Następnego ranka przyjechałam do biura już o szóstej. Oprócz mnie w całym budynku nie było nikogo, a telefony w recepcji nadal były podłączone do centrali automatycznej.
Czekając, aż kawa zaparzy się w ekspresie, poszłam do gabinetu Margaret; tryb automatycznego przyjmowania zgłoszeń nadal nęcił hakera, jednak nikt zeszłej nocy nie usiłował dostać się do bazy danych.
To nie miało sensu. Czyżby włamywacz wiedział, że odkryliśmy jego robotę, kiedy w zeszłym tygodniu usiłował wyciągnąć dane na temat sprawy Lori Petersen? Czyżby się przestraszył? A może podejrzewał, że nie wprowadziliśmy od tamtej pory żadnych nowych danych?
Możliwe, że był i inny powód. Wpatrywałam się w ciemny monitor. Kim jesteś? – zastanawiałam się. – Czego ode mnie chcesz?
Przy frontowych drzwiach odezwał się telefon; zadzwonił trzy razy, a potem nastąpiła cisza, gdy automatyczna centrala przełączyła połączenie.
„Jest bardzo ostrożny i bardzo przebiegły…”
Fortosis nie musiał mi tego mówić.
„Nie mamy tu do czynienia z jakimś psychicznie upośledzonym idiotą…”
Nie spodziewałam się, że będzie podobny do nas; ale z drugiej strony mógł być.
Może był?
„…doskonale funkcjonuje w społeczeństwie… jest zatrudniony gdzieś w Richmond na intratnym stanowisku…”
Może być dostatecznie kompetentny, by pracować w każdym zawodzie, jaki tylko sobie wymarzy. Mógł używać do pracy komputera lub mieć go w domu dla własnej przyjemności.
Mógł chcieć wniknąć do mego umysłu, dokładnie tak jak ja chciałam wniknąć do jego. Byłam jedynym realnym połączeniem między nim a jego ofiarami. Kiedy zbadałam obrażenia, połamane kości i głębokie cięcia w tkance miękkiej, zdałam sobie sprawę z tego, jak strasznej siły i brutalności trzeba było użyć, by zadać podobne rany. U młodych, zdrowych ludzi żebra są giętkie i wytrzymałe; drań strzaskał żebra Lori, uderzając w nie kolanem od góry, z całej siły. Leżała wtedy na plecach; zrobił to już po tym, jak wyrwał ze ściany kabel telefoniczny.
Uszkodzenia jej palców powstały na skutek wygięcia, brutalnego wykręcenia kości ze stawów. Zakneblował ją i związał, a potem połamał jej palce jeden po drugim. Nie miał żadnego powodu, by to robić, z wyjątkiem sprawienia jej straszliwego bólu – przedsmaku tego, co ją za chwilę czekało.
Cały czas Lori usiłowała złapać choć trochę powietrza w płuca, ogarnęła ją panika, gdy pod wpływem wzmożonego ciśnienia krew rozsadzała mniejsze naczyńka krwionośne i przyprawiała ją o zawrót głowy.
Im bardziej się szarpała, tym bardziej kabel wrzynał się jej w szyję, aż wreszcie straciła przytomność i umarła.
Zrekonstruowałam to wszystko; wiedziałam, co zrobił każdej z nich.
Pewnie zastanawiał się, czy wiem. Był arogancki; paranoidalny.
Wszystko, co zrobił Brendzie, Patty i Cecile, znajdowało się w komputerze… opis każdej rany, każdy skrawek dowodu jego winy, wyniki każdego testu laboratoryjnego, jaki poleciłam wykonać.
Czy przeczytał słowa, które wcześniej podyktowałam? Czy starał się czytać w moich myślach?
Płaskie obcasy moich butów ostro stukały o kafelki podłogi, gdy biegłam do gabinetu; w nagłym przypływie energii wyrzuciłam wszystko z torebki. Znalazłam portfel i wyciągnęłam z niego papiery, dokumenty i karty kredytowe, dopóki nie dotarłam do wizytówek. Między nimi znajdowała się biała karteczka z napisem TIMES biegnącym przez środek, na jej odwrocie widniał numer napisany drżącą ręką.
Chwilę później zadzwoniłam na numer pagera Abby Turnbull.
Umówiłam się z nią na popołudnie, gdyż w chwili gdy rozmawiałyśmy przez telefon, ciało jej siostry znajdowało się jeszcze w kostnicy. Nie chciałam, by Abby przebywała w tym budynku, dopóki Henny nie odwiozą do domu pogrzebowego i wszystkie formalności nie zostaną załatwione.
Abby przyszła punktualnie; Rose cicho wprowadziła ją do mego gabinetu, a ja równie cicho zamknęłam za nią drzwi.
Wyglądała okropnie. Na twarzy, która miała teraz nieomal szary odcień, widać było głębokie zmarszczki; włosy miała luźno rozpuszczone i potargane. Ubrana była w zwykłą białą bluzkę i spódnicę khaki. Kiedy zapalała papierosa, zauważyłam, że trzęsą się jej ręce. Gdzieś na samym dnie jej przygaszonych oczu tlił się gniew.
