ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

— Jestem tutaj — powiedział Lioren, przełączając się szybko na bezpieczny kanał. Na razie jednak translator nie wychwytywał żadnych artykułowanych słów pacjenta,

— Hellishomar, proszę, przestań się ruszać — powiedział pospiesznie Lioren. — Możesz spowodować u siebie poważne obrażenia, może nawet śmiertelne. I zrobić krzywdę innym. Co się z tobą dzieje? Powiedz, proszę. Czy czujesz ból?

— Nie — odpowiedział Hellishomar.

Przekonywanie kogoś, kto trafił do szpital z powodu próby samobójczej, aby uważał na siebie, było zapewne stratą czasu, jednak argument, że Hellishomar może narazić na szkody także innych, musiał podziałać, bo obcy zaczął się uspokajać.

— Proszę — odezwał się znowu Lioren. — Co cię zaniepokoiło?

Odpowiedź zaczęła napływać powoli, jakby każde słowo musiało przedzierać się przez barierę strachu, wstydu i pogardy wobec samego siebie. Nagle potok mowy runął wartkim strumieniem, jakby przełamał wszystkie zapory. Słuchając tego, co Hellishomar z siebie wyrzucał, Lioren zmieszał się najpierw, potem ogarnęła go złość, ostatecznie zaś zrodził się w nim wielki smutek. To naprawdę niezwykłe, powiedział sam do siebie. Gdyby był Ziemianinem, mógłby się roześmiać na taką ignorancję przejawianą przez kogoś, kto należał zapewne do najinteligentniejszej rasy w znanym wszechświecie. Jednak od czasu dołączenia do ekipy O’Mary Lioren nauczył się przynajmniej tyle, że napięcie emocjonalne było jednym z wybitnie subiektywnych doznań. I że zawsze bardzo trudno było je rozładować albo umniejszyć.

Tutaj zaś miał do czynienia z istotą ukształtowaną przez dość specyficzne podejście do sztuki leczenia. Doświadczenie Rębacza było zapewne ograniczone do płytkiej chirurgii wykonywanej na starych rodzicach, teraz zaś po raz pierwszy był świadkiem trepanacji czaszki. W tych okolicznościach wiele było do wybaczenia.

— Słuchaj — powiedział, korzystając z pierwszej przerwy w tyradzie. — Słuchaj, proszę, uważnie, a przede wszystkim uspokój się. Ta czarna materia w twojej głowie nie jest fizyczną manifestacją twojej winy i nie wyrosła z powodu złych myśli czy jakiegokolwiek popełnionego przez ciebie grzechu. Zapewne jest to coś groźnego, ale nie przedstawia sobą twojej duszy ani…

— Jest — przerwał mu Hellishomar. — Tam właśnie jestem. Tam mieszka to wszystko grzeszne, co pchnęło mnie do samounicestwienia. To czarna rozpacz, w której nie ma już nadziei.

— Nie — stwierdził z naciskiem Lioren. — Każda znana mi inteligentna istota uważa, że dusza mieszka w mózgu, zwykle gdzieś zaraz za receptorami wzroku. To dlatego, że ten obszar zwykle zmienia się najmniej i najrzadziej ulega wypadkom. Ale rzadko nie znaczy nigdy. Czasem zdarza się jednak, że ktoś zachowuje się dziwnie i nagle zmienia swoje zachowanie nie dlatego, że tak postanowił, ale z powodów od niego niezależnych.

Hellishomar milczał, ale jego ciało przestało drżeć. Emitery wiązek przestały błyskać światełkami ostrzegającymi przed przeciążeniem.

— Możliwe, że twoja niezdolność do nawiązania bezpośredniego kontaktu z rodzicami ma podłoże genetyczne, jednak istnieje i taka możliwość, że zarówno to, jak i zbrodnia, o którą się oskarżasz, było wynikiem choroby twojego mózgu i że właśnie natrafiliśmy na strukturę, która jest odpowiedzialna za te problemy. Musisz wiedzieć, że czarny guz znaleziony przez Conwaya i Seldala to nie twoja osobowość. Sam mi zresztą mówiłeś, że dusza jest niematerialna i że gdy rodzic umiera, opuszcza ona wasz świat, aby wędrować po wszechświecie…

— Moja dusza tonie niczym kamień rzucony w muł na dnie oceanu — jęknął Hellishomar i znowu zaczął się szarpać. — Tonie w coraz większej ciemności…

Lioren czuł, że z wolna traci kontrolę nad sytuacją i zapewne przegra, jeśli szybko nie przeniesie rozmowy z obszaru metafizyki na grunt medycyny. Spojrzał jednym okiem na ekran, gdzie pojawiły się wyniki przeprowadzonej przez Conwaya analizy.

