16

Spotkanie zakończyło się wynikiem negatywnym dla Mirandy. Kara to kara i nie można jej cofnąć.

Tak postanowili wielcy.

Decyzję swoją utrzymali do chwili, gdy mieli wyruszyć do krainy Waregów. Do tego czasu zdążyli się zastanowić.

– Dziewczyna poradziła sobie nadzwyczaj dobrze stwierdził Strażnik Rok, również wyznaczony do udziału w tej wyprawie.

– Rzeczywiście, ogromnie dużo wie – przyznał Marco.

– I zdołała się zaprzyjaźnić z dwoma przedstawicielami ludu Timona – uzupełnił Ram.

– To znacznie więcej niż udało się tobie i mnie – zauważył Strażnik Słońca, który także miał im towarzyszyć. – My potrafimy z nimi rozmawiać, ale trzymając ich na muszce, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Pozostali pokiwali głowami.

– Wroga neutralność, owszem, znamy to – powiedział Ram.

– Sądzę, że Miranda została już dostatecznie ukarana – rzekł Marco z przekonaniem. – Straciła cały swój zapał do reform i radość z pracy, jest już teraz tylko cieniem samej siebie.

Strażnik Słońca, dowodzący nimi czterema, skinął głową.

– Idź, pomów z nią, Marco, i… czy nie powinniśmy zabrać ze sobą któregoś z czarnoksiężników?

– Obu – podchwycił Ram.

Ale Marco nie w pełni się z nimi zgadzał.

– W tej wyprawie nie kryją się żadne elementy czarów, mamy po prostu przeprowadzić negocjacje i zdobyć więcej informacji. Wiem, że Móri i Dolgo prowadzą intensywne rozmowy z Shirą na temat źródeł, sądzę, że w tej drugiej wyprawie na pewno przydadzą się nam ich umiejętności. Teraz jednak, moim zdaniem, powinniśmy pozwolić im odpocząć i skupić się na następnej, ważniejszej wyprawie.

Uznali jego argumenty za rozsądne.

– Masz rację – przyznał Ram. – Im mniej nas będzie, tym mniejsze będziemy budzić przerażenie.

– Ale czy posiadamy dostatecznie dobre wyposażenie, by przedostać się przez terytorium bestii? – zastanawiał się Rok.

– Z potworami sobie poradzę – odparł Strażnik Słońca. – Lecz oczywiście przydałaby nam się Miranda i jej doświadczenia. Porozmawiaj więc z nią, Marco.

Urodziwy potomek Ludzi Lodu się uśmiechnął.

– Z ogromną przyjemnością przekażę jej naszą decyzję.


– Czy to prawda? – W rozpromienionych oczach Mirandy dało się jeszcze dostrzec niedowierzanie. – Mówisz poważnie?

– Oczywiście, uznaliśmy, że poniosłaś już dostateczną karę.

– Co najmniej – powiedziała wolno, czując ogarniający ją zachwyt. Zaczynało do niej docierać, co naprawdę oznacza wiadomość. – Uważałam, że słusznie należy mi się kara, ale byłam naprawdę zdruzgotana, myślałam, że nigdy nie zdołam się z tego podnieść. Dziękuję, Marco, dziękuję wam wszystkim.

W przypływie szczęścia rzuciła się na szyję swemu potężnemu krewniakowi Marco, który rzadko dotykał innych ludzi, stwierdził nagle, że uścisk pachnącej czystością, świeżej, młodej dziewczyny jest bardzo przyjemny. Zauważył, że Miranda zapuściła włosy, co sprawiło, że stała się łagodniejsza, bardziej kobieca. Młodsza córka Gabriela była wszak taka urodziwa, chociaż mało kto zwracał na to uwagę, wszystkie pełne podziwu spojrzenia zwykle padały na Indrę, Miranda bowiem nigdy nie zabiegała o komplementy i nie dbała o to, co myślą o niej ludzie.

Teraz jednak się zmieniła.

Marco puścił ją z uśmiechem, ale poczuł w sercu ukłucie. Wiedział, że to owa nieznana siła, siła miłości, tak bardzo odmienia ludzi.

