9

Dotarli do szczytu jednego z najwyższych wzgórz pomiędzy Doliną Cieni, którą władały potwory, a Doliną Mgieł, zamieszkaną przez lud Timona, Waregów.

Miranda miała stąd doskonały widok we wszystkich kierunkach.

Unikała jednak patrzenia na Góry Czarne, Góry Śmierci. Coś w nich przerażało ją ponad miarę, a zarazem wabiło.

Wabiło? Nie, starała się za wszelką cenę stłumić to uczucie, lecz w głębi ducha zdawała sobie sprawę, że w niej tkwi. Miała ochotę wyznać Gondagilowi: „Odnoszę wrażenie, że kiedyś będę musiała tam pójść”, lecz oczywiście milczała. Ci gruboskórni mężczyźni i tak nigdy nie pojmą uczuć kłębiących się w duszy kobiety z Ludzi Lodu.

Skierowała wzrok w inną stronę.

– Królestwo Światła – szepnęła z uniesieniem.

I teraz jeszcze lepiej zrozumiała tęsknotę ludzi pozostających na zewnątrz.

Mur niczym gigantyczna przytłaczająca kopuła cyrku wznosił się wysoko pod niebo i rozpościerał bezgranicznie szeroko. Mur sam w sobie pozostawał niewidzialny, kopułę tworzyło zamknięte wewnątrz światło.

Jasny, kuszący świat.

Ci, którzy mieszkali najbliżej, mogli korzystać ze światła, ciepły blask sączył się do Królestwa Ciemności niczym poświata. Miranda jednak widziała także łańcuch wysokich gór w kolorze piasku, rozdzielający świat we wnętrzu Ziemi na dwie części. Za górami musiała panować całkowita ciemność.

Stamtąd przywędrowała Siska.

Rodzina czarnoksiężnika również przybyła tamtędy. Poruszali się wówczas w całkowitej ciemności, natykając się na istoty o całkiem innej konsystencji niż ich własna.

Miranda zadrżała i przeniosła spojrzenie na krainę Timona.

Przed jej oczami roztoczył się niesłychanie piękny widok. Wielki płaskowyż położony był poniżej punktu, w którym się znajdowali, lecz wyżej niż kraina potworów. Dolinę, którą za siedzibę obrali sobie Waregowie, skrywała mgła. Wyłaniały się z niej jedynie korony drzew w lasach. We mgle tu i ówdzie połyskiwały żółtoczerwone światełka ognisk.

– Macie więc ogień – stwierdziła.

– Tak, to nasze jedyne źródło światła w półmroku – z goryczą odpowiedział Gondagil. – Ogień jest naszym życiem, wszystko, całe nasze istnienie zależy do niego.

– A potwory nie palą ognisk?

– Nie, ale one mieszkają bliżej światła. My nie moglibyśmy żyć jak one, nie spożywamy mięsa na surowo.

To okropne, pomyślała Miranda z obrzydzeniem.

– Zresztą potwory nie potrafiłyby radzić sobie z ogniem – mruknął Haram. – Las spłonąłby w jednej chwili.

– To znaczy, że musicie bronić swego ognia także przed nimi?

– Musimy chronić wszystko – stwierdził Haram.

– To niesprawiedliwe – użaliła się Miranda na wpół do siebie. – Muszę pomówić z Ramem.

Ram stanowił najwyższą instancję, do której mogła się zwracać. On i Marco. Marco jednak przebywał w Królestwie Światła od niedawna. Byli też tacy, którzy stali od nich wyżej, na przykład Rada Starszyzny, nie mówiąc już o Obcych, Ram jednak został wyznaczony do kontaktów z ludźmi, dowodził także Strażnikami.

Miranda miała do niego wielkie zaufanie.

– Opowiedzcie o waszej krainie – zachęciła życzliwie. – Opowiedzcie mi o ludzie Timona.

– No…

Popatrzyli po sobie z wahaniem. Który powinien mówić? Wreszcie Haram skinął na Gondagila.

– Ty opowiadaj!

