ROZDZIAŁ TRZECI

Dalsze kontakty z mieszkańcami planety, którzy nazywali swój świat Cromsagiem, przebiegły już prawie bez przykrych incydentów. Wiele pomogło nastrojenie nadajników Vespasiana na miejscowe częstotliwości i przekazanie przez radio obszernych wyjaśnień, kim są przybysze, skąd przylecieli i co zamierzają zrobić. Gdy pancernik w końcu wylądował i wyładował swój bagaż, widok szpitali z prefabrykatów oraz centrów dystrybucji żywności zadziałał jeszcze lepiej niż słowa i przejawy wrogości stały się naprawdę rzadkie.

Nie znaczyło to jednak, że uznano ich za przyjaciół.

Lioren wiele się dowiedział o Cromsagianach. Badania ciał niedawno zmarłych pozwoliły na stworzenie obrazu fizjologicznego tych istot, co z kolei umożliwiło leczenie obrażeń oraz zakończenie wojny dzięki obrzuceniu obszarów walk gazem obezwładniającym. Tenelphi został wykorzystany jako szybka jednostka kurierska, kursująca między Cromsagiem i szpitalem i dostarczająca Thornnastorowi materiał do analizy. Szef patologii potwierdził większość przypuszczeń Liorena.

Jednak nawet jeden z najwybitniejszych Diagnostyków miał spore problemy z dokładnym opisem jednostki chorobowej, która wywarła tak wielki wpływ na zachowanie tubylców. Badanie martwych ciał nie wystarczało, konieczna była obserwacja żywych istot w różnych stadiach rozwoju choroby. Dla ich pozyskania skierowano na miejsce statek szpitalny Rhabwar. Dzięki dalszym badaniom ustalono, że prócz samej choroby, która atakowała tubylców niezmiennie przed osiągnięciem przez nich wieku średniego, istotne było też ich nastawienie do tego zjawiska.

To, co przekazała jedna z ofiar, która zgodziła się porozmawiać z Liorenem, okazało się dość niepokojące. Kapitan znał tylko numer kartoteki szpitalnej chorego, jako że miejscowi przywiązywali wielką wagę do ochrony swojej prywatności i nie zwykli zdradzać prawdziwych imion obcym. Nawet fakt, że chory bliski był śmierci, nie zmienił jego nastawienia.

Gdy Lioren spytał, dlaczego wielu tubylców atakowało przybyszów z innych światów z użyciem broni, podczas gdy między sobą walczyli zawsze tylko gołymi rękami, usłyszał w odpowiedzi, że to żaden honor zabić pobratymca, o ile nie będzie się to wiązało z wielkim wysiłkiem i narażeniem własnego życia. Z tego. samego powodu powstrzymywali się przed mordowaniem słabych, chorych czy umierających.

Lioren wyznawał pogląd, iż każdy akt odebrania życia innej istocie inteligentnej godny jest potępienia. Wprawdzie wykonywany zawód zobowiązywał go do szanowania cudzych poglądów, nawet bardzo osobliwych, jednak tego akurat podejścia nie potrafił zaakceptować.

Zmienił więc szybko temat rozmowy.

— Dlaczego, chociaż po walce szybko zbieracie i leczycie rannych, ciała poległych zostawiacie? Wiemy, że macie pewne pojęcie o epidemiologii, a jednak ryzykujecie zdrowie i tak już osłabionej populacji?

Pokryty plamami chory był już bardzo słaby i Lioren miał wrażenie, że mówienie sprawia mu ogromną trudność, jednak w pewnej chwili odezwał się całkiem wyraźnie.

— Rozkładające się ciała rzeczywiście stwarzają pewne zagrożenie dla tych, którzy znajdą się w pobliżu, ale tak trzeba. Strach i niebezpieczeństwo są niezbędnymi elementami naszego życia.

— Ale dlaczego? — dociekał Lioren. — Dlaczego tak bardzo cenicie niebezpieczeństwo i taką wagę przywiązujecie do wzbudzania strachu?

— To daje nam siłę — odparł chory. — Przez chwilę, bardzo krótką chwilę czujemy się wtedy znowu silni.

— Niebawem będziecie silni również bez walki — powiedział Lioren pewny, że nauki medyczne Federacji uporają się z każdym wyzwaniem. — Przecież chyba wolelibyście żyć w świecie wolnym od wojen i epidemii?

Pacjent zebrał siły i odezwał się podniesionym głosem.

