ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nazajutrz, kiedy przygotowywałam się do pracy, uprzytomniłam sobie, że przez jakiś czas nie mam ochoty widywać wampirów. Nawet Billa.

Byłam gotowa przypomnieć sobie, że jestem człowiekiem.

Kłopot w tym, że nie mogłam nie zauważyć, iż jestem człowiekiem… hmm… zmienionym.

Niby nie stało się nic wielkiego. Kiedy po napaści Szczurów napiłam się po raz pierwszy krwi Billa, czułam się uzdrowiona, zdrowa, silniejsza. Lecz nie wyraźnie inna! Może trochę… no cóż, seksowniejsza.

Po drugim kontakcie z krwią Billa byłam naprawdę silniejsza i odważniejsza, gdyż miałam więcej pewności siebie. Innymi słowy, pokładałam więcej wiary we własną seksualność i jej moc. Wyraźnie lepiej i szybciej panowałam nad swoim „upośledzeniem”.

Krew Indianina trafiła mi się przez przypadek. Spoglądając rano w lustro, odkryłam, że zęby mam bielsze i ostrzejsze. Moje włosy wydawały się jaśniejsze i bardziej błyszczące, oczy lśniły. Wyglądałam jak dziewczyna z plakatu reklamującego higienę i zdrowie albo konkretną sprawę, jak łykanie witamin czy picie mleka. Ugryzienie na moim przedramieniu (uświadomiłam sobie, że było to ostatnie ugryzienie Indianina na tej ziemi) nie zagoiło się w pełni, lecz nie bolało i nie przeszkadzało mi.

W pewnej chwili spadła mi torebka, a kiedy ją podnosiłam, wypadły z niej drobniaki i potoczyły się pod kanapę. Podniosłam koniec kanapy jedną ręką, drugą pozbierałam monety.

Jezusie!

Wyprostowałam się i wzięłam głęboki wdech. Przynajmniej światło słoneczne nie raniło moich oczu i nie miałam ochoty gryźć każdego, kogo zobaczę. Smakował mi tost, którego jadłam na śniadanie i wcale nie tęskniłam za sokiem pomidorowym. Nie zmieniałam się w wampira. Może stawałam się udoskonaloną istotą ludzką?

W czasach, gdy nie umawiałam się na randki, moje życie na pewno było prostsze.

Dotarłam do „Merlotte’a”. Zauważyłam, że nikt nie pokroił cytryn i limonek; podawaliśmy te owoce do koktajli alkoholowych i herbaty. Wzięłam więc deskę do krojenia i ostry nóż. Kiedy wyjmowałam z dużej lodówki cytryny, Lafayette obwiązywał się fartuchem.

– Rozjaśniłaś włosy, Sookie? – spytał. Potrząsnęłam głową. Oprócz białego fartucha Lafayette miał na sobie symfonię kolorów: wąski jasnoczerwony krawat, ciemno-fioletowe dżinsy, czerwone klapki, na powiekach zaś cienie w kolorze malinowym. – Pewnie wyglądają jaśniej – powiedział sceptycznie, unosząc wyskubane brwi.

– Dużo przebywałam na słońcu – zapewniłam go. Dawn nigdy się nie zbliżyła z Lafayette’em, ponieważ był czarny albo ponieważ był gejem, zresztą nie wiem… może z obu względów. Arlene i Charlsie zaakceptowały go, choć nie siliły się na przyjazny ton. Ja jednak zawsze lubiłam naszego kucharza, gdyż znosił swoje prawdopodobnie trudne życiem z werwą i wdziękiem.

Zerknęłam na deskę do krojenia. Wszystkie cytryny poćwiartowałam, wszystkie limonki pokroiłam w plasterki. W ręku trzymałam ociekający sokiem nóż. Zrobiłam to całkiem bezwiednie. W jakieś trzydzieści sekund. Zamknęłam oczy. Mój Boże!

Gdy je otworzyłam, Lafayette przeskakiwał wzrokiem od mojej twarzy do rąk.

– Powiedz mi, dziewczyno, że po prostu tego nie widziałem – zasugerował.

– Nie widziałeś tego – potwierdziłam. Głos miałam chłodny i zrównoważony, co zauważyłam z zaskoczeniem.

– Przepraszam, muszę je odłożyć. – Odstawiłam owoce w oddzielnych pojemnikach do dużej lodówki za barem, gdzie Sam trzymał piwo. Zamykając drzwi, zobaczyłam mojego szefa. Stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Nie wyglądał na szczęśliwego.

– Wszystko w porządku? – zapytał. Jego jasnoniebieskie oczy badawczo zlustrowały mnie od głowy do stóp.

– Robisz coś z włosami? – dodał niepewnie.

Roześmiałam się. Odkryłam, że z łatwością blokuję też dziś napływ ludzkich myśli. Proces blokowania przestał być bolesny.

– Byłam długo na słońcu – wyjaśniłam.

– A co ci się stało w rękę?

Popatrzyłam na swoje prawe przedramię. Przykryłam ugryzienie bandażem.

– Pies mnie ugryzł.

– Był szczepiony?

– Pewnie.

Popatrzyłam na Sama z dość bliska i wydało mi się, że jego twarde, faliste, rudoblond włosy elektryzują się i lekko podnoszą. Miałam wrażenie, że słyszę bicie jego serca. Czułam niepewność mojego szefa i jego pożądanie. Moje ciało zareagowało natychmiast. Skupiłam spojrzenie na jego wąskich wargach i wciągnęłam w płuca wspaniały zapach jego płynu po goleniu. Sam podszedł kilka centymetrów. Słyszałam jego oddech. Wiedziałam, że penis mu sztywnieje.

Wtedy Charlsie Tooten weszła frontowymi drzwiami, zatrzaskując je za sobą. Ja i Sam od razu od siebie odstąpiliśmy. „Dzięki ci, Boże, za Charlsie” – pomyślałam. Pulchna, głupia, dobroduszna i pracowita Charlsie była wymarzoną pracownicą. Mieszkała z mężem Ralphem, swoim ukochanym od szkoły średniej, który pracował w przetwórni drobiu. Mieli dwie córki – jedną w jedenastej klasie, drugą już zamężną. Charlsie uwielbiała pracę w barze, dzięki czemu mogła wyjść z domu i spotkać się z ludźmi. Łatwo też radziła sobie z pijakami, którzy po rozmowie z nią grzecznie i bez buntu wychodzili z „Merlotte’a”.

