4

Panowała osobliwa, szara niczym zmierzch noc, gdy Miranda przekradła się przez przedmieścia Sagi do lasu. Cały kraj spał. Wyraźnie teraz widać różnicę między dniem a nocą, pomyślała, wyczuwając pod stopami miękkie leśne podszycie. W przytłumionym świetle liście w Srebrzystym Lesie wyglądały naprawdę na srebrne, a nie złociste jak w dziennym blasku słońca.

Nie wiedziała, jak jest ze spaniem w mieście nieprzystosowanych, lecz też wcale ją to nie obchodziło. Ostatnio wiele mówiono o wielkich czystkach i przebudowie w mrocznym mieście, a także o zamknięciu niektórych podziemnych dzielnic. Cierpliwość Strażników wobec mieszkańców miasta nieprzystosowanych w końcu się wyczerpała.

Burmistrz podobno ustąpił ze swej funkcji i wraz z córką i szwagierką przeniósł się na powrót do stolicy. Losy jego żony znali tylko Strażnicy. Szefa policji umieszczono w klinice, bo stan jego zdrowia okazał się naprawdę fatalny. A rewizor zaprzyjaźnił się z Heinrichem Reussem von Gera. Dobrze dla nich, pomyślała Miranda i zatrzymała się, żeby przepuścić mijającą ją rodzinę jeleni. Przez chwilę stała nieruchomo, napawając się widokiem szczęśliwych, spokojnych zwierząt.

Wszystko jednak, co dotyczyło miasta nieprzystosowanych, pozostawało dla niej odległe. Światem Mirandy była przyroda, to, co się na nią składało, oraz idea poprawy losu cierpiących.

Takich jednak w Królestwie Światła nie było wielu.

Dlatego właśnie postanowiła się wypuścić poza granice krainy.

Tam na pewno znajdzie kogoś potrzebującego jej pomocy.

Młodziutka Miranda nie wiedziała jeszcze, że pomoc narzucona komuś, nawet w dobrej wierze, może wywierać przeciwny skutek – potrafi ranić i bardziej irytować ludzi, niż im przynieść jakąkolwiek ulgę. A i zdarzyć się może, że ujawnią się najgorsze strony „cierpiących”.

Zrozumiała natomiast jedno: potwory czują wielki respekt przed samym murem. Prawdopodobnie nie mogły pojąć, co to jest, był wszak niewidzialny. Inaczej zachowały się tylko wtedy, kiedy Siska weszła do Królestwa Światła. Skoro jej się udało, mogły spróbować i one. Właśnie dlatego odważyły się zbliżyć. Zwykle jednak, jak zauważyła Miranda, obserwowały mur z odległości mniej więcej stu pięćdziesięciu metrów.

Doszła do wniosku, że powinna wobec tego posuwać się tak długo, jak tylko będzie to możliwe, wzdłuż muru, aż znajdzie jakąś lukę w trasie wędrówek potworów-wartowników. Jeśli w ogóle taka luka istnieje, nie miała przecież żadnej pewności. Uważała jednak, że sprawdziła wszystko, co tylko mogła, nie budząc przy tym swymi pytaniami podejrzeń Strażników.

Miała przed sobą daleką drogę. Wcześniej ukryła gondolę po drugiej stronie lasu za Sagą, bała się uruchamiać pojazd w pobliżu miasta. Ucieszyła się, kiedy wreszcie do niego dotarła, marsz przez las i tak pochłonął sporo czasu.

Wyglądało na to, że żadne inne gondole nie krążą w powietrzu, włączyła więc silnik i uniosła się nad pogrążoną w nocnej ciszy krainą, równie piękną jak za dnia, lecz bardziej teraz romantyczną.

Pozostawało jej tylko mieć nadzieję, że Tsi-Tsungga tej nocy śpi w swoim domu, gdziekolwiek to jest. W dolinie elfów, jak przypuszczała. Nie potrzebowała teraz ani jego, ani jego pomocy, wiedziała, że starałby się przeszkodzić jej w wypełnieniu zadania, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć.