Dla niego jednak pozostawała nieosiągalna. Krótkotrwały związek z Tiili nie miał na niego wpływu, traktował ją wyłącznie jako ogromnie nieszczęśliwą dziewczynę, potrzebującą jego wsparcia. Gdy rozstali się jako przyjaciele, a Tiili zakochała się w jego bracie, odczuł jedynie ulgę. Nie łączyło ich nigdy fizyczne współżycie, nie licząc tylko tego jednego razu, gdy wyzwolił ją z diabelskiej pułapki Tengela Złego, a i wtedy uczynił to z konieczności i ze współczucia, nic więcej się za tym nie kryło. Wyraźne zainteresowanie Mirandy Gondagilem przypomniało mu boleśnie o tym, czego nigdy nie dane mu będzie doświadczyć.

– Przygotuj się więc, Mirando. Wyruszamy jutro wieczorem.

– Doskonale – powiedziała dziewczyna. – Zdołałam stwierdzić, że wartownicy potworów nocą pozostają najmniej czujni. Jeśli w ogóle można mówić o nocy tam, gdzie stale panuje szaroczarny mrok.

Marco spoważniał.

– Rozumiem i szanuję twoje nastawienie, Mirando, i przekonanie, że im także potrzeba światła, Obcy jednak wiedzą najlepiej, jaki obszar może oświetlić Słońce i kto jest godzien, by żyć w jego świętym blasku. Wiesz chyba, że Słońce ma niestety tę wadę, że pogarsza jeszcze to, co złe.

– Tak, gdyby jednak udało się znaleźć ten ostatni składnik do tajemniczego wywaru Obcych i Madragów, czy bestie także zrobiłyby się grzeczniejsze?

Uśmiechnął się, słysząc jej naiwne określenie.

– Tego nie wiemy, zawsze jednak można mieć nadzieję.

– I wtedy Święte Słońce będzie mogło zaświecić nad ich Doliną Cieni?

Marco pogładził ją po jasnorudych włosach.

– Czy tylko o potworach myślisz teraz, Mirando? Nie, nie musisz mi odpowiadać. Wiem, że serce ci krwawi także z ich powodu, jesteś naprawdę niezwykłą osobą, moja droga. A teraz pospiesz się i zacznij szykować do wyprawy. Wkrótce przecież wyruszamy.

Mirandzie nie trzeba było tego powtarzać.


Miranda miała ogromne kłopoty z wybraniem ekwipunku. Zwykle ubierała się raczej praktycznie niż elegancko, teraz jednak zastanawiała się, czy nie zabrać nie noszonej jeszcze cieniutkiej sięgającej ud tuniki, którą do tej pory tak głęboko pogardzała. W końcu jednak zwyciężył głos rozsądku, nie chciała też narażać się na śmieszność, postanowiła więc iść na kompromis i zdobyła nowe wygodne i trwałe ubranie, lecz w weselszych kolorach niż nosiła dotychczas. Prawdę powiedziawszy, dużo częściej też przeglądała się w lustrze niż do tej pory.

Włosy sporo jej urosły, zresztą zadziwiająco szybko, lekko się kręciły, z czym nawet zdaniem Indry było jej do twarzy. „Masz przecież takie ładne nogi, dziewczyno, dlaczego zawsze je chowasz w długich spodniach, muszę ci powiedzieć, że w całości cholernie dobrze wyglądasz, tylko pozwól mi poprawić bluzkę, wisi na tobie jak worek, i wyprostuj się, nie garb się jak kupa szmat, to może uda mi się ciebie sprzedać”.

Indra zawsze umiała dodać otuchy.

– Czy on jest przystojny? – spytała nagle.

Miranda drgnęła i odpowiedziała bez zastanowienia:

– Nie taki przystojny jak Haram, ale… zresztą jaki on o kim ty mówisz?

– Nie wygłupiaj się, nie nabierzesz starszej siostry. Jest na to zbyt doświadczona. W każdym razie cieszę się, że zmienili zdanie, zasłużyłaś na to, żeby jeszcze raz się z nim spotkać.

– O czym ty mówisz?

– Zakochałaś się pierwszy raz w życiu, prawda? I żadne ważne typki nie powinny ci rzucać kłód pod nogi. O, tak, tak powinnaś nosić tę bluzkę, a twój dzikus stanie w płomieniach. Teraz naprawdę ładnie wyglądasz.