— Nikt nie pamięta, aby kiedykolwiek było inaczej. Istnieją wprawdzie legendy o czasach, gdy wszystkie nasze miasta były zamieszkane przez zdrowych i szczęśliwych ludzi, jednak to tylko bajki opowiadane małym i głodnym dzieciom, które szybko dorastają, aby też przyłączyć się do walki. I szybko przestają wierzyć w podobne historie. Powinniście zostawić nas, abyśmy mogli żyć tak, jak zawsze żyliśmy — dodał chory, próbując unieść się z posłania. — Sama myśl o świecie bez wojny jest zbyt przerażająca, aby skupiać na niej uwagę,

Lioren zadał jeszcze wiele pytań, ale chory, chociaż nadal w pełni przytomny i nie najgorzej reagujący na leczenie, nie chciał więcej z nim rozmawiać.

Lioren nie wątpił, że niebawem uda się znaleźć naprawdę skuteczną metodę leczenia tubylców, których zostało już tylko około dziesięciu tysięcy. Nie był jednak pewien, czy ratowanie rasy, która traktowała walkę jako sposób na dobre samopoczucie, było czymś naprawdę godnym pochwały. To, że konflikty rozwiązywano zgodnie z uświęconym tradycją rytuałem, niczego nie zmieniało. Nadal było to barbarzyństwo, skoro oszczędzano chorych i nielicznych starych jedynie dlatego, że zabicie ich było zbyt łatwe i nie dawało wystarczającej satysfakcji. Lioren był szczęśliwy, że odpowiada jedynie za medyczną stronę misji i nie będzie musiał zmagać się z upiorami tutejszej kultury.

Czasem jednak starał się skierować ich myśli na nowe tory i opowiadał im o lotach kosmicznych i Federacji. Opisywał rozmaite formy, jakie potrafi przybierać inteligentne życie, aby uświadomić tubylcom, że ich świat jest tylko jednym z wielu tysięcy. Przy takich okazjach przekonywał się niekiedy, jak bystrzy bywali Cromsagianie, chociaż rozpaczliwie brakowało im wiedzy czy wykształcenia.

Gdy stan zdrowia któregoś z pacjentów nieco się poprawiał, Lioren zastanawiał się, czy ich potrzeba wystawiania się na niebezpieczeństwa i szukania ryzykownych podniet znajdzie kiedyś spełnienie dzięki znacznie trudniejszym niż wojenne wyzwaniom pokojowego życia. Oni jednak nie rozumieli jego sugestii i nie byli skłonni do jakichkolwiek dywagacji nad swoją kulturą czy zwyczajami. Tylko naprawdę ciężko chorzy podejmowali czasem podobne tematy.

Trudno było uzyskać od nich nawet proste informacje o tym, jak się czują czy co myślą. Zwykłe lekarskie pytania z reguły pozostawały bez odpowiedzi.

Rhabwar miał się zjawić za dwa dni i Lioren uznał, że ten pacjent, który podjął jednak na chwilę rozmowę, zostanie przetransportowany do Szpitala jako jeden z pierwszych. Zamierzał jeszcze skonsultować się w tej sprawie ze starszym lekarzem ze statku szpitalnego.

Funkcję tę pełnił doktor Prilicla, przedstawiciel jedynej empatycznej rasy Federacji. Ktoś, kto zawsze potrafił rozpoznać cudze odczucia.

Z osobistych i czysto praktycznych powodów Lioren poprosił, aby spotkanie mogło się odbyć na pokładzie medycznym Rhabwara, a nie w przepełnionej izbie chorych Vespasiana. Prilicla na pewno nie czułby się dobrze między tyloma cierpiącymi. Poza tym Lioren wolał nie wyjawiać swoich wątpliwości przy podwładnych. Uważał, że ktoś oczekujący szacunku i bezwzględnego posłuchu musi prezentować się zawsze jako całkowicie pewny swego.

Być może mały empata podzielał jego zdanie, bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że już z daleka wyczuł emocje Liorena, poprawnie je zinterpretował i zadbał, aby spotkanie miało bardzo prywatny charakter. Lioren nie był zdumiony. Wiedział, że Prilicli zawsze zależało na dobrym samopoczuciu wszystkich wokoło, co oszczędzało mu niemiłych przeżyć.

