Rozdział 30

Znaleźli się już blisko lądu, ale Rafael rozkazał ludziom się cofnąć. Z Robertem z pewnością by sobie poradzili, lecz nie z Sigilionem. Uriel prosił, by trzymali się od niego z daleka. Ujrzawszy, jak ślizgającym się lotem nadciąga przez przestworza, nie dali się długo prosić. Cofnęli się jak mogli najdalej, starając się jednocześnie pozostać dostatecznie blisko, by przyjść Taran z pomocą, gdyby okazało się to konieczne.

Taran jednak nigdzie nie było widać.

Uriel na pokładzie zdawał sobie sprawę, że w walce o życie dziewczyny jest osamotniony.

Robert tyłem schodził po schodach. Oczy zaszkliły mu się z przerażenia. Jeden rzut oka wystarczył mu, by stwierdzić, że od nabrzeża dzieli go zbyt duża odległość, tamtędy nie mógł uciekać. Łódź wprawdzie cały czas kierowała się ku brzegowi, lecz zbyt wolno.

Finkelborg przestrzegał go przed najbliższymi Taran. Od niej dowiedział się, że Sigilion nie zaliczał się do jej przyjaciół, lecz jest konkurentem rycerza. Robert nie wierzył w fantastyczny opis jaszczura.

Przekonał się teraz, że wcale nie przesadzała, przeciwnie.

Mój znak Słońca, użalił się w duchu. Gdybym go miał, ta istota z otchłani nie mogłaby mi wyrządzić żadnej krzywdy. Ale znak przepadł. Wróć, poprosił, w przypływie próżności usiłując zaklinać.

Niestety, żaden znak Słońca nie wyłonił się z fal. Oryginalne, potężne znaki być może usłuchałyby wołania, gdyby magicznymi formułami wzywał je Móri, Dolg albo kardynał. Niestety, zwykli rycerze, wśród nich Robert, nosili jedynie wykonane domowym sposobem kopie.

Przytrzymując się mocno poręczy zszedł na sam dół. Na ostatnim stopniu się potknął, ale dzięki podporze nie upadł.

Sigilion szedł za nim. Smukły, zielonooki i niebezpieczny niczym jadowity wąż.

Robert się cofnął.

– Weź ją! – pisnął. – Spójrz, to ona, daję ci ją. Zabierz ją sobie!

Niewidzialny Uriel stał przed Taran, oczekując na następne posunięcie Sigiliona. Robert zagradzał mu drogę.

Z gardła Sigiliona wydobył się potworny dźwięk, warczenie, w którym bez wątpienia kryła się groźba. Spostrzegł leżącą w kącie Taran, Uriela nie zauważył.

Sigilion niczym błyskawica przemknął koło Roberta, który wyjąc ze strachu oszalałym pędem rzucił się na górę na pokład. Sigilion zawrócił i pognał za nim.

– Ratunku! Ratunku! – wrzeszczał Robert do ludzi zgromadzonych w porcie.

“Nie”, rozległo się w ich głowach ostrzeżenie Uriela. “Sigilion jest śmiertelnie niebezpieczny, nie zbliżajcie się!”

Mężczyźni zdrętwieli na widok scen rozgrywających się na statku.

Najwidoczniej Sigilion uznał, że Roben mu przeszkadza. To, co nastąpiło potem, sprawiło, że wszyscy odwrócili się z obrzydzeniem, a Uriel jęknął wstrząśnięty.

Wszystko odbyło się nadspodziewanie szybko. Sigilion po prostu wyciągnął rękę zakończoną potwornym szponem i ujrzeli, jak głowa rycerza przelatuje przez reling, a zaraz za nią ciało zostało wyrzucone za burtę.

Taran, Taran, myślał Uriel. Jak mam cię przed tym chronić? Jak mam rozprawić się z nieśmiertelnym?

Zdrada Soi już wcześniej rozgniewała Sigiliona. Nie przebierał w środkach.

