Rozdział trzynasty

Lot sokola

Przesłuchanie odbyło się od razu w gabinecie naczelnika Wydziału Trzeciego. Październicyn nie tracił czasu na konwojowanie aresztowanej do korpusu śledczego. Po prostu wezwał stamtąd stenografistę i dwie specjalistki od rewizji osobistych.

Agentkę rozebrano do naga i przeszukano już nie pobieżnie, tylko jak należy, ale żadnych skrytek ani w ubraniu, ani na ciele nie stwierdzono.

Nie robiono przy tym ceremonii: mężczyźni nie wychodzili z pokoju ani się nie odwracali. Jegor patrzył wprost na gołą Wasser i wyraźnie manifestował, że nie jest dla niego człowiekiem, tylko obrzydliwym, śliskim płazem. Wiedział, że mściwość jest uczuciem niskim, a jednak było mu przyjemnie. Październicyn też nie odwracał oczu od zatrzymanej, ale jego także kobiece powaby zdawały się nie interesować. Dorin domyślił się: rozważa, jak ją nastraszyć.

Szef zaczął zadawać pytania, nim jeszcze aresztowanej pozwolono się ubrać, i od tego momentu przesłuchanie przerwane zostało tylko raz. O wpół do jedenastej Październicyn zadzwonił do gabinetu Narkoma, poinformował, gdzie się znajduje, i poprosił, żeby niezwłocznie dano mu znać, kiedy tylko pojawi się Szef.

Z punktu widzenia Jegora Wasser zachowywała się niemądrze, w każdym razie jak na agenta tej rangi.

Po niemiecku nie chciała mówić, twierdząc, że nie zna języka.

Na pytanie o prawdziwe nazwisko odpowiedziała: „Iraida Gennadjewna Pietrakowicz”.

Kiedy spytano, od jak dawna pracuje dla Abwehry, zaczęła przysięgać, że jest patriotką radziecką i członkiem Międzynarodówki Młodzieżowej.

Oświadczyła, że nigdy wcześniej nie widziała Jegora. Że ją z kimś pomylono. Ze została nagrodzona dwoma listami pochwalnymi za sukcesy w walce z wrogami socjalistycznej ojczyzny.

W końcu starszy major nie wytrzymał.

– Niech pani nie zgrywa głupiej, Wasser! – Trzasnął dłonią w stół. – Co pani, słuchowisko dla dzieci nam tu nadaje? Wiemy, że kierownictwo Abwehry przydzieliło pani zadanie o szczególnej ważności, bezpośrednio związane z „Planem 21”, inaczej „Barbarossa”. Porwała pani naszego pracownika – kiwnął głową w stronę Jegora – bo potrzebowała łączności radiowej. Posunięcie śmiałe i znakomicie pomyślane, muszę to przyznać. Ale i pani niech uzna, że gra skończona. Jest pani profesjonalistką. Niech to diabli porwą, trzeba też umieć przegrywać! Nie interesują mnie teraz szczegóły przeniknięcia do centralnego aparatu NKGB, nie potrzebuję pani kontaktów, szyfrów i wszelkiej drobnicy. Pytanie jest tylko jedno: Kiedy? Rozumie pani, o czym mówię. Szczera odpowiedź ocali pani życie. Jeśli zaś będzie pani ciągnąć to przedstawienie, będę musiał sięgnąć do metod specjalnych. Wiadomo, że nie będziemy się patyczkować. No, czekam!

Wtedy Dorin też nie wytrzymał.

– Nie trzeba specjalnych metod, szefie – poprosił – po prostu zostawcie mnie z tą Frau na pięć, dziesięć minut. Przez te dwadzieścia siedem dni niezwykle się zbliżyliśmy, więc nie będzie miała przede mną sekretów.

Widocznie powiedział to przekonująco, bo Wasser aż się wcisnęła w oparcie krzesła.

– Nie wiedziałam, że jest pracownikiem Organów – wymamrotała.

– To wiemy. – Październicyn kiwnął głową. – Była pani przekonana, że jest Stepanem Karpenką. Ale to nic nie zmienia. Niechże pani przestanie kręcić, Wasser. Proszę odpowiedzieć na pytanie. Albo natychmiast wyślę panią na Warsonofiewską, do Speclaboratorium. Nie muszę wyjaśniać, co to za miejsce.