Zaczęłam mówić to wszystko, co zawsze powtarzam rodzinom ofiar, nad którymi pracuję.
– Przyczyną śmierci twojej siostry, Abby, było uduszenie spowodowane zadzierzgnięciem stryczka dokoła szyi.
– Jak długo? – Wydmuchnęła drżącą smużkę dymu. – Jak długo żyła po tym… jak on się do nie dobrał?
– Nie potrafię ci powiedzieć z absolutną pewnością, ale to, co zobaczyłam, pozwala mi przypuszczać, że miała szybką śmierć.
Ale nie dość szybką; tego jednak nie powiedziałam. W ustach Henny znalazłam włókna, co oznacza, że została zakneblowana. Potwór chciał, by pożyła jakiś czas, lecz by nie sprawiała hałasu. W oparciu o ilość utraconej przez nią krwi oceniłam rany cięte jako zadane przed śmiercią, lecz ze stuprocentową pewnością powiedzieć mogłam tylko tyle, że zostały zadane mniej więcej w czasie śmierci ofiary. Po tym, jak usiłował zgwałcić ją nożem, krwawiła bardzo niewiele; możliwe, że już nie żyła, albo straciła przytomność.
Ale najprawdopodobniej było jeszcze gorzej. Podejrzewałam, że sznur z żaluzji zacisnął się na jej szyi dopiero w momencie, gdy wyprostowała nogi w odruchowej reakcji na ból.
– Miała pęknięte drobne naczyńka krwionośne w skórze szyi i twarzy, oraz w białkówce oczu. Zostało to spowodowane podniesionym ciśnieniem krwi w głowie…
– Jak długo żyła? – powtórzyła Abby bezbarwnym tonem.
– Minuty – odparłam.
Tylko tyle zamierzałam jej powiedzieć. Zdawało się, że nieco jej ulżyło. Szukała pocieszenia w nadziei, że siostra zbyt długo nie cierpiała. Pewnego dnia, gdy ból trochę minie i gdy Abby będzie silniejsza, dowie się o nożu. Niech Bóg ma ją w swej opiece.
– I to wszystko? – zapytała drżącym głosem.
– To wszystko, co mogę ci teraz powiedzieć – odrzekłam. – Przykro mi. Naprawdę strasznie mi przykro.
Paliła papierosa w milczeniu, zaciągając się nerwowo, jakby nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Przygryzała dolną wargę, usiłując powstrzymać ją od drżenia.
Gdy wreszcie popatrzyła na mnie, w jej oczach wyczytałam podejrzenie i niechęć.
Wiedziała, że nie zaprosiłam jej tu tylko po to, by poinformować ją o przyczynie śmierci Henny. Wyczuła, że miałam jeszcze inny powód.
– To nie dlatego poprosiłaś mnie o przyjście, prawda?
– Nie do końca – odpowiedziałam uczciwie.
Cisza.
Widziałam jej niechęć; po chwili zaczęła się w niej gotować złość.
– Co? – zapytała gniewnie. – Czego jeszcze chcesz ode mnie?
– Chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić.
– Och, rozumiem! – Oczy jej zabłysły z wściekłości. – Martwisz się tylko o siebie, co? Jezu Chryste! Jesteś taka sama jak oni wszyscy!
– Nie martwię się o siebie, Abby – odparłam bardzo spokojnie. – Jestem ponad to. Masz wystarczająco dużo informacji, by wpędzić mnie w kłopoty. Jeżeli chcesz zrównać moje biuro z ziemią, to zrób to. Decyzja należy do ciebie.
Spojrzała na mnie niepewnie, a po chwili odwróciła wzrok.
– Rozumiem twój gniew – dodałam cicho.
– W żaden sposób nie możesz go rozumieć.
– Ależ rozumiem. Lepiej niż możesz sobie wyobrazić. – Przed oczyma zobaczyłam twarz Billa; doskonale rozumiałam wściekłość Abby.
– Nie możesz! Nikt nie może! – wykrzyknęła. – On ukradł mi siostrę! Ukradł część mego życia. Mam już dość tego, że ludzie ciągle mi coś odbierają! Na jakim my świecie żyjemy! – Urwała. – O, Jezu! Jeszcze nie wiem, co zrobię…
– Wiem, że zamierzasz prowadzić prywatne dochodzenie w sprawie śmierci siostry, Abby – powiedziałam spokojnie. – Proszę, nie rób tego.
– Ktoś musi! – zawołała z rozpaczą. – Co? Mam siedzieć i czekać, aż pojawi się Samotny Mściciel?
– Niektóre sprawy lepiej jest zostawić policji. Ale możesz pomóc… jeżeli naprawdę tego chcesz.
– Nie praw mi tu kazań!
– Wcale tego nie robię.
– Zrobię to, na co będę miała ochotę…
– Nie. Nie zrobisz tego tak, jak będziesz chciała, Abby. Powstrzymasz się od tego przez wzgląd na Hennę. – Wpatrywała się we mnie zaczerwienionymi oczyma. – Zaprosiłam cię tu, gdyż chcę podjąć ryzykowną grę i potrzebuję twojej pomocy.
