Trzy dni po pogrzebie spędziłam w domu. Czwartego dnia uznałam, że zbyt długo tu tkwię. Trzeba było wracać do pracy. Ciągle jednak myślałam o rzeczach, które po prostu musiałam zrobić; tak w każdym razie sobie powtarzałam. Wysprzątałam pokój babci, korzystając ze zbliżającej się wizyty Arlene. Poprosiłam przyjaciółkę o pomoc, ponieważ po prostu nie mogłam przebywać sama z należącymi do mojej babci przedmiotami, tak znajomymi i przepojonymi jej osobistym zapachem pudru dla niemowląt marki Johnson oraz antyseptycznymi produktami Campho-Phenique.
Zatem Arlene pomogła mi spakować wszystkie rzeczy, które postanowiłam oddać fundacji pomocy ofiarom klęsk żywiołowych. W ostatnich kilku dniach północne Arkansas nawiedziły tornada i na pewno osoby, które straciły cały dobytek, mogły wykorzystać ubrania po babci. Babcia był niższa ode mnie i szczuplejsza, a poza tym jej gust bardzo się różnił od mojego z jej rzeczy interesowały mnie więc jedynie kosztowności. Nigdy nie nosiła dużo biżuterii, ale wszystko, co pozostawiła, było prawdziwe, a dla mnie bardzo cenne.
Zdumiewające, ile przedmiotów znajdowało się w tej sypialni. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co babcia zgromadziła na strychu; postanowiłam, że wysprzątam go później, jesienią, kiedy będzie tam znośnie chłodno, a ja będę miała czas o tym pomyśleć.
Prawdopodobnie wyrzuciłam więcej przedmiotów, niż powinnam, dzięki temu drastycznemu działaniu poczułam się wszakże skuteczna i silna. Moja przyjaciółka składała i pakowała, odkładając na bok jedynie papiery, fotografie, listy, rachunki i anulowane czeki. Babcia nigdy w życiu nie używała karty kredytowej i nigdy niczego nie kupiła na raty. Niech ją Bóg błogosławi, gdyż w ten sposób znacznie nam te porządki ułatwiła.
Arlene spytała o babciny samochód. Auto miało pięć lat i bardzo mały przebieg.
– Sprzedasz swój i zatrzymasz jej? – zainteresowała się. – Twój jest nowszy, lecz mniejszy.
– Nie zastanawiałam się nad tym – odrzekłam i natychmiast odkryłam, że nie potrafię skupić się na tej kwestii. Sprzątnięcie sypialni całkowicie mnie wyczerpało.
U progu wieczoru w sypialni nie pozostały żadne rzeczy babci. Arlene i ja odwróciłyśmy materac, a ja z przyzwyczajenia posłałam łóżko. Łóżko było stare, z baldachimem w ryżowy wzorek. Zawsze uważałam ten sypialniany komplet za piękny i przemknęło mi przez głowę, że teraz należy do mnie. Mogłam przenieść się do większej sypialni, w dodatku miałabym do własnej dyspozycji prywatną łazienkę, zamiast używać tej w korytarzu.
Nagle uświadomiłam sobie, że pragnę się tu przeprowadzić. Stojące w mojej sypialni meble trafiły tam przed laty, przeniesione z domu moich rodziców po ich śmierci. Były to meble dziecięce, nadmiernie dziewczyńskie, przypominające domek lalki Barbie i przyjęcia z noclegiem.
Co nie znaczy, że jako nastolatka często na takie chodziłam.
Nie, nie, nie zamierzam wpadać w ten stary kanał! Jestem, jaka jestem, lecz mam przed sobą całe życie i mogę się cieszyć różnymi drobnostkami: małymi przyjemnościami.
– Mogłabym się tu wprowadzić – oświadczyłam Arlene, która zaklejała kolejne pudło.
– Nie za szybko? – spytała i zaczerwieniła się ze wstydu na swój krytyczny ton.
– Łatwiej będzie mi tutaj niż po drugiej stronie korytarza, gdzie stale myślałabym o tym pustym pokoju – wyjaśniłam.
Przyjaciółka przemyślała moją odpowiedź, kucając obok kartonu, z taśmą klejącą w ręku.
– Rozumiem – przyznała wreszcie, pokiwawszy rudą głową.
Załadowałyśmy kartony do jej samochodu. Arlene uprzejmie zaproponowała, że po drodze do domu podrzuci je do punktu odbiorczego, a ja z wdzięcznością przyjęłam jej ofertę. Nie miałam ochoty znosić znaczących i litościwych spojrzeń osób przyglądających się, jak oddaję ubrania mojej babci, jej buty i koszule nocne.
Na pożegnanie uściskałam Arlene i pocałowałam ją w policzek. Zagapiła się na mnie bez słowa. Nasza przyjaźń wkroczyła w nowy wymiar. Arlene niespodziewanie pochyliła głowę ku mojej i przypadkiem lekko stuknęłyśmy się czołami.
– Ty zwariowana dziewczyno – powiedziała z sympatią w głosie. – Przyjedź do nas jak najszybciej. Lisa chce, żebyś jej popilnowała któregoś wieczoru.
– Przekaż jej, że ciocia Sookie ją pozdrawia. Coby’emu także.
– Przekażę. – Moja przyjaciółka ruszyła do samochodu. Jej ogniste włosy podskakiwały niczym płomienie, pełne ciało w kelnerskim stroju wyglądało jak uosobienie kobiecości.
