ROZDZIAŁ ÓSMY

Znów byliśmy razem. Moje wątpliwości przynajmniej chwilowo zagłuszył strach, który ogarnął mnie na myśl, że mogę stracić Billa. W każdym razie ja i mój wampir wróciliśmy do naszego wcześniejszego, niespokojnego wspólnego życia.

Jeśli pracowałam na nocną zmianę, przyjeżdżałam później do domu Billa i zwykle spędzałam resztę nocy u niego. Gdy pracowałam w dzień, wampir zjawiał się u mnie po zachodzie słońca. Oglądaliśmy telewizję, wychodziliśmy do kina albo graliśmy w scrabble’a. Co trzecią noc wypoczywałam (lub Bill musiał się powstrzymać od gryzienia mnie), w przeciwnym razie zaczynałam się czuć słaba i ospała. Kiedy wysysał ze mnie zbyt dużo krwi, brałam mnóstwo witamin i żelaza, aż mój wampir zaczynał się skarżyć na smak; wtedy ograniczałam żelazo.

Czasem przesypiałam noc, Bill natomiast oddawał się innym czynnościom. Nierzadko czytał bądź też wędrował po okolicy. Czasami pracował na moim oświetlonym lampą podwórzu.

Jeżeli posilał się także krwią innych osób, zachowywał ten fakt w sekrecie, a ofiary znajdował – tak jak go o to prosiłam – z dala od Bon Temps.

Okres ten nie był dla mnie łatwy, ponieważ miałam wrażenie, że przez cały czas oboje na coś czekamy. Podpalenie gniazda wampirów w Monroe rozwścieczyło Billa i (jak sądzę) przestraszyło. Na pewno irytowały go własne ograniczenia – dla kogoś tak potężnego na jawie nie jest miła świadomość własnej bezradności za dnia, w czasie snu.

Zastanawialiśmy się, czy teraz, gdy nie żyła trójka prowokatorów, zmieni się społeczne nastawienie w stosunku do wampirów.

Chociaż Bill nie powiedział mi niczego wprost, z tematów, jakie często poruszaliśmy w naszych rozmowach, wywnioskowałam, że wampir martwi się o moje bezpieczeństwo. Stale pozostawał wszak na wolności morderca Dawn, Maudette i mojej babci.

Mężczyźni z Bon Temps i okolic srodze się pomylili, jeśli sądzili, że spaliwszy wampiry z Monroe, uwolnią się od lęku przed zabójcą. Zgodnie z raportem koronera żadnej z zabitych kobiet nie brakowało w chwili zabójstwa krwi. Co więcej, ślady po ugryzieniach na ciałach Maudette i Dawn nie tylko wyglądały staro, ale również takie się okazały. Jednoznaczną przyczyną śmierci obu kobiet było uduszenie. Obie uprawiały przed śmiercią seks. Zostały też zgwałcone po śmierci.

Arlene, Charlsie i ja starałyśmy się zachowywać skrajną rozwagę. Nie wychodziłyśmy same na parking, przed wejściem do swoich domów sprawdzałyśmy, czy drzwi są zamknięte na klucz, a podczas jazdy samochodem stale obserwowałyśmy towarzyszące nam na drodze auta. Trudno jednak w każdym momencie zachowywać maksymalną ostrożność i żyć w ciągłym napięciu, toteż jestem pewna, że każdej z nas co jakiś czas zdarzała się chwila nieuwagi. Arlene i Charlsie mogły sobie jednak pozwolić na pewne rozkojarzenie, gdyż – w przeciwieństwie do dwóch pierwszych ofiar – nie mieszkały same. Arlene mieszkała z dziećmi (a czasem także z Rene Lenierem) Charlsie natomiast z mężem, Ralphem.

Jako jedyna z nich mieszkałam sama.

Jason przychodził do baru prawie co noc i zawsze zamieniał ze mną kilka zdań. Uświadomiłam sobie, że mój brat stara się naprawić stosunki między nami, więc zawsze odpowiadałam mu uprzejmie. Jason jednak pił teraz więcej niż kiedykolwiek, a przez jego łóżko przewijało się tyle dziewczyn, co przez publiczną toaletę. Chociaż wydawało mi się, iż żywi prawdziwe uczucia dla Liz Barrett… Współpracowaliśmy nad kwestią majątku babci i wujka Bartletta, mimo że ta ostatnia sprawa bardziej dotyczyła mojego brata niż mnie. Wuj Bartlett zostawił mu wszystko, z wyjątkiem zapisu dla mnie.