– Pewnie! Chcesz, bym ci pomogła, wyjeżdżając z miasta i wynosząc się do wszystkich diabłów z twojego życia…
Powoli potrząsnęłam głową. Przyjrzała mi się zaskoczona.
– Znasz Bentona Wesleya? – spytałam.
– Tego psychologa z FBI? – odparła z wahaniem. – Wiem, kto to taki.
Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie.
– Będzie tu za dziesięć minut.
Abby wpatrywała się we mnie przez długi czas.
– Po co? Co chcesz, żebym dla ciebie zrobiła?
– Chcę, byś posłużyła się swymi dziennikarskimi znajomościami i pomogła nam go znaleźć.
– Tego drania? – Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Wstałam, by zaparzyć świeżej kawy.
Gdy wyjaśniłam Wesleyowi swój plan przez telefon, miał dużo wątpliwości, jednak kiedy siedzieliśmy we trójkę w moim gabinecie, zrozumiałam, że go zaakceptował.
– Twoja pełna współpraca jest najważniejsza – powiedział do Abby z naciskiem. – Muszę mieć twoje przyrzeczenie, że zrobisz dokładnie to, co ci powiemy. Nie może być mowy o żadnym improwizowaniu czy kreatywnym myśleniu… to mogłoby tylko rozpieprzyć całą sprawę. No i musisz zachować dyskrecję.
Abby skinęła głową, po czym wytknęła nam:
– Jeżeli to morderca włamał się do komputerowej bazy danych, dlaczego zrobił to tylko raz?
– Wiemy o jednym razie, mogło ich być więcej – przypomniałam jej.
– Tak czy inaczej, nie włamał się ponownie, odkąd odkryłaś, co się stało.
– Żyje w wielkim napięciu – odparł Wesley. – Zamordował dwie kobiety w ciągu dwóch tygodni i podejrzewam, że w prasie pojawiło się dostatecznie dużo informacji na jego temat, by czuł się usatysfakcjonowany. Może siedzieć gdzieś w kąciku i śmiać się z nas do rozpuku, gdyż mimo wszystkich artykułów na jego temat nadal nie mamy pojęcia, kim jest.
– Musimy go rozdrażnić – dodałam. – Musimy zrobić coś, by wyprowadzić go z równowagi… sprawić, by stał się tak paranoiczny, że zacznie popełniać błędy. Jednym ze sposobów jest przekonanie go, że odkryłam coś, co może mieć dla nas przełomowe znaczenie.
– Jeżeli to on włamywał się do komputera – podsumował Wesley – podobna wiadomość w prasie może go nakłonić do ponownego wejścia do bazy danych Kay. – Spojrzał na mnie.
Prawda była taka, że nie odkryłam nic, co miałoby przełomowe znaczenie. Na czas nieokreślony wyrzuciłam Margaret z jej biura, zostawiając komputer z cały czas włączonym trybem automatycznego przyjmowania zgłoszeń; Wesley przysłał mi fachowca, który miał wytropić, skąd łączono się z jej komputerem. Chcieliśmy posłużyć się maszyną do wytropienia mordercy, a Abby miała nam w tym pomóc, drukując w „Timesie” artykuł o tym, jak to biuro koronera okręgowego znalazło „ważny dowód”.
– Ma tak wielką paranoję, że uwierzy w to. – Miałam nadzieję, że tak. – Na przykład, jeżeli kiedykolwiek był poddany leczeniu szpitalnemu, będzie się martwić, że wytropiliśmy go przez starą kartę chorobową. Jeżeli kupuje na receptę jakieś leki w aptekach, też będzie go to gryzło.
Cały pomysł opierał się na dziwnym zapachu, o którym powiedział policji Matt Petersen. Nie istniał żaden inny „dowód”, do którego moglibyśmy nawiązać.
Jedynym fragmentem układanki, z którym morderca tak łatwo sobie nie poradzi, jest DNA.
Mogłam sobie blefować, posługując się wiedzą o DNA, a on nawet nie będzie wiedział, o co mi chodzi.
Kilka dni temu dostałam kopie raportu z pierwszych dwóch spraw. Bardzo długo przyglądałam się układowi pałeczek o różnych kształtach, cieniach i długościach, układających się we wzór zadziwiająco przypominający kod kreskowy przyklejany na każdym produkcie w supermarkecie. W każdej ze spraw były trzy radioaktywne próbki, a pozycje pałeczek w każdej z próbek ze sprawy Patty Lewis zupełnie nie różniły się od ułożenia pałeczek w próbkach ze sprawy Brendy Steppe.
– Oczywiście, dzięki temu nie poznamy tożsamości zabójcy – wyjaśniłam Wesleyowi i Abby. – Możemy natomiast powiedzieć, że jeżeli jest czarny, to teoretycznie podobny układ nici DNA ma jeden na sto trzydzieści pięć milionów mężczyzn. A jeżeli to przedstawiciel typu kaukaskiego, jeden na pięćset milionów.