— Może i tonie, ale moim zdaniem skończy raczej w szpitalnym krematorium na odpady — powiedział. — Nie wiem jeszcze dokładnie, co to jest, ale z pewnością nie dusza ani nawet część ciebie. To zupełnie obca tkanka, raczej roślinna niż jakakolwiek inna, rodzaj pasożyta. Proszę, uspokój się i zacznij myśleć jak prawdziwy Rębacz. Przypomnij sobie, czy nie spotkałeś nigdy czegoś podobnego do tej narośli. Postaraj się wytężyć pamięć.

Hellishomar zamilkł na kilka chwil i znieruchomiał. W hangarze znowu zrobiło się cicho i dał się słyszeć głos Conwaya, który zapowiedział wznowienie operacji.

— Proszę chwilę zaczekać, doktorze — odezwał się Lioren, przechodząc na ogólny kanał. — Pewnie będę miał panu coś ważnego do przekazania.

Diagnostyk machnął widoczną na ekranie ręką i Lioren powrócił do prywatnej rozmowy.

— Hellishomar, proszę, postaraj się przypomnieć sobie, czy nie spotkałeś nigdy czegoś podobnego do tej czarnej rośliny, niezależnie od tego, z jakiego okresu może być to wspomnienie — z wczesnej młodości czy ostatnich czasów. Czy widziałeś coś podobnego? Czy zostałeś zraniony, niekoniecznie w okolicach głowy, dzięki czemu pasożyt miałby dostęp do krwiobiegu?

— Nie — odparł Hellishomar.

Lioren zastanawiał się przez chwilę.

— Jeśli niczego nie pamiętasz, możliwe, że zetknąłeś się z tym jako bardzo młody osobnik, zanim zacząłeś utrwalać wspomnienia. Może więc kojarzysz chociaż relację albo wzmiankę na temat czegoś, co się z tobą działo, przekazaną przez starszego nieco Młodego? Wtedy mogło to się wydawać nieważne, ale w miarę jak rosłeś…

— Nie, Lioren — przerwał mu obcy. — Próbujesz przekonać mnie, że to coś w moim mózgu nie powstało ze złych myśli i doceniam, jak bardzo się starasz, ale mówiłem ci już, że tylko bardzo starzy Rodzice chorują. Młodzi są silni, zdrowi i odporni na choroby. Ci niewidzialni napastnicy, o których wspominałeś, nie mogą nam nic zrobić, więksi zaś są po prostu bez trudu odrywani.

Lioren ciągle miał nadzieję, że odkryje coś użytecznego dla Conwaya i Seldala, jednak na razie niczego nie osiągnął. Już miał dać znak, aby niezależnie od wszystkiego zaczynali, gdy jeszcze jedno przyszło mu do głowy.

— Ci napastnicy, których odrywacie — powiedział. — Opowiedz mi, proszę, wszystko, co pamiętasz na ich temat.

Hellishomar udzielił wyjaśnień uprzejmie, chociaż nieco nerwowo, jakby uważał, że Lioren chce mało istotnymi pytaniami odciągnąć jego uwagę od najważniejszego. Z wolna jednak zaczął rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

— Ze wszystkiego, co powiedziałeś — stwierdził w końcu Lioren — wynikałoby, że powodem twoich problemów jest pasożyt zwany przylgowcem, nie chciałbym jednak marnować czasu na osobne wyjaśnienia dla ciebie i zespołu chirurgicznego. Ostatnie pytanie. Czy zgadzasz się, abym przedstawił sprawę innym? Nie to, o czym rozmawialiśmy wcześniej, ale szczegóły dotyczące opisu i zachowania przylgowców.

Wydawało mu się, że cała wieczność minęła, nim Hellishomar wreszcie odpowiedział. Tymczasem Lioren nie słuchał rozmów Conwaya, Seldala i reszty personelu. Nie rozumiał przytłumionych słuchawkami słów, ale wyczuwał intonację. Wszyscy coraz bardziej się niecierpliwili. Spróbował znowu.