Pewnej nocy mój brat zamówił dodatkowe piwo, po czym mi się zwierzył, że jeszcze dwukrotnie wzywano go na posterunek policji. Wizyty tam doprowadzały go do szaleństwa. W końcu odbył rozmowę z Sidem Mattem Lancasterem, który mu doradził, by od tej pory zjawiał się na posterunku wyłącznie z nim, swoim adwokatem.

– Dlaczego stale cię wzywają? – spytałam. – Chyba czegoś mi nie powiedziałeś. Andy Bellefleur nie gnębi nikogo innego, a wiem, że zarówno Dawn, jak i Maudette spotykały się z wieloma mężczyznami.

Jason popatrzył na mnie zmartwiony. Nigdy nie widziałam u mojego przystojnego starszego brata tak zażenowanej miny.

– Filmy – wymamrotał.

Pochyliłam się bliżej, nie miałam bowiem pewności, czy dobrze go usłyszałam.

– Filmy? – spytałam z niedowierzaniem.

– Ciii – syknął. Wyglądał na cholernie winnego. – Kręciliśmy filmy.

Chyba byłam tak samo zakłopotana jak Jason. Siostry i bracia nie muszą wiedzieć o sobie wszystkiego.

– I dałeś im kopię – podsunęłam nieśmiało, zastanawiając się jednocześnie nad skalą jego głupoty. Jason odwrócił wzrok. Jego zamglone niebieskie oczy romantycznie zalśniły od łez. – Debil – oceniłam. – Nie mogłeś wprawdzie wiedzieć, że obejrzy je ktoś poza wami, pomyśl jednak, co się zdarzy, kiedy postanowisz się ożenić? Co będzie, jeśli jedna z twoich ekskochanek wyśle przyszłej pannie młodej kopię waszej randki?

– Dzięki, że kopiesz leżącego, siostrzyczko.

Wzięłam głęboki oddech.

– No dobra, dobra. Już nie kręcisz takich filmów, co? – Zdecydowanie pokiwał głową. Nie wierzyłam mu. – I wszystko opowiedziałeś Sidowi Mattowi, prawda? – Kiwnął głową z mniejszym przekonaniem. – Dlatego twoim zdaniem Andy jest na ciebie taki cięty?

– Tak sądzę – bąknął żałośnie Jason.

– Cóż, jeśli sprawdzą twoje nasienie i nie będzie pasowało do próbek znalezionych podczas sekcji w pochwach Maudette i Dawn, oczyszczą cię z zarzutów.

Do tej pory miałam równie niepewną minę jak mój brat. W dodatku nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o męskich próbkach nasienia i kobiecych pochwach.

– To samo mówi Sid Matt. Tyle że ja po prostu już straciłem wiarę.

Hmm, Jason nie ufał najbardziej niezawodnemu naukowemu dowodowi, jaki można przedstawić w sądzie.

– Myślisz, że Andy sfałszuje wyniki? – spytałam.

– Nie, Andy jest w porządku. Facet wykonuje jedynie swoją robotę. Po prostu nie wiem zbyt wiele o DNA.

– Debil – powtórzyłam i obróciłam się, by pójść po kolejny dzban piwa dla czterech facetów z Ruston. Podejrzewałam, że są pewnie studentami college’u, którzy postanowili zabawić się na zadupiu.

Co do Jasona, pozostała mi nadzieja, że Sid Matt Lancaster potrafi używać perswazji.

Zanim mój brat opuścił „Merlotte’a”, rozmawiałam z nim raz jeszcze.

– Mogłabyś mi pomóc? – spytał, odwracając do mnie twarz. Nigdy nie widziałam u niego takiej miny. Stanęłam przy jego stoliku, gdyż jego „dzisiejsza dziewczyna” wyszła do toalety.