DNA jest mikrokosmosem całego człowieka, jego kodem życia. Inżynierowie genetyczni w prywatnych laboratoriach w Nowym Jorku wyizolowali DNA z pobranych przeze mnie próbek spermy. Nałożyli próbki na specjalne powierzchnie; różne fragmenty powędrowały w różne strony elektrycznie naładowanej powierzchni, grubo pokrytej specjalnym żelem. Pole naładowane dodatnio znajdowało się na jednej stronie powierzchni, a pole naładowane ujemnie na przeciwnej.
– DNA ma ładunek ujemny – wyjaśniłam. – A przeciwieństwa się przyciągają.
Krótsze fragmenty powędrowały szybciej i dalej w stronę pola dodatniego niż dłuższe… w efekcie końcowym ułożyły się na powierzchni żelu w osobliwe wzory, które przeniesiono na nylonową membranę i porównano ze wzorcem.
– Nie rozumiem – przerwała mi Abby. – Z jakim znowu wzorcem?
Wyjaśniłam więc:
– Fragmenty podwójnej helisy DNA mordercy były połamane, rozłączone na pojedyncze pasma. Mówiąc obrazowo, zostały rozpięte niczym zamek błyskawiczny. Wzorzec to roztwór pojedynczej nici DNA o specyficznej sekwencji podstawowej, która jest oznaczona radioaktywnym markerem. Gdy roztwór albo inaczej wzorzec, zostanie nałożony na nylonową membranę, wyszukuje i wiąże się z komplementarnymi pojedynczymi nićmi DNA mordercy.
– Suwak z powrotem się zasuwa? – spytała. – Ale czy nie staje się przez to cały radioaktywny?
– Chodzi o to, że w promieniach rentgenowskich można teraz zobaczyć układ chromosomów charakterystyczny dla mordercy.
– Taak, jego kod paskowy… Szkoda tylko, że nie możemy przepuścić go pod skanerem i dowiedzieć się, jak facet ma na nazwisko i gdzie mieszka – dodał Wesley sucho.
– W tym kodzie paskowym, jak nazwał go Benton, znajdują się wszystkie informacje na temat mordercy – kontynuowałam. – Problem polega na tym, że nasza technika nie jest jeszcze na tyle zaawansowana, by wyczytać z kodu genetycznego kolor oczu i włosów czy cechy charakterystyczne osobnika. Istnieje zbyt wiele chromosomów opisujących zbyt wiele cech szczegółowych w genetycznym obrazie człowieka, by na ich podstawie wnioskować o czymś więcej niż tylko pasowaniu czy niepasowaniu do podobnego zbioru chromosomów.
– Ale morderca o tym nie wie. – Wesley popatrzył na mnie zamyślonym wzrokiem.
– Masz rację.
– Chyba że jest jakiegoś rodzaju naukowcem czy kimś takim – wtrąciła Abby.
– Zakładamy, że nie jest naukowcem – powiedziałam autorytatywnie. – Podejrzewam, że nigdy w życiu nie interesował się inżynierią genetyczną czy DNA… a gdy przeczyta o tym w gazetach, będzie już nieco za późno. Wątpię, czy zrozumie podstawowe założenia.
– W artykule wyjaśnię procedurę bardzo ogólnikowo – myślała Abby na głos – ale wystarczająco dokładnie, by się wystraszył.
– Wyjaśnisz to dostatecznie dokładnie, by zaczął się bać, iż wiemy o jakimś jego defekcie – zgodził się Wesley. – Jeżeli ma jakiś defekt… To właśnie mnie niepokoi, Kay. – Spojrzał mi w oczy. – A co będzie, jeżeli nie ma żadnego defektu?
Cierpliwie powtórzyłam jeszcze raz to, w co gorąco wierzyłam.
– Cały czas pamiętam słowa Matta Petersena, opisujące słodkawy zapach, podobny do zapachu naleśników, wedle jego słów…
– Konkretnie do syropu klonowego – przypomniał sobie Wesley.
– Właśnie. Jeżeli morderca wydziela zapach przypominający zapach syropu klonowego, może mieć jakąś drobną anomalię metaboliczną. A dokładnie rzecz biorąc „chorobę nadającą moczowi zapach syropu klonowego”.
– I to jest uwarunkowane genetycznie? – Wesley pytał mnie o to już po raz drugi.
– Na tym polega cała tego uroda. Jeżeli ją ma, to jest to gdzieś zapisane w jego kodzie DNA.
– Nigdy nie słyszałam o czymś takim – odezwała się Abby. – Czy taka choroba w ogóle istnieje?
– No cóż, nie jest tak popularna jak zwykłe zaziębienie, ale z pewnością istnieje.
– W takim razie co to jest?
Wstałam od biurka i podeszłam do biblioteczki. Wyciągnęłam opasły tom „Podręcznika medycyny”, otworzyłam go na właściwej stronie i położyłam na biurku przed nimi.
