Rozdział 11

Taran promieniała radością.

Bal, bal we wspaniałym domu rodzinnym Erlinga! Mnóstwo młodych, sympatycznych Norwegów. Dziewcząt oczywiście także, ale w tej chwili ich obecność miała drugorzędne znaczenie. Rafael wyglądał tak pięknie, tak romantycznie, widać było, że to obdarzony darem bogów poeta, przybywali też kolejni młodzieńcy, których przedstawiano “trojgu austriackim dzieciom”, jak o nich mówiono. Taran w równym stopniu czuła się Norweżką i Islandką, co Austriaczką, a ponadto dawno temu przestała już być dzieckiem, ale to przecież nieistotne szczegóły.

Danielle wyglądała uroczo niczym pączek dzikiej róży. Jej pierwszy bal. Taran dostrzegała jednak smutek w oczach dziewczyny. Nigdy jeszcze Danielle nie wyglądała tak pociągająco, a nie widział tego ani ubóstwiany przez nią Dolg, ani Villemann, wierny towarzysz dziecięcych zabaw.

Biedny Villemann, taki zakochany w Danielle, a ona nawet go nie zauważała! Taran wiedziała, że musi coś z tym zrobić, skierować myśli i zainteresowania dziewczyny w odpowiednią stronę, ale to później, kiedy bracia wrócą.

Sama Taran wyglądała wprost zjawiskowo i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale kiedy chciała, potrafiła osiągnąć mistrzostwo w fałszywej skromności. Doskonale się bawiła udając wstyd I onieśmielenie, a w odróżnieniu od Blitildy stać ją też było na autoironie. Od czasu do czasu musiała wychodzić do hallu, gdzie mogła się szczerze z siebie pośmiać. Wracała później i uczestniczyła w ceremonialnych powitaniach z wyrazem czystej niewinności na twarzy.

Babcia Theresa postarała się, aby wnuczka prezentowała się jak najpiękniej. Taran dostała nową białą sukienkę, ozdobioną bukiecikami jasnoniebieskich i różowych kwiatków, tak szeroką, że na biodrach musiała mocować specjalną konstrukcję podtrzymującą spódnicę. Wycięcie sukni było skandalicznie głębokie, ale cieniusieńki woal niwelował nieco tę śmiałość. Do sukni dobrano parę jedwabnych trzewiczków na obcasie.

No i włosy. Babcia uważała, że nie należy ukrywać pięknych ciemnych włosów Taran, ale madame, która przyszła pomóc w ułożeniu koafiury, nalegała, aby kierować się najświeższą modą z Paryża.

Włosy Taran nasmarowano więc klajstrem z mąki i wody, sterczały po tym na wszystkie strony. Taran zaśmiewała się z tego do łez. Potem madame ułożyła z nich kunsztowną fryzurę – wronie gniazdo, stwierdziła natychmiast Taran – i przypudrowała całość na biało.

– Jeśli teraz przyleci ptak, to skala własne gniazdo – mruknęła Taran.

I, wierzcie albo nie, ale madame próbowała umieścić na czubku fryzury sztucznego rajskiego ptaszka! Taran jednak gwałtownie zaprotestowała, twierdząc, że ptaszek przyda fryzurze nadmiernego realizmu. Nieco urażona madame ozdobiła więc włosy dziewczyny jasnoniebieskim kwiatkiem z jedwabiu.

– Ratunku, jak ja się będę ruszać z tą latarnią morską na głowie – jęczała Taran, musiała jednak przyznać, że wygląda naprawdę interesująco. Gdy później pojawiło się jeszcze kilka dam z podobnymi sięgającymi nieba fryzurami, uznała, że jej nie jest wcale najgorsza.

Przez długą chwilę stała przed wielkim lustrem. Wyginając się i obracając, z zapartym tchem podziwiała swoje odbicie.

– Ślicznie wyglądam, wprost nieprzyzwoicie pięknie, prawda, Urielu?

Nie otrzymała odpowiedzi, zresztą wcale się jej nie spodziewała. Uriel nigdy się nie odzywał, kiedy przymawiała się o komplement.

Taran zdążyła już wypatrzyć sobie trzech młodych mężczyzn z zamiarem zaangażowania ich na cały wieczór. Rafaela postanowiła zostawić w spokoju, jego widywała wszak na co dzień. Jej wybór padł na uczonego Bartolomeusa, bawidamka Jarla i zamkniętego w sobie Nilsa Fredrika. Taran lubiła mężczyzn, z którymi trudno się flirtowało, traktowała to jako wyzwanie.