Sunąc w powietrzu, białawo przejrzystym, a nie jak za dnia bursztynowym, znów powróciła myślą do odzyskanego brata. Spotkała go zaledwie kilkakrotnie, wiedziała jednak, że Filip często odwiedza Gabriela, ich ojca. W imieniu ojca cieszyła się z tych wizyt, przynajmniej dopóki Gabriel godził się z faktem, że Filip jest tylko duchem. Miranda bała się jedynie, że Gabriel poprosi Marca o coś więcej, o to, by chłopiec stał się prawdziwy, żywy.

Zdaniem Mirandy różnica nie była taka istotna. Zdarzało jej się przecież, chociaż musiała przyznać, że raczej rzadko, rozmawiać z przodkami Ludzi Lodu i duchami Móriego i w niczym się to nie różniło od rozmowy z jakimkolwiek żywym człowiekiem. Kiedyś nawet dotknęła kilku z nich i okazały się jak najbardziej konkretne. Miały tylko brzydki zwyczaj rozpływania się w nicość i czasami następowało to szokująco nieoczekiwanie. Potrafiły też wiele rzeczy, do których ludzkie ciało nie jest zdolne, na przykład przenikać przez ściany lub przebywać jednocześnie w kilku miejscach. Dość irytujące, zdaniem Mirandy.

Uśmiechnęła się pod nosem. Po ponownym spotkaniu z Filipem pamięć podsuwała jej coraz więcej wspomnień z ich wspólnego dzieciństwa. Kiedyś na przykład próbowali zjechać rowerem ze skoczni narciarskiej, nie za dobrze się to skończyło. Innym razem Filip wczołgał się do drenu w rowie, utknął tam i strażacy musieli wysadzić kawałek cementowej rury. Dorosłym niezbyt się to podobało.

Albo… Miranda, unosząc się ponad zielonymi łąkami, roześmiała się głośno. Ta wieczna niechęć Filipa do mycia szyi i uszu i wspaniała aliteracyjna zabawa słowna Indry na ten temat: „Brudny brzydal brzydko babrze się błotem brudząc białe buty i butne bielinki”. Indra zawsze lubiła bawić się słowami.

Ocknęła się z myśli. Dotarła do lasu, w którym tak bardzo chciała się znaleźć.


Z drżącym sercem zbliżyła się do ukrytych w murze drzwi. Po drodze przez uśpione lasy i drzemiące wrzosowiska nie zauważyła śladu obecności Tsi-Tsunggi. Zorientowała się teraz, że opuściła gondolę stanowczo za wcześnie, mogła wylądować znacznie bliżej muru. Z drugiej jednak strony dostrzeżony w tym miejscu pojazd mógł wzbudzić czyjeś podejrzenia.

Chociaż, kto mógł tutaj zabłądzić w środku nocy, z dala od wszelkich zabudowań? Mimo wszystko odruchowo obejrzała się przez ramię, by nie zaskoczył jej żaden Strażnik, prowadzący jakiegoś nieszczęśnika, którego miał rzucić wilkom na pożarcie.

Gdyby chociaż ci biedacy rzeczywiście byli wilkami, być może jakoś by sobie poradziła. Lecz oni… Miranda widziała ich raz, i to wystarczyło. Nigdy więcej!

A jednak postanowiła tam iść.

Żeby ich ocalić?

Co też ona sobie wymyśliła?

Odwaga towarzysząca chęci dokonania bohaterskiego czynu nagle ją opuściła, prysnęła jak bańka mydlana.

Mój ty świecie, jęknęła. Na co ja się porywam?

Stała przez chwilę, przygryzając cztery paznokcie jednej dłoni, tylko na kciuk nie starczyło jej miejsca.

Wracam do domu, to przecież szaleństwo.

Wzięła się wreszcie w garść, kilkakrotnie głęboko odetchnęła i zebrała resztki odwagi.

Gdyby tylko nie była tak rozpaczliwie samotna. Akurat w tej chwili samotność wydała jej się ogromna niczym wszechświat.

Gdyby tylko ktoś jej towarzyszył! Nero?

Nie, nie Nero, jego życia nie wolno narażać. A Tsi nie poszedłby z nią, zatrzymywałby ją z całych sił.