– To defekt enzymatyczny – wyjaśniłam, siadając. – Przez niego w organizmie człowieka niczym trucizna odkładają się aminokwasy. W klasycznej postaci tego defektu osobnik przeżywa umysłowe zaburzenie i/lub śmierć w okresie okołoporodowym i dlatego bardzo rzadko spotyka się zdrowe fizycznie i psychicznie osoby z tym zaburzeniem. Jednak jest to możliwe. W łagodnej postaci, na którą prawdopodobnie cierpi morderca, chorobę można zwalczać za pomocą niskobiałkowej diety oraz dostarczania organizmowi witamin, szczególnie tiaminy, czyli witaminy B1, w porcjach dziesięciokrotnie przekraczających zapotrzebowanie zdrowego człowieka.
– Innymi słowy – odezwał się Wesley, pochylając nad biurkiem i marszcząc brwi – może cierpieć na łagodną postać choroby, wieść w miarę normalne życie, być cwanym jak wszyscy diabli i tylko trochę śmierdzieć?
Skinęłam głową.
– Najpopularniejszą oznaką tej choroby jest charakterystyczny zapach… bardzo wyraźny zapach syropu klonowego w moczu i pocie chorego. Symptomy z pewnością nasilają się, gdy znajduje się pod wpływem stresu… czyli gdy morduje swe ofiary, wydziela szczególnie silny zapach, który głównie wsiąka w ubranie. Pewnie już od dawna zdaje sobie sprawę z tego, że pachnie inaczej niż inni ludzie i stanowi to dla niego ogromny problem.
– Czy nie wyczułabyś tego zapachu w jego spermie? – spytał Wesley.
– Niekoniecznie.
– No, cóż… – odezwała się Abby. – Jeżeli wydziela dziwny zapach, to pewnie często się myje. A jeśli pracuje wśród ludzi, to jego współpracownicy powinni coś zauważyć.
Nie odpowiedziałam.
Abby nie wiedziała o świecącej substancji, którą znajdowaliśmy na ciałach ofiar, a ja nie miałam zamiaru jej o tym mówić. Ale jeżeli morderca ciągle wydzielał dziwny zapach, to pewnie obsesyjnie mył twarz i ręce… żeby ludzie dokoła niego nie zauważyli nic niezwykłego. Możliwe, że mył się w pracy, korzystając z publicznej toalety zaopatrzonej w borawash.
– To ryzykowana zagrywka. – Wesley odchylił się na krześle. – Jezu! – Potrząsnął głową. – Jeżeli zapach, o którym mówił Petersen, nie istnieje, albo pomylił go z jakimś innym… na przykład wodą kolońską zabójcy… wyjdziemy na idiotów. Facet upewni się, że nadal nie mamy pojęcia, co robimy.
– Wątpię, by Petersen wymyślił sobie ten zapach – odparłam z przekonaniem. – Kiedy znalazł ciało żony, był w głębokim szoku, zapach musiał więc być wyjątkowo silny i charakterystyczny, by Matt go zapamiętał. Poza tym nie przychodzi mi do głowy ani jedna woda kolońską, która pachniałaby jak syrop klonowy. Moim zdaniem morderca był strasznie spocony, gdy wyszedł z sypialni Petersenów na krótko przed tym, jak Matt do niej wszedł.
– Ale ta choroba wywołuje upośledzenie umysłowe… – mruknęła Abby, nadal przeglądając podręcznik medyczny.
– Jeżeli nie zacznie się terapii wkrótce po urodzeniu, tak – odrzekłam.
– No, cóż… ten sukinsyn na pewno nie jest upośledzony. – Spojrzała na mnie zimno.
– Oczywiście, że nie jest upośledzony – zgodził się z nią Wesley. – Psychopaci nie są głupi. Chcemy doprowadzić do tego, by facet myślał, że uważamy go za idiotę. Uderzymy w najczulsze miejsce… w jego cholerną dumę, która najprawdopodobniej ma związek z wysokimi notowaniami w testach inteligencji.
– Możemy to zrobić za pomocą tej choroby – powiedziałam. – Jeżeli faktycznie ją ma, pewnie wie o tym. Możliwe, że jest dziedziczna w jego rodzinie. Będzie wyjątkowo wrażliwy nie tylko na jakiekolwiek wspomnienie o zapachu, który wydziela, ale także o upośledzeniu umysłowym…
Abby pospiesznie sporządzała notatki. Wesley wpatrywał się w ścianę z zaciętą miną. Nie wyglądał na zadowolonego.
– Po prostu nie jestem przekonany, Kay – rzekł wreszcie. – Jeżeli facet nie jest chory na to klonowe świństwo… – Potrząsnął głową. – Wykorzysta nasz słaby punkt bez zastanowienia… możliwe, że cofnie śledztwo do punktu wyjścia.