Owadopodobny Cinrussańczyk zawisł na poziomie oczu nad jednym z blatów. W porównaniu z masywnym Liorenem wydawał się szczególnie drobny i kruchy. Miał podłużne, egzoszkieletowe ciało, z którego wystawało sześć cienkich nóg i cztery jeszcze delikatniejsze kończyny chwytne oraz dwie pary szerokich, lśniących i niemal przezroczystych skrzydeł, które poruszały się w niespiesznym rytmie. W utrzymaniu się na stałym poziomie pomagały mu też przypasane do tułowia antygrawitatory. Bez nich mógł latać jedynie w gęstej atmosferze macierzystej planety, na której ciążenie wynosiło ledwie jedną ósmą G i gdzie ta zdumiewająca rasa nie tylko wyewoluowała na gatunek inteligentny, ale rozwinęła też złożoną kulturę i technikę pozwalającą na podróże międzygwiezdne. Lioren nie znał nikogo, kto nie uważałby mieszkańców Cinrussa za najpiękniejsze istoty Federacji.

Z otworu w jajowatej głowie Prilicli wydobył się szereg melodyjnych treli.

— Dziękuje, przyjacielu Liorenie, za pozytywne myśli, które kierujesz pod moim adresem. Oraz za samo spotkanie. Wyczuwam jednak, że chcesz podzielić się ze mną jakimś ważnym zawodowym problemem. Jakim jednak, nie wiem, bo jestem tylko empatą, a nie telepatą. Będziesz musiał dokładnie mi go przedstawić, przyjacielu Liorenie.

Kapitana zirytowało nieco to zwracanie się do niego per „przyjacielu”. Był ostatecznie przecież szefem wszystkich operacji medycznych na Cromsagu i oficerem Korpusu, podczas gdy Prilicla pozostawał ciągle tylko starszym lekarzem w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Mały empata aż zadrżał, wyczuwając jego emocje. Lioren nagle pojął, że takie refleksje są tylko aktem agresji wymierzonym przeciwko komuś zupełnie bezbronnemu.

Nawet patologicznie wojowniczy Cromsagianie uznaliby podobny atak za akt tchórzostwa.

Złość Liorena ustąpiła miejsca zawstydzeniu. W tej chwili należało zapomnieć o dumie, stopniach czy osiągnięciach zawodowych i skupić się na zadaniu, które polegało na jak najlepszym wykorzystaniu umiejętności podwładnego. W tym celu powinien lepiej kontrolować swoje emocje.

— Dziękuję, przyjacielu Liorenie, za dyscyplinę myśli, którą sobie narzuciłeś — powiedział Prilicla, zanim gość zdołał się odezwać. Lekko jak piórko osiadł na stole. Nie trząsł się już. — Wyczuwam jednak jeszcze inne emocje, które trudniej ci kontrolować. Mam wrażenie, że dotyczą one Cromsagian. Podzielam ten niepokój, przez co łatwiej mi znieść twoje odczucia. Jeśli mogę ci jakoś pomóc, nie wahaj się, proszę.

Liorena znowu nieco rozdrażniła taka mowa, a szczególnie udzielenie mu pozwolenia na poruszenie tematu Cromsagu, chociaż po to właśnie przybył, ale nie dał się ponieść emocjom. Przedstawił sprawę, powtarzając to, co zawarł w swoim ostatnim raporcie, który Rhabwar miał dostarczyć Thornnastorowi, uznał jednak, że Prilicla powinien jak najlepiej poznać sytuację, jeśli ma zrozumieć wagę późniejszych pytań.

Opisał wszystkie ustalenia nieustannie rozszerzanych badań archeologicznych, które pozwoliły ustalić, że chociaż porzucone miasta, kopalnie i kompleksy przemysłowe na północy i na południu trwały w tym stanie nawet od setek lat, przywrócenie ich do życia nie powinno być trudne. Dawni budowniczowie znali swój fach, naturalnych bogactw planety zaś nadal jest bardzo wiele. Tubylcy nie podejmowali jednak podobnych prób, skupiając się na walce. Poza tym wielu brakło siły, aby zająć się jakąkolwiek działalnością. Wycofali się więc do paru blisko położonych skupisk, gdzie najłatwiej przychodziło im prowadzenie wojny.

— Gdy zakończyliśmy walki, a właściwie setki drobnych potyczek pomiędzy małymi grupami albo nawet jednostkami, cała populacja planety skurczyła się już do niecałych dziesięciu tysięcy osobników, to obejmuje zarówno dorosłych, jak i dzieci. Ostatnio jednak zaczęli umierać w tempie około stu dziennie.

