Rozdział 2

Upływały lata. Piękne, cudowne lata, które wszyscy mieli wspominać z radością. Kilkakrotnie zdarzyło się co prawda, że Móri musiał wyprawiać się w pościg za zbuntowanym Villemannem, ale chłopiec z wiekiem stawał się coraz mądrzejszy. Świadomość, że czekają go wspaniałe przygody, kiedy tylko nieco bardziej dojrzeje, stanowiła hamulec, jakiego potrzebował, by zapanować nad żądzą wrażeń.

W roku 1740 zmarł cesarz Karol VI. W Theresenhof szczerze tę śmierć opłakiwano. Cesarz, pomimo spoczywającej na jego barkach ogromnej odpowiedzialności, potrafił znaleźć czas, by zatroszczyć się o swą młodszą siostrę Theresę, i służył wszystkim mieszkańcom dworu nieocenioną pomocą. Wraz z jego śmiercią wszelkie nici łączące Theresę z domem książęcym w wiedeńskim Hofburgu zostały zerwane. Z nowym cesarzem, Karolem VII, nie łączyły jej nawet więzy krwi, ponieważ był on mężem córki najstarszego brata Karola i Theresy, który panował jako Józef I przed Karolem VI. Nowy cesarz urodził się jako Karol Albert z Bawarii i ani jego, ani jego żony nie obchodziła grzeszna ciotka z Theresenhof.

Theresa w pewnym sensie odetchnęła z ulgą. Nie miała teraz żadnych zobowiązań wobec dworu i jego wymagań, stała się osobą bardziej niezależną.

Jej przybrane dzieci, Rafael i Danielle, wyrosły na ślicznych, smukłych młodych ludzi, całkiem odmiennych od silnych potomków Tiril i Móriego, ale cała piątka wspaniale się dogadywała i przeżyła wspólnie wiele pięknych dni w Theresenhof, dostatecznie dużym, by pomieścić dwie rodziny.

Móri ogromnie się cieszył, że mógł przekazać odpowiedzialność za gospodarowanie w Theresenhof Erlingowi i Theresie. Miał dzięki temu więcej czasu na zajęcie się okoliczną ludnością, jej chorobami i troskami. Wszyscy starali się dzielić między sobą obowiązkami jak najlepiej. Tiril także nie pozostawała bez zajęcia, bardzo często kontynuowała dzieło rozpoczęte przez Móriego i do niej właśnie zwracali się mieszkańcy okolicy, kiedy potrzebna im była pomoc.

Stara wierna pokojówka Theresy musiała ugiąć się pod nieubłagalnym naciskiem starości. Spoczęła na prywatnym cmentarzu dworu. Za to Nero przeżywał kolejnych służących. Stał się żywą legendą okolicy i zdawał się nawet nie zauważać swojego niesamowitego wieku, wciąż skory do zabawy jak szczeniak.

Wszyscy uważali te lata za szczęśliwe. Naturalnie nie dało się całkiem uniknąć trosk i kłopotów, lecz one miały drugorzędne znaczenie. Nie docierały żadne wieści o Zakonie, zresztą poczynania braci nikogo szczególnie nie obchodziły.

Spokój panował do czasu, kiedy Dolg osiągnął wiek dwudziestu jeden lat, a bliźnięta dziewiętnastu. Rafael miał wówczas lat dwadzieścia jeden, a Danielle siedemnaście.

Wtedy właśnie rozpoczął się kolejny okres niepokoju. Ale… dość nieoczekiwanie w tarapaty wpadła Taran.

Gdyby znali Taran choć trochę lepiej, zrozumieliby z pewnością, że nie jest to wcale takie niespodziewane. Dziewczyna była przebieglejsza od Villemanna, który buntował się otwarcie, Taran natomiast działała w ukryciu. Nie posiadała żadnych nadprzyrodzonych zdolności, ale też ich nie potrzebowała. Inteligentna ślicznotka i bez tego potrafi osiągnąć wszystko, czego chce.

Taran nie miała w sobie wrodzonego zła. Przeciwnie, była osobą o gorącym sercu, szanującą i troszczącą się o innych ludzi, oprócz tych momentów, kiedy potrzebowała czegoś dla siebie. Zaprzeczyć też się nie da, że czasami działała wyrachowanie.

Miała czternaście lat, kiedy Danielle przydzielono pokój, który Taran w marzeniach widziała jako swój pokoik panieński. Izdebka była śliczna i bardzo dziewczęca, właśnie taka jak Danielle, i dorosłym nie przyszło do głowy, że chadzająca własnymi ścieżkami Taran mogłaby marzyć o tak zdecydowanie kobiecym wnętrzu. Omylili się pod tym względem co do jej osobowości. Myśli czternastoletniej dziewczyny zaczynają krążyć wokół innych tematów niż zawody o to, kto najdłużej wytrzyma z głową pod wodą czy też wdrapie się najwyżej na starą gruszę.

