Wedle słów Marino policjanci nadal szukali sąsiadów, którzy widzieli ofiarę podczas weekendu. Koleżanka z pracy usiłowała się do niej dodzwonić w sobotę i w niedzielę, lecz nikt nie odbierał telefonów. Kiedy przyjaciółka nie zjawiła się w poniedziałek, by poprowadzić zajęcia o pierwszej po południu, zadzwoniła na policję. Policjant, który odpowiedział na zgłoszenie, obszedł budynek dokoła i zobaczył, że okno na trzecim piętrze jest otwarte na oścież. Ofiara mieszkała z współlokatorką, która najwyraźniej wyjechała na weekend z miasta.
Jej dom znajdował się niecałą milę od śródmieścia, tuż obok campusu Uniwersytetu Stanowego Wirginii, ogromnego konglomeratu zamieszkanego przez ponad dwadzieścia tysięcy studentów. Wiele wydziałów uniwersytetu porozmieszczanych było w zwykłych domach i kamienicach przy West Main. Mimo lata część katedr prowadziła letnie kursy, więc wielu studentów przebywało jeszcze w mieście. Jeździli na rowerach i skuterach, przesiadywali w małych kafejkach i barach, popijając kawę i rozmawiając z przyjaciółmi i wygrzewając się w promieniach czerwcowego słońca.
Henna Yarborough miała trzydzieści jeden lat i uczyła dziennikarstwa, jak poinformował mnie Marino. Zeszłej jesieni przeprowadziła się do Richmond z jakiejś mieściny w Karolinie Północnej. Nic więcej o niej nie wiedzieliśmy, oprócz faktu, że nie żyje od kilku dni.
Reporterzy i policjanci kręcili się, wtykając nosy w każdy kąt.
Od czasu do czasu obok trzypiętrowej kamienicy z czerwonej cegły przejeżdżał wolno samochód; przy wejściu do domu na wietrze łopotała niebiesko-zielona, ręcznie zrobiona flaga. Na oknach stały skrzynki z różowymi i białymi pelargoniami, a dach z blachy falistej pomalowany był na jasnożółty kolor.
Ulica była tak zastawiona, że musiałam zaparkować nieomal przecznicę dalej; nie umknęło mojej uwadze, że dziennikarze byli tym razem nieco spokojniejsi niż zazwyczaj. Ledwie na mnie spojrzeli, gdy koło nich przechodziłam. Nie osaczyli mnie, obrzucając pytaniami, ani nie podsuwali mi pod twarz mikrofonów; byli poważni, skupieni, jakby wyczuwali, że to kolejna ofiara Dusiciela – numer piąty na jego liście. Kobieta taka sama jak ich koleżanki lub żony, czy kochanki, została brutalnie zamordowana.
Umundurowany policjant uniósł nieco żółtą taśmę przyczepioną do framugi drzwi, bym mogła przejść. Weszłam do mrocznego korytarza i wspięłam się na trzecie piętro. Na ostatnim podeście zobaczyłam szefa policji, kilku wysokich rangą oficerów, paru detektywów i umundurowanych policjantów. Stał tam także Bill, najbliżej otwartych drzwi; właśnie zaglądał do środka. Jego twarz miała nienaturalny, szarawy odcień.
Ledwie na niego spojrzałam; zatrzymałam się w progu i ogarnęłam spojrzeniem niedużą sypialnię, którą przepełniał przykry zapach rozkładającego się ludzkiego ciała, nie przypominający żadnego innego zapachu na ziemi. Marino był odwrócony do mnie tyłem; kucając przy komodzie, otwierał jedną szufladę po drugiej i przesuwał rękoma po równo ułożonych ubraniach.
Na wierzchu komody stało kilka buteleczek perfum, kilka pojemniczków z kremami, szczotka do włosów i suszarka elektryczna. Po lewej stronie, przy ścianie znajdowało się biurko przykryte morzem papierów, pośrodku których stała elektryczna maszyna do pisania. Na wiszącej półce piętrzyły się książki; wiele leżało bezpośrednio na drewnianej podłodze. Drzwi szafy z ubraniami były uchylone, lecz światło w środku się nie paliło. Na podłodze brakowało dywanu, na półkach zdjęć, a na ścianach obrazów – jakby zamordowana kobieta nie mieszkała tu zbyt długo lub jej pobyt w tym miejscu był tymczasowy.
Daleko w prawym kącie znajdowało się podwójne łóżko; z daleka widziałam rozrzuconą pościel i ciemne, potargane włosy. Uważając, po czym idę, podeszłam do zwłok.
Jej twarz była zwrócona w moją stronę, lecz z powodu upału napuchła tak strasznie, że nie mogłam rozpoznać rysów twarzy – widziałam tylko, że ofiara jest biała i ma długie do ramion ciemnobrązowe włosy. Była naga i leżała na lewym boku z wysoko odciągniętymi do tyłu nogami i rękoma ciasno związanymi na plecach. Okazało się, że do związania jej morderca użył sznurów z żaluzji, a węzły były przerażająco znajome. Granatowa narzuta leżała w poprzek jej bioder, a na podłodze w nogach łóżka znajdowały się rozcięte po bokach spodnie od pidżamy; obok nich leżała góra, nadal zapięta na wszystkie guziczki, rozcięta od kołnierzyka po sam dół.
Marino powoli przeszedł przez pokój i stanął obok mnie.
– Wszedł po drabinie – rzekł.
– Jakiej drabinie? – spytałam.
Pokój miał dwa duże okna; to znajdujące się bliżej łóżka było otwarte na całą szerokość.
– Do muru przyczepiona jest stara metalowa drabina przeciwpożarowa – wyjaśnił. – W ten sposób wszedł do środka. Stopnie są mocno pordzewiałe… trochę rdzy znajduje się jeszcze na parapecie; pewnie spadła z butów tego drania.
– I wyszedł tą samą drogą – mruknęłam.
– Wołałbym się nie zakładać, lecz wszystko na to wskazuje. Drzwi na dole były zamknięte, musieliśmy je wyważyć – objaśnił. – Jednak na dole, pod drabiną rośnie wysoka trawa. Żadnych śladów. Nic. Poza tym całą sobotę lało, więc marne nasze szanse.
