona, który odpowiadał za utrzymanie Szpitala i przypominał, że nie zdoła przyjąć na oddział całej populacji Cromsagu, nawet jeśli obecnie nie jest ona zbyt liczna, chorych do badań i testów zaś na pewno mają już dosyć. Cała załoga Rhabwara znała treść tych wiadomości, które były przesyłane otwartym tekstem, jednak Prilicla bez słowa zgodził się zabrać na pokład dwudziestu dodatkowych pacjentów.
Lioren pomyślał, że mały empata należy do najbardziej skłonnych do ugody istot w znanej części wszechświata, w odróżnieniu od tubylców, którzy nigdy nie mieli zostać jego przyjaciółmi. Chyba żeby zdarzył się cud, jednak Lioren nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone.
Nadal spędzał cały czas przy pacjentach i jak mógł starał się podnosić na duchu ponad dwustu lekarzy Korpusu i techników obsługujących centra żywnościowe, którzy robili co w ich mocy, aby utrzymać chorych przy życiu. Nie tracił przy tym nadziei, że nastawienie wobec przybyszów jeszcze się zmieni i pojawi się choć mała rysa w murze obojętności, jednak była to płonna nadzieja. Tymczasem śmierć zbierała coraz większe żniwo, głównie przez to, że podobnie jak w Szpitalu, także i tutaj brakowało sprzętu umożliwiającego dożylne żywienie całej populacji.
Czasem zdarzało się, że mimo rozwinięcia sieci naziemnych i powietrznych patroli tubylcy nadal zabijali się nawzajem.
Lioren też trafił na podobną sytuację w obszarze, który wcześniej uznano za nie zamieszkany. Zapewne jednak Cromsagianie ukryli się w lesie przed patrolami. Lecąc nad opuszczonymi osiedlami, w pewnej chwili dostrzegł grupę sześciu walczących istot. Zanim ślizgacz z indiańską załogą zdołał wylądować na łączce pomiędzy dwoma budynkami, „wojna” dobiegła już końca i na trawie leżały tylko cztery bezwładne ciała.
Mimo rozległych obrażeń uczestników walki poznali, że mają przed sobą trzech mężczyzn i jedną kobietę. Mężczyźni już nie żyli, kobieta miała umrzeć lada chwila. Dracht-Yur wskazał na dwa krwawe ślady wiodące do drzwi jednego z budynków.
Dzięki swoim dłuższym nogom Lioren dotarł tam pierwszy. Zaraz za progiem ujrzał dwa zakrwawione ciała, zwarte na podłodze w morderczej walce. Były to wściekłe, zwierzęce zmagania. Lioren wcisnął środkowe kończyny między tubylców i próbował ich rozdzielić. Dopiero wtedy zorientował się, że nie ma przed sobą dwóch osobników męskich, jak sądził z początku, ale parę mieszaną, która była zajęta gwałtowną kopulacją.
Puścił ich i wycofał się pospiesznie, nagle jednak tubylcy oderwali się od siebie i rzucili na Liorena. W tej samej chwili nadbiegający Dracht-Yur wpadł na niego od tyłu, podcinając mu nogi. Kapitan upadł na plecy, tubylcy zwalili się na niego, a Nidiańczyk znalazł się gdzieś pod nimi. Przez moment walczył o życie.
W pierwszych dniach na Cromsagu stwierdzono, że tubylcy są zbyt osłabieni chorobą, aby konieczne było noszenie w ich obecności ciężkich skafandrów, cały personel Korpusu zdecydował się zatem przywdziać lżejsze stroje, które chroniły tylko przed chłodem, słońcem i ukąszeniami owadów.
Właśnie dlatego teraz Lioren pierwszy raz w życiu musiał walczyć o przetrwanie. Na jego planecie nie praktykowano tak barbarzyńskich metod rozstrzygania sporów; na dodatek atakujący wydawali się wyjątkowo silni i ranili go dotkliwie, powodując ból, jakiego nigdy jeszcze nie zaznał.
Osłaniając się przed kolejnymi ciosami i odpychając natarczywe ręce próbujące wyrwać mu z głowy szypułki oczne, zauważył, jak Dracht-Yur, który wydostał się spod niego, pełznie ku drzwiom. Napastnicy na szczęście go zignorowali, bo niewielki i porośnięty futrem Nidiańczyk nie miałby żadnych szans w podobnym starciu. Kilka sekund później Dracht ponownie zjawił się w progu, tym razem z przezroczystą maską na głowie. Dała się słyszeć cicha eksplozja granatu gazowego i ciała tubylców nagle zwiotczały.
