Rozdział 28

– Ależ, Urielu – zwierzchnik pobożnie złożył ręce na brzuchu. – Nie mówisz tego chyba poważnie! Nie chcesz jeszcze zostać aniołem? Przecież tak wysoko już awansowałeś!

Uriel, który mówił od dłuższej chwili, czuł się duchowo wycieńczony.

– Czy naprawdę zostać aniołem jest tak godne pożądania? Nie mam ochoty, by stać się cherubinem, to przecież groteskowe, cztery pary skrzydeł i czworo oczu! W dodatku cherubini używają płomiennych mieczy, by karać tych, którzy zeszli na złą drogę. Wiem, że to się nazywa popełnić grzech, ale ja określam to jako popełnianie błędów. Czy cherubini ze swą żądzą karania są w czymś lepsi?

– Urielu, zważaj na słowa!

– Mają twarze i stopy zwrócone w różnych kierunkach, nie muszą się więc odwracać, kiedy chcą spojrzeć w jakąś stronę. Ja nazywam to lenistwem. A serafini? Czy oni są lepsi? Przebywają w najświętszych sferach, krzykiem głosząc chwałę Pana, ale zsyłają gromy, błyskawice i popiół, tak że nikt nic w ogóle nie widzi. Nie chcę zostać kimś takim.

– To ci nie grozi, uspokój się. Ktoś może cię usłyszeć.

– Miałbym więc tkwić w jednym z dalszych zastępów? Tych, które chórem wyśpiewują anielskie trele, ale nikt ich nie słucha?

– Urielu! To wielki zaszczyt…

– Doprawdy? A jak było z trzydziestoma trzema milionami aniołów, które pospieszyły za Lucyferem, strąconym archaniołem, aniołem światła? Poszły za nim, ponieważ tego chciały, a to znaczy, że niebiańskie przestrzenie nie są szczególnie interesujące.

W głosie zwierzchnika brzmiało zdecydowanie:

– Nie tam trafisz, Urielu, lecz do trzeciej sfery, tej, która ma związki ze światem ludzi. Spotkasz tam posłańców, aniołów stróżów, archaniołów i sporą liczbę zwykłych aniołów. Tam właśnie trafisz z tego wymiaru, w którym obecnie przebywasz.

– Hurra – mruknął Uriel z ponurą miną.

– Jeśli, oczywiście, będziesz się porządnie sprawował. Akurat teraz tak nie jest i ryzykujesz utratę miejsca.

– Ależ ja właśnie tego pragnę! Pokochałem kobietę z ludzkiego rodu i chcę stać się człowiekiem!

W oczach mistrza na moment pojawiło się coś w rodzaju tęsknoty. Zaraz jednak “wziął się w garść.

– Takie niebezpieczeństwo najczęściej grozi duchom opiekuńczym. Można się przywiązać do ziemskiej istoty. Dlatego natychmiast zwolnimy cię z przydzielonego ci zadania, znajdziemy dla ciebie coś innego.

– Nie chcę niczego innego. Co złego jest w ziemskim życiu? Nigdzie indziej nie ma tyle czułości, tyle miłości, tyle… tak, smutku i rozpaczy, ale to przecież także są uczucia! Mistrzu, czyżbyś nie dostrzegał piękna w tym, co niedoskonałe? Czy nie wzruszają cię usiłowania ludzi, by uczynić świat piękniejszym, bogatszym i lepszym? Nie chcesz pomóc nieszczęsnym? Śmiać się wspólnie z radosnymi, czuć, że żyjesz?

– Urielu, uważam, że powinniśmy zakończyć…

– Zauważyłem różnicę, kiedy wróciłem na ziemię. Spostrzegłem, że wszystko, co kiedyś wydawało mi się szare i brzydkie, także ma swój urok, którego się nie widzi, kiedy ma się z tym do czynienia na co dzień. Są ludzie dobrzy i źli, mistrzu, ale nie mamy prawa nimi pogardzać.

Uriel poczuł, że płacz dusi go w gardle. Tyle chciał wyjaśnić, ale nie mógł znaleźć potrzebnych słów. Mówił banały, powtarzane już po tysiąckroć wcześniej.

Trochę się uspokoił.

– Ale nie wszyscy ludzie stają się aniołami?

– Nie, istnieje także odrębny wymiar dla pozostałych. Nie mówię wcale o piekle, to wymysł ludzi. Oni trwają w szczęściu, pławią się w Wielkim Świetle, które jest samą miłością.

– Dlaczego więc mnie wybrano, abym się znalazł tutaj?

– Ma to związek z twoim wcześniejszym życiem, i to niejednym. Wówczas tego pragnąłeś, dlatego się tak stało.

– To musiało być dawno temu – mruknął Uriel.

– Owszem. Byłeś między innymi głęboko wierzącym mnichem, innym razem umartwiającym się pustelnikiem.

– I to także? Ile głupstw właściwie popełniłem?

– Mieścisz się w normie. Byłeś natomiast niezwykle cnotliwy, pewnie dlatego tak zauroczyła cię ta Taran. Powinienem był to przewidzieć.