Gdy auto Arlene zaczęło znikać na drodze dojazdowej wśród drzew, opuściła mnie cała energia. Miałam wrażenie, że żyję już milion lat, czułam się stara i okropnie samotna. Pewnie teraz już zawsze tak będzie.
Nie byłam głodna, ale spojrzawszy na zegar, uznałam, że pora coś zjeść. Weszłam do kuchni i wyjęłam z lodówki jeden z licznych pojemników marki Tupperware. Znalazłam w nim indyka z sałatką winogronową. Lubiłam tę potrawę, a jednak siedziałam nad nią przy stole i bezmyślnie dłubałam widelcem. W końcu się poddałam, odniosłam pojemnik do lodówki i poszłam do łazienki wziąć prysznic. Ubrudziłam się podczas sprzątania szaf. Nawet tak dobra gospodyni jak moja babcia przegrywała walkę z kurzem.
Prysznic sprawił mi wielką przyjemność. Gorąca woda wyraźnie zmyła przynajmniej część mojej niedoli. Umyłam szamponem włosy, wyszorowałam całą skórę, ogoliłam nogi i pachy. Później peseta wyrównałam kształt brwi, wtarłam w ciało balsam, spryskałam się dezodorantem, a włosy skropiłam odżywką w sprayu, by się łatwiej rozczesały. Użyłam niemal wszystkich kosmetyków, które wpadły mi w rękę. Z rozpuszczonymi mokrymi lokami wróciłam do sypialni, założyłam koszulę nocną, białą z ptakiem Tweety na przedzie i wzięłam grzebień. Usiadłam przed telewizorem, by podczas długiego, nużącego czesania obejrzeć jakiś program.
Nagle odechciało mi się wszystkiego. Poczułam się prawie odrętwiała.
Powlokłam się do salonu z grzebieniem w jednej ręce i ręcznikiem w drugiej. Nagle zabrzęczał dzwonek do drzwi.
Zajrzałam w wizjer. Bill czekał cierpliwie na ganku.
Otworzyłam mu, ani się na jego widok nie ciesząc, ani się nim nie przejmując.
Kompletnie mnie zaskoczył. Miałam mokre włosy i nagie stopy, byłam w nocnej koszuli. No i bez makijażu.
– Wejdź – mruknęłam.
– Jesteś pewna?
– Tak.
Wszedł zatem, jak zawsze rozglądając się wokół.
– Co robisz? – spytał, patrząc na stos rzeczy, które odłożyłam z myślą, że może zechcą je wziąć przyjaciele babci. Na przykład pan Norris mógłby być zainteresowany oprawionym w ramy obrazem, którzy przedstawiał jego matkę i babcię.
– Posprzątałam dzisiaj sypialnię – wyjaśniłam. – Chyba się do niej wprowadzę. – Nie znalazłam więcej słów. Bill odwrócił się i uważnie mi się przypatrywał.
– Pozwól mi uczesać twoje włosy – poprosił.
Obojętnie kiwnęłam głową. Wampir usadowił się na kwiecistej kanapie i wskazał mi miejsce na starej otomanie przed sobą. Usiadłam posłusznie, a on pochylił się nieco do przodu i otoczył udami moje pośladki. Począwszy od ciemienia, zaczął rozczesywać moje splątane włosy.
Ponownie odkryłam rozkosz ciszy. Nie docierały do mnie żadne myśli Billa. Za każdym razem czułam się przy nim jak ktoś, kto po raz pierwszy wkłada stopę do chłodnej sadzawki po bardzo długiej, męczącej wędrówce w gorący dzień.
W dodatku długie palce wampira biegle sobie poczynały z moją gęstą grzywą. Siedziałam z zamkniętymi oczyma i stopniowo się uspokajałam. Czułam lekkie ruchy ciała siedzącego za mną i operującego grzebieniem Billa. Przemknęło mi przez głowę, że niemal słyszę bicie jego serca, po czym uświadomiłam sobie, jaka ta myśl jest głupia. Przecież jego serce nie biło.
– Czesałem kiedyś moją siostrę, Sarah – mruknął cicho, jakby czuł, że się uspokoiłam i nie chciał burzyć mojego nastroju. – Miała włosy ciemniejsze niż ty i jeszcze dłuższe. Nigdy ich nie obcinała. W dzieciństwie nasza mama kazała mi czesać włosy Sarah, ilekroć sama była zajęta.
– Siostra była młodsza od ciebie czy starsza? – spytałam powoli, nieco oszołomiona.
– Młodsza. Trzy lata młodsza.
– Miałeś innych braci lub siostry?
– Moja matka urodziła dwoje martwych dzieci – odparł w zadumie, jak gdyby z trudem sobie przypominał. – Kiedy miałem jedenaście lat, straciłem o rok starszego brata, Roberta. Złapał gorączkę, która go zabiła. Teraz wstrzyknęliby mu kilka ampułek penicyliny i od razu by wyzdrowiał. Wtedy wszakże nie było antybiotyków. Sarah przeżyła wojnę, ona i moja matka, ojciec natomiast zmarł podczas mojej służby w wojsku. Miał coś, co teraz nazywa się wylewem. Moja żona mieszkała wtedy z moją rodziną, a moje dzieci…
– Och, Bill – jęknęłam ze smutkiem, prawie szeptem. Stracił tak wiele…
– Nie, Sookie – odparł i jego głos odzyskał swoją zwyczajną zimną klarowność.
