Rozdział 25

– Urielu – szepnęła Taran, ogarnięta nagłą paniką. – Urielu, ty uparciuchu, gdzie jesteś? Pomóż mi! Pomóż!

I gdzie Soi z Ludzi Lodu? Powinna tu teraz być.

– Soi! Soi, musisz mi pomóc, to się może źle skończyć!

Taran zmusiła się, żeby iść tyłem po schodach na strych. Sigilion był tak blisko, że mogłaby zobaczyć, jak pulsuje mu krew pod połyskującą odcieniami granatu i zieleni skórą.

Oczywiście było na to zbyt ciemno, lecz wyczuwała jego bliskość, bijącą od niego niemal ożywioną zmysłowość. Atmosfera stała się tak nieznośnie intymna, Taran miała wrażenie, że zaraz ją zadusi. Zgadza się, działasz na mnie, ale nie ciebie chcę, krokodyli potworze, pomyślała, czując, jak ciało jej drży od nieznanych emocji wywołanych jego bliskością.

Starała się zachować trzeźwość myślenia.

Ach, na miłość boską, nie powinnam była tyle pić! To naturalnie wino sprawia, że czuję się tak dziwnie.

Wiedziała jednak, że to wcale nie wino. To on, Sigilion, straszny.

Sigilion tym razem nie myślał o niej jak o kobiecie. W najgłębszych zakamarkach jego mózgu tłukła się tylko jedna myśl: Jeśli ją pochwycę, zdobędę niebieski szafir. Ona będzie moją zakładniczką. Już ją mam. Już ją mam.

Dlatego też promieniujący od niego erotyzm nie był równie silny jak zwykle, kiedy zwęszył kobietę. Dla Taran jednak był dostatecznie namacalny.

Tak, to właściwe określenie. Namacalny. Gęsty tak, że można by go kroić nożem.

Straszny. Zmysły dziewczyny reagowały obrzydzeniem. Ponieważ nie działał w pełni, znikało gdzieś pożądanie, pozostawiając tylko poczucie wstydu, pomieszane z pogardą dla tej niepojętej istoty.

W ciemności ohydne szpony zadrapały lekko skórę Taran, przypominając, że nie pogardę powinna odczuwać, a strach. Śmiertelny strach. Z tym właśnie łączyła się obecność Sigiliona.

Czy mogła zawołać Roberta?

I patrzeć, jak rozstaje się z życiem? On i pozostali ludzie z gospody, być może próbujący pospieszyć jej z pomocą?

Nie mogła ryzykować życia innych. Wystarczy Finkę Iborg.

Robert miał pistolet.

Nie, Taran dobrze wiedziała, żadna kula nie przebiłaby błyszczącego pancerza. Ześlizgnęłaby się tylko albo odbiła, żadna ludzka żywa istota nie zdoła zwyciężyć Sigiliona, nieśmiertelnego.

Sama czuła, że wysyłane przez niego sygnały, owo zgęszczone powietrze, nie działają na nią tak jak ostatnio.

Puls nie uderzał tak gwałtownie, nie czuła się aż tak osłabiona, nie tak chętna na to, czego on od niej chciał, jak wtedy w opuszczonej zagrodzie.

Domyślała się, dlaczego. Wiedziała też, że kryje się za tym coś więcej. Coś w niej samej.

Chociaż to Sigilion wydzielał słabe, lecz w pełni wyczuwalne pragnienie obcowania z nią, nie jego pragnęła. Spudłował. Gdyby o tym wiedział, z pewnością by go to rozdrażniło.

Ale Taran nie miała zamiaru mu się z tego zwierzać. Jej sytuacja i tak była straszna, nie musiała dodatkowo budzić jeszcze jego gniewu.

Znalazła się już na strychu. Przez zakurzone okno wpadało światło wieczoru, pozwalając jej z przerażającą wyrazistością zrozumieć, jak bardzo jest sama z tym potworem, który po raz pierwszy ukazał się w pełni jej przerażonym oczom.

Soi, pomóż mi! Ratunku! Jestem zgubiona. On ma mnie w swojej mocy!

Soi była w Archangielsku. Odnalazła Daniela, nie należącego do wybranych ani też przeklętych z Ludzi Lodu i dlatego nie będącego w stanie jej widzieć. Prędko jednak się przekonała, że wpadł w kłopoty natury finansowej. Skradziono mu sakiewkę ze wszystkimi pieniędzmi, przez co nie mógł wracać do domu.

– No cóż, wykradniemy z powrotem twoje pieniądze, chłopcze! – mruknęła Soi pod nosem i ruszyła na poszukiwanie złodzieja albo złodziei. – Za życia kradzież nie figurowała w moim rejestrze grzechów, w tym przypadku jednak sądzę, że mam prawo po swojej stronie.