– Cześć wam obojgu! – oświadczyła radośnie. Ciemnobrązowe włosy (od farby L’Oreal, jak oświadczył Lafayette) ściągnęła gumką tak wysoko, że z wierzchołka głowy zwisały jej w kaskadzie loków. Bluzkę miała nieskazitelnie czystą, lecz kieszenie szortów były na wpół otwarte, gdyż zbyt dużo do nich włożyła. Na nogach miała gładkie rajstopy przeciwżylakowe i tenisówki marki Keds. Sztuczne paznokcie pomalowała na burgundową czerwień.

– Moja córka spodziewa się dziecka. Możecie mniej już nazywać babcią! – oznajmiła. Zobaczyłam, że jest szczęśliwa jak nigdy dotąd. Tak jak oczekiwała, przytuliłam ją, a Sam poklepał po ramieniu. Oboje cieszyliśmy się z jej widoku.

– Kiedy ma się urodzić? – spytałam, ale Charlsie już zniknęła.

Przez następne pięć minut nie musiałam się do nikogo odzywać. Potem przyszła Arlene (z makijażem niedokładnie zakrywającym malinki na szyi) i wysłuchała całej historii. Raz tylko wymieniłam spojrzenia z Samem. Po krótkiej chwili równocześnie odwróciliśmy wzrok.

Potem zrobiła się pora lunchu, musiałam obsłużyć spory tłumek i incydent z szefem popadł w zapomnienie.

O tej godzinie większość ludzi piła niewiele, najwyżej piwo lub kieliszek wina. Spora liczba zamawiała jedynie mrożoną herbatę albo wodę. Tłum w porze lunchu składał się z osób, które akurat przypadkowo znalazły się w pobliżu „Merlotte’a”, stałych bywalców oraz miejscowych alkoholików, dla których południowy drink był już trzecim bądź czwartym. Przyjmując zamówienia, przypomniałam sobie prośbę mojego brata.

Resztę swojej zmiany spędziłam, przysłuchując się ludzkim myślom, co okazało się bardzo wyczerpujące. Nigdy nie słuchałam przez cały dzień. Nigdy nie opuściłam mojej mentalnej blokady na tak długi czas. Czytanie w myślach nie sprawiało mi jednak tak dużego bólu jak wcześniej i chyba chłodniej podchodziłam do tego, co słyszę. Szeryf Bud Dearborn siedział przy stoliku z burmistrzem, przyjacielem mojej babci, Sterlingiem Norrisem. Gdy przechodziłam, pan Norris wstał i poklepał mnie na ramieniu, a ja zrozumiałam, że widzę go pierwszy raz od pogrzebu babci.

– Jak sobie radzisz, Sookie? – spytał tonem współczucia. Wyglądał marnie.

– Naprawdę dobrze, panie Norris. A pan?

– Cóż, Sookie, jestem starcem – odparł z niepewnym uśmiechem. Nawet nie czekał, aż zaprotestuję. – Te morderstwa mnie załamały. Nie było żadnych zabójstw w Bon Temps, odkąd Darryl Mayhew zastrzelił Sue Mayhew. A tamtej śmierci nie otaczała żadna tajemnica.

– Ile to było… lat temu? Sześć? – spytałam szeryfa, jedynie dla przedłużenia pogawędki. Chciałam postać przy ich stoliku jeszcze chwilę. Wiedziałam, że Norris tak posmutniał na mój widok, ponieważ sądził, iż mój brat zostanie aresztowany za morderstwo Maudette Pickens, co zdaniem burmistrza będzie najprawdopodobniej oznaczało, że Jason zabił też naszą babcię. Pochyliłam głowę, ukrywając przed nim oczy.

– Przypuszczam, że tak. Hmm, pomyślmy… pamiętam, że ubieraliśmy się właśnie na występ taneczny Jean-Anne… więc było to… tak, masz rację, Sookie, sześć lat temu. – Szeryf kiwnął mi głową na potwierdzenie. – Był tu dziś Jason? – rzucił od niechcenia, jakby po namyśle.

– Nie, nie widziałam go – odrzekłam. Szeryf zamówił mrożoną herbatę i hamburgera. Rozpamiętywał dzień, w którym przyłapał Jasona ze swoją Jean-Anne. Obściskiwali się na pace pikapa mojego brata.

O, rany! „Jean-Anne ma szczęście – pomyślał szeryf – że również nie została uduszona”. Jego kolejna myśl dotknęła mnie do żywego: „Te zabite dziewczyny to i tak śmiecie”.

Czytałam w myślach szeryfa Dearborna jak w książce. Wyczuwałam kontekst i rozmaite niuanse jego myśli. Przemknęło mu przez głowę: „Wykonują najgorsze prace, nie chodziły do college’u, pieprzą się z wampirami… kompletne dno”.

Nie potrafię wręcz opisać ogromu bólu i gniewu, które poczułam, słysząc tę ocenę.

Chodziłam mechanicznie od stolika do stolika, przynosiłam napoje i kanapki, sprzątałam resztki, pracując tak ciężko jak zwykłe, z tym okropnym uśmiechem rozciągniętym na mojej twarzy. Rozmawiałam z dwudziestoma znanymi mi osobami; myśli większości z nich były niewinne – na przykład, że dzisiejszy dzień jest strasznie długi. Wielu klientów baru rozmyślało o pracy lub o rzeczach, które będą musieli zrobić w domu bądź też o drobnych problemach do rozwiązania, jak na przykład załatwienie fachowca, który naprawi zmywarkę do naczyń, albo konieczność zamówienia na weekend firmy sprzątającej.

Arlene ulżyło, ponieważ dostała okres.

Charlsie zatopiła się w przyjemnych marzeniach związanych z jej „krokiem ku nieśmiertelności”, czyli mającym się urodzić wnukiem. Gorliwie się modliła dla córki o lekką ciążę i bezpieczny poród.

Lafayette dumał o tym, że współpraca ze mną staje się coraz dziwniejsza.