Indra zawiązała poły bluzki i rozpięła ją nieprzyzwoicie nisko, ale Słońce nadało skórze Mirandy złocistobrązowy odcień, zwykle bowiem chodziła dość lekko ubrana, więc nie wyglądało to brzydko, przeciwnie. Talię miała smukłą, ale chyba nie ośmieli się tak pokazać.

Phi, kto nie ryzykuje… pomyślała w nagłym przypływie odwagi.

– Nie rozumiem, jak możesz nazywać tych szlachetnych mężczyzn ważnymi typkami – zauważyła z wyrzutem. – To niesprawiedliwe.

Indra skrzywiła się.

– Wiem, wiem, ale dlaczego zawsze trzeba być sprawiedliwym? – powiedziała to, żeby rozdrażnić młodszą siostrę, która zawsze zębami i pazurami broniła sprawiedliwości.

– I jeszcze jedno, Indro – rzekła Miranda surowo. – Zapamiętaj sobie, że wcale nie jestem w nim zakochana, nie można się zakochać w kimś, kogo się widziało tylko raz, w dodatku w tak niecodziennej sytuacji. Przecież ja nic o nim nie wiem. Owszem, zainteresował mnie, i to wystarczy.

– Oczywiście – w głosie starszej siostry dała się słyszeć ledwie wyczuwalna ironia.


Miranda musiała oddać Słońce, które wyłudziła od Rama. Uczyniła to z wielkim żalem, wciąż bowiem marzyła o tym, by zanieść światło ludowi Timona. Niestety swoją szansę już zmarnowała.

Przechodząc przez wrota w murze wraz z czterema mężczyznami czuła się bardzo mała.

Spodziewała się, że będą traktować ją z lodowatym chłodem bądź też całkowicie ignorować, lecz oni okazywali jej życzliwość. Czasami nawet z nią żartowali, a ona odpowiadała im z taką samą wesołością. Odczuwała nieopisaną ulgę, czekało ich trudne zadanie, zły nastrój w grupie w niczym by nie pomógł.

– A więc to jest jedyna droga? – spytała Rama.

– Och, nie, jest ich znacznie więcej, słyszałaś chyba, w jaki sposób przybyła tu rodzina czarnoksiężnika: poprzez Głęboką Ciemność po drugiej stronie pasma gór, rozdzielających Ciemność na dwie części. Widzisz te góry o barwie piasku przed nami?

Miranda znała je już bardzo dobrze, to one stanowiły granicę krainy Timona.

– Istnieje tajemny korytarz prowadzący do nas z Głębi Ciemności – powiedział Ram.

– Ach, tak?

Po raz pierwszy usłyszała określenie „Głębia Ciemności”. No tak, Siska wspominała o jeszcze ciemniejszych okolicach niż jej rodzinne strony, bardzo odległych od światła.

– Istnieją też dwa inne przejścia, o których nie będziemy teraz mówić. Wiesz, że nasza granica jest długa, ale masz rację mówiąc, że to jedyne wrota w tej okolicy.

– A my? Jak weszliśmy? Którędy?

– Za dużo chcesz wiedzieć – uśmiechnął się Ram: – Wy przybyliście ze świata na powierzchni Ziemi wprost do Królestwa Światła. Na Ziemi istnieje wiele wrót, które prowadzą do różnych miejsc wewnętrznego świata, zarówno w obrębie muru, jak i poza nim.

– Przepraszam, teraz już będę milczeć.

– Nie, nie będziesz – włączył się Strażnik Słońca. – Pokażesz nam teraz dokładnie, którędy stąd poszłaś. Mówiłaś, że w prawo wzdłuż muru.

Dokładnie? To nie będzie łatwe! Miranda rozejrzała się dokoła, chłód i otaczający ją mrok wskazywał, że znaleźli się już na zewnątrz, teraz jednak wszystko wydawało się jej jakieś inne. Zatęskniła nagle za poczuciem bezpieczeństwa, jakie dają światło i ciepło, ale tylko przez moment.

Fakt, że wszystko wydawało się odmienne, brał się, rzecz jasna, stąd, że wiedziała, co ją tu czeka. Dolina Cieni potworów, położona nieco wyżej kraina Timona… Na wspomnienie Waregów cieplej jej się zrobiło na sercu. Czy zobaczy ich jeszcze raz? Musi!

