ROZDZIAŁ CZWARTY

Połowa gości baru „U Merlotte’a” uważała, że Bill Compton miał swój udział w śladach znalezionych na ciałach obu zamordowanych kobiet. Drugie pięćdziesiąt procent sądziło, że to obce wampiry z większych miasteczek lub miast pogryzły Maudette i Dawn, gdy dziewczyny włóczyły się po barach. W dodatku ludzie twierdzili, że obie zasłużyły sobie na taki koniec, skoro sypiały z wampirami. Jedni myśleli, że dziewczyny udusił wampir, inni uznawali ich śmierć po prostu za konsekwencję rozwiązłego życia.

Dosłownie wszystkie osoby wchodzące do „Merlotte’a” martwiły się, że niedługo zginie kolejna kobieta. Nie zliczę, ile razy zalecano mi ostrożność. Miałam nie ufać mojemu przyjacielowi, wampirowi Billowi, dobrze zamykać za sobą drzwi frontowe i nie wpuszczać nikogo do domu… Jakbym normalnie nie robiła tego wszystkiego…

Jason stał się przedmiotem współczucia, ale i podejrzeń – spotykał się w końcu z obiema kobietami. Przyszedł do naszego domu pewnego dnia i przez dobrą godzinę narzekał na swoją sytuację. Babcia i ja usiłowałyśmy go przekonać, że powinien żyć i pracować jak dotąd. Tak przecież postąpiłby każdy niewinny człowiek. Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, mój przystojny brat naprawdę się martwił. Nie cieszyłam się oczywiście z jego kłopotów, lecz nie potrafiłam mu także współczuć. Wiem, że to z mojej strony małostkowe i paskudne…

Nie jestem jednak idealna.

W dodatku jestem tak niedoskonała, że chociaż słyszałam o dwóch zabitych kobietach, spędziłam mnóstwo czasu na próbie odgadnięcia, jak mam uczynić Billa… dumnym. Nie wiedziałam, jaki strój jest odpowiedni na wizytę w wampirzym barze. Nie chciałam wkładać głupich kostiumów, które podobno noszą w barach niektóre dziewczyny.

Byłam pewna, że nie znam nikogo, kogo mogłabym spytać.

Nie byłam wystarczająco wysoka ani tak szczupła, by ubrać obcisły strój ze spandeksu, jaki widziałam na Diane.

Ostatecznie wyciągnęłam z tyłu szafy kieckę, w której chodziłam bardzo rzadko, gdyż była to ładna sukienka „randkowa”, a ja przecież niemal nigdy się nie umawiałam. Wyglądałam w niej atrakcyjnie i podniecająco. Dość przylegająca, bez rękawów, ze sporym dekoltem. Biała, zdobiona nielicznymi jaanoczerwonymi kwiatami na długich zielonych łodyżkach. Świetnie podkreślała moją opaleniznę. Przebijały spod niej sutki. Dodałam pokryte czerwoną emalią kolczyki, czerwone buty na wysokich obcasach i małą czerwoną słomkową torebkę. Nałożyłam też makijaż i rozpuściłam moje kręcone, sięgające łopatek włosy.

Gdy wyszłam ze swojego pokoju, babcia otworzyła szeroko oczy.

– Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedziała. – Nie będzie ci trochę zimno w tej sukience?

Uśmiechnęłam się.

– Nie, babciu, myślę, że nie. Na dworze jest dość ciepło.

– Może zarzuciłabyś na nią miły, biały sweterek?

– Nie, chyba nie. – Roześmiałam się. Starałam się nie myśleć o innych paskudnych wampirach, więc seksowny wygląd nie wydawał mi się niczym zdrożnym. Ekscytowała mnie perspektywa randki, chociaż z pozoru traktowałam tę wyprawę bardziej jak misję rozpoznawczą. O tym fakcie również próbowałam zapomnieć. Chciałam się tylko dobrze bawić.

Zadzwonił Sam i przypomniał mi, że mam do odebrania pensję w postaci comiesięcznego czeku. Spytał, czy po niego przyjadę. Tak zwykle postępowałam, jeśli nazajutrz miałam dzień wolny.

Pojechałam do „Merlotte’a”, choć nieco niepokoiła mnie ewentualna reakcja ludzi na mój szykowny wygląd.

Kiedy weszłam, w barze dosłownie zapadła pełna zdumienia cisza. Wprawdzie Sam stał odwrócony do mnie plecami, ale Lafayette wyglądał przez okienko do wydawania posiłków. Przy stolikach siedzieli Rene i JB. Niestety, przy stoliku siedział też mój brat, Jason, który chciał sprawdzić, na co się gapi Rene i… na mój widok wybałuszył oczy.

– Świetnie wyglądasz, dziewczyno! – zawołał entuzjastycznym tonem Lafayette. – Skąd wzięłaś taką sukienkę?

– Och, mam tę staroć od zawsze – odparowałam drwiąco, a kucharz się roześmiał.

Mój szef obrócił się, pragnąc zobaczyć, o czym mówi Lafayette i również wytrzeszczył oczy.

– Boże wszechmogący – sapnął. Onieśmielona podeszłam, by spytać o czek. – Wejdź do biura, Sookie – poprosił.

Poszłam za Samem do jego małego pokoiku przy magazynie. Rene, gdy go mijałam, ścisnął moje ramię, JB zaś pocałował mnie w policzek.

Mój szef przeszukał stosy papierów na biurku i w końcu znalazł czek dla mnie. Nie podał mi go jednak.

– Idziesz na jakieś wyjątkowe spotkanie? – spytał prawie z niechęcią.

– Mam randkę – odparłam, siląc się na obojętny ton.