Sztywna i wyniosła siostra Erlinga, Christine, przedstawiła młodego człowieka, z którego była nadzwyczaj dumna. Odnosiło się wrażenie, że podstarzała dama podbiła serce młodzieńca i za wszelką cenę pragnie pokazać wszystkim swoją zdobycz.

Taran zadrżała na jego widok. Nie wierzyła, aby przedstawiony jej hrabia Rasmus Finkelborg w ogóle miał serce. Nie widziała chyba nigdy bardziej pozbawionego uczuć aroganta. Wydawało się jednak, że on z jakiegoś powodu interesuje się Taran, czego ona nie mogła pojąć, wcale jej się to też nie podobało. Jeszcze mniej zachwycona była tym Christine, Taran poznała to po jej ostrych jak sztylet spojrzeniach i po tym, że hrabia został jak najprędzej pociągnięty gdzieś dalej. Christine nie znosiła rywalek.

“Myślisz, że on ma się czym pochwalić tam na dole, Urielu? pomyślała rozbawiona Taran. “Chyba jakimś malutkim soplem lodu!”

“Taran, nie wolno ci się wyrażać w ten sposób!” usłyszała w odpowiedzi.

“Dlaczego? Bo pójdę do piekła, tym próbujesz mi grozić? O, nie, przecież sam nie wierzysz w piekło, masz informacje z pierwszej ręki na temat Tamtego Świata, a poza tym zorientowałam się, że trudno ci zachować powagę. Wyobraź sobie, że sopel lodu stopnieje w cieple. Myślisz, że hrabia zostanie wówczas upomniany za to, że narobił w spodnie?”

W głosie Uriela zabrzmiał zduszony śmiech. “Taran, czy naprawdę musisz być taka wulgarna? Proszę cię o trochę powagi. W ten sposób nie mam szans, by zostać aniołem!”

Ludzie witający się z Taran w hallu nie mogli pojąć, z czego dziewczyna tak się śmieje. Jej rozbawienie było jednak zaraźliwe, gościom także udzielał się wesoły nastrój.

Liczono się z tym, że kolacja podana zostanie dość późno, rozpoczęto więc od krótkiego poczęstunku powitalnego, składającego się z maleńkich eleganckich kanapeczek z wędliną i szklaneczki najlepszego domowego wina z rabarbaru, po czym zapowiedziano tańce. Miały to być tańce z figurami, zarówno francuskie, jak i norweskie, “chłopskie”, jak wyraziła się jedna z nadętych mieszczek.

Taran z zapałem uczestniczyła w tej zabawie, a mężczyźni starali się przytrzymywać ją jak najdłużej przez poszczególne figury, zanim porwał ją następny kawaler.

Jeśli to wronie gniazdo się rozleci, będzie prawdziwy skandal, przemknęło Taran przez głowę.

Włosy jednak były porządnie zaklajstrowane i żadna katastrofa się nie wydarzyła.

Rafael ujął ją za rękę i poprowadził do następnej figury.

– Rafaelu, już się zdecydowałam – poinformowała go cicho.

– O czym myślisz?

– Jadę z babcią i Erlingiem do Christianii.

– Doskonale! Danielle i ja także zamierzamy im towarzyszyć. Pragniemy zobaczyć jak najwięcej. I trochę się niepokoiliśmy, że zostaniesz tutaj całkiem sama.

– Kochany Rafaelu, o mnie nigdy nie należy się martwić! Zawsze dam sobie radę.

– Owszem, nie raz już to widzieliśmy. Dlaczego zmieniłaś decyzję?

– Ponieważ doszłam do wniosku, że w ten sposób znajdę się w połowie drogi do Morza Bałtyckiego.

– Nie zamyślasz chyba…

– Mam swoje plany.

– Taran, nie wolno ci!

– Może zabiorę cię z sobą?

Otworzył usta, by surowo ją zganić, ale Taran już przeszła do następnego kawalera. Szeroko uśmiechnęła się do Rafaela, ale jego oczy błysnęły ostrzegawczo.

Kiedy spotkali się w kolejnym okrążeniu, Rafael zaczął bez wstępów:

– Taran, jesteś szalona! A twoje pomysły jeszcze bardziej nie na miejscu wydają się dzisiejszego wieczoru, kiedy piękna niczym egzotyczny kwiat królujesz wśród śmietanki towarzyskiej tego miasta. I mówisz o wyprawie nad Bałtyk! Samotnie!

– Nie, postanowiłam, że ty będziesz miał okazję cieszyć się mym uduchowionym towarzystwem.