Miranda ku swej radości zauważyła, że obaj już ją zaakceptowali. No cóż, nie szłaby w zakład o to, jak daleko sięga dobra wola Harama, a Gondagil przyglądał się jej z surową obojętnością zaprawioną sporą dawką sceptycyzmu, lecz w każdym razie godzili się na rozmowę z nią. Już to było, jej zdaniem, niemało.

Przypuszczała, że ich w miarę pozytywne nastawienie wiąże się z historią z jeleniami, świętymi zwierzętami, a także w dużym stopniu z rozmaitymi dziwnymi przedmiotami, które wyciągała ze swego plecaka. Musi go szczególnie starannie pilnować. Oni uczynią wszystko, by zdobyć nad nią przewagę i odebrać jej plecak. I to jak najszybciej.

Na pewno nie żywili wobec niej dostatecznie dużo szacunku, by się przed tym powstrzymać.

Nagle coś sobie przypomniała, uniosła rękę.

– Zaczekaj chwilę, Gondagilu!

W jego oczach pojawił się niezwykły wyraz. Czyżby podobało mu się, że wymówiła jego imię? Zdarzyło się to po raz pierwszy.

Z zapałem sięgnęła do swego wypchanego plecaka i wyjęła parę starannie owiniętych paczuszek.

– Czy nie powinniśmy najpierw trochę się posilić?

Oniemiali, niezdolni zapanować nad wyrazem twarzy, a co dopiero nad głosem, przyglądali się temu, co rozpakowywała. Gorąca czekolada w termosie, kanapki z kurczakiem, serem i szynką, kolorowo ozdobione owocami i warzywami.

Haram porwał jedną kanapkę, zanim jeszcze zdążyła mu ją podać. Obwąchał ją tak, jakby uczyniło to zwierzę. Gondagil z niechęcią obserwował jego zachowanie.

Z wielką podejrzliwością spróbowali czekoladowego napoju, lecz wystarczyło parę łyków, by doszli do wniosku, że jest smaczny. Wprawdzie Miranda przygotowała prowiant z myślą wyłącznie o sobie, planowała jednak dwa, a może nawet trzy posiłki, starczyło go więc po trochu dla wszystkich. Haram miał ochotę sięgnąć po resztę kanapek, lecz Gondagil go powstrzymał.

– Nie jesteśmy potworami, Haramie – rzekł krótko i tym razem przyjaciel się opamiętał.

Miranda zabrała także dwa jabłka i kawałek ciasta migdałowego. Odstąpiła jabłka mężczyznom, a dwa kawałki ciasta podzieliła na trzy części, co samo w sobie już było sporym osiągnięciem. Kiedy skończyli jeść, Haram nienasycony rzucił się na plecak, by sprawdzić, co jeszcze znajdzie do jedzenia, ale Miranda natychmiast położyła dłoń na pistolecie.

– Jedzenia już nie ma, a reszty nie wolno wam ruszać!

– Ja nie miałem zamiaru ruszać czegokolwiek – pod kreślił Gondagil urażony.

– Wiem – powiedziała Miranda łagodniejszym tonem. – Przepraszam.

„Przepraszam” było najwidoczniej obcym im słowem, poprosili bowiem, by je wyjaśniła. Podjęła więc niezdarną próbę.

– Tak się mówi wtedy, kiedy człowiekowi jest przykro, że zrobił coś niewłaściwego. Uraził kogoś albo… Nie, no nie wiem.

W roztargnieniu pokiwali głowami.

– A teraz, Gondagilu, mam wielką ochotę poznać historię twego ludu.

Część ognisk w krainie Timona pogasła. Wyżej, na zboczach po drugiej stronie, błyszczały maleńkie punkciki. To ogniska z siedzib innego plemienia, z którym stosunki układały się dobrze. To było wszystko, co usłyszała na ten temat.

Zawodzenie z Gór Umarłych powtarzało się nieregularnie. Miranda dawno też zwróciła uwagę na jeszcze inne niezwykłe zjawisko w oddali na pustkowiu: Na poświatę wyłaniającą się zza gór, tańczącą od jednego szczytu do drugiego, przesuwającą się wzdłuż niższych wierchów w tym granatowoczarnym mrocznym świecie. Spytała, co to takiego, lecz odpowiedziało jej tylko wzruszenie ramion.

Posiłek wrócił spokój ich ciałom. Teraz Gondagil mógł opowiadać.

