Miranda spodziewała się burzy oskarżeń i wyrzutów z powodu swej bezrozumnej wyprawy, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zgromadzeni zainteresowali się Shirą i Górami Czarnymi. Miranda poczuła się nawet troszeczkę zawiedziona, wiedziała jednak, że nie czas na urazę i że raczej powinna się z tego cieszyć.
W sali wrzało. Na przemian rozlegały się to ożywione komentarze, to pełne zapału słowa nadziei na wzięcie udziału w poszukiwaniach jasnego źródła. Ram musiał w końcu uderzyć książką w stół, by przywrócić spokój. Gdy wreszcie echo huku rozpłynęło się gdzieś pod sufitem, mógł znów zabrać głos.
– Jeśli ktoś chce zadać jakieś pytanie, to proszę podnieść rękę.
W górę wystrzeliło co najmniej dwadzieścia dłoni.
– Ojej – westchnął Ram. – Musimy działać po kolei, Marco, ty zaczynasz.
Zapadło milczenie, gdy przemawiał cieszący się ogromnym szacunkiem książę Czarnych Sal. Wszyscy lubili jego głos.
– Zastanawiam się, czy na samym początku nie powinniśmy się skoncentrować na innej niebezpiecznej wyprawie – zauważył. – Należałoby porozmawiać z przyjaciółmi Mirandy i z całym ludem Timona, może również inne plemiona wiedzą coś o Górach Śmierci.
Mirandzie rozbłysły oczy.
– W takim razie ja wam się przydam jako przewodniczka. No i przecież ich znam, a oni znają mnie.
– To niesprawiedliwe! – jedno przez drugie zawołali Sassa i Jori. – Teraz nasza kolej.
– Ależ, Sasso – upomniała dziewczynkę Ellen. – Jesteś stanowczo za młoda.
– Pochodzę z Ludzi Lodu – odcięła się mała, wnuczka Ellen i Nataniela. – Jestem więc tego godna, prawda, Ramie?
– Sasso, to oczywiste, że twój dziadek Nataniel będzie uczestniczyć w późniejszej drugiej wyprawie w góry, lecz w tej pierwszej…? Wydaje mi się, że jesteś za młoda, ale jeszcze zobaczymy – rzekł Ram na pocieszenie. Nie chciał niszczyć niczyjego zapału.
Miranda przyglądała się wspaniałemu wnętrzu pałacu Marca i cudownemu widokowi za wysokimi oknami. Otoczenie było piękne niemal do bólu. Duszę dziewczyny wypełniła rozpacz.
– Ale ja chcę zanieść im Słońce! – wykrzyknęła głośno, nie panując nad sobą.
Ram odwrócił się w jej stronę.
– Spokojnie, Mirando. Wiem, że pragniesz dobra wszystkich ludzi i wszystkich żywych istot. Jeśli Waregowie zgodzą się z nami współpracować, możemy się przynajmniej zastanowić nad tą sprawą.
Poderwała się z krzesła.
– O, tak!
– Wiesz jednak, że istnieje poważna przeszkoda w postaci potworów – ostrzegł.
Mirandzie opadły ręce.
– Wiem, i tak bardzo jest mi ich szkoda…
Ram pogładził ją po policzku i uśmiechnął się ze smutkiem.
– Nigdy nie przestaniesz być sobą, Mirando.
Włączyli się do ogólnej dyskusji.
Po dość długiej chwili totalnego chaosu Ram znów uderzył w stół.
– Uważam, że najwyższy czas powtórzyć sagę Ludzi Lodu, a w każdym razie historię Shiry, nie wszyscy ją znają. Gabrielu, ty jesteś ekspertem.
Ojciec Mirandy wstał, czując powagę chwili. To dla niego wielki moment. Jako dziecko został wybrany, by zachować historię rodu dla późniejszych pokoleń. Teraz nadeszła chwila, gdy dzieło jego życia miało zostać wykorzystane w ważnej sprawie.
– No cóż, prawdziwym ekspertem jest raczej sama Shira – uśmiechnął się. – Wiem jednak, że Shira jest bardzo skromną i nieśmiałą dziewczyną… to znaczy kobietą.