Policjant Kevin Pryor zastanawiał się, co jego partnerka Kenya robi w wolny dzień. On pomagał matce sprzątać szopę na narzędzia i nienawidził każdej minuty spędzonej na tym zajęciu.

Dotarło do mnie wiele komentarzy (zarówno głośnych, jak i niewypowiedzianych) o moich włosach, cerze i bandażu na ręce. Wielu mężczyzn i jedna kobieta uważali mnie za bardziej pociągającą. Niektórzy spośród facetów, którzy uczestniczyli w wyprawie zakończonej podpaleniem domu wampirów, sądzili, że nie mają u mnie najmniejszych szans z powodu mojej sympatii do wampirów i żałowali swego czynu dokonanego pod wpływem impulsu. Zapamiętałam sobie tych mężczyzn w myślach. Nie zapomnę im, że mogli zabić mojego Billa, chociaż w tej chwili pozostali przedstawiciele wampirzej społeczności zajmowali odległe miejsca na mojej liście ulubionych osób.

Andy Bellefleur i jego siostra, Portia, jedli razem lunch; mieli zwyczaj się u nas spotykać przynajmniej raz w tygodniu. Portia była żeńską wersją Andy’ego: średniego wzrostu, masywnej budowy, z wydatnymi ustami i szczęką. Podobieństwo między bratem i siostrą wychodziło wszakże na korzyść jemu, nie jej. Słyszałam, że Portia jest bardzo kompetentnym prawnikiem. Może zasugerowałabym jej sprawę Jasona, kiedy zastanawiał się nad zatrudnieniem adwokata, gdyby nie była kobietą… i w tamtym momencie martwiłam się raczej o nią niż o mojego brata.

Dzisiaj głowę prawniczki wypełniały przygnębiające myśli. Chociaż była świetnie wykształcona i dobrze zarabiała, smuciła się, gdyż nikt nie zapraszał jej na randkę. Nie potrafiła myśleć o niczym innym.

Andy z kolei był zdegustowany, że nadal trwa mój związek z Billem Comptonem. Również jego zaciekawiły korzystne zmiany w moim wyglądzie. Zastanawiał się też, w jaki sposób wampiry uprawiają miłość. I wcale się nie cieszył z faktu, że będzie musiał aresztować Jasona. Nie uważał go za bardziej podejrzanego od kilku innych mężczyzn, mój brat wydawał mu się jednak najbardziej przestraszony, z czego Andy wnosił, że Jason ma coś do ukrycia. Istniały też filmy wideo, na których mój nieszczęsny brat uprawiał seks – w dodatku dość ostry – z Maudette i Dawn.

Gapiłam się na detektywa, kontemplując niepokojącego myśli. A przecież Bellefleur wiedział, do czego jestem zdolna.

– Sookie, przyniesiesz mi wreszcie to piwo? – spytał w końcu, machając w powietrzu wielką dłonią, czym starał się przyciągnąć moją uwagę.

– Pewnie, Andy – odparłam nieobecnym głosem i wyciągnęłam z lodówki butelkę. – Napijesz się jeszcze herbaty, Portio?

– Nie, dzięki, Sookie – odparła grzecznie kobieta, oklepując sobie usta papierową serwetką. Portia przypominała sobie w myślach okres szkoły średniej, kiedy zaprzedałaby duszę za randkę z cudownym Jasonem Stackhouse’em. Zastanawiała się, co mój brat teraz porabia, czy miałaby o czym z nim rozmawiać… po czym pomyślała, czy jego wspaniałe ciało nie jest przypadkiem warte intelektualnej ofiary. Uświadomiłam sobie, że Portia najwyraźniej ani nie widziała kaset, ani nie wiedziała o ich istnieniu. Andy był rzeczywiście dobrym policjantem.

Spróbowałam wyobrazić sobie Portię z Jasonem i nie mogłam powstrzymać uśmieszku. Spotkanie byłoby niesamowitym przeżyciem dla nich obojga. Pożałowałam – nie po raz pierwszy zresztą – że nie umiem wprowadzać myśli w ludzkie umysły, tak jak potrafię je stamtąd „wyciągać”.

Do końca mojej zmiany nie dowiedziałam się niczego interesującego. Może jeszcze tylko uderzył mnie jeden szczegół pomyślany przez Andy’ego Bellefleura. Na filmach wideo, które mój niemądry brat nakręcił, dziewczyny były łagodnie krępowane. Policjantowi fakt ten skojarzył się ze śladami sznura na szyjach ofiar.

Reasumując, tego dnia dla dobra Jasona otworzyłam swoją głowę na napływ ludzkich myśli i doświadczenie to nie przyniosło absolutnie żadnych rezultatów. Wszystko, co usłyszałam, zmartwiło mnie jeszcze bardziej, nie otrzymałam natomiast żadnej informacji, która mogłaby pomóc mojemu bratu.

Pomyślałam, że wieczorem przyjdą inne osoby do baru. Nigdy wcześniej chyba nie wpadłam do „Merlotte’a” ot tak, dla czystej przyjemności. Może powinnam dzisiaj wieczorem się tu zjawić? Co będzie robił wtedy Bill? Czy w ogóle chciałam go widzieć?

Czułam się strasznie samotna. Z nikim nie mogłam porozmawiać o moim wampirze, bo nie istniała ani jedna osoba, której choć w pewnym stopniu nie szokowałby fakt, że się z nim widuję. Czy mogłam powiedzieć na przykład Arlene, że jestem smutna, ponieważ przerażają mnie bezwzględni, wampirzy kumple Billa, a jeden z nich ugryzł mnie ubiegłej nocy, wpuścił mi swoją krew do ust i leżąc na mnie, zginął przebity kołkiem? Arlene nawet sobie nie wyobrażała, że można mieć takie problemy.

Nie przychodził mi do głowy nikt, kto by sobie wyobrażał.

Nie mogłam sobie przypomnieć żadnej znajomej dziewczyny, która spotykałaby się z wampirem, a nie należałaby do niewybrednych fanek wampirów, miłośniczek kłów, które umawiały się z każdym osobnikiem, byle… był wampirem.

Gdy kończyłam pracę, „poprawiony” wygląd stracił moc w tym sensie, że nie dodawał mi już pewności siebie. Czułam się teraz raczej jak wybryk natury.

