Rozdział 14

Aurora oczekiwała gości od wielu dni, niezwykle serdecznie powitała Theresę. Nie było końca okrzykom radości w rodzaju: “Och, to przecież Erling! Jaka szkoda, że nie ma Móriego! I Tiril z chłopcami! I Nera, starego Nera, pomyśleć tylko, że on wciąż żyje!” I z drugiej strony: “Jak dobrze wyglądasz, Auroro, August jeszcze wyprzystojniał, pomyśleć tylko, że na stare lata masz syna, och, przepraszam, ty wiesz, co mam na myśli, śliczny chłopiec, i wnuk, jak ten czas leci!”

Naturalnie opowiadały sobie także o trudnościach i kłopotach, bo i Theresa, i Aurora je przeżywały, ale odsunięto je jakby na drugi plan, przede wszystkim obie przyjaciółki chciały się podzielić wspomnieniami.

Taran i Aurora bardzo dobrze się rozumiały. Starsza już dama wciąż pozostała młoda duchem i rozumiała młodziutką dziewczynę może nawet lepiej niż jej rodzina. Aurora natychmiast dostrzegła w Taran jej niezłomną żądzę przygód oraz niechęć wobec konwenansów i właśnie ona poparła plany młodej panny związane z Morzem Bałtyckim.

Nie zachęcała dziewczyny do wyjazdu, zwłaszcza że miała to być podróż w pewnym sensie na ślepo, bez konkretnego celu. Aurora jednak znała pewnego uczonego w Christiana, który powinien sporo wiedzieć o Bałtyku, jego wybrzeżach, historii, geografii i ewentualnych związanych z nim tajemniczych historiach. Aurora co prawda nie bardzo mogła zrozumieć, jakie tajemnice mogą się kryć w takim niedużym, leniwie pluskającym morzu.

Taran, szczerze mówiąc, także nie bardzo to sobie wyobrażała.

Postanowiła natychmiast pojechać do uczonego w Christiana.

– Nie sama! – zaprotestowała Theresa. – I nie konno! Trzeba mieć jakiś umiar w tych wybrykach!

Taran napierała, ale nic jej z tego nie przyszło. Wreszcie po wielu dyskusjach postanowiono, że towarzyszyć jej będzie Rafael, a wtedy chciała pojechać i Danielle. Wyznaczono silnego parobka na woźnicę i przydzielono drugi co do okazałości powóz. Musieli też obiecać, że wrócą następnego wieczoru.

– Nie bój się, babuniu – mruknęła Taran pod nosem. – Otaczają mnie archaniołowie, Rafael i Uriel, brakuje tylko Michała i Gabriela, i jeszcze ze dwóch, których imion nie pamiętam. Uwierz mi, jestem pod dobrą ochroną!

Aurora dała im list polecający do swego przyjaciela badacza (któremu udzieliła wsparcia przy wielu kosztownych eksperymentach). Zakończyła go następującymi słowami: Bądź ostrożny i nie podsycaj żądzy przygód u młodej Taran! Zadbaj o to, by nie wyruszyła samodzielnie nad Bałtyk! Ma wrócić do domu, do mnie, nie gódź się na żadne ustępstwa. Pozostali dwoje młodzi ludzie są bardzo układni, to Taran jest wichrzycielką. Ale to naprawdę dobra i miła dziewczyna.

Przy odjeździe Erling przykazał Taran:

– Nie narażaj życia moich dzieci na niebezpieczeństwo!

– A jakie niebezpieczeństwo może nam zagrozić w drodze do Christiana? – prychnęła Taran. – Norwegia to czarująca kraina wieśniaków, zagrozić nam może jedynie chłop, któremu ukradniemy rzepę.

– Ty wplątujesz się w groźne sytuacje, ledwie otworzysz usta! – stwierdził przygnębiony Erling.

Niestety, miał co do tego pełną rację.

Taran krytycznie przyjrzała się Rafaelowi, który właśnie wsiadał do powozu. Ten delikatny, łagodny Rafael miał być jej obrońcą? Czyżby przypuszczano, że przerwie tworzenie wiersza i wbije gęsie pióro w pierś wroga?

Ale dlaczego w ogóle mówić o wrogach? Tutaj, gdzie nikt ich nie znał i gdzie byli tylko trójką grzecznych młodych ludzi podróżujących zamkniętym powozem?

No cóż, określenie “grzeczni młodzi ludzie” odnosiło się zaledwie do dwojga.

Uriel się martwił. Instynkt prawie – anioła podpowiadał mu, że wyprawa do Christiana może się źle skończyć. W powietrzu wisiało coś niepokojącego. Istoty takie jak on to wyczuwają.

