Następnej nocy Bill i ja odbyliśmy niepokojącą rozmowę. Leżeliśmy w jego łóżku: ogromnym łożu z rzeźbionym wezgłowiem i nowiutkim materacem marki Restonic. Pościel, tak jak tapeta, miała kwiatowy wzorek i pamiętam, że się zastanawiałam, czy mój wampir lubi narysowane kwiaty, gdyż nie może oglądać naturalnych, przynajmniej w świetle dziennym.
Bill leżał na boku i przyglądał mi się. Wcześniej byliśmy w kinie. Mój wampir miał fioła na punkcie filmów fantastycznych opowiadających o obcych; może uważał te osobliwe stworzenia za pokrewne dusze. Film okazał się nudną strzelaniną, a prawie wszyscy obcy byli brzydcy, wstrętni, morderczy. Bill wściekał się na treść, gdy zabrał mnie na kolację i potem, podczas jazdy powrotnej do jego domu. Ucieszyłam się, kiedy zaproponował przetestowanie nowego łóżka.
Chętnie się z nim położyłam.
Patrzył na mnie, tak jak – co powoli odkrywałam – lubił. Może słuchał bicia mojego serca, ponieważ mógł usłyszeć u mnie odgłos, którego ja nie mogłam usłyszeć u niego. A może obserwował pulsowanie mojego tętna, bo ja jego tętna dostrzec nie mogłam. Nasza rozmowa szybko odbiegła od tematu obejrzanego filmu do zbliżających się wyborów gminnych (Bill chciał się zarejestrować, by móc głosować, oczywiście korespondencyjnie), a później do dzieciństwa każdego z nas. Uprzytomniłam sobie, że Bill próbuje desperacko przypomnieć sobie wydarzenia z tego etapu jego życia, gdy był zwykłym człowiekiem.
– Bawiłaś się kiedyś ze swoim bratem w „pokaż mi swoje”? – spytał. – Teraz uważa się te gry za normalny objaw dorastania, nigdy jednak nie zapomnę, jak moja matka stłukła mojego brata Roberta, gdy znalazła go w krzakach z Sarah.
– Nie – odparłam, starając się brzmieć swobodnie, choć na tę myśl moje szczęki stężały, a żołądek zabolał ze strachu.
– Nie mówisz prawdy.
– Ależ mówię. – Skupiłam wzrok na podbródku wampira, szukając rozpaczliwie innego tematu do rozmowy. Bill jednak był bardzo uparty.
– Czyli że nie robiłaś tego z bratem. Z kim więc?
– Nie chcę o tym mówić. – Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam, że napinam wszystkie mięśnie.
Niestety Billa nie sposób było zbyć. Przyzwyczaił się do tego, że ludzie odpowiadają szczerze na jego pytania; w najgorszym razie używał swego czaru.
– Powiedz mi, Sookie – mówił przymilnym tonem, a ciemne oczy zaokrągliły mu się z ciekawości. Przesunął kciuk w dół po moim brzuchu. Zadrżałam.
– Miałam… czułego wujka – wyjaśniłam. Znajomy, sztuczny uśmiech rozsunął mi wargi.
Uniósł ciemne łukowate brwi. Nie znał tej frazy. Wytłumaczyłam mu to określenie jak najoględniej.
– Tak się nazywa dorosłych krewnych płci męskiej, którzy molestują… dzieci w rodzinie.
Oczy zapłonęły mu z gniewu. Przełknął ślinę. Widziałam, jak porusza się jego grdyka. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Przez długą chwilę odgarniałam sobie rękoma włosy z twarzy. Nie mogłam przestać.
– I ten ktoś ci to zrobił? Ile miałaś lat?
– Och, wszystko się rozpoczęło, kiedy byłam naprawdę mała. – Mój oddech przyspieszał, serce łomotało coraz szybciej. Były to objawy paniki, które powracały, ilekroć przypominałam sobie wuja Bartletta. Złączyłam kolana i zacisnęłam. – Miałam chyba pięć lat – paplałam coraz szybciej. – Wiem, powiesz, że nigdy właściwie… ach… nie pieprzył mnie, ale robił coś innego. – Ręce trzęsły mi się przed oczyma, gdzie trzymałam je, by zasłonić twarz przed spojrzeniem wampira. – I najgorsze, Billu, absolutnie najgorsze, jest to – ciągnęłam, po prostu niezdolna przestać – że ilekroć przyjeżdżał z wizytą, za każdym razem wiedziałam, co zrobi, bo potrafiłam czytać w jego myślach! I w żaden sposób nie mogłam go zmusić, by przestał! – Przyłożyłam dłonie do ust. Pragnęłam przerwać swoją opowieść. Nie powinnam była w ogóle jej zaczynać! Nie powinnam była nic mówić! Przewróciłam się na brzuch i tak ukryta, napięłam całe ciało.
Po długiej chwili poczułam na ramieniu chłodną rękę Billa. Leżała tam, kojąc mnie.
– To się działo przed śmiercią twoich rodziców? – spytał typowym dla siebie, spokojnym głosem. Nadal nie umiałam na niego spojrzeć.
– Tak.
– Opowiedziałaś swojej mamie? I nie zareagowała?
– Opowiedziałam jej, lecz odparła, że mam sprośne myśli albo znalazłam w bibliotece jakąś książkę, z której dowiedziałam się rzeczy, na które jestem zbyt młoda. – Pamiętam jej twarz, okoloną włosami nieco ciemniejszymi niż mój średni blond… twarz skrzywioną z odrazy. Mama pochodziła z bardzo konserwatywnej rodziny i nie tolerowała publicznego okazywania miłości czy poruszania tematów, które uważała za nieprzyzwoite. – Dziwne, że rodzice wyglądali na szczęśliwych – dodałam w zadumie. – Tak bardzo się od siebie różnili. – Potem uświadomiłam sobie, jak śmieszne jest moje stwierdzenie. Przekręciłam się na bok. – Tak jak my się różnimy – stwierdziłam i usiłowałam się uśmiechnąć. Na obliczu Billa nie było żadnych emocji, choć widziałam drżenie mięśni jego szyi.
– A ojcu powiedziałeś?
– Tak, tuż przed ich wypadłem. Zbyt się czułam zakłopotana, żeby porozmawiać z nim wcześniej, kiedy byłam młodsza. Szczególnie że matka mi nie uwierzyła… W pewnym momencie odkryłam, że nie mogę dłużej znieść tej sytuacji, a wiedziałam, że muszę widywać wujka Bartletta co najmniej w dwa weekendy każdego miesiąca, tak często bowiem nas odwiedzał.
– Nadał żyje?
– Wujek Bartlett? O tak, na pewno! To brat mojej zamordowanej babci, czyli matki mojego ojca. Bartlett mieszka w Shreveport. Wiesz, gdy po śmierci moich rodziców wraz z Jasonem przenieśliśmy się do domu babci, podczas pierwszej wizyty wuja ukryłam się. Babcia mnie znalazła i spytała, dlaczego się chowam, toteż zwierzyłam jej się ze wszystkiego. Uwierzyła mi.
Przypomniała mi się ulga, której doświadczyłam tamtego dnia, cudny dźwięk głosu mojej babci obiecującej, że nigdy więcej nie będę musiała się spotkać z jej bratem, że ten człowiek już nigdy nie wejdzie do jej domu.
I nie wszedł. By mnie chronić, babcia odcięła się od własnego brata. Wcześniej wuj próbował zresztą molestować także jej córkę, Lindę, kiedy ta była małą dziewczynką, wtedy jednak babcia wyparła to wspomnienie, uznając, że pewnie coś źle zinterpretowała. A jednak, mimo iż nie całkiem uwierzyła w seksualne zamiary brata wobec Lindy – jak mnie zapewniła – później ani razu nie zostawiła go sam na sam z nią i prawie przestała go zapraszać do swojego domu…
– Czyli że on również nazywa się Stackhouse?