Kręciłam się po domu, później krótko się zdrzemnęłam, potem podlałam kwiaty babci. Tuż przed zmierzchem zjadłam jakieś gotowe danie, które podgrzałam w kuchence mikrofalowej. Mimo iż do ostatniej chwili wahałam się, czy wyjść z domu, włożyłam w końcu czerwoną koszulę, białe spodnie i trochę biżuterii, po czym pojechałam z powrotem do „Merlotte’a”.

Czułam się bardzo dziwnie, wchodząc do baru jako klientka. Sam stał za barem i na mój widok uniósł brwi. Tego wieczoru pracowały trzy kelnerki, które znałam jedynie z widzenia, a hamburgery smażył inny kucharz; jego twarz dostrzegłam w okienku do wydawania posiłków.

Jason był w barze. Co dziwne, stołek obok niego pozostawał pusty, usiadłam więc na nim.

Odwrócił się do mnie z miną przygotowaną dla nowej kobiety: usta lekko otwarte, uśmiech, oczy wytrzeszczone, lecz pogodne. Gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, jego oblicze uległo komicznej przemianie.

– Co tu, do diabła, robisz, Sookie? – spytał z oburzeniem.

– Można by sądzić, że nie cieszysz się z widoku własnej siostry – odcięłam się. Kiedy stanął przede mną Sam, nie patrząc mu w oczy, poprosiłam go o bourbona z colą, – Zrobiłam to, co mi kazałeś, ale jak do tej pory bez rezultatów – szepnęłam do mojego brata. – Przyjechałam teraz spróbować z inną grupą osób.

– Dzięki, Sookie – odparł po długiej przerwie. – Chyba nie zdawałem sobie sprawy, o co cię proszę. Hej, zrobiłaś coś z włosami?

Nawet zapłacił za mojego drinka, gdy mój szef postawił go przede mną.

Nie mieliśmy sobie zbyt dużo do powiedzenia, co mi właściwie odpowiadało, ponieważ usiłowałam się skupić na myślach pozostałych klientów. Przyszło kilku obcych mężczyzn i skoncentrowałam się najpierw na nich, sprawdzając, czy warto ich podejrzewać. Z niechęcią uznałam, że raczej nie. Jeden myślał intensywnie o swojej żonie, za którą bardzo tęsknił. Z kontekstu wywnioskowałam, że jest jej wierny. Drugi był w naszym barze po raz pierwszy. Podobało mu się tutaj i smakowały mu drinki. Trzeci – podpity – starał się przede wszystkim siedzieć prosto. Miał nadzieję, że uda mu się wrócić samochodem do motelu.

Zamówiłam drugiego bourbona.

Rozmawialiśmy akurat z Jasonem na temat przypuszczalnej wysokości opłaty, którą weźmie notariusz po sprzedaży części posiadłości naszej babci. W pewnym momencie mój brat zerknął na wejście i powiedział:

– Ooooo!

– Co takiego? – spytałam, nie odwracając się, by spojrzeć, na co spogląda.

– Siostrzyczko, twój chłopak jest tutaj. I nie jest sam.

W pierwszej chwili pomyślałam, że Bill przyprowadził jednego ze swoich kumpli wampirów, co byłoby z jego strony nierozsądne, a dla mnie przykre. Jednak obróciwszy się, zrozumiałam, skąd wziął się w głosie Jasona gniew. Bill zjawił się z dziewczyną. Zachowywała się wobec niego jak dziwka, a on mocno ściskał jej ramię i badawczo rozglądał się po tłumie. Uznałam, że oczekuje mojej reakcji.

Zeskoczyłam ze stołka, zastanawiając się, co robić.

Byłam pijana. W ogóle rzadko piłam, a po dwóch whisky z colą wypitych w przeciągu kilku minut, nawet jeśli się nie słaniałam na nogach, to przynajmniej byłam wstawiona.

Oczy Billa spotkały moje. Odkryłam, że właściwie nie spodziewał się spotkać mnie tutaj. Nie mogłam odczytać jego myśli, tak jak odczytałam myśli Erica w tamtym strasznym momencie, potrafiłam wszakże interpretować język jego ciała.

– Hej, wampirze Billu! – zawołał Hoyt, przyjaciel Jasona. Bill skinął mu uprzejmie głową, zaczął jednak kierować dziewczynę – niską brunetkę – w moim kierunku.

Naprawdę nie miałam pojęcia, co robić.

– Siostrzyczko, co on knuje? – spytał mój brat. Wyraźnie się wściekał. – Ta dziewczyna to miłośniczka kłów z Monroe. Znałem ją, kiedy jeszcze lubiła normalnych facetów.

Nadal nie wiedziałam, jak zareagować. Czułam się straszliwie zraniona, lecz duma nie pozwalała mi okazać emocji. Do własnego chaosu myślowego dodałam też cząstkę wyrzutów sumienia – nie byłam tam, gdzie Bill mnie oczekiwał i nie zostawiłam mu kartki. Z drugiej strony (a raczej mojej piątej czy szóstej), miałam sporo traumatycznych przeżyć ubiegłej nocy na „przedstawieniu galowym” w barze w Shreveport… gdzie zresztą zjawiłam się wyłącznie z powodu zobowiązań wynikających z mojego związku właśnie z Billem.

Z powodu tych wszystkich sprzecznych emocji milczałam. Miałam ochotę rzucić się na towarzyszkę mojego wampira i wdeptać ją w ziemię, nigdy jednak nie wszczynałam burd w barze (chciałam też stłuc Billa, mimo iż wiedziałam, że jestem za słaba, by wyrządzić mu choćby najmniejszą krzywdę). Może powinnam po prostu wybuchnąć płaczem, przecież zraniono moje uczucia… Nie zamierzałam wszakże okazywać słabości. Uznałam, że najlepiej niczego po sobie nie pokazywać, szczególnie że Jason był wyraźnie gotów zaatakować Billa i prawdopodobnie czekał jedynie na mój zachęcający go do wałki gest.

Oboje zbyt dużo już dziś wypiliśmy.

Kiedy rozważałam wszystkie opcje, mój wampir przeszedł wśród stolików i zjawił się przede mną. Kobieta wlokła się za nim. Zauważyłam, że w sali zrobiło się ciszej. Większość klientów przypatrywała się nam bez słowa.