Taran nie awanturowała się, nie urządzała scen o “sprawiedliwości” i “traktowaniu po macoszemu”, szczególnie że przecież w tym przypadku przybranym dzieckiem była właśnie Danielle. Nie. Taran zniechęciła Danielle do pokoju w bardzo wyrafinowany sposób. W księżycowe noce ukazywała się za oknem owinięta prześcieradłem, udając upiora, hałasowała zgrzytającym łańcuchem, który wcześniej ułożyła pod łóżkiem Danielle, a który potem, stojąc na korytarzu, przeciągała przez szparę pod drzwiami. Karmiła dziewczynkę historiami o duchach i wlewała jej wody do łóżka twierdząc, że to upiór osoby, cierpiącej na moczenie nocne. Tak oto obrzydziła izdebkę Danielle, że ta w końcu na kolanach ją błagała, by zamieniły się na pokoje. Taran dość długo rozważała propozycję, by wreszcie się “poświęcić”. Owszem, chyba zdoła jakoś wytrzymać w nawiedzonej sypialni.

Danielle nikomu innemu nie śmiała się zwierzyć ze swych okropnych przeżyć, bo Taran ją ostrzegła: gotowi jeszcze pomyśleć, że Danielle pod wpływem trudnego okresu w Virneburg pomieszało się w głowie, że po prostu oszalała.

O dziwo, kiedy Taran triumfalnie się wprowadziła, duchy zniknęły.

Młoda dama potrafiła poradzić sobie ze wszystkim jak najlepiej. Wyrosła na prawdziwą piękność. Po Mórim odziedziczyła ciemne oczy i włosy, skórę barwy kości słoniowej, po Tiril zaś wesołe usposobienie. Tym, czego los poskąpił Tiril pod względem urody, w dwójnasób obdarował jej córkę. Nie bez znaczenia było też pokrewieństwo z Habsburgami. Wielu członków rodziny książęcej zasłynęło urodą, a miało ich być jeszcze więcej, na przykład wnuczka Karola VI, Maria Antonina, która tak tragicznie zakończyła żywot podczas rewolucji francuskiej, czy też późniejsza krewniaczka, Elżbieta Piękna. Taran w odróżnieniu od Tiril i Theresy potrafiła dobrze wykorzystać ów wrodzony dar. Wraz z upływającymi latami z coraz większym zadowoleniem obserwowała spojrzenia, jakimi obrzucali ją mężczyźni i młodzi chłopcy, kiedy przechadzała się po pobliskim miasteczku. Ekscytowały ją, ale potrafiła zachowywać się w granicach przyzwoitości.

Ciekawość jednak była jej wrodzoną cechą, podobnie jak Villemanna. Taran pragnęła poznać życie i świat możliwie najdogłębniej. W tamtych czasach takie nastawienie mogło być dość niebezpieczne dla młodej panny.

Ludzi, o których nie miała zbyt wysokiego mniemania, potrafiła wmanewrować w sytuacje bardzo nieprzyjemne, tracili swój status i doznawali uszczerbku na godności. Postępowała przy tym tak sprytnie, że nikt się nie orientował, że to śliczna panienka Taran ze dworu znów krąży po okolicy. Śmiertelnie groźnych przygód także nie unikała.

W jej młodym życiu wiele było epizodów, które powinna raczej przemilczeć i ukryć w mrocznych zakamarkach ewentualnego sumienia.

Tak, Taran miała w sobie niemało demonizmu, ale na razie czekała, aż jej czas nadejdzie.

Początek dorosłego życia Taran był splotem dramatycznych wydarzeń. Rozpoczęły się one w miejscu dość niecodziennym, a mianowicie w wymiarach, z których pochodzą i gdzie spotykają się na narady duchy opiekuńcze ludzi. Niektórzy wolą nazywać ich pomocnikami, duchowymi przewodnikami, strażą anielską lub aniołami stróżami, określenie nie jest takie istotne.

Młody Uriel – jego dusza liczyła sobie zaledwie trzy tysiące lat; nie był to archanioł Uriel, lecz tylko jego imiennik – nie mógł oprzeć się wzburzeniu. Oczywiście na łagodnej twarzy nie było tego widać, ale piękne długie kręcone włosy się zmierzwiły, a biała szata powiewała gwałtownie…

Skrzydeł Uriel nie miał. Wielkim nieporozumieniem jest ogólne przeświadczenie, że duchy opiekuńcze są uskrzydlone.

– Nie wydaje mi się to w pełni sprawiedliwe – rzekł, nie podnosząc głosu. – Skończyłem już przecież z tym wymiarem i należę do następnego, wyższego. Wykonałem już swoje obowiązki jako duch opiekuńczy.