Dziwne, jak zmienia się pejzaż, gdy człowiek do niego wraca i poznaje widziane już rzeczy, rozmyślała. Przedtem Królestwo Ciemności było dla niej tylko nazwą, teraz już wiedziała, że płynie tędy niewielka rzeka, że są tu wzgórza i osady. Za lasem.

– Tak, szłam wzdłuż muru, i dobrze dawałam sobie radę – odparła. – Problem polega jedynie na tym, że ich siedziby leżą tak gęsto obok siebie.

Strażnik Słońca kiwnął głową.

– Dopóki tylko się da, postaramy się unikać konfrontacji. Potrafię wprawdzie zapanować nad bestiami, ale przywódcy tych gromad zawsze chcą się targować i utrudniać przejście. Staram się traktować ich humanitarnie, wszak to ich terytorium, ale te dyskusje z nimi, czy jak to nazwać, zawsze pochłaniają bardzo wiele czasu. Mówiłaś, że drogę pomógł ci odszukać olbrzymi jeleń.

– Tak, ale wtedy dotarłam już do połowy Doliny Cieni. Wskazała na grzbiet wzgórza, ciągnącego się w stronę płaskowyżu daleko na prawo. Wszędzie widać tu było podobne wzniesienia. Okolica przypominała trochę pejzaż Hawajów z licznymi równolegle wznoszącymi się grzbietami, niektórymi zwieńczonymi nagą skałą, w większości jednak porośniętymi bladozieloną roślinnością. Miranda domyślała się, że kiedyś, w zamierzchłych czasach, musiał mieć tu miejsce wybuch wulkanu.

– Jesteśmy obserwowani – szepnął Marco.

Na szczycie jednej ze skał w oddali dostrzegli dwie sylwetki.

– To może być Gondagil i Haram – szepnęła Miranda. – Po dwóch pełnią warty w mglistej krainie Timona.

– To na pewno konieczne – stwierdził Rok z ponurą miną. – Idźmy twoją drogą, Mirando.

Ach, jakże dumna się czuła, prowadząc ich wzdłuż muru, jak bardzo zawstydziła się i zmieszała, gdy chwilę później musiała przyznać, że nie pamięta, w którym miejscu zboczyła z bezpiecznej drogi. W dodatku las rósł tu gęsty, nie mogła się zorientować gdzie leżą wzgórza.

Stała teraz w bladozielonym, jakby chorym lesie, który nigdy nie oglądał słońca, i czuła się dość głupio. Przynajmniej jednak było tu cicho i spokojnie.

Ram wyjaśnił, że dla potworów nastała już pora snu, mimowolnie bowiem stosowały się do rytmu doby Królestwa Światła.

– No właśnie, jak to z tym jest? – spytała Miranda, chcąc zyskać na czasie i nerwowo usiłując sobie przypomnieć, w którym miejscu powinni odejść od muru. – Czy to wy nami manipulujecie, czy Słońce?

– I tak, i tak. Wiesz, że wybudowaliśmy osłony wokół największego Słońca, którymi możemy poruszać z wieży. Gdy blask Słońca przygasa, widać to także tutaj i wszyscy, zarówno w obrębie muru, jak i na zewnątrz, odczuwają potrzebę udania się na spoczynek.

– Nie jestem pewna, czy blask Słońca w istocie przygasa – stwierdziła Miranda. – Po prostu jego barwa w jakiś sposób się zmienia.

– Owszem, ale to wystarczy. Prawdę mówiąc, w tym odcieniu znajduje się pewien usypiający element.

– Który nie działa na tyle silnie, by nie można się mu przeciwstawić, jak na przykład dzisiejszej nocy.

– Całkiem słusznie. Jesteś bystrą obserwatorką.

– Dziękuję – uśmiechnęła się uszczęśliwiona. Nagle wykrzyknęła:

– To było tutaj! Tędy przeszłam na terytorium potworów! Ach, dzięki wszystkim dobrym mocom, przez chwilę miałam już niezłego stracha! Bałam się, że się wygłupię! Ale pamiętajcie, że od razu wpadłam na jedną z osad! Pójdźmy więc nieco bardziej na prawo. Miejmy nadzieję, że trafimy na pułapki na zwierzęta, a stamtąd znam już drogę.

Mężczyźni zadrżeli ze zgrozą, słysząc o takim bestialstwie jak pułapki na zwierzęta, lecz ruszyli za Mirandą. Teraz już ostrożniej. Opuścili bezpieczną strefę i porozumiewali się ściszonymi głosami.

