Niemowa

1

Konfesjonały były trzy. Nad drzwiami środkowego paliła się lampka. Nikt nie czekał. Kościół był pusty. Przez witraże wpadało kolorowe światło, malując jasne kwadraty na posadzce nawy głównej. Monette miał ochotę wyjść, ale nie zrobił tego. Zamiast tego zbliżył się do konfesjonału, który był czynny, i wszedł do środka. Kiedy zamknął za sobą drzwi i usiadł, otworzyło się małe okienko po prawej stronie. Przed sobą miał przypiętą niebieską pineską do ściany kartkę z napisem ALBOWIEM WSZYSCY ZGRZESZYLI I BRAK IM CHWAŁY BOŻEJ. Minęło sporo czasu, lecz Monette nie sądził, by coś takiego należało do standardowego wyposażenia. Nie sądził nawet, by była o tym mowa w katechizmie z Baltimore.

– Jak się masz, mój synu? – odezwał się ksiądz z drugiej strony kratki.

To również nie było standardowe powitanie, jednak specjalnie mu to nie przeszkadzało. Mimo to z początku nie mógł się odezwać. Zupełnie go zatkało. Co było trochę dziwne, zważywszy na to, co miał do powiedzenia.

– Synu? Zamurowało cię?

Nadal nic. Słowa były na wyciągnięcie ręki, ale nie potrafił ich z siebie wydobyć. Choć to absurdalne, Monette wyobraził sobie nagle zatkaną toaletę.

Niewyraźny kształt poruszył się za kratką.

– Dawno już się nie spowiadałeś?

– Dawno – przyznał Monette. To już było coś.

– Chcesz, żebym ci podpowiedział?

– Nie, pamiętam. Pobłogosław mnie, ojcze, albowiem zgrzeszyłem.

– No, no, a ile czasu minęło od ostatniej spowiedzi?

– Nie pamiętam. Dużo. Ostatnim razem byłem u spowiedzi jako dziecko.

– Nie przejmuj się, to jak jazda rowerem.

Jednak przez moment Monette nadal nie mógł się odezwać. Spojrzał na przypiętą pineską kartkę i przełknął ślinę. Jego dłonie zaciskały się coraz mocniej, aż powstała z nich wielka podwójna pięść kołysząca się między udami.

– Synu? Czas mija, a ja zaprosiłem kogoś na lunch. Właściwie ta osoba przyniesie lunch ze so…

– Ojcze, popełniłem chyba straszny grzech.

Teraz to ksiądz przez kilka chwil się nie odzywał. Niemowa, pomyślał Monette. To było „białe słowo”, jeśli kiedykolwiek takie istniało. Zapisz je na kartce, to zniknie.

– Jaki popełniłeś grzech, mój synu? – zapytał ksiądz po drugiej stronie kratki, odzyskawszy najwyraźniej rezon. Jego głos był nadal przyjazny, lecz poważniejszy.

– Nie wiem – odparł Monette. – To ksiądz musi mi powiedzieć.

2

Zaczynało padać, kiedy Monette podjechał do północnego wjazdu na autostradę. Jego walizka była w bagażniku, a pudła z próbkami – wielkie kanciaste walizy podobne do tych, które dźwigają adwokaci przynoszący do sądu dowody rzeczowe – na tylnym siedzeniu. Jedno było brązowe, drugie czarne. Na obu wytłoczono logo Wolfe & Sons: drewniany wilk z książką w pysku. Monette był komiwojażerem. Obsługiwał całą północną część Nowej Anglii. Był poniedziałkowy ranek. Miał za sobą zły weekend, naprawdę fatalny. Jego żona wyprowadziła się do motelu i prawdopodobnie nie przebywała tam sama. Wkrótce mogła trafić do więzienia. Z całą pewnością wybuchnie skandal, a jej zdrada była w tym najmniej ważna.

W klapie marynarki miał znaczek z napisem ZAPYTAJ O NAJLEPSZĄ JESIENNĄ LISTĘ W HISTORII!

Przy wjeździe stał mężczyzna. Miał na sobie stare ubranie i kiedy Monette zbliżył się i lunęło troszeczkę mocniej, podniósł tekturkę z napisem. Między jego stopami leżał sfatygowany brązowy plecak. Rzep w jednej z brudnych tenisówek odczepił się i sterczał niczym przekrzywiony język. Autostopowicz nie miał czapki, nie mówiąc już o parasolu.

Z początku Monette zobaczył na tekturce tylko prymitywnie narysowane czerwone usta przekreślone ukośną czarną linią. Kiedy podjechał bliżej, ujrzał nad przekreślonymi ustami słowa JESTEM NIEMOWĄ! Pod ustami widniał napis CZY MOŻECIE MNIE PODWIEŹĆ???

Monette włączył kierunkowskaz, żeby skręcić we wjazd. Autostopowicz obrócił tekturkę. Po drugiej stronie było tak samo prymitywnie narysowane przekreślone ucho. Nad uchem: JESTEM GŁUCHY! Pod nim: PROSZĘ, CZY MOGĘ SIĘ ZABRAĆ???

Od ukończenia szesnastego roku życia Monette przejechał miliony mil, w większości w ciągu ostatnich kilkunastu lat, kiedy pracował dla Wolfe & Sons, i w całym tym okresie nie podwiózł nigdy ani jednego autostopowicza. Tego dnia bez wahania podjechał jednak do skraju jezdni i zatrzymał się. Zawieszony na lusterku wstecznym medalik ze świętym Krzysztofem wciąż się kołysał, gdy odblokował przyciskiem drzwi. Tego dnia czuł, że nie ma nic do stracenia.

Autostopowicz wślizgnął się do auta i położył swój sfatygowany mały plecak między mokrymi brudnymi tenisówkami. Przyglądając mu się wcześniej, Monette pomyślał, że facet będzie brzydko pachniał, i nie pomylił się.

– Jak daleko jedziesz? – zapytał.

Autostopowicz wzruszył ramionami i wskazał wjazd na autostradę. A potem pochylił się i ostrożnie położył swoją tekturkę na plecaku. Miał skołtunione, cienkie włosy, przetykane nitkami siwizny.

– Wiem którędy, ale…

Monette zdał sobie sprawę, że facet go nie słyszy. Czekał, aż się wyprostuje. Jakiś samochód minął ich, trąbiąc, mimo że Monette zostawił mu mnóstwo miejsca. Monette pokazał mu palec. Coś takiego robił już wcześniej, jednak nigdy z powodu takiego drobiazgu.

Autostopowicz zapiął pasy i spojrzał na Monette’a, jakby chciał zapytać, z jakiego powodu ta zwłoka. Miał twarz pooraną zmarszczkami i kilkudniowy zarost. Monette nie potrafił odgadnąć, w jakim jest wieku. Wiedział tylko, że gdzieś między średnim i podeszłym.

– Jak daleko jedziesz? – powtórzył, wymawiając tym razem wyraźnie każde słowo, lecz facet w dalszym ciągu tylko na niego patrzył: średniego wzrostu, chudy, ważący nie więcej niż sto pięćdziesiąt funtów. – Potrafisz czytać z ruchu warg? – zapytał Monette, dotykając własnych.

Autostopowicz potrząsnął głową i wykonał kilka gestów rękoma.