– Czy w tym domu nie ma klimatyzacji? – Pociłam się strasznie w dusznym, przepełnionym zapachem zgnilizny pomieszczeniu.
– Nie. Nie ma też żadnych wiatraków… ani jednego. – Marino otarł ręką zaczerwienioną twarz. Mokre kosmyki siwych włosów przyklejały mu się do czoła, oczy nabiegły krwią, a pod nimi malowały się ciemne sińce. Marino wyglądał tak, jakby nie spał ani nie przebierał się co najmniej od tygodnia.
– Czy okno było zamknięte? – spytałam.
– Oba były otwarte… – zaczął, lecz urwał prawie natychmiast. W tej samej chwili odwróciliśmy się ku drzwiom. – Co u licha…?
W korytarzu dwa piętra niżej jakaś kobieta zaczęła krzyczeć. Dały się słyszeć tupot i jakieś męskie, gniewne głosy.
– Wynoś się z mojego domu! Och, Boże!… Wynoś się z mojego domu, cholerny sukinsynu! – krzyczała kobieta.
Marino przeszedł szybko obok mnie, a zaraz potem jego kroki zadudniły po schodach. Usłyszałam, jak coś mówi, i krzyki nieomal natychmiast ucichły.
Zaczęłam oględziny ciała.
Miało tę samą temperaturę co powietrze w pokoju, a stężenie pośmiertne przyszło i poszło. Ostygła i zesztywniała zaraz po śmierci, a potem gdy temperatura w pokoju wzrosła, podobnie stało się z ciepłotą jej ciała. Wreszcie ustąpiło także stężenie i mięśnie się rozluźniły.
Nie musiałam zbytnio odsuwać prześcieradeł, by zobaczyć, co się pod nimi kryje; przez jedną chwilę przestałam oddychać i odniosłam wrażenie, że także moje serce przestało bić. Delikatnie odłożyłam pościel na miejsce i zdjęłam chirurgiczne rękawiczki – nic więcej nie mogłam dla niej uczynić. Kompletnie nic.
Kiedy usłyszałam kroki Marino na schodach, odwróciłam się, by przypomnieć mu, żeby ciało zostało odwiezione do kostnicy wraz z prześcieradłem i resztą pościeli, jednak słowa ugrzęzły mi w gardle. Gapiłam się w bezbrzeżnym zdumieniu.
W drzwiach, obok Marino, stała Abby Turnbull. Czy on oszalał, na miłość boską? Co on wyprawia? Przy tym asie reporterów rekin żarłacz wyglądałby jak złota rybka.
Dopiero po chwili zauważyłam, że Abby Turnbull ma na sobie niebieskie dżinsy, bawełnianą koszulkę i sandały; była bez makijażu, nie miała przy sobie dyktafonu ani notatnika. Przez ramię przewiesiła tylko zwykły skórzany plecaczek. Gdy spojrzała na łóżko, jej twarz wykrzywiła się w przerażeniu, a oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem.
– Dobry Boże, nie! – Zakryła usta dłonią.
– W takim razie to ona – mruknął cicho Marino.
Panna Turnbull podeszła bliżej do łóżka.
– Mój Boże, Henna. Och, mój Boże…
– Czy to był jej pokój?
– Tak. Tak. Och, Boże, proszę…
Marino skinął głową na umundurowanego policjanta stojącego za drzwiami, by wyprowadził Abby Turnbull z pokoju. Usłyszałam jeszcze szuranie stóp na schodach i jej ciche jęki.
– Czy na pewno wiesz, co robisz? – spytałam Marino.
– Hej! Ja zawsze wiem, co robię.
– To ona krzyczała, prawda? – ciągnęłam jak ogłuszona. – Czemu krzyczała na policjantów?
– Nie, nie na chłopców. Wydarła się w chwili, gdy zobaczyła Boltza schodzącego po schodach.
– Boltza? – Nic z tego nie rozumiałam.
– Właściwie trudno się jej dziwić – dodał Marino. – W końcu to jej dom. Nic dziwnego, że się na nas wściekła za kręcenie się po jej mieszkaniu. A gdy na dodatek usłyszała, że nie może wejść do środka…
– Boltz? – zapytałam idiotycznie. – Boltz powiedział jej, że nie może wejść?
– I kilku innych gliniarzy. – Wzruszył ramionami. – To będzie temat dnia. – Spojrzał na ciało zamordowanej kobiety i dodał z dziwną miną: – Ta kobieta tutaj… to jej siostra.
Salon znajdujący się na drugim piętrze wypełniały kwiaty i słońce; najwyraźniej też niedawno go odnowiono i umeblowano. Lakierowaną drewnianą podłogę pokrywał biały dywan w niebieskie i zielone geometryczne wzory, niska, szeroka kanapa była biała, a na niej leżały nieduże poduszki w pastelowych kolorach. Na białych ścianach wisiało kilka abstrakcyjnych obrazów Gregga Carbo. Był to niepraktyczny pokój, który Abby zaprojektowała wyłącznie z myślą o sobie – zimne, imponujące gniazdko, mówiące o sukcesie i braku sentymentu, doskonale oddające charakter właścicielki.
Skulona w rogu kanapy, Abby paliła jednego cienkiego papierosa za drugim; nigdy nie widziałam jej z bliska i teraz zaskoczyła mnie jej niecodzienna powierzchowność. Oczy miała nieco inne – jedno bardziej zielone od drugiego – a pełne usta nie pasowały do wydatnego, wąskiego nosa. Miała ciemnobrązowe lekko siwiejące włosy do ramion; wysokie kości policzkowe i głębokie zmarszczki wokół oczu i ust. Długonoga i szczupła, była mniej więcej w moim wieku, może kilka lat młodsza.
Przyglądała się nam ogromnymi, nieruchomymi oczyma śmiertelnie przerażonej sarny. Umundurowany policjant wyszedł, a Marino zamknął za nim drzwi.
– Bardzo mi przykro, wiem, jakie to dla pani trudne… – zaczął standardową gadkę. Spokojnie wyjaśnił, dlaczego jest tak ważne, by odpowiedziała na wszystkie nasze pytania, przypomniała sobie najdrobniejsze szczegóły o zwyczajach siostry, jej przyjaciołach, rutynowych czynnościach. Abby siedziała naprzeciw mnie i nic nie mówiła. – Z tego, co wiem, wyjechała pani na weekend z miasta? – spytał Marino.