Istotnie, wnosząc z tego, jak pobladła aresztowana, wyjaśnienia byty zbędne. Wszyscy pracownicy centralnego aparatu słyszeli, że na Warsonofiewskiej znajduje się pewien ściśle utajniony obiekt, o którym lepiej nie rozmawiać nawet między sobą. Słowo „Speclaboratorium”, jeśli nawet wypowiadano, to wyłącznie szeptem. Jegor bardzo mgliście wyobrażał sobie, czym się tam zajmują, ale z pewnością sprawami poważnymi, takimi, o których nie należy za dużo wiedzieć.

Ale Wasser nawet teraz milczała.

Szef odczekał jakąś minutę i zwrócił się do Jegora:

– Nie będziemy dłużej tracić czasu. Zaraz wiozę tę upartą Mädchen do Speclaboratorium. Tam szybciutko mi wszystko opowie. A ty z grupą wal do niej do mieszkania. – Zajrzał do akt. – Oboleńska dziewięć, mieszkania trzydzieści sześć. To w Chamownikach, chłopaki znajdą. Przeszukanie, kocioł – wszystko jak należy.

Wstał i dał znak pracownicom. Te jednym ruchem postawiły aresztowaną na nogi.

Twarz Wasser pokryła się czerwonymi plamami. Kobieta oblizała wyschnięte wargi i nagle powiedziała ochrypłym głosem:

– Nie trzeba do Speclaboratorium. Powiem. Wszystko, co wiem.

– Taaak – przeciągle rzekł Październicyn. – No cóż. A zatem: Kiedy zacznie się wojna?

– Nie wiem… Nie jestem Niemką. Ani agentką Abwehry. Kto to jest Wasser, nie mam pojęcia… Stójcie! – Widząc niecierpliwy gest starszego majora, agentka zaczęła mówić szybciej. – Dobrze, dobrze, wiem, kto to jest! Wykonywałam jego rozkazy. Naprawdę nazywam się Iraida Pietrakowicz. Do Organów nie przenikałam, tylko zostałam skierowana przez Komsomoł. Człowiek, którego nazywacie Wasserem… on… to on mnie zwerbował. Nie wiem, gdzie mieszka, ale pomogę wam go ująć. Jedźmy do mnie do mieszkania. Tam w skrytce jest radiostacja i szyfry. Wszystko pokażę, beze mnie go nie znajdziecie.

Mówi prawdę, nie jest Wasserem, dotarło do Jegora. Spojrzał zdumiony na starszego majora i zrozumiał: on też tak uważa.

No więc jak: wychodzi na to, że przez całe cztery tygodnie Jegor brał jakąś zwykłą szmatę za ważną agentkę niemiecką!

Pietrakowicz chyba rzeczywiście podjęta decyzję. Jej głos stał się twardy, ramiona się wyprostowały, wzrok już nie umykał gdzieś w bok, patrzyła im teraz prosto w oczy.

– Tak to inna rozmowa – pochwalił Październicyn. – Jeśli pomożesz nam ująć Wassera, jeszcze pożyjesz. Jesteś młoda, nie pora umierać…

Na stole zadzwonił jeden z telefonów. Szef nie dokończył i szybko chwycił za słuchawkę.

– Tu Październicyn… Skąd, z Mińska? – upewnił się zdziwiony. – I poleciał do Kijowa? A przekazaliście mu, że czekam?… Tak powiedział?

Starszy major odłożył słuchawkę. Minę miał zaskoczoną.

– No, jak w trybie służbowym, to w trybie służbowym – wymruczał i potrząsnął głową. – Dobra, Iraida, jedziemy do ciebie w gości.

Po drodze do Chamownik aresztowana znowu oklapła, na pytania starszego majora odpowiadała monosylabami.

Nie, nie zna prawdziwego nazwiska Wassera.

Wygląd zewnętrzny? Wysoki brunet, oczy czarne, znaków szczególnych brak.

Czy dawno została zwerbowana? W końcu kwietnia.

Czym ją kupiono albo zastraszono?

Milczenie.


* * *

Pietrakowicz mieszkała w mieszkaniu resortowym, przeznaczonym dla dwóch niezamężnych pracownic. Sąsiadka, młodszy lejtnant bezpieczeństwa, była nieobecna już trzeci miesiąc. Przebywała na delegacji, a jej pokój zamknięto na kłódkę.

Dom był pięciopiętrowy, zbudowany niedawno. Bez windy, ale z gazem i nawet łazienką. Skąd też w Komsomole biorą się takie paskudy, myślał Jegor o zdrajczyni. Powierzają takiej odpowiedzialną robotę, powierzchnię mieszkaniową przydzielają, że proszę siadać, a ta sprzedała ojczyznę.