Oba były pokryte rozległymi plamami zmian skórnych, ale chociaż przez dłuższą chwilę pozostawały w bezpośrednim kontakcie ze skórą Liorena, nie niosło to ze sobą żadnego niebezpieczeństwa. Patogeny danego ekosystemu nigdy nie atakowały istot zrodzonych pod obcymi słońcami.
Zastosowany przez Nidiańczyka gaz obezwładniający został odpowiednio dobrany do metabolizmu tubylców, na przedstawicieli innych ras działał wiec znacznie słabiej, Lioren nie stracił przytomności, chociaż nie mógł się ruszać. Patrzył więc tylko, jak Dracht nakłada opatrunki na większe rany i warknięciami wydaje jakieś polecenia do laryngofonu. Zapewne nakazywał pilotowi wezwać pomoc medyczną, czego Lioren mógł się tylko domyślać, gdyż jego własny translator został zniszczony podczas szamotaniny. Niewiele go to zresztą obchodziło; w tej chwili odczuwał tylko ból, wywołaną nim złość i osłabienie spowodowane nagłym spadkiem napięcia. Jego ciało nagle zaczęło domagać się snu, umysł jednak pozostawał jasny.
Przerywanie obcym kopulacji było poważnym błędem, jednak usprawiedliwionym, ponieważ nikt z przybyszów nie widział dotąd podobnego aktu w wykonaniu mieszkańców Cromsagu. Zakładano zresztą, że choroba i nieustanne zmagania nie zostawiają im na to wiele sił. Niemniej ich reakcja, a szczególnie gwałtowność ataku, zaskoczyła Liorena.
Na Tarli podobna aktywność, szczególnie podejmowana przez starszych, którzy byli ze swoimi partnerami od wielu lat, była zwykle publicznie celebrowana. Lioren wiedział jednak, że wiele gatunków Federacji preferuje odosobnienie i nie ma to zwykle żadnego związku z poziomem ich inteligencji czy ogólnego rozwoju myśli społecznej.
Lioren nie miał oczywiście żadnych osobistych doświadczeń w tej dziedzinie, jako że zaangażowanie na polu nauk medycznych pochłaniało go bez reszty i brakowało mu czasu na życie emocjonalne i związane z tym zaburzenia obiektywizmu. Jako dobry klinicysta, po prostu nie mógł sobie na to pozwolić. Gdyby jednak był zwykłym Tarlaninem, któremu ktoś przeszkodził w akcie miłosnym, mógłby zachować się szorstko i nieuprzejmie, na pewno jednak nie rzuciłby się na intruza z pięściami.
Mimo wszystkich przykrych doznań cały czas szukał wytłumaczenia tej dziwnej reakcji. Może tych dwoje wpełzło do budynku, aby mimo ran i osłabienia osłodzić sobie ostatnie chwile przed śmiercią? Na pewno było to działanie podjęte za zgodą obojga partnerów, jako że akt kopulacji był u nich zbyt złożony, aby można go było wymusić.
Nie wykluczało to możliwości, że kopulacja była skutkiem pobudzenia wywołanego wcześniejszą walką albo formą nagrody ze strony kobiety dla najlepszego wojownika. Istniało wiele historycznych przykładów podobnych zachowań, chociaż nie dotyczyło to na szczęście dziejów Tarli. Wszelako należało pamiętać, że tutaj obie płcie walczyły na równych prawach, chociaż zwykle tylko we własnym gronie.
Lioren zanotował w pamięci, aby przygotować szczegółowy raport o tym incydencie i dostarczyć go specjalistom od kontaktów kulturowych. Może oni znajdą jakieś wytłumaczenie i wpadną na pomysł, jak uniknąć podobnych konfliktów w przyszłości. Zakładając oczywiście, że tubylcy przetrwają, aby wstąpić kiedyś do Federacji.
Liorenowi nagle pociemniało w oczach. Przez chwilę widział jeszcze cztery odrębne obrazy wnętrza pokoju, gdzie Dracht-Yur opatrywał nieprzytomnych tubylców, po czym zły na siebie za taką słabość, zapadł w sen.