Monette trzymał na konsoli bloczek do pisania. Kiedy pisał na nim „Jak daleko?”, minęło go kolejne auto, wlokąc za sobą tuman deszczu. Jechał aż do Derry, sto sześćdziesiąt mil, i normalnie nienawidził takich warunków jazdy; gorsze od nich były tylko intensywne opady śniegu. Tego dnia uznał jednak, że warunki są całkiem znośne. Tego dnia pogoda i wielkie ciężarówki, które pędząc, wzbijały za sobą wtórne szkwały, skupią przynajmniej na sobie jego uwagę.

Nie mówiąc już o tym facecie, jego nowym pasażerze – który spojrzał na kartkę, a potem na niego. Monette uprzytomnił sobie, że być może facet nie potrafi również czytać – kiedy jest się głuchoniemym, nauka czytania może być cholernie trudna. Ale zrozumiał chyba znak zapytania. Wskazał przednią szybę i wjazd na autostradę, następnie zaś osiem razy otworzył i zamknął dłonie. A może zrobił to dziesięć razy. Osiemdziesiąt mil. A może sto. Jeżeli w ogóle to wiedział.

– Waterville? – zapytał Monette.

Autostopowicz spojrzał na niego pozbawionym wyrazu wzrokiem.

– No dobrze – mruknął Monette. – Nieważne. Po prostu klepnij mnie po ramieniu, kiedy dotrzemy tam, gdzie chcesz wysiąść.

Autostopowicz znowu spojrzał na niego w podobny sposób.

– Rozumiem, że to zrobisz – powiedział Monette. – To znaczy, jeżeli w ogóle wybierasz się w jakieś konkretne miejsce. Musisz być kompletnie odcięty od rzeczywistości, co?

Facet nadal na niego patrzył. Wzruszył ramionami i przyłożył ręce do uszu.

– Wiem – odparł Monette, ruszając z miejsca. – Kompletnie odcięty. Zerwane wszystkie linie telefoniczne. Ale dzisiaj prawie żałuję, że ja nie jestem tobą, a ty mną. – Przerwał na chwilę. – Prawie. Nie będzie ci przeszkadzała muzyka? – zapytał.

I kiedy autostopowicz odwrócił po prostu głowę i wyjrzał przez okno, Monette nie mógł nie zaśmiać się z własnej naiwności. Debussy, AC/DC czy Rush Limbaugh – temu facetowi było wszystko jedno.

Kupił wcześniej nową płytę Josha Rittera dla córki – w przyszłym tygodniu wypadały jej urodziny – lecz jeszcze jej nie wysłał. Ostatnio działo się zbyt wiele. Kiedy wyjechali za Portland, nastawił tempomat, przeciął paznokciem celofan, w który opakowana była płyta, i wsunął ją do odtwarzacza. Przypuszczał, że od tej chwili była to już używana płyta, coś, czego nie daje się w prezencie ukochanej jedynaczce. Nieważne, może jej zawsze kupić następną. Zakładając, że nadal będzie miał na to pieniądze.

Josh Ritter okazał się całkiem dobry. Podobny do wczesnego Dylana, tylko z bardziej pozytywnym nastawieniem. Słuchając go, Monette zaczął zastanawiać się nad finansami. To, że mogło go nie być stać na nową płytę dla Kelsie, stanowiło najmniejszy z jego problemów. Fakt, że tak naprawdę chciała i potrzebowała nowego laptopa, również nie figurował wysoko na ich liście. Jeżeli Barb zrobiła to, co powiedziała – a potwierdzili to w kuratorium – Monette nie wiedział, czy zdoła opłacić ostatni rok studiów małej w Case Western. Nawet zakładając, że sam nie straci roboty. To był prawdziwy problem.

Podkręcił muzykę, żeby zagłuszyć ten problem, i częściowo mu się to udało, kiedy jednak zbliżyli się do Gardiner, skończyła się ostatnia piosenka. Autostopowicz był odwrócony twarzą i ciałem do bocznego okna. Monette widział tylko tył jego poplamionej budrysówki i cienkie włosy opadające strączkami na kołnierz. Z tyłu budrysówki był chyba kiedyś wydrukowany jakiś napis, ale zbyt spłowiała, żeby go teraz odczytać.

Tak właśnie wygląda życie tego biednego szmondaka, pomyślał Monette.

Z początku nie mógł zgadnąć, czy autostopowicz drzemie, czy ogląda krajobraz. A potem zauważył, jak jego głowa pochyla się lekko w dół i szyba zaparowuje od jego oddechu, i uznał, że raczej drzemie. Całkiem zrozumiałe. Jedyną rzeczą nudniejszą od autostrady Maine Turnpike na południe od Augusty jest autostrada Maine Turnpike na południe od Augusty w zimnym wiosennym deszczu.

Monette miał inne płyty w centralnej konsoli, lecz zamiast je przejrzeć, wyłączył radio. A kiedy minęli punkt poboru opłat na wysokości Gardiner – nie zatrzymując się, jedynie zwalniając, dzięki cudownej technologii E-ZPass – zaczął opowiadać.

3

Monette umilkł i spojrzał na zegarek. Była za kwadrans dwunasta, a ksiądz mówił, że ktoś przyjdzie do niego na lunch. Że dokładnie rzecz biorąc, ten ktoś przyniesie lunch ze sobą.

– Ojcze, przykro mi, że to tak długo trwa. Postarałbym się streścić, gdybym wiedział jak, ale nie wiem.

– Nic nie szkodzi, synu. Zainteresowałeś mnie.

– A ta osoba, którą ksiądz zaprosił…

– Poczeka, kiedy będę sprawował bożą posługę. Czy ten mężczyzna cię obrabował, synu?

– Nie – odparł Monette. – Odebrał mi tylko spokój ducha. Czy to można uznać za rabunek?

– Z całą pewnością. Więc co takiego zrobił?

– Nic. Wyglądał przez okno. Myślałem, że drzemie, lecz później doszedłem do wniosku, że byłem w błędzie.

– A co ty zrobiłeś?

– Mówiłem o mojej żonie – odparł Monette, po czym przerwał, żeby się nad tym zastanowić. – Nie, to nieprawda. Wściekałem się na swoją żonę. Narzekałem na moją żonę. Przeklinałem moją żonę. Ja… rozumie ksiądz… – Przez chwilę zmagał się z tym, co miał do powiedzenia, zaciskając usta i spoglądając na splecione mocno między udami dłonie. – On był głuchoniemy, rozumie ksiądz! – wybuchnął w końcu. – Mogłem powiedzieć wszystko i nie musiałem wysłuchiwać, jak to analizuje, nie musiałem wysłuchiwać jego opinii ani mądrych rad. Był niemy i głuchy, do cholery, myślałem, że chyba śpi, i mogłem mówić, co mi się, kurwa, żywnie podobało.

Monette skrzywił się w pomieszczeniu z przypiętą do ściany kartką.

– Przepraszam, ojcze.

– Co konkretnie mu o niej powiedziałeś? – zapytał ksiądz.

– Powiedziałem, że ma pięćdziesiąt cztery lata – odparł Monette. – Od tego zacząłem. Ponieważ to właśnie… to właśnie najbardziej mnie ubodło.

4

Za punktem poboru opłat w Gardiner autostrada Maine Turnpike staje się ponownie bezpłatna i przez trzysta mil biegnie przez lasy i pola, na których widać czasami przyczepę z anteną satelitarną na dachu i stojącym obok pick-upem na cegłach. Z wyjątkiem lata mało kto nią podróżuje. Każdy samochód staje się osobnym, niewielkim światem. Monette’owi przyszło nawet do głowy (być może pod wpływem zawieszonego na lusterku wstecznym medalika ze świętym Krzysztofem, prezentu od Barb, który dostał od niej w lepszych, normalniej szych czasach), że znalazł się w konfesjonale na kółkach. Mimo to na początku mówił wolno, jak wielu, którzy przystępują do spowiedzi.