Uriel westchnął.

– Moja sytuacja jest dramatyczna. Myśli dniem i nocą krążą wokół jedynej kobiety, jaką kiedykolwiek naprawdę kochałem. Tak dłużej być nie może.

– A pamiętasz inne kobiety, jakie obdarzyłeś miłością na przestrzeni dziejów? – pytał mistrz cierpliwie.

– Nie, oczywiście, że nie. Wiem jedynie, że żadna miłość nie może być silniejsza. Muszę otrzymać jeszcze jedno ziemskie istnienie.

– Większość byłaby uszczęśliwiona, mogąc rozstać się z tym padołem łez i zajść tak wysoko jak ty. A ty zakończyłeś już nie tylko swoje życie na ziemi, lecz także służbę jako opiekun. Dawno temu. Twoją ostatnią podopieczną była Blitilda. Taran przydzielono ci dodatkowo, i przypominam sobie młodzieńca, który także wtedy bardzo się awanturował, nie chciał podjąć się tej roli.

– Wiem o tym. Ale teraz nie mogę bez niej żyć. Mistrzu, jeśli zmusisz mnie, bym kontynuował swoją drogę w górę poprzez wymiary, skażesz mnie na prawdziwe piekło w niebie!

– Licz się ze słowami, chłopcze!

Pojawił się posłaniec w śnieżnobiałej szacie i szepnął coś do ucha wysoko postawionemu. Obaj spojrzeli zaraz na Uriela.

Mistrz pokiwał głową, posłaniec odszedł.

– Urielu, musisz jak najprędzej wracać na ziemię. Do najwyższych sfer dotarła błagalna prośba od pobożnej kobiety, księżnej Theresy. Znasz ją?

– Oczywiście, to babcia Taran.

– Zgadza się. Poprosiła, aby natychmiast ci to przekazać. Z Taran jest źle.

– Nie! – zakrztusił się Uriel. – Przecież Soi z Ludzi Lodu miała trzymać Sigiliona w szachu!

– To nie ma związku z Sigilionem. Babcia Taran wspominała rycerza Zakonu Słońca o imieniu Robert…

Uriela ogarnęła panika.

– Robert? Rycerz Słońca? Och, nie! Natychmiast muszę wracać.

Mistrz podniósł dłoń w górę.

– Chwileczkę!

Uriel ledwie mógł ustać w miejscu.

– Otrzymasz jeszcze jedno ludzkie życie, Urielu. Pod pewnym warunkiem.

– Jakim? Zrobię wszystko.

– Będziesz zwalczać rycerzy Zakonu Świętego Słońca. To zły związek.

– “Wiem o tym. To już wszystko?

– Zwalczenie Zakonu potrwa długo, być może nawet przez całe życie Taran, nie w porządku więc wobec ciebie byłoby kazać ci czekać tak długo. Obiecaj, że poświęcisz swe ziemskie życie na walkę z nimi…

– Obiecuję.

– A teraz twe właściwe zadanie: Nie staniesz się na powrót człowiekiem, dopóki nie unieszkodliwisz Sigiliona.

Uriel pobladł.

– Ależ on prawdopodobnie jest nieśmiertelny.

– Możliwe, ale też i ja nie mówię o zabiciu go, a tylko o unieszkodliwieniu. Kiedy nie będzie już dłużej zagrażał, odzyskasz na powrót ludzką postać. Sam chyba rozumiesz, że możesz z nim walczyć tylko jako duch opiekuńczy, będąc istotą ludzką z niczym sobie nie poradzisz.

– Twarde warunki – stwierdził Uriel słabym głosem. – Ale postanowiłem, że raz kiedyś wezmę Taran w ramiona.

– Dlaczego tylko raz? – roześmiał się zwierzchnik. – Dlaczego nie przez całe życie?

Twarz Uriela rozjaśniła się w uśmiechu.

– A teraz ruszaj, zanim rycerz Słońca położy kres twoim marzeniom!

– On jej nie zabije, przynajmniej dopóki nie zdobędzie szafiru. Sigilion ma taki sam zamiar. Obu im pokażę!

– Dobrze, pamiętaj tylko, że nie wolno ci zabijać. Stracisz wtedy… jak to powiedzieć?

– Ludzie nazywają to nagrodą. A teraz żegnaj! Dzięki za twoją wielkoduszność!

– Cóż, nic nie poradzę na to, że jesteś taki głupi.

Taran ocknęła się w ciasnym pomieszczeniu. Upłynęła dość długa chwila, zanim przyzwyczaiła się do tego miejsca. Wokół wszystko się kołysało, fale wściekle tłukły się o burtę, głowa pękała jej z bólu.

Ze przyzwyczaiła się do miejsca, to za dużo powiedziane. Leżała związana, rzucona w kąt na wilgotne deski podłogi. Byle tylko statek nie zatonął…

Najwyraźniej wypływali na pełne morze, bo huśtało już porządnie.

Okropna sytuacja, naprawdę okropna!

Najgorsza jednak ze wszystkiego była zdrada Roberta.