– Historia mego ludu jest długa i tragiczna – zaczął swym głębokim, zmysłowo zachrypniętym głosem, tak dla niego charakterystycznym. – Od niepamiętnych czasów toczymy walkę o przeżycie. Raz następowały lepsze lata, to znów trudne do opisania okresy nieurodzaju. Przetrwaliśmy jednak, a to dlatego, że nasza mała kraina jest płodna, potrafimy też zadbać o to, co daje nam przyroda.

Miranda przerwała mu:

– Czy mogę o coś spytać? Dziękuję. Dlaczego uważacie wielkie jelenie za święte?

– Zdecydował o tym Timon Wielki, bo nigdy wcześniej nie widział tak ogromnego jelenia. Opowiada się też historie o tym, jak jeleń uratował mu życie, a właściwie przyczynił się do jego ocalenia.

– Podobnie było dzisiaj ze mną – mruknęła Miranda, a Gondagil pokiwał głową. – Mów dalej – poprosiła.

– Myślę, że nie ma sensu opowiadać całych naszych dziejów. Skupmy się raczej na teraźniejszości… Zawsze marzyliśmy o wejściu do Królestwa Światła, lecz oni nie chcą nas wpuścić. Słyszeliśmy, że pozwalają na to pojedynczym osobom, to jednak niesprawiedliwe wobec tych, którzy muszą pozostać. Poza tym potwory uniemożliwiają przejście. To mniej więcej wszystko, co można o nas powiedzieć. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o tobie, a szczególnie o Królestwie Światła, bo tak nazwałaś swoją krainę, prawda?

– Tak, ona nazywa się Królestwo Światła, a tutaj jest Królestwo Ciemności.

– Interesuje nas mnóstwo spraw. Zacznij od tego, jak tam się mieszka.

– Wprost idealnie – odparła Miranda. – Naprawdę wspaniale. Co prawda są wśród nas także istoty mniej doskonałe, lecz one mieszkają w oddzielnym mieście, nazywanym miastem nieprzystosowanych. To ludzie, którzy przybyli do wnętrza Ziemi, ale nie potrafią się tu zadomowić. O ile wiem, ostatnio przeprowadzono wśród nich filtrację, wielką czystkę.

Przez moment zamierzała spytać, czy nie wiedzą czegoś na temat tej czystki, czy coś nie zwróciło ich uwagi, ale się powstrzymała. Zamiast tego opowiedziała o innych częściach królestwa, o pięknych białych miastach oświetlanych słońcami, o roślinności, o kwiatach, wielkich i kolorowych, kwitnących niesłychanie obficie, opisywała warzywa i owoce, jagody i zwierzęta, którym tak dobrze się żyło, i Nera, ukochanego psa, który już w świecie na powierzchni Ziemi otrzymał wieczne życie.

Doszła w końcu do największej niezwykłości w Królestwie Światła, do Świętego Słońca. Wspomniała o tym, że życie ludzi się tu wydłuża, i nie tylko. Ludzie zatrzymują się na granicy trzydziestu lat, a ci, którzy przybywają do krainy jako starsi, młodnieją właśnie do tego wieku.

Zorientowała się, że jej słowa w oczach obu mężczyzn przywołały smutek, i prędko zmieniła temat. Zaczęła mówić o mieszkańcach Królestwa Światła. O Obcych, o których nikt nic nie wiedział. Gondagil i Haram pokiwali głowami. Dla nich także ci nazywani przez nią Obcymi byli jedną z największych zagadek Królestwa Światła. Kilkakrotnie widywano ich w Ciemności, niezwykle wysokie postaci w jasnych szatach. Mieli jedwabiste włosy i osobliwe oczy.

– Tak, to właśnie Obcy – potwierdziła Miranda. – Mamy też Strażników…

– Właśnie. Co to za jedni? – chciał wiedzieć Haram.

Miranda starała się uważać na niego. Spostrzegła, że jego wzrok nieustannie biegnie ku pistoletowi, który miała zatknięty za paskiem. Uświadomiła też sobie, że w momencie, gdy Haram zrozumie, iż pistolet nie jest aż tak niebezpieczny, i odbierze go jej, to ci dwaj mężczyźni nie tylko pozbawią ją wszystkiego, co ma w plecaku, lecz także zmuszą do wskazania im drogi do Królestwa Światła, wedrą się do środka, a do tego pod żadnym pozorem nie wolno dopuścić.

