7

Nigdy się nie rozstawaj z pistoletem laserowym, Mirando, upominała samą siebie. On daje ci przewagę, dopóki go masz, jesteś panią sytuacji.

Wcale o tym nie myślała, kiedy w domu pakowała go do plecaka, zabrała go, by użyć w razie najwyższej konieczności. Oczywiście w chwili starcia z potworami taki moment właśnie nastąpił, nie przypuszczała jednak, że przeklęta broń tak bardzo zaważy na rozwoju sytuacji. Przecież właśnie tego tak nienawidziła we wszelkich wojnach. Im bardziej niszcząca broń, tym większą dawała przewagę.

A teraz i ją okoliczności zmusiły do użycia pistoletu!

Miała ochotę odrzucić go gdzieś daleko, ale tego zrobić nie mogła, szczególnie teraz, gdy tak wielu już widziało broń i tak bardzo jej pożądało.

Trwała nieruchomo, tylko jej spojrzenie wędrowało od jednego mężczyzny do drugiego. Jak sobie z tym poradzić, co zrobić? Prędzej czy później i tak ją rozbroją.

Mózg nie chciał działać racjonalnie, sytuacja wydawała się naprawdę bez wyjścia.

Miranda zmusiła się do swobodnego zachowania, wciąż jednak nie wypuszczała pistoletu z ręki.

– Nie mamy czasu na wrogość – oświadczyła spokojnie. – Wiele spraw powinniśmy omówić, nie mogę zostać długo…

– W jaki sposób dostaniesz się z powrotem za mur? – ostrym głosem spytał Gondagil.

– Tego… nie mogę powiedzieć. Zajmijmy się problemami w takiej kolejności, w jakiej na to zasługują. Po pierwsze, czy nie powinniśmy się rozejrzeć za jakimś bezpieczniejszym miejscem?

– One nie wrócą. Ta kusza czy co to jest wystraszyła je do szaleństwa.

– Pistolet – poprawiła go Miranda. – Pistolet laserowy. Wierzcie mi, świat bardzo posunął się naprzód, jeśli chodzi o broń. Swoimi zaawansowanymi środkami walki zewnętrzny świat niszczy sam siebie.

– Wiele bym oddał, żeby mieć coś takiego – wyznał Haram.

Miranda zrozumiała, że musi uciec się do kłamstwa.

– Na nic się nie zda zabranie mi pistoletu. Został zabezpieczony w taki sposób, że tylko ja mogę go używać. W obcych rękach wybuchnie sam z siebie i zabije tego, kto go trzyma.

Ach, co za oszustwo, lecz zdawała sobie sprawę, że jest konieczne. Rośli mężczyźni bez trudu mogliby jej odebrać broń, wystarczy moment nieuwagi. A gdyby zasnęła… Nie miała jednak zamiaru nocować w Królestwie Ciemności, spodziewała się, że dużo wcześniej wróci do domu.

Waregowie widać potraktowali jej słowa serio. Z powagą pokiwali głowami. Miranda powróciła do wyliczania problemów, które czekają na rozwiązanie.

– Sądzę, że powinniśmy się zastanowić, dlaczego ten olbrzymi jeleń wciąż tu stoi. To tylko jedna z wielu spraw, które chciałabym z wami omówić, ale reszta na razie może poczekać. Zgadzacie się ze mną?

Haram wykrzywił usta z pogardą.

– A w jaki sposób zamierzasz wypytać świętego? On się nigdy nie zbliża do ludzi.

– Przecież was też się nie boi. Nazywacie go świętym, a to znaczy, że z waszej strony nie musi się niczego obawiać, czyż nie tak?

– To prawda – przyznał Haram. – Chcesz powiedzieć, że te klocki…?

– Zawsze warto spróbować.

Mężczyźni popatrzyli po sobie.

– A może byś tak odłożyła ten… pistolet – zaproponował Haram.

– Owszem, mogę to zrobić, ale pamiętajcie, że jeśli go dotkniecie, źle się to dla was skończy.