– Tak. – Głos jej drżał i trzęsła się na całym ciele, jakby jej było zimno. – W piątek po południu wyjechałam na spotkanie do Nowego Jorku.
– Jakie spotkanie?
– Jestem w trakcie negocjowania kontraktu na napisanie książki. Miałam spotkanie z agentem… nocowałam u znajomych.
Mały dyktafon na stoliku do kawy nagrywał jej słowa. Abby wpatrywała się w niego szklanym wzrokiem.
– Czy miała pani jakiś kontakt z siostrą, kiedy przebywała pani w Nowym Jorku?
– Usiłowałam dodzwonić się do niej wczoraj wieczorem, by powiedzieć, o której mam pociąg. – Odetchnęła głęboko. – Kiedy nikt nie odebrał, trochę się zdziwiłam… a potem założyłam, że gdzieś wyszła. Kiedy przyjechałam do miasta, nawet nie próbowałam ponownie dzwonić. Wiedziałam, że miała zajęcia dziś po południu. Złapałam taksówkę… nie miałam pojęcia… Dopiero gdy zobaczyłam wszystkie te samochody, policję…
– Jak długo siostra mieszkała z panią?
– Od zeszłego roku; odkąd wraz z mężem podjęli decyzję o separacji. Henna chciała zmiany… mówiła, że musi przemyśleć kilka spraw. Zaproponowałam, żeby zamieszkała ze mną, dopóki się nie zdecyduje, co chce robić. To było zeszłej jesieni, pod koniec sierpnia. Wprowadziła się do mnie pod koniec sierpnia i podjęła pracę na uniwersytecie.
– Kiedy widziała ją pani po raz ostatni?
– W piątek po południu. – Głos ugrzązł jej w gardle. – Odwiozła mnie na stację. – W oczach Abby pojawiły się łzy.
Marino wyciągnął z kieszeni pomiętą chusteczkę i podał jej.
– Czy wie pani, jakie miała plany na weekend?
– Chciała popracować. Powiedziała, że będzie siedzieć w domu… chciała przygotować się do poniedziałkowych zajęć. O ile wiem, nie miała żadnych innych planów. Henna nie była zbyt rozrywkowa… Miała kilkoro dobrych znajomych, innych profesorów. Mówiła, że cały weekend będzie siedzieć nad przygotowaniem zajęć, a tylko w sobotę wyskoczy na chwilę po zakupy. To wszystko.
– A czy wie pani, do którego sklepu zamierzała pójść na zakupy?
– Nie mam pojęcia. Przecież to nie ma znaczenia… Wiem, że nigdzie nie poszła. Jeden z policjantów kazał mi przed kilkoma minutami sprawdzić kuchnię… nie zrobiła żadnych zakupów. W lodówce jest tak pusto jak w piątek. To musiało się zdarzyć w nocy z piątku na sobotę, jak wszystkie inne. Cały weekend siedziałam w Nowym Jorku, a ona leżała w takim stanie…
Przez długą chwilę nikt nic nie mówił. Marino rozglądał się po salonie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Drżącymi rękami Abby zapaliła następnego papierosa i odwróciła się do mnie.
Wiedziałam, co zamierza powiedzieć, zanim jeszcze otworzyła usta.
– To tak jak pozostałe? Prawda? Wiem, że już ją pani oglądała. – Zawahała się, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Miałam wrażenie, że za chwilę się załamie i rozpłacze, lecz zaskoczyła mnie, pytając spokojnie: – Co on jej zrobił?
– Nic nie mogę powiedzieć, dopóki nie obejrzę wszystkiego w odpowiednim świetle – odparłam.
– Na miłość boską, to moja siostra! – zawołała. – Chcę wiedzieć, co to zwierzę zrobiło! Och, Boże! Czy bardzo cierpiała? Proszę, niech pani powie, że nie cierpiała…
Pozwoliliśmy jej płakać. Straszny szloch wstrząsał ciałem Abby; ból, który przeżywała, był zbyt wielki, by jakikolwiek człowiek mógł teraz pomóc. Siedzieliśmy więc naprzeciw niej; Marino przyglądał się jej nieruchomymi oczyma.
W tego typu sytuacjach czułam do siebie niechęć; byłam tylko profesjonalistą, zimnym i cynicznym, nieporuszonym bólem drugiego człowieka. Niby co miałam jej powiedzieć? Oczywiście, że cierpiała! Kiedy zobaczyła go w swoim pokoju, gdy zrozumiała, co się zaraz stanie, musiała odczuwać przerażenie wzmocnione jeszcze przez wszystko, co wyczytała w gazetach, z chłodnych, pełnych szczegółów artykułów napisanych przez siostrę. No i jeszcze ból, fizyczny, okrutny ból…
– Dobrze, oczywiście, że nic podobnego mi nie powiecie. – Abby zaczęła mówić krótkimi, urywany zdaniami. – Wiem, jak to jest. Nic mi nie powiecie, choć to moja siostra. Wiem, że zawsze trzymacie wszystko dla siebie… I po co? Jak wiele kobiet ten sukinsyn musi zamordować? Sześć? Dziesięć? Pięćdziesiąt? Może dopiero wtedy gliniarze ruszą dupy!
Marino nadal patrzył na nią bez wyrazu.
– Proszę nie winić policji, panno Turnbull – rzekł. – Jesteśmy po pani stronie i tylko usiłujemy pomóc…
– Tak! Pewnie! – przerwała mu ze złością. – Wy i wasza pomoc! Tak jak strasznie pomogliście mi w zeszłym tygodniu, co?! Gdzie wtedy byliście, do ciężkiej cholery?!
– W zeszłym tygodniu? O czym pani mówi?
– Mówię o tym draniu, który mnie śledził… jechał za mną całą drogę z redakcji gazety do domu – wykrzyknęła. – Siedział mi na ogonie i skręcał zawsze tam, gdzie ja skręcałam. Żeby się go pozbyć, zatrzymałam się nawet przy sklepie. Gdy wyszłam z niego dwadzieścia minut później, facet czekał na mnie, jakby nigdy nic! W tym samym samochodzie! Jak najszybciej wróciłam do domu i zadzwoniłam na policję. I co oni zrobili? Nic! Jacyś gliniarze przyjechali pod dom dwie godziny później, by upewnić się, że wszystko jest w porządku! Dokładnie opisałam im samochód i podałam nawet numery rejestracyjne. Czy sprawdzili to? A skąd! Nawet się do mnie nie odezwali! Moim zdaniem to ta świnia, co mnie śledziła, winna jest tych wszystkich zbrodni! Moja siostra nie żyje. Została zamordowana, bo jakiemuś przeklętemu gliniarzowi nie chciało się ruszyć dupy zza biurka!