Nidiańczyk doglądał go w izbie chorych Vespasiana, aż najgłębsze rany zaczęły się goić. Przez cały ten czas musiał przypominać przełożonemu, że w obecnej sytuacji jest tylko pacjentem.
Nie mógł jednak odłączyć Liorena od systemu łączności ani nakazać mu zawieszenia kontaktów z całym światem.
Czas jakby stanął w miejscu, a sytuacja na Cromsagu z każdym dniem się pogarszała. Średnia liczba zgonów doszła do stu pięćdziesięciu na dobę, Tenelphi zaś nie nadlatywał. Lioren wysłał do Szpitala zakodowany sygnał nadprzestrzenny. Powtórzył go kilkakrotnie, aby na pewno udało się go odczytać po przebyciu tak wielkiej odległości. Przekazał, że personel na Cromsagu goni już resztką sił. Nie był zdziwiony, że nie otrzymał odpowiedzi. W Szpitalu z pewnością o tym wiedziano, patologia zaś nie miała nic nowego do powiedzenia.
Pięć dni później nadeszła wiadomość, że Tenelphi właśnie startuje i za trzydzieści pięć godzin powinien pojawić się na Cromsagu z pierwszą dostawą leku. Nie został on jeszcze do końca przetestowany pod kątem długofalowego oddziaływania, ale miał być skuteczny przeciwko najgroźniejszym objawom epidemii. Wraz z transportem wysłano też szczegółowe dane z ostatnich badań oraz oczywiście instrukcje stosowania samego leku.
Lioren natychmiast zaczął obmyślać najwydajniejszy system dystrybucji medykamentów. Dracht pozwolił mu z tej okazji przenieść się do centrum łączności pancernika, nie wyraził jednak zgody na powrót na powierzchnię planety. Radość przygasła, gdy statek kurierski przycumował u burty Vespasiana.
Owszem, leku było dość, aby zaaplikować pierwszą dawkę wszystkim mieszkańcom Cromsagu, jednak zabroniono używać go na większą skalę przed wykonaniem serii dodatkowych testów klinicznych.
Wedle słów szefa patologii podanie minimalnej dawki zapewniało bardzo dobre rezultaty, istniały jednak przesłanki, że mogą wystąpić też efekty uboczne, takie jak zaburzenia postrzegania oraz okresy utraty świadomości. Możliwe, że nie mogły one powodować trwałych szkodliwych skutków, jednak należało to dopiero zbadać.
Jednorazowe podanie specyfiku skutkowało powolnym ustępowaniem objawów choroby, ogólną poprawą kondycji i stopniową regeneracją organów. Proces zdrowienia wiązał się ze znacznie podwyższonym zapotrzebowaniem na składniki odżywcze, szczególnie w okresach braku przytomności. Zwiększała się też masa ciała.
Młodociane osobniki reagowały na leczenie podobnie, włączywszy w to i utratę świadomości, i zaburzenia umysłowe, tyle że ich dzienne zapotrzebowanie pokarmowe było jeszcze większe, wzrost masy ciała zaś wiązał się również z jego przyspieszonym proporcjonalnym wzrostem.
Wydawało się prawdopodobne, że poprawa stanu zdrowia młodych pacjentów, których dojrzewanie spowolniła choroba, daje organizmowi szansę na nadrobienie zaległości. Zaburzenia umysłowe i okresy utraty świadomości mogły wiązać się z zapotrzebowaniem na sen i wypoczynek towarzyszące regeneracji. Nie uznano tych objawów za istotne klinicznie. Zwiększenie dawki leku, na co zdecydowano się u jednego pacjenta, przyspieszyło proces zdrowienia bez dodatkowych skutków ubocznych. Nie było jednak pewności, czy powtarzające się epizody zaburzeń myślenia doprowadzą do nieodwracalnych zmian w mózgu.
Thornnastor przepraszał, że wysyła nieprzetestowany lek, jednak wiadomość wysłana przez Liorena uświadomiła mu powagę sytuacji i zdecydował się na wysłanie transportu już teraz, aby nie marnować czasu na transport po zakończeniu testów, które mogą zostać przeprowadzone równolegle w Szpitalu i na Cromsagu.