Ojcze, tylko się nie ośmiesz, błagały w duchu Indra i Miranda.
Gabriel zapanował wreszcie nad nerwami i zaczął mówić:
– Najpierw musimy powiedzieć sobie co nieco o głównym wątku historii Ludzi Lodu. Nasz przodek, Tengel Zły, w dwunastym wieku podczas wędrówki nad Morzem Karskim odwiedził źródło zła w Górze Czterech Wiatrów. Do źródła tego dotrzeć może tylko osoba na wskroś przesiąknięta złem, którego nie zmąciła nawet odrobina dobra. Ciemna woda, którą wypił, dokończyła dzieła. Tengel stał się uosobieniem zła. Ponieważ jednak złu często towarzyszy głupota, właśnie ten słaby punkt postanowili wykorzystać potomkowie Ludzi Lodu. Podjęli nieludzko trudną walkę, ponieważ nasz straszny przodek w każdym pokoleniu jednego przedstawiciela rodu wskazał na służbę złu. Wiele duchów, które są dzisiaj z nami, zaliczało się niegdyś do tragicznie dotkniętych przekleństwem, udało im się jednak przemienić zło w dobro. Zachowali przy tym jedyną pozytywną cechę, jaką dało im przekleństwo, a mianowicie czarodziejską moc.
Przez kolejne stulecia Ludzie Lodu cierpieli pod ciężarem przekleństwa. Punkt zwrotny nastąpił w momencie, gdy obecna tutaj Shira zdołała dotrzeć do źródła jasnej wody w Górze Czterech Wiatrów. Woda ta mogła zneutralizować ciemną wodę zła. Wiadomo już było, że Tengel Zły ukrył gdzieś naczynie z mroczną wodą, a sam pogrążył się w letargu, oczekując, aż na ziemi nastaną dla niego lepsze czasy. Obudzić go miał zaklęty flet, coś jednak poszło nie po jego myśli i nie ocknął się tak, jak to planował. Walka Ludzi Lodu polegała na próbach odnalezienia naczynia z ciemną wodą i unieszkodliwienia jej, zanim złemu przodkowi wróci przytomność.
Nie będę teraz opowiadał, w jaki sposób się to udało, wspomnę tylko, że to Nataniel, który jest dzisiaj z nami, z pomocą Marca i wielu, wielu innych musiał stoczyć straszliwą ostateczną walkę. Przypomnę natomiast, jak Shira odnalazła jasne źródło.
Gabriel zrobił przerwę, podczas gdy młode Lemurki przyniosły dla wszystkich poczęstunek. Miranda przyglądała się pięknym kobietom o osobliwych rysach twarzy i całkiem ciemnych oczach, a potem jej spojrzenie przesunęło się na Marca. Czy wykorzystywał możliwości, jakie mu dano? Czy też raczej łączyły ich zupełnie platoniczne stosunki? I to przyjacielskie, nie takie jak między panem a służącymi?
Sądząc po neutralnej życzliwości, jaką sobie okazywali, tak właśnie musiało być.
Usłyszała westchnienie Indry i odgadła, że myśli siostry krążą podobnym torem.
Zastanawiająco często ona i Indra myślały podobnie, choć przecież każda z nich żyła swoim własnym, jakże odmiennym życiem.
Marco… Miranda z całego serca życzyła mu miłości, nie przypuszczała jednak, by szczególnie za nią tęsknił.
Dolgo, wywodzący się z rodziny czarnoksiężnika, był taki sam. Marco i Dolgo stanowili parę najbliższych sobie przyjaciół, wszyscy o tym wiedzieli. Ale właśnie tylko przyjaciół.
Gabriel znów zaczął mówić. Na razie nie palnął jeszcze żadnego głupstwa i wszyscy słuchają go z uwagą, stwierdziła Miranda. Aż dziwne, jak wiele uczucia miała dla swego ojca. Nie chciała, by ktokolwiek go zranił i zasmucił.
– Przede wszystkim, Shiro – rzekł Gabriel – może zechciałabyś się przedstawić, powiedzieć, kim właściwie jesteś i skąd pochodzisz.