Marino przyglądał się jej z nagłym zainteresowaniem.
– Kiedy to dokładnie było?
Zawahała się.
– We wtorek. Tak mi się zdaje. W zeszły wtorek. Późnym wieczorem, o dziesiątej, może wpół do jedenastej. Pracowałam do późna, kończyłam artykuł…
Marino spojrzał na nią trochę zdziwiony.
– Hm, proszę mnie poprawić, jeżeli nie mam racji, ale wydawało mi się, że we wtorek pracowała pani na pieskiej zmianie, od szóstej do drugiej nad ranem, tak?
– W tamten wtorek jeden z kolegów mnie zastępował. Musiałam przyjść wcześniej, w ciągu dnia, by dokończyć coś, co wydawca chciał puścić nazajutrz…
– Taak, rozumiem – odparł Marino. – Okay, więc jeżeli chodzi o ten samochód. Kiedy zaczął za panią jechać?
– Trudno powiedzieć. Zauważyłam go dopiero parę minut po tym, jak wyjechałam z parkingu przed redakcją. Mógł gdzieś na mnie czekać. Może zobaczył mnie na ulicy, nie wiem. Siedział mi na tylnym zderzaku… miał włączone długie światła. Zwolniłam, mając nadzieję, że mnie wyprzedzi, ale on także zwolnił. Gdy przyspieszyłam, on zrobił to samo. Nie mogłam go zgubić. Postanowiłam pojechać do sklepu, bo nie chciałam, by jechał za mną do domu… ale nie pomogło. Zaczekał na mnie na parkingu albo na ulicy obok i znowu wsiadł mi na zderzak.
– Jest pani pewna, że to był ten sam samochód?
– Nowy czarny cougar, jestem tego na sto procent pewna. Skoro gliniarze nie chcieli mi pomóc, skontaktowałam się ze znajomym w drogówce, który sprawdził dla mnie numery rejestracyjne; to samochód z wypożyczalni. Mam gdzieś zapisany adres i numery rejestracyjne, jeżeli jest pan zainteresowany.
– Pewnie, że jestem – odparł Marino.
Abby pogrzebała w plecaku i wyjęła z niego złożoną na pół kartkę papieru; gdy mu ją podawała, zauważyłam, że drżą jej ręce.
Zerknąwszy na nią, Marino schował karteczkę do kieszeni i spytał:
– Co było dalej? Ten samochód pojechał za panią aż pod dom?
– Nie miałam innego wyjścia; przecież nie mogłam jeździć po mieście całą noc. Nic nie mogłam na to poradzić! Zobaczył, gdzie mieszkam. Gdy tylko weszłam do domu, złapałam za telefon… On chyba nie zatrzymał się na ulicy, lecz pojechał dalej… Nie widziałam, by zaparkował przed domem.
– Czy kiedykolwiek wcześniej widziała pani ten samochód?
– Nie wiem. Widywałam już wcześniej czarne cougary, ale nie mogę powiedzieć, czy widziałam akurat ten.
– Przyjrzała się pani kierowcy?
– Było zbyt ciemno, no i jechał cały czas za mną; z całą pewnością mogę jedynie powiedzieć, że w tamtym wozie siedziała jedna osoba. Kierowca.
– Jest pani pewna, że to był mężczyzna?
– Widziałam tylko dużą postać z krótko obciętymi włosami, okay? Oczywiście, że to był mężczyzna! Coś okropnego, siedział tam i wpatrywał się we mnie. Jechał tuż za mną! Powiedziałam o tym Hennie… opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Mówiłam, żeby uważała, a jeżeli kiedykolwiek zobaczy koło domu czarnego cougara, niech natychmiast dzwoni na policję. Wiedziała, co się dzieje w mieście! O tych morderstwach. Rozmawiałyśmy o tym… Dobry Boże! Nie mogę w to uwierzyć! Przecież ona wiedziała! Mówiłam jej, żeby nie zostawiała pootwieranych okien! Mówiłam, żeby uważała!
– Więc pani siostra miała w zwyczaju otwierać okna w mieszkaniu i spać, nie zamknąwszy ich wieczorem?
Abby skinęła głową, ocierając łzy z policzków.
– Zawsze spała przy otwartym oknie. Tutaj czasem jest naprawdę okropnie gorąco. Planowałam w lipcu zainstalować klimatyzację… wprowadziłam się na krótko przed jej przyjazdem, w sierpniu zeszłego roku. Wtedy miałam mnóstwo spraw na głowie, a że zbliżała się zima, więc zupełnie się nie przejmowałam. Och, Boże, powtarzałam jej to z tysiąc razy! Ale ona zawsze żyła we własnym świecie… po prostu niektóre rzeczy do niej nie docierały. Nigdy nie mogłam jej zmusić do zapinania pasów w samochodzie… Henna jest młodsza ode mnie… nigdy nie lubiła, gdy mówiłam jej, co ma robić… Czasem wszystkie moje prośby puszczała mimo uszu, jakby ich nie słyszała. Ostrzegałam ją, co się dzieje… mówiłam nie tylko o tych morderstwach, ale i o gwałtach, napadach… lecz ona zupełnie nie chciała mnie słuchać. Denerwowała się; mówiła: „Oj, Abby, ty tylko widzisz straszne rzeczy! Porozmawiajmy o czymś innym!” Mam rewolwer; powtarzałam jej setki razy, by trzymała go na szafce koło łóżka, gdy ja wyjeżdżam z miasta… ale ona nawet nie chciała go dotknąć. O, nie! Proponowałam, że nauczę ją strzelać, żeby mogła sobie kupić własny, ale nie! Nie chciała! A teraz już jej nie ma… Och, Boże… Wszystkie te rzeczy, które mam wam niby o niej powiedzieć, o jej zwyczajach, znajomych i innych takich, zupełnie nie mają znaczenia. Już nie…
– Właśnie, że mają znaczenie. Wszystko jest ważne…
– Nic nie ma znaczenia, bo ja wiem, że ten drań nie ją chciał zabić, lecz mnie!