— Hellishomar, jeśli moja teoria jest słuszna, twoje życie może być zagrożone. Wcześniej zaś rozrost guza spowoduje zapewne dalsze zaburzenia pracy mózgu. Proszę, potrzebuję szybkiej odpowiedzi.

— Rębacze w mojej głowie też są zagrożeni — powiedział ostatecznie obcy. — Dobrze, powiedz im.

Nie czekając na więcej, Lioren przełączył się na ogólny kanał.

Chociaż nie miał całkowitej pewności, przekazał, co wiedział. Jego zdaniem, czarny guz był skutkiem zarażenia pasożytem zwanym przez Groalterrich przylgowcem, który w zwykłych okolicznościach był mało dokuczliwy i nie stanowił zagrożenia dla życia. Brakowało informacji o jego cyklu życiowym czy mechanizmie rozmnażania. Nikt nie interesował się nimi bliżej, gdyż łatwo było je usunąć, wyrywając dorastające osobniki albo pocierając zarażone miejsca o drzewa. Poza tym były zbyt małe, w pewnej fazie niemal mikroskopijne, aby pasjonować najpilniejszych nawet badaczy rasy gigantów.

Przylgowce były czarne, okrągłe i pokryte lepką błoną, która ułatwiała przyczepienie się do ciała gospodarza. Ponieważ były za małe, aby dać się dostrzec, wypuszczały pojedynczy korzonek, który wnikał pod skórę. Do wzrostu potrzebowały źródła organicznego pożywienia, światła i powietrza. Rosły bardzo szybko i gdy tylko zaczynały pacjentowi dokuczać, były usuwane. Można było zniszczyć je, zgniatając między dwoma twardymi powierzchniami albo spalając. Po ich usunięciu korzeń, który był czymś na kształt wypełnionej płynem rury, usychał i sam wypadał z rany.

— Przypuszczam, że tym razem doszło do szczególnego zarażenia przylgowcem, który wniknął do organizmu przez ranę, o której pacjent dawno już zapomniał, albo otwór pozostały po korzeniu innego pasożyta. Jeszcze w mikroskopijnym stadium został przeniesiony z krwią do mózgu, gdzie przypadkiem utknął i zaczął się rozwijać. Miał tam do dyspozycji praktycznie nieograniczone zasoby pożywienia, chociaż mało tlenu — znajdywał tylko tyle, ile było go w krwi, światło zaś nie docierało wcale. Rósł przez to raczej wolno, ale miał na to wiele lat. Aż w końcu dorósł do obecnych rozmiarów.

W hangarze zapanowała taka cisza, że słychać było ruchy skrzydeł Prilicli.

— Błyskotliwa teoria — powiedział w końcu Conway. — Poza tym udało się panu przy okazji uspokoić naszego pacjenta. Dobra robota. Jednak prawdziwa ta teoria, czy nie, musimy kontynuować, co zaczęliśmy. Chociaż osobiście skłaniam się ku poglądowi, że ma pan rację.

Conway zastanowił się chwilę i odezwał się tonem wykładowcy:

— Obca tkanka, wstępnie zidentyfikowana jako przerośnięty egzemplarz przylgowca, zostanie usunięta w małych kawałkach, które przejdą przez otwór ssawy. Będzie to wymagało wielu godzin ostrożnej pracy, szczególnie tam, gdzie czarna tkanka styka się z żywą tkanką mózgową. Będziemy musieli robić też przerwy na odpoczynek, ale ponieważ pacjent nie wykazuje żadnego upośledzenia, a narośl obecna jest w jego mózgu od dłuższego czasu, jej usunięcie, chociaż konieczne, nie wydaje się zadaniem pilnym. Mamy dość czasu, aby upewnić się, że…

— Nie — przerwał mu pospiesznie Lioren.

— Nie? — powiedział Conway zbyt zdumiony, by się złościć. Lioren wiedział jednak, że złość też pojawi się lada chwila. — Dlaczego nie, u licha?

— Z całym szacunkiem, ale na ekranie widać, że pierwotne nacięcie powiększa się. Przypomnę, że przylgowiec potrzebuje do wzrostu światła i tlenu. Po wielu latach pobytu w ciemności i duchocie nagle dostał jedno i drugie w dużych ilościach.

