– Ona wie, co robi – sucho zauważył Gondagil.
– Nie jest taka głupia jak inni – pokiwał głową Haram. – Ale czego, do licha, chce?
– To nie jest jedna z wygnanych. Nie towarzyszył jej żaden Strażnik, musiała wyjść dobrowolnie.
– To prawda. Choć może się to wydawać bezsensowne, chyba rzeczywiście tak jest.
Dawno już się zorientowali, że pod murem przekrada się istota płci żeńskiej. Ich oczy bowiem, przywykłe do ciemności, potrafiły zauważyć szczegóły: krótką sukienkę, lekkie kobiece ruchy.
– Ciekawe, jak długo będzie sobie radzić? – powiedział Haram, uśmiechając się wyniośle.
– Na razie nie wpadła w żadną pułapkę.
Haram skierował wzrok w inne miejsce. Jeszcze dalej w kierunku, w którym posuwała się dziewczyna. Chociaż jego głos brzmiał na pozór spokojnie, dało się w nim usłyszeć skrywane podniecenie, gdy znów się odezwał:
– Nie, ona nie, ale ktoś inny zbliża się do pułapki tych bestii. Spójrz tylko.
Gondagil zdrętwiał.
– Jeden ze świętych, tutaj? Nie, ależ…
– Nie można do tego dopuścić – dokończył za niego Haram.
– Nie zdążymy, te przeklęte pułapki leżą tuż przed nim. Co zrobimy? A dziewczyna? Co się z nią stanie?
– Mniejsza o dziewczynę – syknął zaniepokojony Haram. – Święty jest ważniejszy, a i tak nie możemy mu pomóc.
Miranda przykucnęła za gęstymi krzakami i przyglądała się jamom w ziemi, które musiały być siedzibami potworów. W pobliżu siedział skulony wartownik, najwidoczniej zasnął. Dziewczyna zadrżała na jego widok, wystraszona. Wcześniej widziała podobnych mu w akcji.
Ostrożnie się wycofała.
Musi okrążyć osadę. To się da zrobić, chociaż będzie musiała na krótko wyjść na otwartą przestrzeń. Byle tylko wartownik się nie zbudził. Jeśli uda jej się dotrzeć do następnego krzaka, znajdzie się za jego plecami.
Miranda ostrożnie ruszyła do przodu. Cały jej problem polegał na tym, że nie widziała, czy na drodze, którą sobie wybrała, nie leżą jakieś gałązki, bała się, że stąpnie na którąś i złamie ją z trzaskiem. Wyglądało jednak na to, że rośnie tu miękki mech. Był nieco zdeptany, ale nic w tym dziwnego. Tak blisko siedzib potworów…
Nagle ciarki przeszły jej po plecach. Słyszała, że potwory potrafią zwietrzyć swoją zdobycz. Brzmiało to naprawdę strasznie. Miała wielką nadzieję, że śpiący wartownik nie wyczuje jej zapachu. Człowiek z Królestwa Światła musi wszak pachnieć zupełnie inaczej niż istoty żyjące w Ciemności.
Otwartą przestrzeń pokonała biegiem, lekko schylona. Dotarłszy do zarośli po drugiej stronie, odetchnęła z ulgą. Poczuła, że z napięcia robi jej się słabo.
Musiała się na chwilę położyć, żeby odpocząć, a potem wybrać dalszą drogę. I wtedy to usłyszała. To, co w Sadze dobiegało z daleka i wcale nie wydawało się aż tak groźne. Tutaj ów straszny krzyk dotarł prosto do jej duszy. Dochodził z Gór Czarnych albo też z Gór Umarłych, czy jak kto chciał je nazwać. Używano różnych określeń.
Tak bliski i tak… przerażający.
Próbowała w mroku odróżnić zarysy gór, ale z dołu okazało się to niemożliwe. Może gdy wejdzie na tamto wzgórze?
Ale w jaki sposób, na miłość boską, zamierza tam się dostać? W tej puszczy siedziby bestii mogły znajdować się dosłownie wszędzie.
Nagle mocno zatęskniła za swym bezpiecznym światem. Czego ona tu szuka?
Prawdą jednak było, że znalazła się właśnie tutaj. I odpychająca wydała jej się myśl o powrocie i ponownym przejściu przez niewielką osadę.