Jason nigdy wcześniej nie poprosił mnie o pomoc.

– W jaki sposób?

– Może poczytasz w myślach przychodzącym do baru ludziom i dowiesz się, który z nich jest zabójcą?

– Och, to nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje, braciszku – odparłam powoli. Zastanowiłam się i wyjaśniłam: – Po pierwsze, taki facet musiałby, siedząc tutaj myśleć o swojej zbrodni i to dokładnie w momencie, w którym postanowię wejść w jego umysł. Po drugie, nie zawsze słyszę wyraźne myśli. Niektórych osób, owszem, słucha się jak radia. Słyszę wtedy myśli słowo w słowo. Od innych ludzi niestety otrzymuję tylko masę uczuć, nie dosłowne zdania… Albo taki bełkot, jakby ktoś mówił przez sen. Rozumiesz? Mniej więcej wiem, co myślą, potrafię ocenić, czy są zdenerwowani, czy też szczęśliwi, nie słyszę wszakże żadnych wyrazów. A znowu innymi razy słyszę myśl, lecz nie mogę wytropić, z czyjego umysłu pochodzi, szczególnie jeśli w sali panuje tłok.

Jason gapił się na mnie przez długą chwilę. Po raz pierwszy rozmawialiśmy otwarcie o moim przeklętym darze.

– Jak ci się udaje nie oszaleć? – spytał, ze zdumieniem potrząsając głową.

Już chciałam podjąć próbę wyjaśnienia mu swoich metod blokowania mózgu przed napływem niechcianych myśli, ale do stolika wróciła Liz Barrett – uczesana i ze świeżą szminką na ustach. Obserwowałam metamorfozę Jasona w uwodzicielskiego czarusia. Zrzucił swój smutek niczym ciężki płaszcz, a ja pożałowałam, że gdy był sam, nie rozmawiałam z nim dłużej.

Tej nocy, gdy nasz personel był gotów do wyjścia, Arlene spytała, czy mogłabym popilnować jej dzieci następnego wieczoru. Obie miałyśmy wtedy dzień wolny. Arlene chciała pojechać do Shreveport z Rene. Kino, potem może kolacja.

– Pewnie – odparłam. – Już od jakiegoś czasu nie pilnowałam dzieciaków.

Nagle twarz mojej przyjaciółki zastygła. Arlene, na wpół do mnie zwrócona, otworzyła usta, po czym się zastanowiła chwilę i w końcu palnęła:

– Czy… Bill tam będzie?

– Tak, planowaliśmy obejrzeć film na wideo. Zamierzałam podjechać jutro rano do wypożyczalni. W takim razie wezmę raczej coś dla dzieci. – Nagle zrozumiałam, o co pyta. – Hej, nie chcesz zostawić u mnie dzieci, jeśli odwiedzi mnie Bill? – Czułam, że oczy zwężają mi się do szczelin, a głos przybiera gniewny ton.

– Sookie – zaczęła bezradnie. – Moja droga przyjaciółko, bardzo cię kocham. Nie jesteś jednak matką, nie możesz zatem mnie zrozumieć… Nie zostawię moich dzieci z wampirem. Po prostu nie mogę.

– Niezależnie od tego, że ja również tam będę i że także kocham twoje dzieci? Niezależnie od tego, że Bill nigdy nie zrobiłby krzywdy dziecku?

Wściekłym ruchem zarzuciłam torebkę na ramię i wyszłam tylnymi drzwiami, zostawiając za sobą Arlene, która wyglądała na rozdartą. Psiakość, powinna się czuć rozdarta!

Skręciwszy w drogę prowadzącą do mojego domu, trochę się już uspokoiłam, ciągle jednak byłam rozdrażniona. Gnębiłam się problemami Jasona, denerwowałam na Arlene i z zaskoczeniem rozmyślałam nad zachowaniem Sama, który traktował mnie jak daleką znajomą. Zastanawiałam się, czy wrócić do domu, czy też raczej pojechać do Billa. Wybrałam dom.

Odkryłam, jak bardzo mój wampir martwi się o mnie, gdy zjawił się u mnie jakieś piętnaście minut po godzinie, o której miałam być u niego.