– Cudownie wyglądasz – ocenił cicho. Dostrzegłam, że nerwowo przełyka ślinę. Oczy mu płonęły.

– Dziękuję. Hmm… Sam, mogę już wziąć czek?

– Pewnie.

Podał mi, a ja wrzuciłam go do torebki.

– Do widzenia, zatem.

– Do zobaczenia. – Zamiast jednak zasugerować, że powinnam wyjść, Sam podszedł i… obwąchał mnie niczym pies. Przysunął twarz blisko mojej szyi i wciągnął mój zapach. Jego wspaniałe niebieskie oczy zamknęły się na krótko, jakby mężczyzna pragnął go oszacować. Po chwili powoli wypuścił powietrze, a jego gorący oddech owiał moją nagą skórę.

Wyszłam z pomieszczenia i opuściłam bar, zaintrygowana i zainteresowana zachowaniem Sama Merlotte’a.

Przed moim domem stał zaparkowany nieznany mi samochód – czarny cadillac, błyszczący, jakby był ze szkła. Auto Billa! Skąd wampiry mają pieniądze na takie samochody? Potrząsając głową, wspięłam się po schodach na ganek i weszłam do środka. Bill wyczekująco odwrócił się do drzwi; siedział na kanapie i gawędził z babcią, która przysiadła na oparciu starego fotela.

Kiedy mój wampir na mnie spojrzał, byłam pewna, że przedobrzyłam i że jest naprawdę rozgniewany moim strojem. Jego rysy osobliwie zastygły, oczy płonęły, palce zagięły się, jakby Bill coś nimi nabierał.

– Wszystko w porządku? – spytałam z niepokojem. Czułam, że do policzków napływa mi krew.

– Tak – przyznał w końcu, lecz ta pauza wystarczyła, by rozgniewać moją babcię.

– Każdy, kto ma choć trochę rozumu w głowie, powinien przyznać, że Sookie jest jedną z najładniejszych dziewczyn w okolicy – obwieściła staruszka głosem z pozoru przyjaznym, ale pod spodem lodowatym niczym stal.

– Och, tak – zgodził się, jednak z osobliwym brakiem przekonania.

Hmm… pieprzyć go! Chociaż tak bardzo się starałam. Wyprostowałam się dumnie i rzuciłam:

– A więc jedziemy?

– Tak – powtórzył i wstał; – Do widzenia, pani Stackhouse. Cieszę się, że mogłem znów panią spotkać.

– No cóż, bawcie się dobrze – odparła udobruchana. – Jedź ostrożnie, Billu, i nie pij zbyt dużo.

Zmarszczył czoło.

– Dobrze, proszę pani.

Widziałam, że ta odpowiedź babcię zadowoliła. Kobieta całkowicie darowała wampirowi wszystkie wcześniejsze potknięcia.

Kiedy usiadłam na siedzeniu samochodu, Bill przytrzymał na moment otwarte drzwiczki od mojej strony. Mierzył mnie wzrokiem i zapewne na nowo oceniał sukienkę. W końcu zamknął drzwi i zajął miejsce za kierownicą. Zastanowiłam się, kto go nauczył prowadzić samochód. Może Henry Ford?

– Przepraszam, że nie ubrałam się odpowiednio – mruknęłam, patrząc prosto przed siebie.

Jechaliśmy powoli wyboistym podjazdem. Wampir zatrzymał nagle auto.

– Kto ci to powiedział? – spytał bardzo cicho.

– W twoich oczach widzę, że zrobiłam coś źle – odwarknęłam.

– Wątpię po prostu, czy potrafię wprowadzić cię do baru i z niego wyprowadzić w takim stroju bez konieczności… zabicia kogoś, kto cię zapragnie.

– Jesteś sarkastyczny. – Nadal na niego nie patrzyłam.

Chwycił mnie dłonią za szyję. Musiałam obrócić ku niemu głowę.

– Czy wyglądam na takiego? – spytał. Otworzył szeroko ciemne oczy i utkwił we mnie nieruchome spojrzenie.

– Nooo… nie – przyznałam.

– W takim razie uwierz w to, co mówię.

Drogę do Shreveport przebyliśmy przeważnie w milczeniu, cisza ta nie była wszakże nieprzyjemna. Bill co jakiś czas włączał kasety. Miał słabość do Kenny’ego G.

„Fangtasia”, bar wampirzy, mieścił się w podmiejskim centrum handlowym Shreveport, blisko sklepów Sam’s i Toys’R’Us. O tej porze pasaż handlowy – z wyjątkiem baru – był zamknięty na cztery spusty. Nazwę lokalu wypisano na krzykliwym, czerwonym neonie nad drzwiami, również czerwonymi, które wyróżniały się na tle stalowoszarej fasady. Właściciel baru najwyraźniej uważał, że kolor szary jest mniej oczywisty niż czarny, ponieważ wnętrze pomalowano na tę samą barwę.

Przy drzwiach jakaś wampirzyca poprosiła mnie o dowód tożsamości. Billa rozpoznała oczywiście jako przedstawiciela swojego rodzaju i chłodno kiwnęła mu głową, mnie natomiast przyjrzała się badawczo. Cerę miała kredowobiałą, jak wszystkie wampiry rasy białej i wyglądała porażająco w długiej czarnej sukni z szerokimi rękawami. Zastanowiłam się, czy przesadnie „wampirzy” wygląd jest jej pomysłem, czy też przyjęła go, gdyż uważali go za odpowiedni „ludzcy” goście.

– Od lat nikt mnie nie legitymował – odparłam, przetrząsając czerwoną torebkę w poszukiwaniu prawa jazdy. Staliśmy w małym prostokątnym korytarzu.