Conway mruknął coś gniewnie pod nosem, przemawiał jednak do siebie. Po chwili ekran pociemniał.

— Wyłączyłem reflektor. To trochę spowolni wzrost. Muszę się zastanowić…

— Potrzeba wam więcej chirurgów — powiedział Thornnastor. — Mogę…

— Nie! — zaprotestował Seldal. — Tu nie ma miejsca na tyle nóg…

— Moje nogi nie są aż tak wielkie — wtrącił Conway.

— Nie o tobie mówię. Przepraszam, myślałem o…

— Panowie! — zahuczał Thornnastor z całym autorytetem starszego Diagnostyka. — Nie czas na spory, kto ma jakie kończyny. Proszę o spokój. Chciałem powiedzieć, że nidiański starszy lekarz Lesk-Murog jest gotów i mogę go wam w każdej chwili podesłać. Ma wielkie doświadczenie chirurgiczne i małe stopy. Conway, jakie instrukcje?

Ekran znowu pojaśniał.

— Potrzebujemy większego przewodu ssącego, elastycznej rury o przekroju sześciu cali albo i większym. Największym, jakim Lesk będzie w stanie się posługiwać. Podłączcie go do pompy próżniowej. Nie możemy pracować po ciemku, ale możemy zredukować skutki wycieków powietrza, odprowadzając je natychmiast razem z wyciętymi fragmentami i pompując na jego miejsce obojętny gaz, dostarczany dotychczasową ssawą. To powinno dać ten sam skutek, co całkowity brak powietrza, w każdym razie mam nadzieje, że tak będzie.

— Rozumiem, doktorze — powiedział Thornnastor i zwrócił się do ekipy technicznej: — Słyszeliście, co jest potrzebne. Lesk-Murog, przygotuj się. Proszę szybko.

Niemniej i tak zdawało się, że cała wieczność minęła, aż nowe wyposażenie znalazło się na miejscu i drobny Lesk-Murog pogrążył się w ranie operacyjnej. Przypominał odzianego w plastik gryzonia z długim ogonem, a do plecaka przyczepioną miał większą rurę ssącą. Conway i Seldal wcięli się już w przylgowca i usuwali małe kawałki pierwszą ssawą, jednak mimo ich wysiłków czarna masa przyrastała szybciej, niż byli w stanie ją niszczyć. Sytuacja zmieniła się diametralnie po przybyciu Nidiańczyka.

— Tak jest o wiele lepiej — powiedział Conway. — Zaczynamy robić postępy i wchodzimy coraz głębiej. Gdy tylko jama będzie dość duża, Seldal i Lesk wejdą do środka i będą podawać mi materiał do usunięcia. Tylko, proszę, nie wycinajcie tak dużych kawałków. Jeśli ssawa nam się zatka, będziemy w prawdziwych kłopotach. I uważajcie, gdzie machacie skalpelami. Lesk, nie mam ochoty na nadprogramową amputację. Jak pacjent?

— Wyczuwam niepokój, ale i podniecenie, przyjacielu Conway. Żadne nie zbliża się do poziomu znamionującego uraz.

Ponieważ nic więcej nie trzeba było wyjaśniać, Lioren i Hellishomar milczeli.

Na głównym ekranie widać było poruszające się żywo ręce oraz dziób trzech różnych istot i instrumenty migoczące na tle głębokiej czerni. Conway dodał jeszcze, że czują się raczej jak górnicy niż ekipa chirurgów wykonująca operację mózgu. Nie narzekał jednak. Atmosfera gazu obojętnego wyraźnie spowolniła wzrost i praca postępowała bez przeszkód.

— Jama jest już tak duża, że możemy działać od środka i niezależnie usuwać tkankę — oznajmił Conway. — Doktorzy Seldal i Lesk stoją już tam, gdzie ja jeszcze muszę klęczeć. Niemniej robi się tu gorąco. Byłoby dobrze, gdybyście obniżyli temperaturę tłoczonego do nas gazu, w przeciwnym razie może nam grozić udar cieplny. W kilu miejscach odsłoniliśmy już wewnętrzną powierzchnię błony, która zaczyna się zapadać pod naporem tkanki mózgowej. Proszę zwiększyć ciśnienie gazu, aby uchronić nas od zgniecenia. Jak pacjent?