Przez chwilę wampir kontynuował pracę w milczeniu, aż w końcu grzebień przesuwał się swobodnie przez moje włosy. Wtedy Bill podniósł biały ręcznik, który rzuciłam na poręcz kanapy i zaczął mi nim oklepywać włosy, a gdy wyschły, zburzył je palcami, dodając im puszystości.
– Hmm… – mruknęłam. Dźwięk nie był dłuższy niż spokojne westchnienie.
Czułam, jak jego chłodne palce podnoszą włosy z mojego karku, później musnęły szyję. Nie mogłam mówić ani się ruszać. Wypuściłam powoli powietrze, usiłując nie wydawać żadnych innych odgłosów. Wargi wampira dotknęły mojego ucha, zęby złapały płatek. Potem Bill wsunął mi język w ucho, otoczył mnie ramionami, krzyżując je na mojej piersi i pociągnął ku sobie.
W jeden cudowny moment zrozumiałam, czego pragnie jego ciało – na szczęście nie dotarły do mnie jego myśli, co tylko zepsułoby tak intymną sytuację. Jego ciało wyrażało zaś coś niezwykle prostego.
Bill podniósł mnie z łatwością, z jaką ja podniosłabym niemowlę. Obrócił mnie, tak że usiadłam na jego udach okrakiem, przodem do niego. Otoczyłam go ramionami i pochyliłam się trochę, by go pocałować. Całowaliśmy się, a wampir wprawił swój język w ruch, który potrafiła zrozumieć osoba nawet tak niedoświadczona jak ja. Nocna koszula uniosła mi się aż do pośladków. Rękoma bezradnie zaczęłam pocierać jego ramiona. Co dziwnie, pomyślałam o miseczce z karmelkami, którą moja babcia stawiała na piecu, gdy robiła cukierki. Myślałam o ich ciepłej, słodkiej, stopionej złocistości.
Bill wstał, ja zaś nadal tkwiłam niemal przyklejona do niego.
– Gdzie? – spytał.
Wskazałam na dawny pokój mojej babci. Wampir wniósł mnie tam – moje nogi ciągle otaczały jego ciało, moja głowa spoczywała na jego ramieniu – i położył mnie na świeżo posłanym łóżku. Stanął przy nim, w świetle księżyca wpadającego przez nie zasłonięte okna widziałam, jak się rozbiera, szybko i starannie. Chociaż wielką przyjemność sprawiała mi obserwacja Billa, wiedziałam, że również muszę zrzucić odzienie. Wciąż nieco zakłopotana, jednym ruchem ściągnęłam nocną koszulę i upuściłam ją na podłogę.
Gapiłam się na mojego wampira. W całym moim życiu nie widziałam niczego równie pięknego… ani równie przerażającego.
– Och, Billu – szepnęłam z niepokojem, gdy położył się obok mnie na łóżku. – Nie chcę cię rozczarować.
– Nie ma takiej możliwości – odparł szeptem. Jego oczy wpatrywały się w moje eiało niczym w butelkę z wodą na pustynnej wydmie.
– Nie wiem zbyt wiele – wyznałam ledwie słyszalnym głosem.
– Nie martw się. Ja wiem sporo. – Jego ręce przesuwały się po moim ciele, muskając je w miejscach, w których nikt nigdy jeszcze mnie nie dotykał. Zaskoczona wykonałam nagły ruch, potem odprężyłam się, pozwalając mu na wszystko.
– Będzie inaczej niż z normalnym mężczyzną? – spytałam.
– O tak! – Popatrzyłam na niego pytająco. – Będzie lepiej – odrzekł mi prosto w ucho. Poczułam, że ogarnia mnie czyste podniecenie.
Trochę nieśmiało sięgnęłam na dół i dotknęłam Billa, a on wydał bardzo ludzki dźwięk, który po chwili się pogłębił.
– Teraz? – spytałam nieco chrypliwym i roztrzęsionym głosem.
– Och, tak – powiedział i położył się na mnie. Sekundę później odkrył prawdziwy rozmiar mojego niedoświadczenia. – Powinnaś była mi powiedzieć – oświadczył bardzo łagodnie. Znieruchomiał z niemal namacalnym wysiłkiem.
– Och, proszę, nie przerywaj! – błagałam w lęku, że jeśli mój wampir nie dokończy tego, co zaczął, zwariuję albo zrobię coś strasznego…
– Nie mam zamiaru przerywać – obiecał mi trochę złowieszczo. – Ale… Sookie… to zaboli. – W odpowiedzi podniosłam się, on zaś sapnął dziwacznie i wszedł we mnie głębiej. Wstrzymałam oddech. Zagryzłam wargę. Czekałam na ból. – Najukochańsza – szepnął. Dotąd nikt mnie tak nie nazywał. – Jak się czujesz? – Wampir czy nie, drżał od wysiłku. Zbyt długo się już chyba powstrzymywał.