Uriel cieszył się tylko, że Taran nie widziała, jaki smutny koniec spotkał Roberta.

Ponieważ nie chciał, aby ostateczne starcie rozegrało się w kajucie, gdyż to naraziłoby dziewczynę na jeszcze większe niebezpieczeństwo, ruszył ku schodom. Bardzo się niepokoił. Wysilał umysł, chcąc znaleźć sposób na unieszkodliwienie Sigiliona, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Nie wiedział, czy król Silinów ma jakieś słabości poza niepohamowaną skłonnością do kobiet, lecz to już wykorzystali. Drugi raz nie zdołają go oszukać.

Jak zwalczyć nieśmiertelnego? Kogoś, kto potrafi unosić się w powietrzu niszcząc wszystko, co znajdzie się na jego drodze?

Uriel musiał działać instynktownie, a akurat w tej chwili miał wrażenie, że jest całkiem pusty w środku.

Już miał zamiar poprosić o zesłanie mu miecza, do czego miał mu służyć – nie wiedział, kiedy ktoś szepnął mu prosto do ucha:

– Urielu, wybacz, że przez pewien czas nie przychodziłam ci z pomocą. Prowadziłam rozpoznanie na własną rękę.

– Pani powietrza! – szepnął Uriel. – Dziękuję, że zechciałaś przybyć! Bardzo potrzebuję twego wsparcia, bo kompletnie nie wiem, co robić.

– Rozwiązaniem są Madragowie.

– Madragowie? Ta czwórka, która pozostaje w niewoli u Sigiliona?

– Tak. Wiem już o nim więcej, prześledziłam drogę, którą przebył na zachód, i jak najszybciej nią wróciłam.

– Już miałem na końcu języka, że jesteś aniołem. Mów prędko, on już idzie po schodach.

– Staw mu czoło na pokładzie. Poproś o miecz z góry. Przyda ci się. I posłuchaj, czego się dowiedziałam. Przez cały czas zastanawialiśmy się, w jaki sposób Sigilionowi udaje się utrzymać Madragów przy życiu. Przecież w odróżnieniu od niego nie byli w świątyni, w której Lernurowie przechowywali trzy kamienie. Zebrałam wiadomości po drodze, a przede wszystkim w okolicach zamku… Musisz go oszukać, okłamać.

Uriel słuchał, idąc krótkimi schodami w górę. Zanim znalazł się na pokładzie, wiedział już znacznie więcej.

– Poproszę o miecz – rzucił cicho w stronę nieba.

Sigilion cofnął się na widok ubranej na biało postaci, która ukazała się koło schodów. Ten straszny miecz, który zmusił go do ucieczki wtedy, w opuszczonej zagrodzie, znów zapłonął ogniem. Król Silinów musiał zasłonić oczy, ale nie miał zamiaru się poddać. Wiedział, że Taran jest na dole. Nic nie zdoła go powstrzymać.

Zniszczy tę świetlistą istotę. Wszystko jedno, anioł czy nie anioł.

Wyciągnął rękę, by zadać szponem morderczy cios, kiedy jaśniejące zjawisko przemówiło surowym tonem.

Sigilion ze zdumienia skamieniał.

– Twoi Madragowie mają pewien plan – usłyszał.

Skąd on może wiedzieć o Madragach? zastanawiał się Sigilion.

Uriel ciągnął:

– Zamierzają wyważyć drzwi do twojej hodowli. Jeśli nie wrócisz jak najszybciej, uciekną, zabierając ze sobą eliksir życia. Odkryli, jak otworzyć drzwi.

Sigilion warknął w proteście. Nie wolno do tego dopuścić! Kamienie pomogły mu kiedyś przedłużyć życie, ale to przede wszystkim sok niezwykłych roślin pozwalał mu pokonywać śmierć. Dopóki starczyło eliksiru.

Musi natychmiast wracać. Ale nie bez Taran.