– Och, nie, nie. Babcia nazywała się Stackhouse po mężu, jej panieńskie nazwisko brzmi Hale. – Zastanowiłam się, czy że muszę przeliterować to słowo Billowi. Od tak dawna był przecież Południowcem, że (chociaż był wampirem) powinien znać także tę rodzinę. Bill zapatrzył się w dal. Rozproszyłam go tą swoją ponurą i paskudną historyjką. Nie miałam po niej ochoty na seks, na pewno nie. – Idę – oświadczyłam. Wysunęłam się z łóżka i schyliłam po ubranie. Szybciej, niż potrafiłam dostrzec, wampir wyskoczył z łóżka i odebrał mi moje rzeczy.
– Nie zostawiaj mnie teraz – poprosił. – Zostań.
– Wprowadziłam się w płaczliwy nastrój – wyjaśniłam mu. Na dowód prawdziwości moich słów po policzkach spłynęły mi dwie łzy. Uśmiechnęłam się ze smutkiem.
Bill starł palcami łzy z mojej twarzy i przesunął językiem po mokrych śladach.
– Zostań ze mną do świtu – powiedział.
– Ale przed świtem musisz się schować do swojej kryjówki.
– Do czego?
– No w miejsce, w którym spędzasz dzień. Nie chcę wiedzieć, gdzie ono jest! – Dla podkreślenia swoich intencji podniosłam ręce. – Czy nie musisz schować się przed pierwszym światłem świtu?
– Och – odparł. – Będę wiedział kiedy. Czuję, gdy nadchodzi świt.
– Na pewno nie zaśpisz?
– Na pewno.
– W porządku zatem. A mnie pozwolisz się trochę przespać?
– Jasne że tak – odparł z dżentelmeńskim ukłonem, trochę zabawnym z powodu nagości. – Za chwilę. – Kiedy położyłam się na łóżku i wyciągnęłam ręce do niego, dorzucił: – W końcu.
Rano oczywiście obudziłam się sama. Leżałam przez chwilę w łóżku i rozmyślałam. Wcześniej od czasu do czasu napadały mnie przykre myśli, dopiero teraz jednak w całej okazałości dostrzegłam wszystkie problemy, z którymi łączył się mój związek z wampirem.
Nigdy nie zobaczę Billa w świetle słonecznym! Nigdy nie przygotuję mu śniadania, nigdy nie spotkam się z nim na lunchu. (Znosił mój widok, gdy jadłam, chociaż nie był zachwycony, a zawsze po posiłku musiałam bardzo starannie szczotkować zęby, co zresztą bynajmniej mi nie szkodziło).
Nigdy nie będę mogła mieć z Billem dziecka. Z jednej strony nie musiałam się martwić o antykoncepcję, co było miłe, z drugiej wszakże…
Nigdy nie zadzwonię do Billa do biura i nie poproszę go, by po drodze do domu na przykład kupił mleko. Mój wampir nigdy nie wstąpi do Klubu Rotariańskiego, nie opowie w szkole średniej o swoim zawodzie, nie będzie trenował bejsbolistów z Małej Ligi.
Nigdy nie pójdzie ze mną do kościoła.
Wiedziałam też, że teraz, podczas gdy ja leżałam w wygodnym łóżku, przebudzona – słuchając ptaków ćwierkających porannie i odgłosów ciężarówek pędzących odległą drogą, teraz, kiedy wszyscy mieszkańcy Bon Temps wstawali, parzyli kawę, przynosili z ganku gazety i planowali swój dzień – istota, którą ukochałam, leżała w jakiejś dziurze pod ziemią, praktycznie rzecz biorąc, martwa aż do zmroku.
Otrząsnęłam się z tych przykrych myśli, wstałam, posprzątałam trochę w łazience i ubrałam się. Postanowiłam policzyć zalety swego związku.
Bill naprawdę się o mnie troszczył. Było to cudowne, choć też nieco niepokojące, ponieważ nie wiedziałam, jak bardzo mnie kocha.
Seks z nim był absolutnie wspaniały. Nigdy nie śniłam, że będzie mi tak świetnie.
Jako dziewczyny wampira na pewno nikt nie będzie mnie zaczepiał. Wszystkie męskie dłonie, które poklepywały mnie czasem w niechcianych pieszczotach, teraz pozostaną na kolanach właścicieli. Jeśli morderca mojej babci czekał wtedy na mnie, zapewne nie zaryzykuje drugiej próby, wiedząc, że chroni mnie wampir.
Poza tym przy Billu mogłam się całkowicie odprężyć. Wysoce sobie ceniłam ten luksus relaksu. Nie musiałam się przejmować stawianiem mentalnych blokad. I nie dowiem się niczego, czego Bill sam mi nie powie.
Bezcenny spokój.
W tym kontemplacyjnym nastroju zeszłam po schodach i ruszyłam do mojego samochodu.
Zdumiał mnie widok pikapa Jasona.
W tej chwili nie miałam ochoty na rozmowę z bratem. Niechętnie powlokłam się do okna kierowcy.
– Widzę, że to prawda – powiedział Jason. Wręczył mi pełen kawy styropianowy kubek z Grabbit Kwik. – Wsiądź ze mną do auta. – Wsiadłam, zadowolona z kawy, lecz ostrożna. Natychmiast postawiłam mentalną blokadę, na którą zupełnie nie miałam ochoty. Spokój prysł. – Nie mogę ci robić wymówek – oznajmił w zadumie – skoro w ostatnich latach żyję w taki sposób… Z tego, co wiem, wampir to twój pierwszy facet. Zgadza się? – Kiwnęłam głową. – Dobrze cię traktuje? – Znów kiwnęłam głową. – Muszę ci coś powiedzieć.
– W porządku.
– Ubiegłej nocy zabito wujka Bartletta.
Gapiłam się na brata nad parą wydobywającą się spod częściowo podniesionej przykrywki kubka z kawą.
– Nie żyje – zastanowiłam się głośno, równocześnie usiłując zrozumieć. Od dawna nie myślałam o nim tak dużo jak wczoraj, a dziś słyszę, że został zamordowany.
– Tak.
– Och. – Wyjrzałam przez okno na różowy horyzont i odkryłam, że ogarnia mnie… nadpływające powoli… poczucie wolności. Człowiek, którego się bałam i nienawidziłam, człowiek, który znajdował przyjemność w tym, co mnie odrzucało i co uważałam za chore… nie żył! Zrobiłam głęboki wdech. – Mam nadzieję, że się smaży w piekle – warknęłam. – Mam nadzieję, że ilekroć pomyśli o tym, co mi zrobił, jakiś demon kłuje go w dupę widłami.
– Boże, Sookie!
– Facet nigdy nie próbował niczego z tobą.
– Masz cholerną rację!
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic, Sookie! Ale wuj nigdy nie molestował żadnej innej osoby poza tobą. Ja przynajmniej o niczym nie słyszałem…
– Bzdura! Molestował również ciocię Lindę.
Twarz Jasona znieruchomiała z szoku. W końcu coś do niego dotarło,
– Babcia ci to powiedziała?
– Tak.
– Mnie nigdy tego nie mówiła.
– Wiedziała, że kochasz wuja i przykro ci, że nie możesz go widywać. Nie chciała jednak zostawiać go z tobą samego, ponieważ nie miała stuprocentowej pewności, czy lubi wyłącznie dziewczynki.
– Widziałem się z nim parę lat temu.
– Tak? – Nie miałam o tym pojęcia. Babcię prawdopodobnie ta informacja także by zaskoczyła.
