Rozdział 19

W jakiś czas potem woźnica musiał wstrzymać konie, spotkali bowiem dyliżans pocztowy, a droga dla dwóch powozów okazała się za wąska. Finkelborg ocknął się, otarł brodę i rozejrzał się dokoła nieprzytomnym wzrokiem.

– Co? Gdzie ja jestem, co się stało, mój kord, moje pistolety?

– Spokojnie, spokojnie, to tylko poczta – pocieszała go Taran. – Wkrótce się miniemy.

Welony mgły otaczające myśli Rasmusa Finkelborga zaczęły się z wolna rozwiewać, przypomniał sobie swą ze wszech miar zawstydzającą i kłopotliwą sytuację. Na jego obronę należy przyznać, że kiedy już doszedł do siebie, myślał szybko.

– Pocztylion? Czy mogę wysłać list? Rodzina się o mnie martwi, chciałbym ją uspokoić.

Taran i Rafael porozumieli się wzrokiem.

– To chyba rozsądna prośba – stwierdziła Taran. – Ale musi się pan pospieszyć, bo chcemy dotrzeć do domu przed zapadnięciem ciemności, a pan jest ciężko ranny.

– Nie mamy żadnych przyborów do pisania – powiedział Rafael.

– Ja je mam, w jukach.

– Nie będzie żadnych prób ucieczki.

– Ale… – na twarzy Finkelborga znów wykwit! panieński rumieniec.

– Żadnych ale – przerwała mu Taran. – Gdzie są?

Wyskoczyła już z powozu, Finkelborgowi nie pozostawało więc nic innego, jak wyjaśnić, gdzie znajdują się przybory. Pałał gniewem, że będą grzebać w jego rzeczach, ale i z przyczyn jeszcze bardziej osobistych.

Teraz, kiedy ta niewychowana pannica wysiadła, a druga popłakiwała nad własnym losem, wyprężył się i tak wyraźnie jak mógł, krzyknął władczym, wojskowym tonem do Rafaela:

– Proszę o wypuszczenie mnie za naturalną potrzebą.

Właśnie wtedy wróciła Taran. Finkelborg wyrwał jej z ręki przybory do pisania, błyskawicznie skreślił kilka słów na arkuszu papieru, złożył go i zapieczętował. Na wierzchniej stronie zapisał adres.

– Dobrze – powiedziała Taran. – Przekażę list pocztylionowi.

Rasmus Finkelborg odsunął papier od wyciągniętej dłoni Taran.

– Nie! – krzyknął głośno, aż popatrzyli na niego podejrzliwie. – Sam zaniosę.

– Nigdy w życiu – zaprotestowała Taran. – Żadnej próby uciecz…

Przerwał jej Rafael.

– Hrabia Finkelborg może sam zanieść list. Ja go dopilnuję, wezmę pistolet. Ma pan jeszcze inną sprawę, prawda?

Hrabia Finkelborg doznał głębokiego upokorzenia, kiedy młodziutki chłopak nadzorował go, gdy szedł do powozu pocztowego, a później w krzaki. Natura jednak rządzi się własnymi prawami, wiedział, że dłużej już nie wytrzyma. Przez cały czas przeklinał, że rankiem wlał w siebie cały wielki kufel piwa. Nigdy więcej! Nigdy!

Owszem, mógł zaatakować delikatnego Rafaela, lecz czuł respekt przed pistoletem. Ale i tak lepiej, że towarzyszył mu dyskretny, dobrze wychowany szlachcic, a nie prymitywny parobek, który na szczęście wraz z pocztylionem miał dość roboty przy mijaniu się powozów.

W powrotnej drodze do powozu Finkelborg przeżył nawrót słabości i Rafael musiał go podtrzymywać. Wreszcie wszyscy znaleźli się na miejscu, a powozy mogły ruszyć po błotnistej drodze we właściwych kierunkach.

Hrabia ze wstydu nie otwierał oczu, chociaż mógł to już robić bez trudu. Udawał nieprzytomnego, lecz tym razem został przejrzany, bo dolna warga nie zwisała mu swobodnie, a ślina nie ciekła z ust, siedział sztywno oparty, z wyrazem cierpienia na twarzy.

Młodzi ludzie nie rozmawiali już ze sobą, by przypadkiem nie zdradzić Finkelborgowi nic poza tym, co naprawdę chcieli mu powiedzieć.