– Czy nie mogliśmy zabrać gondoli powietrznej? – spytała Miranda szeptem. – Przelecielibyśmy nad całym tym okropieństwem.

Rok, który szedł najbliżej, pokręcił głową.

– Po pierwsze, gondola nie zmieściłaby się w tych wąskich drzwiach, i to już jest wystarczający powód. A po drugie, nie chcieliśmy zabierać tak cennego pojazdu. Nie wiadomo, czy zniósłby klimat, przystosowano go przecież do warunków panujących w Królestwie Światła, mogłyby go też zniszczyć mieszkające tu istoty. Pst!

Wszyscy się zatrzymali. Zaczęli nasłuchiwać.

Nie mieli wątpliwości: W pobliżu znajdowała się osada.

Ram dał znak towarzyszom, by czekali, a sam zniknął w zaroślach.

Niedługo wrócił.

– Tędy nie przejdziemy. Nie wiem, co one robią, lecz ustawione są w długą linię czy też łańcuch, od lewa do prawa. Wygląda to niemal, jakby posuwały się tyralierą.

– Idą w naszą stronę?

– Nie, stoją w małych grupkach i rozmawiają, a raczej się kłócą, to właściwe słowo. Wygląda na to, że to sami mężczyźni. Nie bardzo wiem, co zamierzają.

Strażnik Słońca się zamyślił.

– Nie mam ochoty pertraktować ze wszystkimi tymi istotami, sam przywódca sprawia dość kłopotu. Mirando, mówiłaś, że zostałaś uratowana trzykrotnie. Opowiedz nam o tym jeszcze raz!

– Pięciokrotnie – poprawiła go dziewczyna. – Najpierw ocalił mnie olbrzymi jeleń, potem zaś pistolet laserowy. A w powrotnej drodze najpierw Waregowie zastrzelili bestie z łuku, potem potwory uciekły wystraszone wspomnieniem śmiertelnego wystrzału z pistoletu. A na koniec uznały, że jestem boginią, ponieważ świeciłam.

Mężczyźni zaczęli się zastanawiać.

– Jelenia nie mamy – stwierdził Ram. – Waregów też. I absolutnie nie wolno nam używać broni! – uśmiechnął się. – Sądzę, że powinniśmy zmienić się w boskie istoty i wszystkich ich wystraszyć.

– Ale… – zaczęła Miranda.

Ram uciszył ją gestem uniesionej ręki.

– Wiem, co chcesz powiedzieć. Mam przy sobie Słońce. To samo, które ty pożyczyłaś. Nie, nie zamierzam oddawać go Waregom, dopóki nie zapewnimy bezpieczeństwa Słońcu i ludziom. Ale zróbmy tak jak Miranda, przyłóżmy na chwilę dłonie do kasetki ze Słońcem. Zobaczymy, co się stanie.

Dziwny był widok dziesięciu dłoni przylegających do światłoszczelnego pudełka. Ciemne dłonie Marca tak idealne w kształcie, że ich piękno wprost ściskało za serce. Osobliwe dłonie Strażnika Słońca, Obcego, o sześciograniastych palcach, silne, smukłe dłonie Lemurów, Rama i Roka, i jej własne, takie niepozorne. Paznokcie stale jej się przecież łamały i rozwarstwiały. Ale nie zamierzała chować rąk, chciała uczestniczyć we wszystkim, co robią!

– Nie – oświadczył Marco prawie od razu i odsunął dłonie. – Tak nie będzie dobrze. Nas czterech bestie znają, wiedzą, że nie jesteśmy bogami. To Mirandę czcili jak boginię. Proponuję, aby tylko ona świeciła.

Mężczyźni uznali jego uwagę za rozsądną i zaraz przy kasetce została sama tylko Miranda.

Och, ten pełen skargi jęk w oddali!

Stali przez chwilę w milczeniu, wreszcie Strażnik Słońca skinął głową i odebrał jej kasetkę. Miranda głośno odetchnęła.

– Nie od razu widać – szepnęła. – A po kilku godzinach poświata znika.

Strażnik Słońca spytał:

– Zdajesz sobie chyba sprawę, Mirando, że po dwóch takich „kuracjach” stałaś się prawdopodobnie nieśmiertelna?