– Uduchowiona? Ty? Nie znam nikogo innego, kto tak obcesowo, ciężkimi butami potrafi zdeptać najbardziej nastrojowy moment. Nie pojadę z tobą. Czy ty masz pojęcie, jak wielkie jest Morze Bałtyckie? Gdzie chcesz rozpocząć poszukiwania? I czego będziesz szukać?

– Nie bądź taki drobiazgowy, Rafaelu! Ja… do diaska, muszę iść dalej. Wyjaśnię ci to w następnej rundzie.

Taniec jednak się skończył, zanim znów się spotkali, a później porwali ją inni młodzieńcy. Taran tak zawzięcie flirtowała z obytym w świecie Jarlem, że Uriel dosłownie prychał jej do ucha. On, zawsze taki spokojny, dobroduszny i łagodny, a przynajmniej taki powinien być. Najwidoczniej wyprowadził go z równowagi ciężar odpowiedzialności za Taran, której tak niechętnie się podjął.

W towarzystwie Bartolomeusa Taran odgrywała rolę mądrej i wykształconej, zaimponowała mu swoją wiedzą. Zaproponował nawet, aby usiedli gdzieś i porozmawiali dłużej.

Taran przystała na to, a Uriel syknął: “Nudziarz! I jak on się prezentuje!”, Taran natomiast skorzystała z okazji, by wypytać swego rozmówcę o Bałtyk. Niestety Bartolomeus, Norweg, w dodatku pochodzący z zachodniej części kraju, musiał przyznać, że niewiele wie o tym morzu.

Długo zresztą nie posiedzieli w spokoju, bo młody Jarl poprosił piękną pannę do kolejnego tańca.

Za każdym razem, gdy Taran tańczyła z pochmurnym, zamkniętym w sobie Nilsem Fredrikiem, starała się go zauroczyć. Uriel nie omieszkał wyrazić swego oburzenia. “Co chcesz osiągnąć? Pragniesz, aby się w tobie zakochał?” “Oczywiście”, odparła Taran. “A potem? Ktoś taki jak on nigdy o tobie nie zapomni. Gdy ty już znudzisz się zabawą, gotów odebrać sobie życie!”

Taran zrozumiała, że jej opiekun ma rację, i poprosiła o wybaczenie za lekkomyślność. Od tej pory starała się być bardziej powściągliwa w demonstrowaniu swych wdzięków.

Sprawiający wrażenie bryły lodu kawaler Christine przez cały czas nie spuszczał z Taran oczu. Miał nadzieję, że Christine tego nie zauważa.

Nie tańczył jednak, widać uznał, że to uwłacza jego godności. Należał do ludzi, którzy za wszelką cenę zabiegają o prestiż, do ostatniego tchu zachowywać będą chłód i opanowanie. Hrabia Finkelborg sprawiał wrażenie, że po brzegi przepełnia go uwielbienie dla własnej osoby. Taran miała wielką ochotę wbić mu w zadek szpilkę, tylko po to, by zobaczyć, jak z twarzy spada mu kamienna maska i jak zanosi się przeraźliwym, kobiecym krzykiem.

“Nie rób tego”, przestrzegł ją Uriel. “To ty na tym stracisz”.

“Posłuchaj, łotrze”, zirytowała się Taran. “Twierdziłeś, że nie potrafisz czytać w moich myślach”.

“Wychwytuję płynące od ciebie impulsy, nic poza tym”.

Mam w to wierzyć? zastanawiała się Taran. Chwilę porozmawiała z babcią i Danielle i ośmieliła się wreszcie zasugerować coś młodziutkiej pannie.

– Danielle, powinien cię teraz zobaczyć Villemann! Nigdy nie wyglądałaś tak uroczo jak dzisiaj!

Danielle popatrzyła na nią zdziwiona, potem zarumieniła się i wyraźnie zmieszała. Wreszcie jednak rozjaśniona odwzajemniła komplement.

– Dziękuję – odparła Taran wielkodusznie. – Rzeczywiście muszę przyznać, że nieźle dzisiaj wyglądam.

Ponieważ jednak powiedziała to z humorem, obie mogły się śmiać z jej słów.

Muzykanci zrobili sobie krótką przerwę na łyk piwa. Taran oświadczyła, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza, i wyszła na balkon.

“Poza wszystkim nie nazywa się swego anioła stróża łotrem!”

“Ależ, Urielu! Wciąż o tym myślisz? Czy wybaczysz mi, jeśli ci zdradzę, że powiedziałam to pieszczotliwie?”

“Co rozumiesz przez»pieszczotliwie«?”

“Nie mam na myśli zaciągania cię do łóżka i sprawdzania, jak reagujesz na moje pieszczoty, tylko»z czułością, z oddaniem«„.