– Widzisz, Sookie, był już stary. I taki chory. Miał kłopoty z prostatą, bardzo osłabł i chodził o lasce.
– Trudniej mu zapewne było dogonić pięciolatkę.
– Przestań!
– Jasne! Jak mogłam coś takiego powiedzieć?! – Obrzuciliśmy się piorunującymi spojrzeniami. – No i cóż mu się przydarzyło? – spytałam w końcu z niechęcią w głosie.
– Ktoś włamał się do jego domu zeszłej nocy.
– Tak? I co?
– I wuj skręcił sobie kark. Włamywacz zrzucił go ze schodów.
– W porządku. Więc teraz wiem. Jadę do domu. Muszę wziąć prysznic i przygotować się do pracy.
– Nic więcej nie powiesz?
– A cóż mogłabym jeszcze powiedzieć?
– Nie spytasz o pogrzeb?
– Nie.
– Nie chcesz znać jego ostatniej woli?
– Nie.
Gwałtownie rozłożył ręce.
– No dobrze – stwierdził, jakby walczył o coś ze mną i odkrył, że nie ustąpię.
– No dalej? O co chodzi? – spytałam.
– O nic. Po prostu umarł nasz wuj. Sądziłem, że jest to wystarczający powód.
– Właściwie masz rację – zauważyłam, otwierając drzwi pikapa i wysiadając. – Jest wystarczający. – Oddałam mu kubek. – Dzięki za kawę, braciszku.
Dopiero gdy dotarłam do pracy, złożyłam w całość wszystkie fakty!
Wycierałam akurat jakąś szklankę i właściwie nie myślałam o wuju Bartletcie, kiedy nagle straciłam wszelką siłę w palcach.
– Jezu Chryste, pasterzu z Judei – mruknęłam, patrząc na rozbite szkło u moich stóp. – Bill go zabił.
Nie wiem, skąd się wzięła moja pewność, ale byłam co tego przekonana – od sekundy, w której myśl ta przemknęła mi przez głowę. Może na wpół śpiąca słyszałam w nocy, jak Bill wystukuje jakiś numer? Może ostrzegła mnie wcześniej mina mojego wampira, gdy opowiedziałam mu o wujku Bartletcie?
Zastanowiłam się, czy Bill zapłacił jakiemuś wampirowi gotówką, czy też odwdzięczył mu się w naturze.
Do końca zmiany pracowałam w oszołomieniu. Nie mogłam nikomu zwierzyć się ze swoich podejrzeń, nie mogłam nawet powiedzieć, że jestem chora, ponieważ ludzie zaczęliby pytać, co dokładnie mi dolega. Do nikogo się więc nie odzywałam, tylko pracowałam. Skupiałam się wyłącznie na kolejnych zamawianych napojach, które musiałam przynosić. Po drodze do domu starałam się o niczym nie myśleć, trzeba było jednak stawić czoło faktom.
Byłam wkurzona.
Wiedziałam na sto procent, że Bill w swoim bardzo długim życiu zabił przynajmniej jednego człowieka. Kiedy był młodym wampirem, potrzebował mnóstwo krwi, zanim więc zdobył kontrolę nad własnymi potrzebami na tyle, by wystarczył mu łyczek tutaj, łyczek tam (czyli gdy już nie musiał zabijać osób, których krew ssał), zabił – jak mi powiedział – jednego czy dwóch nieszczęśników. Wykończył też Rattrayów. Ale wtedy ratował mnie, gdyż na pewno nie przeżyłabym ich nocnej napaści na tyłach „Merlotte’a”. Te dwa trupy bez wahania mu wybaczyłam.
Dlaczego zatem nie potrafiłam przymknąć oczu na zamordowanie wujka Bartletta? Czym się ta śmierć różniła od tamtych? Wuj również mnie skrzywdził, strasznie mnie skrzywdził, zmieniając moje i tak trudne dzieciństwo w prawdziwy koszmar. Czy nie poczułam ulgi, a nawet zadowolenia na wiadomość, że znaleziono go martwego? Czy moja odraza wobec interwencji Billa nie zalatywała najgorszego rodzaju hipokryzją?
Tak. Nie?
Zmęczona i niewiarygodnie zmieszana usiadłam na stopniach prowadzących na ganek mojego domu i otoczywszy rękoma kolana, trwałam nieruchomo w ciemnościach. Świerszcze śpiewały w wysokiej trawie. Bill zjawił się tak cicho i nieoczekiwanie, że w ogóle go nie usłyszałam. W jednej minucie byłam sama z nocą, a w następnej mój wampir siedział na schodach obok mnie.
– Co chcesz robić dziś wieczorem, Sookie?
Otoczył mnie ramieniem.
– Och, Billu – mój głos był ciężki od rozpaczy. Ręka wampira opadła. Nie spojrzałam mu w twarz, tak czy owak nie zobaczyłabym jej w mroku. – Nie powinieneś był tego robić. – Najwyraźniej nie zamierzał zaprzeczać. – Cieszę się, że on nie żyje, Bill. Ale nie mogę…
– Sądzisz, że zraniłbym cię kiedykolwiek, Sookie? – spytał spokojnie tonem osobliwie szeleszczącym. Skojarzyło mi się to z odgłosem człowieka idącego przez suchą trawę.
– Nie. Może to dziwne, uważam jednak, że nie zraniłbyś mnie, nawet gdybyś naprawdę się na mnie wściekł.
– Zatem…?
– Mam wrażenie, Billu, że chodzę z Ojcem Chrzestnym… z szefem mafii. Będę się teraz bała cokolwiek ci powiedzieć. Nie jestem przyzwyczajona, by ktoś rozwiązywał w ten sposób moje problemy.
– Kocham cię.
Wyznanie to padło z jego ust po raz pierwszy. Wypowiedział je głosem cichym, niemal szeptem.
– Naprawdę, Billu? – Nadal nie podnosiłam głowy, czoło przyciskałam ciągle do kolan.
– Tak, naprawdę kocham cię.
– Musisz mi więc pozwolić przeżyć moje życie po swojemu, Billu. Nie możesz go dla mnie zmieniać.
– Chciałaś, żebym cię obronił, kiedy Rattrayowie cię bili.
– Punkt dla ciebie. Tyle że wtedy mieliśmy do czynienia z jawną napaścią, a ja mówię o moim codziennym życiu. Czasem będę się wściekać na różnych ludzi, ludzie zaś będą się złościć na mnie. To normalne. Nie mogę za każdym razem martwić się, że kogoś zabijesz. Nie potrafię żyć w ten sposób, kochanie. Rozumiesz, co mówię?
– Kochanie? – powtórzył.
– Ja także cię kocham – odparłam. – Nie wiem dlaczego, ale cię kocham. Mam ochotę nazywać cię wszystkimi miłosnymi, pieszczotliwymi słowami, nawet jeśli brzmią głupio, gdy określa się nimi wampira. Chcę ci mówić, że jesteś moim maleństwem, że będę cię kochać, aż się razem zestarzejemy i osiwiejemy… chociaż to się wcale nie zdarzy. Wiem, że nie jesteś człowiekiem, Billu. Wciąż napotykam na jakiś mur, kiedy próbuję ci wyznać, że cię kocham… – Zamilkłam. Wszystko już wykrzyczałam.
– Kryzys pojawił się szybciej, niż sądziłem – oświadczył wampir. Świerszcze wznowiły śpiew. Słuchałam ich przez długi moment.
– Tak.
– Co teraz, Sookie?
– Muszę mieć trochę czasu.
– Aby…?
– Aby zdecydować, czy miłość warta jest cierpienia.
– Sookie, gdybyś wiedziała, jak odmiennie smakujesz i jak bardzo pragnę cię chronić…
Wnosząc z tonu Billa, chodziło mu o jakieś niezwykłe miłe i czułe doznania.