Ruszyła, skradając się, dalej z nadzieją, że już niedługo będzie mogła rozprostować plecy i kolana. Ciało miała obolałe jak staruszka. Zostawiła osadę dość daleko za sobą, gdy nagle się zatrzymała. Wstrząśnięta, zapomniała nawet przykucnąć.
Zapatrzyła się w coś trudnego do uwierzenia.
Przed nią na niedużym wzgórzu stało zwierzę. Jego majestatyczna sylwetka rysowała się na tle ciemnego nieba. Zwierzę tak wielkie i wspaniałe, że miała ochotę się przed nim uniżenie skłonić.
– Megaceros giganteus, jeleń olbrzymi – szepnęła z podziwem.
Gatunek wymarły na ziemi przed tysiącami lat. Skamieniałe szczątki tego zwierzęcia znaleziono w torfowiskach Irlandii. Podobno rozpiętość jego rogów sięgała trzech i pół metra.
– Co najmniej – szepnęła Miranda dość głośno. Jej zachwyt nie miał granic.
Jeleń spoglądał na nią, ale nie sprawiał wrażenia ani trochę przestraszonego. Przez chwilę obserwowali się nawzajem, gdy nagle od strony osady dobiegł jakiś dźwięk. Olbrzymi jeleń zastrzygł uszami, teraz bardziej czujny.
– A więc on tutaj żyje – szeptała dalej do siebie Miranda. – Nie boi się ludzi, a potworów?
Na to pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Wspaniałe zwierzę spojrzało na nią jeszcze raz, potem pochyliło głowę ozdobioną potężnym wieńcem i kontynuowało swą wędrówkę.
Miranda także ruszyła naprzód.
Nie uszła jednak daleko. Nagle usłyszała trzask gałęzi i ciężki łomot jednocześnie ze stłumionym rykiem.
Pułapka?
Miranda nie wahała się ani chwili. Pobiegła w tamtym kierunku i zaraz zobaczyła dół w ziemi, do którego wpadł jeleń. Tkwił tam, cały i zdrowy, lecz niezdolny wydostać się o własnych siłach.
Przeklęte potwory, pomyślała Miranda.
Miała niewiele czasu, bestie mogły wszak pojawić się w każdej chwili. Wprawdzie wydawało się, że nie usłyszały upadku jelenia, ale kto wie?
Prędko, Mirando, myśl, poganiała samą siebie. W jaki sposób mogłabyś pomóc?
Pospiesznie odwiązała przymocowaną do plecaka linę. Czy utrzyma taki ciężar? Tak, to długa lina Strażników, którą pożyczyła od Joriego, zresztą nie pytając go o pozwolenie. Dziewczyna starała się działać spokojnie i skutecznie. Panika w niczym by jej teraz nie pomogła. Spokój, tylko spokój. Przełożyć sznur za pień najbliższego drzewa, rośnie trochę za daleko, ale nic na to nie poradzi. Przypuszczała, że jeleniowi należy tylko pomóc na początku, później sam sobie da radę. Dół nie był aż tak głęboki.
Zwierzę stało nieruchomo, popatrzyła w nieskończenie piękne ślepia, pociemniałe teraz ze strachu. Nachyliła się i spróbowała obwiązać liną rogi. Nie udało jej się, okazały się zbyt rozłożyste. Przez cały czas szeptem zapewniała jelenia, że nie chce wyrządzić mu krzywdy, że wspólnymi siłami jakoś się im uda.
Mijały kolejne minuty, dziewczyna zaczęła się bać. Na moment, żeby się zastanowić, przysiadła na krawędzi dołu.
Jednym końcem liny, która otaczała pień drzewa, Miranda obwiązała się w pasie, na drugim końcu zamierzała zrobić pętlę na podobieństwo lassa. Ale zarzucenie jej na rogi jelenia wydawało się niemożliwe.
Miranda odetchnęła głęboko.
– Muszę zejść na dół – szepnęła. – Pamiętaj, chcę tylko twojego dobra.
Jeleń mógł ją ubóść albo zabić jednym kopnięciem, ale przecież trzeba go wydostać. Nigdy do niczego nie była bardziej przekonana.