Aurora i Theresa, pochylone nad hrabią Rasmusem, użalały się nad rozległą raną. Chory leżał w łóżku. Starał się zachowywać jak przystało na mężczyznę, ale przez ból omal nie rozsadzający mu głowy, ledwie mówił.

– Szkoda, że nie ma tu Móriego albo Dolga – stwierdziła Theresa. – Oni prędko by go wykurowali.

– Szczególnie Dolg ze swoim szafirem – podchwyciła niczego nieświadoma Aurora, gdyż młodzi nie zdążyli wyjaśnić, kim jest Finkelborg. Gdy przyjechali, jego stan tak się pogorszył, że musieli go czym prędzej położyć do łóżka.

Kiedy Theresa próbowała unieść mu głowę, krzyknął z bólu. Obie kobiety obróciły go na brzuch, przypuszczały bowiem, że ranny został także w kark.

– Musimy zdjąć ten naszyjnik – oświadczyła Aurora. – Ale jak przesuniemy go przez głowę, nie znoszącą najdrobniejszego muśnięcia?

Na słowo “naszyjnik” Finkelborg zaprotestował jeszcze głośniejszym krzykiem. Kobiety jednak, sądząc, że bardziej cierpi, dalej starały się zdjąć mu zakrwawiony, wżynający się w skórę łańcuch.

– Nie ruszajcie tego – jęknął Finkelborg głosem zduszonym przez poduszkę. – Nie zdejmujcie go, inaczej umrę.

– Głupstwa – roześmiała się Aurora.

W tej samej chwili spostrzegły, co wisi na łańcuchu.

Theresa znieruchomiała.

– Znak Świętego Słońca? – szepnęła zdumiona. – Wobec tego rozumiem, że boi się pan go stracić. To on uratował pana od tego bezwzględnie śmiertelnego ciosu.

Aurora popatrzyła na przyjaciółkę pytająco.

– Hodujemy węża na własnym łonie – zacytowała Theresa. – To przeklęci rycerze Słońca, proszę mi wybaczyć to słowo, ale tym razem było jak najbardziej na miejscu.

– Ależ, moja kochana – szepnęła Aurora. – W moim domu?

– Bardzo cię przepraszam – powiedziała Theresa. – A więc dlatego hrabia Finkelborg zawitał tutaj tak nieoczekiwanie, chociaż spodziewano się, że przebywa w Bergen. Nieładnie, panie hrabio. Czego chce od nas Zakon Słońca tym razem?

Do pokoju wszedł Rafael.

– On ściga Taran, chciał ją wziąć jako zakładniczkę i wymienić na niebieski kamień. Ale nie tylko on.

– Jeszcze jacyś rycerze?

– Nie, prawdę powiedziawszy, konkurent. W dodatku znacznie bardziej niebezpieczny niż nasz żałosny hrabia.

Gdyby nie przeszkodził mu ból, Duńczyk, słysząc obelgę, zgrzytnąłby zębami.

– Właśnie ta istota zaatakowała Finkelborga.

– Naprawdę? Sądziłam, że to jakiś olbrzymi niedźwiedź.

– Nie wiemy, co to za istota. Danielle go widziała i opisuje jako jaszczura. Na szczęście potwór nie zrozumiał, że równie dobrze mógłby pojmać jako zakładniczkę Danielle.

Finkelborg, zły, zapamiętał to sobie. Oczywiście znacznie łatwiej byłoby zastawić sidła na tę młodą panienkę niż na nieznośną Taran! Okazał się kompletnym durniem. Teraz jednak miał już wszystkiego dość, wolał, żeby całą sprawą zajęli się inni.

Rafael ciągnął:

– Danielle nieoczekiwanie pospieszono z pomocą. Pojawiła się młoda kobieta, która powiedziała, że nazywa się Soi z Ludzi Lodu. Czy kiedykolwiek o niej słyszałyście?

Pokręciły głowami.

– Mamy wobec niej ogromny dług wdzięczności – stwierdził Rafael. – Gdyby się nie zjawiła i nie skusiła jaszczura, który nosi imię Sigilion, pewnie nigdy więcej nie zobaczylibyśmy naszej Danielle, jestem o tym szczerze przekonany.

Theresa pobladła.

– Niepokoi mnie bardzo, jak się dalej potoczyły losy tej młodej kobiety, Soi – powiedział Rafael.

Jakież to podobne do tego chłopca, pomyślała Theresa wzruszona. Zawsze troszczy się o innych! Nauczył się tego od moich wnuków!