Przez chwilę stalą skupiona, pragnąc odnaleźć tych, których szukała. Niewiele czasu jej to zajęło. Nikt też jej nie widział, kiedy wciskała rękę do kieszeni złodziejaszka, zabierając mu to, co stracił Daniel. “To nie twoje, mój mały” – mruknęła.

Kiedy w ubogiej gospodzie wsunęła sakiewkę do kieszeni płaszcza Daniela, ujrzała przed sobą jakąś istotę. Zwiewną, ubraną w błękit kobietę, obdarzoną osobliwą urodą. Panią powietrza.

– Taran znalazła się w większym niebezpieczeństwie niż twój podopieczny – oznajmiła kobieta melodyjnym głosem, brzmiącym niczym powiew wiatru w pokrytej szronem trawie. – Sigilion ją dopadł.

– Przecież on nie może się zbliżyć do dworu!

– Taran złamała wszelkie zakazy. Jest w Christianii. Pokażę ci, gdzie.

– Cóż za niemożliwa dziewczyna – westchnęła Soł. – Jest tak samo szalona jak ja. Natychmiast wracam. Zresztą sama mam z Sigilionem pewną sprawę do załatwienia.

Pani powietrza uśmiechnęła się krzywo, ale ze zrozumieniem.

– Kochany Danielu! – Soi pogłaskała śpiącego po policzku. – Wkrótce wrócę, żeby towarzyszyć ci w drodze do domu, do Norwegii. Podaruję tylko Sigilionowi chwilę, której on nigdy nie zapomni. I sobie także

Uriela także odwiedził posłaniec. Wielki potężny Cień.

– Jak wypełniasz swoje obowiązki anioła stróża? – huknął tajemniczy. – Taran została schwytana. Przez Sigiliona. A ty użalasz się nad sobą!

– Przez Sigiliona? – przeraził się Uriel. – Ale czyż Soi z Ludzi Lodu nie miała się nim zająć? Poza tym Taran ma swojego kawalera. Nie, to małostkowe z mojej strony tak myśleć.

– Soi została wezwana przez swoich pobratymców. Ktoś z nich wpadł w tarapaty. Poza tym to ty jesteś odpowiedzialny za Taran, a nie Soi.

Co ja zrobiłem? rozpaczał Uriel. Zawiodłem jedyną, którą…

Dość już zdrad i przejmowania się własnymi urażonymi uczuciami. Teraz chodzi o nią.

Moja podopieczna.

Jak cudownie to brzmi!

On jest piękny! uświadomiła sobie zdumiona Taran. Nie przypuszczałam, że jaszczur może być tak nieopisanie piękny. Od tej fascynującej twarzy wprost trudno oderwać oczy. Jest taka czysta, linie takie idealne. Przypomina konia czystej krwi arabskiej, charta perskiego albo gazelę. Czystość rasy w każdej linii, w każdym konturze. Arcydzieło natury.

Te oczy… Podłużne, wąskie, wyczekujące, pewne zdobyczy. Hipnotyzujące zielone, o pionowej źrenicy. I usta o cienkich, krwistoczerwonych wargach, język igrający między nimi. Ohydne, lecz czuję już, że mnie opętały.

Taran przez moment pochłonięta przeżyciami estetycznymi zapomniała o grożącym jej niebezpieczeństwie. Kiedy jednak Sigilion wolno wyciągnął rękę, by ją złapać, ocknęła się i uskoczyła – w bok.

Król Silinów nie przywykł do takiego zachowania. Zwykle kobiety dobrowolnie rzucały mu się w objęcia. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego zainteresowanie wichrzycielką Taran nie wypływa z pobudek erotycznych. Tym razem nie. Owszem, była piękna, bardzo pociągająca, lecz to, co dla niego symbolizowała, pochłaniało wszelkie jego myśli. Szafir. Wrota.

Później skorzysta z jej kobiecych wdzięków. Będzie ją miał, oczekując na wydanie mu szafiru.

Na próbę stanął za nią, dotknął jej pleców. Tak, weźmie ją z przyjemnością. Później.

Taran usiłowała przesunąć się do schodów, ale blokował jej drogę. Serce w piersi zaczęło jej mocno walić. Nareszcie zdała sobie sprawę ze swej rozpaczliwej sytuacji i przyznała, że sama jest sobie winna.

– Urielu – zawyła przeciągle jak bezradne dziecko.

Spostrzegła nagle, że Sigilion zdrętwiał. Patrzył na coś za jej plecami. Taran spojrzała przez ramię, lecz jednocześnie starała się nie spuszczać z oczu pięknej bestii.

Nie ujrzała Uriela, lecz kogoś wyczekiwanego z równym utęsknieniem. Soi stała w świetle wpadającym przez okienko i skłamałby ten, kto by stwierdził, że jest stosownie, porządnie ubrana. Soi bowiem nie miała na sobie nic poza cieniutką koszulką, przez którą przenikało światło, podkreślając wszystkie linie jej ciała.