– Jestem żonaty – powiedział. – Mam pięćdziesiąt pięć lat, żona pięćdziesiąt cztery.

Zastanawiał się chwilę. Wycieraczki chodziły tam i z powrotem.

– Pięćdziesiąt cztery. Barbara ma pięćdziesiąt cztery lata. Jesteśmy małżeństwem od dwudziestu sześciu lat. Jedno dziecko. Córka. Urocza. Kelsie Ann. Studiuje w Cleveland i nie wiem, czy zdołam dalej płacić jej czesne, ponieważ dwa tygodnie temu, bez żadnego ostrzeżenia, moja żona zmieniła się w wulkan St. Helen. Okazało się, że ma chłopaka. Ma chłopaka prawie od dwóch lat. Jest nauczycielem… to w końcu oczywiste, kim innym miałby być?… ale ona nazywa go Kowbojem Bobem. Okazało się, że wiele z tych wieczorów, które, jak mi się wydawało, spędzała w kółku bibliotecznym albo na zajęciach uniwersytetu trzeciego wieku, upływało jej na popijaniu tequili i tańcach z Pierdolonym Kowbojem Bobem.

To było zabawne. Każdy mógł to przyznać. Typowe sitcomowe badziewie, jeśli istniało coś takiego jak sitcomowe badziewie. Ale choć Monette nie płakał – oczy piekły go tak, jakby przetarł je sumakiem. Zerknął w prawo, lecz autostopowicz nadal odwrócony był do niego tyłem i opierał się czołem o boczną szybę. Na pewno zasnął.

Prawie na pewno.

Monette nikomu jeszcze nie mówił o zdradzie Barbary. Kelsie nadal nic nie wiedziała, choć z pewnością nie da się tego przed nią ukryć. Takie wiadomości szybko się rozchodzą – przed wyjazdem odebrał telefony od trzech różnych reporterów – na razie jednak nie mieli nic, co mogliby opublikować lub puścić w eter. To się wkrótce zmieni, ale Monette będzie odmawiał wszelkich komentarzy tak długo, jak to możliwe, przede wszystkim, aby oszczędzić sobie wstydu. Tymczasem zaś komentował bez żadnych ogródek i sprawiało mu to wielką, gniewną ulgę. Na swój sposób przypominało śpiewanie pod prysznicem. Albo rzyganie pod prysznicem.

– Ma pięćdziesiąt cztery lata – powtórzył. – To mnie najbardziej wkurza. To oznacza, że zaczęła romansować z tym facetem, który naprawdę nazywa się Robert Yandowski… niezłe nazwisko dla kowboja… kiedy miała pięćdziesiąt dwa. Pięćdziesiąt dwa lata! Nie powiedziałbyś, że to odpowiedni wiek, żeby zmądrzeć? Odpowiedni wiek, żeby wyplenić dzikie wino i zasiać na swoim poletku bardziej użyteczne rośliny? Mój Boże, ona nosi dwuogniskowe okulary! Ma wycięty woreczek żółciowy! I daje się posuwać temu gościowi! W motelu Grove, gdzie uwili sobie gniazdko. Dałem jej porządny dom w Buxton, z garażem na dwa samochody, dałem jej audi w leasingu, a ona rzuca to wszystko, żeby upijać się w czwartkowe wieczory w Range Riders, a potem łomotać z tym gościem do białego rana… czy jak długo dadzą radę… i ma pięćdziesiąt cztery lata. Nie mówiąc już o Kowboju Bobie, który ma, kurwa, sześćdziesiąt!

Usłyszał, że krzyczy, i powiedział sobie, że musi przestać. Zobaczył jednak, że autostopowicz w ogóle się nie poruszył (jeżeli już, to wsunął głowę jeszcze głębiej w kołnierz swojej budrysówki), i zdał sobie sprawę, że nie musi się wcale uspokajać. Był w wozie, na autostradzie I-95, gdzieś na wschód od słońca i na zachód od Augusty. Jego pasażerem był głuchoniemy. Mógł się wściekać, ile dusza zapragnie.

I wściekał się dalej.

– Barb wszystko wyśpiewała. Nie była szczególnie agresywna. Ani zawstydzona. Robiła wrażenie… pogodzonej z losem. Być może do gruntu wstrząśniętej. Albo nadal żyjącej w świecie marzeń i snów.

I twierdziła, że częściowo to jego wina.

– Dużo jeżdżę, to prawda. W zeszłym roku byłem w drodze ponad trzysta dni. Siedziała w domu sama… mieliśmy tylko jedno dziecko, w dodatku takie, które skończyło szkołę średnią i wyfrunęło z gniazda. Więc to była moja wina. Kowboj Bob i cała reszta.

Krew pulsowała mu w skroniach i miał prawie zatkany nos. Wciągnął nim powietrze tak mocno, że czarne gwiazdy pojawiły mu się przed oczyma, lecz nie doznał żadnej ulgi. W każdym razie nie w nosie. Psychicznie poczuł się trochę lepiej. Cieszył się, że zabrał autostopowicza. Mógł wyrzucić z siebie to wszystko w pustym samochodzie, ale…

5

– Ale to nie byłoby to samo – powiedział, zwracając się do niewyraźnego kształtu po drugiej stronie kratki. – Rozumie to ksiądz? – zapytał, patrząc prosto przed siebie, na kartkę z napisem ALBOWIEM WSZYSCY ZGRZESZYLI I BRAK IM CHWAŁY BOŻEJ.

– Oczywiście, że rozumiem – odparł ksiądz raczej pogodnym tonem. – Chociaż najwyraźniej oddaliłeś się od naszego Kościoła… mimo kilku zabobonnych gadżetów jak twój medalik ze świętym Krzysztofem… nie powinieneś nawet o to pytać. Spowiedź jest dobra dla duszy. Wiemy o tym od dwóch tysięcy lat.

Monette zaczął ostatnio nosić medalik ze świętym Krzysztofem, który wisiał niegdyś na lusterku wstecznym. Może to i był zabobon, ale przejechał miliony mil podczas najpaskudniejszej pogody, mając za towarzysza tylko ten medalik, i nigdy nie otarł nawet zderzaka.

– Co jeszcze zrobiła, synu, ta twoja żona? Poza tym, że zgrzeszyła z Kowbojem Bobem?

Monette zaskoczył sam siebie, wybuchając śmiechem. Ksiądz także się roześmiał po drugiej stronie kratki. Nie był to jednak ten sam śmiech. Ksiądz dostrzegał zabawną stronę sytuacji. Monette przypuszczał, że nadal stara się ustrzec przed szaleństwem.

– Jest jeszcze sprawa bielizny – powiedział.