– Dobrze – odparłam. Nie była to do końca prawda. Pragnęłam Billa i równocześnie bałam się go. – Teraz – powiedziałam i ugryzłam go mocno w ramię. Sapnął, później wykonał nagły ruch i wreszcie zaczął się rytmicznie poruszać. Najpierw byłam oszołomiona, potem zaczęło mi się to podobać. Usiłowałam dotrzymać kroku wampirowi, a moja reakcja go podnieciła. Odkryłam, że zbliżamy się… tak to ujmę… do czegoś ważnego i miłego. – Och, proszę, Bill, proszę! – jęknęłam i wbiłam paznokcie w jego biodra. Dochodziliśmy oboje. Wampir lekko się przesunął i wszedł we mnie jeszcze głębiej. Zanim zdążyłam się skoncentrować, poczułam, że spadam. Leciałam i leciałam, a przed oczyma miałam biel poprzecinaną złotymi smugami. Bill dotknął zębami mojej szyi, a wtedy krzyknęłam: – Tak!
Wbił kły w moją szyję. Poczułam niewielki, choć ogromnie ekscytujący ból, nie tylko zresztą na szyi, lecz także znacznie niżej, gdyż właśnie całkowicie się otworzyłam dla mojego kochanka.
Leżeliśmy nieruchomo przez długi czas, od czasu do czasu drżąc na myśl o niedawnych rozkoszach. Nigdy nie zapomnę smaku Billa i jego zapachu… do końca życia nie zapomnę emocji, których doświadczyłam podczas tego pierwszego razu… mojego najpierwszego stosunku… nigdy nie zapomnę tej przyjemności.
W końcu wampir zsunął się ze mnie i położył obok, po czym podparł się na łokciu i położył mi rękę na brzuchu.
– Jestem twoim pierwszym kochankiem.
– Tak.
– Och, Sookie. – Pochylił się i pocałował mnie głęboko i czule.
– Na pewno zauważyłeś, że nie wiem zbyt dużo… – szepnęłam nieśmiało -…ale czy było ci dobrze? To znaczy… w porównaniu z innymi kobietami przynajmniej? Poprawię się.
– Nauczysz się techniki, Sookie, lecz tu nie chodzi o technikę. Wierz mi, było cudownie. – Pocałował mnie w policzek. – Ty jesteś cudowna.
– Będzie mnie bolało?
– Hmm… Pomyślisz, że to dziwne, ale nie pamiętam. Kochałem się tylko z jedną dziewicą, moją żoną, a było to półtora wieku temu… Cóż, chyba sobie przypominam, że bardzo ją bolało. A więc pewnie nie będziemy się mogli kochać… przez dzień czy dwa.
– Twoja krew uzdrawia – spostrzegłam po krótkiej przerwie. Na policzki natychmiast zaczaj: mi wypływać rumieniec.
W świetle księżyca mogłam zauważyłam, że Bill przysunął się i przygląda mi się uważniej.
– Rzeczywiście – przyznał. – Podoba ci się to?
– Pewnie. Tobie nie?
– Tak – wydyszał i ugryzł się w ramię.
Zrobił to tak nagle, że aż krzyknęłam. Przesunął palcem po ranie i zanim zdążyłam napiąć mięśnie, wsunął mi go do pochwy. Zaczął nim poruszać bardzo delikatnie i po chwili ból rzeczywiście zniknął.
– Dziękuję – powiedziałam. – Teraz lepiej. – Bill wszakże nie wyjął palca. – Och – jęknęłam. – Znów chcesz to robić? Tak szybko? Możesz tak szybko? – Im dłużej jego palec poruszał się we mnie, tym większą miałam nadzieję, że tak.
– Sama zobacz – zaproponował z nutą rozbawienia w słodkim, mrocznym głosie.
Odszepnęłam, ledwie rozpoznając własne słowa:
– Powiedz mi, co mam dla ciebie zrobić.
I powiedział.
Nazajutrz wróciłam do pracy. Niezależnie od mocy uzdrawiającej krwi Billa doświadczałam pewnego nieprzyjemnego wrażenia, ale… rany!… czułam się świetnie. Doznanie okazało się dla mnie całkowicie nowe. Nawet jeśli nie wzrosła moja pewność siebie, przynajmniej byłam niewiarygodnie z siebie zadowolona.
Moje problemy oczywiście nie zniknęły. W barze nadal towarzyszyła mi kakofonia głosów, setki cudzych myśli usiłowały sforsować moje zabezpieczenia i wepchnąć się do mojej głowy. Jednak dziwnym trafem lepiej znosiłam ten szum, natłok cudzych myśli wydawał mi się łagodniejszy, chyba umiałam jakoś je spychać. Mniej trudu kosztowało mnie również podtrzymywanie mentalnej blokady, wskutek czego byłam bardziej odprężona. A może łatwiej mi było się strzec, ponieważ byłam bardziej zrelaksowana (oj, tak, na pewno byłam)? Nie wiem. Tak czy owak czułam się lepiej i potrafiłam przyjmować kondolencje gości ze spokojem i bez łez.
Jason przyszedł na lunch. Do hamburgera, którego zwykle nie jadał, wypił kilka piw, choć zazwyczaj nie pił alkoholu podczas dnia roboczego. Wiedziałam, że jeśli wprost zwrócę mu uwagę, mój brat się wścieknie, więc tylko spytałam, czy wszystko w porządku.
– Szef znów mnie dziś wezwał – odparł półgłosem. Rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt inny nie słucha, ale tego dnia w barze było pustawo z powodu zebrania Klubu Rotarian w Budynku Społeczności.
– O co on cię pyta? – spytałam równie cicho.