– Dziwnym trafem – oznajmiłam – podobnie myślę o tobie. Muszę jednak żyć tutaj i muszę pozostać sobą. Powinniśmy ustalić pewne zasady i reguły, których nie wolno nam będzie łamać.
– Co zatem zrobimy teraz?
– Ja będę myśleć, ty zaś żyj, tak jak żyłeś, zanim mnie spotkałeś.
– Zastanawiam się, czy potrafię egzystować wśród ludzi. Pewnie czasem skorzystam z czyjejś krwi, zamiast tej przeklętej syntetycznej.
– Wiem, że będziesz pić krew innych osób… nie tylko moją. – Bardzo się starałam mówić spokojnym głosem.
– Proszę jednak, nie wiąż się z nikim stąd, z nikim, kogo muszę spotykać. Nie zniosłabym tego. Wiem, że nie powinnam cię o to prosić, ale proszę.
– Jeśli ty nie będziesz się umawiać z innymi, ja nie pójdę z nikim do łóżka.
– Nie będę się umawiać. – Złożenie tej obietnicy wydało mi się niezwykle łatwe.
– Będziesz miała coś przeciwko temu, że przyjdę czasem do baru?
– Ależ nie. Nie powiem nikomu, że się rozstaliśmy. Zresztą wcale się nie rozstajemy.
Bill pochylił się, przyciskając swoje ciało do mojego.
– Pocałuj mnie – szepnął.
Zadarłam głowę i nasze wargi się spotkały. Miałam wrażenie, że ogarnia mnie niebieski ogień, nie gorące pomarańczowoczerwone płomienie, lecz właśnie zimny niebieski ogień. Sekundę później wampir zaczął mnie dotykać, a po minucie ja zaczęłam dotykać jego ciała. Czułam, jak moje ciało staje się bezkostne i bezwładne. Oderwałam się z westchnieniem.
– Och, nie możemy, Bill.
Usłyszałam, że głośno wciąga powietrze.
– Oczywiście, że nie możemy, skoro się rozdzielamy – potwierdził cicho, lecz chyba nie wierzył, że mówię poważnie. – Jasne, że nie powinniśmy się całować. Co najwyżej powinienem rzucić cię na ganek i pieprzyć, aż zemdlejesz.
Kolana naprawdę mi się trzęsły. Jego umyślnie szorstkie słownictwo kontrastujące z lodowatym, a równocześnie słodkim głosem, straszliwie spotęgowało moją tęsknotę. Powstanie z miejsca i jazda do domu wymagały ode mnie całego mojego opanowania.
Udało mi się. Odjechałam.
W następnym tygodniu zaczęłam żyć bez babci i bez Billa. Ciężko pracowałam nocami. Po raz pierwszy w moim życiu zachowywałam dodatkową ostrożność i dokładnie przekręcałam wszystkie zamki. Gdzieś czaił się morderca, a ja nie miałam już swojego potężnego obrońcy. Rozważałam zakup psa, nie potrafiłam jednak wybrać rasy. Chroniła mnie tylko moja kotka Tina – w tym sensie, że zawsze reagowała, kiedy ktoś przechodził bardzo blisko domu.
Od czasu do czasu dzwonił do mnie prawnik babci, informując o postępach w likwidacji jej majątku. Zadzwonił do mnie też prawnik Bartletta. Wuj zostawił mi dwadzieścia tysięcy dolarów; jak na niego była to wielka suma. O mało nie odrzuciłam spadku. Ale zastanowiłam się, przyjęłam pieniądze i przekazałam je miejscowemu ośrodkowi zdrowia psychicznego; miały zostać użyte na medyczną i psychologiczną pomoc dzieciom, które padły ofiarą molestowania i gwałtu.
W centrum ucieszyli się z dotacji.
Brałam witaminy, całe ich stosy, gdyż cierpiałam na lekką anemię. Piłam też mnóstwo płynów i jadłam sporo białka.
Jadłam też tyle, ile chciałam, czosnku, którego Bill nie tolerował. Twierdził wcześniej, że czosnek wydziela się przez pory mojej skóry i narzekał nawet wtedy, gdy jadłam chleb czosnkowy do spaghetti z sosem mięsnym.
Spałam, spałam i spałam. Póki pracowałam do późna, a później spędzałam czas z wampirem, stale byłam niedospana.
Po trzech dniach Czułam się znacznie lepiej, szczególnie fizycznie. Wydawało mi się, że jestem nieco silniejsza.
Zaczęłam się interesować tym, co się działo wokół mnie.
Od razu zauważyłam, że mieszkańcy gminy naprawdę wściekają się na wampiry, które zagnieździły się w Monroe. Diane, Liam i Malcolm objeżdżali bary w tym rejonie, najwidoczniej próbując uniemożliwić innym wampirom przystosowanie się do życia wśród ludzi. Zachowywały się skandalicznie, a często bywały wręcz agresywne. Przy wyczynach tej trójki eskapady studentów Louisiana Tech wyglądają na dziecinną zabawę.
Wampiry wyraźnie nie miały pojęcia, na co się narażają. Uderzyła im do głów wolność uzyskana dzięki opuszczeniu trumien. Prawo do legalnej egzystencji zniosło ich liczne ograniczenia, lecz odebrało im najprawdopodobniej także rozwagę i ostrożność. Malcolm podgryzał jakiegoś barmana w Bogaloosas, Dianę tańczyła nago w Farmerville, Liam omamił nieletnią z Shongaloo; spotykał się również z jej matką. Ssał krew obu i żadnej nie skasował wspomnień.
Pewnej czwartkowej nocy w „Merlotcie” zauważyłam, że Rene rozmawia z Mike’em Spencerem, przedsiębiorcą pogrzebowym. Zamilkli, gdy się zbliżyłam, co naturalnie przyciągnęło moją uwagę. Weszłam więc w umysł Mike’a i odkryłam, że grupa okolicznych mężczyzn zamierza spalić wampiry z Monroe.
Nie wiedziałam, co zrobić. Tych troje może nie było przyjaciółmi Billa, ale coś ich z nim przecież łączyło. Z drugiej strony brzydziłam się Malcolmem, Diane i Liamem tak samo, jak wszyscy mieszkańcy gminy. Poza tym… rany, julek!… skoro już wiedziałam, nie mogłam po prostu zapomnieć o planowanym morderstwie i spokojnie sobie żyć dalej.
A może była to tylko pijacka gadka w barze. Postanowiłam to sprawdzić i zaczęłam czytać myśli innych gości „Merlotte’a”. Ku mojej konsternacji, wielu mężczyzn wokół mnie myślało o podpaleniu wampirzego gniazda. Nie zdołałam niestety wyśledzić pomysłodawcy, odniosłam jednak wrażenie, że „trucizna” wypłynęła z jednego umysłu i zakaziła wszystkie inne.
Nie istniał żaden dowód, że Maudette, Dawn i moją babcię zabił wampir. Podobno – jak głosiła plotka – raport koronera wykazał coś przeciwnego. Wampiry z Monroe wszakże zachowywały się okropnie, toteż ludzie postanowili je o coś obwinić i pragnęli się ich pozbyć. A ponieważ Maudette i Dawn zostały pogryzione i często bywały w barach dla wampirów, no cóż… mieszkańcy Bon Temps połączyli wszystkie fakty i znaleźli sobie doskonały pretekst do zabójstwa.
Bill przyszedł do baru siódmej nocy, gdy pracowałam sama. Zupełnie nagle zjawił się przy tym samym co zwykle stoliku. Był w towarzystwie chłopca, który wyglądał na jakieś piętnaście lat i także był wampirem,
– Sookie, to Harlen Ives z Minneapolis – zagaił Bill, zwyczajnie przedstawiając dzieciaka.