— Bez zmian, przyjacielu Conway — odparł Prilicla. Przez jakiś czas operowali w milczeniu. Wszyscy dokładnie widzieli, co robią, i nie było potrzeby komentowania poczynań, w których nie było nic nowego.

— Odkryliśmy korzeń — powiedział nagle Conway. — Usuwamy z niego płynną treść. Zmalał już do połowy pierwotnych rozmiarów. Teraz dał się wysunąć z rany z lekkim oporem. Jest bardzo długi, ale chyba w całości. Seldal sprawdza jeszcze skanerem, czy nic nie zostało. Nie trafiliśmy na inne korzenie ani odrosty do przerzutów.

Znowu minęło kilka długich chwil.

— Wewnętrzna powierzchnia błony jest już całkowicie odsłonięta — zameldował Diagnostyk. — Tniemy ją na wąskie pasy, które zmieszczą się w otworze ssawy. Ten etap wymaga szczególnej uwagi, by przy odklejaniu błony od tkanki mózgu nie spowodować dalszych zniszczeń. Pacjent nie może się teraz poruszyć.

— Ani drgnę — odezwał się nagle Hellishomar, po raz pierwszy od blisko trzech godzin.

— Dziękuję — powiedział Conway.

Po jakimś czasie widoczna na ekranie aktywność ustała.

— Usunęliśmy ostatni skrawek obcej tkanki — oznajmił Conway. — Widzicie teraz czystą tkankę mózgową, która została sprasowana przez narośl, ale i tutaj nie znaleźliśmy śladów martwicy spowodowanej niedokrwieniem, które zaczyna już zresztą wracać do normy. Trudno na razie orzec coś z całym przekonaniem, ale mam wrażenie, że pacjent nie odniósł poważniejszych szkód i jego stan wkrótce powinien się zdecydowanie poprawić, szczególnie gdy ciśnienie spadnie do normalnego poziomu i tkanki się połączą. Nie mamy tutaj już nic do roboty. Wychodzimy. Lesk, ty pierwszy. Seldal, wskakuj do torby. Wycofujemy się i zamykamy ranę.

Lioren patrzył, jak ekipa wychodzi z wolna tym samym szlakiem, którym weszła. Owszem, usunęli naprawdę wielką masę obcej tkanki, ale czy to było wszystko? Groalterri nosił w głowie guza przez większość swego życia i jednocześnie udało mu się zostać wprawnym Rębaczem o doskonałej koordynacji ruchowej. A jeśli upośledzenie funkcji telepatycznych wiązało się jednak z wadami genetycznymi, jak sugerował wcześniej Conway? Lioren rozejrzał się za Priliclą, ale przypomniał sobie, że mały empata musiał już wyjść. Należał do mało wytrzymałych istot i potrzebował dużo odpoczynku.

Najlepiej byłoby spytać samego Hellishomara, jednak Lioren bał się to uczynić. Conway i Seldal umieścili na miejscu kościany czop, założyli szwy i zaczęli sprzątać pole operacyjne, a Lioren ciągle nie mógł się zdecydować.

— Doktorzy Seldal i Lesk, dziękuję wam. Wszystkim dziękuję — powiedział Conway, rozglądając się wokół, aby jego słowa na pewno dotarły także do personelu pomocniczego i techników. — Dobrze się spisaliście. A szczególnie pan, Lioren. Uspokoił pan pacjenta, gdy było to najbardziej potrzebne, odkrywając przy tym naturę jego problemu, dostarczając nam informacji o tych przylgowcach i ostrzegając nas przed wpływem powietrza i światła na ich wzrost. To było bardzo pomocne. Osobiście uważam, że pana talenty marnują się na psychologii.

— A ja nie — odezwał się O’Mara, jakby poruszony takimi pochwałami. — Stażysta jest niesubordynowany, ma skłonność do tajemniczości i jeszcze…

— Lioren.

Wszyscy słuchali O’Mary i nie zwrócili uwagi na wypowiedziane przez Hellishomara słowo. Lioren odruchowo uniósł dłoń, aby przełączyć kanał i zastanawiał się, jakie u licha znajdzie słowa pocieszenia, gdy nagle dotarło do niego, co właściwie słyszał i ogarnęła go wielka radość.

Hellishomar nie zawołał go głośno, tylko myślą.

Загрузка...