– Jak często widywałem Maudette, czy zawsze brałem benzynę w miejscu, w którym pracowała… W kółko te same pytania… jakbym nie odpowiedział na nie już siedemdziesiąt pięć razy. Mój szef się niecierpliwi, Sookie, i nie mogę go za to winić. Praktycznie od dwóch, może trzech dni nie pracuję, bo stale mnie ciągają na posterunek.
– Może lepiej załatw sobie prawnika – stwierdziłam zaniepokojona. _
– To samo powiedział mi Rene.
Rene Lenier i ja zerknęliśmy po sobie.
– Może Sida Matta Lancastera?
Sidney Matthew Lancaster, człowiek tutejszy, choć lubił whisky, miał reputację najbardziej agresywnego sądowego obrońcy w gminie. Lubiłam go, gdyż ilekroć go obsługiwałam, zawsze traktował mnie z szacunkiem.
– Tak, to chyba najlepszy facet do tej roboty. – Jason patrzył z nadąsaną, ponurą miną, zupełnie nietypową dla takiego przystojniaka. Wymieniliśmy spojrzenia. Oboje wiedzieliśmy, że prawnik babci jest zbyt stary, by wybronić Jasona, gdyby został kiedykolwiek, Boże broń, aresztowany.
Mój brat tak całkowicie skupiał się na swoich kłopotach, że nie zauważył we mnie żadnej zmiany. A miałam dziś na sobie białą koszulkę polo z kołnierzykiem (zamiast zwykłej podkoszulki z dekoltem), aby ukryć ślady po ugryzieniach.
Arlene jednakże nie była tak roztargniona jak mój brat. Przyglądała mi się przez cały ranek, a około piętnastej, gdy było najspokojniej, uznała chyba, że mnie rozgryzła.
– Dobrze się bawiłaś, mała? – spytała. Zrobiłam się czerwona jak burak. Określenie „bawić się” dodało mojemu spotkaniu z Billem lekkości, a poza tym było cholernie adekwatne. Nie wiedziałam, czy się obruszyć i oświadczyć, że „uprawialiśmy miłość”, trzymać gębę na kłódkę, odburknąć Arlene, że to nie jest jej sprawa, czy też może po prostu krzyknąć: „Tak!”. – Powiedz, Sookie, kim jest ten facet?
„No, no, no!”.
– Hmm, no cóż, on nie jest…
– Nie jest stąd? Spotykasz się z jakimś żołnierzem z Bossier City?
– Nie – odparłam z wahaniem.
– Może chodzi o Sama? Widziałam, jak na ciebie patrzy.
– Nie.
– Więc któż to taki?
Dlaczego tak się zachowywałam? Czyżbym się wstydziła?
„Wyprostuj się, Sookie Stackhouse” – powiedziałam sobie surowo w myślach. „Trzeba ponosić konsekwencje swoich czynów”.
– Bill – odparłam, mając nadzieję, że Arlene po prostu powie: „Ach tak”.
– Bill – powtórzyła moja przyjaciółka w zadumie. Zauważyłam, że Sam zbliżył się i przysłuchiwał naszej rozmowie. Podobnie Charlsie Tooten. Nawet Lafayette wsunął głowę w okienko do wydawania posiłków.
– Bill – potwierdziłam, starając się, by brzmiało to stanowczo. – No wiesz… Bill.
– Bill Auberjunois?
– Nie.
– Który więc Bill?
– Bill Compton – odrzekł bez wahania mój szef. Akurat otwierałam usta, by powiedzieć to samo. – Wampir Bill.
Arlene osłupiała, Charlsie Tooten bezwiednie wydała krótki krzyk, Lafayette zaś tylko rozdziawił gębę.
– Kochanie, nie mogłaś się po prostu umówić z normalnym mężczyzną? – jęknęła Arlene, kiedy odzyskała głos.
– Żaden normalny mężczyzna mnie nie zaprosił. Wiedziałam, że odcień szkarłatu na moich policzkach jeszcze się pogłębia. Stałam nieruchomo, z wyprostowanymi plecami. Czułam w sobie bunt i zapewne patrzyłam na nich wyzywająco.
– Ależ, mała… – Charlsie Tooten zaszczebiotała dziecinnym głosikiem. -…Kochanie, przecież… Bill, ach, ma tego wirusa.
– Wiem, że go ma – odparowałam ostro.
– Sądziłem, że spotkałaś się z jakimś Murzynem, ale znalazłaś sobie lepszego, co, dziewczyno? – mruknął Lafayette, zdrapując lakier z paznokcia.
Sam nie skomentował. Stał oparty o bar, ze skrzywioną miną, jakby przygryzał policzek od wewnątrz.
Przypatrzyłam się im wszystkich po kolei, zmuszając ich do reakcji – pozytywnej bądź negatywnej. Pierwsza otrząsnęła się Arlene.
– W porządku. Byle cię dobrze traktował, w przeciwnym razie zaczniemy ostrzyć kołki!
Cała grupka roześmiała się, chociaż słabo.
– I oszczędzicie sporo na produktach spożywczych! – zauważył Lafayette.
Później jednak Sam jednym ruchem zrujnował całą tę wstępną akceptację, gdyż nagle podszedł do mnie i odsunął kołnierzyk mojej koszulki.
Moi przyjaciele zamilkli jak nożem uciął.
– O cholera – mruknął bardzo cicho Lafayette.