– Już nie potrafię szacować wieku ludzi, a musimy tu zachowywać wielką ostrożność, ponieważ nie wolno nam obsługiwać małoletnich. W żadnym razie – dodała z miną, która prawdopodobnie miała oznaczać przyjazny uśmiech.

Spojrzała na Billa z ukosa, po czym zmierzyła go zaczepnie pełnym zainteresowania spojrzeniem z góry na dół. Przynajmniej według mnie jej spojrzenie było zaczepne. – Nie widziałam cię od kilku miesięcy – powiedziała do niego typowym dla wampirów chłodnym i słodkim głosem.

– Usiłuję się zaadaptować – wyjaśnił, a ona kiwnęła głową.


* * *

– Co jej powiedziałeś? – szepnęłam, gdy przemierzyliśmy krótki korytarz i przez czerwone, dwuskrzydłowe drzwi weszliśmy do głównej sali.

– Że staram się żyć między ludźmi.

Chciałam usłyszeć więcej szczegółów, umilkłam jednak, gdyż pragnęłam także rozejrzeć się po wnętrzu „Fangtasii”. Cały wystrój był w szarości, czerni i czerwieni. Ściany obwieszono oprawionymi w ramy zdjęciami ze wszystkich chyba filmów, w których grający wampira aktor pokazał kły – od Beli Lugosiego przez George’a Hamiltona po Gary’ego Oldmana, od sławnych do mało znanych. Oświetlenie było oczywiście przyćmione. Nie ono jednak było niezwykłe, lecz klientela. I różne symbole.

W barze panował tłok. Ludzie dzielili się na wampirzych fanów i zwyczajnych turystów. Fani (zwani też miłośnikami kłów) mieli na sobie najwytworniejsze ubrania: aż po tradycyjne peleryny i smokingi u mężczyzn oraz czarne suknie w stylu Morticii Adams w przypadku kobiet. Dostrzegłam kopie kostiumów, które nosili Brad Pitt i Tom Cruise w Wywiadzie z wampirem, a także stroje nowocześniejsze, inspirowane moim zdaniem Zagadką nieśmiertelności. Niektórzy fani namalowali sobie pod dolną wargą fałszywe kły, inni strużki krwi przy kącikach ust lub znaki ukłuć na szyi. Prezentowali się nadzwyczajnie i nadzwyczaj żałośnie.

Turyści wyglądali tak, jak zawsze i wszędzie wyglądają turyści, może tylko ci wydawali się odważniejsi. Poza tym dawali się ponieść nastrojowi i – tak jak miłośnicy kłów – niemal wszyscy ubrali się na czarno. Może bar stanowił przystanek podróży jakiejś wycieczki?

„Wnieście nieco czerni w swoją ekscytującą wizytę w prawdziwym barze wampirzym! Przestrzegajcie reguł, wtedy nic wam się nie stanie, a obejrzycie sobie ów egzotyczny, mroczny światek”.

Wśród grupek ludzi – niczym prawdziwe klejnoty w koszyku z górskimi kryształami – tkwiły wampiry; było ich może z piętnaścioro. Większość z nich również nosiła ciemne stroje.

Stałam pośrodku lokalu, rozglądając się wokół z ciekawością, zdumieniem i lekką niechęcią.

– Wyglądasz jak biała świeca w kopalni węgla – szepnął Bill.

Roześmiałam się, po czym między rozproszonymi stolikami przeszliśmy do baru. Pierwszy raz znalazłam się w barze wyposażonym w gablotkę zastawioną butelkami z podgrzaną krwią. Bill naturalnie zamówił taką, ja natomiast zaczerpnęłam głęboki oddech i zamówiłam dżin z tonikiem. Barman uśmiechnął się do mnie, wysuwając nieco kły i sugerując, że obsługuje mnie z przyjemnością. Usiłowałam odpowiedzieć uśmiechem, a równocześnie wyglądać skromnie. Barman był szczupłym Indianinem o długich, czarnych jak węgiel, prostych włosach, orlim nosie i prostej linii ust.

– Jak leci, Bill? – spytał. – Długo się nie widzieliśmy. To twój posiłek na dzisiejszą noc? – Stawiając nasze napoje na kontuarze przed nami, skinął głową ku mnie.

– To moja przyjaciółka Sookie. Ma kilka pytań.

– Wszystko, co zechcesz, piękna kobieto – odparł barman i znów się uśmiechnął. Bardziej mi się podobał, gdy zachowywał powagę.

– Widziałeś tę babkę w barze? Lub tę? – spytałam, wyciągając z torebki gazetowe zdjęcia Maudette i Dawn.

– Albo może tego mężczyznę? – Pełna złych przeczuć, pokazałam fotkę mojego brata.

– Kobiety widziałem, mężczyzny nie, chociaż wygląda zachwycająco – oświadczył barman, posyłając mi kolejny uśmiech. – Czyżby twój brat?

– Tak.

– Cóż za możliwości – wyszeptał.

Na szczęście miałam wieloletnią praktykę w panowaniu nad emocjami.

– Pamiętasz, z kim te kobiety siedziały?

– Och, tego nie mógłbym wiedzieć – odrzekł szybko, poważniejąc. – Takich rzeczy po prostu tu nie zauważamy. Ty też niczego nie dostrzeżesz…

– Dziękuję – zakończyłam uprzejmie, uświadomiwszy sobie, że złamałam panujące w barze reguły. Najwyraźniej niebezpiecznie było pytać, kto z kim przyszedł. – Doceniam, że poświęciłeś mi swój czas.

Popatrzył na mnie w zadumie.

– Ta – stwierdził, stukając palcem w zdjęcie Dawn – chciała umrzeć.

– Skąd wiesz?