6

– Kupowała bieliznę – rzekł autostopowiczowi, który wciąż siedział zgarbiony i częściowo odwrócony do niego plecami, z czołem opartym o szybę zaparowaną od oddechu. Między jego stopami leżał plecak, a na nim tekturka z napisem JESTEM NIEMOWĄ! na górze. – Pokazała mi. Bielizna była w szafie w pokoju gościnnym. Prawie w całości wypełniała tę cholerną szafę. Gorsety, halki, biustonosze i jedwabne pończochy niewyjęte jeszcze z opakowań, kilkadziesiąt par. Coś, co wyglądało jak tysiąc pasów do pończoch. Przede wszystkim jednak były tam majtki, majtki, majtki. Powiedziała, że Kowboj Bob ma prawdziwego hopla na punkcie majtek. Chyba chętnie powiedziałaby mi dokładnie, na czym to polega, ale ja zorientowałem się i bez tego. Zorientowałem się w większym stopniu, niż tego chciałem. „To oczywiste, że ma hopla na punkcie majtek – skomentowałem. – Przecież w młodości brandzlował się, oglądając»Playboya«, ma, kurwa, sześćdziesiąt lat”.

Mijali właśnie drogowskaz do Fairfield. Zielony i niewyraźny przez zalaną wodą szybę, z siedzącą na górze mokrą wroną.

– Były tam również rzeczy wysokiej jakości – oświadczył Monette. – Dużo bielizny kupionej w Victoria’s Secret w centrum handlowym, ale także artykuły z drogiego butiku Sweets. Z Bostonu. Nie wiedziałem nawet, że istnieją butiki z bielizną, lecz od tego czasu wiele się nauczyłem. W tej szafie musiało być towaru za kilkadziesiąt tysięcy dolców. No i buty. W większości na wysokich obcasach. No wiesz, szpilki. Dobrze wiedziała, co jest potrzebne gorącej lasce. Chociaż wydaje mi się, że wkładając biustonosz Wonderbra i krótkie szorty, zdejmowała okulary. Ale…

Wyprzedziła ich ciężarówka z naczepą. Monette miał włączone długie światła i machinalnie przełączył na krótkie, kiedy ciężarówka znalazła się przed nimi. Szofer podziękował mu, mrugając tylnymi światłami. Drogowy język znaków.

– …ale wielu tych rzeczy w ogóle na siebie nie włożyła. To było najgorsze. Leżały tam rzucone na stertę. Zapytałem, dlaczego nakupowała tego tak cholernie dużo, a ona albo nie wiedziała, albo nie potrafiła tego wyjaśnić. „Weszło to nam po prostu w krew – odparła. – To było chyba coś w rodzaju gry wstępnej”. Nie wstydziła się. Nie była agresywna. Tak jakby myślała, że to wszystko jest sen, z którego się wkrótce obudzi. Staliśmy tam oboje, wpatrując się w ten stos halek, majtek, butów i Bóg wie czego jeszcze. A potem zapytałem ją, skąd wzięła pieniądze… to znaczy, oglądam wyciągi z karty kredytowej pod koniec każdego miesiąca i nie było tam niczego ze Sweets w Bostonie… i w tym momencie doszliśmy do prawdziwego problemu. Którym była defraudacja.

7

– Defraudacja – powtórzył ksiądz.

Monette zastanawiał się, czy to słowo padło kiedykolwiek w tym konfesjonale. Uznał, że chyba tak. „Kradzież” z całą pewnością.

– Pracuje w dziewiętnastym okręgu oświatowym stanu Maine – powiedział. – To jeden z większych okręgów, na południe od Portlandu. Tak się składa, że jego siedziba mieści się w Dowrie, tej samej miejscowości co Range Riders… ta tancbuda, gdzie popularne są taneczne korowody… oraz historyczny motel Grove. Bardzo wygodnie. Można wycinać hołubce i pier… uprawiać miłość w tym samym rejonie. Mało, nie trzeba nawet siadać za kółkiem, jeśli zaleje się pałkę. Co robili prawie co wieczór. Ona popijając tequilę, on whiskey. Naturalnie jacka danielsa. Powiedziała mi. Wszystko mi powiedziała.

– Jest nauczycielką?

– Och, nie… nauczyciele nie mają dostępu do tego rodzaju kasy. Gdyby była nauczycielką, nigdy nie udałoby jej się zdefraudować ponad stu dwudziestu tysięcy dolarów. Zaprosiliśmy kiedyś kuratora okręgowego z żoną do nas na kolację i oczywiście widywałem go na wszystkich piknikach organizowanych na zakończenie roku szkolnego, na ogół w Dowrie Country Club. Nazywa się Victor McCrea. Absolwent Uniwersytetu Maine. Grał w futbol. Zrobił dyplom z wychowania fizycznego. Krótko przystrzyżony. Prawdopodobnie jechał na samych trójach, ale miły facet, z tych, co to znają pięćdziesiąt dowcipów o gościu, który wchodzi do baru. Miał pod sobą kilkanaście szkół, od pięciu podstawówek po liceum Muskie High. Dysponował bardzo dużym rocznym budżetem i z trudem potrafił zliczyć do trzech. Barb była od dwunastu lat jego sekretarką. – Monette na chwilę przerwał. – Miała książeczkę czekową.

8

Padało coraz mocniej. Za chwilę mogła się zacząć prawdziwa ulewa. Monette, nawet o tym nie myśląc, zwolnił do pięćdziesiątki. Inne samochody wyprzedzały go niefrasobliwie z lewej strony, każdy ciągnął za sobą własny tuman deszczu. Niech pędzą. On sam sprzedawał już od bardzo dawna najlepsze jesienne listy w historii (nie wspominając o najlepszych wiosennych listach w historii i kilku letnich listach niespodzianek, składających się w większości z książek kucharskich, książek dietetycznych i popłuczyn po Harrym Potterze) i miał czyste bezwypadkowe konto. Nie chciał, żeby to się zmieniło.

Siedzący po jego prawej stronie autostopowicz lekko się poruszył.

– Obudziłeś się, stary? – zapytał Monette. Bezsensowne, aczkolwiek naturalne pytanie.

Autostopowicz skomentował je z tej strony swojego ciała, która najwyraźniej nie była niema. Pfffit. Cicho, grzecznie, a co najważniejsze – bezwonnie.

– Biorę to za odpowiedź twierdzącą – rzekł Monette, ponownie skupiając uwagę na prowadzeniu. – Na czym to stanąłem?

Na bieliźnie, oto, na czym stanął. Nadal ją widział. Zwaloną na stertę w szafie niczym w erotycznym śnie nastolatka. A potem przyznanie się do defraudacji: ta ścinająca z nóg suma. Po dłuższej chwili, w trakcie której zastanawiał się, czy przypadkiem Barb nie okłamuje go z jakiegoś pokręconego powodu (choć oczywiście to wszystko było i tak maksymalnie pokręcone), zapytał, ile zostało, a ona odpowiedziała – w ten sam łagodny i senny sposób – że nie zostało ani centa, naprawdę, chociaż spodziewała się, że może zgarnąć więcej. Przynajmniej na krótko.

„Ale niedługo się dowiedzą – dodała. – Gdyby chodziło tylko o biednego durnego Vica, to mogłoby trwać w nieskończoność, jednak w zeszłym tygodniu byli u nas inspektorzy stanowi. Zadawali za dużo pytań i zabrali kopie dokumentacji. Teraz to pójdzie piorunem”.

– Zapytałem ją więc, jak udało jej się wydać ponad sto tysięcy dolców na pasy do pończoch i majtki – oznajmił Monette swojemu milczącemu towarzyszowi. – Nie czułem gniewu… w każdym razie nie w tamtym momencie, byłem chyba zbyt zszokowany… ale autentycznie mnie to ciekawiło. A ona odparła… tym samym tonem, wcale nie zawstydzona i wcale nie agresywna, jakby dalej śniła swój sen: „Zainteresowaliśmy się grami losowymi. Uważaliśmy chyba, że uda nam się w ten sposób odzyskać pieniądze”.