Czarująca myśl… Machnięciem dłoni odpędziła ją od siebie.

Może ktoś silny? Nie tyle umięśniony jak Jaskari, lecz ktoś taki jak Móri. Dolgo czy Ram. albo…

Nie, nie mogła się nikomu zwierzyć, a już zwłaszcza Ramowi.

Musi poradzić sobie sama.

Poprawiła plecak. To wszystko, co do niego wepchnęła… Uśmiechnęła się sama do siebie. Nie wykorzysta nawet połowy zabranych rzeczy, jeśli w ogóle cokolwiek jej się przyda.

Już, nie może dłużej przeciągać czasu.

Przejęta stanęła przy murze. Jak to było? Żółty krzaczek. Tutaj, tu powinien być odcisk dłoni… O, tak, właśnie, przecież była tu już raz wcześniej i wszystko widziała, teraz jednak miała wrażenie, że napięcie i lęk oczyściły jej mózg z wszelkich informacji.

Zanim zaczęła, powtórzyła wszystko w myślach. Słowa – te wbiła sobie do głowy i… tak, kiedy ustaliła, gdzie szukać, dostrzegała kontury drzwi, i to dość wyraźnie. Nawet teraz, w nikłym świetle nocy.

W lesie panowała cisza, łagodny spokój. Srebrzyste listki ani drgnęły, na ciemnym, szmaragdowozielonym mchu delikatnie błyszczały kropelki rosy, nie śpiewał żaden ptak, była naprawdę sama.

Nabrała powietrza w płuca. Teraz! Teraz albo nigdy.

Zauważyła, że dłoń, wyciągająca się w stronę muru, drży. Ostrożnie przyłożyła we właściwe miejsce rękę, która jednak nie wypełniła całego odcisku. Czy to źle?

Nic się nie wydarzyło, ale tak samo było, kiedy Strażnik przyłożył swoją dłoń. Odsunęła rękę i wymówiła podsłuchane dwa krótkie słowa. Przerażona drgnęła na dźwięk własnego głosu, strach falą gorąca zalał serce.

Pozostała ostatnia próba. Kontury drzwi. Wyjęła już reflektor rzucający wiązkę promieni laserowych i zrobiła teraz dokładnie tak, jak czynił to Strażnik. Pozwoliła, by strumień światła omiótł mur od dołu z prawej strony w górę i w dół z lewej strony.

Teraz mogła jedynie czekać.

Bezszelestnie drzwi się rozsunęły.

Miranda znieruchomiała, ale nie na długo. Bała się bowiem, że drzwi zamkną się same z siebie. W przypływie panicznego lęku uświadomiła sobie, że nie ustaliła, jak też ten mechanizm funkcjonuje od zewnątrz. Widziała przecież jedynie, jak drzwi otwierają się od środka, teraz nie miała jednak czasu na snucie domysłów, musiała działać.

Z sercem gdzieś w okolicach gardła weszła w Ciemność.

Starannie zamknęła wrota za sobą. Czy sprawdzić, w jaki sposób można wrócić? Zamykanie od zewnątrz jakoś się udało. Nie, nie śmiała otwierać i zamykać drzwi bez potrzeby, jeszcze się zirytują.

Cóż za absurdalny pomysł, drzwi obdarzone uczuciami? Ale Królestwu Światła nic nie było obce.

Poczuła teraz lekki chłód Królestwa Ciemności. Zauważyła mroczny blask. Wszystko było tu mniej lub bardziej cieniami. Musi do tego przywyknąć, na razie jednak nie było na to czasu, należało się przedostać przez świat potworów.

Wiedziona odruchem przykucnęła w zaroślach tuż przy murze. Miała świadomość, że porusza się bezszelestnie, ale przecież niczego nie można być pewnym. Wydało jej się, że wysoko, na wzniesieniu w paśmie wzgórz, widzi dwie postacie, sprawiały jednak wrażenie zbyt wysokich, by mogły to być bestie.

Wolno jej było przemieszczać się w pasie stu pięćdziesięciu metrów, tak jej powiedziano. No, nie wprost, nikt przecież się nie domyślał, że zamierza się zapuścić poza mur, po prostu dyskretnie się wypytała. Potwory nie zbliżały się do muru, na razie więc była względnie bezpieczna, względnie, bo przecież one są kompletnie nieobliczalne.