Drobniutka kobieta o mongolskich rysach wstała. Pod względem urody odziedziczyła to, co najlepsze i na wschodzie, i na zachodzie.
– Nazywam się Shira z Nor – zaczęła cichym, nieśmiałym głosem. – Moja matka Sinsiew wywodziła się z mieszanej rodziny. Jej ojciec, a mój ukochany dziad Irovar, był Nieńcem czy też Jurat-Samojedem, jak również nas zwą. Matka mojej matki, potężna szamanka, była Taran-gaiką, w jej żyłach płynęła więc krew Tengela Złego. Musicie wiedzieć, że miał on również potomków tam, na Północy, nad wielką zatoką Oceanu Lodowatego, czyli Morzem Karskim. Mojego ojca Vendela Gripa z Ludzi Lodu sprowadziła do naszej wioski wojenna tułaczka. Ja się urodziłam, moja matka umarła w połogu, a Vendela Gripa siłą zmuszono do powrotu. Wychował mnie dziadek, ojciec mojej matki. Tej nocy, gdy przyszłam na świat, odwiedziły go cztery żywioły: Powietrze, Woda, Ziemia i Ogień. Nakazały mu wychować mnie na najczystszego człowieka, nieskażonego złem. Czeka mnie bowiem zadanie, jakie, miałam dowiedzieć się później.
Tak też się stało.
W latach czterdziestych osiemnastego wieku zabrano mnie do Góry Czterech Wiatrów, na skalną wysepkę na morzu. Tam zaczęła się moja koszmarna wędrówka.
Czterdzieste lata osiemnastego wieku, pomyślała Miranda, właśnie wtedy przybyła tu rodzina czarnoksiężnika, chociaż to nie ma nic wspólnego ze sprawą.
– Musiałam przebyć wiele grot – tłumaczyła Shira. Przejść próby, które miały wykazać, czy jestem godna dotrzeć do źródła jasnej wody. Żadnemu człowiekowi nie życzę takiej wędrówki.
Umilkła, twarz ściągnął jej smutek, a potem podjęła:
– Z pomocą przyszedł mi mój najgorszy wróg Mar, który później stał się miłością mego życia. I dotarłam do źródła. Wyprawa ta jednak pozostawiła w mojej duszy nie gojące się rany, jeśli więc wędrówka do Gór Czarnych będzie podobna, nie ukończę jej i mam nadzieję, że okażecie mi wyrozumiałość.
– Nikt nie będzie od ciebie wymagał kolejnej ofiary – obiecał Ram z powagą. – Chcielibyśmy jedynie, abyś poszła z nami i pomogła nam zlokalizować i zidentyfikować źródło.
– Mówisz „nam” – rzekł Uriel, mąż Taran. – Czy to znaczy, że weźmiesz udział w wyprawie?
– Wydawało mi się, że już o tym wspominałem – uśmiechnął się Ram.
– Jako dowódca?
Ram zawahał się chwilę.
– Nie. Przewodzić nam będzie ten czcigodny Obcy.
Jego imię brzmi Talornin i znaczy „Ten, który wie wszystko”.
Miranda starała się zapamiętać wymowę. Talornin, z akcentem na „a”.
Wszyscy przenieśli spojrzenie na wysokiego Obcego, który wstał i ledwie dostrzegalnie się im skłonił. Teraz on przemówił, a jego głos brzmiał inaczej niż ludzki, przypominał poszept wiatru, krył w sobie eony czasu i przestrzeni, jakby niósł w sobie całą wieczność.
– Od dawna już czekamy na rozpoczęcie wyprawy w Góry Czarne. Gdy tu przybyliśmy w zaraniu dziejów, wybrali się tam moi pobratymcy, nigdy jednak nie powrócili z tych przerażających szczytów. Później próbowali i inni, z takim samym tragicznym rezultatem. Tym razem mamy świadomość, czego powinniśmy szukać. My także słyszeliśmy legendę o jakichś źródłach, lecz dopiero teraz, gdy Ludzie Lodu pomogli nam ją zrozumieć, wiemy, że to coś więcej niż tylko legenda. Cieszę się, że Ram wezwał mnie na to spotkanie, i dziękuję młodej Mirandzie z Ludzi Lodu za to, że pojęła znaczenie tego, co usłyszała w Królestwie Ciemności.