Monette przerwał. Obserwował chodzące tam i z powrotem wycieraczki. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie skręcić nagle kierownicą w prawo i nie wjechać w jedną z betonowych podpór estakady. Odrzucił ten pomysł. Później powie księdzu, że jednym z powodów był wywodzący się jeszcze z dzieciństwa zakaz samobójstwa, lecz myślał przede wszystkim o tym, że przed śmiercią chciałby przynajmniej jeszcze raz posłuchać albumu Josha Rittera.

Poza tym nie był już sam.

Zamiast popełnić samobójstwo (i uśmiercić jednocześnie swojego pasażera) przejechał pod estakadą ze stałą, umiarkowaną prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę (mniej więcej przez dwie sekundy szyba była czysta, a potem wycieraczki ponownie zaczęły zbierać deszcz) i kontynuował swoją opowieść.

– Musieli kupić więcej losów na loterię niż ktokolwiek w historii – powiedział, po czym przemyślał to i potrząsnął głową. – No… chyba nie. Ale na pewno kupili ich z dziesięć tysięcy. Powiedziała mi, że w listopadzie zeszłego roku… byłem wtedy prawie przez cały miesiąc w New Hampshire i Massachusetts, a potem na konferencji w Delaware… kupili ponad dwa tysiące. Powerball, Megabucks, Paycheck, Pick Trzy, Pick Cztery, Triple Play, próbowali wszystkiego. Z początku wybierali numerki, lecz po pewnym czasie Barb doszła do wniosku, że zabiera im to za dużo czasu, i przerzucili się na system EZ Pick.

Monette wskazał białe plastikowe pudełko przyklejone do przedniej szyby tuż pod uchwytem lusterka wstecznego.

– Wszystkie te gadżety sprawiają, że świat kręci się szybciej. Może to i lepiej, choć ja raczej w to wątpię. „Przeszliśmy na EZ Pick – oznajmiła – bo ludzie stojący w kolejce niecierpliwią się, kiedy za długo wybierasz numerki, zwłaszcza jeśli w puli jest ponad sto milionów”. Powiedziała, że czasami rozdzielali się i chodzili do różnych punktów, czasami do dwudziestu paru jednego wieczoru. I oczywiście losy sprzedawano także tam, gdzie chodzili na tańce. „Kiedy Bob kupił po raz pierwszy los, wygraliśmy pięćset dolarów w Pick Trzy – dodała. – To było takie romantyczne”.

Monette potrząsnął głową.

– Później też było romantycznie, ale skończyły się wygrane. Tak mi powiedziała. Poinformowała mnie, że raz wygrali tysiąc, lecz mieli już wtedy trzydzieści tysięcy w plecy. Tak dokładnie się wyraziła. Któregoś razu… to było w styczniu, kiedy byłem w trasie, próbując odrobić to, co wydałem na kaszmirowy sweter, który kupiłem jej na Boże Narodzenie… pojechali do Derry i spędzili tam kilka dni. Nie wiem, czy organizują tam taneczne korowody, nigdy tego nie sprawdziłem, ale mają miejsce, które nazywa się Hollywood Slots. Wynajęli tam apartament, objadali się frykasami… tak dokładnie powiedziała… i przepuścili siedem i pół tysiąca w wideopokera. Twierdziła jednak, że nie przypadł im zbytnio do gustu. Preferowali głównie loterie, wydawali na nie coraz więcej kasy z kuratorium, próbując odegrać się, zanim pojawią się inspektorzy stanowi i wszystko weźmie w łeb. I co jakiś czas kupowała sobie oczywiście coś z bielizny. Dziewczyna musi czuć się świeża, kiedy kupuje los Powerball w miejscowym Seven-Eleven. Dobrze się czujesz, stary?

Nie było odpowiedzi ze strony pasażera – to chyba oczywiste – w związku z czym Monette wyciągnął rękę i potrząsnął go za ramię. Autostopowicz odsunął głowę od szyby (jego czoło zostawiło na niej tłusty ślad) i rozejrzał się, mrugając zaczerwienionymi oczyma, jakby dopiero co się zbudził. Monette nie sądził, żeby dopiero co się zbudził. Nie wiedział dlaczego, takie po prostu odnosił wrażenie.

Pokazał autostopowiczowi połączony palec wskazujący i kciuk i uniósł brwi.

Tamten wpatrywał się w niego przez chwilę bezmyślnie i Monette zaczął już podejrzewać, że jego pasażer jest nie tylko głuchoniemy, ale głupi jak but. A potem facet uśmiechnął się, pokiwał głową i również pokazał mu połączone dwa palce.

– W porządku – powiedział Monette. – Tylko sprawdzałem.

Mężczyzna ponownie oparł głowę o szybę. Tymczasem minęli w deszczu miasto, do którego podobno się wybierał, Waterville. Monette nie zauważył tego. Nadal błądził myślami w przeszłości.

– Gdyby to była tylko intymna bielizna i gry losowe, w których obstawia się samemu numerki, można by ograniczyć straty – powiedział. – Ponieważ ten sposób gry na loterii wymaga dużo czasu. Daje ci szansę pójść po rozum do głowy, zakładając oczywiście, że go masz. Trzeba odstać swoje w kolejce, odebrać los i schować go do portfela. A potem oglądać telewizję albo sprawdzić w gazecie wyniki losowania. Toteż nadal mogło się to dobrze skończyć. Jeśli oczywiście uznać za dobry fakt, że twoja żona pieprzy się z durnym nauczycielem historii i wyrzuca w błoto trzydzieści tysięcy dolców należących do kuratorium oświaty. Ale trzydzieści patoli zdołałbym zwrócić. Mógłbym wziąć drugą hipotekę na dom. Nie dla Barb, nie ma mowy, lecz dla Kelsie Ann. Wchodzący dopiero w życie dzieciak nie potrzebuje dźwigać u szyi takiego kamienia. Nazywa się to restytucją. Zdecydowałbym się na tę restytucję, nawet gdyby to oznaczało przeniesienie się do dwupokojowego mieszkania. Wiesz?

Autostopowicz najwyraźniej tego nie wiedział – nie miał pojęcia o wchodzących dopiero w życie pięknych młodych córkach, drugich hipotekach i restytucji. Było mu ciepło i sucho w jego zamkniętym na dźwięki świecie – szczęściarz.

Mimo to Monette brnął dalej.

– Rzecz w tym, że istnieją szybsze sposoby przehulania fortuny i są tak samo legalne jak… kupowanie bielizny.

9

– Przerzucili się na zdrapki, tak? – zapytał ksiądz. – Coś, co komisja do spraw gier hazardowych nazywa natychmiastowymi wygranymi.

– Mówi ksiądz jak ktoś, komu też zdarzało się grywać – zauważył Monette.

– Od czasu do czasu – przyznał ksiądz, i co godne podziwu, zrobił to bez chwili wahania. – Zawsze powtarzam sobie, że jeśli trafię główną wygraną, oddam wszystkie pieniądze na kościół. Ale nigdy nie ryzykuję więcej niż pięć dolarów tygodniowo. – Tym razem w jego głosie zabrzmiało wahanie. – Czasami dziesięć. – Kolejna pauza. – A raz kupiłem zdrapkę za dwadzieścia dolarów, w czasach gdy dopiero je wprowadzili. Jednak to było chwilowe szaleństwo. Już nigdy nie zrobiłem czegoś takiego.

– Przynajmniej do dzisiaj – powiedział Monette.