– Harlen – powiedziałam i skinęłam głową. – Miło mi cię poznać.
– Sookie – rzucił, skłaniając głowę.
– Harlen podróżuje z Minnesoty do Nowego Orleanu – wyjaśnił Bill gawędziarskim tonem.
– Jadę na wakacje – wyjaśnił nastolatek. – Od lat chciałem odwiedzić Nowy Orlean. Na pewno wiesz, że to dla nas prawdziwa mekka.
– Och… no tak – przyznałam, usiłując mówić spokojnie.
– Istnieje numer, pod który można zadzwonić – ciągnął Harlen. – Zostajesz wtedy prawdziwym mieszkańcem albo wynajmujesz…
– Trumnę? – spytałam pogodnie.
– No cóż, tak.
– Wy to macie życie – zażartowałam z najszerszym uśmiechem. – Co mogę wam przynieść? Zdaje mi się, że Sam odnowił zapasy krwi. Napijesz się, Bill? Mamy A Rh minus albo O Rh plus.
– Och, wezmę chyba A Rh minus – odparł Bill, wymieniwszy spojrzenia ze swoim młodym towarzyszem.
– Zaraz przyniosę! – Poszłam do lodówki za kontuarem, wyjęłam dwie butelki z krwią, zdjęłam wieczka i przyniosłam buteleczki na tacy. Przez cały czas się uśmiechałam, dokładnie tak samo jak zawsze.
– Wszystko w porządku, Sookie? – spytał mój wampir bardziej naturalnym głosem, kiedy stawiałam napoje.
– Oczywiście, Billu – odrzekłam wesoło. Miałam ochotę rozbić mu tę butelkę na głowie. Harlen, phi, też coś. Pewnie zanocuje u Billa. No i dobrze!
– Harlen chciałby później pojechać odwiedzić Malcolma – poinformował mnie Bill, kiedy przyszłam po puste butelki i spytałam, czy przynieść następne.
– Jestem pewna, że Malcolm bardzo chętnie się spotka z Harlenem – palnęłam, próbując nie brzmieć jak suka, chociaż tak się czułam.
– Och, Bill jest naprawdę cudowny – oświadczył nastolatek, uśmiechając się do mnie i pokazując kły. Bez wątpienia umiał sobie radzić z takimi jak ja. – Ale Malcolm jest prawdziwą legendą!
– Uważaj – warknęłam w stronę Billa. Chciałam mu powiedzieć, jakie niebezpieczeństwo grozi trójce wampirów z Monroe, choć nie sądziłam, by ludzie zbyt szybko obrócili swe zamiary w czyn. Nie chciałam wyjaśniać moich podejrzeń w szczegółach, skoro z Billem siedział Harlen, który mrugał pięknymi błękitnymi oczyma i wyglądał jak młodziutki symbol seksu. – Lepiej akurat teraz nie spotykać się z tą trójką – dodałam po chwili. Nie było to chyba zbyt skuteczne ostrzeżenie.
Bill zerknął na mnie zaintrygowany, ja zaś odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
Szybko zaczęłam żałować swego zachowania i żałowałam go gorzko.
Po wyjściu Billa i Harlena w barze podjęto rozmowy na temat planowanego podpalenia. Odnosiłam wrażenie, że ktoś specjalnie podjudza zebranych, niestety mimo wysiłków nie mogłam wykryć prowokatora. Podsłuchiwałam zarówno mentalnie, jak i dosłownie, jednak bez rezultatów. Do „Merlotte’a” przyszedł Jason. Przywitaliśmy się, lecz niezbyt ciepło. Prawdopodobnie brat nie wybaczył mi mojej reakcji na śmierć wujka Bartletta.
Wcale wszakże o tym nie myślał, całkowicie się bowiem skupiał na próbie zaciągnięcia do łóżka Liz Barrett. Liz była nawet młodsza ode mnie, miała krótkie kasztanowe loczki, duże brązowe oczy i niespodziewanie poważne podejście do samej siebie, w czym wydawała się przypominać Jasona. Gdy ich pożegnałam (wypili duży dzban piwa), uświadomiłam sobie, że poziom gniewu w barze wzmógł się tak bardzo, iż projekt podpalenia zaczął nabierać naprawdę realnych kształtów.
Szczerze się zaniepokoiłam.
Z każdą minutą ludzie coraz bardziej się podkręcali. Było teraz mniej kobiet, a więcej mężczyzn. Wielu przechodziło od stolika do stolika. Coraz szybciej pili. Mnóstwo mężczyzn stało, zamiast siedzieć. Spotkanie nie wyglądało wprawdzie jak zebranie czy wiec, a plany nadal przekazywano sobie szeptem. Nikt na przykład nie wskoczył na bar i nie wrzasnął: „No więc co, chłopaki? Będziemy znosić obecność tych potworów wśród nas? Do zamku!” czy coś w tym rodzaju. Jakiś czas później ludzie zaczęli wychodzić. Nie rozjechali się jednakże do domów, ale stali w grupkach na parkingu. Wyjrzałam przez jedno z okien i potrząsnęłam głową. Sytuacja robiła się poważna.
Sam również się denerwował.
– Co myślisz? – spytałam go i zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy tego wieczoru powiedziałam do niego coś innego niż: „Daj mi dzban” albo „Zrób mi jeszcze jedną margaritę”.
– Myślę, że postanowili działać – odparł. – Tyle że teraz nie pojadą do Monroe. Wampiry nie kładą się prawie do świtu.
– Gdzie jest ich dom, Sam?
– Z tego, co zrozumiałem, gdzieś na peryferiach Monroe… od zachodniej strony… Innymi słowy, najbliżej nas – wyjaśnił. – Ale nie wiem tego na pewno.
Po zamknięciu baru jechałam do domu, niemal spodziewając się Billa na moim podjeździe. Bardzo chciałam mu powiedzieć, co się święci.
Nie było go, a ja wolałam nie jechać do jego domu. Długo się wahałam, w końcu wystukałam jego numer, lecz połączyłam się tylko z automatyczną sekretarką. Zostawiłam wiadomość. Nie miałam pojęcia, pod jakim nazwiskiem mogłabym znaleźć w książce numer telefonu wampirów z Monroe, o ile w ogóle miały telefon.
Kiedy zdjęłam buty i biżuterię… całe to srebro, przeciwko tobie, Bill!… nadal się martwiłam, choć niezbyt mocno. Położyłam się do łóżka i szybko zasnęłam – w sypialni, która należała teraz do mnie. Światło księżyca wpływało przez otwarte żaluzje, tworząc na podłodze dziwaczne cienie. Gapiłam się na nie jednak zaledwie minutkę przed zaśnięciem. Tej nocy nie obudził mnie telefon, więc Bill nie oddzwonił.
Telefon zadzwonił dopiero wcześnie rano, już po świcie.
– Co? – spytałam oszołomiona, przyciskając słuchawkę do ucha. Spojrzałam na zegar. Była siódma trzydzieści.
– Spalili gniazdo wampirów – oznajmił Jason. – Mam nadzieję, że twojego tam nie było.
– Co takiego? – spytałam, tym razem w panice.
– Spalili dom wampirów w pobliżu Monroe. Zaraz po świcie. Callista Street, na zachód od Archer.
Przypomniałam sobie, że Bill zamierzał zabrać tam Harlena. Czy został tam?
– Nie – warknęłam zdecydowanym tonem.
– Niestety to prawda.
– Muszę teraz wyjść – odburknęłam i odłożyłam słuchawkę.
W jaskrawym świetle słonecznym dostrzegłam dym. Jego wstęgi szpeciły niebieskie niebo. Zwęglone drewno wyglądało jak skóra aligatora. Pojazdy straży pożarnej i przedstawicieli prawa parkowały bezładnie na trawniku dwupiętrowego budynku. Za żółtą taśmą stała grupka gapiów.