Jeśli prawie – anioł może zachłysnąć się powietrzem i doznać wstrząsu, pewnie spotkało to Uriela, ale Taran nie miała pewności. W każdym razie zapadła zdradzająca głęboką urazę cisza.

Wielu mężczyzn spoglądało za wychodzącą Taran, gotowych, by za nią pospieszyć, ale najszybszy okazał się hrabia Rasmus Finkelborg. Pozostali musieli zrezygnować.

W głowie Taran znów rozległ się głos Uriela, tym razem wysyłał ostrzegawcze sygnały. “Uważaj na niego, nie wiem, kim on jest, ale wyczuwam fale, jakie od niego biją. Ma niecne zamiary”.

Taran nie miała najmniejszej ochoty na nawiązanie bliższej znajomości z Finkelborgiem, uspokoiła więc Uriela. Stała oparta o balkonową balustradę, spoglądając w jasną letnią noc. Lekka mżawka spowijała okolicę delikatną mgiełką, dodając jej jeszcze uroku i tajemniczości.

Finkelborg oparł łokcie na balustradzie obok dziewczyny.

– Właśnie przybyłem do pani czarującego miasta – oznajmił. W jego ustach słowo “czarujące” zabrzmiało jak przekleństwo. – Czy mógłbym prosić, by podjęła się pani jutro obowiązków mojej przewodniczki?

Cóż za bezpośredniość! Zresztą przypominało to raczej rozkaz niż uprzejmą prośbę. Czyżby nie umiał prowadzić lekkiej, swobodnej konwersacji?

Taran odparła, że, niestety, nie ma czasu, bo musi…

Nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy on złapał ją za rękę.

– Możemy iść już teraz. Ten idiotyczny bal jest całkiem niepotrzebny.

Taran usiłowała przyciągnąć rękę do siebie, ale trzymał ją mocno, jak w stalowych kleszczach. Bez słowa pociągnął ją ku schodkom prowadzącym do ogrodu.

– Proszę mnie puścić! – zażądała trochę wystraszona Taran.

Gdyby akurat nie przyszedł po nią Rafael. Rasmus Finkelborg zabrałby ją z domu, była tego więcej niż pewna.

Dlaczego? Po co? Nie mogła uwierzyć, że kierowały nim miłosne zamiary, ani szlachetne, ani nieczyste. Z całą pewnością w jego żyłach płynęła lodowata woda, nie krew. Czegóż więc od niej chciał?

Puścił ją bardzo niechętnie, wydawało się nawet, że ocenia, czy mimo wszystko nie uda mu się jej porwać, być może odepchnąć albo powalić młodzieniaszka, który przeszkodził mu w realizacji planu. Zapanował jednak nad sobą i sztywno się ukłonił.

– Innym razem, panno Taran.

Na pewno nie, odpowiedziała mu w myślach, z radością wchodząc z Rafaelem do środka.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszył mnie twój widok, kochany braciszku.

– To mama zaczęła się o ciebie niepokoić. Nie spodobał się jej kawaler Christine. Nie jestem twoim bratem, Taran – poprawił ją łagodnie. – Tylko przybranym wujem, a to zupełnie coś innego.

Popatrzyła na niego w świetle bijącym z otwartych drzwi sali balowej.

Czyżby jednak Rafael się nią zainteresował?

Nie, chyba nie.

Wiele lat upłynęło od czasu, kiedy znaleźli przestraszonego, zagłodzonego chłopca, przykutego do łóżka w Virneburg. Rafael dorósł. Chociaż wzrostem niewiele przewyższał Taran, był zdrowym, dobrze zbudowanym młodym mężczyzną, umiejącym się o siebie zatroszczyć.

Co nie zawsze dało się powiedzieć o Taran.

“Nie podoba mi się ten bal”, poskarżył jej się do ucha Uriel. “Zbyt wielu szczeniaków kręci się wokół ciebie”.

“Ależ, Urielu, nie jesteś chyba zazdrosny?” odparła w myślach Taran.

Spodobało jej się to i rozbawiło. Uriel jednak gorąco zaprzeczył, twierdząc, że chodzi mu tylko i wyłącznie o to, że musi jej strzec, aby w przyszłości z nową siłą móc powrócić do swego trzeciego wymiaru. Sprawa wyglądała jednak na dość beznadziejną, bo podopieczna w niczym nie starała mu się pomóc, przeciwnie.

“Strzec mnie, przed czym?” zniecierpliwiła się Taran. “Masz na myśli moją cnotę?”

“Twoje życie”, odparł.

Rzeczywiście, dziś wieczorem miał ku temu powody, pomyślała Taran. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz.

Загрузка...