Wolno podeszli do jelenia, który czekał na nich na łące wysoko na górskim płaskowyżu. Roztaczał się stąd widok na krainę poza wzgórzami. Miranda westchnęła zachwycona.

– Ach, jak tu pięknie! I ta mgła w dolinach – westchnęła. – W Królestwie Światła rzadko widujemy mgłę.

– Za to macie światło – odparł zaczepnie Gondagil.

– To prawda, ta ciemność jest niesłychanie irytująca – przyznała Miranda. – Z początku w ogóle nic nie widziałam, ale wzrok się przyzwyczaja.

Z mgły wystawały czubki wysokich drzew. W oddali widać było góry. Miranda przystanęła.

– Czy to wasz kraj?

– Tak, to kraj Timona w Dolinie Mgieł – odpowiedział Gondagil.

Miranda spojrzała w bok i dech zaparło jej w piersiach. W oddali niczym mroczne cienie wznosiły się Góry Czarne.

– Czy to stamtąd dobiegają te żałosne skargi? – spytała cicho.

– Tak – zwięźle odparł Gondagil.

Dziewczyna prędko odwróciła głowę.

Zbliżyli się już do jelenia, zwierzę wyglądało naprawdę majestatycznie, kiedy stało tak nieruchomo, zastanawiając się jakby, czy ma czekać, czy raczej uciekać.

– Chcemy ci pomóc – zawołała Miranda. – Jeśli potrzebujesz pomocy, to powiedz nam.

Gondagil uciszył Harama. Stanęli w milczeniu i czekali. Miranda poczuła, jak bardzo boli ją głowa.

– Jeleń w każdym razie nie potrafi odpowiedzieć – roześmiał się Haram.

– Nie mów tak – zaprotestowała Miranda. – Zwierzęta myślą obrazami.

– Chyba jesteś naprawdę szalona – prychnął.

– Nie potrafisz milczeć nawet przez chwilę – skarcił go zirytowany Gondagil.

Znów zapadła cisza. Wstrzymali oddechy, kiedy jeleń postąpił o kilka kroków w ich stronę. Haram mimowolnie się cofnął.

– Nawiązałam z nim kontakt – szepnęła Miranda.

– Ja też – mruknął Gondagil. – Poproś, żeby zbliżył się jeszcze bardziej.

Połączyli swe myśli, teraz pomagał także Haram.

Olbrzymi jeleń gwałtownie poruszył łbem, ale zaraz się uspokoił i podszedł w ich stronę.

– Jeśli zaatakuje, ja uciekam – uprzedził Haram.

Pozostali dwoje milczeli, Gondagil tylko machnął ręką, jakby chciał uciszyć przyjaciela.

– Widzę dwa zwierzęta – szepnął.

– Ja także – powiedziała Miranda. – Łanię i cielaka. Zorientowałeś się, o co chodzi?

– O tęsknotę.

– Ja też tak myślę. On ich szukał gdzieś w krainie potworów.

– Tak, w Dolinie Cieni. Dlatego tam poszedł i wpadł w jedną z ich pułapek.

Miranda zwróciła się do jelenia cichym głosem:

– Spróbujemy ci pomóc w ich odnalezieniu, pewien jesteś, że są tam na dole?

Odpowiedź była wyraźna, nie, wcale nie był pewien, szukał już od dawna.

– Podejdź bliżej – poprosiła Miranda. – Nie wyrządzimy ci krzywdy.

Pytający wzrok jelenia spoczął na Haramie.

– Ja też nic ci nie zrobię – zapewnił lekko obrażony. – Bo i ja już w to wierzę. Powiedz, gdzie mamy szukać, to…

– Za wiele żądasz – stwierdził Gondagil. – Jeleń przecież nie wie, gdzie oni są. A teren jest bardzo rozległy.

– Mam chyba coś, co nam pomoże. – Miranda zaczęła przeszukiwać swój przepastny plecak.