Miranda z Ludzi Lodu! Jak pięknie to zabrzmiało.
Dziewczyna musiała otrzeć kilka zdradzieckich łez wzruszenia, ale promieniała radością.
Ów Obcy, pozbawiony wieku, był naprawdę wielki i potężny. Poznali wcześniej Strażnika Góry i Strażnika Słońca, lecz oni byli tylko Strażnikami, pilnowali Świętego Słońca, które zostało na świecie, i skalnej ściany, na której wyryto tajemne runy, pokazujące drogę do złocistej kuli.
Strażnik Góry został ojcem Armasa. Armas także wyróżniał się wśród jej przyjaciół, miał w sobie ukryte siły. Mieszkał w północnej części krainy należącej do Obcych, lecz nigdy nie opowiadał o pobratymcach swego ojca. Tak mu przykazano i rówieśnicy to szanowali.
Shira i Obcy usiedli. Teraz głos zabrać mógł każdy.
Ellen chciała coś powiedzieć.
– Pomysł, by uratować świat, dając ludziom czystość duszy, jest naprawdę wspaniały, ale to nie wystarczy. Sama dobroć i troskliwość to nie wszystko, pozwólcie, że przytoczę parę przykładów. Kiedyś życzliwi misjonarze przekonywali mieszkańców Dalekiego Wschodu, że należy polerować ziarnka ryżu, bo dzięki temu będą czyściejsze. Pozbawili przy tym życia tysiące tamtejszych ludzi, bo z ryżu usunięto wszystkie witaminy i zdrowe elementy. A Norwegowie, tylko i wyłącznie w dobrych zamiarach, podarowali Sri Lance wielkie trawlery rybackie z myślą o bardziej racjonalnym rybołówstwie. Niestety, odebrali w ten sposób źródło utrzymania tysiącom rodzin rybaków, którzy każdego ranka wypływali na połów swymi małymi katamaranami. Nie było już zbytu na ich ryby. Istnieje wiele podobnych przykładów tak zwanego miłosierdzia.
– Rozumiemy, co masz na myśli, Ellen – zapewnił Ram. – I o tym także myśleliśmy. W skład tej kuracji dla całej ludności świata wchodzi również inteligencja i pojmowanie, co w danym przypadku jest słuszne.
– Dobrze, jestem zadowolona – odparła Ellen.
Rękę do góry podniósł Oko Nocy, Indianin. Chciał zabrać głos.
– Ten, na którego wciąż czekacie, który ma wam towarzyszyć w wyprawie w Ciemność do Gór Śmierci, kim on jest?
Ram zawahał się, a Jaskari dokończył pytanie:
– Czy ta osoba w ogóle istnieje?
– Tak – odparł Ram powoli.
– Czy jest tutaj, w Królestwie Światła? – dopytywała się Taran.
– Tak.
– Czy to ktoś, kogo znamy? – zastanawiał się Nataniel.
– Nie, jeszcze go nie spotkaliście.
Ach, tak, to jakiś „on”, pomyślała Miranda, a na głos spytała:
– Dlaczego musimy czekać?
– Ponieważ jego czas jeszcze nie nadszedł.
– Opowiedz nam o nim – poprosił Móri.
Ram zastanowił się.
– Dobrze. Mogę wam powiedzieć, że jest on trochę podobny do Shiry, Nataniela i Dolga, a po części także do Tarjeia.