– Każdy, kto tutaj przychodzi, w jakiejś mierze tego pragnie – odparł z przekonaniem. Najwidoczniej uważał to za rzecz oczywistą. – Właśnie tym przecież jesteśmy. Śmiercią.

Zadrżałam. Bill położył mi rękę na ramieniu i pociągnął do właśnie zwolnionej ławy. Po drodze mijaliśmy rozwieszone w regularnych odstępach ścienne afisze z rozwijającymi wypowiedź Indianina napisami: „Zakazuje się gryźć w obrębie lokalu”, „Po dotarciu na parking należy bezzwłocznie odjechać” czy „Wchodzisz na własne ryzyko”.

Mój wampir jednym palcem podważył wieczko butelki i wypił łyk. Próbowałam nie patrzeć, lecz mi się nie udało. Zauważył moją minę i potrząsnął głową.

– Tak wygląda rzeczywistość, Sookie – oznajmił. – Potrzebuję tego do życia.

Miał czerwone plamy na zębach.

– Jasne – odrzekłam, usiłując podrobić neutralny ton barmana. Wzięłam głęboki wdech. – Przypuszczasz, że chcę umrzeć, bo przyszłam tu z tobą?

– Sądzę, że raczej pragniesz się dowiedzieć, dlaczego inni ludzie umierają – odparł. Nie byłam jednak pewna, co naprawdę myśli.

Chyba jeszcze nie czuł się zagrożony. Sączyłam drinka, czując w ciele rozlewające się ciepło dżinu.

Do naszej ławy podeszła jakaś miłośniczka kłów. Siedziałam wtedy wprawdzie trochę zasłonięta przez Billa, lecz przecież wszyscy goście widzieli, że weszłam z nim do „Fangtasii”. Dziewczyna miała kręcone włosy, była koścista, nosiła okulary, które, podchodząc do nas, zdjęła i wepchnęła do torebki. Pochyliła się nad stołem i jej wargi znalazły się kilka centymetrów od ust Billa.

– Cześć, niebezpieczny – powiedziała głosem, który zapewne uważała za uwodzicielski, po czym paznokciem pomalowanym na szkarłatne postukała w butelkę z krwią. – Mam prawdziwą. – Dla podkreślenia swoich słów pogładziła się po szyi.

Aby się uspokoić, głęboko zaczerpnęłam oddechu. W końcu to ja zaprosiłam Billa do tego baru, nie on mnie. Mógł robić tu, co chciał, ja zaś nie miałam prawa komentować jego zachowania, choć przez moment zaskakująco żywo wyobraziłam sobie własną dłoń trzaskającą blady, piegowaty policzek tej zuchwałej dziewuchy. Tym niemniej milczałam, nie sugerując Billowi w żaden sposób, czego pragnę.

– Mam towarzyszkę – odparł łagodnie mój wampir.

– Ależ ona nie ma na szyi ani jednego ugryzienia – odparowała dziewczyna, posyłając mi pogardliwe spojrzenie. Równie dobrze mogła mnie nazwać tchórzliwym kurczakiem i zamachać rękoma jak skrzydłami. Mój gniew wzrósł i byłam o krok od wybuchu.

– Mam towarzyszkę – powtórzył Bill, tym razem twardszym tonem.

– Nie wiesz, co tracisz – zagruchała. Jej duże, jasne oczy zaiskrzyły się z obrazy.

– Ależ wiem – mruknął.

Cofnęła się, jakbym naprawdę ją spoliczkowała i odeszła do swojego stolika.

Ku mojemu oburzeniu okazała się pierwszą z czterech osób (obojga płci), które usiłowały nawiązać intymne kontakty z moim wampirem, całkiem odważnie sobie w tej materii poczynając.

Bill poradził sobie z nimi wszystkimi ze spokojem i opanowaniem.

– Nic nie mówisz – zauważył, kiedy jakiś czterdziestolatek odszedł, niemal zrozpaczony odrzuceniem przez Billa.

– Nie mam nic do powiedzenia – rzuciłam chłodno.

– Mogłabyś odesłać ich wszystkich do diabła. O co ci chodzi? Mam cię zostawić w spokoju? Ktoś inny przypadł ci tu do gustu? Widzę, że Długi Cień, nasz barman, pragnie spędzić z tobą nieco czasu.

– Och nie, na litość Boską, nie! – Nie czułabym się bezpiecznie z żadnym innym wampirem w barze, bałabym się, czy nie jest podobny do Liama bądź Diane. Bill zwrócił na mnie ciemne oczy i wydawał się czekać, aż coś dodam. – Ale muszę popytać tutejszych, czy widzieli w barze Dawn lub Maudette.

– Mam z tobą pójść?

– Tak, proszę – odparłam głosem bardziej przestraszonym, niż sobie zamierzyłam; chciałam przecież poprosić Billa niedbałym tonem o jego towarzystwo.

– Tamten wampir jest dość przystojny. Dwukrotnie badawczo ci się przyglądał. – Zastanowiłam się, czy Bill nie ugryzł się w tym momencie w język.

– Drażnisz się ze mną – odcięłam się niepewnie po chwili.

Wskazany przez niego osobnik rzeczywiście był przystojny. Promienna cera, blond włosy, niebieskie oczy, wysoki wzrost, szeroka pierś. Nosił kowbojki, dżinsy i trykotowy podkoszulek. Tak! Wyglądał jak facet z okładki romansu. I… śmiertelnie mnie przeraził.

– Na imię ma Eric – dopowiedział Bill.

– Ile ma lat?

– Dużo. Jest najstarszy w tym barze.

– Czy jest zły?

– Wszyscy mamy w sobie sporą dozę niegodziwości, Sookie. Jesteśmy bardzo silni i bywamy ogromnie gwałtowni.