– Nie możesz cofnąć czegoś, co już stoi przyparte plecami do muru – powiedziałam spokojnie. – Nie mam zamiaru wymieniać choroby z nazwy. – Odwróciłam się do Abby. – Napiszesz o niej jako o dysfunkcji metabolicznej. Pod to można podciągnąć wiele chorób. Może to być coś, co on ma, lecz o tym nie wie? Może uważa, że cieszy się doskonałym zdrowiem? Skąd niby może mieć pewność? Nigdy wcześniej nie poddawał się kompleksowym badaniom genetycznym. Nawet jeżeli sam jest lekarzem, nie może wykluczyć prawdopodobieństwa, że ma jakąś utajoną anomalię, ukrytą w jego organizmie niczym bomba zegarowa czekająca na właściwy moment, by wybuchnąć. Zasiejemy w jego głowie ziarenko zwątpienia. Niech sobie nad nim pogłówkuje. Do diabła, niech myśli, że to śmiertelna choroba… Może pobiegnie do najbliższej biblioteki medycznej, by sprawdzić w podręcznikach? Policja może kontrolować gabinety miejskich lekarzy, by zobaczyć, kto nagle wpada po poradę dotyczącą dysfunkcji metabolicznych? Jeżeli to on włamywał się do mojego komputera, pewnie zrobi to znowu, by dowiedzieć się więcej szczegółów. Mam przeczucie, że facet coś z tym zrobi… nie wiem jeszcze co, ale coś na pewno.
Przez następną godzinę sprawdzaliśmy słownictwo dla artykułu Abby.
– Nie możemy zostawić cytatu – kłóciła się z nami. – Nie ma mowy. Najpierw nie udzielasz żadnych komentarzy, a potem cytuję cię w artykule? Lepiej, żeby wyglądało na to, że dostałam te informacje od kogoś innego.
– No, cóż – odparłam sucho. – Podejrzewam, że możesz w to wciągnąć swe słynne „anonimowe źródło”.
Abby przeczytała na głos całość. Nie podobało mi się; było stanowczo zbyt ogólnikowe.
Gdybym tylko miała próbkę jego krwi. Defekt enzymów, jeżeli istniał, mógł mieć swe źródło w leukocytach, białych ciałkach krwi. Gdybym miała cokolwiek…
W tej samej chwili zadzwonił telefon na moim biurku.
– Przepraszam, że przeszkadzam, doktor Scarpetta – odezwała się Rose. – Przyszedł sierżant Marino. Mówi, że to bardzo pilne.
Spotkałam się z nim na korytarzu; w ręce miał dużą szarą torbę, jedną z tych, w których zazwyczaj przechowywano ubrania związane ze sprawą kryminalną.
– Nie uwierzysz mi. – Uśmiechał się od ucha do ucha, a jego szeroka twarz była zaczerwieniona z podniecenia. – Znasz Srokę? – Wpatrywałam się w wypchaną torbę z jawnym zdumieniem. – No, wiesz… Srokę? Włóczy się po całym mieście, pchając swój ziemski dobytek w starym wózku, który gdzieś gwizdnął? Całymi dniami przeszukuje śmietniki?
– To jakiś bezdomny? – O czym Marino gada?
– Aha. To wielki guru bezdomnych. W weekend grzebał po śmietnikach mniej więcej jakąś przecznicę od miejsca, gdzie nasz ptaszek zamordował Hennę Yarborough, i wiesz co? Znalazł śliczny granatowy kombinezon. Problem polega na tym, że kombinezon cały jest uwalany krwią. Sroka jest także moim informatorem, wsadził więc szmatę do plastikowego worka na śmiecie i ruszył na poszukiwania mojej skromnej osoby. Jakiś czas temu zamachał do mnie, gdy stałem na skrzyżowaniu, i za dziesięć dolarów dał mi prezent.
Otworzył torbę i dodał:
– Powąchaj.
Zapach omal nie zwalił mnie z nóg; nawet nie chodziło o smród zakrzepłej krwi, lecz mocny zapach syropu klonowego. Dreszcz przebiegł mi po plecach.
– Hej! – ciągnął Marino. – Wiesz, co jeszcze? Wpadłem na chwilę do mieszkania Petersena i poprosiłem go, by powąchał.
– To jest zapach, który pamięta?
Marino wycelował we mnie wskazujący palec i mrugnął porozumiewawczo.
– Bingo!
Przez dwie godzina pracowałam wraz z Vanderem nad granatowym kombinezonem; co prawda analiza plam krwi zajmie Betty sporo czasu, lecz nie mieliśmy najmniejszych wątpliwości, że ubranie należało do zabójcy i że miał je na sobie podczas popełniania zbrodni. Pod promieniami lasera świeciło mnóstwem małych gwiazdek.
Podejrzewaliśmy, że gdy skończył ciąć Hennę, był cały pochlapany krwią, a na dodatek wytarł ręce o spodnie. Mankiety rękawów także były sztywne od zakrzepłej krwi. Bardzo możliwe, że za każdym razem wkładał na ubranie ochronny kombinezon i możliwe, że rutynowo wyrzucał go do kosza na śmiecie po dokonaniu przestępstwa. Jednak szczerze w to wątpiłam. Wyrzucił ten kombinezon, bo po raz pierwszy zachlapał go krwią.
Mogłam się założyć, iż był wystarczająco bystry, by wiedzieć, że plam z krwi nie można sprać. Gdyby kiedykolwiek miał zostać aresztowany, lepiej dla niego, by nie miał w szafie żadnych ubrań poplamionych starą krwią. Nie chciał też, by ktokolwiek namierzył, skąd pochodzi kombinezon – odpruł wszystkie metki.