W oczach stanęły mi łzy, ręce mimowolnie zacisnęłam w pięści. Świetnie! Najgorsza z możliwych reakcji.

– Sookie – odezwał się Bill – zobacz, co Eric podrzucił na mój próg.

Ledwie rozumiałam, o czym mówi.

– Tak? – spytałam wściekle i zajrzałam dziewczynie w oczy. Były duże, ciemne, podniecone. Własnych oczu nie zamykałam. Odnosiłam wrażenie, że jeśli zamrugam, wypłyną z nich łzy.

– Jako nagrodę – dorzucił Bill. Nie miałam pojęcia, jaki był jego stosunek do prezentu Erica.

– Taki niby darmowy drink? – odburknęłam. Sama nie wierzyłam, że potrafię przemawiać tak jadowitym głosem.

Jason położył mi dłoń na ramieniu.

– Spokojnie, siostrzyczko – polecił mi cicho, choć tonem równie cierpkim jak mój. – Facet nie jest tego wart.

Nie wiedziałam, czego Bill nie jest niby wart, ale czułam, że szybko otrzymam odpowiedź na to pytanie. Niemal się cieszyłam, że wreszcie nie wiem, co robić i nie mam nad niczym kontroli.

Wampir bacznie mnie obserwował. Pod barowymi jarzeniówkami wyglądał wybitnie blado. Wiedziałam, że nie napił się krwi swojej towarzyszki. A jego kły pozostawały schowane.

– Wyjdź ze mną na zewnątrz i porozmawiajmy – powiedział.

– I z nią? – Prawie warczałam.

– Nie – odparł. – Tylko ze mną. Ją i tak muszę odesłać. – Wstręt w jego głosie przekonał mnie, więc poszłam za Billem na dwór, przez całą drogę trzymając głowę prosto i na nikogo nie patrząc. Mój wampir trzymał dziewczynę za ramię i ciągnął; praktycznie szła na palcach, by dotrzymać mu kroku. Nie wiedziałam, że Jason idzie za nami, dopóki się nie odwróciłam i nie zobaczyłam go za sobą. Weszliśmy już na parking. Na dworze kręciło się trochę ludzi, ale i tak było tu znacznie lepiej niż w zatłoczonym barze.

– Cześć – zagaiła wesoło dziewczyna. – Mam imię Desiree. Jasonie, chyba już się spotkaliśmy…

– Co tu robisz, Desiree? – spytał mój brat tak cicho, że niektórzy mogliby go uznać za zupełnie spokojnego.

– Eric wysłał mnie do Bon Temps. Miałam być nagrodą dla Billa – dodała nieśmiało, patrząc na wampira kątem oka. – Tyle że Bill nie wydaje się szczególnie podekscytowany. Nie wiem, dlaczego. Jestem przecież bardzo luksusowym prezentem – jęknęła.

– Eric? – spytał mnie Jason.

– Wampir z Shreveport. Właściciel baru. Największa szycha w mieście – wyjaśniłam.

– Zostawił ją na moim progu – powtórzył Bill. – Nie prosiłem o nią.

– Co zrobisz? – wydukałam.

– Odeślę ją – odrzekł niecierpliwie. – Musimy porozmawiać, ja i ty.

Przełknęłam ślinę i bezwiednie rozluźniłam pięści.

– Trzeba ją odwieźć z powrotem do Monroe? – spytał mój brat.

Wampir wyglądał na zaskoczonego.

– Tak. Odwieziesz ją? Muszę porozmawiać z twoją siostrą.

– Jasne – odparł Jason. Radość, z jaką to powiedział, natychmiast wzbudziła moją podejrzliwość.

– Nie mogę uwierzyć, że mi odmawiasz – wtrąciła Desiree, patrząc na Billa i wydymając wargi. – Przedtem nikt mnie nie odrzucił.

– Jestem oczywiście wdzięczny. A ty na pewno jest jak to ujęłaś, luksusowym prezentem – stwierdził uprzejmie mój wampir. – Mam już jednak swój… prezent.

Mała Desiree gapiła się na niego bez zrozumienia, w końcu jej brązowe oczy rozbłysły.

– To twoja kobieta? – spytała, kiwając ku mnie głową.

– Tak.

Jason przesunął się nerwowo, słysząc stanowczą odpowiedź Billa. Desiree obejrzała mnie sobie dokładnie.

– Ma dziwne oczy – obwieściła.

– To moja siostra – dodał Jason.

– Och. Przepraszam. Ty jesteś dużo bardziej… normalny. – Desiree zmierzyła mojego brata od góry do dołu i wydawała się ogromnie zadowolona efektem. – Hej, jak się właściwie nazywacie?

Jason wziął ją za rękę i zaczął prowadzić do swojego pikapa.

– Stackhouse – powiedział. Gdy odeszli kilka metrów, jawnie zaczął ją podrywać. – Może po drodze do domu opowiesz mi nieco o tym, czym się teraz zajmujesz…

Odwróciłam się do Billa, zastanawiając się nad wielkodusznym uczynkiem Jasona i motywami, jakie nim kierowały. Napotkałam spojrzenie wampira, lecz odniosłam wrażenie, że uderzam w ceglany mur.

– Chcesz więc pomówić? – spytałam szorstko.

– Nie tutaj. Jedź ze mną do domu.

Zaszurałam butem po żwirze.

– Nie do twojego.

– Zatem do twojego.

– Nie.

Uniósł łukowate brwi.

– Dokąd zatem?

Dobre pytanie.

– Nad stawem moich rodziców. – Ponieważ Jason odwozi pannę Małą Czarną do domu, nie będzie go tam.

– Pojadę za tobą – rzucił krótko. Rozdzieliliśmy się i każde ruszyło do swojego samochodu.

Posiadłość, na której spędziłam kilka pierwszych lat mojego życia, leżała na zachód od Bon Temps. Skręciłam w znajomy żwirowy podjazd i zaparkowałam przed skromnym domem utrzymywanym przez Jasona w całkiem dobrym stanie. Bill wyłonił się z auta, gdy wysiadałam ze swojego. Dałam mu znak, by podążył za mną. Obeszliśmy dom i zeszliśmy po zboczu ścieżką wyłożoną dużymi płytami chodnikowymi. Chwilę później znaleźliśmy się przy sztucznym stawie, który stworzył mój tato na naszym podwórku za domem, mając nadzieję, że latami będzie w tej wodzie łowił ryby ze swoim synem.