– Nie ty – wtrąciłam. Dostrzegłam, że rysy mu tężeją. – Pragniesz się przecież zaadaptować i żyć wśród ludzi – dodałam szybko. – Nie będziesz się zachowywał aspołecznie.

– Ilekroć pomyślę, że taka naiwna istotka jak ty nie może się tu przecież kręcić sama, rzucasz jakiś tekst świadczący o niezwykłej przebiegłości – zauważył poważnie, po czym krótko się zaśmiał. – W porządku, pójdziemy razem porozmawiać z Erikiem.

Eric, który rzeczywiście zerknął w moją stronę raz czy drugi, siedział przy jednym ze stolików z równie śliczną jak on wampirzycą. Odprawili już kilka przypochlebiających im się osób. Jeden wzgardzony młody mężczyzna podpełzł właśnie na kolanach i pocałował buty wampirzycy. Ta zapatrzyła się na niego, po czym kopnęła go w ramię. Odniosłam wrażenie, że musiała się strasznie powstrzymywać, by nie celować w twarz. W tym momencie wielu turystów się obruszyło, a jakaś para wstała i wyszła pośpiesznie, miłośnicy kłów jednak uznali najwidoczniej tę scenkę za rzecz naturalną.

Kiedy podeszliśmy, Eric podniósł ku nam twarz z nachmurzoną miną. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, kim jesteśmy.

– Bill – powiedział, kiwając głową. Wampiry chyba nie miały zwyczaju ściskać sobie dłoni.

Bill nie podszedł do samego stolika, lecz stanął w „bezpiecznej” odległości, a ponieważ trzymał mnie za ramię ponad łokciem, również musiałam się zatrzymać. Staliśmy więc i grzecznie czekaliśmy.

– Kim jest twoja przyjaciółka? – spytała wampirzyca. Eric mówił z lekkim akcentem, ona natomiast jak rdzenna Amerykanka, okrągłej twarzy i słodkich rysów mogłaby zaś jej pozazdrościć każda panna. Wampirzyca uśmiechnęła się. Wysunięte kły nieco zepsuły jej idealny wizerunek.

– Cześć, jestem Sookie Stackhouse – zagaiłam uprzejmie.

– Ależ jesteś słodziutka – zauważył Eric. Miałam nadzieję, że myśli o moim charakterze.

– Nieszczególnie – odparłam.

Zaskoczony wampir gapił się na mnie przez chwilę, potem się roześmiał, a wampirzyca mu zawtórowała.

– Sookie, to Pam, a ja jestem Eric – przedstawił się w końcu blondyn. Bill i Pam po wampirzemu kiwnęli sobie głowami.

Zapadła cisza. Zamierzałam się odezwać, lecz Bill ścisnął moje ramię.

– Moja przyjaciółka, Sookie, chciałaby wam zadać parę pytań – oświadczył wreszcie.

Wampiry przy stoliku wymieniły znudzone spojrzenia.

– Na przykład jak długie są nasze kły i w jakich trumnach śpimy? – palnęła Pam przepojonym pogardą głosem. Były to zapewne rzucane przez turystów pytania, których szczerze nienawidziła.

– Nie, moja droga – odparłam. Miałam nadzieję, że Bill przestanie w końcu szczypać moją rękę. Uważałam, że zachowuję się wyjątkowo taktownie i kulturalnie. Wampirzyca gapiła się na mnie w zdumieniu. Czym ich, do diabła, tak zaskakiwałam? Ich zaszokowane spojrzenia zaczynały mnie trochę męczyć! Zanim Bill zdąży mi dać jeszcze więcej bolesnych ostrzeżeń, otworzyłam torebkę i wyjęłam zdjęcia. – Chcę się dowiedzieć, czy widzieliście w barze te kobiety. – Wolałam wampirzycy nie pokazywać fotki Jasona. Jej niechybne zainteresowanie mogłoby mieć paskudne konsekwencje dla mojego brata.

Oboje przyjrzeli się zdjęciom. Bill czekał z obojętną miną. W końcu Eric zerknął na mnie.

– Byłem z tą – oznajmił chłodno, stukając w fotkę Dawn. – Lubiła ból.

Pam wyraźnie się zdziwiła, że Eric w ogóle mi odpowiedział. Widziałam to po jej zmarszczonym czole. Niemniej jednak poczuła się jawnie zobowiązana podążyć za jego przykładem.

– A ja pamiętam je obie – powiedziała. – Chociaż nigdy z żadną nie byłam. Ta – wskazała palcem zdjęcie Maudette – była stworzeniem żałosnym.

– Dziękuję wam bardzo, że poświęciliście mi swój czas – oświadczyłam. Próbowałam się odwrócić i odejść, jednak Bill ciągle więził moją rękę.

– Billu, bardzo jesteś przywiązany do swojej przyjaciółki? – spytał Eric. Upłynęła sekunda, zanim zrozumiałam, co się dzieje. Blondwłosy przystojniak pytał, czy może mnie pożyczyć!

– Sookie jest moja – odburknął Bill. Choć nie wykrzyczał tych słów, tak jak wcześniej, do paskudnych wampirów z Monroe, tym niemniej zabrzmiały dość, cholera, ostro.

Eric skłonił złotą głowę, pobieżnie szacując mnie wzrokiem. Na pewno, w każdym razie, zaczął ogląd od mojej twarzy.

Teraz mój wampir się odprężył. Skłonił się Ericowi, a równocześnie Pam, wycofał dwa kroki i w końcu pozwolił mi się odwrócić plecami do siedzącej pary.