Spojrzałam mojemu szefowi prosto w oczy. Pomyślałam, że nigdy mu nie wybaczę tego gestu.
– Nie dotykaj mojego ubrania – warknęłam, odsuwając się od niego i podnosząc ponownie kołnierzyk. – Nie wtrącaj się w moje życie osobiste.
– Boję się o ciebie. I martwię – wyjaśnił. Arlene i Charlsie szybko znalazły sobie coś do roboty.
– Nie, wcale nie… nie do końca. Jesteś cholernie wściekły. No to posłuchaj, przyjacielu. Nigdy nie dałam ci do tego prawa.
Po tych słowach oddaliłam się dumnie. Poszłam do jednego ze stolików i zaczęłam wycierać jego blat. Potem zebrałam wszystkie solniczki i uzupełniłam w każdej zapas soli. Następnie sprawdziłam pieprzniczki i buteleczki z papryką na wszystkich stolikach i ławach, a także pojemniczki z sosem tabasco. Pracowałam nieprzerwanie; patrząc przed siebie, aż stopniowo atmosfera się uspokoiła.
Sam wrócił do swojego biura, by przejrzeć papiery czy coś innego – nie obchodziły mnie jego zajęcia, o ile zachował dla siebie swoje opinie. Nadal czułam się, jakby oddarł zasłonę, skrywającą prywatny obszar mojego życia. Oglądając moją szyję, wtargnął w moje życie osobiste i ciągle nie potrafiłam mu tego wybaczyć. Arlene i Charlsie równie intensywnie jak ja udawały bardzo zajęte, a gdy do baru zaczął napływać tłumek ludzi, którzy skończyli pracę, znowu całkiem dobrze nam się współdziałało. Arlene weszła wraz że mną do damskiej toalety.
– Słuchaj, Sookie, muszę cię o coś spytać. Czy wampiry w sprawach miłości są takie, jak się mówi?
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam.
Bill przyszedł do baru tego wieczoru, zaraz po zmroku. Pracowałam do późna, ponieważ jedna z wieczornych kelnerek miała kłopot z samochodem. Mój wampir zjawił się niespodziewanie, w jednej chwili. Stanął na progu, po czym ruszył do mnie powoli, abym go dostrzegła. Jeśli zastanawiał się wcześniej, czy upublicznić nasz związek, nie okazał mi swych wątpliwości. Podniósł moją dłoń i pocałował w geście, który wykonany przez kogoś innego wydałby mi się cholernie sztuczny. Pod wpływem dotyku jego warg poczułam dreszcz przebiegający od grzbietu dłoni przez całe ciało aż do palców u nóg. Wiedziałam, że Bill zdaje sobie sprawę z mojej reakcji.
– Jak się czujesz dziś wieczorem? – szepnął, a ja zadygotałam.
– Trochę… – Stwierdziłam, że nie potrafię wydobyć z gardła odpowiednich słów.
– Możesz mi powiedzieć później – zasugerował. – Kiedy kończysz?
– Jak tylko dotrze Susie.
– Przyjedź do mojego domu.
– W porządku. – Uśmiechnęłam się do niego. Byłam rozpromieniona i nieco roztargniona.
Wampir odpowiedział uśmiechem. Bliskość mojego ciała działała na niego wyraźnie, toteż jego kły były widoczne w całej okazałości. Być może kogoś innego… poza mną… efekt ten trochę zaniepokoiłby.
Bill pochylił się i lekko musnął ustami mój policzek, po czym odwrócił się do wyjścia. Niestety, w tym samym momencie ktoś zrujnował nam tę piękną chwilę.
Do baru nieoczekiwanie wtargnęli Malcolm i Diane. Otworzyli drzwi gwałtownym szarpnięciem i bezczelnie rozejrzeli się w progu. Zastanowiłam się, gdzie jest Liam. Prawdopodobnie parkował samochód. Nie sądzę, by zostawili go w domu.
Mieszkańcy Bon Temps przyzwyczaili się wprawdzie do Billa, lecz ekstrawagancki Malcolm i krzykliwa Diane wywołali wśród gości prawdziwe poruszenie. Natychmiast pomyślałam, że tych dwoje na pewno nie pomoże ludziom zaakceptować mnie i Billa jako pary.
Malcolm nosił skórzane spodnie i koszulę przypominającą kolczugę. Wyglądał jak muzyk z okładki albumu rockowego. Dianę założyła obcisły, jednoczęściowy, limonkowy kostium z lycry lub innego bardzo cienkiego, rozciągliwego materiału. Byłam przekonana, że gdybym się dobrze przypatrzyła, mogłabym policzyć jej włosy łonowe. Murzyni nie przychodzili do „Merlotte’a” zbyt często, lecz z pewnością żaden czarny nie byłby tu bardziej bezpieczny niż Diane. W okienku do wydawania posiłków dostrzegłam twarz Lafayette’a. Wytrzeszczał oczy w jawnym podziwie zabarwionym dużą dozą strachu.
Oba wampiry na widok Billa wrzasnęły, udając zaskoczenie, jakby po pijaku zobaczyły zwidy. Sądząc po minie Billa, ich obecność go nie uszczęśliwiła, mój wampir jednak najwyraźniej podchodził do ich wtargnięcia spokojnie – tak jak reagował niemal na wszystko.