Resztki czterech trumien stały obok siebie na przypalonej trawie. Zauważyłam też torbę na zwłoki. Ruszyłam ku nim, ale tak powoli, że szłam i szłam, a niemal się nie zbliżałam. Czułam się jak we śnie, w którym wbrew wszelkim wysiłkom nie sposób dotrzeć do celu.
Ktoś chwycił mnie za rękę i usiłował zatrzymać. Teraz nie przypomnę sobie, co odpowiedziałam, lecz pamiętam czyjąś przerażoną twarz. Powlokłam się przez rumowisko, wdychając swąd zwęglonych i mokrych przedmiotów. Ten zapach nie opuści mnie chyba do końca życia.
Dotarłam do pierwszej trumny i zajrzałam do środka.
Resztki wieka nie chroniły zawartości przed światłem. Słońce wspinało się coraz wyżej i za chwilę jego promienie zaczną całować straszne szczątki spoczywające na rozmokłym, białym jedwabiu.
Czy to był Bill? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Trup rozpadał się stopniowo, wręcz na moich oczach. Małe kawałki odpadały płatami i wzlatywały porywane przez wiatr albo znikały w maleńkich smugach dymu w miejscach, gdzie słoneczne snopy dotknęły ciała.
Każda trumna zawierała podobne okropności.
Sam stanął przy mnie.
– Nazwałbyś to morderstwem? – spytałam.
Potrząsnął głową.
– Po prostu nie wiem, Sookie. W sensie prawnym, zabijanie wampirów jest morderstwem. W tym przypadku dodatkowo musiałabyś udowodnić podpalenie, choć pewnie nie byłoby to szczególnie trudne. – Oboje czuliśmy woń benzyny. Wokół domu chaotycznie kręcili się ludzie, którzy coś do siebie krzyczeli. Ich działania nie wyglądały mi na poważne śledztwo w sprawie zbrodni. – Jednak te zwłoki, Sookie… – Sam wskazał na czarną torbę w trawie. – To był prawdziwy człowiek i trzeba ustalić przyczynę jego śmierci. Prawdopodobnie nikt z tłumu nie brał pod uwagę możliwości, że w domu znajduje się istota ludzka. Może podpalacze w ogóle nie zastanawiali się, co robią.
– A dlaczego ty tu jesteś, Sam?
– Z twojego powodu – odparł po prostu.
– Przez cały dzień nie dowiem się, czy wśród zabitych był Bill.
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę.
– Co mam robić do końca dnia? Jak mogę czekać?
– Może weź jakieś leki – zasugerował. – Na przykład pigułki na sen albo na uspokojenie?
– Nie trzymam takich prochów – odparłam. – Zawsze bez kłopotu zasypiam.
Ta rozmowa stawała się coraz dziwniejsza. Nagle uznałam, że nie mam mojemu szefowi nic więcej do powiedzenia.
Stanął przede mną jakiś wielki przedstawiciel lokalnego prawa. Pocił się w gorącym poranku i wyglądał, jakby był na nogach od wielu godzin. Może pracował na nocnej zmianie i musiał zostać, gdy usłyszał o pożarze.
Gdy znani mi ludzie podpalili ten dom!
– Znała pani tych ludzi?
– Tak, spotkałam kiedyś te osoby.
– Potrafi pani zidentyfikować szczątki?
– Kto mógłby coś takiego zidentyfikować? – spytałam z niedowierzaniem.
Ciała niemal już zniknęły, stały się bezpłciowe i nadal się rozpadały.
Posłał mi zniechęcone spojrzenie.
– Zgadza się, proszę pani. Chodzi mi o człowieka.
– Zerknę – powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Nie potrafiłam zapanować nad zwyczajem ciągłego pomagania wszystkim wokół… Policjantowi chyba przeniknęło przez głowę, że mogę się rozmyślić, gdyż natychmiast klęknął na osmalonej trawie i rozpiął zamek torby. Okopcona twarz wewnątrz należała do dziewczyny, której nigdy nie spotkałam. W myślach podziękowałam Bogu. – Nie znam jej – powiedziałam i poczułam, że uginają się pode mną kolana. Mój szef złapał mnie, zanim upadłam. Musiałam się o niego oprzeć. – Biedna dziewczyna – szepnęłam. – Sam, nie wiem, co robić.
Współpraca z policją zabrała mi sporą część dnia. Funkcjonariusze pytali, co wiem o wampirach, do których należał zniszczony budynek. Opowiedziałam im, lecz nie wniosłam zbyt dużo do śledztwa. Malcolm, Diane, Liam… Skąd pochodzili? Ile mieli lat? Dlaczego osiedlili się w Monroe? Kim byli ich prawnicy? Skąd miałabym wiedzieć takie rzeczy? Nigdy nie byłam też w ich domu.
Kiedy mój rozmówca, kimkolwiek był, odkrył, że poznałam ich przez Billa, chciał się dowiedzieć, gdzie jest Bill i jak można się z nim skontaktować.
– Może jest właśnie tam – zauważyłam, wskazując na czwartą trumnę. – Nie ustalę tego aż do zmroku. – Moja ręka sama się podniosła i przykryła mi usta.
Wtedy jeden ze strażaków wybuchnął śmiechem, a jego towarzysz mu zawtórował.
– Smażone wampiry z Południa! – zawołał niższy z nich do mężczyzny, który mnie przesłuchiwał. – Mamy tu smażone luizjańskie wampiry!
Gdy kopnęłam faceta, od razu przestał uważać swoją wypowiedź za tak cholernie zabawną. Sam odciągnął mnie od nieszczęśnika, a mój rozmówca chwycił strażaka, na którego napadłam. Wrzeszczałam jak potępiona i ruszyłabym na niego znów, gdyby mój szef mnie puścił.
Ale nie puścił. Nie zwalniając uścisku, zaciągnął mnie do mojego samochodu. Pomyślałam nagle, jak zawstydzona byłaby moja babcia, widząc, że krzyczę na urzędnika państwowego i atakuję go fizycznie. Pod wpływem tej wizji moja szaleńcza wrogość pękła niczym przekłuty igłą balonik. Pozwoliłam, by Sam wepchnął mnie na siedzenie pasażera. Nie protestowałam też, kiedy uruchomił samochód i zaczął go wycofywać. W zupełnej ciszy odwiózł mnie do domu.
Dotarliśmy tam bardzo szybko. Była dopiero dziesiąta rano. O tej porze roku do zmroku zostało jeszcze przynajmniej dziesięć godzin.
Sam poszedł odbyć kilka rozmów telefonicznych, ja natomiast siedziałam nieruchomo na kanapie i wpatrywałam się przed siebie. Po pięciu minutach mój szef wrócił do salonu.
– Chodź, Sookie – polecił szybko. – Twoje żaluzje są brudne.
– Co?
– Żaluzje. Jak mogłaś je doprowadzić do podobnego stanu?
– Co takiego?!
– Wyczyścimy je. Przynieś wiadro, trochę amoniaku i jakieś szmaty. I zrób kawę.
Wykonałam jego polecenie bardzo powoli i ostrożnie, a towarzyszył mi osobliwy przestrach, że mogę wyschnąć i wyparować jak ciała w trumnach.
Do chwili, gdy wróciłam z wiadrem i szmatami, Sam zdążył już zdjąć zasłony z okien w salonie.
– Gdzie masz pralkę?
– Tam z tyłu, za kuchnią – bąknęłam, wskazując.
Mój szef odszedł do łazienki z naręczem zasłon. Babcia wyprała je niecały miesiąc temu, z okazji wizyty Billa. Nic jednak nie powiedziałam.