– Nie przyszłaś, nie zadzwoniłaś – powiedział cicho, kiedy otworzyłam mu drzwi.

– Jestem w złym humorze – wyjaśniłam. – W paskudnym. – Bill postąpił mądrze, nie ruszając się i nie zbliżając do mnie. – Przepraszam, że się przeze mnie martwiłeś – dodałam po chwili. – Nigdy więcej tak nie postąpię.

Odeszłam wielkimi krokami do kuchni. Podążył za mną, a przynajmniej tak przypuszczałam. Zachowywał się zawsze tak cicho, że człowiek – póki nie spojrzał – nie miał pewności co do miejsca jego pobytu.

Mój wampir opierał się o framugę drzwi, tymczasem ja stałam pośrodku kuchni i nie wiedziałam, po co tu przyszłam. Czułam przypływ gniewu. Znowu się wściekałam. Zawładnęło mną ogromne pragnienie rzucenia czymś, uszkodzenia czegoś. Wychowano mnie jednak inaczej i nie miałam zwyczaju ulegać takim niszczącym impulsom, toteż się powstrzymałam. Zamknęłam oczy, a dłonie zacisnęłam w pięści.

– Będę teraz kopać dziurę – warknęłam i wymaszerowałam przez tylne wyjście. Otworzyłam drzwi do szopy na narzędzia, wzięłam łopatę i wyszłam na podwórko za domem. Znajdowała się tam grządka, na której – nie wiem dlaczego – nigdy nic nie rosło. Wbiłam łopatę w ziemię, nacisnęłam stopą, po czym wyjęłam wraz z kawałem ziemi. Pracowałam przed jakiś czas. Pagórek ziemi rósł, otwór się pogłębiał. – Mam doskonale wyćwiczone mięśnie ramion i barków – zauważyłam, opierając się na łopacie i sapiąc.

Bill siedział na leżaku i patrzył. Nic nie mówił.

Kontynuowałam kopanie.

W końcu miałam przed sobą naprawdę miłą dziurę.

– Będziesz coś zakopywać? – spytał wampir, widząc, że kończę.

– Nie. – Zajrzałam w wykopaną przez siebie jamę.

– Posadzę drzewo.

– Jaki gatunek?

– Dąb – rzuciłam ot tak, z głowy.

– Gdzie można kupić sadzonkę?

– W centrum ogrodniczym. Wpadnę tam w tygodniu.

– Dęby bardzo długo rosną.

– Jaka to dla ciebie różnica? – odburknęłam. Odniosłam łopatę do szopy, potem oparłam się o ścianę, nagle wyczerpana. Bill zrobił ruch, jakby chciał mnie podnieść.

– Jestem dorosłą kobietą! – wrzasnęłam. – Umiem wejść do domu sama.

– Zrobiłem ci coś? – spytał mój wampir niezbyt miłym tonem, który sprawił, że się otrząsnęłam.

Dość już chyba sobie pobłażałam.

– Przepraszam – bąknęłam. – Znów.

– Co cię tak rozgniewało?

Nie potrafiłam powtórzyć mu słów Arlene.

– Jak ty się pozbywasz wściekłości, Bill?

– Wyrywam jakieś drzewo – odparł. – Czasami kogoś ranię.

W porównaniu z reakcjami wampira, kopanie dziury nie wyglądało źle. I okazało się całkiem konstruktywne. Choć nie do końca się uspokoiłam, było we mnie więcej teraz pokory niż gniewu. Niecierpliwie rozejrzałam się za jakimś zajęciem.

Bill wyraźnie szybko potrafił interpretować takie symptomy.

– Kochajmy się – zaproponował. – Kochaj się ze mną.

– Nie jestem we właściwym nastroju.

– Może potrafię cię przekonać.

Okazało się, że potrafi.

Fizyczna miłość rzeczywiście uwolniła mnie od zbędnego gniewu, nie uleczyła jednak smutku. Arlene naprawdę zraniła moje uczucia. Zagapiłam się w przestrzeń, gdy Bill splatał mi włosy.

Zajęcie to najwidoczniej go uspokajało, toteż co jakiś czas czułam się jak jego lalka.