Jego zwierzchnik (ten miał skrzydła) usiłował go łagodnie przekonywać:

– Za łatwo ci poszło w roli ducha opiekuńczego człowieka. Pobożna Blitilda nie sprawiała żadnych kłopotów, a w dodatku okazała ci wielką życzliwość, umierając młodo.

– Ale powiedziano przecież, że ostatnim zadaniem duszy, która osiągnęła kres wędrówki, jest towarzyszenie przez życie człowiekowi i chronienie go. Nigdzie natomiast nie napisano, że należy to wykonać dwukrotnie!

– Przykro mi, Urielu… Nie, Frodielu – odwrócił się do nowo przybyłej duszyczki. – Nie wolno wycierać nosa giezłem! O czym to ja mówiłem? Ach, już wiem. Przykro mi, Urielu, lecz duch opiekuńczy tej dziewczyny Taran poddał się…

– To nikogo nie dziwi! Słyszałem o niej i jej szaleństwach.

– Żaden z duchów opiekuńczych, które mają teraz przystąpić do obowiązków, nie jest dostatecznie silny, by sobie z nią poradzić, dlatego musieliśmy zwrócić się o pomoc do wyższych wymiarów. Wybór padł na ciebie.

Nie przestając się przez cały czas uśmiechać, Uriel oświadczył lekko drżącym głosem:

– Przeżyłem swoje liczne życia na ziemi najlepiej jak się dało. Sprawowałem się dobrze, wręcz wzorowo, również jako duch opiekuńczy łaskawej Blitildy, do tego stopnia, że już teraz zostałem obdarzony nieziemską urodą aniołów.

– Aniołem jeszcze nie jesteś – prędko zauważył jego zwierzchnik. – Dopiero aspirujesz, by wstąpić w wyższy wymiar.

– Ale przydzielenie mi, w ramach dodatkowej próby… takiej szelmy… Nie zasłużyłem na to!

– Owszem, zasłużyłeś. Dotychczas wszystko przychodziło ci zbyt łatwo. Przyzwoite zachowanie nie jest żadną sztuką, jeśli nie jest się wystawionym na pokusy. A pobożna Blitilda żadnej pokusy dla ciebie nie stanowiła!

Czyli że z tą Taran może być inaczej, pomyślał Uriel. Podobno jest bardzo piękna, czego nie dało się powiedzieć o Blitildzie, która była natomiast niezwykle bogobojna i to równoważyło inne niedostatki.

Niemiłe przeczucie podpowiadało mu, że Taran z pewnością nie posiada tej ostatniej cechy.

Ogarnięty bezsilnością zaproponował:

– Czy nie mógłbym się zamienić z obecnym tu Mirielem? On opiekuje się młodziutką Danielle, przybraną siostrą Taran.

– O, nie, dziękuję – błyskawicznie odparł Miriel i odskoczył nieco w tył. – Nigdy nie opuszczę tego prawdziwego cudu, jakim jest Danielle. W dodatku miałbym ją zamienić na Taran? Nie, nie, wielkie dzięki! W zeszłym tygodniu Taran próbowała uwieść goszczącego u nich kanonika i tylko dzięki niesłychanym wysiłkom kobiecy duch, który czuwał nad mnichem, i przypominający elfa duch opiekuńczy Taran zdołali ocalić młodego człowieka przed losem gorszym niż śmierć.

– O ile dobrze pamiętam swoje ziemskie istnienia, to bywały gorsze losy – mruknął ich zwierzchnik nie bez tęsknoty w głosie. – No cóż, właśnie to wydarzenie doprowadziło ducha opiekuńczego Taran do załamania i skłoniło do szukania pomocy. Urielu, jestem przekonany, że jak najbardziej się nadajesz do zajęcia się tym nieszczęsnym dzieckiem – oświadczył na koniec i leciutko popchnął Uriela ku wyjściu. – To tylko na jakiś czas. Później duch opiekuńczy Taran na nowo podejmie swoje obowiązki.

– Na jak długo? – ponuro spytał Uriel.

– Rodzina wybiera się w podróż – odparł uskrzydlony. – Do zimnych północnych krajów.

– Czy to naprawdę takie niebezpieczne?

– Może tak, może nie. Nie wiemy. Tam czekają Taran nowe pokusy, jej dotychczasowy opiekun wręcz nie chce podjąć się za nią odpowiedzialności. Obiecał, że wróci do niej, kiedy wszystko się uspokoi.

Uriel nie był na tyle głupi, by nie zrozumieć, co może oznaczać podróż do obcych, interesujących krajów dla żądnej przygód, nieskromnej i nieposłusznej pannicy.

Westchnął ciężko i zaczął opadać na ziemię.

Загрузка...