Podjął błyskawiczną próbę ominięcia straszliwej świetlanej postaci, lecz ona okazała się szybsza. Miecz świsnął mu tuż przed nosem.

Nie wcelował, pomyślał Sigilion, nie rozumiejąc, że Urielowi nie wolno zabijać. Straciłby wtedy wszystkie punkty, które zarobił, i nie mógłby na nowo stać się człowiekiem.

Kolejna próba, kolejny cios.

Statek uderzył o nabrzeże. Zapadał coraz głębszy zmrok.

– Musimy chronić Madragów przed jego gniewem – szepnęła pani powietrza.

– O tym samym myślałem. Jest to naszym obowiązkiem, zwłaszcza po tym, jak ich tak wykorzystaliśmy. Może kiedyś zdołamy ich uratować.

W głowie zabrzmiał mu głos Taran. Dotychczas tylko przysłuchiwała się ich rozmowie, a teraz zaczęła mówić bardzo prędko, bo nie mieli czasu do stracenia. Sigilion nie stał spokojnie, kocim ruchem przybliżał się do Uriela.

“Pamiętam, że Dolg zmusił kiedyś braci zakonnych, aby zapomnieli o wszystkim, co się działo. Czy ty tego nie potrafisz, Urielu?”

“Nie jestem Dolgiem”.

“Jesteś Urielem”.

Takiej ufności i wierze w jego siły nie mógł się oprzeć.

“Nigdy nie próbowałem”.

“To spróbuj”, wtrąciła się pani powietrza.

Zanim Sigilion zdążył obmyśleć następny krok, Uriel wzniósł miecz ku niebu. Wiedział bowiem, że ognista broń posiada siłę, której Sigilion się boi. Czasami Uriel miał wrażenie, że niemal hipnotyzuje jaszczura.

Hipnotyzuje? To właściwe słowo.

– Sigilionie z rodu Silinów – zaczął Uriel dobitnym, monotonnym głosem. – Wrócisz teraz do swego zamczyska, nigdy nie słyszałeś o Taran ani o Dolgu. Madragowie nic niewłaściwego według ciebie nie zrobili. Pragniesz pozostać w swoim zamku. Na zawsze.

Z ostrza miecza posypały się iskry i błyskawice, jakby i broń sama chciała pomóc. Ku zdumieniu Uriela Sigilion znieruchomiał, patrząc prosto na niego, na istotę trzymającą miecz.

A potem Silin się odwrócił i wzniósł z pokładu.

– Będę mu towarzyszyć – powiedziała pani powietrza. – Sprawdzę, czy cię usłuchał i czy dobrze traktuje swoich niewolników. Zegnajcie!

– Gdzie leży jego zamek? – zawołał Uriel.

Ale pani powietrza już zniknęła.

Uriel nie ruszał się z miejsca, wreszcie odetchnął i opuścił miecz. Natychmiast mu go zabrano z powrotem do wymiaru, gdzie było jego miejsce.

Ciekawe, czy należy do archaniołów, zastanawiał się Uriel, schodząc po schodach. Z wolna się uspokajał. Pewien nie jestem, aniołowie zemsty także posługują się mieczami, by karać bezbożników.

Nie, ten miecz posiadał dobrą moc, nie był mieczem zemsty.

Nareszcie mógł rozluźnić więzy Taran. Przedtem nie miał na to czasu. Dopóki żył Robert, nie mogli ujawnić, że ktoś na pokładzie jej pomaga.

– Sigilion odszedł – krótko oznajmił Uriel.

Taran stanęła na niepewnych nogach i roztarła nadgarstki.

– Gdzie Robert?

– Nie żyje. Sigilion go zabił. Możesz bezpiecznie iść na górę, nie ma go już na pokładzie.

Taran posłała mu pytające spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Nie chciała wiedzieć, w jaki sposób Sigilion dokonał dzieła zniszczenia.

Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, kiedy schodzili na brzeg, gdzie czekali już na nich ludzie Rafaela. Oboje byli tak samo spięci. Czy sposób, w jaki Uriel postąpił z Sigilionem, został uznany za właściwy? Czy teraz wolno mu będzie powrócić do ludzkiej postaci?

Mężczyźni będący świadkami niemal “wszystkich wydarzeń jakie zaszły, także milczeli. Po zabraniu rzeczy Taran oraz koni jej i Roberta wyruszyli w drogę do domu, oszołomieni towarzystwem świetlistej postaci. Uriel, wyprostowany, nieziemski, dosiadł konia Roberta. Wszyscy pamiętali, jak niesamowicie wyglądał na statku, trzymając w rękach ognisty miecz.

Z trudem przychodziło znalezienie tematu rozmowy z tak wysoko postawioną istotą.

Kiedy dojechali do lasu za miastem, przystanęli zdumieni. Niezwykła poświata rozjaśniała mroczny las.

Zsiedli z koni. Wiedzieli już, czego to może dotyczyć. Uriel i Taran przeszli jeszcze dalej w przód, ku punktowi, gdzie światło padało w formie stożka. Taran zatrzymała się na jego krawędzi, Uriel wszedł do środka. Podniósł głowę.

Usłyszeli głos, łagodny i dobrotliwy, który Uriel natychmiast rozpoznał jako głos swego zwierzchnika.

– Urielu! Twoje zadanie zostało wykonane w sposób najlepszy, jak tylko można sobie było tego życzyć, bez wyrządzania komukolwiek krzywdy. Dotrzymujemy danej ci obietnicy. Będziesz znowu człowiekiem jak wszyscy inni na ziemi.

Dla wszystkich było jasne, że dla Uriela jest to niezwykły moment. Odwrócił się rozpromieniony radością.

– Taran! Słyszałaś?

– Tak, słyszałam – odparła wzruszona. Patrzyła na jaśniejącą nieziemskim światłem postać. On wciąż był Urielem, prawie aniołem, ale jakimż szczęśliwym!

Rozległ się niegłośny trzask. Taran musiała zasłonić usta dłonią, żeby nie krzyknąć.

Mistrzowie Uriela gruntownie dokonali dzieła. Zniknęła biała szata, złoty pas i sandały. Uriel stał nagi, jak go Pan Bóg stworzył.

Taran zerwała płaszcz i prędko go nim owinęła, dopiero wtedy on sam zorientował się, co się stało. Popatrzył na nią z niesłychanym przerażeniem.

– Nic nie szkodzi – zapewniła go, czując, jak czerwienieją jej policzki. – Wcale się nie zmieniłeś, najdroższy. Tylko kolory masz takie bardziej zwyczajne, pozbawione nieziemskiej jasności.

Kąciki ust drżały jej z hamowanego śmiechu, “wesołość udzieliła się także Urielowi.

Taran nie zdołała dłużej zachować powagi.

– Jesteś pięknie, zbudowany. I z całą pewnością nie jesteś Gustava!

– Wiem. Zgadnij, jak bardzo się z tego cieszę!

Oboje myśleli o tym samym: muszą postarać się dla niego o nowe imię, nową tożsamość. Było to jednak nieistotne w tej chwili intensywnego szczęścia i gorącej miłości. I apetytu na życie!

W głosie Taran pojawiła się niepewność.

– Urielu, czy będziesz mógł zaczekać, aż moja rodzina powróci z Islandii?

– Postaram się. Czy wrócą niedługo?

Znów wybuchnęła śmiechem, słysząc jego zapał. Zaraz jednak spoważniała.

– Powinni już niedługo zjawić się w Bergen. Musimy tam pojechać. Ach, jak się cieszę, że się spotkacie. Już bym chciała cię im pokazać. Jestem pewna, że cię pokochają. – Powoli wypuściła powietrze z płuc. – Ciekawe, jak im się powiodło.

Загрузка...