– Jason był dzisiaj wieczorem w barze – powiedziałam.

– Czego chciał?

Czasami Bill wykazywał zbyt duży talent w interpretowaniu ludzkich odruchów.

– Odwołał się do moich zdolności telepatycznych. Prosił, żebym czytała w myślach mężczyznom przychodzącym do baru, aż odkryję mordercę.

– Z wyjątkiem kilka tuzinów wad, nie jest to zły pomysł.

– Tak sądzisz?

– Gdy morderca znajdzie się w więzieniu, zarówno twój brat, jak i ja będziemy uważani za mniej podejrzanych. A ty będziesz bezpieczna.

– To prawda, tyle że nie wiem, jak się za to zabrać. Słuchanie myśli tych wszystkich ludzi byłoby trudne, bolesne i strasznie nudne. Wyobraź sobie, ilu rzeczy musiałabym wysłuchać, próbując wyłapać tę jedną informację, przebłysk czyjejś myśli.

– Nie jest to chyba boleśniejsze czy trudniejsze, niż być podejrzewanym o morderstwo. Po prostu dotąd przyzwyczaiłaś się nie wykorzystywać swojego daru.

– Tak sądzisz? – Zaczęłam się obracać, chcąc spojrzeć mu w twarz, Bill wszakże trzymał mnie mocno, póki nie skończył zaplatać mi włosów. Zastanowiłam się, czy moja niechęć do własnej telepatii jest objawem samolubstwa i doszłam do wniosku, że może w tym przypadku tym właśnie była. Z drugiej strony poznałabym wiele sekretów różnych osób, straszliwie naruszając ich prywatność. – Pani detektyw – mruknęłam, usiłując zobaczyć swoje zadanie jako coś lepszego od zwykłego wścibstwa.

– Sookie – powiedział Bill. Coś w jego głosie zwróciło moją uwagę. – Eric kazał mi cię znów sprowadzić do Shreveport.

Minęło dobre parę sekund, zanim przypomniałam sobie, kim jest Eric.

– Ach, ten duży wampir o wyglądzie wikinga?

– Bardzo stary wampir – uściślił Bill.

– Chcesz powiedzieć, że rozkazał ci mnie tam sprowadzić?! – Zupełnie mi się to nie podobało. Usiadłam na boku łóżka, Bill za mną. Wreszcie odwróciłam się i popatrzyłam mu w twarz. Tym razem nie powstrzymał mnie. Gapiłam się na niego, widząc na jego obliczu coś, czego nigdy przedtem nie widziałam. – Musisz to zrobić – szepnęłam przerażona. Nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś wydaje Billowi polecenie. – Ale, kochanie… nie chcę się spotykać z Erikiem. – Wnosząc z miny Billa, to stwierdzenie niczego nie zmieniało. – Kim on jest, Ojcem Chrzestnym wampirów? – spytałam gniewnym, pełnym niedowierzania tonem. – Złożył ci propozycję, której nie mogłeś odrzucić?

– Jest ode mnie starszy, a co ważniejsze – silniejszy.

– Nikt nie jest silniejszy od ciebie – oświadczyłam zdecydowanie.

– Szkoda, że nie masz racji.

– A więc on jest głową jednego z wampirzych stanów czy czegoś w tym rodzaju?

– Tak. Czegoś w tym rodzaju.

Bill zawsze bardzo powściągliwie mówił o sprawach wampirów. Dotychczas jego małomówność mi odpowiadała.

– Czego chce ode mnie? Co się stanie, jeśli do niego nie pójdę?

Pierwsze pytanie mój wampir po prostu pominął milczeniem.

– Wyśle swoich ludzi… kilkoro swoich ludzi… Dopadną cię.

– Kilkoro wampirów.

– Tak. – Wpatrzyłam się w pozbawione wyrazu, intensywnie brązowe oczy Billa.

Spróbowałam przemyśleć jego słowa. Nie byłam przyzwyczajona do wypełniania czyichś rozkazów. Obca była mi sytuacja, w której nie mam żadnego wyboru. Kilka długich minut oceniałam swoje możliwości.

– Czułbyś się więc zobowiązany do walki z nimi?

– Oczywiście. Jesteś moja.