Mężczyźni obserwowali ją z wielkim zainteresowaniem, ale trzymali się na bezpieczną odległość. Pistolet budził respekt.

– Te klocki… – rzekł Gondagil powoli. – Czy one potrafią odczytywać myśli?

Miranda podniosła głowę, postawny mężczyzna górował nad nią, budząc lęk.

– Nie wprost – odparła. – Nie potrafię odczytać waszych myśli, jeśli tego się obawiacie – uśmiechnęła się krzywo. – Inaczej jest ze zwierzętami. Dzięki aparacikowi można zrozumieć głos wiewiórki, podobnie świergot ptaków czy ujadanie psa. Zwierzęta takie, jak na przykład ten jeleń, myślą przekazują tylko obrazy.

– Sam się przed chwilą o tym przekonałem.

– Ale psy i inne bardziej „rozmowne” zwierzęta także porozumiewają się obrazami – wyjaśniała dziewczyna. Wstała, w ręku trzymała jakiś nieduży przyrząd.

Mężczyźni przyglądali mu się z szacunkiem, ale nic nie mówili.

– Wypróbujemy teraz to – oświadczyła Miranda, starając się uruchomić urządzenie. Nie bardzo wiedziała, jak się z nim obchodzić, bo chociaż wykorzystywała je wcześniej podczas wędrówek po lesie, zdarzyło się to zaledwie dwukrotnie.

Haram mruknął do Gondagila:

– Nie mógłbyś zająć się tym workiem? Ona jest bardzo ładna, chyba mam na nią ochotę.

– Nie teraz – odparł zniecierpliwiony Gondagil. – Owszem, jest powabna, ale czekają nas ważniejsze sprawy.

– Co jest ważniejsze? – mruknął Haram, lecz postanowił odłożyć przyjemność. Będzie mógł wziąć dziewczynę, kiedy naprawdę zechce. Nie nazywał tego gwałtem, żadna z kobiet, z którymi miał do czynienia, nie miała nic przeciwko jego umizgom. Haram cieszył się sławą wojownika, a plemię potrzebowało wielu dzieci. Życie ludu Timona z Doliny Mgieł było naprawdę ciężkie, wśród najmłodszych panowała duża śmiertelność.

Musiał jednak przyznać, że tak świeżej i pełnej uroku dziewczyny nie spotkał w wiosce. Musi ją mieć. Wkrótce zapewne nadarzy się okazja. Gdy tylko Gondagil zajmie się innymi sprawami, on wykorzysta odpowiednią chwilę, a dziewczyna na pewno nie będzie się opierać.

Plecak także stanowił wielką pokusę. Najwyraźniej zawierał różności… Mając je można stać się prawdziwie potężnym człowiekiem.

Wrócił jednak do rzeczywistości, zainteresowały go słowa dziewczyny.

– To detektor, czyli wykrywacz ciepła, jeśli takie określenie wolisz – tłumaczyła stojącemu przy niej i słuchającemu jej z uwagą Gondagilowi. Jego bliskość nieco Mirandę rozpraszała, czuła bijący od mężczyzny zapach lasu, przyjemny aromat skórzanego ubrania i czegoś jeszcze, co wcześniej czuła tylko u Tsi-Tsunggi. Upojna woń, która wywoływała w jej ciele podniecający dreszcz.

– Popatrz tutaj – pokazała. – Skieruję teraz aparat na Harama.

Haram natychmiast się odsunął.

– Nie bój się, to nic groźnego, stój spokojnie. O, tak, a ty popatrz w to małe okienko.

Przysunęła detektor do Gondagila.

– Widzisz, że pojawiają się kolory? To barwy Harama. Niebieski i zielony w tle, to obszar wokół niego, a czerwony i żółty to on sam.

Gondagil z trudem zdołał się dopatrzyć, że ciepłe barwy przedstawiają zarys postaci przyjaciela, uśmiechnął się jednak.

– Wyciągnij rękę – poprosiła Miranda.

Posłuchał i zaraz ujrzał kontur własnej dłoni na ekranie.