Miranda spróbowała rozejrzeć się w mroku, te dwa stworzenia na szczycie wzgórza… Ona je widziała, wątpiła jednak, by potwory również mogły je zauważyć. Czyżby to ktoś z plemienia potrzebującego jej pomocy? Gdyby obrała sobie za cel dotarcie do tego punktu, którędy powinna iść?

Przeklęte potwory, mogły znajdować się wszędzie, podobno są bardzo czujne, tak powiadano. Przecież na własne uszy słyszała, jak dopadły Johna, ale on nie był tak przygotowany jak ona.

Nie mogła już tu dłużej siedzieć, rozbolały ją kolana.

Zaczęła się przesuwać cicho jak myszka. Oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności, niemal miała ochotę poprosić, żeby ktoś zapalił światło.

Ale kto miał to uczynić w tym ponurym mrocznym świecie? No tak, ona, ale…

Nie widziała wyraźnie, dwie postacie na górze ledwie rysowały się na tle nieba, ale co się kryło wśród cieni drzew?

Do uszu Mirandy nie docierał żaden dźwięk, lecz cisza mogła być zdradliwa. Powiadano, że wartownicy potworów widzą i słyszą wszystko.

Poruszała się wzdłuż muru, doszła bowiem do wniosku, że łatwiej jej będzie wspiąć się pod górę nieco dalej. Musiała ponadto liczyć się z tym, że najłatwiejsze przejścia są szczególnie strzeżone.

Potworom nie chodziło wszak tylko o to, by pilnować, kto wychodzi z Królestwa Światła, bardzo rzadko ktokolwiek je opuszczał. Ważniejsze raczej było strzec, aby żadne inne plemię nie dotarło do granic upragnionej krainy. Potwory zawładnęły terenem najbliżej Królestwa Światła i postanowiły go utrzymać.

Do takich wniosków doszła Miranda i trzeba przyznać, że jej przemyślenia nie były wcale niemądre. Tak właśnie bowiem przedstawiała się sytuacja.

Nareszcie oczy zaczęły się przyzwyczajać do marnego światła, odróżniała już nieco więcej szczegółów.

Na razie drogę miała wolną, ale też i nie oddaliła się zanadto od muru. Musi zapamiętać usytuowanie drzwi. Może powinnam zaznaczyć swoją drogę okruszkami chleba jak Jaś i Małgosia? pomyślała z uśmiechem. Sporo czasu zabrało jej rozejrzenie się po okolicy i zapamiętanie charakterystycznych punktów, ale na szczęście widziała teraz wyraźniej. Upewniwszy się, że już potrafi wrócić, ruszyła dalej.

Jedno było pewne: Z miejsca, w którym się znajdowała, nie mogła wspinać się pod górę, chociaż stok był tu łagodny. Problem polegał na tym, że gdyby udało jej się przebyć zarośla, po dotarciu do skały stałaby się żywą tarczą strzelecką.

Nie, tędy też się nie da. Może spróbować jeszcze dalej?

Tam, gdzie od wzgórz będzie ją dzielić większa odległość. Wyglądało też na to, że czeka ją przejście przez i zagajnik. Ale teren cały czas się tu wznosi, to dobrze.

Pocieszona tą myślą, popełzła w wybranym kierunku, coraz bardziej oddalając się od drzwi w murze, które stanowiły jej ratunek.

Serce waliło jej mocno. Czy nie pomyliła się w swoich obliczeniach? Jeden nieprzemyślany ruch, a trafi prosto do spiżarni potworów!

Co za okropna myśl!

Na szczęście uprzedziła rodzinę, że wybiera się na dłuższą ekspedycję w poszukiwaniu rzadkich minerałów i może jej nie być przez kilka dni. Teraz zrozumiała, że rzeczywiście jej wyprawa się przeciągnie. Odległości były tu większe, niż sobie wyobrażała.

Wkrótce po raz pierwszy miała zetknąć się z potworami.

Загрузка...