– Czy nie jest tak ze wszystkimi mieszkańcami Królestwa Światła?

– Mniej lub bardziej. Z tobą bardziej.

Rozjaśniła się powoli w promiennym uśmiechu. Nagle uderzyła ją pewna myśl.

– Czy Waregowie także są nieśmiertelni?

– Nie, oni żyją mniej więcej tak długo, jak ludzie na Ziemi.

– Aha – uśmiech dziewczyny przygasł.

A więc i ja nie chcę być nieśmiertelna, pomyślała. – A gdyby dostali Słońce?

– Wówczas wszystko wyglądałoby inaczej. Naprawdę życzyłabyś sobie nieśmiertelności potworów?

Perspektywa rzeczywiście nie była przyjemna.

– To znaczy, że jeśli Waregowie muszą czekać na Słońce przez rok, to zdążą się postarzeć o lat dwanaście?

– Właśnie tak jest.

Trzeba się spieszyć, myślała rozgorączkowana. Oni muszą dostać Słońce jak najprędzej, za trzy lata on będzie o trzydzieści sześć lat starszy, a za pięć lat o sześćdziesiąt. Cóż za straszne widoki na przyszłość!

– Ile czasu upłynęło ostatnio, zanim zaczęłaś świecić?

Miranda myślała głośno:

– Najpierw siedziałam trzymając ręce wokół kasetki, a potem szłam przez kilka minut, zanim spotkałam grupę, która mnie rozpoznała i uciekła przerażona wspomnieniem wystrzału. Nie mogłam wtedy świecić, bo pamiętam, że potarłam czoło, kiedy bestie uciekły, sama więc bym to zauważyła. Potem mogło się to stać w każdej chwili, bo wyszłam prosto na osadę, wtedy już na pewno otaczała mnie błękitna poświata.

– Już zaczynasz świecić – stwierdził Strażnik Słońca. Na razie jednak jeszcze nie dość mocno. Poczekamy chwilę, ukryjemy się wśród krzaków, żeby nikt nas nie widział.

Miranda przyglądała się swoim dłoniom. Siedzieli w bladym z braku słońca, zarośniętym zagajniku. Dlaczego oni nie uporządkują lasu? Może chcą, żeby pozostał nieprzebyty.

Rzeczywiście zaczęła świecić, sama już to widziała.

– Czy to nie jest niebezpieczne? – spytała z lękiem.

– Przeciwnie – zapewnił Strażnik Słońca. – Nie zorientowałaś się, że już zrobiłaś się ładniejsza? Twoja inteligencja także będzie uszlachetniona, a myśli czystsze.

Nie bardzo mi się chce w to wierzyć, pomyślała z goryczą. Te myśli, które zaczęłam snuć o Gondagilu…

Strażnikowi Słońca nie o taką czystość myśli jednak chodziło. To poprzednie epoki tworząc zasady etyki przydały erotyzmowi brudu i nazywały go nieczystym. Miranda rozumiała, że także inne myśli mogą być czyste i nieczyste. Dość charakterystyczne, że najbardziej utkwiła jej w głowie pierwsza uwaga Strażnika. Czyżby naprawdę wyładniała? Miranda była wniebowzięta. Miała ochotę odpowiedzieć żartem, uznała jednak, że nie pora na to.

Ale już po raz drugi w tym tygodniu ktoś stwierdził, że ładniej wygląda. Prędko jednak wyrwano ją ze słodkich marzeń.

– Świecisz teraz jak koguty na samochodzie policyjnym – cierpko zauważył Marco. – Nic dziwnego, że bestie popadały plackiem. No, idziemy dalej.

– Nie wiadomo, dlaczego nie śpią dzisiejszej nocy – powiedział Ram. – Ale musimy jakoś przejść.

Mężczyźni postanowili, że Miranda pójdzie przodem, oni sami natomiast mieli tworzyć orszak jej oddanych wyznawców.

– Bardzo mi przyjemnie – zaćwierkała Miranda. Gdy jednak wzięli kurs na wrzeszczącą hałastrę w lesie, doszła do wniosku, że wolałaby raczej trzymać się z tyłu.