Prilicla znowu zadrżał. Lioren nie wiedział, czy była to reakcja na jego emocje czy skutek poznania prawdy o wzroście śmiertelności. Na wszelki wypadek spróbował oczyścić swój umysł ze wszystkiego, co nie dotyczyło spraw zawodowych.

— Mimo naszego wsparcia, które obejmuje budowę domów, dostarczanie ubrań oraz żywności, czasem zaś nawet zbieranie plonów za tych, którzy są zbyt słabi, aby uczynić to samodzielnie, poziom śmiertelności się nie obniża. Starsi umierają na skutek postępów choroby albo odniesionych wcześniej ran, dzieci zaś zdają się cierpieć na inne schorzenia, których dotąd nie udało się rozpoznać. Tubylcy przyjmują zarówno naszą pomoc, jak i żywność, ale tylko młodzi są za nią naprawdę wdzięczni. Poza tym raczej nie przejawiają zainteresowania zasadniczym celem naszych działań. Starsi jedynie nas tolerują, uznając, że nie są zdolni się nam przeciwstawić. Skłonny jestem przypuszczać, że w sumie nie zależy im na ratunku i najbardziej chcieliby, abyśmy zostawili ich samym sobie i pozwolili im popełnić gatunkowe samobójstwo. Niekiedy mam wrażenie, że nie powinniśmy ich przed tym powstrzymywać. Są tacy wojowniczy i gwałtowni… Jednak co naprawdę czują i myślą, tego nie wiem.

— I chciałbyś, aby empata pomógł ci to ustalić? — spytał Prilicla.

— Właśnie — odparł Lioren z takim uczuciem, że owadopodobny zadrżał. — Mam nadzieję, że zdoła pan powiedzieć coś o ich pragnieniach, instynktach i odczuciach, zarówno jeśli chodzi o nich samych, jak i o ich potomstwo czy obecną sytuację. Niczego na ten temat nie wiem, a bardzo chciałbym znaleźć sposób na przekonanie ich, że warto żyć. Tak samo jak robi się to z samobójcą zamierzającym skoczyć z dachu wysokiego budynku. Czego naprawdę się boją, czego potrzebują, co może dodać im woli przetrwania?

— Przyjacielu Liorenie — odparł bez wahania Prilicla. — Jak wszystkie świadome istoty, najbardziej boją się śmierci i chcą żyć. Nawet u tych najciężej chorych nie wykryłem żadnych skłonności do autodestrukcji, jednostkowej czy gatunkowej. Nie trzeba ich…

— Przepraszam za moją wcześniejszą uwagę o samobójstwie całej rasy — wtrącił Lioren.

— Te słowa wynikły z poczucia bezradności i frustracji, przyjacielu Liorenie — wyjaśnił łagodnie Prilicla. — Nie miały pokrycia w głębszym podejściu emocjonalnym do sprawy. Nie musisz przepraszać ani kłopotać się tym, że padły. Ja zaś chciałem powiedzieć, że nie można krytykować tubylców za ich brak chęci współpracy, dopóki nie wiemy, co sprawia, że nie przejawiają wdzięczności. To akurat łączyło wszystkich dorosłych pacjentów, których wieźliśmy do Szpitala. Wiedzieli, że chcemy im pomóc, jednak wypytywani przez lekarzy odmawiali odpowiedzi zarówno wtedy, gdy chodziło o kwestie osobiste, jak i próby ustalenia obrazu klinicznego. Jeśli ktoś mimo to nalegał, reagowali wzburzeniem i lękiem, któremu towarzyszyło niekiedy chwilowe osłabienie objawów choroby.

— Zaobserwowałem to samo — powiedział Lioren. — Skłonny byłem uznać, że chodzi o zjawisko przeniesienia uwagi pacjenta na sprawy zewnętrzne, które niekiedy oddziałuje leczniczo. Nie przywiązywałem jednak do tego większej wagi…

— Zapewne masz rację, przyjacielu Liorenie, jednak naczelny psycholog O’Mara uważa, iż remisja choroby wynika wówczas z podniesienia poziomu lęku. To oraz zdecydowana odmowa nawiązania z nami dialogu sugeruje głębokie uwarunkowanie kulturowe, którego sami Cromsagianie mogą być nieświadomi. Przyjacielowi O’Marze kojarzy się to z psychozą grupową charakterystyczną dla Gogleskan. Doradza szczególną ostrożność w pokonywaniu tego muru niechęci, ponieważ za nim kryje się zapewne obszar wielkiej wrażliwości i podatności na zranienie.

