Lioren nigdy jeszcze nie otrzymał tak ogólnych instrukcji, zwłaszcza od O’Mary, który cieszył się reputacją osoby o wybitnie analitycznym umyśle. Nie po raz pierwszy Lioren zastanowił się, czy odpowiadający za stan ducha blisko dziesięciu tysięcy rozmaitych istot naczelny psycholog sam nie cierpi na jedno z tych zaburzeń, które leczy u swych pacjentów. A może po prostu się nie zrozumieli?
— Czy mogę dla pewności powtórzyć polecenie na głos? — spytał ostrożnie.
— Skoro uważa pan, że to konieczne — mruknął O’Mara.
Lioren wiedział już dość sporo o ludzkiej intonacji i zrozumiał, że przełożony z wolna traci doń cierpliwość.
— Na ile tylko mój czas wolny będzie mi pozwalał, mam zająć się obserwacją starszego lekarza Seldala w taki sposób, aby nie zorientował się, że jest obserwowany. Mam wypatrywać wszelkich zachowań, które byłyby nietypowe czy anormalne, chociaż jak na razie wszelkie przejawy aktywności Nallajimów są dla mnie czymś całkowicie nowym. Nie podpowiedziano mi nawet, czego mam oczekiwać ani na co powinienem zwrócić uwagę. Gdybym jednak coś spostrzegł, winienem dyskretnie zbadać przyczynę takiego zachowania i zameldować o tym, sugerując jednocześnie metodę leczenia.
O’Mara nie odezwał się.
— A co, jeśli nie zauważę niczego szczególnego?
— Taka obserwacja też będzie cenna.
— Ale czy naprawdę mam przystąpić do pracy zupełnie nieprzygotowany? — spytał Lioren, zapominając na chwilę, z kim rozmawia. — Nie otrzymam akt Seldala do wglądu?
— Może je pan studiować do woli — odparł O’Mara. — Jeśli nie ma pan więcej pytań, za drzwiami czeka już siostra Kursenneth.
— Jeszcze jedno — powiedział szybko Lioren. — Wydaje mi się, że zostałem potraktowany dość ogólnikowo jak na stażystę mającego wykonać pierwsze poważne polecenie służbowe. Powinienem chyba wiedzieć coś więcej o problemach Seldala. Przede wszystkim, co spowodowało, że znalazł się w polu szczególnego zainteresowania?
O’Mara głośno westchnął.
— Został pan przydzielony do sprawy Seldala, jednak nic więcej panu nie powiem, ponieważ i ja niczego więcej nie wiem.
Lioren chrząknął ze zdziwieniem.
— Czy to możliwe, aby najbardziej doświadczony psycholog szpitala trafił na coś, czego nie potrafi rozszyfrować?
— Istnieje jeszcze druga możliwość — powiedział O’Mara, prostując się w fotelu. — Możliwe, że tak naprawdę nie ma nic do rozszyfrowywania. Albo że chodzi o drobiazg, który można powierzyć nawet stażyście, lub też że jest zbyt wiele innych, pilniejszych spraw, które domagają się mojej uwagi. Po raz pierwszy otrzyma pan dostęp do akt starszego lekarza — dodał O’Mara, nie czekając na odpowiedź Liorena. — Mam nadzieję, że szybko pan zrozumie, co dało mi asumpt do podejrzeń. Wtedy sam pan oceni, czy były one uzasadnione.
Zmieszany Lioren opuścił bezwładnie cztery środkowe kończyny, aż paznokcie dotknęły podłogi. Oznaczało to, że czuje się bezradny wobec krytyki. O’Mara zapewne zrozumiał ten gest, jednak nie zareagował.
— Najważniejsze, aby nie zaniechał pan obserwacji. Nie tylko Seldala, ale każdego. Musi pan rozwinąć w sobie intuicję pozwalającą na wyczucie kłopotów, zanim te naprawdę nam zagrożą. Mam nadzieję, że pańska obecna niechęć do podejmowania dłuższych konwersacji nie okaże się przeszkodą. Zniesie pan podobny dyskomfort?