Potwory? Och, jak ich wiele! Zdrętwiały, a ich gadanina ucichła, gdy cała piątka wyszła na polanę. Niektóre z bestii uderzyły w krzyk, co z kolei wywołało rozmaite reakcje, jedne gotowały się do ucieczki, inne reagowały agresją, a pozostałe rzuciły się na kolana, bijąc czołami o ziemię.

Strażnik Słońca przemówił do nich potężnym głosem:

– Nie chcemy wyrządzać wam krzywdy, nasza bogini nocy pragnie jedynie przejść w pokoju przez wasze terytorium.

Bogini nocy? Ach, dziękuję za te miłe słowa. No cóż, ta błękitna poświata na pewno nie jest atrybutem bogiń opiekujących się dniem, doszła do wniosku Miranda.

Mogła teraz z bliska przyjrzeć się potworom i uznała je w istocie za niezwykle odpychające. Nie były ani ludźmi, ani zwierzętami. Nosy czy też ryjki miały wciśnięte w twarz, a szczęki z wielkimi zębami drapieżników rozrośnięte w groteskowy sposób. Spod kępek włosów błyszczały złośliwe wyłupiaste oczka. Przykry ostry odór brudu i resztek surowego mięsa, które zwisało im u pasów, przyprawiał o mdłości. Bestia będąca najwidoczniej przywódcą usiłowała zachowywać się dostojnie, lecz jej przestraszone spojrzenie biegało od Strażnika Słońca do Mirandy. Przyboczny przywódcy w podnieceniu usiłował protestować przeciwko ich wtargnięciu, lecz dowódca pięścią zdzielił go w głowę. Buntownik runął na ziemię jak kłoda.

Aby dać dowódcy czas do namysłu, Strażnik Słońca zapytał:

– Co się tutaj dzieje?

Z mamrotania, jakie się podniosło, Miranda zrozumiała, że jakieś mieszkające w sąsiedztwie plemiona porwały ich kobiety. Teraz więc bestie zamierzają szukać odwetu i skraść kobiety tamtym.

– Sąsiednie plemiona? – szeptem spytała Miranda Rama. – Nie mają chyba na myśli Waregów.

– O, nie, potwory stale toczą wojnę między sobą.

Dlaczego nie miałyby powyrzynać się nawzajem, pomyślała bluźnierczo, zaraz jednak tego pożałowała. Takie stwierdzenie pasowało do Indry, nie do niej.

Strażnik Słońca zaproponował, że jego grupa sprowadzi z powrotem ich kobiety.

Lecz nie, okazało się, że to ich wcale tak bardzo nie interesuje. Zależy im przede wszystkim na przyjemnych, smacznych kobietach z sąsiedztwa. No i na zemście, to przecież główny powód łupieżczej wyprawy.

W takich porachunkach Strażnik Słońca nie zamierzał uczestniczyć, więc piątka z Królestwa Światła dostojnym krokiem ruszyła dalej wzdłuż nieporządnych szeregów bestii. Miranda usiłowała się zachowywać jak przystało bogini, o ile to w ogóle możliwe w praktycznych szortach i mocnych sportowych butach. Ale potwory i tak przerażone padały na ziemię, chowając twarze. Stał tylko przywódca i jeszcze ze dwóch wystraszonych buntowników.

– Wasza życzliwość zostanie wynagrodzona – uroczyście oświadczył Strażnik Słońca małemu, brudnemu stworkowi, który dowodził plemieniem. – Porozmawiamy o tym, gdy będziemy tędy wracać. Wówczas też chcemy mieć wolną drogę.

Wódz wyprostował głowę.

– Jeśli o nas chodzi, to bogini nocy może czuć się tu bezpieczna, nie odpowiadam jednak za naszych przeklętych sąsiadów, nie mają kultury za grosz.

Strażnik Słońca wysilił się na uśmiech.

– Twoje słowo nam wystarczy. Postaramy się unikać wrogich plemion.

Wódz dostojnie pokiwał głową.

Miranda wiedziała, że nie tylko poważanie dla niej jako bogini zdecydowało o przebiegu rozmowy, zdawała sobie też sprawę, że bestie żywią wielki szacunek dla wszystkich czterech mężczyzn z jej grupy. Strażnik Słońca wspomniał, że potrafi sobie radzić z potworami, i Miranda nie miała cienia wątpliwości co do prawdziwości jego słów. Lecz także Marco nie miał sobie równych, a i Strażnicy Ram i Rok zapewne już się z nimi kiedyś zetknęli.