Cisza.
– Dlaczego pani tak myśli? – zapytał wreszcie Marino, bardzo spokojnie.
– Jeżeli to on faktycznie śledził mnie w tym czarnym cougarze, to chciał zabić mnie. Bez względu na to, kim on jest, to ja o nim pisałam… czytał moje artykuły, więc wie, kim jestem.
– Może.
– To o mnie mu chodziło! O mnie!
– Możliwe, że to pani była jego celem – odparł Marino. – Ale nie możemy być tego pewni, panno Turnbull. Ja muszę rozważyć tu wszystkie możliwe scenariusze… na przykład taki, że on gdzieś zauważył pani siostrę już wcześniej, w sklepie, restauracji albo w kawiarni. Może nie wiedział, że mieszka z kimś… zwłaszcza jeżeli śledził ją, gdy pani była w pracy… Chodzi mi o to, że ten facet mógł przypuszczać, iż Henna mieszkała sama. Ale z drugiej strony, mógł to być tylko przypadek. Czy pani siostra miała jakieś ulubione bary albo restauracje?
Abby znowu wytarła twarz i zastanowiła się dłuższą chwilę.
– Jest takie małe bistro na rogu Ferguson, dosłownie kilkadziesiąt jardów od szkoły… Henna uczyła dziennikarstwa na uniwersytecie. Zdaje mi się, że jadała tam lunch dwa, trzy razy w tygodniu. Nie chodziła do barów. Od czasu do czasu szłyśmy na kolację do restauracji Angeli na Southside… ale zawsze razem, nigdy nie chodziła tam sama. Mogła chodzić w inne miejsca, na przykład do sklepów, samotnie… nie mam pojęcia. Nie wiem, jak spędzała dni… minuta po minucie.
– Powiedziała pani, że wprowadziła się tu w zeszłym roku w sierpniu. Czy często wyjeżdżała, na weekendy albo na wycieczki, czy do znajomych za miasto?
– Dlaczego? – Abby patrzyła na niego ze zdumieniem. – Myślicie, że zrobił to ktoś spoza miasta, kto przyjechał za nią do Richmond?
– Ja tylko usiłuję ustalić, jak często przebywała poza domem.
– W zeszły czwartek pojechała do Chapel Hill spotkać się z mężem i spędzić trochę czasu z przyjaciółmi. Nie było jej prawie przez cały tydzień, wróciła w środę w następnym tygodniu. Dziś miała rozpocząć zajęcia ze studentami, pierwsze zajęcia letniego kursu dziennikarstwa.
– Czy jej mąż tu przyjeżdżał?
– Nie – odparła zmęczonym głosem.
– Czy kiedykolwiek źle ją traktował, czy bywał brutalny?…
– Nie! – przerwała mu gwałtownie. – To nie Jeff jej to zrobił! Oboje chcieli separacji, wszystko potoczyło się bardzo spokojnie! Nie było między nimi żadnych animozji! Jestem pewna, że zamordowała ją ta sama świnia, co zabiła te pozostałe kobiety!
Marino zapatrzył się na dyktafon stojący na stoliku; w rogu czarnego prostokąta migało małe czerwone światełko. Przeszukawszy kieszenie, wstał z irytacją.
– Muszę wyskoczyć do samochodu na minutkę. Przepraszam.
To powiedziawszy, wyszedł, zostawiając mnie z Abby sam na sam w białym salonie.
Zapanowała długa, niemiła cisza, aż wreszcie Abby popatrzyła w moją stronę.
Oczy miała zaczerwienione, a twarz opuchniętą.
– Tyle razy chciałam z panią porozmawiać – odezwała się gorzko. – No i teraz wreszcie mam okazję. Pewnie w głębi duszy jest pani zadowolona; wiem, co ludzie myślą… Założę się, iż uważa pani, że zasłużyłam na to, co mnie spotkało. Właśnie dobrze poznałam to, o czym tak długo pisałam… To się nazywa poetycka sprawiedliwość.
– Abby, nie zasłużyłaś na to – odparłam cicho, lecz z wielkim przekonaniem; jej uwaga ubodła mnie. – Nigdy w życiu nie życzyłabym ani tobie, ani nikomu innemu czegoś podobnego.
Wpatrując się w swe zaciśnięte mocno dłonie, dodała:
– Proszę, zajmij się nią… Proszę… To moja siostra. Och, Boże… proszę, zajmij się Henną…
– Obiecuję…
– Nie możecie pozwolić, by uszło mu to płazem! Po prostu nie możecie!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Spojrzała na mnie i przeraziłam się, widząc w jej oczach oprócz cierpienia dziki, zwierzęcy strach.
– Ja już nic nie rozumiem! Nie rozumiem, co tu się dzieje… Słyszałam tyle dziwnych rzeczy… a teraz to. Usiłowałam się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi… usiłowałam dowiedzieć się tego od ciebie… A teraz to. Już nie wiem, kto tu jest dobry, a kto zły. Kto gra dla naszej drużyny, a kto dla przeciwnej.
– Nie bardzo cię rozumiem, Abby – odparłam bardzo cicho. – Czego usiłowałaś się ode mnie dowiedzieć?
– Tamtej nocy… – Nagle zaczęła mówić bardzo szybko. – W zeszłym tygodniu. Usiłowałam z tobą porozmawiać, ale on był u ciebie…
Chyba już wiedziałam, o co jej chodzi.
– Kiedy w zeszłym tygodniu? – spytałam.
Popatrzyła na mnie lekko zdziwiona, jakby nie mogła sobie przypomnieć.
– W środę – odrzekła. – W środę wieczorem.
– To ty podjechałaś pod mój dom, a potem nagle się wycofałaś i odjechałaś z wielkim pośpiechem? Dlaczego?
– Bo miałaś… towarzystwo – wyjąkała.
Bill. Pamiętam że staliśmy bezpośrednio pod lampą na ganku; widać nas było bardzo wyraźnie, a jego samochód znajdował się na podjeździe. Więc to była ona. To Abby podjechała pod mój dom i zobaczyła mnie z Billem. Ale to jeszcze nie wyjaśniało jej zachowania. Dlaczego spanikowała? Nagłe wyłączenie świateł i wycofanie się z mojej uliczki wydawało się odruchową reakcją bardzo przestraszonej osoby.