— Oczywiście. To niewiele w porównaniu z karą, na którą zasłużyłem.
O’Mara pokręcił głową.
— To nie jest dobra odpowiedź, ale na razie ją przyjmę. Niech pan zaprosi tu Kursenneth, gdy będzie pan wychodził.
Kelgianka wpadła do gabinetu O’Mary wzburzona długim oczekiwaniem, Lioren zaś zasiadł przed monitorem z takim impetem, że służący mu za siedzisko mebel zaprotestował jękliwie. Obecny w pokoju Braithwaite nie zwrócił na to uwagi. Pomrukujący gniewnie Lioren wstukał swoje ID i poprosił o akta Seldala. Uznał, że lepiej będzie mu się pracowało z wydrukiem niż z ustnym tłumaczeniem.
— Czy mnie też masz na myśli? — spytał nagle Braithwaite, pokazując zęby w uśmiechu. — Może mów trochę głośniej, żebym dobrze cię słyszał, albo ciszej, aby zupełnie nic do mnie nie docierało.
— Nie mam na myśli żadnej konkretnej osoby. Właściwie myślałem głośno o O’Marze i jego niezrozumiałych oczekiwaniach wobec mnie. Wydawało mi się, że mówię cicho do siebie. Przepraszam, że przeszkodziłem ci w pracy.
Braithwaite wyprostował się i spojrzał na stos kartek rosnący z wolna przed Liorenem.
— Dostałeś zatem sprawę Seldala. Nie musisz się unosić. Nikt nie oczekuje od ciebie, że znajdziesz coś przez jedną noc. O ile w ogóle coś znajdziesz. Gdybyś poczuł się znużony wędrówkami w głębinach jego umysłu, masz też na biurku ostatni raport Cresk-Sara na temat stażystów. Byłoby świetnie, gdybyś jeszcze dziś zaktualizował ich dane w naszych zapisach.
— Oczywiście — odparł Lioren.
Braithwaite znowu się uśmiechnął i wrócił do pracy.
Starszy lekarz Cresk-Sar był opiekunem stażystów pierwszego roku klinicystyki. Należał do osób, które nigdy nie są zadowolone. Czytając raport, w którym Cresk niezmiennie dowodził w pesymistycznym tonie, że jego podopieczni nie czynią żadnych postępów, Lioren zastanowił się, co będzie w tym przypadku ciekawsze. Jako obowiązkowy stażysta wybrał ostatecznie wynurzenia pedagoga.
Kilka chwil później, brnąc przez opis kompetencji i perspektyw zawodowych kelgiańskiej pielęgniarki, której imię było mu nawet znajome, nagle zmienił zdanie. Sięgnął po akta Seldala. Zainteresowały go na tyle, że ledwo zauważył wyjście Kursenneth i przybycie tralthańskiego internisty, który tupał głośno swoimi sześcioma nogami. Dopiero wtedy oderwał wzrok od tekstu. Zauważył, że Braithwaite też uniósł głowę, chrząknął więc cicho, aby przyciągnąć jego uwagę.
— Ciekawe, chociaż jedyne, co na razie rozumiem, to podstawowy zestaw danych na temat LSVO — powiedział. — Nie wiem nic o przebiegu kontaktów interpersonalnych u Nallajimów, a u Seldala w szczególności. Jak mam wykryć cokolwiek anormalnego? Chyba lepiej by było, gdybym mógł najpierw trochę go poznać, może i porozmawiać bez wzbudzania podejrzeń. Wtedy miałbym o nim jakieś pojęcie.
— To twoja sprawa — stwierdził Braithwaite.
— Zatem tak właśnie zrobię.
Lioren odłożył dokumenty na miejsce i przygotował się do wyjścia.