Ale Ram powiedział, że to aparaciki Madragów umożliwiły jakiekolwiek porozumienie z nimi, ich język bowiem był pod każdym względem niemożliwy do pojęcia. Brakowało w nim prawdziwych słów, składał się jedynie z pochrząkiwań i mlaskań. Paskudne dźwięki, tylko tak dało się go określić. Przed przybyciem Madragów nie było innego wyjścia, jak tylko uciekać się do użycia siły, a to nikomu nie sprawiało przyjemności.

Najważniejsze, że udało im się przejść.

– Trochę za łatwo nam poszło – stwierdził Marco, kiedy dotarli do pułapek na zwierzęta i musieli posuwać się z wielką ostrożnością.

– No cóż, zwykle bywają dość uległe w obliczu intelektualnej przewagi – odparł Strażnik Słońca. – Znają mnie i wiedzą, że dysponuję środkami zdolnymi całkiem ich pognębić.

– Masz na myśli pistolet laserowy? – dopytywała się Miranda.

– Och, nie, unikam zadawania gwałtu. Potrafię ich pokonać oddziaływaniem psychicznym, kilkakrotnie musiałem tak robić.

– Jak to, w jaki sposób?

Strażnik Słońca nie miał szczególnej ochoty odpowiadać, uczynił to jednak, podczas gdy badali każdą napotkaną pułapkę, sprawdzając, czy nie wpadło w nią jakieś zwierzę.

– Mam nad nimi władzę i mogę nimi pokierować tak, jak zechcę. To dość nieprzyjemne uczucie i staram się tego unikać. Plemię, na które się natknęliśmy, pozostaje w dużym stopniu pod moją kontrolą. Inne są bardziej zbuntowane, lecz wszyscy wiedzą, że potrafię zniszczyć cały klan samą tylko siłą woli.

– Naprawdę? – zdumiała się Miranda.

– To jednak sprzeciwia się wszelkim naszym zasadom. Staramy się więc traktować potwory humanitarnie, chociaż surowo.

– To dobrze. Skąd one się wzięły? Chodzi mi o to, że to ni pies, ni wydra.

– Zastaliśmy je, kiedy tu przybyliśmy, a to było już dawno temu.

– Na pewno – syknęła przez zęby.

Strażnik Słońca uśmiechnął się do dziewczyny.

– Zastanawiam się, czy wiara ludzi w diabły mieszkające pod ziemią nie wzięła się przypadkiem od tych istot, które nazywamy potworami.

– Podobieństwo jest niewątpliwe – przyznała, zamyślona kiwając głową. – Chociaż nie całkiem odpowiadają tradycyjnemu wyobrażeniu diabła. Spójrzcie, tutaj jest ten dół, z którego pomogłam się wydostać jeleniowi.

Zaskoczeni mężczyźni z niedowierzaniem patrzyli na głęboką jamę, na drzewo, z którego lina otarła korę, i na dziewczynę, taką drobną, że w jamie zmieściłyby się co najmniej dwie jedna na drugiej. Większość z nich miała też wcześniej okazję ujrzeć na własne oczy jelenia olbrzyma.

– Mówiłeś o sile woli – Rok zwrócił się do Strażnika Słońca. – Moim zdaniem to szczyt tego, co siłą woli da się osiągnąć.

– Ja tylko chciałam uratować jelenia – zmieszała się Miranda. – Po prostu.

Strażnik Słońca objął ją i mocno uściskał.

Miranda czuła, że wybaczono jej wszelkie przewinienia.

Jakby w przesyconej złem odpowiedzi od strony Czarnych Gór dobiegł ich niezwykłe przeciągły jęk. Powietrze zadrgało od skargi. Dźwięk podnosił się i opadał, a za szczytami gór wykwitły czerwone płomienie ognia. Zgasły i na ich miejsce pojawiło się niebieskie światło, niczym kulisty piorun tańczyło po wierzchołkach, przeskakiwało od szczytu do szczytu, gasło i pojawiało się w innych miejscach.

Miranda zauważyła, że to zjawisko wywarło silne wrażenie nawet na chłodnym i spokojnym Ramie.

Ona sama drżała na całym ciele, przeniknięta prymitywnym lękiem ludzi przed potężnymi siłami natury.

Загрузка...