A wszystko zapowiadało się tak niewinnie. Troje młodych ludzi w powozie gawędziło. Uriel także tam siedział, razem z duchami opiekuńczymi Rafaela i Danielle, które doprawdy niewiele miały do roboty, odkąd ich protegowani przeszli pod opiekę Erlinga i Theresy. On natomiast solidnie się napracował w tym krótkim czasie, kiedy zajmował się Taran. Taran, ta słodka, nieznośna Taran, spytała go zresztą, w jaki sposób się mieści w ciasnych powozach. “Nie martw się o mnie”, odparł. “Ja się mieszczę wszędzie”. “Bardzo bym nie chciała usiąść na tobie”, stwierdziła Taran. “To by było przekroczenie wszelkich granic”. “Nie przypuszczałem, że znasz słowo»granica«„, powiedział wtedy nieco złośliwie. Taran zrobiło się przykro, a on gorąco pożałował swoich słów. Ale duch z trzeciego wymiaru nie może prosić o wybaczenie, bo w trzecim wymiarze nie popełnia się żadnych błędów. Tak mówił jego zwierzchnik. Owszem, on mógł tak powiedzieć, nie musiał “wszak czuwać nad Taran!

Jechali przez idylliczne okolice wśród zielonych wzgórz i liściastych gajów, mijali pasące się krowy i konie, porozrzucane wiejskie zagrody. Uriel wiedział jednak, że zanim dotrą do Christianii, będą przejeżdżać przez górską, porośniętą lasami okolicę.

Uriel obserwował Taran. Wyostrzył wzrok tak, aby móc ją widzieć wyraźnie, nie tylko jako kolumnę energii.

Piękna dziewczyna, ma takie czerwone usta i złoto – brązową skórę, o odcieniu mocniejszym niż przypominająca dziką różę cera Danielle.

Im więcej czasu Uriel spędzał na przyglądaniu się Taran, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że z tą zabawą powinien natychmiast skończyć. Taran była taka pociągająca, taka kusząca!

Wiedział, że ostatnimi czasy zbyt często się jej przygląda…

Nigdy, rzecz jasna, nie był niedyskretny. Nie obserwował jej, kiedy przebywała sama, uznał, że dziewczyna ma prawo do prywatnego życia. Ale w sytuacjach takich jak teraz mógł się jej przyglądać bez przeszkód.

Zabrał jej runę pozwalającą widzieć duchy, uznał bowiem, że nie wypada, aby na niego patrzyła.

Właściwie nie powinien też podglądać, kiedy zostawała sam na sam z młodym mężczyzną, ale ostatnio zaczął tak robić. Oczywiście tylko i wyłącznie po to, by czuwać nad jej cnotą. Nigdy nie wydarzyło się nic niestosownego, Taran pod tym względem nie przekroczyła żadnej granicy, potrafiła jednak śmiało i bezczelnie flirtować.

Urielowi sprawiało to wyraźną przykrość. Nie podobało mu się to uczucie, usuwał się wtedy i wachlował “nocna koszulą”, jak Taran nazywała jego piękną białą szatę.

Najgorsze, że Uriel zdawał sobie sprawę, iż Taran jest bardzo ciekawa erotycznej, zmysłowej strony życia. Pewnego dnia jakiś młodzian mógł ją sprowadzić na manowce.

Uriel westchnął. Musi nad tym czuwać. Dlatego właśnie nie spuszczał z niej oka, kiedy zostawała z kimś sam na sam. Tylko i wyłącznie dlatego.

Tak sobie powtarzał.

Westchnął jeszcze raz. Niejednokrotnie miał ochotę podać jej czarnoksięską runę i zawołać: “Spójrz na mnie, Taran, patrz na mnie!”

Długo rozmyślał nad jej prośbą o to, by przez cały czas mógł być dla niej widzialny. Dobrze znał tę sztukę, była ona jednak surowo wzbroniona wśród duchów opiekuńczych, a przynajmniej w górnej sferze, z której on pochodził. Wiedział, że istnieją ludzie, którzy widzą swych opiekunów, lecz dotyczyło to tych słabszych, z wymiarów najbliższych ziemskiemu życiu.

Jemu nigdy na to nie pozwolą. Nawet nie próbował prosić.

Cudowne oczy tej dziewczyny…

Powóz zatrzymał się z szarpnięciem. Jechali przez las. Wprawdzie droga wiodła przez nie porośniętą drzewami okolicę, a na wzgórzu leżała nawet opuszczona chłopska zagroda, lecz dookoła przestrzeń zamykały lasy i skały któregoś ze wzniesień koło Christiana, którego dokładnie, nie wiedzieli.

Rafael wyjrzał przez okno.

– Rozbójnicy – oznajmił swym towarzyszkom podróży.

– Co robimy? – natychmiast spytała Taran.

– Widziałem tylko jednego, akurat kiedy wyjrzałem, zmuszał woźnicę pistoletem do zejścia z kozła.

– A czy my jakiś mamy?

– Pistolet? Nie.

Danielle wyglądała na bardzo przestraszoną.

– Schowaj się – nakazali jej natychmiast. – Wsuń się pod siedzenie.

Dziewczyna usłuchała.

Taran wysunęła głowę przez okienko i natychmiast ją cofnęła.