Kombinezon był granatowy, prawdopodobnie w rozmiarze L lub XL, materiał wyglądał na mieszankę bawełny z czymś syntetycznym. Przypomniałam sobie ciemne włókna zebrane z ciała Lori Petersen i parapetu okna w łazience. Na ciele Henny Yarborough także znalazłam sporo ciemnych włókien.
Żadne z naszej trójki nie powiedziało Marino o tym, co zamierzamy zrobić. Pewnie teraz włóczył się gdzieś po ulicach albo siedział przed telewizorem, pijąc piwo. Nie miał o niczym pojęcia. Kiedy artykuł Abby ukaże się w prasie, uwierzy w informacje w nim zawarte; pomyśli, że Abby namówiła kogoś do gadania, a wiadomości połączy z kombinezonem, który mi przekazał, oraz raportami z Nowego Jorku dotyczącymi DNA. I dobrze; chcieliśmy, by wszyscy, absolutnie wszyscy, uwierzyli w prawdziwość tych informacji.
Fakt faktem, zabójca najprawdopodobniej był chory – nie przychodziło mi do głowy żadne inne wytłumaczenie dla zapachu, który wokół siebie rozsiewał. Chyba że Matt Petersen miał przywidzenia, a na kombinezon w śmietniku wylał się syrop klonowy.
– Doskonale – odezwał się Wesley. – Nigdy mu do głowy nie przyszło, że znajdziemy jego ubranie. Drań miał wszystko dokładnie zaplanowane; możliwe, że znał nawet dokładną lokalizację kosza na śmieci, do którego zamierzał wrzucić kombinezon. Myślał, że nigdy go nie znajdziemy.
Zerknęłam na Abby; trzymała się zadziwiająco dobrze.
– Dobra, myślę, że to, co mamy, w zupełności wystarczy – dodał Wesley.
Już widziałam nagłówki jutrzejszych gazet:
NOWE DOWODY W SPRAWIE DUSICIELA TESTY DNA WYKAZAŁY ZABURZENIA METABOLIZMU
Jeżeli faktycznie był chory, taki artykuł na pierwszej stronie powinien zwalić go z nóg.
– Jeśli w ten sposób chcesz nakłonić go do ponownego włamania się do twojej komputerowej bazy danych – mruknęła Abby – musimy sprawić, by wyglądało na to, iż wszystkie dane znajdują się w komputerze. Rozumiesz?
Zamyśliłam się na chwilę.
– Okay. Możemy tego dokonać, pisząc, że komputer znalazł wprowadzone dane, informacje odnoszące się do dziwnego zapachu obecnego w jednym z miejsc zbrodni i połączył je z niedawno odkrytym dowodem poszlakowym. Dotyczy on przyczyn podobnego zapachu, lecz anonimowe źródło blisko związane z dochodzeniem nie mówi dokładnie, jakie typu jest to defekt czy choroba… albo czy został on potwierdzony przez wyniki niedawno ukończonych testów DNA.
Wesleyowi bardzo się to spodobało.
– Doskonale! Niech się męczy! Niech się zastanawia, czy znaleźliśmy jego kombinezon… Abby, nie pisz żadnych szczegółów. Może wspomnij, że policja odmówiła udzielenia informacji dotyczących natury owego znalezionego dowodu.
Abby szybko pisała w notatniku.
– A wracając jeszcze do tego twojego „medycznego źródła blisko związanego z dochodzeniem”, dobrze by było, gdybyś umieściła w artykule kilka cytatów słów tej osoby.
Abby spojrzała na mnie.
– Na przykład?
Zerknęłam na Wesleya i odparłam:
– Niech ten twój „informator” nie zgodzi się ujawnić żadnych szczegółów dotyczących domniemanej choroby. Ale jednocześnie niech powie, że może ona powodować silne upośledzenie umysłowe, a potem… um… – Po chwili zaimprowizowałam na głos: – Ekspert od genetyki twierdzi, iż tego typu zaburzenia metabolizmu powodują bardzo poważne upośledzenia umysłowe. Choć policja uważa, że morderca nie może być upośledzony umysłowo, dowody wskazują jednoznacznie, iż jest on niedostosowany i niezorganizowany w stopniu utrudniającym codzienne kontakty z rzeczywistością.
– To go doprowadzi do szału – mruknął Wesley. – Absolutnie go rozsadzi.
– Najważniejsze jest, byśmy nie sugerowali jego niepoczytalności – dodałam. – Później, już w sądzie, może się to na nas zemścić.
– Niech nasze „źródło” powie to jasno i wyraźnie – zaproponowała Abby. – Niech rozróżni upośledzenie umysłowe od niepoczytalności.
Miała już z pół tuzina kartek zapełnionych notatkami.
Pisząc dalej, spytała:
– A co z tym syropem klonowym? Chcemy dokładnie określić rodzaj zapachu?
– Tak – odrzekłam bez zastanowienia. – Ten facet może pracować w miejscu publicznym… a przynajmniej wśród ludzi. Możliwe, że gdy ktoś coś zauważy, powie nam o tym.
– Jedno jest pewne – wtrącił Wesley. – To jeszcze bardziej go zdenerwuje.