Kiedy specjaliści przeprowadzili rewizję (do sąsiadki na wszelki wypadek też weszli, z kłódką sobie poradzili), Jegor oglądał zdjęcia na półce z książkami.

To jej rodzice: ojciec wąsaty, o wyglądzie poczciwego robociarza, matka w chustce, siostra – uczennica szkoły przyzakładowej, mały braciszek. A to ona sama w dziesiątej klasie – urodziwa mołodycia, z warkoczem przerzuconym przez ramię. Tu już z kolegami z pracy: włosy krótko ostrzyżone, zimne oczy i znajomy wyraz okrucieństwa wokół ust.

Szefowie nie dostrzegli skazy w tej sierżant bezpieczeństwa. I z całą pewnością za to odpowiedzą. Skąd bierze się w człowieku zgnilizna moralna? Może przychodzi na świat określony procent takich potworów, i nic się na to nie da poradzić? Gdyby tak nauczono się rozpoznawać ich jeszcze w dzieciństwie, zanim zdążą narobić szkody społeczeństwu! Akademik Łysenko odkrył, że jeśli ziarno we wczesnym stadium rozwoju podda się jarowizacji (jakiś tam proces agrotechniczny), to może ono całkowicie zmienić swoje cechy zewnętrzne. No więc na pewno można też wynaleźć jakąś jarowizację dla potworów moralnych.

– Na bok – powiedział do Dorina skupiony człowiek w marynarce i białej płóciennej czapce. Odsunął lejtnanta od półki, po czym zaczął szybko przeglądać książkę za książką, obmacując i nawet przekłuwając grzbiety.

Jegor podszedł do biurka, gdzie siedziała Pietrakowicz.

Radiostację, którą składał Dorin, oddała sama – po prostu wyjęła spod łóżka torbę na zakupy, a w niej nadajnik. Jak na schowek, niezbyt pomysłowe.

Z szyframi też jakoś marudziła. Powiedziała:

– Są u mnie w notesie, takim granatowym. Gdzie go schowałam? Chwileczkę, zaraz sobie przypomnę.

No i już tak dziesięć minut sobie przypominała. Październicyn patrzył na nią w milczeniu i zaczynał się chmurzyć.

– Na pewno w płaszczu! – Aresztowana poderwała się. Wyprowadzili ją na korytarz, pozwolili pogrzebać w kieszeniach płaszcza, oczywiście pod nadzorem.

– Nie ma… – rozłożyła ręce – Dziwne. Zaraz. Chwileczkę… Wówczas do drzwi ktoś zadzwonił – dwa razy krótko, raz długo.

– Kto to? – spytał starszy major pełnym napięcia szeptem, a jego oczy zwęziły się.

Pietrakowicz też przeszła na szept:

– Oj, to Szurka. Siostrzeniec. Zawsze tak dzwoni. Obiecałam mu pompkę do roweru.

Nie wyglądało na to, żeby dzwonek ją zaalarmował.

– Pompkę? O drugiej po południu? – Październicyn chwycił kobietę dwoma palcami za gardło. – Nie denerwuj mnie, Iraida.

– Nas zawsze zwalniają w południe – zdołała wykrztusić. – A o szóstej z powrotem na służbę. I potem do późna.

Szef rozluźnił palce. Istotnie, liczne komórki, idąc za przykładem naczalstwa, przeszły na podwójny harmonogram pracy: obecność rano i wieczorem, w ciągu dnia przerwa.

– Nie bójcie się towarzyszu, to znaczy obywatelu naczelniku. Będę uczciwie współpracować. Chcę odkupić winę – zapewniła Pietrakowicz, rozcierając szyję.

Zdechniesz, zanim odkupisz, krzywo uśmiechnął się Jegor, kiedy sobie przypomniał butelkę z naftą. Ale oczywiście nie powiedział tego głośno.

Rozległ się kolejny, tym razem niecierpliwy dzwonek.

Szef kiwnął głową.

– No, wierzę ci, Iraidko. A zatem podchodzisz do drzwi, oddajesz pompkę… Ale tak w ogóle… Gdzie ona jest?

– Tu, na półce z kaloszami.

– Oddajesz pompkę i mówisz: „Kąpię się, Szurka. Bierz i zmykaj”. Ramię wysuń przez szparę w drzwiach, nagie.

Pietrakowicz ochoczo kiwnęła głowę. Ściągnęła bluzę.