Ksiądz zachichotał.

– Słowa człowieka, który autentycznie sparzył sobie palce, synu – rzekł i westchnął. – Fascynuje mnie twoja historia, ale czy nie mógłbyś opowiadać trochę szybciej? Osoba, którą zaprosiłem, poczeka, aż zakończę bożą posługę, lecz nie będzie czekać w nieskończoność. A wydaje mi się, że przyniosła sałatkę z kurczaka z majonezem. Moje ulubione danie.

– Nie ma już dużo do opowiadania – odparł Monette. – Skoro ksiądz grał, wie ksiądz, jak to wygląda. Można kupować zdrapki w tych samych miejscach, gdzie kupuje się losy Powerball i Megabucks, ale można je też kupić w wielu innych miejscach, na przykład w zajazdach przy autostradzie. Nie trzeba nawet zwracać się do sprzedawcy; kupuje się je w automacie. Automaty mają zawsze zielony kolor, kolor pieniędzy. Zanim Barb wszystko wyśpiewała…

– Zanim wyznała swoje grzechy – poprawił go ksiądz i w jego głosie zabrzmiało coś w rodzaju przebiegłości.

– Tak, zanim wyznała swoje grzechy, skupili się w zasadzie na zdrapkach za dwadzieścia dolców. Barb twierdzi, że kiedy była sama, nigdy ich nie kupowała, lecz kiedy była z Kowbojem Bobem, kupowali je na kopy. Mając nadzieję na główną wygraną, wie ksiądz. Powiedziała, że pewnej nocy kupili sto tych cudeniek. Wydali dwa tysiące dolarów. Wygrali osiemdziesiąt. Każde z nich miało własną małą plastikową drapaczkę. Wyglądają jak drapaczki do szyb dla elfów i mają na rączce napis LOTERIA STANOWA MAINE. Są zielone jak automaty, w których kupuje się zdrapki. Pokazała mi swoją: leżała pod łóżkiem w gościnnym pokoju. Nie było na niej nic widać oprócz TERIA. Zamiast LOTERIA równie dobrze mogłaby być HISTERIA.

– Czy ją uderzyłeś, synu? Dlatego tu jesteś?

– Nie – odparł Monette. – Chciałem ją zabić. Z powodu pieniędzy, nie zdrady, ta historia ze zdradą wydawała się nierealna, nawet kiedy patrzyłem na tę pierdo… na tę całą intymną bieliznę. Ale nie tknąłem jej nawet palcem. Byłem chyba zbyt zmęczony, żeby to zrobić. Wszystkie te informacje po prostu mnie zmęczyły. Miałem ochotę uciąć sobie drzemkę. Długą drzemkę. Taką która trwa parę dni. Czy to dziwne?

– Nie – odparł ksiądz.

– Zapytałem, jak mogła mi coś takiego zrobić? Tak mało ją to obchodziło? A ona zapytała…

10

– Zapytała mnie, jak to się stało, że nic nie wiedziałem – rzekł Monette autostopowiczowi. – I zanim zdążyłem się odezwać, udzieliła sobie odpowiedzi, więc domyślam się, że to było… jak to się nazywa?… pytanie retoryczne. „Nie wiedziałeś, bo nic cię to nie obchodziło. Byłeś prawie zawsze w drodze, a jeśli nie byłeś w drodze, chciałeś być w drodze. Dziesięć lat minęło od czasu, kiedy po raz ostatni obchodziło cię, jaką noszę bieliznę… dlaczego miałoby cię to obchodzić, skoro nie obchodziła cię kobieta, która ją nosi? Jednak teraz cię to obchodzi, tak? Teraz cię obchodzi”.

Człowieku, po prostu na nią spojrzałem. Byłem zbyt zmęczony, żeby ją zabić… albo nawet uderzyć… lecz mimo to byłem wściekły. Zszokowany, ale i wściekły. Próbowała wykazać, że to moja wina. Widzisz to, prawda? Próbowała zwalić to wszystko na moją pierdoloną robotę, tak jakbym mógł znaleźć sobie inną, w której zarabiałbym chociaż połowę tego co tam. Do czego innego mogę się nadawać w moim wieku? Mógłbym pewnie zatrudnić się jako strażnik przeprowadzający dzieciaki przez ulicę… nigdy nie aresztowano mnie za obrazę moralności… ale na tym chyba koniec.

Monette przerwał. Daleko przed nim, nadal słabo widoczny w strugach padającego deszczu, stał niebieski znak.

– Lecz nie o to w gruncie rzeczy chodziło – powiedział po krótkim zastanowieniu. – Chcesz wiedzieć, o co chodziło? O co jej chodziło? Żebym miał wyrzuty sumienia, ponieważ lubię swoją pracę. Ponieważ nie przewracam bezmyślnie papierów, czekając tylko na kogoś, z kim mógłbym pieprzyć się do upadłego!

Autostopowicz lekko się poruszył, pewnie dlatego że trafili na wybój (albo potrącili jakieś małe zwierzę), i w tym momencie Monette zorientował się, że krzyczy. Facet mógł nie być kompletnie głuchy. A nawet jeśli był, mógł czuć wibracje w kościach twarzy w momencie, gdy hałas osiągał pewien poziom decybeli. Kto to mógł, kurwa, wiedzieć?

– Nie zagłębiałem się w to z nią – kontynuował trochę ciszej. – Nie chciałem się w to z nią zagłębiać. Wiedziałem chyba, że jeśli to zrobię, jeśli naprawdę zaczniemy się kłócić, wszystko może się zdarzyć. Chciałem stamtąd wyjść, dopóki jeszcze jestem w szoku… bo tak było dla niej bezpieczniej, rozumiesz?

Autostopowicz nie odezwał się, lecz Monette zrozumiał za nich obu.

– „Co teraz będzie?”, zapytałem, a ona odpowiedziała „Pójdę chyba do więzienia”. I wiesz co? Gdyby zaczęła w tym momencie płakać, pewnie bym ją przytulił. Ponieważ po dwudziestu sześciu latach małżeństwa takie rzeczy robi się odruchowo. Nawet jeśli nie ma już prawie uczucia. Ale ona nie zaczęła płakać, więc wyszedłem. Po prostu odwróciłem się i wyszedłem. A kiedy wróciłem, czekał na mnie liścik, w którym pisała, że „się wyprowadziła”. To było prawie przed dwoma tygodniami i od tego czasu jej nie widziałem. Rozmawiałem z nią tylko kilka razy przez telefon. I z jej adwokatem. Zamroziłem wszystkie nasze konta, lecz to i tak nic nie da, kiedy zaczną się obracać żarna sprawiedliwości. Co stanie się już wkrótce. Gówno zatka całą klimatyzację, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Wtedy pewnie znowu ją zobaczę. Na sali sądowej. Ją i Kowboja Boba.

Teraz mógł przeczytać napis na niebieskiej tablicy: MIEJSCE OBSŁUGI PODRÓŻNYCH PITTSFIELD 2 MILE.

– Och, w dupę! – zawołał. – Waterville jest piętnaście mil za nami, partnerze.

Głuchoniemy się nie poruszył (to oczywiste, że tego nie zrobił) i Monette uświadomił sobie, że nie wie, czy facet w ogóle jechał do Waterville. W każdym razie nie wiedział tego na pewno. Tak czy inaczej nadszedł czas, żeby to wyjaśnić. Miejsce obsługi dobrze się do tego nadawało, ale na razie mieli jeszcze pozostać przez kilka minut w tym konfesjonale na kółkach i czuł, że ma coś więcej do powiedzenia.