– Rany julek, o co tu chodziło? – spytałam wściekłym szeptem. Już sobie wyobrażałam wielkiego sińca, jakiego będę miała następnego dnia.

– Są ode mnie starsi o stulecia – wyjaśnił Bill. Wyglądał strasznie wampirzo.

– Istnieje hierarchia? Oparta na wieku?

– Hierarchia – powtórzył w zadumie. – Niezłe określenie naszych układów. – O mało się nie roześmiał; zauważyłam, że zadrgała mu warga. – Gdybyś była zainteresowana, musiałbym ci pozwolić odejść z Erikiem – powiedział, gdy wróciliśmy na miejsca przy ławie i każde wypiło po łyku swojego napoju.

– Nie – rzuciłam ostro.

– Dlaczego więc nie oponowałaś, gdy kolejni fani podchodzili do naszej ławy, usiłując mnie od ciebie oderwać?

Odkryłam, że nie nadajemy na tej samej fali. Czyżby wampiry nie przywiązywały wagi do form towarzyskich? Miałam mu tłumaczyć takie niuanse?

Z czystego rozdrażnienia wydałam dźwięk absolutnie niegodny damy.

– W porządku – warknęłam ostro. – Posłuchaj, Bill! Musiałam cię zaprosić do mojego domu. I tu przyszedłeś ze mną na moją jednoznaczną prośbę. Wizyta w „Fangtasii” nie była twoim pomysłem, lecz moim. Wprawdzie zaczaiłeś się na drodze do mojego domu, a raz kazałeś mi wpaść do twojego i zostawić listę z nazwiskami fachowców… te dwie sprawy jednak się nie liczą. Wynika zatem, że zawsze ja wszędzie zapraszam ciebie! Jak więc mogę ci narzucać swoje towarzystwo w barze? Jeśli te dziewczyny oddają ci swoją krew do ssania… albo tamten facet, no nie wiem… Po prostu czuję, że nie mam prawa stawać ci na drodze!

– Eric znacznie lepiej ode mnie wygląda – zauważył Bill. – Jest potężniejszy, a seks z nim to podobno niezapomniane przeżycie. Jest tak stary, że dla zachowania sił potrzebuje zaledwie łyku krwi. Prawie nigdy już nikogo nie zabija. Tak, jak na wampira, jest dobrym facetem. Wciąż jeszcze możesz z nim pójść. Nadal na ciebie zerka. Gdybyś nie przyszła ze mną, wypróbowałby na tobie swój urok.

– Nie chcę iść z Erikiem – powtórzyłam uparcie.

– A ja nie chcę spędzać czasu z żadną miłośniczką kłów – odparował.

Przez minutę czy dwie siedzieliśmy w ciszy.

– No to się dogadaliśmy – oznajmiłam niejasno.

Znów wszakże zadumaliśmy się na dobre kilka minut.

– Jeszcze jednego drinka? – spytał.

– Tak, chyba że musisz wracać.

– Nie, w porządku.

Poszedł do baru. Przyjaciółka Erica, Pam, gdzieś zniknęła, za to przy mnie zjawił się niespodziewanie Eric. Bezczelnie się gapił. Usiłowałam się skoncentrować na własnych dłoniach, sugerując nieśmiałość. Poczułam, że owiewa mnie jakaś energia i ogarnęło mnie nieprzyjemne wrażenie, że wampir stara się wywrzeć na mnie swój wpływ. Zaryzykowałam szybkie spojrzenie i odkryłam, że Eric rzeczywiście patrzy na mnie wyczekująco. Co miałam zrobić? Zdjąć sukienkę? Zaszczekać jak pies? Kopnąć Billa w goleń? Cholera!

Bill wrócił z naszymi napojami.

– Eric zauważy, że nie jestem normalna – mruknęłam ponuro, lecz mój wampir najwidoczniej nie potrzebował wyjaśnień.

– Eric łamie nasze reguły, skoro próbuje cię oczarować, chociaż jasno mu powiedziałem, że jesteś moja – odparował Bill. Sądząc po tonie, złościł się. Jego głos zamiast coraz gorętszy (jak stałby się mój), stawał się coraz chłodniejszy.

– Widzę, że powtarzasz te słowa każdemu – wymamrotałam. „I tylko je mówisz” – dodałam w myślach.

– Taka jest tradycja wampirów – wyjaśnił znów Bill. – Jeśli ogłaszam, że jesteś moja, nikt inny nie może się tobą żywić.

– „Żywić się mną”, ależ zachwycająca fraza – odcięłam się ostro. Bill przez chwilę wyglądał na rozdrażnionego.

– Chronię cię – wyjaśnił nie tak obojętnym głosem jak zwykle.

– Czy przyszło ci do głowy, że ja…

Przerwałam na moment. Zamknęłam oczy. Policzyłam do dziesięciu.

Kiedy zerknęłam na mojego wampira, odkryłam, że wpija we mnie wzrok. Czułam siłę jego nieruchomego spojrzenia.

– Że ty co…? Że nie potrzebujesz ochrony? – spytał cicho. – Mojej ochrony?

Nie odpowiedziałam. Gdy trzeba, potrafię milczeć.

Położył dłonie na mojej potylicy i odwrócił głowę ku sobie – lekko, jakbym była marionetką (zaczynał mnie irytować ten jego zwyczaj) – po czym popatrzył w oczy tak twardo, że aż wzbudził we mnie strach. Zadałam sobie pytanie, czy jego wzrok nie wypali mi tuneli aż do mózgu.

Wydęłam wargi i dmuchnęłam mu w twarz.

– Fuu! – wyrzuciłam z siebie. Czułam się bardzo skrępowana. Rozejrzałam się wokół, przestałam blokować swój umysł i skupiłam się na myślach gości „Fangtasii”. – Ależ nudno – wyrwało mi się po chwili. – Ci ludzie są okropnie nudni.