– Koniec zabawy – oświadczyła dziewczyna. – Nakieruj go teraz na jelenia.

W tej właśnie chwili podbiegł Haram, starając się wyrwać detektor z rąk dziewczyny. Gondagil jednak błyskawicznie przyciągnął urządzenie do siebie i syknął przez zęby:

– To nie twoje!

Miranda zastanawiała się, czy przypadkiem nie popełniła błędu i czy nie po raz ostatni widzi aparat Strażników, lecz Gondagil trzymał go tak, aby i ona mogła przez niego patrzeć.

Odnaleźli jelenia. Na ekranie miał inne barwy, był bardziej rudobrunatny, lecz sylwetka zwierzęcia ukazywała się wyraźnie. Obraz leciutko pulsował.

– Zapamiętajcie sobie, jak wygląda na ekranie – poleciła. – Teraz poszukamy łani i cielęcia.

Nie wiadomo, czy olbrzymi jeleń ją usłyszał, czy też nie, w każdym razie podszedł do nich bardzo blisko. Gondagil i Miranda wymienili spojrzenia, wyrażające czujność i lęk, ale dziewczyna zaraz odzyskała równowagę.

– Spróbujemy ci teraz pomóc – spokojnie zwróciła się do zwierzęcia. Musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Napotkawszy wzrok jelenia, poczuła przenikający ją dreszcz i odruchowo postąpiła pół kroku ku Gondagilowi.

Haram na widok zbliżającego się byka odskoczył.

– Pospieszcie się, nie wiadomo, co on może wymyślić.

Ale Miranda nie zważając na nic tłumaczyła dalej Gondagilowi:

– Nastawię teru aparat na dużą odległość, najpierw spróbujemy zajrzeć do Doliny Cieni.

Wyszli na krawędź skały. Usłyszeli, że Megaceros podąża za nimi.

Miranda skierowała detektor w dół, ale Gondagil wyjął go z jej ręki i ustawił we właściwą stronę.

– Ich siedziby znajdują się tam – wyjaśnił krótko.

Z wolna na ekranie ukazywało się mnóstwo czerwonych punkcików.

– To potwory – stwierdziła Miranda.

Gondagil się odwrócił.

– Nie ma ich u wroga – poinformował jelenia. Uczynił to w sposób tak naturalny, że aż zaimponował Mirandzie.

Posłała mu promienny uśmiech, który niestety nie został odwzajemniony.

– Szukaj dalej – poprosiła.

Nie odbierała mu aparatu, chciała w ten sposób pokazać, że ma do niego zaufanie. Haramowi natomiast nie ufała ani trochę.

Gondagil powoli, bardzo powoli omiótł detektorem dolinę. Bez rezultatu. Pojawiały się co prawda rozmaite plamki, musiały to jednak być znacznie mniejsze zwierzęta, może któreś z bestii. Najwyraźniej zafascynowała go gra kolorów na ekranie. Teraz także i Harama ogarnął zapał, chciał włączyć się w poszukiwanie jeleni.

– Czy tu w Ciemności żyją także inne plemiona? – dopytywała się Miranda. – Takie, które mogły upolować zwierzęta?

– Nie – odparł Haram z widoczną pogardą. – Ci nędznicy nie mogą złapać świętych.

– Czy i dla nich jelenie są święte?

– Owszem, dla niektórych plemion. Ale w górach są tacy, którzy na to nie zważają. Oni jednak nie są niebezpieczni.

– Zaczekajcie! – zawołał nagle Gondagil.

Trzymał detektor skierowany w jeden punkt wśród skał z lewej strony.

– Widzisz coś? – spytała Miranda.

– Nie wiem, sama zobacz.

Zorientowała się, o co mu chodzi. Dyskretnie próbując się odsunąć od ciekawskiej głowy Harama i grzywy jasnych włosów zasłaniającej widok, ujrzała niewyraźny szarawy obraz, przecięty przytłumionymi czerwonymi plamami. Jedna plama była większa, druga mniejsza, obie zaś pokrywały czerwonawobrunatne wzory.