Gondagil i Haram ze swego posterunku obserwacyjnego widzieli, jak dziewczyna zeskakuje do ich świętego zwierzęcia.
– Oszalała – jęknął Haram.
– Chodź! – zawołał Gondagil. – Musimy zejść na dół, musimy uratować świętego.
Miranda stała w prymitywnym dole-pułapce. Ledwie się tu mieścili oboje. Ciało jelenia niemal całkowicie wypełniało jamę, z jego oczu bił szaleńczy strach.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedziała cichutko Miranda. – A nawet jeszcze lepiej.
Teoretycznie biorąc, mogła teraz obwiązać sznurem ciało zwierzęcia za przednimi nogami, choć z uwagi na wzrost jelenia przerzucenie liny przez jego ozdobiony rogami łeb i złapanie jej z drugiej strony pod brzuchem wcale nie było łatwe.
Coraz wyraźniej czuła ostry zapach przestraszonego zwierzęcia, widziała też jego olbrzymie kopyta. Miała nadzieję, że Megaceros zachowa spokój. Czy starczy jej odwagi, żeby wejść pod brzuch tak wielkiemu i silnemu dzikiemu stworzeniu?
Pierwsza próba nie wypadła pomyślnie, jeleń gwałtownie drgnął, kiedy chciała się pod niego wczołgać, i zaczął nerwowo przebierać nogami. Miranda niezgrabnie pogłaskała go po karku i poprosiła:
– Spokojnie, spokojnie. Pozwól mi tylko złapać koniec liny!
Jeleń zarzucił łbem, rogami trafił Mirandę w głowę, aż zobaczyła gwiazdy. Jęknęła, bliska płaczu z bólu.
Wreszcie jeleń na moment znieruchomiał i wtedy błyskawicznie przystąpiła do akcji. Zanim zwierzę zdążyło zareagować, pochyliła się i związała linę.
– O tak, dobrze, teraz sobie poradzimy – szepnęła. – Cofnij się, będę ciągnąć.
Okazało się jednak, że jest pewien problem, a właściwie nie jeden, a trzy. Po pierwsze: jeleń był bardzo ciężki, po drugie: wystraszony, po trzecie zaś: dla Mirandy brakło miejsca na dole. Gdyby zwierzę próbowało się wydostać, dziewczyna zostałaby albo przyciśnięta do ściany, albo skopana na śmierć, No cóż, sytuacja bez wyjścia.
Prawdę powiedziawszy, Miranda nigdy dotąd tak bardzo nie bała się o swoje życie. Jeśli zwierzę wpadnie w panikę…
Wcisnęła się w ziemną ścianę jak tylko mogła, możliwie najdalej od budzących grozę rogów i niespokojnych kopyt. Na szczęście grunt był dość miękki i ustąpił trochę pod jej ciałem. Dzięki temu miała więcej miejsca.
A gdybym tak wskoczyła mu na grzbiet?
Szalona myśl, zapomnij o tym. W żaden sposób by mi się to nie udało, a nawet jeśli, to co dalej? Jak miałabym wydobyć jelenia, którego bym sama dosiadała?
Pozostawało tylko jedno wyjście: Musi wydostać się z dołu i potem ciągnąć z całej mocy. Jeżeli to w ogóle ma jakikolwiek sens. Trudno wszak powiedzieć, aby natura wyposażyła ją w siłę ciężarowca.
Miranda zaczęła już wspinać się ku górze, gdy spostrzegła, że zwierzę zareagowało. Jakby zrozumiało, co ona zamierza.
W pewnym momencie dziewczyna znalazła się niebezpiecznie blisko pyska jelenia. Chyba te zwierzęta nie gryzą, a może?
Nagle jeleń uniósł przednie nogi.
– Nie kopnij mnie teraz! Muszę wejść do góry, pomóż mi!
Niestety, zsunęła się na dno dołu. Tylne kopyta o milimetry minęły jej ramię, gdy jeleń niespodziewanie potężnym susem wydostał się z pułapki.
Boże, co ja teraz zrobię, zastanawiała się Miranda. Jak zdołam stąd wyjść? I jak Megaceros uwolni się od liny? Ojej, co ja narobiłam?!