Opuściłam jedną z żaluzji, zamknęłam ją i zaczęłam myć. Po wyczyszczeniu wszystkich żaluzji umyliśmy okna. W połowie poranka zaczęło padać, więc i tak nie moglibyśmy wyjść na zewnątrz. Sam wziął szczotkę na długiej rączce i zdjął pajęczyny z narożników wysokiego sufitu, ja zaś wytarłam listwy przypodłogowe. Później mój szef zdjął lustro znad obramowania kominka i odkurzył części, których nie mogliśmy dosięgnąć, po czym wyczyściliśmy całe lustro i ponownie je powiesiliśmy. Wyszorowałam stary marmurowy kominek, aż nie został nawet ślad po zimowym ognisku, a nad kominkiem umieściłam ładny obrazek przedstawiający kwiaty magnolii. Wyczyściłam ekran telewizora i kazałam Samowi podnieść odbiornik, abym mogła odkurzyć pod spodem. Włożyłam wszystkie filmy wideo do pudełek i nakleiłam etykietki. Zdjęłam z kanapy poduszki i za pomocą odkurzacza usunęłam brud, który zebrał się pod nią, przy okazji znajdując dolara i pięć centów w monetach. Odkurzyłam też dywan i wytarłam mopem drewnianą podłogę.
Przeszliśmy do jadalni i wypolerowaliśmy wszystko, co można było wypolerować. Gdy drewno stołu i krzeseł błyszczało, Sam spytał mnie, kiedy ostatnio czyściłam srebra babci.
Nigdy ich nie czyściłam. Otworzyliśmy bufet i odkryliśmy, że istotnie trzeba je wyczyścić, zanieśliśmy je więc do kuchni, znaleźliśmy środek do srebra i wszystko wypolerowaliśmy. Słuchaliśmy radia, po pewnym czasie jednak zdałam sobie sprawę, że mój towarzysz wyłączał je za każdym razem, kiedy zaczynały się wiadomości.
Sprzątaliśmy przez cały dzień. I cały dzień padało. Sam odzywał się do mnie rzadko, wyłącznie przekazując mi następne zadanie.
Pracowałam bardzo ciężko. Oboje ciężko pracowaliśmy.
Tyraliśmy aż do zmroku. Miałam teraz najczystszy dom w gminie Renard.
– Znikam już, Sookie – oświadczył Sam. – Myślę, że chcesz zostać sama.
– Tak – przyznałam. – Podziękuję ci kiedyś, ale teraz nie mogę. Uratowałeś mnie dziś…
Poczułam jego wargi na swoim czole, a potem, minutę później, usłyszałam odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Usiadłam przy stole; ciemność zaczęła wypełniać kuchnię. Gdy już prawie nic nie widziałam, wyszłam na zewnątrz. Wzięłam z sobą dużą latarkę.
Nie miało dla mnie znaczenia, że nadal pada.
Miałam na sobie dżinsową sukienkę bez rękawów i sandały – rzeczy, które włożyłam rano, po telefonie Jasona.
Stałam w ulewnym, ciepłym deszczu, włosy lepiły mi się do czaszki, wilgotna sukienka obcisłe przylegała do skóry. Skręciłam w lewo do lasu i ruszyłam między drzewa. Początkowo szłam powoli i ostrożnie, lecz uspokajający wpływ Sama stopniowo znikał, toteż po pewnym czasie ruszyłam biegiem. Gałęzie szarpały moje policzki, cierniste krzewy drapały mi nogi. Wypadłam z lasu i zaczęłam pędzić przez cmentarz; snop światła z latarki huśtał się przede mną. Wcześniej kierowałam się do domu po drugiej stronie cmentarza, czyli domu Comptonów. Później jednak pomyślałam, że Bill prawdopodobnie ukrywa się gdzieś tutaj, na tych sześciu akrach ziemi skrywającej wypełnione kośćmi trumny. Stanęłam w centrum najstarszej części cmentarza. Otaczały mnie pomniki i skromne nagrobki, towarzyszyli mi zmarli.
– Billu Compton! – krzyknęłam. – Wyjdź natychmiast!
Odwracałam się to w prawo, to w lewo, usiłując coś dojrzeć w prawie całkowitych ciemnościach. Wiedziałam, że nawet jeśli nie zdołam dojrzeć mojego wampira, on na pewno zobaczy mnie…
O ile oczywiście mógł jeszcze widzieć, o ile jego ciało nie było jednym z tych sczerniałych, rozpadających się okropności, na które patrzyłam przed domem pod Monroe…
Nie dotarł do mnie żaden dźwięk. Nic się nie ruszało, słyszałam jedynie odgłosy ulewnego deszczu.
– Bill! Bill! Wychodź! – Po prawej stronie raczej wyczułam, niż usłyszałam jakiś ruch. Zwróciłam w tym kierunku snop latarki. Obok mnie poruszyła się czerwonawa ziemia i na moich oczach wystrzeliła z niej biała ręka. Zwały ziemi podnosiły się i osypywały na boki. W końcu powstała jakaś postać. – To ty, Bill?
Postać obróciła się w moją stronę. Wampir, pokryty czerwonawymi smugami i z włosami pełnymi grudek ziemi, zrobił niezdecydowany krok w moim kierunku.
Nie potrafiłam do niego podejść.
– Sookie – odezwał się. Był już dość blisko mnie. – Dlaczego tu jesteś? – Po raz pierwszy chyba przemawiał głosem zdezorientowanym i niepewnym. Musiałam mu powiedzieć, ale nie mogłam otworzyć ust. – Kochana? – Kolana znowu się pode mną ugięły i po chwili zupełnie niespodziewanie klęknęłam w rozmokłą trawę.
– Co się stało, kiedy spałem? – Opadł obok mnie. Jego nagie ciało ociekało deszczem.
– Nie masz ubrania – mruknęłam.
– Tylko by się pobrudziło. – Odpowiedź była absolutnie logiczna. – Kiedy idę spać w ziemi, zdejmuję je.
– Och. Jasne.
– Teraz musisz mi wszystko opowiedzieć.
– Znienawidzisz mnie.
– Co zrobiłaś?!
– O mój Boże, to nie ja! Ale mogłam cię lepiej ostrzec, mogłam złapać cię za rękę i zmusić do wysłuchania… Próbowałam się do ciebie dodzwonić, Bill!
– Co się zdarzyło?
Przyłożyłam dłonie do jego policzków. Dotykając jego skóry, uświadomiłam sobie, jak wiele bym straciła i jak dużo ciągłe jeszcze mogłam utracić.
– Oni nie żyją, Bill. Wampiry z Monroe. Zginęła z nimi dziewczyna. Ludzka dziewczyna.
– I Harlen – odparł pozbawionym emocji głosem. – Harlen został tam ostatniej nocy. On i Diane bardzo się sobie spodobali.
Przypatrywał mi się, czekając na resztę opowieści.
– Ktoś ich spalił.
– Z premedytacją.
– Tak.
Bill kucnął obok mnie w deszczu. W mroku nie widziałam jego twarzy. Zaciskałam w dłoni latarkę, lecz opuściła mnie cała siła. Czułam gniew mojego towarzysza.
Czułam jego okrucieństwo.
Czułam jego głód.
Nigdy nie był bardziej wampirem. Obecnie nie dostrzegałam w nim żadnych ludzkich cech.
Zwrócił twarz do nieba i zawył.
Był wściekły. Zaczęłam się obawiać, że za moment kogoś zabije. A najbliżej niego znajdowałam się ja.
Akurat kiedy pojęłam, w jakim jestem niebezpieczeństwie, Bill złapał mnie za ramiona i przyciągnął ku sobie. Powoli. Nie było sensu walczyć z nim, podejrzewałam, że moja szarpanina podnieciłaby go jeszcze bardziej. Trzymał mnie o centymetry od siebie, niemal dotykałam jego skóry, czułam jego emocje i mogłam smakować jego wściekłość.