Znów użył określenia „moja”. Odnosiłam wrażenie, że mówi bardzo poważnie. Miałam ochotę się buntować, czułam jednak, że moje jęki na nic się nie zdadzą.

– Chyba muszę pójść – oznajmiłam, starając się nie dopuścić goryczy do głosu. – Chociaż to jawny, stary szantaż.

– Sookie, wampiry nie są podobne do ludzi. Eric wybiera po prostu najlepsze możliwe środki do osiągnięcia swojego celu, którym jest ściągniecie cię do Shreveport. Nie musiał mi niczego wyjaśniać. Od razu go zrozumiałem.

– No cóż, i ja teraz to rozumiem, lecz w ogóle mi się to nie podoba! Znalazłam się między młotem a kowadłem! Do czego Eric mnie potrzebuje? – Oczywista odpowiedź pojawiła się sekundę później. Natychmiast spojrzałam na Billa z przestrachem. – Och, nie, nie zrobię tego!

– Eric nie będzie uprawiał z tobą seksu ani cię kąsał… – zapewnił mnie. – chyba że po moim trupie. – Lśniąca twarz Billa zatraciła nagle wszelkie znajome dla mnie rysy i stała się zupełnie obca.

– On również zdaje sobie z tego sprawę – powiedziałam nieśmiało. – Musi więc istnieć inny powód, dla którego mam się zjawić w Shreveport.

– Tak – zgodził się mój wampir. – Nie znam go jednak.

– No cóż, skoro wizyta nie ma związku ani z moim urokiem fizycznym, ani z niezwykłością mojej krwi, musi mieć związek z moim… małym dziwactwem.

– Twoim darem.

– Właśnie – odparowałam tonem niemal ociekającym sarkazmem. – Moim cennym darem. – Cały gniew, który – jak mi się zdawało – zrzuciłam z ramion, wrócił teraz i osiadł na nich niczym dwustukilogramowy goryl. W dodatku na śmierć się przeraziłam. Byłam ciekawa, jak się czuje Bill, ale nawet bałam się go o to spytać. – Kiedy? – spytałam tylko.

– Jutro w nocy.

– Chyba trzeba będzie wziąć udział w tym dziwacznym spotkaniu.

Spojrzałam ponad ramieniem Billa na wzorzystą tapetę, którą babcia wybrała dziesięć lat temu i obiecałam sobie, że jeśli wrócę z tego spotkania, zmienię ją.

– Kocham cię – szepnął.

Nie było w tym wszystkim winy Billa.

– Ja ciebie też kocham – odparłam.

Musiałam zapanować nad chęcią błagania go: „Proszę, nie pozwól, by ten zły wampir mnie zranił, proszę, nie pozwól mu mnie zgwałcić”. Jeśli ja znajdowałam się między młotem i kowadłem, sytuacja Billa była dwukrotnie gorsza. Nie próbowałam się zastanawiać, ile go kosztuje to sztuczne opanowanie. A może naprawdę był spokojny? Czy wampiry potrafią zachowywać całkowity spokój w obliczu czyjegoś bólu i tego rodzaju bezradności?

Przyjrzałam się uważnie jego twarzy, znajomym rysom i białej, matowej cerze, ciemnym łukowatym brwiom i dumnej linii nosa. Zauważyłam, że jedynie nieznacznie wysunął kły, a wiedziałam, że w pełni się wysuwają, gdy Billa ogarnia wściekłość lub żądza.

– Dzisiaj wieczorem… – zaczął. – Sookie… – Trzymał mnie i przyciągał do siebie. Chyba miałam się obok niego położyć.

– Co takiego?

– Myślę, że dziś wieczorem powinnaś się napić mojej krwi.

Skrzywiłam się.

– Cholera! Nie potrzebujesz całej swojej siły na jutrzejszą noc? Przecież nie jestem ranna.

– Jak się czułaś, gdy piłaś moją krew? Kiedy ci ją dałem? Pamiętasz?

Przypomniałam sobie.

– Dobrze – przyznałam.

– Byłaś chora?

– Nie, ale też prawie nigdy nie choruję.

– Miałaś więcej energii?