Psychoza mieszkańców Goglesk wiązała się z unikaniem niemal wszelkich fizycznych kontaktów z innymi dorosłymi przedstawicielami własnej rasy, co oczywiście nie było problemem na Cromsagu.

— Jeśli jednak nie poradzimy sobie szybko z chorobą, wasz naczelny psycholog zostanie bez pacjentów do ostrożnej terapii — powiedział Lioren, ponownie nieco zirytowany. — Jakie postępy poczyniono od ostatniej waszej wizyty?

— Zapewniam, że znaczące, przyjacielu Liorenie. Niemniej podzielam twoje zdanie, że nie należy marnować czasu, proponuje zatem, abyś porozmawiał o tym bezpośrednio z patolog Murchison, co będzie lepszym rozwiązaniem, niż gdybym to ja miał przekazywać informacje jako dodatkowy pośrednik. Bez wątpienia będziesz chciał zadać potem kilka pytań, ja zaś zawsze preferuję sytuacje, w których otacza mnie pozytywna emanacja emocjonalna, i z tego powodu staram się dostrzegać przede wszystkim pozytywne aspekty każdej sprawy.

Dłuższa prywatna rozmowa z Priliclą nie miała już sensu, Lioren nie mógł też odrzucić jego propozycji, nie stwarzając jednocześnie kłopotliwej dla obu sytuacji. Miał wrażenie, że stracił właśnie inicjatywę, czego empata też niewątpliwie był świadom.


Patolog Murchison była ciepłokrwistym tlenodysznym o klasyfikacji DBDG i ciałem, które chociaż mniej rosłe i nie tak masywne jak korpus Liorena, było na swój sposób charakterystyczne dla Ziemian rodzaju żeńskiego. Poza dyżurami na pokładzie statku szpitalnego pełniła funkcję pierwszej asystentki Thornnastora. Wyrażała się jasno i cechowała ją pozbawiona uniżoności uprzejmość. Miała też nieco irytujący zwyczaj odpowiadania na pytania, zanim Lioren zdążył je zadać.

Jak powiedziała, na jej wydziale codziennie identyfikowano, izolowano i neutralizowano patogeny, jednak na temat wirusa szalejącego na Cromsagu jak dotąd nie udało się uzyskać prawie żadnych informacji. Stosowane metody badawcze nie pozwoliły ustalić, w jaki sposób się on przenosi, jaki jest okres inkubacji choroby. Od niedawna wiedziano jedynie, że nie jest dziedziczony w okresie życia płodowego, zatem do zarażenia musiało dochodzić później.

— Jakie skutki wywołuje u dorosłych osobników, pan wie — stwierdziła Murchison. — Mamy powody sądzić, że obecnie jest nim zarażona cała populacja. W początkowej fazie choroba objawia się rozległymi wykwitami na skórze, w późniejszej zmniejszeniem wydolności umysłowej i ogólnym spadkiem kondycji. Objawy te mogą cofać się chwilowo pod wpływem silnych bodźców lękowych. U dzieci objawy są zdecydowanie słabsze, co sugerowało, że młode osobniki są odporne na działanie patogenu. Okazało się jednak, że to nieprawda. Jak niedawno odkryliśmy, młodociani też ulegają demencji i osłabieniu, tyle że trudniej to zaobserwować, skoro nie wiemy, jaki jest normalny poziom fizycznej i umysłowej aktywności zdrowego cromsagiańskiego dziecka. Co więcej, napotkaliśmy poważne trudności w ustaleniu wieku ich rodziców. Wyniki badań i wywiadów sugerują, że wielu z nich jest o wiele starszych, niż na to wyglądają, i nasze szacunkowe określenia ich wieku należy pomnożyć przez dwa albo i trzy. Wiąże się to zapewne z faktem, iż kolejnym objawem choroby jest spowolnienie dojrzewania płciowego, a tym samym odsunięcie progu dorosłości. To może tłumaczyć ich aspołeczne zachowania, chociaż brak nam materiału porównawczego uzyskanego na podstawie obserwacji zdrowych dorosłych tubylców.

— Nie sądzę, aby udało się taki materiał zdobyć — powiedział Lioren. — Wspomniała pani jednak o danych uzyskanych nie tylko z badań, ale i wywiadów. Wszyscy oni odmawiają udzielania informacji o sobie, jak więc udało się ich skłonić, by cokolwiek powiedzieli?