Malcolm pocałował Billa w usta, podobnie Diane. Trudno powiedzieć, które powitanie wydało się klientom „Merlotte’a” wstrętniejsze. Bill odwzajemnił się z wyraźną niechęcią, a ja uznałam, że okazuje ją przesadnie, na użytek ludzkich mieszkańców Bon Temps, z którymi pragnie pozostać w jak najlepszych stosunkach.
Bill nie był głupcem. Zrobił krok w tył i otoczył mnie ramieniem, odcinając się od wampirów i wybierając towarzystwo ludzi.
– A więc twoja mała kelnerka nadal żyje – zauważyła Diane. Jej przenikliwy głos rozbrzmiał w całym barze. – Czyż to nie zadziwiające?
– Jej babcię zamordowano w ubiegłym tygodniu – odparował Bill cicho, starając się odwieść wampirzycę od chętki urządzenia sceny.
Piękne szalone oczy Dianę skupiły się na mnie. Poczułam zimno.
– Czy to dobrze? – spytała i roześmiała się. Ta kropla przepełniła czarę. Tego wampirzycy nikt by nie wybaczył! Gdybym pragnęła pokazać jej negatywny charakter, nie wymyśliłabym lepszego scenariusza. Z drugiej strony, oburzenie ludzi w barze mogło objąć nie tylko oba nowo przybyłe wampiry, ale także mojego Billa. Z kolei dla Diane i jej przyjaciół Bill był zdrajcą. – Kiedy ktoś ciebie zabije, dziecko? – Przesunęła paznokciem pod moim podbródkiem, lecz odepchnęłam jej dłoń.
Rzuciłaby się na mnie, gdyby Malcolm nie chwycił jej ręki. Zrobił to leniwie, prawie bez wysiłku, dostrzegłam wszakże w jego ruchach napięcie.
– Billu – zagaił towarzysko, jakby nie starał się powstrzymać swej towarzyszki – słyszałem, że miasto w strasznym tempie traci swój niewykwalifikowany personel usługowy. A jeden mały ptaszek ze Shreveport doniósł mi, że ty i twoja przyjaciółka wypytywaliście w „Fangtasii”, z którymi wampirami prowadzały się zamordowane miłośniczki kłów. Wiesz, że nie dzielimy się takimi informacjami z ludźmi – rzucił i nagle jego twarz zrobiła się tak poważna, że aż naprawdę przerażająca. – Niektórzy z nas nie chcą chodzić na… mecze… bejsbolowe… ani na… – W tym momencie najprawdopodobniej zaczął szukać w pamięci jakiegoś „obrzydliwie” ludzkiego słowa -…na grilla! Jesteśmy wampirami! – Do tego określenia dodał chyba sporo czaru i wydało mi się, że wielu klientów baru pozostaje pod jego urokiem. Malcolm był znacznie inteligentniejszy od Diane i wyraźnie usiłował teraz zatrzeć złe wrażenie, które (co i on zauważył) zrobiła jego towarzyszka. A równocześnie traktował rodzaj ludzki z pogardą.
Nadepnęłam mu z całych sił na stopę, on w odpowiedzi pokazał mi kły. Zauroczeni klienci baru zamrugali i otrząsnęli się z jego uroku.
– Może wyjdzie pan stąd, panie – odezwał się Rene. Siedział zgarbiony nad piwem, z łokciami na kontuarze.
Przez moment obawiałam się, że w „Merlotcie” zacznie się rzeź. Nikt z ludzi w barze najwidoczniej nie rozumiał w pełni, jak silne i bezwzględne są wampiry. Bill stanął przede mną i zasłonił mnie. Fakt ten zarejestrowali chyba wszyscy przebywający tu obywatele Bon Temps.
– Hmm, skoro nie jesteśmy tu mile widziani… – zaczął Malcolm. Do jego muskularnej, męskiej postaci nie bardzo pasował śpiewny głos, którym wypowiedział te słowa. – Ci dobrzy ludzie chcieliby zjeść posiłek, Diane. Będą też robić różne ludzkie rzeczy. Sami. Albo z naszym eksprzyjacielem Billem.
– Myślę, że ta mała kelnereczka pragnie robić bardzo ludzkie rzeczy z Billem… – zaczęła Diane, Malcolm jednak złapał ją za rękę i wyciągnął z lokalu, zanim wampirzyca zdąży wyrządzić więcej szkód.
Po wyjściu wampirów odniosłam wrażenie, że wszyscy w barze zadrżeli, pomyślałam więc, że lepiej również zniknę, choć Susie jeszcze się nie zjawiła. Bill czekał na mnie na zewnątrz. Spytałam go, dlaczego czeka, a on odparł, że chciał mieć pewność, iż paskudna parka naprawdę odeszła.
Pojechałam za Billem do jego domu. Uważałam, że stosunkowo łatwo przetrwaliśmy wizytę dwojga wampirów.
Zastanowiłam się, po co Diane i Malcolm przyszli do baru. Wydało mi się dziwne, że wyjechali z domu i ni z tego, ni z owego postanowili wpaść do „Merlotte’a”. Hmm… Skoro sami nie starali się zasymilować, może zamierzali zdusić w zarodku plany Billa.
Dom Comptonów wyglądał zupełnie inaczej niż podczas moich ostatnich odwiedzin, czyli tamtego wieczoru, kiedy poznałam tę okropną trójkę wampirów.