Sigilion rozważał sytuację z niemal rozpaczliwym pośpiechem. Nie mógł jeszcze raz pozwolić tej kobiecie odejść. Widać było, że jest mu przychylna. Dwukrotnie już go zwiodła.

Tym razem musi ją mieć.

Ale Taran? Czyżby miał wybierać i jedną z nich wypuścić?

Myśli skakały mu po głowie tam i z powrotem, rozważał wszystkie za i przeciw.

Nie, może mieć wszystko, czego pragnie. Mocno wymierzonym ciosem rzucił Taran na podłogę, osunęła się w kącie. Nie uderzał jednak, by zabić, lecz tylko wyeliminować ją z gry na czas, kiedy będzie się zabawiać z tą czarownicą o kocich oczach.

Gdyby tylko mógł zrozumieć, skąd się tu wzięła! Widocznie musiała być na strychu. Może tu mieszka?

Powiódł wzrokiem po sprężystej sylwetce i jego ciało zareagowało tak jak zwykle. Zapłonął namiętnością. Powietrze zgęstniało od niepohamowanego pożądania.

Soi patrzyła na niego.

– Proszę, proszę – zagruchała. – Pokazujemy, co mamy? Sporo o tym myślałam od czasu naszego ostatniego spotkania. Jeszcze okazalszy niż pamiętałam! Mmm!

Nie spuszczała z Sigiliona oczu, patrzyła, jak ją okrąża.

– Stajesz za mną? Czyżby więcej było w tobie zwierzęcia, niż chcesz się do tego przyznać? Mnie to nie przeszkadza, prawie wszystko mi odpowiada, do tego stopnia jestem spragniona męskości.

Wzięła głęboki oddech, kiedy położył straszne ręce na jej piersiach i wolno przycisnął ciało do jej ciała. Soi zadrżała, bo Sigilion był niczym ucieleśnienie erotycznej żądzy.

Przymknął oczy i zapomniał o wszystkim, co ich otacza.

Nagle oboje drgnęli. Sigilion rozejrzał się wściekły, przeszkodzono mu akurat, kiedy miał wtargnąć w tę cudowną kobietę.

Niczego nie spostrzegł. Nieprzytomna Taran leżała na podłodze, poza tym izba na strychu była pusta, nie pojmował, cóż to za odgłos mógł go rozproszyć.

Ale Soi się zorientowała. Uwolniła się z objęć Sigiliona, lecz nic nie powiedziała.

W tej samej chwili ocknęła się Taran. Sigilion, który nie zauważył, że Taran przytomnieje ani też że zjawił się Uriel, przysunął się znów bliżej Soi i zaczął gładzić ją po udach i biodrach, podniósł koszulę.

Taran i Uriel otworzyli usta na widok rozedrganego Sigiliona, którego postać ze wzniesionym do aktu organem stała się widoczna na tle okna. Poczuli żądzę wibrującą w powietrzu. Patrzyli na kształtne ciało Soi i nie mogli oderwać oczu od rozgrywającej się przed nimi sceny.

– Nie – zwróciła się krótko Soi do swego zalotnika. – Jeśli mam się dobrze bawić, to nie chcę żadnych obserwatorów. Opuszczamy to miejsce, natychmiast. Zaczekaj, upewnię się tylko, czy ona mocno śpi.

Pobiegła w kierunku oniemiałych świadków. Taran, słysząc, co zostało powiedziane, natychmiast zamknęła oczy, udając głęboko nieprzytomną, ale mocno przy tym ściskała niewidzialną dłoń Uriela. Jedynie Soi go widziała, Taran miała świadomość jego obecności, natomiast Sigilion o niczym nie wiedział.

– Rozkoszne igraszki mogę przeciągnąć do jutra wieczór – szepnęła Soi do Taran. – Ale wtedy ty musisz bezwzględnie znaleźć się już w bezpiecznym miejscu, we dworze. Zrozumiałaś?

Taran prawie nieznacznie kiwnęła głową.

Soi wstała i wróciła do Sigiliona.

– Jest unieszkodliwiona. Będzie spała do czasu następnego wzejścia księżyca. Ale nie chcę tu zostać. Zabawimy się z dala od ludzi. Chodź, a. może chcesz, żebym cię pociągnęła?

Sigilion posłał ostatnie, pełne rozterki spojrzenie na Taran, ale zdawał się uspokojony. Podeszli do okna. Soi otworzyła je, a Sigilion, pragnąc jej zaimponować, wysunął się i wziął ją na plecy. Taran widziała, jak znikają, kierując się ku posrebrzonym chmurom.

Drżąco odetchnęła z ulgą. Uriel przytulił jej głowę do piersi. Taran uśmiechnęła się do siebie ze szczerym poczuciem szczęścia.

Znów był przy niej. Tęsknota i wszelkie próby zapomnienia o nim już się skończyły.

Загрузка...