– To prawda, że od bardzo dawna niewiele do niej czułem – przyznał. – Czasami miłość się po prostu kończy. I to prawda, że nie byłem jej do końca wierny… od czasu do czasu szukałem u kogoś pociechy. Ale czy to ją rozgrzesza? Czy to usprawiedliwia kobietę, która rozwala komuś życie tak jak dzieciak rozwala petardą zepsute jabłko?

Monette wjechał na parking. Przy brązowym budynku z automatami stały może cztery samochody. Robiły na nim wrażenie porzuconych na deszczu, zziębniętych dzieci. Zaparkował. Autostopowicz posłał mu pytające spojrzenie.

– Dokąd jedziesz? – zapytał Monette, wiedząc, że to beznadziejne.

Głuchoniemy przez chwilę się zastanawiał. Rozejrzał się, zorientował, gdzie stoją, i popatrzył na Monette’a, jakby chciał powiedzieć „nie tu”.

Monette pokazał za siebie, na południe, i uniósł brwi. Głuchoniemy potrząsnął głową i wskazał na północ. Otworzył i zamknął pięści, pokazując palce sześć… osiem… dziesięć razy. W zasadzie tak samo jak wcześniej. Ale tym razem Monette zrozumiał. Pomyślał, że dla tego faceta prościej byłoby, gdyby ktoś nauczył go symbolu przewróconej ósemki, która oznacza nieskończoność.

– Po prostu jedziesz przed siebie, tak? – zapytał.

Głuchoniemy tylko na niego spojrzał.

– Jasne, że tak – mruknął Monette. – Wiesz, co ci powiem? Wysłuchałeś mojej historii… chociaż nie zdawałeś sobie sprawy, że jej słuchasz… więc zawiozę cię aż do Derry. – Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. – Właściwie zawiozę cię do schroniska w Derry. Dostaniesz coś ciepłego do jedzenia i łóżko, przynajmniej na jedną noc. Teraz muszę się odlać. Nie musisz się odlać?

Głuchoniemy patrzył na niego cierpliwie i z brakiem zrozumienia.

– Odlać się – powtórzył Monette. – Wysikać.

Miał już zamiar pokazać palcem własne krocze, ale uświadomił sobie, gdzie są, i uznał, że włóczęga może dojść do wniosku, że ma ochotę na obciąganie fiuta tuż przed automatami sprzedającymi batoniki i napoje. Zamiast tego wskazał na znaki z boku budynku – czarną sylwetkę mężczyzny i czarną sylwetkę kobiety. Mężczyzna miał nogi rozstawione, kobieta złączone. Celny skrót historii ludzkiej rasy.

To dotarło do jego pasażera, który potrząsnął zdecydowanie głową, a potem pokazał połączone w kółko palce. To postawiło przed Monette’em delikatny problem: czy ma zostawić Pana Wagabundę w samochodzie, kiedy będzie załatwiał swoje potrzeby, czy też ma wyprosić go na deszcz, lecz wtedy facet na pewno domyśli się, jaki jest powód takiego traktowania.

Tyle że właściwie nie był to żaden problem. W samochodzie nie było żadnych pieniędzy, a jego osobiste rzeczy leżały zamknięte na klucz w bagażniku. Na tylnym siedzeniu leżały próbki, ale nie chciało mu się jakoś wierzyć, że facet ukradnie dwie ważące po siedemdziesiąt funtów skrzynie i ucieknie z nimi zjazdem na autostradę. Z pewnością nie zdołałby wtedy podnieść tekturki z napisem JESTEM NIEMOWĄ!

– Zaraz wracam – powiedział Monette i kiedy autostopowicz spojrzał na niego zaczerwienionymi oczyma, wskazał na siebie, na symbole toalety i z powrotem na siebie. Tym razem facet pokiwał głową i ponownie połączył razem palce.

Monette poszedł do toalety i miał wrażenie, że sika przez całe dwadzieścia minut. Ulga była niesamowita. Nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze od czasu, kiedy Barb zastrzeliła go swoim wyznaniem. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że jakoś przez to przebrnie. I pomoże przebrnąć Kelsie. Przypomniał sobie jakieś stare niemieckie przysłowie (a może rosyjskie: z całą pewnością odzwierciadlało rosyjskie spojrzenie na życie). Co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Pogwizdując, wrócił do samochodu. Przechodząc obok automatu ze zdrapkami, klepnął go przyjaźnie. Z początku myślał, że nie widzi swojego pasażera, bo ten się położył… a wtedy będzie musiał wygonić go ze swojego fotela, żeby siąść za kierownicą. Ale autostopowicz nie ułożył się do snu, tylko zniknął. Zabrał swój plecak i tekturkę i ulotnił się.

Monette sprawdził tylne siedzenie; skrzynie Wolfe & Sons były nienaruszone. Zajrzał do schowka na rękawiczki; nadal leżały w nim dokumenty samochodu, które tam trzymał: dowód rejestracyjny, ubezpieczenie, legitymacja AAA. Jedyną rzeczą, jaką zostawił po sobie włóczęga, był unoszący się w samochodzie zapach, wcale nie taki paskudny: słodki i zalatujący żywicą, jakby nocował na świeżym powietrzu.

Monette miał nadzieję, że zobaczy faceta przy wyjeździe, trzymającego swoją tekturkę i obracającego ją z jednej strony na drugą, żeby kolejny dobry samarytanin miał kompletny wgląd w jego defekty. W takiej sytuacji zamierzał się zatrzymać i ponownie go zabrać. Miał wrażenie, że nie zrobił tego, co do niego należało. Zrobiłby to, odwożąc faceta do schroniska w Derry, w ten sposób zakończyłby tę znajomość. To zamknęłoby sprawę i zamknęłoby książkę. Bez względu na to, jakie miał inne wady, lubił kończyć to, co zaczął.

Ale faceta nie było przy wyjeździe. Facet oddalił się bez zezwolenia. I dopiero mijając drogowskaz z napisem DERRY 10 MIL, Monette spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył, że zniknął medalik ze świętym Krzysztofem, który towarzyszył mu przez miliony mil. Skradł go głuchoniemy. Lecz nawet to nie zdołało nadwątlić jego optymizmu. Może głuchoniemy potrzebował go bardziej od niego. Miał nadzieję, że przyniesie mu szczęście.

Dwa dni później – kiedy sprzedawał najlepszą jesienną listę w historii na Presque Isle – dostał telefon z policji stanowej Maine. Jego żona i Bob Yandowsky zostali pobici na śmierć w motelu Grove. Zabójca użył rurki zawiniętej w motelowy ręcznik.

11

– Wielki… wielki Boże! – szepnął ksiądz.

– Zgadza się – potwierdził Monette. – To samo sobie pomyślałem.

– A pana córka?

– Oczywiście zdruzgotana. Jest u mnie w domu. Przebrniemy przez to, ojcze. Jest twardsza, niż myślałem. I oczywiście nie wie o tej drugiej sprawie. O defraudacji. Przy odrobinie szczęścia nigdy się nie dowie. Wypłata z polisy będzie bardzo wysoka, nazywają to podwójnym odszkodowaniem. Biorąc pod uwagę to, co się wcześniej wydarzyło, mógłbym mieć pewne problemy z policją, gdyby nie to, że mam żelazne alibi. I gdyby nie zaszły… pewne wypadki. Ale i tak mnie kilka razy przesłuchiwali.