— Zgodnie z instrukcjami, grupa testowa nie powinna liczyć więcej niż pięćdziesięciu pacjentów — powiedział Lioren na odprawie zorganizowanej dla starszego personelu medycznego. — Ma obejmować przedstawicieli wszystkich grup wiekowych, o różnym stopniu zaawansowania choroby. Nie wszyscy otrzymają taką samą dawkę leku. Szczególną uwagę powinniśmy zwracać na stan pacjentów w okresach zaburzeń myślenia. Chodzi o sprawdzenie, czy w znajomym dla nich środowisku będą one równie nasilone jak w Szpitalu. Pierwszy etap testu potrwa dziesięć dni, po nim…
— Przez dziesięć dni stracimy jedną czwartą populacji — przerwał mu nagle Dracht-Yur z wyraźną złością. — A już teraz zostały tylko dwie trzecie tej liczby, którą zastaliśmy po wylądowaniu. To miejsce zostało przeklęte przez crutath. Oni wymierają, tak jakby…
— Też się tego obawiam — powiedział Lioren, rezygnując z udzielenia Nidiańczykowi reprymendy za samowolne zabranie głosu. Jednocześnie odnotował w myślach, aby sprawdzić potem, co znaczy „crutath”. — Rozumiem więc wasze odczucia. Jednak to za mało, aby zlekceważyć zalecenia Thornnastora. Nie możecie podjąć decyzji w tej sprawie. Wysłucham oczywiście wszystkich opinii, ale odpowiedzialność za tryb postępowania i jego skutki spoczywa wyłącznie na mnie. Oto, co zamierzam…
Nikt nie krytykował jego planu, który wcześniej dokładnie przemyślał. Co więcej, rady, z którymi pospieszyli jego podwładni, miały raczej charakter osobisty niż zawodowy. Sugerowali, aby zastosował się do sugestii Thornnastora, modyfikując je trochę i zwiększając grupę testową do stu osobników. Ostrzegano też, że podobny pomysł może zniszczyć całą jego karierę zawodową.
Liorena kusiło, aby posłuchać, głównie z szacunku dla kogoś, kogo uznawano za najwybitniejszego patologa Federacji. O swoją przyszłość raczej się nie troszczył. Nie był jednak pewien, czy Thornnastor naprawdę rozumiał, w jak trudnej sytuacji się znaleźli. Szef patologii był perfekcjonistą, który nigdy nie pozwoliłby na stosowanie niesprawdzonego produktu, i żądanie dalszych testów wynikało zapewne tylko z jego podejścia, a nie z rzeczywistej potrzeby. Biorąc pod uwagę, że jako Diagnostyk miał w pamięci zapisy co najmniej dziesięciu innych gatunków, należało wybaczyć podobne drobne niedoskonałości.
Średnia dzienna liczba zgonów zbliżała się do dwustu i podanie leku tylko pięciu dziesiątkom chorych byłoby, zdaniem Liorena, czynem wręcz zbrodniczym.
Może Thornnastor mógł sobie pozwolić na perfekcję, na Cromsagu nie było na nią miejsca. Skutki uboczne zapewne były tylko przejściowe, a nawet jeśli nie, potem będzie można się nimi zająć. Gdyby nawet doszło do najgorszego, istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że uszkodzenia mózgu przeniosą się na potomstwo. Sam O’Mara stwierdził zresztą, że nie ma mowy o dziedzicznych urazach. Każdy mieszkaniec Cromsagu, nawet zrodzony z upośledzonych umysłowo rodziców, będzie w pełni zdrowy.
Albo równie szalony, przebiegło Liorenowi przez głowę, gdy przypomniał sobie o krwiożerczości tubylców.
Wspomniał jeszcze, że operacja będzie niełatwa, ale obecnie liczy się przede wszystkim czas. Trzeba podać dawkę leku wszystkim mieszkańcom Cromsagu. Nim minęła godzina, zaczęto wcielać ten plan w życie. Najpierw zajęto się tymi, którzy przebywali w izbie chorych Vespasiana, potem ruszono dalej, przekazując środek oraz dodatkowe zapasy substancji odżywczych do wszystkich placówek Korpusu na planecie. Na pokładzie pancernika zostali tylko wachtowi, obsada działu łączności oraz technicy zajmujący się lądowymi i powietrznymi środkami transportu. Lioren, który nie był jeszcze w pełni zdrowy, dzielił swoją uwagę między dział łączności a izbę chorych, gdzie został jako jedyny lekarz.