Pomyślałam, że mogę się uratować, kierując jego straszliwą energię w inną stronę. Przybliżyłam się o te dzielące nas kilka centymetrów i przytknęłam wargi do jego piersi. Zlizałam deszcz, otarłam się policzkiem o sutek Billa, po czym do niego przylgnęłam.
W następnej sekundzie wampir musnął zębami moje ramię, a później natarł na mnie – twardym, sztywnym i gotowym ciałem pchnął mnie tak mocno, że znalazłam się nagłe na pośladkach. Wszedł we mnie gwałtownie; wystraszyłam się, że próbuje przebić mnie na wylot. Wrzasnęłam, a on warknął w odpowiedzi – niczym dzikus albo pierwotny jaskiniowiec. Objęłam rękoma jego plecy. Po dłoniach spływał mi deszcz, wiedziałam, że pod paznokciami mam krew Billa. Mój wampir nie przestawał się poruszać. Odniosłam wrażenie, że wbije mnie w to błoto, które stanie się moim grobem. W końcu zatopił mi kły w szyi.
Nagle doszłam. Bill zawył, również doświadczając orgazmu, po czym opadł ciężko na moje ciało. Jego kły się cofnęły i przez chwilę oblizywał ślady ukłuć na mojej szyi.
Przemknęło mi przez głowę, że mimo woli mógłby mnie zabić…
Mięśnie nie posłuchałyby mnie, nawet gdybym wiedziała, co chcę zrobić. Wampir podniósł mnie i zaniósł do swojego domu. Pchnął drzwi i wszedł ze mną prosto do dużej łazienki. Położył mnie delikatnie na dywaniku, który natychmiast pobrudził się od błota, deszczówki i małego strumyka krwi. Następnie Bill odkręcił kurek z ciepłą wodą, a gdy wanna się napełniła, włożył mnie do wody, po czym sam do niej wszedł. Usiedliśmy na siedziskach i wyciągnęliśmy nogi w ciepłej, spienionej wodzie, która szybko zmieniła kolor.
Wampir zapatrzył się przed siebie.
– Wszyscy nie żyją? – spytał tak cicho, że niemal niesłyszalnie.
– Wszyscy… Dziewczyna także – odparłam cicho.
– Co robiłaś przez cały dzień?
– Sprzątałam. Sam kazał mi sprzątać dom.
– Sam – powtórzył zamyślonym tonem Bill. – Powiedz mi coś, Sookie. Potrafisz czytać Samowi w myślach?
– Nie – wyznałam, nagle wyczerpana. Zanurzyłam głowę, podniósłszy zaś ją, dostrzegłam, że Bill trzyma w dłoni butelkę z szamponem. Namydlił mi włosy, spłukał je, a później uczesał – tak jak wtedy, gdy pierwszy raz uprawialiśmy miłość. – Billu, przykro mi z powodu twoich przyjaciół – oświadczyłam. Byłam tak zmęczona, że ledwie mogłam mówić. – I tak bardzo się cieszę, że ty żyjesz! – Otoczyłam ramionami jego szyję i położyłam mu głowę na ramieniu. Było twarde jak skała.
Pamiętam z tego wieczoru jeszcze tylko trzy rzeczy: najpierw mój wampir wytarł mnie dużym, białym ręcznikiem, potem pomyślałam, że poduszka jest bardzo miękka, w końcu Bill wślizgnął się do łóżka, położył obok mnie i otoczył ramieniem. Później zasnęłam.
W nocy obudziłam się i usłyszałam, że ktoś kreci się po pokoju. Chyba śnił mi się jakiś koszmar, gdyż strasznie biło mi serce.
– Bill? – spytałam. Usłyszałam we własnym głosie strach.
– Co się stało? – spytał. Usiadł na krawędzi i łóżko lekko się ugięło.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, byłem tylko na przechadzce.
– Nie ma tam nikogo?
– Nie, kochana. – Usłyszałam odgłos materiału przesuwanego na skórze, po czym wampir znalazł się przy mnie pod kołdrą.
– Och, Billu; mogłeś przecież leżeć w jednej z tych trumien – zauważyłam. Nadal pamiętałam swój strach i niepokój.
– Sookie, pomyślałaś choć przez chwilę, że twoje zwłoki mogły się znajdować w tej torbie na ciała? Gdyby przyszli tutaj i spalili ten dom… o świcie?
– A więc ty musisz odwiedzać mnie! Mojego domu nie spalą! Ze mną będziesz bezpieczny – zapewniłam go żarliwie.
– Sookie, posłuchaj… Z mojego powodu mogłabyś umrzeć.
– Co mam do stracenia? – spytałam z pasją w głosie. – Odkąd cię spotkałam, przeżywam najlepszy okres… najlepszy okres mojego życia!
– Jeśli umrę, idź do Sama.
– Przekazujesz mu mnie?
– Nigdy – odparł łagodnym, zimnym tonem. – Nigdy.
Czułam, że chwyta mnie za ramiona. Leżał blisko mnie, wspierając się na łokciu. Po chwili przybliżył się nieco i jego chłodna skóra dotknęła w wielu miejscach mojej.
– Posłuchaj, Bill – powiedziałam. – Nie jestem wykształcona, ale nie jestem też głupia. Hmm… naprawdę brakuje mi doświadczenia czy obycia, nie uważam się jednak za osóbkę naiwną. – Miałam nadzieję, że wampir nie uśmiecha się w ciemnościach. – Mogę kazać im cię zaakceptować. Potrafię to zrobić.
– Tak, jeśli ktoś to potrafi, to na pewno ty – przyznał. – Och, znów chcę w ciebie wejść.
– Co masz na myśli…? Ojej, już wiem. Już rozumiem, co masz na myśli. – Wziął moją rękę i położył na swoim członku. – Ja także tego pragnę. – Rzeczywiście pragnęłam Billa… o ile zdołam się znowu kochać po tym gwałtownym stosunku na cmentarzu. Mój wampir był wówczas tak wściekły, że jeszcze teraz byłam cała sponiewierana. A jednak poczułam rozchodzące się w moim ciele ciepło, sugerujące niezwykłe podniecenie, od którego Bill mnie wręcz uzależnił. – Kochanie – szepnęłam, pieszcząc go wszędzie od stóp do głowy. – Kochanie. – Pocałowałam wampira i poczułam jego język w swoich ustach. Dotknęłam językiem jego kłów. – Umiesz się kochać bez gryzienia? – spytałam, nadal szeptem.
– Tak. Kosztowanie twojej krwi to tylko wielki finał.
– Byłoby prawie tak samo dobrze bez gryzienia?
– Nie, nigdy nie będzie tak dobrze, lecz nie chcę cię osłabić.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu – dodałam tytułem próby. – Minęło kilka dni, zanim zaczęłam się normalnie czuć.
– Byłem samolubny… ale jesteś taka wspaniała.
– Gdy się wzmocnię, będzie jeszcze lepiej – zasugerowałam.
– Pokaż mi, jaka jesteś silna – powiedział żartobliwie.
– Połóż się na plecach. Nie mam właściwie pojęcia, jak się to robi, wiem jednak, że inni ludzie tak się kochają.
Usiadłam na nim okrakiem. Jego oddech słyszalnie przyspieszył. Cieszyłam się, że w pokoju panuje mrok, a na zewnątrz wciąż pada deszcz. W blasku błyskawicy dostrzegłam jego oczy; pałały. Ostrożnie usadowiłam się we właściwej pozycji (w każdym razie miałam nadzieję, że jest właściwa) i wsunęłam w siebie jego członek. Pokładałam wielką wiarę we własny instynkt i rzeczywiście nieźle sobie poradziłam.