– Te śledztwa… – kontynuowała. – Słyszałam wiele plotek na ich temat. O tym, że gliniarze mają nie udzielać ci żadnych informacji… właściwie, że nikt nie powinien z tobą rozmawiać. Coś w twoim biurze nawaliło i dlatego wszystkie telefony mają być automatycznie kierowane do Amburgeya. Ale ja musiałam z tobą porozmawiać! Wiem, że mówią, iż spieprzyłaś próbki serologiczne w sprawie tej lekarki… Lori Petersen. Plotka głosi, że całe śledztwo wzięło w łeb, ponieważ twoje biuro zawaliło sprawę i że gdyby nie to, gliniarze już dawno złapaliby zabójcę… – Była wściekła i jednocześnie niepewna, wpatrywała się we mnie dzikim spojrzeniem. – Muszę wiedzieć, czy to prawda! Muszę! Muszę wiedzieć, co stanie się z moją siostrą!
Skąd wiedziała o źle przyklejonej etykietce na dodatkowym folderze PERK-u? Przecież Betty by jej o tym nie powiedziała. Ale Betty skończyła testy serologiczne, a kopie – kopie wszystkich przeprowadzanych testów w moich laboratoriach – miały być przesyłane do Amburgeya. Czy to on jej o tym powiedział? Czy ktoś z jego biura ma za długi język? Czy Amburgey powiedział Tannerowi? Albo może Billowi?
– Kto ci o tym wszystkim powiedział?
– W moim zawodzie człowiek ma wiele kontaktów. – Głos jej drżał.
Patrzyłam na jej twarz ściągniętą w wyrazie bólu i szoku.
– Abby – odpowiedziałam bardzo łagodnie. – Wiem, że masz wiele kontaktów i słyszysz wiele informacji. Jestem też pewna, że nie wszystko, co słyszysz, jest prawdą. A nawet jeżeli w plotkach jest ziarenko prawdy, to ludzie często opacznie je interpretują… Zapytaj sama siebie, dlaczego ktoś udzielił ci takich informacji? Jaki miał w tym motyw?
Zawahała się.
– Ja tylko chcę wiedzieć, czy to prawda? Czy to wszystko wina twojego biura. – Nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. – Tak czy inaczej dowiem się prawdy… Już teraz mogę ci powiedzieć, że lepiej zrobisz, doceniając mnie. Gliny dały dupy, zawaliły sprawę. Nie sądź, że o tym nie wiem. Zawaliły sprawę w moim przypadku, gdy nie zareagowały, kiedy ten drań mnie śledził. Zawaliły także sprawę w przypadku Lori Petersen… kiedy zadzwoniła pod 911 i przez ponad godzinę nikt nie przyjechał sprawdzić, co się dzieje. Palanty zjawiły się na miejscu, gdy ona od dawna nie żyła!
Na mojej twarzy musiało odbić się zdumienie; Abby kontynuowała, a w jej oczach błyszczały już nie tylko łzy, ale i wściekłość.
– Kiedy ludzie się o tym dowiedzą, szef policji pożałuje, że się kiedykolwiek narodził. Zapłaci mi za to! Wszyscy zapłacą! A chcesz wiedzieć dlaczego? – Patrzyłam na nią tępo. – Bo nikogo, kto się liczy w tym mieście, nic to nie obchodzi. W dupie mają to, że ktoś gwałci i morduje kobiety! Te same dranie, które prowadzą śledztwo w tych sprawach, wyjeżdżają na weekendy poza miasto i oglądają brutalne filmy pornograficzne, na których kobiety są gwałcone, bite i upokarzane. Ich to podnieca! Lubią na to patrzyć. Lubią fantazjować… Założę się, że onanizują się, patrząc na zdjęcia miejsc zbrodni. Przeklęci gliniarze! Oni się z tego śmieją, opowiadają dowcipy! Nieraz słyszałam, jak się śmieją na miejscu zbrodni! Jak dowcipkują na ostrym dyżurze!
– Ależ oni nie mówią tego poważnie. – Zaschło mi w ustach. – To tylko jeden ze sposobów radzenia sobie z napięciem…
Na schodach rozległy się ciężkie kroki Marino.
Spoglądając z przerażeniem w stronę drzwi, Abby pospiesznie wygrzebała z plecaka wizytówkę i naskrobała na niej jakiś numer.
– Proszę, jeżeli będziesz miała mi coś do powiedzenia, kiedy… kiedy już tu skończymy, zadzwoń do mnie, dobrze? – Podała mi wizytówkę i odetchnęłam z ulgą, gdy już ją schowałam do kieszeni. – Zapisałam mój numer pagera… nie wiem jeszcze, gdzie się zatrzymam. Na pewno nie w tym domu. Przez jakiś czas nie będę tu mieszkać. Może już nigdy…
Do salonu wszedł Marino; Abby popatrzyła na niego ze złością.
– Wiem, o co mnie teraz zapytacie – warknęła, gdy zamknął za sobą drzwi. – I odpowiedź brzmi: nie. W życiu Henny nie było żadnego mężczyzny; nikogo z Richmond. Nie spotykała się z nikim ani z nikim nie sypiała.
Bez słowa wcisnął nową kasetkę do dyktafonu i wcisnął przycisk „nagrywanie”. Popatrzył na nią spod oka.
– A co z panią, panno Turnbull?
Oddech ugrzązł jej w gardle.
– Jestem związana… mam kogoś… spotykam się z kimś w Nowym Jorku – odparła wreszcie, zacinając się. – Nikogo w Richmond. Tylko znajomi z pracy.
– Rozumiem. A jaka jest pani definicja „znajomego z pracy”?
– Nie rozumiem? – W jej oczach pojawił się strach.
Marino zamyślił się na chwilę, po czym odparł spokojnie:
– Zastanawiam się, czy zdaje pani sobie sprawę z tego, że ten, kto panią śledził w zeszły wtorek, w rzeczy samej ma na panią oko już od kilku tygodni. Ten facet w czarnym cougarze jest policjantem. Pracuje jako detektyw w obyczajówce.