Dawkę różnicowano w zależności od wieku, masy ciała i kondycji pacjenta. Najmłodsi dostali trzy razy większą dawkę niż zalecana przez Thornnastora. Ciężko chorym podawano o wiele więcej. W zasadzie pierwszeństwo powinni mieć pacjenci w fazie terminalnej, jednak wyszukanie ich zajęłoby zbyt wiele czasu, podawano ją zatem wszystkim, których udało się odnaleźć.
Szybko nabrali wprawy. Kilka słów wyjaśnienia, zastrzyk, zostawienie żywności w zasięgu rąk pacjenta, który był zwykle zbyt słaby, aby protestować, i następny.
Pod koniec trzeciego dnia zakończyli pierwszy etap. Wszyscy już otrzymali lek. Zaczęła się faza druga, czyli odwiedziny pacjentów. O ile było to możliwe — codziennie. Poza zwykłymi badaniami uzupełniano też zapasy żywności. Wszyscy pracowali bez wytchnienia, jedząc to samo co pacjenci i sypiając po kilka godzin na dobę. Narastające zmęczenie personelu doprowadziło do jednego przymusowego lądowania ślizgacza i dwóch wypadków na ziemi. W żadnym z nich nie było ofiar śmiertelnych, jednak w izbie chorych pojawili się nowi pacjenci.
Czwartego dnia jeden z chorych leczonych na pokładzie pancernika zmarł, ale ogólna liczba zgonów spadła do stu pięćdziesięciu. Piątego dnia odnotowano tylko siedem zejść, w szóstym dniu żadnego.
Sytuacja w izbie chorych odzwierciedlała to, co działo się na całej planecie.
Zgodnie z przewidywaniami Thornnastora, choroba z wolna się cofała, a pacjenci jedli coraz więcej. Nie robiło im różnicy, że wszystkie potrawy pochodzą z syntetyzerów. Nadal jednak nie byli skłonni do współpracy, nie pozwalali się też dotykać. Wszyscy uznali, że w tej sytuacji lepiej będzie nie naciskać, zwłaszcza że pacjenci byli coraz silniejsi. Młodzi rzeczywiście jedli więcej niż dorośli i szybko zauważono wyraźne zmiany ich wzrostu.
Teraz było już oczywiste, że choroba, która tak bardzo hamowała rozwój organizmu, musiała atakować przede wszystkim układ wydzielania wewnętrznego. Poza tym, że pacjenci dojrzewali w przyspieszonym tempie, obserwowano też inne zmiany. Najmłodsi, którzy wcześniej najłatwiej pozbywali się lęków i rozmawiali z przybyszami dość swobodnie, zaczęli zamykać się w sobie.
Jak zauważył Lioren, więcej za to kontaktowali się z wracającymi do zdrowia dorosłymi. Nigdy nie próbowali teraz odzywać się do obcych, gdy w pobliżu był ktoś dorosły.
Z czasem większość pacjentów doszła do siebie na tyle, że nie wymagali opieki. Lioren widywał ich rzadko i nie miał pojęcia, o czym mogą ze sobą rozmawiać. Pewnego dnia nastawił więc system monitorujący na jeden z oddziałów, aby z własnej kwatery posłuchać, co tam się dzieje. Jak wszyscy podsłuchujący, oczekiwał pełnej emocji wymiany zdań na temat koszmarów spadłych z nieba, co było dosłownym tłumaczeniem nazwy, którą nadali im tubylcy. Mylił się jednak.
Obecni na sali śpiewali chórem, przez co translator nie był w stanie wyłowić poszczególnych głosów. Dopiero gdy jeden starszy osobnik zabrał głos, zwracając się do kogoś młodego, Lioren pojął, czego jest świadkiem.
Była to uroczystość inicjacji, nauki przygotowujące do podjęcia życia płciowego i dorosłych relacji.
Lioren czym prędzej wyłączył urządzenie. W jego kulturze ryty przejścia w dojrzałość były niezwykle ważne, podobnie jak w wielu innych społeczeństwach. Nie mógł słuchać tego bez obrazy dla własnych uczuć.
Ulżyło mu, gdy sprawdził, że w izbie chorych pancernika było zaledwie troje nieletnich, w tym dwoje niemowląt i jeden tylko młodzieniec.