Z początku niczego nie rozumiała. Dlaczego on to zrobił? Przecież ani słowem nie dała mu do zrozumienia, że odrzuca jego zaloty.

Właśnie wszedł do tego schowka, nie bardzo wiedziała, jak ma nazwać pomieszczenie. Przysiadł na umocowanej do ściany ławie. W ciemności ledwie widziała jego postać.

– Wyprowadziłem was w pole – oświadczył z triumfem. – Niczego nie podejrzewaliście, prawda?

– A co mielibyśmy podejrzewać?

Jak niewyraźnie zabrzmiał jej głos! A przecież wcale się nie bała, obawiała się jedynie choroby morskiej, to takie upokarzające.

– Nie przyszło ci do głowy, że zastąpiłem Rasmusa, prawda?

Rycerz Słońca. Przez moment poczuła w sercu ukłucie strachu, lecz zaraz odzyskała rezon.

– Posłał więc po ciebie? Dał list pocztylionowi, teraz już wszystko rozumiem.

– Nie wiem, jak do tego doszło, w każdym razie posłał po mnie. Przybyłem natychmiast i udało mi się zwieść was wszystkich.

Taran zamyśliła się.

– Pamiętam, że Finkelborg po wysłaniu listu okropnie się wściekał. Chyba rozumiem, dlaczego. Nie napisał, że Danielle byłaby o wiele łatwiejszą zdobyczą niż ja, prawda?

Usłyszała, jak Robert przeklina. Najwidoczniej Finkelborg nie wspomniał o Danielle i Robert doszedł do wniosku, że niepotrzebnie tak się wysilał. Danielle uprowadziłby bez kłopotu i z większą korzyścią. Za pewnik przyjmowano, że Taran poradzi sobie sama w wielu sytuacjach, natomiast Danielle to delikatna, niemal wrażliwa jak roślina istota, której za wszelką cenę należało pospieszyć z pomocą. Wymienić na drogocenny szafir. Natychmiast. Robert przypuszczał, że teraz, kiedy zakładniczką jest Taran, silniejsza i bardziej zdolna do stawiania oporu, będą się wahać dłużej.

Zazgrzytał zębami ze złości, że sam nie wpadł na takie proste rozwiązanie.

– Ale teraz mam już ciebie – rzekł agresywnie. – Już mi się nie wymkniesz.

Rzeczywiście, musiała przyznać mu rację. Soi zajęła się Sigilionem, ale Uriel… Prawda, udał się do swych zwierzchników z prośbą, aby pozwolili mu znów stać się człowiekiem. A jeśli tak rzeczywiście się stanie? Nie na wiele wtedy jej się przyda. Sytuacja stała się na to zbyt trudna.

Miała ochotę spytać, jak daleko w morze wypłynęli, ale fiord był długi, na pewno jeszcze go nie pokonali. Wiedziała, że nie spała zbyt długo.

Spała? Straciła przytomność uderzona w głowę przez rycerza łajdaka. Jak mogła być tak naiwna?

Nawet ona jednak rozumiała, że sytuacja stała się naprawdę poważna.

– Dokąd mnie zabierasz? – spytała.

– Do Niemiec. Inni rycerze już tam na mnie czekają. Teraz, kiedy cię mamy, prześlemy wiadomość do twego ojca i brata. Niebieski szafir w zamian za twoje życie. To przecież sprawiedliwe, szlachetny kamień należy do nas, to wy wtargnęliście na nie swój obszar i nam go skradliście.

– Wtargnęliśmy? Chcesz chyba powiedzieć, że okazaliśmy się sprytniejsi. Nie ma żadnego prawa własności, jakie by się odnosiło do szlachetnego kamienia ani też do naszej ogromnej wiedzy na temat Świętego Słońca.

– Dziękuję bardzo, że zechciałaś mi objaśnić tak wiele niewiadomych. To znacznie podniesie moją pozycję w Zakonie.

Taran zacisnęła zęby.

– A ten statek? Gdzie jego właściciel? A może go ukradłeś?

– Statek jest moją własnością. Wcale nie mieszkam nad Bałtykiem, tylko w Marstrand, do Christianii więc nie miałem daleko. Po prostu wsiadłem na konia i udawałem, że przybywam aż z głębi Szwecji. Oszukałem was bez trudu. Rzecz jasna udam się do twego uczonego i wyciągnę z niego więcej informacji o niezwykle, jak się okazuje, interesującym Bałtyku. Nie mieliśmy pojęcia, że odpowiedź może znajdować się właśnie tam. A chyba tak jest, masz rację.

O wstydzie! Jak mogła postąpić tak głupio? Nie proszona nawet przekazała informacje bezpośrednio rycerzowi Zakonu Świętego Słońca. Szczęśliwa, że jej słucha, ujawniła tajemnice, których nikt, nawet stojący całkiem z boku szwedzki krewniak Augusta, nie powinien znać.

– Nigdy więcej tego nie zrobię! – obiecała sobie.

Robert oznajmił zimno:

– Nie będziesz miała okazji.

Загрузка...