– Coś zasłania – stwierdziła. – Ale chyba je mamy.

Odwróciła się do jelenia.

– Chodź!

– Szalona – burknął Haram, lecz gdy ogromne zwierzę posłuchało Mirandy, ucichł.

– Co zasłania? – zastanawiał się Gondagil, gdy przedzierali się przez kamienie, skały i wysokie, przypominające wrzosy zarośla.

Trudno powiedzieć, aby towarzysze Mirandy byli uprzejmymi kawalerami, lecz dziewczyna przywykła radzić sobie sama i godziła się na to, by iść na końcu bez niczyjej pomocy.

Zresztą wcale nie szła ostatnia. Olbrzymi jeleń podążał za nią, słyszała za plecami jego ciężkie kroki. Była trochę spięta, lecz uznała, że zaznajomiła się już ze zwierzęciem na tyle, aby w pełni mogli sobie ufać.

– Co zasłania? Prawdopodobnie jakiś kamień albo skały. No, przeszliśmy już spory kawałek. Spróbujemy jeszcze raz?

Mężczyźni natychmiast się zatrzymali. To Gondagil niósł detektor i najwidoczniej nie miał zamiaru wypuszczać go z rąk. Miranda zauważyła pożądliwe spojrzenia, jakie Haram słał w stronę jej plecaka, mocniej więc chwyciła za rzemienie. Nie mógł go dostać, rzeczy schowane w plecaku były zbyt cenne.

Zaczął też dokuczać jej głód, ale na razie postanowiła o tym zapomnieć.

Popatrzyli w detektor.

– Tak! – krzyknął Haram. I jego ogarnęło podniecenie. – Tak! Widać je teraz wyraźniej, to dwa święte zwierzęta, są bardzo blisko.

– Słyszałeś, kolego? – Miranda z uśmiechem zwróciła się do jelenia.

Rozejrzeli się dokoła. Tak jak się spodziewali, znaleźli się wśród skał, między którymi rosła trawa i nieduże krzaki. Gondagil wskazał właściwy kierunek, chociaż w półmroku Miranda i tak nie widziała wyraźnie. Dwaj mężczyźni, przywykli do wiecznego braku światła, radzili sobie lepiej.

Miranda wiedziona impulsem poprosiła jelenia, aby wezwał swych krewniaków.

Żadne z nich nie spodziewało się jakiejkolwiek reakcji, a jednak Megaceros uniósł łeb i wydał z siebie ryk tak donośny, że aż Miranda podskoczyła, a potem zatkała rękami uszy.

Błogosławieni Madragowie i ich wynalazek!

– Dziękuję – wyjąkała na wpół ogłuszona. – Tego właśnie nam było trzeba.

Czekali, ale nie odpowiedział im żaden dźwięk.

Być może są tutaj, ale mogą już nie żyć, pomyślała Miranda. Spytała Gondagila:

– Leżą czy stoją?

Gondagil dumny z tego, że ktoś prosi go o pomoc, uważnie przyjrzał się ekranowi.

– Większy stoi – rzekł z wahaniem. – A mały leży.

Odwrócił się do jelenia.

– Jeszcze raz.

Miranda, mądra po szkodzie, zatkała uszy palcami.

Rozległ się ryk i niczym odległe echo napłynęła odpowiedź. Z daleka, a mimo wszystko z bliska. Zabrzmiała jakoś głucho i słabo. Popatrzyli w dół.

– W ziemi jest jama, tam pod skałą – odkrył Haram.

Nie posiadał się z dumy, że go usłuchali i pobiegli w tamtą stronę.

Gondagil zajrzał w bezdenną, zda się, jamę.

– Jak my sobie z tym poradzimy? – zafrasował się.

Megaceros, olbrzymi jeleń z odległej przeszłości, przepięknymi czarnymi oczami błagalnie patrzył na Mirandę.

Загрузка...