W następnych dniach nie odnotowano ofiar, jednak stan techniczny pojazdów, które były ostatnio intensywnie wykorzystywane, zaczął napawać niepokojem. U kresu wytrzymałości były też moduły produkujące żywność, zarówno te pokładowe, jak i nowe, rozmieszczone w terenie. Zasady właściwej eksploatacji zalecały uruchamianie ich tylko na kilka godzin w ciągu doby, podczas gdy teraz musiały pracować bez przerwy. Podobne wyczerpanie dało się zauważyć u ludzi, którzy zdawali się niekiedy zasypiać na stojąco. Wszyscy rozumieli jednak, że operacja zakończyła się sukcesem. Ta świadomość dodawała im sił do dalszego działania.
Niektórych irytowało, że nadal nie spotkali się z żadnymi przejawami wdzięczności. Owszem, tubylcy zjadali wszystko, co im dostarczano, ale ignorowali wszelkie próby wyjaśnienia przebiegu i celu kuracji. Z drugiej strony, nie przejawiali wrogości poza sytuacjami, gdy chciano zbadać któregoś albo pobrać mu krew.
Co za niewdzięczna i niemiła rasa, myślał Lioren. Jednak jego zadaniem było wyleczenie ich ciał, nie umysłów, i z tego obowiązku wywiązał się należycie.
Przez cały ten czas Szpital milczał jak zaklęty.
Lioren myślał o powolnych działaniach Thornnastora przeprowadzającego na pacjentach te same testy, którym poddani zostali już wszyscy mieszkańcy planety. Owszem, Lioren naruszył zasady patologii, ale gdyby tego nie zrobił, skazałby na śmierć kolejne setki tubylców.
Dawki leku obliczył w taki sposób, aby wszyscy, dzieci i dorośli, wrócili do zdrowia w tym samym czasie. Mimo że był świadom poważnej niesubordynacji, uważał, że zasłużył na pochwałę.
Następnego dnia rano wysłał do centrum Korpusu na Orligii krótką wiadomość. Kopię skierował do Szpitala. W przekazie prosił o dodatkowe moduły do syntetyzowania żywności i części zamienne do pojazdów naziemnych oraz ślizgaczy. Dodał, że od ośmiu dni nie odnotowali żadnego przypadku śmiertelnego i że pełny raport wyśle wraz z jednym z lekarzy na pokładzie Tenelphiego. Wiadomość ta powinna dać Thornnastorowi do myślenia. Bez wątpienia pojmie, co naprawdę zrobił Lioren, Wysłannik dopowie resztę.
Dracht-Yur pracował ostatnio równie ciężko jak wszyscy i powrót do normalnych obowiązków lekarza jednostki kurierskiej miał być dla niego czymś w rodzaju wypoczynku. Ponadto zdrowiejący Lioren chciał wreszcie pozbyć się kogoś, dla kogo był ostatnio tylko pacjentem.
Tego wieczoru Lioren obszedł przed snem posterunki dyżurne przed izbą chorych. Tak naprawdę nie były nigdy potrzebne, bo żaden z tubylców nie próbował sprawdzić, co dzieje się na zewnątrz. Kapitan Williamson wolał jednak mieć pewność, że żaden ciekawski młodociany nie zacznie zwiedzać okrętu bez jego zgody. Następnego dnia Lioren miał wreszcie opuścić pokład i na własne oczy zobaczyć, jak wygląda obecnie sytuacja w terenie.
Z niejaką dumą i zadowoleniem pomyślał, że będzie świadkiem ostatecznego uleczenia mieszkańców Cromsagu.
Przed porannym odlotem poszedł jeszcze do izby chorych, aby zerknąć na pacjentów. Znalazł tylko martwe ciała i ściany spryskane krwią.
Strażnik, który opanował już mdłości, zeznał, że do późna słyszał ze środka śpiewy i przytłumione zawodzenie, po których zapadła cisza. Sądził, że pacjenci usnęli. Oni jednak wymordowali się nawzajem w milczeniu…
Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że ocalały jedynie dwie dziewczynki w wieku niemowlęcym.
Lioren ciągle jeszcze nie pojmował, co właściwie zaszło, i skłonny był przypuszczać, że to chyba sen, a nie jawa, gdy głośnik na ścianie obok ożył, oznajmiając, że zgodnie z napływającymi zewsząd meldunkami do podobnych rzezi doszło dosłownie wszędzie.
Rychło stało się oczywiste, że kapitan Lioren zgładził całą populację planety, którą miał uratować.