Nagle dostrzegła coś szybko przesuwającego się między jej rękami. To koniec liny, ten, którym sama się opasała i który teraz się rozwiązał. Dziewczyna w ostatniej sekundzie schwyciła zbawczą linę i ściskała ją tak mocno, jak gdyby była to sprawa życia i śmierci. Choć w istocie tak przecież było.
Ogromna siła przerzuciła ją przez krawędź dołu. Miranda mocno się uderzyła. Jeleń próbował uciec, ale zatrzymał się, gdy poczuł, że ciągnie jakiś ciężar. Wcześniej jeszcze Miranda wpadła na drzewo.
Wyobraziła sobie guza, jaki ani chybi pojawił się na jej głowie przy zetknięciu z pniem, i tamtego wcześniejszego, po spotkaniu z rogami jelenia.
Cały czas ściskała w ręku linę.
Trzymać ją czy puścić?
Przeważyła troska o zwierzę. To cudownie piękne stworzenie, które na powierzchni Ziemi przestało już istnieć, będzie przedzierało się przez zarośla, ciągnąc za sobą długi sznur. Mogłoby się o coś zaczepić i… Przykro mi, potwory, że pozbawiam was obiadu na wiele dni, lecz Megaceros jest moim przyjacielem.
Nie chcąc myśleć o tym, jak bardzo jest poobijana, ostrożnie podpełzła bliżej. Mogła przynajmniej obciąć linę tak krótko, jak tylko się da.
Jak ona zresztą ją zawiązała? Nie mogła sobie przypomnieć, wszystko odbyło się tak szybko, niemal poza jej świadomością, w panice.
Wiedziała tylko, że węzeł musiał być trwały, skoro jeleń znalazł się na górze.
Zwierzę stało, spoglądając na nią. Strzygło uszami, ciało nerwowo mu drgało. Najwyraźniej nie ufa kochanej Mirandzie, pomyślała dziewczyna. W każdej chwili może się gdzieś czaić niebezpieczeństwo. Popuściła linę, by dodatkowo nie przestraszyć zwierzęcia.
I nagle pętla wokół brzucha jelenia nieoczekiwanie się poluzowała.
Niepojęte.
– Bardzo dobrze – szepnęła łagodnie, ale z lękiem, zrozumiała bowiem, do jak olbrzymiego zwierzęcia, ośmieliła się zbliżyć. W porównaniu z nim samiec łosia wydawałby się maleńki. – O, tak, spokojnie, powoli, może pętla zsunie ci się z ciała, nie napinaj jej żadnym gwałtownym ruchem.
Stała teraz prawie nieruchomo, jeszcze tylko trochę popuściła linę.
– Teraz idź, idź, ostrożnie.
Miranda nie śmiała się poruszyć. W mrocznym lesie i w krainie Ciemności panowała grobowa cisza.
Jeleń zrobił parę kroków.
W jej stronę.
– Niedobrze – szepnęła Miranda, przerażona ponowną bliskością ogromnego stworzenia. Teraz na wolności sprawiało wrażenie po dwakroć większego. – Źle robisz, oplątujesz sobie nogi, łapy czy kopyta, nie wiem, jak to się nazywa. Odejdź, tylko powoli!
Och, wpadam w histerię, naprawdę słowa nie są teraz ważne.
Megaceros stanął spokojnie, a potem zataczając piękny łuk rogami odwrócił się i ruszył w stronę wzgórz. Lina powoli zsunęła się z grzbietu pradawnego zwierzęcia i upadła na porośniętą mchem ziemię.
Miranda znów mogła zaczerpnąć powietrza. Oddychała ciężko jak po długim biegu, tak wielkiego doświadczyła napięcia.
Olbrzymi jeleń zniknął.
Nagle przypomniała sobie swoją misję, swoją własną sytuację. Wciąż znajdowała się w krainie potworów i chyba tylko za sprawą wyjątkowego zrządzenia losu bestie nie zorientowały się, co się dzieje na ich terytorium, w pobliżu ich siedzib.
Jeleń był teraz bezpieczny. Miranda zobaczyła go jeszcze raz, gdy przechodził w stronę wyżej położonych partii gór. Prawdopodobnie tam właśnie miał swój dom.
Zwinąwszy linę, Miranda pogładziła ją z czułym uśmiechem. Chciała podziękować za to, że tej nocy uratowała życie.