Abby wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Widzi pani – ciągnął lakonicznie Marino, – to dlatego nikt się nie przejął pani skargą, gdy zadzwoniła pani na policję, panno Turnbull. Z drugiej strony, gdybym ja się wtedy o tym dowiedział, z całą pewnością bym się przejął… bo facet wyznaczony do takiej roboty powinien być lepszy. Jeżeli panią śledził, to nie powinna była się pani o tym dowiedzieć. Chodzi mi o to, że w ogóle nie powinna była pani go zauważyć.
Marino mówił coraz zimniejszym głosem; w jego słowach czuć było jad.
– Ale ten konkretny gliniarz niespecjalnie panią lubi. Kiedy kilka minut temu zszedłem do samochodu po kasetę, wywołałem go przez radio i spytałem, o co mu wtedy, u diabła, chodziło. Przyznał, że celowo panią nękał. Mówi, że stracił panowanie nad sobą tego wieczora, gdy panią śledził.
– O co w tym wszystkim chodzi? – zawołała Abby z przerażeniem. – Nęka mnie, bo jestem dziennikarką?
– No, cóż… to trochę bardziej osobista sprawa, panno Turnbull. – Marino zapalił papierosa. – Może przypomina pani sobie taki duży artykuł, jaki napisała pani kilka lat temu o gliniarzu z obyczajówki, który zbierał haracze od handlarzy narkotykami i sam zaczął ćpać? Na pewno pani pamięta. Skończyło się to tak, że włożył służbowy rewolwer do ust i pociągnął za spust. Z pewnością pani to pamięta… No cóż, tamten gliniarz z obyczajówki był partnerem tego, który panią śledził. Wydawało mi się, że osobiste zaangażowanie w sprawę pomoże mu w pracy, lecz nieco przesadził…
– Pan?! – zawołała z niedowierzaniem. – To pan mu kazał mnie śledzić? Ależ dlaczego?
– Zaraz wszystko pani wyjaśnię. Skoro mój przyjaciel zrobił z siebie głupca i spaprał całą sprawę, równie dobrze mogę wyłożyć karty na stół. I tak, prędzej czy później, dowiedziałaby się pani, że to glina. Powiem wszystko przy doktorku, bo cała sprawa i jej dotyczy.
Abby spojrzała na mnie z przerażeniem, a Marino niespiesznie strzepnął popiół z papierosa. Zaciągnął się głęboko i kontynuował:
– Tak się składa, że biuro koronera okręgowego dostaje ostatnio ostro po dupie, gdyż po mieście krążą plotki, że to właśnie stamtąd przeciekają informacje do prasy, czy bezpośrednio do pani, panno Turnbull. Ktoś włamał się do bazy danych doktor Scarpetty, a Amburgey nie daje jej przez to żyć, sprawia mnóstwo kłopotów i oskarża ją o różne bzdury. Ja mam na ten temat inne zdanie. Uważam, że przecieki nie mają nic wspólnego z włamaniem do komputera; wydaje mi się, że ktoś włamał się do niego, by wyglądało na to, że to stamtąd pochodzą informacje wypisywane w gazetach. Jednak tak naprawdę dostarczył ich pani Bill Boltz.
– Toż to szaleństwo!
Marino palił spokojnie papierosa, ze wzrokiem wbitym w reporterkę; najwyraźniej jej zmieszanie bardzo go bawiło.
– Absolutnie nie miałam nic wspólnego z żadnym włamaniem do komputera! – wybuchnęła wreszcie Abby. – Nawet gdybym wiedziała, jak się do tego zabrać, nigdy bym tego nie zrobiła! Nie mogę uwierzyć w podobne oskarżenia! Moja siostra nie żyje… – W jej oczach znowu pojawiły się łzy. – Jezu Chryste… Boże drogi! Co to ma wszystko wspólnego z Henną?
– W chwili obecnej nie mam zielonego pojęcia, kto i z czym ma coś wspólnego – odrzekł Marino lodowato. – Wiem tylko, że część z informacji, jakie pani wypisuje na łamach gazet, nie powinna trafić do publicznego obiegu. Ktoś wewnątrz, kto je zna, szepcze je pani do ucha i rozpieprza dochodzenie od środka! Zastanawiam się, po co ktoś miałby to robić, chyba że ma coś do ukrycia lub zyskania.
– Nie mam pojęcia, do czego pan zmierza…
– Zaraz pani zrozumie – przerwał. – Wydaje mi się, że to trochę dziwne, iż jakieś pięć tygodni temu, zaraz po drugim morderstwie, robiła pani duży reportaż o Boltzu. Jeden dzień z życia ulubieńca Richmond. Spędziliście wspólnie cały dzień, nieprawdaż? Tak się składa, że tamtej nocy byłem na służbie i widziałem was wyjeżdżających z parkingu przed restauracją Franco około dziesiątej wieczorem. Gliniarze są wścibscy, szczególnie gdy nie mają nic konkretnego do roboty, a ruch na ulicach jest niewielki. Więc tak się złożyło, że pojechałem za wami…
– Niech pan przestanie! – szepnęła, potrząsając gwałtownie głową. – Niech pan przestanie!
Ale Marino ją zignorował.
– Boltz nie odwiózł pani do redakcji gazety, zabrał panią prosto do domu, a gdy przejeżdżałem tamtędy kilka godzin później – bingo! To jego śliczne białe audi nadal stało na podjeździe, a światła w pani domu były zgaszone. I co dalej? Wkrótce potem w pani artykułach zaczęły się pojawiać krwiste szczegóły dotyczące śledztwa! Zdaje mi się, że to jest właśnie pani definicja „znajomego z pracy”, tak?
Abby trzęsła się na całym ciele; siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. Nie patrzyłam na nią. Nie potrafiłam spojrzeć Marino w oczy – zbytnio wytrącił mnie z równowagi tymi oskarżeniami. Nie mogłam uwierzyć, że uderzył ją w tak okrutny sposób zaraz po tym, co ją spotkało.
– Nie spałam z nim. – Głos drżał jej tak bardzo, że ledwie mogła mówić. – Nie spałam z nim. Nie chciałam. On… on mnie wykorzystał.
– Jasne – burknął Marino.
Gwałtownie podniosła wzrok, po czym na chwilę przymknęła oczy.