— Większość przysłanych do Szpitala pacjentów do osobniki młode albo co najmniej niedorosłe — wyjaśniła Murchison. — Dorośli rzeczywiście nie są skłonni do żadnej współpracy, O’Marze udało się jednak nawiązać dialog z kilkoma młodocianymi, którzy okazali się bardziej otwarci. Z ich punktu widzenia motywacje dorosłych są częściowo niezrozumiałe, cały obraz kultury zaś jest jeszcze dość zaburzony i fragmentaryczny, zatem…

— Pani patolog — przerwał jej Lioren. — Interesują mnie raczej kliniczne, a nie kulturowe aspekty zagadnienia. Jeśli chodzi o klucz doboru pacjentów do transferu, kieruję do Szpitala przede wszystkim młodocianych, ponieważ jest tutaj sporo dzieci, które straciły rodziców i którymi nie ma się kto opiekować. Większość jest niedożywiona i cierpi na chorobę sierocą, częste są także problemy oddechowe na tle nerwicowym, połączone z podwyższoną ciepłotą ciała i zaburzeniami układu trawiennego oraz nerwowego. Wszystko to jest uleczalne. Jeśli podstawowe badania Thornnastora nie przynoszą rezultatów, co z pozostałymi, relatywnie mniej złożonymi chorobami, które zdają się dotykać tylko młodocianych?

— Kapitanie Lioren — powiedziała Murchison. — Nie twierdzę, że nie poczyniono żadnych postępów. Zbadano wszystkich młodocianych chorych. W jednym przypadku udało się wyeliminować problemy oddechowe. Jednak główny nacisk kładziemy na leczenie dorosłych, którzy w odróżnieniu od dzieci nie mają naturalnej odporności na patogen. Ta część badań wydaje się kluczowa w zwalczaniu epidemii.

Jeśli tak, to faktycznie mamy postęp, pomyślał Lioren.

— Przeprowadzane dotychczas testy nie przyniosły jednak oczekiwanych wyników — podjęła temat Murchison. — Opracowany przez patologię lek został podany parze pacjentów. Najpierw w ilościach śladowych, a po pięćdziesięciu standardowych godzinach obserwacji dawka została zwiększona. Dziewiątego dnia, zaraz po podaniu kolejnego zastrzyku, pacjenci stracili przytomność.

Przerwała na chwilę i spojrzała na Priliclę, który zdawał się przekazywać jej coś, co umykało Liorenowi.

— Zostali umieszczeni w izolatkach, z dala od pozostałych, aby nic nie wpływało na ich stan emocjonalny. Doktor Prilicla stwierdził, że chociaż nieprzytomni, obaj pacjenci nie byli trawieni podświadomymi lękami, nic nie wskazywało też na fazę terminalną. Zasugerował, że być może jest to reakcja ozdrowieńcza przypominająca sen następujący po długim okresie napięcia. Po kilku dniach odżywiania dożylnego zaobserwowano niewielką poprawę stanu chorych i pierwsze symptomy regeneracji tkanek, chociaż ich stan nadal jest krytyczny.

— To znaczy…! — zaczął Lioren, ale Murchison przerwała mu, unosząc rękę. Był zbyt pobudzony, aby zwrócić uwagę na tak oczywisty przejaw braku szacunku dla jego rangi.

— To znaczy, że musimy postępować bardzo ostrożnie i jeśli pierwszych dwoje pacjentów odzyska przytomność, szczegółowo ich zbadać. Dopiero potem przyjdzie pora na kolejne testy. Diagnostyk Thornnastor i wszyscy jego współpracownicy są przekonani, że uda się opracować skuteczną terapię. Dopóki jesteśmy na etapie testów, trzeba uzbroić się w cierpliwość,

— Ile to jeszcze potrwa? — wykrzyknął Lioren.

Prilicla zachwiał się, jakby targany wichurą, jednak kapitan nie był już zdolny kontrolować swoich emocji. W tej chwili myślał tylko o malejącej z dnia na dzień populacji tubylców i bał się, że nie zdążą na czas. Pomyślał, że Priliclę przeprosi później.

— Ile jeszcze będę musiał czekać? — spytał ciszej.

— Nie wiem — odpowiedziała Murchison. — Wiem tylko, że Tenelphi otrzymał rozkaz pozostania w gotowości w pobliżu Szpitala. Gdy tylko lek zostanie zatwierdzony do ogólnego użytku, rozpocznie się jego masowa produkcja i statek kurierski natychmiast dostarczy panu pierwszą partię.

Загрузка...