– Naprawdę, Sookie? O czym myślą? – Ulgą było słyszeć głos Billa, mimo iż osobliwie zmieniony.

– O seksie, seksie i seksie. – To właśnie mnie uderzyło. Dosłownie każda osoba w tym barze miała głowę niemal całkowicie wypełnioną erotyką. Nawet turyści, którzy przeważnie nie pragnęli uprawiać seksu z wampirami, myśleli o miłośnikach kłów… uprawiających seks z wampirami.

– A o czym ty myślisz, Sookie?

– Nie o seksie – odparowałam natychmiast i zgodnie z prawdą. Sekundę później ogarnęła mnie nieprzyjemna, szokująca myśl.

– Doprawdy?

– Zastanawiałam się akurat, jak dużą mamy szansę wyjścia stąd bez kłopotów.

– Skąd w tobie ten niepokój?

– Ponieważ jeden z turystów jest tajniakiem. Poszedł teraz do toalety i zauważył wampira, który ssie szyję pewnej miłośniczki kłów. Już zawiadomił przez radio policję.

– Wychodzimy – oznajmił bez wahania Bill. Bez zwłoki ruszyliśmy do drzwi. Pam zniknęła, lecz gdy mijaliśmy stolik Erica, Bill dał mu jakiś znak. Eric podniósł się spokojnie, w pełni wyprostował i poszedł do wyjścia. Był od nas wyższy, miał dłuższe nogi, toteż dotarł tam wcześniej. Wychodząc, położył dłoń na ramieniu bramkarki i pociągnął dziewczynę na zewnątrz.

Niemal w progu przypomniałam sobie barmana imieniem Długi Cień, który tak chętnie odpowiadał na moje pytania, toteż odwróciłam się ku niemu i dźgnęłam palcem w kierunku drzwi, niedwuznacznie mu sugerując, że powinien uciekać. Spojrzał tak zatrwożony, jak tylko może spojrzeć wampir. Bill szarpnął mnie przez dwuskrzydłowe drzwi, ale kątem oka dostrzegłam, że Indianin także rzuca się do wyjścia.

Znaleźliśmy się na dworze. Eric czekał przez swoim aucie. Była to (oczywiście!) corvetta.

– Zawiadomiono policję – poinformował go Bill.

– Skąd wiesz?

Bill milczał.

– To ja – bąknęłam, wybawiając go z opresji. – Wielkie niebieskie tęczówki szeroko otwartych oczu Erica świeciły nawet w mroku parkingu. Musiałam mu wyjaśnić. – Odczytałam myśli jednego tajniaka – szepnęłam. Sprawdziłam szybko, jak Eric to przyjął. Zagapił się na mnie w ten sam sposób, w jaki przyglądały mi się wampiry z Monroe. Zamyślony. Głodny.

– Interesujące – odparł. – Miałem kiedyś psychikę. To było niewiarygodne.

– Dla psychiki również? – Mój ton wypadł bardziej cierpko, niż sobie zamierzyłam.

Usłyszałam, że Bill nerwowo wciąga oddech.

Eric wszakże się roześmiał.

– Przez jakiś czas – odparł niejasno.

Z oddali dotarły do nas odgłosy syren. Eric i bramkarka bez słowa wślizgnęli się do corvetty i odjechali w noc; dziwnym trafem samochód wampira wydawał się cichszy niż inne pojazdy. Bill i ja zapięliśmy pasy, po czym pospiesznie opuściliśmy parking, umykając przed wjeżdżającą od drugiej strony policją. Policjanci mieli wampirzą furgonetkę – specjalny więzienny pojazd transportowy ze srebrnymi kratami. Kierowali nią dwaj funkcjonariusze w wydziału do spraw wampirów, którzy przed „Fangtasią” wyskoczyli z auta i dotarli do drzwi klubu z niewyobrażalną dla mnie prędkością.

Przejechaliśmy kilka przecznic, gdy nagle Bill zjechał na parking następnego, zaciemnionego centrum handlowego.

– Co…? – zaczęłam, lecz przerwałam, gdyż zanim skończyłam zdanie, Bill odpiął mój pas, odsunął w tył moje siedzenie i objął mnie. Przestraszona, że się na mnie rozgniewał, początkowo go odepchnęłam, ale równie dobrze mogłabym odpychać wrośnięte w ziemię drzewo. Nagle usta wampira odnalazły moje i już wiedziałam, co się dzieje.

O rany, ależ Bill potrafił całować. Może mieliśmy problemy z porozumieniem w pewnych sferach, na pewno jednak nie w tej. Całowaliśmy się chyba z pięć minut. Czułam fale przyjemności ogarniające moje ciało. Mimo iż niewygodnie siedziało mi się na przednim siedzeniu, czułam się dobrze, szczególnie że Bill był równocześnie silny i delikatny. Ugryzłam go lekko, a on zamruczał jak kot.

– Sookie! – wychrypiał po chwili. Odsunęłam się od niego, może o centymetr. – Jeśli zrobisz to jeszcze raz, wezmę cię tutaj, czy tego chcesz, czy nie – oświadczył. Niestety, zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi.

– A ty nie chcesz – szepnęłam w końcu, starając się nie mówić tonem pytającym.

– Ależ tak, chcę. – Chwycił moją rękę i pokazał mi.

Sekundę później oślepiło nas światło obracającego się koguta radiowozu.