– Wielkie nieba! To przecież ten irytujący Finkelborg, wyśniony bohater ciotki Christine! Co on tu robi? Z pistoletem?

– Dowiedzmy się, czego chce – postanowił Rafael i wysiadł. – Może to posłaniec od ciotki.

Rasmus Finkelborg nie przynosił jednak żadnych wieści. Gdy Taran i Rafael wysiedli, celował w nich już z dwu pistoletów.

– Ojej! – zafrasowała się Taran. – Proszę obchodzić się z nimi ostrożnie! Strasznie pan nimi wymachuje, może za ciężkie dla białych hrabiowskich rączek?

– Milczeć! – rzucił ostro hrabia Finkelborg. – Pani, panno Taran, niech zbliży się tutaj, a wtedy panicz i woźnica ujdą cało.

To znaczy, że nie zauważył Danielle, pomyślała Taran. Świetnie!

– Nie mam zamiaru nigdzie chodzić – powiedziała. – Niech pan przestanie tak nerwowo wymachiwać bronią. Okropnie niemądrze to wygląda.

Na twarzy Rasmusa Finkelborga pojawiły się rumieńce jak u niemowlęcia, ale oczy zapłonęły zimnym blaskiem.

– Podejdź tu natychmiast, panienko, inaczej zastrzelę woźnicę!

– Nigdy nie trafisz – mruknęła Taran niemal bezgłośnie, nie chciała jednak ryzykować niczyjego życia, zrobiła więc kilka kroków w stronę Finkelborga. – Czego pan ode mnie chce? – spytała już głośniej. – Gryzę, cierpię na wściekliznę, wyję w nocy i piję krew.

– Zamknij się! – wrzasnął Rasmus Finkelborg. Przyciągnął Taran do siebie i przycisnął pistolet do jej pleców.

– Musi pan o coś go opierać? – spytała Taran. – Pięknie! Urielu! – zawołała. – Zrób coś z tym bladookim wariatem!

– Urielu? – zdumieli się obecni.

“Jestem tutaj”, usłyszała Taran głos w swym wnętrzu. “Nie bój się, nie pozwolę, żeby ci zrobił coś złego”.

“Bać się!” odpowiedziała Taran już w myśli. “Jestem wściekła!”

“Fe, co za język!”

“Masz zamiar odgrodzić mnie od pistoletu? Bardzo będziesz musiał się spłaszczyć”.

“Nie, rób to, co on ci każe, zaraz się nim zajmę”.

“Dobrze, posłucham ze względu na innych”.

“No właśnie”.

– Co miałaś na myśli, mówiąc “Urielu”? – dopytywał się Rafael.

– Nie czas teraz na tłumaczenie – mruknęła Taran. – Hrabio Finkelborg, co ma znaczyć takie zachowanie? Skończyło się panu kieszonkowe? Nie, Rafaelu, nie usiłuj odgrywać boha…

Było już jednak za późno. Rafael, bardziej niemądrze niż odważnie, ruszył do ataku i tylko Uriel, który mocno stuknął Finkelborga w plecy, uratował Rafaela od pewnej śmierci. Kula trafiła w bagno.

– Dureń! – syknęła Taran do Rafaela. – Pomyśl, co by było, gdyby on użył tego drugiego pistoletu? Strzelił we mnie? Chodźcie, woźnica także, prędko!

Zanim Finkelborg zdołał podnieść się z ziemi, wszyscy troje kierowali się już w stronę opuszczonej zagrody. Za nimi padł strzał, ale niecelny. Rafael się odwrócił.

– Teraz musi załadować obydwa pistolety. Biegnie za nami, wobec tego Danielle jest bezpieczna. Szybciej, musimy się schować!

Taran nie była wcale taka pewna, czy w zagrodzie będą bezpieczniejsi, dobiegli jednak w każdym razie do otwartych drzwi. Woźnica starannie je zamknął za nimi, zaraz też zajęli się zabezpieczaniem wszystkich pozostałych otworów.

Koń stał spokojnie zaprzęgnięty do powozu na drodze.

– Mam nadzieję, że Danielle nie wystawi głowy – mruknął Rafael.

Dostrzegli Finkelborga na zboczu. Biegnąc usiłował naładować broń.

– Poszukajmy izby bez okien – zaproponował Rafael. – Tam będziemy bezpieczni.

Taran stała nieruchomo. Wyczuła coś w powietrzu.

– Co się stało?

– Ta atmosfera…

– Masz na myśli zapach? Nie, to coś innego. Zgęszczony, skondensowany… Fuj!

– Racja – przyznał woźnica.

Nikt nie chciał tego głośno nazwać. Ale tym, co wyczuwali, była chuć. Erotyzm w takiej formie, że powietrze zdawało się nim nasiąkać.

Taran już kiedyś czuła coś podobnego, Wówczas w lesie, gdy widziała jakąś okropną istotę na poły schowaną za pniem drzewa.

“Urielu, zrób coś!”

Загрузка...