– Spędziłam z nim cały dzień – zaczęła. – Ostatnie spotkanie, na które z nim poszłam, skończyło się po siódmej wieczorem; zaproponowałam kolację, powiedziałam, że to na koszt gazety. Pojechaliśmy do restauracji Franco. Wypiłam jeden kieliszek wina, to wszystko. Jeden. Niedługi czas potem zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie. Wprost nieprawdopodobnie. Jak przez mgłę pamiętam, że wyszliśmy z restauracji… wsiedliśmy do jego samochodu. Potem pamiętam, jak ujął mnie za rękę i powiedział, że jeszcze nigdy nie robił tego z dziennikarką. Nie za wiele pamiętam z tego, co się działo tamtej nocy… Obudziłam się wczesnym rankiem następnego dnia i on tam był…
– Co mi przypomina… – Marino zgasił papierosa w popielniczce. – Gdzie w tym czasie była pani siostra?
– Tutaj. W swoim pokoju. Nie pamiętam. To i tak nie ma znaczenia. My byliśmy na parterze… na podłodze czy na kanapie… nie pamiętam… Nie jestem pewna, czy w ogóle o tym wiedziała!
Marino patrzył na nią z obrzydzeniem.
– Nie mogłam w to uwierzyć! – ciągnęła Abby, a w jej głosie pobrzmiewały nutki histerii. – Byłam przerażona… źle się czułam, zupełnie jakbym się zatruła. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to, że gdy byłam w toalecie, Boltz wsypał mi coś do wina. Wiedział, że może sobie na to pozwolić… że nie pójdę na policję. Kto by mi uwierzył, gdybym powiedziała, że prokurator okręgowy… zrobił coś takiego? Nikt by mi nie uwierzył!
– Ma pani rację – wtrącił Marino. – Hej! Przecież Boltz to przystojny facet. Nie musi wsypywać babce środka nasennego, żeby się z nią zabawić!
– To szuja! – wrzasnęła Abby. – Pewnie robił to już wiele razy i za każdym razem uchodziło mu na sucho! Postraszył mnie, że jeżeli kiedykolwiek komukolwiek o tym wspomnę, zrobi ze mnie szmatę! Powiedział, że mnie zrujnuje!
– I co potem? – nalegał Marino. – Potem zaczął mieć wyrzuty sumienia i zaczął przekazywać pani informacje?
– Nie! Więcej nie miałam nic do czynienia z tym ścierwem! Gdybym znalazła się w odległości dziesięciu jardów od niego, rozwaliłabym mu łeb! Żadna z moich informacji nie pochodziła od niego!
To nie mogła być prawda.
To, co mówiła Abby, musiało być kłamstwem. Chciałam jakoś wymazać z pamięci jej słowa, lecz jak? Wszak tylko potwierdzały wcześniejsze wydarzenia.
Tamtego wieczora musiała od razu rozpoznać białe audi Billa zaparkowane na podjeździe przed moim domem. Tego ranka, gdy zastała go w swoim domu, krzykiem kazała mu się wynosić, bo nie mogła znieść jego widoku.
Bill ostrzegał mnie przed nią; twierdził, że jest pełna złości i chęci zemsty, że nie cofnie się przed niczym. Dlaczego mi to powiedział? Dlaczego? Czyżby przygotowywał sobie grunt obrony, gdyby Abby kiedykolwiek ośmieliła się go oskarżyć?
Okłamał mnie. Nie odrzucił jej awansów, kiedy odwiózł ją do domu po kolacji, jak mi powiedział… jego samochód stał przed jej domem do wczesnych godzin rannych.
Przed oczyma miałam wspomnienia tych kilku razy, gdy byliśmy z Billem sam na sam w moim salonie, na kanapie. Słabo zrobiło mi się na myśl o tym, jak bardzo był brutalny… lecz wtedy winę za jego agresywne zachowanie zrzuciłam na wypity alkohol. Czyżby takie właśnie było jego drugie oblicze? Czyżby znajdował przyjemność w braniu siłą?
Kiedy przyjechałam na miejsce, już tu był, w tym domu. Nic dziwnego, że tak szybko zareagował; jego zainteresowanie znacznie wykraczało poza ramy profesjonalizmu. Na pewno rozpoznał adres Abby i pewnie wiedział, do czyjego domu dostał wezwanie, na długo zanim policja sprawdziła dane w swych rejestrach. Chciał zobaczyć ciało na własne oczy; upewnić się.
Może nawet miał nadzieję, że to Abby padła ofiarą Dusiciela? Wtedy nie musiałby już się martwić, że komukolwiek piśnie słowo na temat tego, co jej zrobił.
Siedząc bez ruchu, usiłowałam zachować kamienną twarz. Nie mogłam tego po sobie okazać! Och, Boże… nie mogłam przecież tego po sobie okazać…
W drugim pokoju zaczął nagle dzwonić telefon; dzwonił i dzwonił, lecz nikt nie poszedł go odebrać.
Od strony schodów znowu dały się słyszeć kroki oraz brzęczenie metalu ocierającego się o stopnie i ciche buczenie krótkofalówek. To sanitariusze wnosili nosze na trzecie piętro.
Abby usiłowała zapalić papierosa, lecz ręce drżały jej zbyt mocno; w końcu wrzuciła papierosa i zapaloną zapałkę do popielniczki.
– Jeżeli naprawdę kazał pan mnie śledzić – odezwała się cichym głosem – i zrobił to pan, chcąc się przekonać, czy sypiam z Boltzem, by wyciągnąć od niego informacje, to powinien pan wiedzieć, że mówię prawdę. Po tym, co się wydarzyło tamtej nocy, nie zbliżyłam się do skurwysyna!
Marino nic nie odpowiedział, lecz cisza wystarczyła.
Abby nie spotkała się z Boltzem od tamtego czasu. Później, gdy sanitariusze znosili nosze, stała oparta o framugę, zaciskając na niej palce tak mocno, aż pobielały jej kłykcie. Z twarzą zamienioną w maskę bólu i rozpaczy obserwowała biały kształt na noszach.
Delikatnie dotknęłam ramienia Abby i wyszłam, wiedząc, że w żaden sposób nie jestem w stanie złagodzić jej bólu. Na schodach czuć było zapach zgnilizny; gdy wyszłam wreszcie przed dom, jasne słońce zupełnie mnie oślepiło.