Fachowcy rzeczywiście nieźle się sprawili. Nie wiem, czy Bill ich przeraził, czy też po prostu dobrze opłacił. Może z obu powodów tak doskonale wypełnili jego polecenia. Sufit w salonie został świeżo odnowiony, ściany zdobiła nowa tapeta – biała z wzorkiem delikatnych kwiatów. Drewniane podłogi poddano cyklinowaniu, toteż lśniły jak nowe. Bill zaprowadził mnie do kuchni. Była, co naturalne, skąpo umeblowana, ale jasna i wesoła. Stała w niej nowiutka lodówka pełna butelkowanej, syntetycznej krwi (oczywiście!).
Łazienka na parterze była spora.
O ile wiedziałam, Bill nigdy nie używał łazienki. Przynajmniej nie dla najważniejszej ludzkiej czynności. Rozejrzałam się zdumiona po pomieszczeniu.
Przestrzeń wielkiej łazienki uzyskano poprzez adaptację dawnej spiżarni i mniej więcej połowy starej kuchni.
– Lubię czasem wziąć prysznic – wyjaśnił, wskazując na przezroczystą kabinę prysznicową w rogu. Była wystarczająco duża dla dwóch dorosłych osób i może jeszcze jednego czy dwóch karłów. – Lubię też poleżeć w ciepłej wodzie. – Wskazał na środek łazienki, który zajmowała ogromna wanna otoczona ułatwiającymi wejście, cedrowymi schodkami. Wszędzie wokół wanny stały rośliny w doniczkach. W całej północnej Luizjanie nie było chyba pomieszczenia bliższego luksusowej dżungli.
– Co to takiego? – spytałam z respektem w głosie.
– Małe, przenośne uzdrowisko – odparł z dumą Bill. – Dzięki odpowiednim dyszom każdy może sobie indywidualnie dostosować siłę wody. Na gorącą kąpiel – uprościł.
– Są tu siedzenia – zauważyłam, zaglądając do środka. Górne obrzeże wyłożono zielonymi i niebieskimi kafelkami. Nad wanną znajdowała się fantazyjna bateria.
Bill odkręcił kurki. Popłynęła woda.
– Może wykąpiemy się razem? – zaproponował. Czułam, że policzki mi płoną, a serce zaczyna bić nieco szybciej. – Może teraz? – Wampir chwycił palcami moją koszulkę i wyciągnął ją z czarnych szortów.
– Och, no cóż… może. – Nie potrafiłam spojrzeć mu prosto w oczy, chociaż pomyślałam: „Hmm, w porządku, rany… przecież widział mnie nagą… i to dokładniej niż ktokolwiek, łącznie z moim lekarzem”.
– Tęskniłaś za mną? – spytał, rozpinając moje szorty i zsuwając je.
– Tak – odrzekłam bez wahania. I była to najszczersza prawda.
Roześmiał się. Klęknął, by rozwiązać moje najki.
– Za czym tęskniłaś najbardziej, Sookie?
– Za twoim milczeniem – odparłam zupełnie bezwiednie.
Popatrzył na mnie uważnie. Jego palce zatrzymały się w połowie rozluźniania sznurowadeł.
– Moim milczeniem – powtórzył.
– Fakt, że nie słyszę twoich myśli. Nie możesz sobie wyobrazić, Bill, jakie to dla mnie cudowne.
– Sądziłem, że wymienisz coś innego.
– No cóż, za tym również tęskniłam.
– Opowiedz – poprosił, zsuwając mi skarpetki. Później przesunął palcami w górę, po moich udach, ściągając szorty i majtki.
– Bill! Jestem strasznie zakłopotana – zaprotestowałam.
– Sookie, nie krępuj się. Przy mnie naprawdę nie musisz. – Wstał, zdjął moją koszulkę, objął mnie, rozpiął mi biustonosz, przesunął palcami po śladach ramiączek na skórze i przyjrzał się moim piersiom. W pewnym momencie zrzucił sandały.
– Spróbuję – odparłam, gapiąc się na własne palce u nóg.
– Rozbierz mnie.
Zdołałam to zrobić. Rozpięłam szybko jego koszulę, wyszarpnęłam ją ze spodni i ściągnęłam z ramion. Rozpięłam mu pasek i skoncentrowałam się na guziku przy talii. Spodnie były sztywne, więc okropnie się męczyłam.
Przemknęło mi przez głowę, że jeśli guzik zaraz nie puści, rozpłaczę się. Czułam się niezdarna i głupia.
Bill wziął moje dłonie i podniósł je do swojej piersi.
– Powoli, Sookie, powoli – powiedział cichym i drżącym głosem.
Odprężałam się dosłownie krok po kroku, aż zaczęłam gładzić jego piersi, tak jak on gładził moje; brałam w palce porastające jego klatkę włosy i szczypałam płaski sutek. Bill położył mi dłonie na karku i lekko przycisnął moją głowę do swojej piersi. Nie wiedziałam, czy mężczyźni lubią pieszczoty, lecz mój wampir na pewno je lubił, więc całowałam i ssałam jego sutki. W pewnej chwili podjęłam kolejną próbę odpięcia przeklętego guzika i tym razem puścił z łatwością. Zaczęłam ściągać spodnie Billa, wsuwając palce w jego bokserki.
Wampir pomógł mi wejść do wanny. Woda pieniła się wokół naszych nóg.
– Mogę cię umyć pierwszy? – spytał.
– Nie – odparłam bez tchu. – Daj mi mydło.