Na staw wychodziło patio, a na jednym z metalowych krzeseł leżał złożony koc. Nie pytając mnie, Bill podniósł go, strząsnął i rozłożył na trawiastym stoku ciągnącym się od patia do stawu. Usiadłam niechętnie, myśląc, że siadanie na kocu nie jest bezpieczne z tych samych względów, co spotykanie się z Billem w którymś z domów. Kiedy byłam blisko mojego wampira, w głowie miałam tylko jedno – być jeszcze bliżej niego.

Przycisnęłam kolana do piersi i wpatrzyłam się przed siebie. Za stawem paliło się światło, które odbijało się w niczym nie zmąconej wodzie. Bill położył się obok mnie na plecach. Czułam na swojej twarzy jego wzrok. Splótł palce na klatce piersiowej, ostentacyjnie trzymając z dala ode mnie.

– Ostatniej nocy bardzo się przestraszyłaś – zauważył obojętnie.

– A ty ani trochę? – spytałam ciszej, niż planowałam.

– Bałem się o ciebie. O siebie raczej nie.

Chciałam się położyć na brzuchu, martwiłam się jednak, że się za bardzo zbliżę do wampira. Patrzyłam na jego skórę pałającą w świetle księżyca i całą sobą pragnęłam go dotknąć.

– Przestraszyłam się, że Eric zacznie kontrolować nasze życie jako pary.

– Nie chcesz już być ze mną? – Poczułam ból w piersi. Był tak okropny, że musiałam położyć na niej dłoń i przycisnąć. – Sookie? – Bill klęknął przy mnie i otoczył mnie ramieniem. Nie mogłam odpowiedzieć. Brakowało mi oddechu. – Kochasz mnie? – spytał. Kiwnęłam jedynie głową. – Dlaczego sugerujesz, że chcesz mnie zostawić?

Oczy wypełniły mi łzy bólu.

– Przerażają mnie inne wampiry i ich zachowanie. O co Eric poprosi następnym razem? Na pewno każe mi zrobić coś jeszcze. Zagrozi na przykład, że w przeciwnym razie cię zabije. Albo że zrobi krzywdę Jasonowi. Może przecież tak postąpić, jest do tego zdolny.

Głos Billa był równie cichy, jak szum grającego w trawie świerszcza. Jeszcze miesiąc temu w ogóle bym go nie usłyszała.

– Nie płacz – poprosił. – Sookie, muszę ci podać kilka niezbyt pożądanych faktów. – Pomyślałam, że mógłby mi przekazać tylko jedną mile widzianą informację: powiadomić mnie o śmierci Erica. – Zaintrygowałaś Erica – podjął. – Odkrył, że posiadasz talent, którego większość ludzi nie ma lub ma, lecz go ignoruje. Eric przewiduje, że twoja krew jest niezwykle bogata w składniki odżywcze i słodka. – To zdanie mój wampir wypowiedział ochrypłym głosem, pod wpływem którego zadrżałam. – No i jesteś piękna. W tej chwili nawet jeszcze piękniejsza. Eric nie zdaje sobie sprawy z tego, że już trzykrotnie połknęłaś naszą krew.

– Wiesz, że Długi Cień mnie okrwawił?

– Tak. Widziałem.

– Istnieje jakiś przesąd związany z trzema razami?

Bill zarechotał typowym dla siebie osobliwym, niskim, głuchym, sztucznym śmiechem.

– Nie. Chociaż im więcej wampirzej krwi wypijesz, tym bardziej pożądana stajesz się dla nas, a przy okazji bardziej pożądana dla wszystkich. I pomyśleć, że to Desiree uważała się za luksusowy prezent! Zastanawiam się, jaki wampir jej to powiedział.

– Taki, który chciał się dostać do jej majtek – odparłam stanowczo, a Bill znów się roześmiał. Uwielbiałam słuchać jego śmiechu.

– Mówiąc mi o mojej atrakcyjności, chcesz zasugerować, że Eric… hmm… mnie pożąda?

– Właśnie.

– Co go powstrzyma przed wzięciem mnie? Twierdzisz, że jest od ciebie silniejszy.

– Przede wszystkim kurtuazja i dobre obyczaje. – Nie parsknęłam, chociaż byłam tego bliska. – Nie lekceważ moich słów. Przestrzegamy zwyczajów, my wampiry. Musimy żyć razem przez szereg wieków.

– Coś jeszcze?

– Nie jestem tak silny jak Eric, ale nie jestem też młodym nieopierzonym wampirem. Mógłbym poważnie zranić Erica w walce. A gdybym miał szczęście, mógłbym nawet zwyciężyć.

– Coś jeszcze?

– Być może – odparł ostrożnie – ty sama.

– Jak to?

– Jeśli będziesz dla niego wartościowa w innym sensie, może zostawi cię w spokoju, szczególnie jeśli wie, że szczerze tego pragniesz.

– Ależ ja nie chcę być dla niego wartościowa! Nie chcę go nigdy więcej widzieć!

– Obiecałaś Ericowi, że mu znów pomożesz – przypomniał mi Bill.

– O ile odda złodzieja policji – odcięłam się. – A co on zrobił? Wbił Długiemu Cieniowi kołek w plecy!

– Prawdopodobnie równocześnie ratując ci życie…

– No cóż, w końcu to ja znalazłam dla niego złodzieja!

– Sookie, niewiele wiesz o świecie.

Zaskoczona gapiłam się na niego.

– Pewnie tak.

– Często proste sprawy nagle się komplikują, a sytuacja niespodziewanie zmienia. – Bill zagapił się w ciemność.

– Nawet ja dochodzę czasami do wniosku, że nie wiem już zbyt wiele. – Kolejna ponura przerwa. – Wcześniej tylko raz widziałem, jak jeden wampir zneutralizował drugiego. Eric złamał zasady naszego świata.

– A więc jednak nie ceni sobie waszej kurtuazji i obyczajów, którymi chełpiłeś się przed chwilą.

– Pam dobrze go pilnuje.

– Kim jest dla niego?