– Policja – rzuciłam cicho. Ktoś wysiadł z samochodu patrolowego i ruszył ku oknu Billa. – Nie daj mu poznać, że jesteś wampirem, mój drogi – rzuciłam pospiesznie, obawiając się uprzedzonego funkcjonariusza, który wcześniej brał udział w obławie na „Fangtasię”. Choć do policji chętnie przyjmowano wampiry, w okolicy pozostało sporo uprzedzeń, szczególnie gdy chodziło o pary mieszane.

Mężczyzna mocno zastukał w okno.

Bill włączył silnik, po czym wcisnął guzik opuszczający szybę. Milczał jednak, toteż pojęłam, że nie zdołał ukryć kłów. Jeśli otworzy usta, od razu się wyda, że jest wampirem!

– Witam, panie policjancie – zagaiłam.

– Dobry wieczór – odparł dość grzecznym tonem funkcjonariusz. Pochylił się i zajrzał w okno. – Wiecie chyba, że wszystkie tutejsze sklepy są zamknięte, prawda?

– Tak, proszę pana.

– W takim razie muszę stwierdzić, że zapewne się tu zabawiacie. Nie przeszkadza mi to, radzę jednak pojechać do domu i tam robić tego rodzaju rzeczy.

– Pojedziemy. – Kiwnęłam głową niecierpliwie, Bill zaś sztywno pokiwał głową.

– Robimy nalot na bar kilka przecznic dalej – rzucił niedbale policjant. Widziałam jedynie część jego twarzy, ale podejrzewałam, że mamy do czynienia z krzepkim osobnikiem w średnim wieku. – Przyjechaliście może przypadkiem stamtąd?

– Nie – zapewniłam go.

– Z baru dla wampirów – podkreślił.

– Nie, nie byliśmy tam.

– Pozwoli panienka, że obejrzę sobie w świetle jej szyję.

– Proszę bardzo.

I, psiakość, oświetlił starą latarką najpierw moją szyję, potem Billa.

– W porządku, tylko sprawdzam. Możecie już jechać.

– Jedziemy.

Kolejne kiwnięcie Billa było jeszcze bardziej zdawkowe. Na oczach czekającego patrolowego przesunęłam siedzenie do przodu, zapięłam pas, a mój wampir wrzucił bieg i wycofał samochód.

Był naprawdę wściekły. Przez całą drogę do domu zachowywał ponure (tak mi się zdawało) milczenie, choć ja uważałam incydent z policjantem za zabawny.

Cieszyłam się, że Bill nie pozostaje obojętny na moje wdzięki. Zaczęłam mieć nadzieję, że pewnego dnia znów zechce mnie pocałować, może dłużej i żarliwiej, a może nawet… zdołamy się posunąć dalej? Usiłowałam nie rozbudzać w sobie nadziei. Cóż, istniało kilka rzeczy, których Bill o mnie nie wiedział… których nikt o mnie nie wiedział… z tego też względu zachowywałam ostrożność i starałam się trwać przy skromnych oczekiwaniach.

Mój wampir odwiózł mnie do babci, przed domem wysiadł, obszedł auto i otworzył mi drzwiczki. Aż uniosłam brwi ze zdziwienia. Nie skomentowałam tego jednak, gdyż nie mam zwyczaju przerywać czy lekceważyć niczyich aktów uprzejmości. Zakładałam, że Bill wie, iż posiadam ręce i dość rozumu, bym umiała sobie sama otworzyć drzwiczki. Kiedy wysiadłam, cofnął się.

Poczułam się zraniona. Nie chciał mnie znów pocałować; pewnie żałował naszego wcześniejszego epizodu. Prawdopodobnie spodobała mu się przeklęta Pam. Albo może nawet Długi Cień. Zaczynałam pojmować, że możliwość uprawiania seksu przez kilka stuleci pozostawia miejsce dla wielu eksperymentów. Czy telepatka pasowała do jego listy?

Zgarbiłam się nieco i otoczyłam się ramionami na wysokości piersi.

– Zimno ci? – spytał natychmiast Bill, obejmując mnie. Jego objęcie uznałam jednakże jedynie za fizyczny ekwiwalent płaszcza. Wydało mi się, że mój wampir usiłuje trzymać mnie na odległość ramienia.

– Przepraszam, że ci się narzucałam. Nie poproszę cię już o nic więcej – oświadczyłam z niezwykłym opanowaniem w głosie. Już gdy mówiłam, zdałam sobie sprawę, że babcia nie umówiła się konkretnie z Billem na zebranie Potomków, więc jeszcze będą musieli ustalić datę.

Bill stał przez chwilę w milczeniu, w końcu powiedział bardzo powoli:

– Jesteś… niewiarygodnie… naiwną istotką. – Tym razem nie dodał uwagi o mojej przebiegłości.

– Tak – mruknęłam ponuro. – Doprawdy?

– Albo może należysz do tych boskich głupców… – odparł, co zabrzmiało znacznie mniej przyjemnie. Skojarzył mi się Quasimodo albo ktoś taki.

– Przypuszczam – odcięłam się zgryźliwie – że będziesz się musiał tego dowiedzieć.

– Lepiej żebym to ja się tego dowiedział… – odrzekł mrocznie. Zupełnie go nie zrozumiałam. Odprowadził mnie do drzwi i choć byłam prawie pewna drugiego pocałunku, cmoknął mnie tylko lekko w czoło. – Dobranoc, Sookie – szepnął.

Na moment oparłam swój policzek o jego.

– Dziękuję, że mnie tam zabrałeś – powiedziałam i oddaliłam się szybko, zanim mój wampir pomyśli, że zamierzam poprosić o coś jeszcze. – Nie zadzwonię do ciebie więcej.

Nie czekałam, aż opuści mnie ta determinacja. Natychmiast wśliznęłam się do ciemnego domu, zatrzaskując Billowi przed nosem drzwi.

Загрузка...