Miranda nie potrafiła dostrzec żadnego podobieństwa między wymienionymi osobami, ale Ram ciągnął:
– Wszyscy czworo zostaliście wybrani, wyznaczeni do dokonania wielkich czynów. Zadanie Tarjeia nie zostało wypełnione, gdyż nie miał on możliwości nawet rozpocząć działania, lecz wyznaczono go do pokonania Tengela Złego. Kilkaset lat później takie samo zadanie przypadło Natanielowi, ale on został staranniej przygotowany. Nataniel przyszedł na świat jako siódmy syn siódmego syna, jako potomek Ludzi Lodu, oczywiście, lecz także Czarnych Aniołów, Demonów Nocy i Demonów Wichru, a dziad jego babki, ojciec Marca, nie był byle kim. Shirę wychowano w czystości, postarano się, aby stała się na wskroś dobra, by mogła dotrzeć do źródła jasnej wody. A Cień i duchy Móriego przygotowały Dolga do odnalezienia Świętego Słońca. Fakt, że przy okazji odzyskał także niebieski szafir i czerwony farangil, nie był przeszkodą, przeciwnie.
– A więc ów nieznajomy również został wybrany – podsumował Gabriel.
– Owszem, ale jego przygotowania jeszcze nie są zakończone.
Miranda wysilała umysł, żeby ustalić, kto to może być. Nie znała, rzecz jasna, wszystkich mieszkańców Królestwa Światła, ale powinna się domyślić, że tu czy tam może żyć jakiś szczególny człowiek. O nikim takim jednak nie słyszała.
Upłynął jeszcze kwadrans i spotkanie dobiegło końca. Marco zatrzymał Mirandę.
– Zostaniesz chwilę, chciałbym z tobą porozmawiać.
Marco chciał z nią mówić! Miranda nie posiadała się z radości.
Zostali również Ram i wysoki Obcy, Talornin, a także jeden z Lemurów i Móri.
Jestem razem z wielkimi, pomyślała. Widziałam te zazdrosne spojrzenia Joriego i reszty.
Nie poproszono jej, by usiadła, wszyscy sześcioro stali.
Na twarzy Rama malowała się niezwykła powaga.
– Mirando, nie chcieliśmy wymierzać ci kary w obecności wszystkich, ale sama chyba rozumiesz, że to, co zrobiłaś, jest niewybaczalne.
Opuścił ją dobry humor. A więc dlatego ją zatrzymano.
Mogła tylko kiwnąć głową w odpowiedzi. Mężczyźni patrzyli na nią surowym albo zasmuconym wzrokiem.
– Zwiodłaś Rama i przekonałaś go, aby dał ci Słońce – powiedział Marco, w jego głosie brzmiał wielki żal. – Ty, jedna z Ludzi Lodu, podstępnie wyciągnęłaś informacje o Ciemności od życzliwych ci Strażników, szpiegowałaś tych, którzy wyprowadzali tego łotra Johna…
– Właściwie nie – Miranda zachłysnęła się słowami. Przypadkiem zobaczyłam, jak idą w stronę muru. Po prostu tam byłam i nawet nie podeszłam bliżej.
– Ale widziałaś, jak otwierano mur – rzekł Móri – Nie zdradzając swojej obecności.
– Tak – odpada Miranda ze spuszczoną głową. – Przyznaję, że tak było.
– Potajemnie zabrałaś też broń i przyrządy nie przeznaczone dla ciebie – ciągnął Ram. – Nie rozumiesz, jak niebezpieczny może być pistolet laserowy w ręku wroga?
– Czy nie masz nic na swoją obronę? – spytał Talornin, ten o niezwykłym głosie. – Oprócz tego oczywiście, że chciałaś tamtejszym ludziom zanieść Słońce.
– Nie, chociaż może… Jeśli to można uznać za obronę, naprawdę próbowałam na wszelkie możliwe sposoby dotrzeć do nieszczęśników w Ciemności.
– To prawda – kiwnął głową Ram. – Miranda z ogromnym uporem zadawała pytania i nieustannie prosiła.
Dziewczyna rozjaśniła się na moment, ale zaraz wtrącono ją w otchłań rozpaczy.
– Postanowiliśmy już, jaką karę poniesiesz, Mirando – oznajmił Talornin. – Nie weźmiesz udziału w pierwszej wyprawie, tej do ludu Timona, mającej na celu zdobycie dalszych informacji o Górach Czarnych.
– Nie!
W tym jednym krótkim słowie mieściło się rozpaczliwe błaganie.
Bardziej dotkliwej kary nie mogli jej wymierzyć.