– Buty! – pokazał Październicyn. Zrzuciła i buty.

Jegor, nie czekając na komendę, przekradł się do przedpokoju i stanął przy drzwiach, tak żeby nie być widocznym, kiedy się otworzą.

Głośno klapiąc stopami po linoleum, aresztowana skierowała się do drzwi. Głowę naprędce owinęła ręcznikiem.

– Szurka, czego się tak rozdzwoniłeś? – zawołała. – Kąpię się!

Jegor czekał, że otworzy drzwi i wysunie się, ale zamiast tego Pietrakowicz przekręciła klucz w zamku, wyjęła go i odrzuciła na bok, a sama jak nie krzyknie:

– Uciekaj, kochany! Uciekaj! Tu jest ko…

W odpowiedzi drzwi huknęły, aż posypały się z nich drzazgi. Na obiciu z dermy pojawiły się brzydkie dziurki; gęsto jedna przy drugiej.

Pach-pach-pach-pach-pach-pach!

Kobietę rzuciło o ścianę, na wieszak. Z góry posypały się ubrania, kapelusiki, rękawiczki.

– Jegor! – rozpaczliwie krzyknął szef z kuchni. – Nie zgub go!

Dorin szarpnął drzwi, ale zamek trzymał mocno, a pełzać po podłodze w poszukiwaniu klucza nie było czasu – ze schodów dobiegł tupot nóg uciekającego.

Wtedy Jegor chwycił klamkę oburącz, szarpnął, ile miał siły – i drzwi wyleciały bez wielkiego oporu razem z połową futryny.

Kiedy lejtnant wyjrzał na podest, nikogo już tam nie było. Jednym skokiem pokonał cały bieg schodów, z rozpędu mocno uderzył ramieniem i piersią o ścianę, ale nie zatrzymał się ani na sekundę.

Dokładnie w ten sposób przebył następny bieg; na niższym piętrze podest był szerszy, więc Dorin jakimś cudem utrzymał się na nogach. Odwrócił się i zobaczył plecy zbiegającego po stopniach mężczyzny.

To były plecy wojskowego – mundur barwy ochronnej, z koalicyjką.

Jegor dał susa trzeci raz, teraz już na barki biegnącego.

Spadł na niego całym ciężarem; uciekinier rąbnął twarzą o ścianę, aż huknęło. Lejtnant wykręcił mu ręce, nie czekając, aż tamten oprzytomnieje.

Pistolet wypadł i z brzękiem obracał się na podłodze z płytek. Ale nieznajomy nie próbował odzyskać broni. Nie wierzgał, nie usiłował rozluźnić uchwytu Jegora. Zamiast tego szarpnął głową w dół i wgryzł się zębami w kołnierz.

Trucizna! – przemknęło Jegorowi przez głowę.

Odchylił prawą rękę i krótko, ale solidnie walnął w mocny, rudawy kark. Cios obliczony na nokaut, ale bez wstrząsu mózgu.

Mężczyzna opadł czołem na posadzkę i znieruchomiał.

Z góry po schodach zbiegała reszta. Jegor nie czekał na nich, tylko prędko obmacał kołnierz zatrzymanego. Pod wyłogiem rzeczywiście coś było, chyba ampułka.

– No, Dorin, to nie był skok, ale lot sokoła – powiedział starszy major, przysiadając obok w kucki.

Z mieszkań na różnych piętrach wybiegli ludzie. Jakżeby inaczej? – i strzelanina, i krzyki, i łoskot.

– obywatele! Natychmiast powróćcie do swoich mieszkań! – wołali członkowie grupy.

A Październicyn się uśmiechał.

– Ano pokaż, kogo zadziobałeś, stalinowski sokole. Ten już na pewno będzie Wasserem. Długo czekaliśmy na to spotkanie.

Jegor także się niecierpliwił. Chwycił leżące bez czucia ciało za ramiona i obrócił.

Zobaczył wyszczerzone usta, zamknięte oczy. Twarz dosyć młodą, obsypaną bladymi piegami. A na malinowych naszywkach trzy belki – kapitan bezpieczeństwa; na piersi błyszczy świeżą emalią Order Czerwonego Sztandaru.

Dobrze jeszcze, że łajdak Orderu Lenina sobie nie powiesił, pomyślał Dorin i spojrzał na Październicyna.

Starszy major już się nie uśmiechał. Palce w rękawiczce nerwowo rozluźniały kołnierzyk.

Wyglądało na to, że szef zna tego kapitana.

Загрузка...