– Czy sądzisz, że Móri może wiedzieć coś na temat tego… jak go nazwałeś? Sigiliona?

– Móri może nie – odparł Rafael. – Ale jego duchy pewnie coś wiedzą.

– Szkoda, że ich tu nie ma – westchnęła księżna.

Finkelborg przysłuchiwał się im z rosnącym zdumieniem. Jak dużo właściwie wiedzieli ci ludzie? Niemal się przestraszył. Posiadali znacznie większą wiedzę niż bracia zakonni. Słyszał też, że czarnoksiężnika i jego rodzinę łączą pewne związki z duchami, nigdy jednak nie chciał uwierzyć w takie babskie gadanie. Po zadanym mu ciosie powoli zmieniał opinię.

Nie chciał mieć więcej nic wspólnego z tą sprawą. Zamierzał złożyć raport – przyprawiony szczegółowymi opowieściami o jego strasznych przeżyciach i dzielnej walce i cierpieniu. Później, żywił nadzieję, będzie otrzymywał bardziej godne zadania niż pogoń za młodymi damami i dziewczynkami.

Czy jednak nie tym właśnie od zawsze zajmował się Zakon? Prześladowaniem irytujących go, bezwartościowych panien? Najpierw Theresa, ona przynajmniej nosiła tytuł książęcy, potem jednak rycerze staczali się coraz niżej. Tiril – wszak nie była warta, by dumny rycerz tracił na nią czas i siły. A teraz Taran i nic nie znacząca Danielle, myślał z goryczą. I na pociechę dla samego siebie: oczywiście Taran się nie liczyła.

Stłumił wewnętrzny głos podpowiadający mu, że wcale tak nie jest. Niebezpiecznie się do niej zbliżyć, przecież odczuł to na własnej skórze! Jeszcze bardziej martwił go inny szczegół, ale o nim nie śmiał nawet myśleć w obawie, że w gorączce się przed nimi zdradzi. Nie powinien dopuścić, by czegokolwiek się choćby domyślali.

Leżąc ze śmiertelną raną mógł przynajmniej słuchać i uczyć się. Na szczęście zatrzymał łańcuch ze znakiem Słońca. Gdyby mu go odebrano, uszłyby z niego ostatnie siły, był o tym przekonany. Tylko znak Słońca ocalił go przed tym, którego nie zdążył nawet zobaczyć, przed tym, którego nazywali Sigilionem. Jaszczurem?

Brednie!

Sytuacja i tak była już dostatecznie trudna, nie muszą wciągać w to gadów.

Gdyby Finkelborg mógł obejrzeć swą głęboką ranę, myślałby inaczej. Miał jednak rację: nic innego nie mogło ocalić go od śmierci, kiedy Sigilion zadał straszny cios. To znak Słońca uratował mu życie.

Nawet leciusieńkie okrycie drażniło skórę. Musieli zrozumieć, że nikt nie może się do niego zbliżać.

– Kiepski gust jeśli chodzi o ubranie – skomentowała Aurora, ściągając mu pończochę. Już ten ruch zdawał się tysiącem noży wbijać w głowę hrabiego. – Żadnego stylu!

Theresa przyznała jej rację.

– Bardzo nieumiejętne połączenie! Zbyt rzucające się w oczy szczegóły przy skromnym, zdawałoby się, mundurze. Ale on przecież jest Duńczykiem. Czegóż można się spodziewać po narodzie, który miał dwie królowe o cudownych imionach Dragomira i Berengaria, a przechrzcił je na Dagmar i Bengerd?

– Jesteś trochę niesprawiedliwa, Thereso – powiedziała Aurora z uśmiechem. – Pewnie po latach przeżytych z Adolfem masz Duńczyków po dziurki w nosie?

– W każdym razie na pewno Holsteinów – przyznała Theresa nie bez goryczy. – Duńczycy to dobry naród, ale i wśród nich zdarzają się czarne owce.

Finkelborg poczuł się okropnie, pociemniało mu w oczach, zaszumiało w uszach. Każdy dźwięk groteskowo się wyolbrzymił.

Czy te baby nie mogą przestać gadać o nieistotnych głupstwach, aby on wreszcie mógł wypocząć?

Ale nie. Wezwały lekarza, który miał zszyć ranę!

Finkelborg, dłużej nie panując nad sobą, wydał z siebie niekontrolowany krzyk strachu.

Загрузка...