– O ile sam mi jej nie odbierałeś! – odcięłam się cierpko, jednocześnie czułam jednak, że wargi rozciąga mi lekki uśmiech.

– Byłaś silniejsza?

– Hmm… Tak, chyba tak. – Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że tydzień temu łatwo wniosłam nowe krzesło. Wcześniej nie dostrzegałam w tym niczego nadzwyczajnego.

– Prościej ci było kontrolować własny dar?

– Tak, to również zauważyłam. – Zwiększoną kontrolę przypisałam własnemu większemu odprężeniu.

– Jeśli napijesz się mojej krwi dziś wieczorem, jutro w nocy będziesz silniejsza.

– Ale ty będziesz słabszy.

– Jeśli nie wypijesz zbyt dużo, zregeneruję się podczas dnia w trakcie snu. A może będę musiał poszukać jakiegoś dawcy jutro w nocy, przed naszym wyjazdem do Shreveport. – Moją twarz wypełnił ból i smutek. Co innego podejrzewać, że Bill korzysta z krwi różnych osób, co innego wiedzieć o tym! – Sookie, robię to dla nas. Obiecuję, że nie będę uprawiał seksu z nikim innym.

– Skoro uważasz, że takie rzeczy są konieczne.

– Konieczne? Może. Ale na pewno pomocne. Wierz mi, potrzebujemy wszelkiej dostępnej pomocy…

– Och, w porządku. Jak to zrobimy?

Moje wspomnienie nocy, w której ssałam krew Billa, było bardzo zamglone, z czego dotąd byłam ogromnie zadowolona.

Wampir popatrzył na mnie zagadkowo. Odniosłam wrażenie, że jest rozbawiony.

– Nie jesteś podekscytowana, Sookie?

– Perspektywą picia twojej krwi? Wybacz, lecz inne rzeczy mnie podniecają.

Potrząsnął głową, jakby nie potrafił pojąć moich słów.

– Zapominam – odparł po prostu. – Zapominam, jak się czują ludzie. Wolałabyś z szyi, przegubu, pachwiny?

– Z pachwiny nie – rzuciłam pospiesznie. – Nie wiem, Bill. Ty postanów.

– Szyja – zdecydował. – Połóż się na mnie, Sookie.

– Jak podczas uprawiania seksu.

– To najprostszy sposób.

Usiadłam zatem na nim okrakiem i delikatnie się położyłam. Czułam się bardzo szczególnie. Dotąd tej pozycji używaliśmy wyłącznie podczas aktu miłosnego.

– Gryź, Sookie – szepnął wampir.

– Nie mogę tego zrobić – zaprotestowałam.

– Gryź, w przeciwnym razie będę musiał użyć noża.

– Nie mam tak ostrych zębów jak ty.

– Są wystarczająco ostre.

– Zranię cię. – Cicho się roześmiał. Jego pierś poruszyła się pode mną. – Cholera – prychnęłam.

Nie było sensu tego odwlekać, skoncentrowałam się więc i ugryzłam go w szyję. Po chwili kosztowałam w ustach metaliczną krew. Bill jęknął cicho, po czym przesunął dłońmi po moich plecach w dół i jeszcze niżej. Jego palce znalazły moje sekretne miejsce.

Sapnęłam z szoku.

– Pij – wychrypiał.

Ssałam mocno. Wampir jęknął głośniej, głębiej i przytulił się do mnie. Poczułam lekką falę złości. Przykleiłam się do Billa niczym pijawka, a on wszedł we mnie i zaczął się poruszać, obejmując moje biodra. Piłam krew i miałam wizje – na ciemnym tle widziałam białe istoty, które wychodziły z ziemi i ruszały na polowanie. Po chwili i ja pędziłam przez las. Przede mną dyszała moja ofiara. Podniecał mnie jej strach. Biegłam długimi susami, słysząc krwi tętniącą w arteriach ściganego…

Mój wampir wydał głośne westchnienie i zadrżał w orgazmie. Podniosłam głowę znad jego szyi, poczułam falę mrocznej rozkoszy i doświadczyłam spełnienia.

Ciekawe przeżycie dla kelnerki-telepatki z północnej Luizjany.

Загрузка...