– Stworzył ją. To znaczy… zrobił z niej wampirzycę, stulecia temu. Wraca do niego od czasu do czasu i pomaga mu w aktualnej pracy. Z Erica zawsze był kawał łobuza, a z wiekiem staje się coraz bardziej uparty. – Nazwanie Erica upartym wydało mi się ogromnym niedopowiedzeniem.

– Musimy się więc z nim spotykać? – spytałam.

Bill chyba się zastanawiał nad odpowiedzią.

– Tak – przyznał w końcu z lekkim żalem w głosie. Mimo iż ani tobie, ani mi nie odpowiada towarzystwo innych wampirów. Niestety nie mamy wyboru.

– A ta sprawa z Desiree?

– Eric namówił kogoś, by mi ją podrzucił na próg. Miał nadzieję, że ucieszę się z ładnego prezentu, a równocześnie sprawdzał, jak bardzo jestem ci oddany. Gdybym napił się jej krwi, okazałbym się niewierny. Może zresztą Eric zatruł czymś jej krew. Może chciał mnie osłabić albo i… zniszczyć. – Wzruszył ramionami. – Sądziłaś, że umówiłem się z nią?

– Tak. – Na wspomnienie wchodzącej do „Merlotte’a” pary poczułam, że moje rysy twardnieją.

– Nie było cię w domu. Pojechałem więc cię szukać. – W jego tonie nie było oskarżenia, tylko smutek.

– Chciałam posłuchać myśli klientów i pomóc w ten sposób Jasonowi. Poza tym ciągle się nie uspokoiłam po ostatniej nocy.

– Już wszystko między nami w porządku?

– Nie, lecz na tyle dobrze, na ile się da – odparłam. – Pewnie każdy związek narażony jest na problemy, zawsze wszystko idzie gładko. Nie brałam jednak uwagę tak poważnych przeszkód. Zdaje mi się, że nigdy nie pokonasz Erica. Wiek jest głównym kryterium?

– Cóż – odrzekł Bill. – Pokonać go pewnie nie zdołam… – Nagle popatrzył na mnie w zadumie. – Chociaż istnieje coś, co mogę zrobić. Wolałbym nie… bo to wbrew mojej naturze… ale bylibyśmy wtedy bardziej bezpieczni. – Nie naciskałam na niego, czekając, aż sam wyjaśni. – Tak – podsumował własne myśli. Niczego mi wprawdzie nie wytłumaczył, a ja nie spytałam. – Kocham cię – oświadczył. Pomyślałam, że to dziwna puenta, niezależnie od kwestii, które rozważał. Jego twarz zamajaczyła nade mną. W półmroku wydawała się wyjątkowo połyskująca i piękna.

– Czuję do ciebie to samo – odparłam i położyła obie dłonie na jego piersi, bojąc się, że zacznie mnie kusić. – Niestety w tej chwili zbyt wiele jest przeciwko Nieźle byłoby na początek pozbyć się Erica… I druga sprawa. Trzeba porzucić to prywatne śledztwo w sprawie morderstwa. Możemy ściągnąć na siebie nieszczęście. Ten morderca ma na sumieniu prawdopodobnie śmierć twoich spalonych przyjaciół, zabił też Maudette i Dawn. Przerwałam i wzięłam głęboki oddech. – Oraz moją babcię. – Zamrugałam, walcząc ze łzami.

Przyzwyczaiłam się powoli do tego, że po powrocie nie zastaję babci w domu. Nie brakowało mi już tak bardzo rozmów z nią i opowieści o moich przeżyciach, a jednak co jakiś czas dopadał mnie tak ostry atak żalu, że aż traciłam oddech.

– Dlaczego uważasz, że ów zabójca jest także odpowiedzialny za spalenie wampirów z Monroe?

– Myślę, że właśnie morderca podsunął pomysł klientom w barze tamtego wieczoru i namówił ich do działania. Pewnie chodził od grupki do grupki, podjudzając facetów. Mieszkam tu przez całe moje życie i nigdy nie widziałam, żeby nasi ludzie tak się zachowywali. Musieli dokonać ataku z jakiegoś powodu.

– Podżegał ich? Podburzył ich do podpalenia?

– Tak.

– Nie usłyszałaś imienia w niczyich myślach?

– Nie – przyznałam się posępnie. – Może jutro czegoś się dowiem.

– Jesteś optymistką, Sookie.

– Zgadza się, jestem. Muszę nią być. – Poklepałam go po policzku. Odkąd Bill wszedł w moje życie, mój optymizm był całkowicie usprawiedliwiony.

– Ciągle podsłuchujesz, ponieważ żywisz nadzieję, że zdobędziesz ważne informacje – podsumował. – Mam teraz coś do roboty. Zobaczymy się jutro wieczorem w twoim barze, dobrze? Mogę… Nie, nie, pozwól, że wytłumaczę ci wszystko dopiero wtedy.

– W porządku. – Byłam ogromnie ciekawa, o co chodzi, ale mój wampir wyraźnie nie był gotów do wyjaśnień.

Do domu jechałam za tylnymi światłami samochodu Billa. Tak dotarłam aż do mojego podjazdu. Po drodze myślałam, że ubiegłe tygodnie byłyby dla mnie jeszcze bardziej przerażające, gdybym nie miała wsparcia w osobie wampira. Idąc podjazdem ku domowi, martwiłam się, że Bill pojechał do siebie, prawdopodobnie zamierzając odbyć kilka koniecznych rozmów telefonicznych. W te nieliczne noce, które spędzaliśmy osobno, niby nie skręcałam się ze strachu, byłam jednak mocno podenerwowana i niespokojna. Wielokrotnie sprawdzałam, czy zamknęłam drzwi i okna. W dodatku nie byłam przyzwyczajona do życia w lęku, toteż teraz myśl o kolejnej takiej nocy przygnębiła mnie.

Zanim wysiadłam z samochodu, uważnie rozejrzałam się po podwórku. Cieszyłam się, że przed wyjazdem do baru zostawiłam włączone zewnętrzne światło. Nie dostrzegłam żadnego ruchu. Zwykle, gdy wychodziłam, moja kotka Tina szła sobie pobiegać, gdyż nie lubiła samotności, dziś wieczorem jednak chyba polowała gdzieś w lesie.