– Chyba że tak naprawdę wcale nie wydziela żadnego dziwnego zapachu – powiedziała Abby.
– A niby skąd może być tego pewien? – spytałam. Oboje rzucili mi zdziwione spojrzenia. – Nigdy nie słyszeliście powiedzenia, że lis nie wyczuwa własnego zapachu? – dodałam.
– Chcesz powiedzieć, że ten facet śmierdzi i nie zdaje sobie z tego sprawy? – zapytała Abby.
– To już jego zmartwienie – odparłam.
Skinęła głową i znowu pochyliła się nad notatkami.
Wesley poprawił się na krześle.
– Co jeszcze wiesz o tym defekcie, Kay? Może powinniśmy sprawdzić w miejskich aptekach, czy ktoś nie wykupuje niezwykłych ilości witamin lub leków?
– Moglibyście sprawdzić, czy ktoś regularnie nie kupuje ogromnych ilości witaminy B1 – odrzekłam. – Istnieje jeszcze coś takiego jak MSDU; to taki proszek, dodatek białkowy do jedzenia… Możliwe, że zabójca stara się kontrolować chorobę, przestrzegając specjalnej diety. Uważam jednak, że jest zbyt ostrożny, by zostawiać za sobą tak oczywiste ślady… i szczerze mówiąc, nie sądzę, by jego choroba była tak poważna, by wymagała rygorystycznego stosowania specjalnej diety. Uważam, że funkcjonuje w miarę normalnie, pomijając zapach, jaki wydziela pod wpływem stresu.
– Emocjonalnego stresu?
– Raczej fizycznego – odparłam. – Choroba rozwija się pod wpływem fizycznego stresu. Na przykład, gdy ma gorączkę albo grypę… To fizjologiczna reakcja organizmu; założę się, że drań za mało sypia. Zbyt wiele energii poświęca na tropienie ofiar, włamywanie się do domów i mordowanie. Emocjonalny stres jest ściśle związany z fizycznym… działają jak sprzężenie zwrotne. Jedno wzmacnia drugie. Im bardziej jest zestresowany emocjonalnie, tym większy jest także jego stres fizyczny i vice versa.
– I co dalej?
Spojrzałam mu spokojnie w oczy.
– I co dalej, gdy choroba się rozwinie? – powtórzył.
– Zależy od tego, w jakim stadium facet się znajduje.
– Powiedzmy, że w zaawansowanym.
– To ma prawdziwy problem.
– To znaczy?
– W jego organizmie odkładają się aminokwasy; staje się coraz bardziej ospały, poirytowany, ataktyczny i powoli zapada w letarg. Symptomy są podobne do hiperglikemii. Możliwe, że konieczna byłaby w takim przypadku hospitalizacja.
– Mów po angielsku – burknął Wesley. – Co, u diabła, znaczy ataktyczny?
– Niepewny; będzie chodził, jakby był pijany… nie będzie mógł wejść na drabinę czy okno. W miarę pogarszania się jego stanu fizycznego wzmagał się będzie także poziom stresu… jeżeli chory nie podda się leczeniu, choroba wymknie mu się spod kontroli.
– Choroba wymknie się spod kontroli? – nalegał. – Przecież my go stresujemy… taki jest cel tego artykułu, który Abby ma napisać. Chcesz, żeby się wymknęła?
– Możliwe.
– Okay. – Zawahał się. – Co dalej?
– Ciężki stan hiperglikemii; pobudzenie stale rośnie, a wraz z nim lęk. Jeżeli nie zapanuje nad swoim ciałem, przestanie logicznie myśleć. Prawdopodobnie będzie miał duże wahania nastroju.
Urwałam.
Jednak Wesley nie zamierzał mi tego tak łatwo odpuścić. Pochylił się na krześle i wpatrzył we mnie.
– Ty nie wymyśliłaś sobie tej choroby tak z księżyca, co? – nalegał.
– Powiedzmy, że zastanawiałam się nad taką możliwością już od dłuższego czasu.
– Ale nic na ten temat nie wspominałaś.
– Nie miałam pewności – odrzekłam. – Nie widziałam powodu, by o niej wspominać. Aż do teraz.
– Dobrze. Okay. Mówisz, że chcesz go wkurzyć, zestresować go tak bardzo, by przestał logicznie myśleć. Zróbmy to. Powiedz mi tylko jeszcze, jakie jest końcowe stadium choroby? Co się dzieje, gdy choroba jest naprawdę nie do opanowania?
– Chory traci przytomność i dostaje konwulsji. Jeżeli taki stan się przedłuża, może prowadzić do poważnego uszkodzenia organicznego.
Wesley przyglądał mi się z niedowierzaniem, aż wreszcie w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
– Jezu, ty chcesz zabić tego skurwysyna.
Abby przestała pisać i zaskoczona uniosła na mnie wzrok.
– To tylko teoria – odparłam. – Jeżeli on faktycznie cierpi na tę chorobę, to na bardzo łagodne stadium. Żył z nią od urodzenia i jest mało prawdopodobne, by mógł przez nią umrzeć.
Wesley nadal wpatrywał się we mnie; nie uwierzył mi.