– Strażnicy? – powtórzyła. – Wywodzą się z różnych ras. W żyłach wielu z nich płynie krew Lemurów. Lemurowie to prastary lud, swoimi całkiem czarnymi oczyma przypominający nieco Obcych. Są jednak niżsi i od początku przemieszani z ludźmi. Chociaż czy Lemurów można nazwać ludźmi? To była człekokształtna rasa żyjąca na Ziemi, z którą łączyli się Obcy, by ją uszlachetnić. Lemurowie na ziemi dawno już wymarli, tutaj jednak jest ich wielu.

Dwaj ludzie pustkowia słuchali z zaciekawieniem, chłonąc wszelkie informacje. Pragnęli dowiedzieć się wszystkiego o niezwykłej krainie, do której nie mogli dotrzeć, lecz mimo to nie przestawali o niej śnić.

– Są tam też ludzie, tacy jak wy i ja, wciąż napływają, moja grupa przybyła jako ostatnia, tak mi się przynajmniej wydaje. Ja sama jestem tam od niedawna, ale miałam w życiu marzenie…

– Właśnie, coś ty za jedna? – obcesowo przerwał jej Gondagil.

– Wywodzę się z niezwykłego rodu – odparła Miranda.

A potem opowiedziała im o Ludziach Lodu. Nie relacjonowała oczywiście całej historii, mówiła tylko o cechach, jakimi obdarzeni zostali niektórzy przedstawiciele rodziny, ona sama posiadała ich niewiele, Marco natomiast to wyjątkowa postać, był na poły Czarnym Aniołem i potrafił rzeczy, w które trudno uwierzyć. Nie zapomniała także o czarnoksiężnikach, Mórim i Dolgu mówiła, jak bardzo są niezwykli.

Gondagil i Haram ze zdziwieniem i niedowierzaniem słuchali o zdumiewających poczynaniach czarnoksiężników i Marca. Uznali je za niemożliwe. A gdy wspomniała o Tsi-Tsundze i istotach natury ze Starej Twierdzy, roześmiali się wyniośle. Ich śmiech mówił: zejdź na ziemię, dziewczyno.

Ale Miranda nie skończyła jeszcze swych niezwykłych historii. Niestety, w istnienie Madragów nie uwierzył żaden z mężczyzn, a o duchach Ludzi Lodu, żywych umarłych, w ogóle nie chcieli słuchać. I jeszcze duchy Móriego? Czy ona kompletnie oszalała? Co ona sobie o nich myśli, że pozwolą się tak zwodzić?

Miranda westchnęła.

– Mogłabym wam opowiedzieć o wiele więcej, o elfach żyjących w lasach, o duchach przyrody, o czarach, które trudno pojąć, ale i tak uznalibyście, że was oszukuję, na razie więc wystarczy.

Zapanowała cisza. Mirandzie było przykro, ponieważ mężczyźni nie chcieli jej wierzyć, oni zaś czuli się urażeni, sądząc, że dziewczyna z nich drwi.

Od strony Gór Czarnych dobiegł przeciągły krzyk, jakby jakiejś istoty, która znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Miranda zmarszczyła brwi.

– Co to właściwie jest? Mieszkacie tak blisko i nic nie wiecie o tych dźwiękowych i świetlnych zjawiskach?

Gondagil ociągał się z odpowiedzią.

– To tylko niemądre legendy, tak samo niewiarygodne jak twoje gadanie o czarach i tajemniczych istotach w Królestwie Światła.

– Ale opowiedzcie mi przynajmniej te legendy, skoro sądzicie, że i tak w nie wierzę.

Gondagil przekazał jej więc stare baśnie.

Miranda poczuła, jak włos jej się jeży na głowie.

– To nie może być prawda – szepnęła.

– Oczywiście, że to nieprawda – prychnął Haram. Waregowie zastanawiali się, dlaczego dziewczyna tak nagle pobladła.

Czyżby za sprawą starej legendy?

Загрузка...