Oddzieliłam klucz do domu od pozostałych na kółku, wypadłam z auta, popędziłam do frontowych drzwi, wsunęłam w zamek klucz, który w rekordowym czasie przekręciłam, po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi i przekręciłam zasuwę. Przemknęło mi przez myśl, że nie powinnam tak żyć. Potrząsałam z konsternacją głową i rozważałam tę kwestię, kiedy zupełnie nieoczekiwanie coś z głuchym odgłosem uderzyło we frontowe drzwi. Wrzasnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Pobiegłam do przenośnego telefonu przy kanapie. Wystukałam numer Billa, chodząc po pokoju i rozglądając się. Co zrobię, jeśli telefon będzie zajęty? Przecież mój wampir prawdopodobnie szedł do domu dzwonić!

Na szczęście złapałam go. Akurat wszedł do domu. W słuchawce usłyszałam jego zadyszany głos.

– Tak? – spytał jak zwykle podejrzliwym tonem.

– Billu – wysapałam – ktoś jest przed domem!

Rzucił słuchawkę.

Iście wampirza szybkość działania!

Był przy mnie w dwie minuty później. Wyjrzałam na podwórko przez nieznacznie podniesioną żaluzję i zobaczyłam Billa wychodzącego z lasu. Poruszał się niezwykle prędko i cicho. Żaden człowiek nie mógłby mu dorównać. Na jego widok zalała mnie potężna ulga. Przez sekundę wstydziłam się, że zadzwoniłam do niego po ratunek; powinnam była sama zapanować nad sytuacją.

Potem jednak pomyślałam sobie: „A niby dlaczego nie? Dlaczego nie mam zadzwonić po ratunek do znajomej, praktycznie niezwyciężonej istoty, która twierdzi, że mnie ubóstwia? Trudno go zabić, jest to niemal niemożliwe, gdyż posiada on nieludzką, prawie nadprzyrodzoną siłę. Tak, z pewnością do takiej osoby dzwoni się w razie niebezpieczeństwa”.

Bill zbadał podwórko i las, kręcąc się przed domem milcząco, z subtelnym wdziękiem. W końcu wszedł lekko po schodach. Pochylił się nad czymś na frontowym ganku. Z powodu ostrego kąta nie potrafiłam powiedzieć, co tam zobaczył. Gdy się wyprostował, trzymał coś w rękach i patrzył całkowicie… bez wyrazu.

Wiedziałam, że taka mina rokuje bardzo źle.

Niechętnie powlokłam się do frontowych drzwi, otworzyłam zasuwkę i pchnęłam drzwi siatkowe.

Bill niósł ciało mojej kotki.

– Tina? – spytałam. Głos mi drżał, ale zupełnie o to nie dbałam. – Nie żyje?

Wampir kiwnął głową, raz tylko ostro nią szarpnąwszy.

– Co… Jak?

– Uduszona, zdaje mi się.

Twarz wykrzywiła mi się z bólu i smutku. Bill stał nieruchomo z kocimi zwłokami na rękach, ja natomiast wypłakiwałam oczy.

– Nigdy nie kupiłam sadzonki dębu – powiedziałam, gdy się trochę uspokoiłam. Mój głos był słaby i niepewny. – Możemy pochować ją więc w tej dziurze. – Poszliśmy na przydomowe podwórko.

Biedny wampir trzymał Tinę i usiłował czuć się swobodnie, ja zaś starałam się znów nie rozpłakać. Bill klęknął i położył mały kłębek czarnego futra na dnie mojego wykopu. Przyniosłam łopatę i zaczęłam zasypywać otwór, jednak widok pierwszej grudy ziemi spadającej na kocie futerko Tiny sparaliżował mnie. Wampir bez słowa wziął z moich rąk łopatę. Odwróciłam się plecami, a on dokończył straszną pracę.

– Chodź do środka – poprosił łagodnie, kiedy skończył.

Obeszliśmy dom i weszliśmy od frontu, ponieważ nie zdążyłam jeszcze otworzyć kluczem tylnych drzwi.

Bill poklepywał mnie i pocieszał, chociaż wiedziałam, że nigdy nie przepadał za Tiną.

– Niech cię Bóg błogosławi, Billu – szepnęłam. Mocno zacisnęłam ramiona wokół jego szyi, nagle konwulsyjnie drżąc ze strachu, że jego także ktoś mi odbierze. Wreszcie przestałam szlochać, czasem tylko czkając spazmatycznie. Podniosłam wzrok z nadzieją, że moje emocje nie zażenowały wampira.

Bill był jednak wyraźnie wściekły. Pałającymi oczyma gapił się na ścianę nad moim ramieniem. Wydał mi się najbardziej przerażającą istotą, jaką spotkałam w całym moim życiu.

– Odkryłeś coś na podwórku? – spytałam.

– Nie. Znalazłem tylko ślady obecności zabójcy. Odciski stóp, resztki zapachu. Jednak nic, co można by przedstawić w sądzie jako dowód – dodał, czytając mi w myślach.

– Mógłbyś zostać tutaj do czasu, aż będziesz musiał odejść do… uciec przed słońcem?

– Oczywiście. – Przypatrywał mi się. Uświadomiłam sobie, że naprawdę chce zostać i prawdopodobnie zdecydował tak sam – wcześniej, zanim poprosiłam.

– Jeśli nadal musisz gdzieś zadzwonić, skorzystaj z mojego telefonu. Nic nie stoi na przeszkodzie. – Chciałam powiedzieć, że bez problemów mogę zapłacić za jego rozmowy.

– Mam zniżkową kartę – wyjaśnił, jeszcze raz mnie zadziwiając. Kto by pomyślał?

Umyłam twarz i połknęłam tylenol, później włożyłam nocną koszulę. Od dnia, w którym zginęła babcia, nie czułam takiego smutku. Teraz zresztą mój smutek był inny. Zgon zwierzęcia domowego nie może się naturalnie równać ze śmiercią członka rodziny. Wiedziałam o tym i skarciłam się w myślach za ten żal, ale niewiele to pomogło. Przemyślałam wszystko i nie doszłam do żadnych logicznych wniosków. Pamiętałam jedynie, że karmiłam, szczotkowałam i kochałam moją Tinę przez cztery lata. Strasznie będę za nią tęsknić!

Загрузка...