– Nie zapłaciłeś chyba synu komuś, żeby…

– O to też mnie pytali. Odpowiedź brzmi „nie”. Każdy, kto chce, może obejrzeć moje wyciągi bankowe. Mogę się rozliczyć z każdego centa, zarówno jeśli chodzi o moją połowę wspólnego konta, jak i połowę Barb. Finansowo była bardzo odpowiedzialna, przynajmniej dopóki nie zwariowała. Czy może ojciec otworzyć swoje drzwiczki? Chciałbym ojcu coś pokazać.

Kiedy ksiądz wysłuchał prośby, Monette zsunął z szyi medalik ze świętym Krzysztofem i podał mu go. Ich palce zetknęły się na chwilę, kiedy medalik i zwinięty cienki stalowy łańcuszek przechodziły z ręki do ręki.

Ksiądz przez pięć sekund milczał, zastanawiając się, co powiedzieć.

– Kiedy ci to zwrócono? – zapytał w końcu. – Czy medalik był w pokoju motelowym, gdzie…

– Nie – odparł Monette. – Nie w motelu. Był w naszym domu w Buxton. Na toaletce w naszej sypialni. Ściśle rzecz biorąc, obok zdjęcia ślubnego.

– Wielki Boże – powtórzył ksiądz.

– Mógł wziąć mój adres z dowodu rejestracyjnego, kiedy byłem w klopie.

– I oczywiście wspomniałeś nazwę motelu… i miasta.

– Dowrie – potwierdził Monette.

Ksiądz po raz trzeci wezwał imię swojego Szefa.

– Ten facet nie był wcale głuchoniemy, prawda? – zapytał.

– Jestem prawie na sto procent przekonany, że był niemy – odparł Monette – ale na pewno nie był głuchy. Przy medaliku był liścik na kartce, którą wyrwał z notesu. Musiał tam wejść, kiedy moja córka i ja byliśmy w domu pogrzebowym i wybieraliśmy trumnę. Tylne drzwi były otwarte, lecz nie wyważone. Mógł być dość sprytny, żeby sforsować zamek, ale moim zdaniem zapomniałem po prostu zamknąć drzwi na klucz, kiedy wychodziliśmy.

– Jaka była treść listu?

– „Dziękuję za podwiezienie” – powiedział Monette.

– Niech mnie diabli.

W konfesjonale zapadła cisza, a potem rozległo się ciche pukanie, tuż obok drzwiczek, przy których siedział Monette, kontemplując napis ALBOWIEM WSZYSCY ZGRZESZYLI I BRAK IM CHWAŁY BOŻEJ. Monette odebrał medalik.

– Powiedziałeś policji?

– Tak, oczywiście, całą historię. Wydaje im się, że wiedzą co to za facet. Znają jego tabliczkę. Nazywa się Stanley Doucette. Od lat włóczy się po Nowej Anglii z tą swoją tekturką. Podobnie jak ja, jeśli się nad tym zastanowić.

– Miał wcześniej na koncie jakieś przestępstwa z użyciem przemocy?

– Kilka – odparł Monette. – W większości bójki. Raz pobił dość dotkliwie mężczyznę w barze i kilkakrotnie przebywał w szpitalach psychiatrycznych, w tym w Serenity Hill w Auguście. Nie sądzę, żeby policja mi wszystko powiedziała.

– A chcesz wszystko wiedzieć?

– Nie – odparł po krótkim namyśle Monette.

– Nie złapali tego faceta?

– Twierdzą, że to tylko kwestia czasu. Podobno nie jest zbyt sprytny. Ale był dość sprytny, żeby mnie nabrać.

– Czy na pewno cię nabrał, synu? A może wiedziałeś, że mówisz do kogoś, kto nadstawia ucha? Wydaje mi się to kluczowym pytaniem.

Monette przez dłuższy czas nie odpowiadał. Nie był pewien, czy uczciwie zbadał wcześniej swoje serce, lecz czuł, że bada je teraz, i to bardzo dokładnie. Nie spodobało mu się wszystko, co odkrył, jednak badał dalej. Nie pominął niczego, co zobaczył. W każdym razie nie pominął celowo.

– Nie wiedziałem – odparł.

– A czy cieszysz się, że twoja żona i jej kochanek nie żyją?

W głębi serca Monette natychmiast odpowiedział „tak”.

– Odczuwam ulgę – rzekł na głos. – Przykro mi to mówić, ojcze, ale biorąc pod uwagę bałagan, jaki spowodowała… i to, jak zgrabnie udało się to rozwiązać, bez procesu, poprzez dyskretną restytucję z odszkodowania, które wypłaciło towarzystwo ubezpieczeniowe… odczuwam ulgę. Czy to grzech?

– Tak, mój synu. Przykro mi, lecz to grzech.

– Czy może ksiądz dać mi rozgrzeszenie?

– Dziesięć Ojcze nasz i dziesięć zdrowasiek – odparł szybko ksiądz. – Ojcze nasz za brak miłosierdzia… to poważny grzech, ale nie śmiertelny.

– A zdrowaśki?

– Za wulgarny język w konfesjonale. W którymś momencie trzeba będzie się zająć cudzołóstwem, twoim, nie jej, jednak na razie…

– Zaprosił ksiądz kogoś na lunch. Rozumiem.

– Prawdę mówiąc, straciłem apetyt na lunch, choć powinienem z pewnością cieszyć się z wizyty. Przede wszystkim jednak czuję się trochę zbyt… przytłoczony, żeby, jak to ująłeś, szukać w tym momencie u kogoś pociechy.

– Rozumiem.

– To dobrze. A teraz, synu…

– Tak?

– Nie chcę być namolny, ale czy na pewno nie dałeś temu mężczyźnie wolnej ręki? Albo czy w jakiś sposób go nie zachęciłeś? Ponieważ w takim wypadku nie będziemy mieli do czynienia z drobnym grzechem, lecz z grzechem śmiertelnym. Muszę zapytać własnego duchowego doradcę, żeby się upewnić, ale…

– Nie, ojcze. Nie sądzi jednak ojciec… czy to możliwe, że sam Bóg zesłał tego faceta do mojego samochodu?

W głębi serca ksiądz natychmiast odpowiedział „tak”.

– To bluźnierstwo, za które odmówisz dziesięć następnych Ojcze nasz. Nie wiem, jak długo byłeś poza Kościołem, ale nawet ty powinieneś to wiedzieć. Czy chcesz powiedzieć coś więcej i zasłużyć na kolejne zdrowaśki, czy już skończyliśmy?

– Skończyliśmy, ojcze.

– W takim razie idź i nie grzesz więcej, jak mówimy w naszej branży. I opiekuj się swoją córką, synu. Dzieci mają tylko jedną matkę, bez względu na to, jak się prowadzi.

– Tak, ojcze.

Kształt za kratką poruszył się.

– Czy mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?

Monette niechętnie usiadł z powrotem. Chciał już wyjść.

– Tak?

– Powiedziałeś, że policja uważa, że złapie tego mężczyznę.

– Twierdzą, że to tylko kwestia czasu.

– Chciałbym zapytać, czy chcesz, żeby policja go złapała?

– Oczywiście, że tak – odparł Monette, ponieważ naprawdę chciał stamtąd wyjść i odprawić pokutę w bardziej intymnym konfesjonale swojego samochodu.

W drodze powrotnej do domu odmówił dwie dodatkowe zdrowaśki i dwa dodatkowe Ojcze nasz.

Загрузка...