— Dobry pomysł — mruknął porucznik, wracając znowu do pracy. — Wszystko jest lepsze niż te przygnębiające raporty Cresk-Sara…
Szybki rzut oka na plan dyżurów wystarczył, aby dowiedzieć się, że Seldal powinien znajdować się obecnie na melfiańskim oddziale chirurgicznym na siedemdziesiątym ósmym poziomie. Biorąc pod uwagę opóźnienie związane z wędrówką zatłoczonymi korytarzami i koniecznością zmieniania stroju przy przechodzeniu przez oddziały o odmiennym środowisku, powinien tam dotrzeć, jeszcze zanim starszy lekarz wyjdzie na południowy posiłek.
Lioren nie miał na razie żadnego pomysłu, jak zagaić rozmowę czy o co spytać pierwszego pacjenta, do którego miał podejść bez skalpela. Po drodze zaś trudno było mu się skupić na czymkolwiek poza lawirowaniem między zagonionymi i nie zawsze uważnymi przechodniami.
Teoretycznie pierwszeństwo mieli pracownicy o wyższej randze medycznej, ale widok starszego lekarza jakiejś drobniejszej rasy zmykającego przed sześcionogą hudlariańską siostrą nie należał do rzadkości. Na korytarzach instynkt przetrwania liczył się bardziej niż ranga, chociaż tak naprawdę rzadko dochodziło do czegoś więcej niż gniewna wymiana zdań.
Lioren nie miał jednak podobnych rozterek. Opaska stażysty oznaczała, że powinien ustępować wszystkim.
Krabowaty Melfianin i chlorodyszny Illensańczyk syknęli rozdrażnieni, gdy przeniknął między nimi na skrzyżowaniu. Zaraz potem odskoczył przed nieobecnym duchem tralthańskim Diagnostykiem, a przez to wpadł na drobnego Nidiańczyka o rudym futrze, który szczeknął na niego krótko.
Mimo sporego zróżnicowania klasyfikacji fizjologicznych większość personelu należała do grupy ciepłokrwistych tlenodysznych. O wiele trudniej było omijać istoty ubrane w skafandry i pancerze ochronne w rodzaju TLTU przemieszczające się po Szpitalu w gąsienicowych pojazdach z kabinami pełnymi przegrzanej pary. Takich spotkań należało unikać za wszelką cenę.
W śluzie przed oddziałem PVSJ nałożył lekki skafander ochronny i zagłębił się w żółtawą mgłę świata chlorodysznych. Te korytarze były mniej zatłoczone, poza kruchymi tubylcami pojawiali się na nich nieliczni Tralthańczycy i Kelgianie.
W tych warunkach Lioren miał szansę zastanowić się trochę nad osobliwym zadaniem, które otrzymał, i sytuacją w miejscu, gdzie nakazano mu pracować.
W końcu uznał, że nawet jeśli nie znajdzie niczego na potwierdzenie podejrzeń O’Mary, sama obserwacja Seldala może być ciekawym doświadczeniem. Niezależnie od wszystkiego, zamierzał oczywiście potraktować sprawę jak najpoważniej, bo przecież Seldal mógł rzeczywiście mieć jakiś problem.
Podniósł na chwilę wzrok, aby zanieść modły do odległych o wiele lat świetlnych bogów Tarli, w których istnienie już nie wierzył. Naprawdę nie wiedział jednak, co może być normą w zachowaniu inteligentnych i trzynogich ptaków nielotów z planety Nallai. Spojrzał przed siebie akurat w porę, aby przywrzeć do ściany i przepuścić samobieżny moduł z wymagającym ultraniskich temperatur SNLU. Zirytowany takim brakiem koncentracji, odetchnął głęboko i ruszył dalej.
Jak dotąd jedynym naprawdę karygodnym przejawem anormalnych skłonności, które powszechnie obserwował w Szpitalu, było lekceważenie zasad ruchu drogowego.